Mućka
Powodzi mi się bardzo dobrze, mam wspaniałą dobrze płatna pracę, brakuje mi jedynie ruchu na świeżym powietrzu. Większość czasu spędzam w pomieszczeniu w pozycji siedzącej przed komputerem. Wszyscy w naszym banku uprawiają jakiś sport, mający poprawić ich sprawności fizyczne, psychiczne i jednocześnie likwidować stresy. Pomyślałem sobie, że i mi przydałoby się trochę ruchu, inaczej całkiem po kilku latach sflaczeje. Wiadomo jak będę do niczego to zaraz zastąpią mnie kimś młodszym, mającym chęć działania. Podjąłem decyzję o kupnie roweru i jak tylko mi czas pozwoli, wykorzystam go, na jazdy w trudnym terenie. Tak z pewnością poprawię swoje samopoczucie i tężyznę fizyczną. Wydałem sporo pieniędzy na doskonały rower, zacząłem uprawiać sport. Początkowo miałem sporo problemów z jazdą, szybko się męczyłem, lecz z czasem było mi coraz łatwiej i zacząłem szukać nowych wyzwań. Trasy stały się dłuższe, a górki wyższe. Zbliżał się długi weekend majowy, postanowiłem wybrać się w kotlinę Kłodzką. Wcześniej zjeździłem Bieszczady i Tatry, to te górki nie były dla mnie straszne. Przygotowałem się jak zwykle bardzo starannie. Zarezerwowałem noclegi w Międzygórzu i dziwnym trafem we wszystkich obiektach z bazą noclegową oferowano tylko pobyty siedmiodniowe. Przyjechałem trzydziestego wieczorem i następnego dnia zwiedzałem najbliższą okolicę. Pierwsza dłuższa trasa do przejechania miała się rozpocząć z miejsca zakwaterowania i przebiegać Maria Śnieżna góra Igliczna, obok góry Przednia, Biała Woda, przełęcz Puchaczówka, góra Wilczyniec, góra Chłopek, Stronie Śląskie, Stara Morawa, Kletno, Jaskinia Niedźwiedzia, Śnieżnik 1425, Czarna Droga i zjazd na kwaterę. Wyjechałem drugiego zaraz po śniadaniu, piękna pogoda taka, jaką wcześniej zapowiadali w czeskiej telewizji. Nasze stacje telewizyjne, radiowe straszyły deszczem i zimnem przez całą majówkę. Nie wypadało im zapowiadać innej pogody, skoro wszystkim wiadomo jak telewizja kłamie. Przed wyjazdem miałem okazję jeszcze posłuchać streszczeń życzeń pana Prezydenta. Pierwszego maja nie życzył mi i rodakom z okazji Święta Pracy; wspaniałej pracy dobrze płatnej, stabilnego życia, perspektyw na przyszłość. Dowiedziałem się tylko jak Polakom jest dobrze w jedenastą rocznicę wstąpienia do Unii.
Powoli zbliżałem się rowerem do nieistniejącej już wioski Biała Woda. Jechałem drogą leśną, zobaczyłem, na niej stojącą krowę, zwierzę jak mnie dostrzegło, zaczęło muczeć. Zatrzymałem się i zastanawiam się, co mam dalej robić. Jak ominąć zawalidrogę, nigdy nie miałem do czynienia z bydłem i nie winem czy takie spotkanie może być niebezpieczne? Zauważyłem przywiązany łańcuch do szyi krowy, a drugi koniec zaplątany w zwalone na poboczu drzewo. Przypomniałem sobie trzecią część starego filmu „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. Już w pierwszej części bohater Franek Dolas miał problemy z bykiem, lecz w trzeciej części krowa mu pomagała. Pokrzepiony wiedzą filmową podszedłem do zwierzęcia i mówię podobnie jak w filmie.
-No Mućka nie bój się.
Rozplątałem łańcuch i ciągnę ją do przepływającego niedaleko potoku.
-Choć Mućka, napij się – powtarzam to trzy razy do krowy.
Zwierz przyzwyczajony do człowieka słucha mnie i idzie tam gdzie ją prowadzę. Pochyla łeb i spokojnie długo pije, widać była spragniona. Rozmyślam, co mam dalej robić i znowu z odsieczą przychodzi wiedza z tego samego filmu. Chłop stwierdził, że krowa swoje przyzwyczajenie ma i trafi do obory sama. Zabezpieczyłem łańcuch, żeby znowu się nie poplątał i mówię.
-Mućka idź do obory, dodając no.
Powtarzałem to kilka razy, aż ta zrozumiała i ruszyła w kierunku Białej Wody. Wskoczyłem na rower i powolutku jadę za idącym zwierzęciem, ujechałem osiemset dwadzieścia metrów zgodnie z licznikiem. Słyszę wołanie z daleka.
- Balbina, choć do mnie - wołającym był siedzący na przydrożnym pniu mężczyzna.
Krowa go rozpoznała i podbiegła do niego, ten głaszcze ją po głowie i mówi.
– Głupia tak pędziłaś, że mało nogi nie złamałaś. Wybiegłem za tobą, telefon na stole zostawiłem i teraz siedzę na tym pniu, bo nogę w kostce skręciłem. Bidulko całą noc w lesie spędziłaś, nic ci się nie stało, pewnie spragniona jesteś.
Podszedłem do siedzącego chłopa i opowiedziałem jak spotkałem krowę i jak ją napoiłem.
–Bardzo panu dziękuję, martwiłem się o nią, czy teraz pomoże mi pan dostać się do domu. Mieszkam sam trzy kilometry dalej prawie na końcu tej drogi, jednym słowem w tamtym kierunku, w którym pan jechał.
Zgodziłem się chętnie, nie mógł iść na własnych nogach, dlatego siadł na mój rower, a ja go pchałem. Krowa bez żadnej zachęty żwawo podążała za nami, w taki sposób dotarliśmy do gospodarstwa, zwierzę samo pobiegło do obory, pewnie bardzo się stęskniła za swoją stajnią i czuła się przez dłuższy czas zagubiona. Natomiast my weszliśmy do domu, gospodarza posadziłem przy stole, tak sobie życzył. Pod chorą nogę podstawiłem taboret. Zgodnie z życzeniem i pod ścisłą instrukcją wykonałem opatrunek usztywniający stopę. Wcześniej obłożyłem ją jakimiś ziołami, w trakcie tych czynności właściciel obejścia zaproponował mi poczęstunek. Obsłużyć miałem siebie i jego, on wydawał tylko polecenia. Nalałem z dużego garnka stojącego na zimnej kuchni dwa kubki przygotowanego wcześniej napoju, była to kompozycja ziół z dodatkiem mięty. Rozpoznałem tylko ostatnią domieszkę bardzo pysznego wywaru, coś takiego miałem okazję pić po raz pierwszy. Następnie ze spiżarni wyciągnąłem chleb własnego wypieku, żółty ser domowego wyrobu, udziec jagnięcy długo dojrzewający i butelkę Opalanki, którą to właściciel sam zrobił. Jedzenie było przepyszne, a alkohol naprawdę wyjątkowy. Siedząc przy stole i jedząc, prześlijmy na ty. Rozmawialiśmy na różne tematy i ja wiedziony ciekawością zapytałem.
-Powiedz mi Bartek, co się stało, że taka towarzyska krowa ci uciekła.
- Wczoraj przyjechał do niej inseminator zrobił, co do niego należało i odjechał, ta pobiegła za nim właśnie tą drogą. On zapomniał na koniec dać jej buzi, a ona jest bardzo uczuciowa.
- Żartujesz sobie ze mnie, chcesz mi wmówić, że po zacieleniu ten facet miał ją pocałować – dodałem.
- Przecież często sam widziałeś, jak ludzie całują psa czy kota w przypływie uczuć tak czy nie – zapytał Bartek.
- Kilka razy widziałem – odpowiedziałem.
- Dobra zrobimy tak, jak sam się gdzieś dowiesz, że to nieprawda to przyjedziesz do mnie, ja stawiam litra Opalanki i jagnię na rożnie.
Założyliśmy się i jak buteleczka zobaczyła dno, to się pożegnałem. Pieszo pchając rower, wróciłem już nocą na kwaterę, po drodze rozplanowałem, jak to szybko wykryję kłamstwo. Zawsze tak się mówi, lecz łatwo powiedzieć, a trudno zrobić i w tym przypadku było podobnie. W drodze powrotnej do domu zatrzymałem się w kilkunastu wioskach, gdzie nie było żadnej krowy. Tam gdzie były to zaraz jak się spytałem, czy mają krowę to wyganiali mnie z obejścia szczując psem, lub grożąc widłami i krzyczeli.
-Żadnych limitów mleka nie sprzedajemy.
Długo się zastanawiałem gdzie znajdę krowy i z pomocą przyszła mi nasza telewizja. Emitując kolejną powtórkę programu o podróżach kulinarnych. Dowiedziałem się z programu, że w Irlandii jest więcej krów niż mieszkańców. Postanowiłem, pojadę tam i dowiem się czy to prawda z tym całowaniem, oni utraty limitów mlecznych się nie obawiają, to mi powiedzą.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania