Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
My Brutal Mafia King - rozdział 3
Następnego dnia, pierwszy raz od dwóch dni byłam na zewnątrz. Co prawda, pod ciągłym nadzorem tego psychopaty, ale w końcu mogłam zażyć świeżego powietrza.
Postanowiłam rozkoszować się nim, najbardziej jak potrafię, ponieważ taka okazja, mogła nie przytrafić się drugi raz.
— Długo będziesz tutaj stała? — Usłyszałam za sobą, co sprawiło, że od razu ruszyłam.
Szłam, czując cały czas jego obecność za sobą. Byłam tym wszystkim przytłoczona, nie mogłam normalnie przy nim funkcjonować. Będąc w domu, mogłam wychodzić na dwór i pracować.
Pomimo tego, że nie miałam z tego pieniędzy, wolałam być teraz tam, niż obracać się w tak groźnym środowisku.
Właściwie, kim oni są? Jakąś pieprzoną mafią?
Gdy dotarliśmy do drzwi, otworzyłam je i stanęłam w wejściu, nie wiedząc, gdzie dalej się udać. Mężczyzna bez słowa skierował się w prawo, więc udałam się za nim. Wszedł do gabinetu, jak do siebie, a ja zaraz za nim. Nie powinien być razem ze mną, ale nie miałam nawet odwagi wspomnieć o tym lekarzowi przy nim.
Wyglądało na to, że był jego stałym bywalcem.
— Zaraz zrobimy prześwietlenie, ale najpierw, pielęgniarka pobierze pani krew. — Oznajmił, a po kilku minutach, zjawiła się kobieta w średnim wieku, która kazała mi usiąść na fotelu z jednym oparciem, więc zrobiłam to.
— Połóż rękę na podłokietnik. — Poprosiła i po chwili pobrała mi krew. — Gotowe.
— Zwróciła się do lekarza, a on kiwnął głową.
— Musimy pani założyć książeczke zdrowia. Zgadza się pani? — Zapytał, a ja skinęłam głową.
Zaczął mazać długopisem po kartce, po chwili dając mi ją do podpisania.
Obserwowana, bacznym spojrzeniem przez Percy'ego, z drżącymi dłońmi, chwyciłam przedmiot i bez zastanowienia, złożyłam na niej podpis. Gdybym tego nie zrobiła, mogłoby się to dla mnie bardzo źle skończyć.
— Zapraszam. — Powiedział, gdy wstał, następnie poszedł za mną.
— Proszę usiąść. — Wskazał na łóżko.
Założył na dłonie jednorazowe rękawiczki i po ściągnięciu przeze mnie obuwia, zdjął usztywniacz z mojej stopy i zaczął ją oglądać.
— Nic się nie zmieniło. — Mruknął.
— Wykonamy prześwietlenie, więc prosiłbym, żeby się pani położyła.
Gdy będzie coś nie tak, wystarczy wcisnąć
czerwony przycisk, który będzie obok pani. — Powiadomił mnie, a ja skinęłam głową
i położyłam się.
Gdy oddalił się ode mnie i zniknął do drugiego, przeszklonego pomieszczenia, maszyna zaczęła przesuwać mnie do tyłu, dopóki moje stopy, nie były skierowane w kierunku aparatu. Usłyszałam kilka pstryknięć, a potem zaczęłam wracać na miejsce. Byłam zdziwiona, gdy stał przede mną już z wydrukowanym zdjęciem.
Przepuścił mnie w wejściu i po chwili, znajdowaliśmy się w gabinecie lekarza.
Przyglądał się przez kilka minut obrazowi i w końcu zaczął mówić.
— Pani kostka jest tylko skręcona. — Odparł. — Na ten moment można zastosować tylko stabilizator i zimne okłady, a ja mogę obiecać, że ból ustąpi do dziesięciu dni. — Oświadczył i wyciągnął amortyzator z szafki, po chwili nakładając go na moją stopę. — Wyniki badań, przyjdą za kilka dni. To wszystko. — Uśmiechnął się, a ja założyłam szybko buty.
— Dzięki, Roberts. — Uścisnął mu dłoń.
— Nie ma sprawy. — Odwzajemnił jego gest i po pożegnaniu, wyszliśmy z pomieszczenia.
— Następnym razem uważaj, jak chodzisz. — Odezwał się surowym tonem.
Moje ciało całe zadrżało. Był tak bezwzględny, gdy się do mnie zwracał.
Jego czarne włosy, swobodnie opadały mu na czoło, a jego usta zaciskały się w linie, dając mi do zrozumienia, że jest zły.
— Wsiadaj. — Powiedział, gdy byliśmy obok auta, a ja stałam w miejscu, zamyślona.
Bez żadnych ceregieli, otworzyłam drzwi od auta i od razu do niego wsiadłam.
Moje ręce nerwowo zaciskały się na moich spodniach, powodując mocny ból w koniuszkach palców, ale zignorowałam to.
Przynosiło mi to, pewnego rodzaju ukojenie. Obecność tego mężczyzny, budziła we mnie jeszcze większy strach niż wcześniej. Jego dłonie, mocno zaciskające się na kierownicy, powodując biel, sprawiały, że czułam się naprawdę zaniepokojona. Tylko nie rozumiałam, co tym razem zrobiłam źle.
— Za miesiąc bierzemy ślub. — Odparł bezceremonialnie.
Oh, czyli jednak do tego dojdzie.
— Możesz w końcu zacząć ze mną rozmawiać? Bo wygląda na to, że cały czas prowadzę monolog ze samym sobą.
Nie mogę, ponieważ za każdym razem, wprowadzasz mnie w ogromny strach, który blokuje mnie przed wypowiedzieniem jakiegokolwiek słowa.
— To, że nie będziesz się odzywała, nie sprawi, że przestanę być wkurwiony.
Wręcz przeciwnie. Wyprowadzasz mnie z równowagi swoim milczeniem, Gaio. — Warknął.
— Przepraszam. — Odpowiedziałam szybko.
Czego ten człowiek ode mnie oczekiwał?
Trzy dni temu mnie porwał, a od dwóch więzi w pełni zabezpieczonym pokoju.
To nie jest normalne.
— Pamiętaj, że nie ma szans na to, aby policja ci pomogła, gdy tylko natkną się na mój trop, od razu wstrzymają poszukiwania. Czy to jest zrozumiałe?
O to nie musisz się martwić.
Ludzie z którymi mieszkałam, nawet pewnie nie zauważyli mojego zniknięcia.
— Odpowiedz mi. — Swoje, gromiące piorunami spojrzenie, miał cały czas utkwione na jezdni.
— R-rozumiem. — Zająknęłam się.
— Wybierzesz się dziś na przymiarki sukni ślubnej. Oczywiście, nie sama. — Oznajmił, gdy stanął na czerwonym świetle.
Odwrócił się w moją stronę i po chwili wyciągnął spod swojej marynarki, zegarek.
— To jest gps. Dzięki niemu będę mógł znaleźć ciebie o każdej porze dnia i nocy. Opaska jest zaciśnięta specjalnym klipsem, więc nawet nie próbuj jej ściągnąć. Jeśli będziesz coś z nią komibinowała, od razu przyjdzie mi powiadomienie, a wtedy skończysz marnie. — Założył mi ją na dłoń. — Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie, wyciśnij ten przycisk, postaram się przybyć, jak najszybciej. — Wyjaśnił.
Więc teraz tak będzie wyglądało moje życie. Będę cały czas kontrolowana, bojąc się wykonać, jakiegokolwiek ruchu.
Do teraz było strasznie, ale to przekraczało już całkowicie granice człowieczeństwa.
Obserwowałam przedmiot na mojej ręce, który cały czas migotał na zielono w jednym punkcie i ze smutkiem, stwierdziłam, że nie da się nic z tym zrobić, dlatego położyłam ręke obok szyby i spojrzałam, czy istnieje możliwość wyskoczenia z auta. Szyby były przyciemniane, więc nie było szans, na to aby ktokolwiek zauważył, że potrzebuje pomocy. Domyślałam się, że drzwi są zakluczone i utwierdziłam się w tym, gdy przy nich, na czerwonym przycisku, pisało ,,zamknięte".
— Gaia, wiem o czym myślisz i nawet nie próbuj. — Powiedział przez zaciśnięte zęby.
Jak to jest możliwe? Czy ten człowiek czyta mi w myślach?
— Zdradzasz się swoim spojrzeniem i mimiką twarzy, blondyneczko.
— Odpowiedział.
Czytał ze mnie jak z otwartych kart, a ja go w żadnym stopniu, nie potrafiłam go zrozumieć.
— Twoje dłonie zaciskają się na udach, a warga lekko drży, co oznacza strach, czyż nie? — Nie odpowiedziałam.
— Twoja rzęsy przymrużają się w kontemplacji, gdy próbujesz knuć przeciwko mnie, prawda? — Znowu pozostawiłam jego pytanie bez odpowiedzi.
— Jestem dobrym obserwatorem, panno Roy.
Przełknęłam śline, ponieważ jego ostatnie zdanie brzmiało jak groźba. Popatrzyłam przed siebie, nie chcąc zdradzać już więcej żadnych emocji i uczuć. Ku mojej uldze, reszta drogi minęła nam w zupełnej ciszy, więc gdy dotarliśmy na miejsce, a on odkluczył drzwi i pozwolił mi wyjść z pojazdu, zrobiłam to.
— Gabriella, zabierze zaraz ciebie ze sobą.
Pamiętaj, żadnych fałszywych ruchów.
Masz być posłuszna. — Wyszepytał mi do ucha, stając za mną.
Myślałam, że będę miała chwilę na ochłonięcie, ale zrozumiałam, że się mylę, gdy dostrzegłam szczupłą kobiete, na moje oko była po sześćdziesiątce.
— Witaj, kochanie. — Uśmiechnęła się, a Percy odszedł. — To będzie najlepszy dzień twojego życia! Dla wszystkich pań młodych, taki jest. — Mrugnęła do mnie okiem i zaczęła prowadzić mnie w kierunku swojego auta.
Zastanawiałam się, czy oni wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że jestem tutaj z kompletnego przypadku i gdybym nie pojawiła się wtedy w sadzie, teraz by mnie tutaj nie było.
— Wsiadaj. Tylko ostrożnie, uważaj na swoją stope. — Powiedziała miło, a ja to zrobiłam.
Dlaczego nie mogli poczekać z tym, aż nic nie będzie mnie już bolało?
Percy
— Szefie, wszyscy są już gotowi.
— Powiadomił mnie jeden z moich wspólników.
— Więc idziemy rozpierdolić im łby.
— Odpowiedziałem z determinacją.
Chwyciłem broń i szybko wsiadłem razem z nim do auta, które prowadził najlepszy kierowca, jakiego posiadałem w swojej mafii.
— Łysy siedzi w swojej kanciapie.
— Prychnął brunet.
— Sam? — Zapytałem, cały czas obserwując, czy wokół nas nie ma nikogo, kto mógłby nam zaszkodzić.
— Oficjalnie tak, ale podejrzewam, że to tylko pułapka, dlatego wolałem podstawić wsparcie.
— Dobra robota, George. — Przyznałem.
Oddałem dwa strzały w niebo, gdy byliśmy niedaleko miejsca, żeby dać znać swoim ludziom, że jesteśmy już blisko i mogą powoli przygotowywać się już do akcji.
Wszystko zawsze musiało być dopięte na ostatni guzik, więc umownego znaku pomiędzy nami, również nie zabrakło.
— Jesteśmy. — Powiedział brunet, gdy dojechaliśmy na miejsce.
Wysiadłem z pojazdu, ciesząc się, że w końcu po dwóch latach, uda mi się tego chuja zniszczyć.
— Pięć osób na osłonę. — Rzuciłem, a grupa mężczyzn, ruszyło za mną w drogę.
Trzech szło przede mną, a dwóch obok mnie, trzymając w dłoni cały czas broń.
Cały budynek był stary i nie wyglądał jak biuro, tylko opuszczony pustostan.
Zdawałem sobie sprawę, że to z powodu strzelanin, które się tutaj rozgrywały, z nami w roli głównej. Wokół znajdowało się pełno krwi, a gdzieniegdzie rozkładały się zwłoki ludzi. Strasznie tutaj jebało, ale smród rozkładających się ciał, od dawna nie robił już na mnie wrażenia.
— Idziemy na góre. — Zarządziłem, wiedząc, gdzie się znajduje.
Po kilku minutach, dotarliśmy pod odpowiednie drzwi, w którym było pełno dziur po nabojach. Kopnąłem drzwi nogą z całej siły, co sprawiło, że rozpadły się w drobny mak.
— Witaj, Percy. — Uśmiechnął się kpiąco.
— Proszę, proszę... czyżbyś się bał przyjść tutaj sam? — Uniósł brew.
Podszedłem do niego, zepchnąłem go z krzesła i powaliłem na ziemię.
Kopnąłem go w brzuch, a potem w twarz,
przez co zaczął pluć krwią.
— Geny tatusia, hm? — Zaśmiał się ironicznie.
— Geny tatusia, dlatego zawsze dostaje to, czego zapragnę. — Odpowiedziałem z zaciśniętymi zębami.
— I jedyne co ci wychodzi, to zabijanie ludzi? — Złapał się za brzuch.
— Mówisz, jakbyś był święty.
— Prychnąłem. — Robię to, co już każdy dawno powinien zrobić. To wszystko.
Wiedziałem do czego zmierza.
Chciał mnie złamać, ale ja nigdy nie ulegam, zwłaszcza człowiekowi, który wyrządził wiele szkód mojej rodzinie.
Patrzyłem na niego z zaciętą miną,
widząc tylko i wyłącznie potwora, którego nienawidziłem.
— Twoja rodzinka jest też niczego sobie, wiesz? — Sapnął.
Nienawidziłem, gdy ktoś wspominał o moich bliskich. Byli jedynymi osobami, których kochałem i mi na nich zależało.
Wziąłem go za fraki i mocno walnąłem o ściane. Miał teraz na wpół otwarte oczy i już praktycznie nie kontaktował.
— Jakieś ostatnie zdanie? — Wymierzyłem do niego bronią.
— Twoja siostra była naprawdę dobra, gdy ją gwałciłem. Wołała wtedy ciebie, ale nie zdążyłeś, zabiłem ją w czasie, gdy pieprzyłeś jakąś dziwke. — Przypomniał mi bolesne wspomnienie.
Nie mogąc się powstrzymać, rzuciłem broń na ziemię i zacząłem dobijać go własnymi rękami. Nie zasługiwał na szybką śmierć.
Wyciągnąłem z kieszeni nóż, następnie wyjąłem go z pokrowca i rozciąłem jego brzuch. Patrzyłem przez kilka minut jak się wykrwawia i powoli traci oddech.
Gdy wyglądał na nieżywego, chwyciłem broń i strzeliłem w jego czoło, żeby mieć pewność, że nie przeżyje.
— Spalcie ciało, cokolwiek.
Zróbcie z nim, co tylko chcecie. — Odparłem obojętnie i wyszedłem.
To jest twój koniec, Derek.
Z oddali słyszałem, jak mężczyźni dyskutują o tym, kto jaką część pieniędzy dostanie za sprzedany organ.
Zawsze dawałem im wolną wole, jeśli chodzi o ciało, a oni przystawali na to zawsze z wielką ochotą. Pokręciłem głową i ze zwycięstwem wymalowanym na twarzy, wyszedłem z budynku.
— Wszyscy dostajecie premię! — Krzyknąłem tak, żeby ci z góry też usłyszeli.
— Szafie, za twoją premię możemy zrobić nawet to! — Odkrzyknął blondyn i po chwili zrzucił zwłoki z okna na beton, przez co wszystkie wnętrzności leżały teraz roztrzaskane na ziemi.
Uniosłem jeden kącik ust do góry i wsiadłem do auta, zadowolony z tego, że udało mi się zrobić coś, czego mój ojciec nie potrafił dokonać przez dwadzieścia lat.
— Posprzątajcie to, chłopaki.
Tak, żeby nie było żadnego śladu. — Powiedziałem i odejchałem stąd.
Od razu pojechałem do siedziby mojego ojca, nie mogąc się powstrzymać przed opowiedzeniem mu wszystkiego.
Gdy tylko dotarłem na miejsce, szybko pobiegłem na miejsce i otworzyłem drzwi.
— Witaj, ojcze. — Odezwałem się, stając naprzeciwko jego biurka.
— Cześć, synu. — Odpowiedział mi z uśmiechem na ustach.
— Zabiłem go.
— Kogo? — Zmarszczył brwi.
— Dereka.
— Mówiłem ci, żebyś nie wplątywał się w to więcej, racja? — Zadał pytanie, wyraźnie zdenerwowany. — Nie wiem, co bym zrobił, gdybym stracił jeszcze ciebie. — Wyjaśnił.
— Tato, nauczyłeś mnie, jak być silnym i tego się trzymam. Wychodzi mi to świetnie.
— Odparłem, a on wstał i poczochrał moje włosy.
— Dziękuje, że to zrobiłeś, ale nie wplątuj się już więcej w tak trudne sprawy, dobrze? — Popatrzył na mnie z troską.
— Nie mogę nic obiecać. Zawsze będę robił to, co czuję i uważam za odpowiednie.
— Jesteś taki, jak ja, za młodu. — Stwierdził.
— Proszę, nie spraw, żebym musiał opłakiwać ciebie nad grobem.
— Tato, jestem najbardziej brutalnym królem mafii w tej rodzinie. — Odpowiedziałem, a on się do mnie ponownie uśmiechnął.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania