Mumia

– Będziesz żyć wiecznie, zapakowany jak mumie w Egipcie. A nawet lepiej, bo specjalnie dla ciebie sprowadziłem gips z Bostonu. – Falluci paskudnie zarechotał, gdy to mówił. – Ale nic się nie bój. – Zbliżył twarz, aż poczułem jego cuchnący oddech. – Będzie ci ciepło i sucho. Poleżysz, przemyślisz sprawę, skruszejesz. Na zdrowie ci to wyjdzie, a ja nie jestem chciwy i nie policzę zbyt dużo za pokój. – Uśmiechnął się. – Wystarczy mały kawałeczek twojego ciała. Potem kolejny. I kolejny. I tak w nieskończoność.

Leżałem na wznak, z lekko uniesioną głową, pod którą podłożono coś twardego. Byłem sparaliżowany, ale zachowałem przytomność. Mogłem oddychać, i nic więcej.

Falluci poszedł, tymczasem jeden ze zbirów podniósł moją lewą nogę, a drugi zaczął ją zawijać. Chciałem ruszyć choćby małym palcem, ale nie udało się. Wyprostowana noga zniknęła w bandażach, potem to samo spotkało drugą. Po nich przyszła kolej na tułów, szyję i głowę, spod której usunięto podpórkę. Z rękami ludzie Włocha mieli znacznie więcej roboty. Zostały skrzyżowane na piersiach, za to po ich złożeniu wyglądałem jak najprawdziwsza mumia.

 

***

 

– I na co ci to było? – Jeden z makaroniarzy zaśmiał się, gdy kneblował mi usta.

Zadawałem sobie to pytanie cały czas. Chodziły plotki, że głowa rodziny Fallucich zachowywała młodość i świeżość, ale nie podejrzewałem, że ucieka się do sztuczek rodem z Egiptu. Żałowałem, że dałem podejść się jak dziecko. Dorwali mnie w domu, gdy wychodziłem z łazienki. Dostałem w głowę i obudziłem się związany na krześle.

– Dobrze, że wróciłeś do żywych. – Przede mną stał elegant w średnim wieku, na oko ubrany jak bogacze z Cocomo. – Franko Falluci, do usług.

Musieliśmy być w jednym z jego licznych magazynów. Panował tu duży ruch. Ludzie pakowali skrzynki z wódką, zaś naprzeciw mnie siedział nagi mężczyzna, którego przywiązano do krzesła.

– Marco. – Franko pstryknął palcami. – Buciki. Nie każmy innym czekać w kolejce.

Jeden z makaroniarzy wepchnął nogi więźnia w metalową miskę, drugi wlał tam beton z betoniarki.

– Nie cierpię federalnych. To świnie, które żerują na uczciwych ludziach. – Falluci sięgnął do kieszeni marynarki po małą srebrną papierośnicę, wyciągnął papierosa i poczekał, aż ktoś poda mu ogień. – Myślisz pewnie, że taka śmierć jest okrutna. Otóż nie. Utonięcie trwa kilka sekund i jest błogosławieństwem. Każdy może wybrać, czy chce zbawić duszę. Dla ciebie mam coś znacznie lepszego. Spodobałeś mi się. Umiesz walczyć o swoje. Twoja żona dostanie te pieniądze, ale dopiero wtedy, gdy nauczysz się szacunku. – Ktoś zaszedł mnie od tyłu i, choć próbowałem się wyrwać, przytrzymał przy mojej twarzy śmierdzącą szmatę.

Zasnąłem. To wtedy trafiłem na cholerny stół do gipsowania.

 

***

 

Pierwsza noc była najgorsza, a przynajmniej tak mi się zdawało. Znajdowałem się wciąż w magazynie. Wszyscy sobie poszli, gasząc światła. Całe miejsce oświetlało skąpe światło księżyca, wpadające przez brudne szyby przy suficie. Było cicho. Od czasu do czasu słyszałem dalekie krzyki, warkot automobili i ujadanie psów, do tego skrzypienie półek i popiskiwanie myszy, przerywane wyciem kotów na dachu. Śmierdziało tu znajomo, mocnym bimbrem, i czymś jeszcze, czego nie byłem w stanie rozpoznać.

Normalnie nie bałem się takich miejsc, tym razem jednak, w gipsowej skorupie, poczułem się jak w najprawdziwszym więzieniu. Nie mogłem zasnąć ani się ruszyć. Panikowałem, i nie chodziło o szczury. Mój stół, a właściwie deskę, przechylono. Musiałem cały czas stać. Bolały mnie nogi, ale nie to było problemem. Pod stygnącym gipsem swędział każdy kawałek ciała. Na zewnątrz panował przyjemny chłód, za to ja pociłem się ze strachu i gorąca. Wyłem, podczas gdy knebel tłumił najmniejszy dźwięk.

– Śmierdzisz i cuchniesz gównem. – Falluci przyszedł z rana i zmarszczył nos, gdy tylko zbliżył się do mnie. – Umarli przekraczają Styks, i albo idą w zaświaty albo nie. Ty zawsze będziesz pomiędzy. Załadujcie go chłopcy.

Ludzie od mokrej roboty postawili przede mną skrzynię z jasnych desek, otworzyli ją, zabandażowali mi oczy i uszy, ściągnęli ze stołu i niezbyt delikatnie włożyli do środka. Poczułem zapach słomy i świeżego drewna, i ruch powietrza. Usłyszałem uderzenia młotka, na koniec kilka razy mnie przeniesiono. Zapadła głucha cisza.

 

***

 

Tego nie dało się wyjaśnić. Myślałem, że chcą mnie tylko nastraszyć, i wypuszczą po jednym, góra dwóch dniach. Byłem coraz bardziej głodny, ale zasypiałem i budziłem się, łudząc się, że to tylko zły sen.

Powoli docierało do mnie, że Falluci chyba jednak nie żartował.

Słabłem, ale równocześnie rosłem w siłę. Zacząłem tracić poczucie czasu i rzeczywistości. Walczyłem z tym, ale z mizernym skutkiem. Myślałem, żeby ćwiczyć głowę, cały czas śpiewając. Próbowałem, niestety nic z tego nie wyszło. Przypominałem sobie różne momenty życia, i żałowałem, że nie udało mi się nic więcej. Płakałem, a w każdym razie próbowałem, ale łzy też nie chciały lecieć.

Najbardziej jednak brakowało mi ukochanej żony. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje, i to mnie dobijało.

 

***

 

Marzyłem o tej chwili tysiące razy. Była nierealna, i dlatego przyjąłem, że mam przywidzenia, gdy nastąpiła. Wydawało mi się, że się ruszam, a wszystko drży. Nie wiem, ile to trwało, bo w ciemności łatwo stracić poczucie czasu. Gdy byłem pewien, że zwariowałem, usłyszałem hałasy i ktoś mnie przechylił.

– Odpakujcie go chłopcy! – Odkryto moje oczy i uszy.

Uderzyło mnie jasne światło. Przez chwilę oślepłem, potem wszystko powoli wróciło do normy. Rozejrzałem się z ciekawością. Znajdowałem się w podobnym magazynie co ostatnio, było tu jednak więcej ludzi i skrzyń. Widziałem tego sukinsyna Falluciego, a on stał i patrzył, szczerząc zęby.

– To już rok. – Trzymał w ręku kieliszek szampana, potem podniósł go i spełnił toast. – A dzisiaj zabierzemy prawą stopę. Ale nic się nie bój. Odrośnie.

Usłyszałem piłowanie. Cała gipsowa skorupa zaczęła drżeć. Zrozumiałem, że naprawdę chcą urżnąć kawałek ciała, gdy poczułem metal wrzynający się w skórę.

– Aaaaaaaa! – krzyczałem, ale na zewnątrz oczywiście nie było nic słychać.

Zemdlałem.

 

***

 

Obudziłem się w tym samym miejscu. Był dzień, a Falluci znów nie kłamał. Stopa, a właściwie to, co z niej pozostało, bolała jak diabli, ale chyba odrosła, bo czułem mrowienie aż po końce palców.

Widziałem drewniany stół z przykręconą z boku maszynką do mięsa, taką jak u rzeźnika w sklepie na rogu. Obok niej leżało coś dużego, co przykryto białą ścierką, a pod nią, z przodu, stała metalowa miska. Ten sukinsyn Włoch też tam był, ubrany w biały fartuch, a ja miałem nieprzyjemne wrażenie, że zaraz będzie mnie ćwiartował.

– Dobra wiadomość jest taka, że wróciłeś do żywych. Czyli rytuał zadziałał. – Falluci ściągnął ścierkę, podniósł ze stołu najprawdziwszą ludzką stopę i z paskudnym trzaskiem zaczął mielić ją w maszynce. – Mumie są najlepsze na potencję i długowieczność. Przez wieki tak uważano, i coś w tym jest. Nie wiem, jak to działa, ale za każdym razem sprawia mi wiele radości. Teraz sobie popatrz. – Podniósł ze stołu małe lusterko, i pokazał, że gips jest urżnięty, a noga cała i zdrowa. – Musimy bandażować, ale to drobiazg. Do następnego razu.

Oddalił się, zaś jego ludzie przystąpili do procedury, którą znałem. Gips był tak samo wilgotny i ciepły, za to tym razem nie czekali na wyschnięcie, tylko zasłonili mi oczy, zapakowali i zaczęli przenosić na miejsce wiecznego spoczynku. Musiało być lato, bo w pewnym momencie poczułem ciepło. Rozpoznałem zapach świeżej gleby, jak na farmie u wujka, i wiedziałem, że tym razem chowają mnie w ziemi. Tak umarła nadzieja, że chcą mnie tylko nastraszyć.

 

***

 

Kilka kolejnych razy nic nie mówili. Straciłem poczucie czasu. Nie wiedziałem, ile przeleżałem w skrzyni, ani co działo się na świecie. Odkopywali mnie i zakopywali, ucinali palce, dłonie i stopy, a ja, choć to niemożliwe, przyzwyczaiłem się.

Najgorsze było czekanie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Myliłem się. Szum był początkowo niesłyszalny, w końcu jednak stał się na tyle głośny, że zrozumiałem, że powoli zalewa mnie woda. To było wspaniałe i zarazem straszne. Moje ciało powoli nasiąkało, i choć nie bałem, że utonę, to moment, w którym usta i nos znalazły się pod wodą, był najgorszym w moim życiu. Wtedy popadłem w prawdziwe szaleństwo.

 

***

 

– Ty biedaku. – Falluci był wyraźnie wstrząśnięty, gdy zobaczył mnie mokrego. – Była powódź. Ale nic się nie martw. Buduję wieżę. Od teraz znajdziesz się w ścianie, na parkingu. Tam będą samochody. A nie… automobile, jak wy mówiliście. Coś ci powiem, bo cię lubię. Można wegetować jak ty albo czerpać z życia, ale wtedy cały czas trzeba proszku z mumii. Ty już nie zaznasz światła słonecznego i nie poczujesz różnych rzeczy, ja mam panienki i cały świat do mnie należy. Przyznaj, że sprytnie to wymyśliłem. I właśnie dlatego należy mi się szacunek.

 

***

 

Za kolejnym raz widziałem Falluciego i moją żonę. Nie postarzała się zbytnio. Miała przerażoną minę i klęczała przed nim, on miał spuszczone spodnie i trzymał ją za włosy. Nic nie mówili. Nie musieli, a ja wychodziłem z siebie, bo widziałem, do czego ją zmusza.

Nagle moja ukochana zaczęła się śmiać, otarła usta i wstała, patrząc na mnie pełnym politowania wzrokiem.

Zrozumiałem, jak bardzo się pomyliłem.

 

***

 

Tym razem stałem. Musiałem być parkingu, o którym mówił ten przeklęty sukinsyn. Ludzie chodzili kilka kroków ode mnie, a ja nie mogłem nic zrobić. W głowie widziałem automobile, wydawało mi się, że cały czas czuję smród benzyny. Ciężko mi było wyobrazić sobie coś innego. Gdy człowiek całe życie spędza na ulicy, to nie jest dobry w myśleniu. Byłem kelnerem w Cocomo, i wielu ważnych ludzi dziękowało mi za to, co dla nich zrobiłem. Nie miałem może wielkiej edukacji, ale wtedy to nie był problem. W amerykańskim śnie liczyły się osiągnięcia, a te miałem bardzo dobre.

Mary naprawdę złamała mi serce. Bolało, a ja nie mogłem umrzeć. Nie wiedziałem, jak bardzo te wszystkie rytuały z Egiptu działały, ale chyba nic nie zmieniłem się przez cały czas. Nie rozumiałem tego, wiedziałem tylko to, że nie muszę nic jeść ani pić, i nie rosną mi paznokcie. Tkwiłem zawieszony między życiem i śmiercią, i czekałem. Przygotowałem się na to, co kiedyś musiało nastąpić.

 

***

 

Przede mną stał biały ekran, a na nim wyświetlano ruchomy film, w kolorze i z dźwiękiem.

– Aktorem zostałem. – Falluci patrzył się z dumą, i gdyby nie moja sytuacja, to pewnie przyznałbym rację, że ma się z czego cieszyć. – Myślisz pewnie, gdzie Mary, i czy ją zabiłem czy jest nieśmiertelna. Może teraz tkwi tak jak ty w więzieniu i wspomina ciebie? Albo została wyrzucona na dno jeziora czy jeździ na świecie? Tylko ja to wiem. Czyż to nie piękne?

Było mi obojętne co mówi. Stałem się samotnikiem, i myślenie o kobietach przestało mnie interesować. Wybaczyłem Mary, za to poprzysiągłem sobie, że dorwę tego sukinsyna, gdy tylko nadarzy się okazja.

 

***

 

Zabawne, jak bardzo człowiek może rozwinąć słuch i węch. Po jakimś czasie leżenia w swojej trumnie byłem w stanie usłyszeć najdrobniejszy ruch za ścianą, i wiedziałem, czy to kobieta, mężczyzna, pies czy coś innego. Kobiety w ogóle pachniały jakoś inaczej, i nie były to tylko drogie perfumy. Czasami myślałem, że to dlatego, bo noszą dzieci i muszą utrzymać przy sobie faceta. Ten naturalny zapach stał się moją obsesją. Chciałem dostać panią o ładnych, okrągłych kształtach, i powoli się do niej zbliżać, patrzeć w rozszerzone ze strachu oczy i smakować zapach jej ciała, które pokazuje, jak bardzo się boi… a potem wgryźć się w usta, wbić w szyję i wyszarpać to, co skrywa między nogami.

 

***

 

– FBI! – Usłyszałem krzyki i strzały, poczułem też proch.

Potem wszystko ucichło. Ktoś chyba otworzył wieko mojej skrzyni. Odsłonięto mi oczy i zaświecono w oczy. Światło było jasne jak cholera, a ja zamrugałem.

– Mamy tu żywego człowieka! – Nie wiedziałem, ile czasu upłynęło od ostatniego razu, ale na pewno dużo za dużo.

Zaczęli mnie rozpakowywać. Sprężyłem się i przygotowałem. Wiedziałem już, dlaczego te wszystkie mumie z Egiptu były takie wkurzone. To nic fajnego żyć wiecznie i widzieć, jak wszystko się zmienia. Gdy wreszcie zdjęli ten cholerny gips, od razu ruszyłem i wgryzłem się w pierwszego i drugiego.

Byli tacy młodzi i soczyści.

Wyłem i smakowałem ludzi, oni walili z pistoletów, a ja śmiałem się w duchu. Nikt i nic nie mogło mnie powstrzymać, i zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy na jednym ze stołów zobaczyłem zdjęcie Falluciego.

– Gdzie? Gdzie on jest? – Wychrypiałem do trzeciego z federalnych, który mocno przypominał małego Bobbiego.

– Nie. Nie wiem. Szukamy go. Wydała go kobieta.

– Jaka kobieta?

– Mary czy Mery.

Zawyłem, a on skulił się z przerażenia. Uderzyłem go, i poleciał w kąt.

Ten pokój nie podobał mi się. Był przerażająco jasny. Widziałem jakieś nieznane rzeczy, nie zastanawiałem się jednak, tylko wybiegłem przez drzwi i ruszyłem w korytarz. Trochę się błąkałem, a końcu jednak znalazłem wyjście i wyszedłem na ulicę.

Stanąłem jak wryty. Automobile były szybsze niż za moich czasów, ludzi więcej, a budynki wyższe.

Zacząłem słabnąć.

 

Epilog

Siedziałem nagi i skulony, ubrany w kaftan, na podłodze w rogu pokoju z trójkątami na ścianach, a przy wejściu stało dwóch ludzi.

– Co mu jest? – zapytał ten w garniturze.

– Uważa, że ma nadludzkie moce. Ugryzł dwóch ludzi na ulicy, potem upadł. Pogotowie musiało podać czysty tlen. Cały czas bredzi o mumiach i starożytnym Egipcie, o FBI i innych dziwnych rzeczach – odpowiedział drugi, w białym fartuchu.

– A co mówi FBI?

– Nic.

– Czyli mamy przypadek z wyobraźnią. Jaki jest stan jego zdrowia?

– Strasznie zaniedbane uzębienie. Nie widział dentysty od lat, wcześniej na pewno chodził do szarlatana albo rzeźnika. Do tego dochodzi niedożywienie i odwodnienie.

– Czy to mogło wpłynąć na stan władz umysłowych?

– Jak najbardziej. Był na skraju załamania, ale zaczęliśmy go normalnie odżywiać i wraca do normy. I jest jeszcze jedna ciekawostka. Nie ma go w kartotece.

– Żadnego prawa jazdy ani wpisów z college?

– Nie, zupełnie jakby gdyby nigdy nie istniał.

– Ciekawe. Może to jakiś wytwór komunistów?

– Komunistów?

– Tak. Jakiś uśpiony agent, albo ta, no ta… – mężczyzna pstryknął palcami. – ...krzyżówka? Jak w filmach z Jamesem Bondem?

– Ja myślę coś innego. Czytałem kiedyś taką książkę, gdzie niemowa urodził się w wielkiej posiadłości bogaczy i nigdy z niej nie wychodził.

– Nie. To bardziej przypomina historię, w której kobieta w piwnicy rodziła dzieci mordercy.

– Pamiętam z gazet. Tak w Bostonie mieli. Ale one były małe, a on ma ze trzydzieści lat.

– No w sumie prawda. Nie pomyślałem.

– Już wiem. Może to bezdomny, który mieszkał w kanałach?

– Ale wtedy byłby po nim jakiś ślad.

– Nie, jeżeli rodzice są nielegalnymi imigrantami.

Patrzyłem na nich i nic nie mówiłem, śmiejąc się w duchu. Pobyt w tym miejscu zdecydowanie mi służył. Powietrze było tu czyste, a ja coraz silniejszy. Głupcy dali mi energię.

Wiedziałem, że wkrótce wyruszę na łowy.

Wystarczy mała nieostrożność z ich strony.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania