Na Haju - Rozdział I

Czasami lepiej nie wypowiadać pewnych słów, zastanowić się trzy razy i przeanalizować wszystkie za i przeciw. Tutaj zabrakło mąrdych słów i szczerych obietnic.

Padało. Wiał silny wiatr, a liście opadały z drzew wprost na duże kałuże w zagłębieniach. Trzymałam mocno kaptur, który przy każdym podmuchu cofał się do tyłu. Ulice były puste, a niebo ciemne. Zbierało się na burze, ale wcale nie chciałam wracać. Bo i dokąd. Przeszłam na drugą stronę ulicy i skierowałam się w uliczkę prowadzącą do parku. Tak kiedyś spędzaliśmy słoneczne dni, a w takie jak ten przesiadywaliśmy w domu, oglądając filmy. Wszystko to wydawało mi się tak bliskie, że teraz będąc tu samą pośrodku tego wymarłego miasta nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Siedzenie w parku było jedynym pomysłem na jaki wpadłam. Tutaj też było pusto. Alejki wyłożone kostką, kilka ławek i drzewa. Usiadłam na jednej z nich, sięgnęłam do kieszenie i wyjęłam paczkę papierosów. Wyciągnęłam jednego, poszperałam za zapalniczką w dziurze w płaczszu i spróbowałam odpalić. Kurwa. Na dworze leje, zbiera się na burze i jest cholernie zimno, a do tego piepszona zapaliczka nie działa. Nie ma nic bardziej wkurwiającego niż nie działająca zapalniczka, kiedy w ręku trzymasz papieorsa. Gdyby sytuacja była inna i miałabym pierdoloną działającą zapalniczkę, ale nie miałabym fajek – to trudno. Poczułam łzę na oku i szybko ztarłam ją rękawem. Tego mi jeszcze brakowało żebym ropłakała się na ławce w pustym parku w czasie burzy. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i przejrzałam kontakty. Do Anki nie zadzwonie, ona nigdy nie ma czasu. Z drugiej strony czym może byc zajęta? Kuciem do kolejnych egzaminów? Izka odpada, bardziej by się cieszyła z mojego nieszczęścia niż współczuła. Moniki nawet nie ma w kraju,bo wyjechała do rodziny. Wszystko to bez sensu. Telefon zaczął dzwonić, a na ekranie pokazało się zdjęcie kobiety po trzydziesce, uśmiechniętej z brązowymi oczami i ciemnymi włosami, które farbowała raz w miesiącu.

- Nie teraz mamo – powiedziałam, patrząc na telefon i ponowanie schowałam go do kieszeni. Wiedziała. Na pewno zaraz po spotkaniu do niej zadzwonił i przekazał co miał przekazać, nie zapominając o tym, że wybiegając z kawiarni zwyzywałam go od najgorszych. Piepszony hipokryta. Pierdolony zdrajca. Odetchnęłam głęboko, bo czułam, że w gardle zbiera mi się wielka gula,a oczy zachodzą mgłą. Nie będę przez niego płakać. Nie chce mnie to nie. Dam sobie rade bez niego. Znowu wyciągnęłam telefon z kieszeni i wystukałam krótką wiadmość "Niedługo będę. Nie martw się." Wstałam z ławki i ruszyłam w kierunku jedynego miesjca gdzie bedzie mi ciepło i przez jakiś czas nie będę musiała patrzeć mamie w oczy.

 

Adrian mieszkał na moim osiedlu. Rodzice pracowali za granicą więc prawie cały czas miał dom dla siebie. Przychodziło tam dużo osób – grali na konsoli, oglądali filmy i imprezowali. Zadzwoniłam domofonem pod trójkę. Zdjęłam kaptur i starałam się poprawić włosy.

- Halo? - głos w słuchwace byl mocny, lekko zachrypnięty

- To ja – powiedziałam tylko i usłyszłam dźwięk otwierających się drzwi. Przeszłam po kilku schodkach na żóltej klatce schodwej z napisami na ścinach, podeszłam do brązowych drzwi z trójką na środku i zapukałam. Od razu się otworzyły. Adrian miał na sobie białą koszulkę i dźinsy, włosy lekko zmierzwione, ale wszystko to było lepsze od ścinania się na łyso, które jakiś czas temu wypróbował.

- Wyglądasz okropnie – powiedział i przepuścił mnie przodem – Zrobić ci herbatę? - zapytał i zaprowadził mnie do kuchni. Sciany były beżowe, a kafelki przy kuchence białe z wyrytymi w nich kwiatkami. Na stole leżała popielniczka i kilka nie posprzątanych okruchów. Jedna długa ławka i dwa krzesła. Było ciepło.

- Tak poproszę – powiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni papierosa – Masz zapalniczkę? - odwrócił się i podał mi zapałki, po czym zabrał się za nalewanie wody do czajnika. Z pokoju obok dochodzily dźwięki rozmów i muzyka. Cholera. Mogłam się domyślić, że nie będzie sam. Jest piątek, a to oznacza w tym domu imprezę.

- Kto jest? - chwyciłam niebieski kubek z herbatą i spojrzałam na niego wyczekująco. Usiadł obok mnie i uśmiechnął się słabo. Zapaliłam papierosa.

- Agata, Sławek i parę nowych osób, ale nie martw się zaraz cię z nimi zapoznam – już się podnosił, ale nagle zrezygnował – jeśli chcesz pogadać to po prostu ich wygonię - patrzył na mnie badawczo, a ja uśmiechnęłam się do niego. Taki przyjaciel to skarb.

- Nie. Wszystko wporządku. Spale, wypije herbatę i pójdę się poprawić do łazienki – powiedziałam i zaciągnam się dymem. Adrian patrzył na mnie uważnie, jakby rozważając czy nie lepiej byłoby gdyby jednak wyprosił znajomych. Znał mnie od dziecka i wiedział, że jeśli jest coś nie tak to prędzej czy później powiem mu to sama. Kiwnął wolno głową i sam wyciągnął papierosa z paczki.

Wypiłam herbatę, spaliłam papierosa i poszłam do łazienki. Kafelki na ścianach były łososiowe, podłoga biała, jedno lusterko nad umywalką i wanna nad którą suszyło się pranie. Podeszłam do okna, który znajdywało się nad kiblem, otworzyłam je na szerokość i odetchnęłam głeboko. Pierdolony zdrajca. Obrazy kłótni w kawiarni dalej nie dawały mi spokju, a klatka piersiowa straszliwie mnie bolała. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, kiedy tak spoglądałam za okno wprost na osiedlowy zielony śmietnik i trzepak obok niego.

- Ogarnij się – powiedziałam i podeszłam do umywalki, odkręciłam kurek z zimną wodą i przemyłam twarz. Spojrzałam w lustro. Włosy miałam wilgotne i skręcone od deszczu, policzki zaczerwienione od płaczu i podpuchnięte oczy. Dopiero teraz zdjęłam z siebie kurtkę z kapturem i położyłam ją na wannie. Urwałam kawałek papieru i wydmuchalam nos. Naciągnęłam na dłonie rękawy czarnego swetra i wyszłam z łazienki. Adrian stał pod drzwiami.

- Nie martw się, nie zużyłam dużo wody – zażartowałam i spróbowałam się do niego uśmiechnąć.

- To dobrze, bo już miałem siłą wyważać drzwi – objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę salonu.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – dodał i otworzył drzwi. Wiedziałam ,że nie chodzi mu o towarzystwo w domu tylko o to co mnie tu sprowadziło.

Pokół był duży, miał dwa okna, wysoki sufit, jeden stary drewniany regał na którym znajdywało się szkło. Szafa stała na przeciw okien, a obok niej duża brązowa kanapa, stolik na którym walały się butelki po wódce, cola, szklanki i popielniczka. Przy oknie stał telewzior. Teraz było tu też kilka krzeseł, które Adrian na pewno przyniósł z pawlacza. Na kanapie siedziała trzy dziewczyny dwie brunetki i blodnyka wszystkie na oko młodsze ode mnie. Ubrane, jak klony – bluzki z dekoldami i leginsy, rozpuszczone i wyprosotwane włosy. Na jednym z krzeseł siedział Sławek trzymając na kolanach Agatę – jedyne osoby w tym pomieszczeniu po za Adrianem, które znałam. Kilku chłopaków stało w grupce w nie dużej odległości od telewziora i grało na konsolecie. Nie znałam ich. Jeden z nich był dużo wyższy od reszty miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt, ciemne włosy. Adrian musiał go zawołać, bo razem z resztą kolegów odwrócił się w nasza stronę.

- Chłopaki to jest Daniela - przedstawił mnie, a wysoki brunet wyciągnał w moim kierunku dłoń. Pamiętam, że była prawie dwa razy większa od mojej. Pamiętam, że się uśmiechnął i pamiętam, że miał błysk w oku. Miał ładny uśmiech – białe, proste zęby. Brązowe oczy, duże usta i mocno zarysowaną szczękę.Szkoda, że nie zauważyłam też innych rzeczy, które wyróżniały go z reszty osób. Bladej cery, ciemnych kręgów pod oczami, powiększonych źrenic, dźwięku telefonu, który co chwilę wydobywał się z jego kieszeni, ale na te wszystkie rzeczy nauczyłam się zwracać uwagę po czasie. Może gdyby nie zaślepił mnie ładny uśmiech i brązowe spojrzenie, skierowane w moją strone....Może wtedy wyszłabym i to wszystko nie miałoby miejsca?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania