My

Kiedy obejrzałem film Marka Koterskiego „Dzień świra”, miałem bardzo niesmaczne wrażenia Zobaczyłem w nim nie wygłupy jednego, rozregulowanego osobnika, ale portret zbiorowy, konterfekt naszej mentalności. Beznadziejny, współczesny krajobraz po nieudanej bitwie. Symboliczny, zaledwie naszkicowany malunek świra powszechnego, skomasowanego, pojawiającego się na ekranie w liczbie masowej.

Ujrzałem film o nas, o naszej przechlapanej egzystencji umajonej dobrymi chęciami, o drodze donikąd; jak gdyby – reportaż z rozczarowanego istnienia. Karykaturalny, przerysowany, informujący nas, w co wleźliśmy, co oblepiło nam mózg, czym się staliśmy.

Dlatego tak był bolesny w odbiorze. Kwaśny, cierpki i prześmiewczy, ale prawdziwy, bo pokazujący nasze niekonsekwencje, dwuznaczną niestałość i wybiórczą tolerancję, obłudne mankamenty i wewnętrzne rozdarcia.

Pokazywał zaprzepaszczone marzenia i zmarnowane owoce oczekiwań. Był zgryźliwą opowieścią o społeczeństwie pikującym w dół, opowieścią o społeczeństwie bez śladu po normalnym człowieku. Tych tu nie ma.

*

Bohater rzeczonego arcydzieła naszej nędzy i rozpaczy, uważający się za wcielenie akuratnej przyzwoitości, a w rzeczywistości osobnikiem będącym etyczną i amoralną łajzą w przyciasnych spodniach, w gaciach tak ciasnych, że aż zmuszających go do nieustannej, rytualnej gimnastyki na kanapie, wegetuje siłą rozpędu; z przyzwyczajenia do zrzędzenia.

Spełniony nieudacznik, autor pierwszej (i jedynej) linijki sentymentalnego wiersza, notoryczny egoista opędzający się od cudzych wad, a nie dostrzegający swoich, walczący z nimi jak przystało na damskiego boksera i ojca trzaśniętego syna, mizdrzy się do wspomnień o swojej pierwszej miłości. Na myśl o niej pociąga nosem, co nie przeszkadza mu obarczać ją winą za swoje dotychczasowe niepowodzenia. Tęskni więc za nią, marzy niej, obarcza wlanymi niepowodzeniami. Jej nieobecność jest usprawiedliwieniem popełnionych błędów. Ale nie tylko w niej upatruje przyczyn swoich klęsk. Widzi je w matce, w dzieciństwie pod wiatr; w czymkolwiek poza sobą.

Ustawiczny nerwus potrafiący tylko złorzeczyć, wybrzydzać. wrzeszczeć, gderać, przeklina co chwilę. Lecz w niczym nie przeszkadza mu to w gadaniu, że trzeba być subtelnym, taktownym, że zdałoby się szanować bliźniego.

Adam Miauczyński jest polonistą, belfrem zadurzonym w utworach Mickiewicza. Kiedy, omawiając twórczość i z uczuciem deklamując jego utwory, zamiast zrozumienia, podziwu i entuzjazmu dla swady, z jaką mówi o naszym narodowym poecie, nadziewa się na pierdzącą dezaprobatę klasy, rozumie, że przegrał, a jego krasomówcze, bogoojczyźniane popisy natrafiały na mur.

*

Postać zagubionego Adasia jest śmieszno tragiczna. Niby chce inaczej żyć, ale inaczej żyć nie umie. Nie tyle nie potrafi, co nie chce. Woli poprzestawać na utyskiwaniu, aniżeli wyrzec się spodni pijących go w kroku. Niż warczenia na wszystkich i wszystko, co się przewija przez ekran. Toteż tokuje niczym głuszec. A dla relaksu psioczy na swój los. Nie dostrzega, że, sprokurowany na własne życzenie, niesprawiedliwy i własnoręcznie zdeflorowany, jest taki sam, jak ten, przeciwko któremu protestuje.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Marian tydzień temu
    Ciekawa recenzja.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania