Na nowej drodze życia

Jest to one-shot ściśle powiązany z książkami Niewłaściwy kolor nieba oraz Właściwy kolor nieba dostępnymi na moim profilu. Akcja dzieje się trzynaście lat później, więc możliwe są spoilery, a także nieporozumienia wynikające z nieznajomości materiału źródłowego, więc gorąco polecam zapoznać się najpierw z tekstami głównymi.

 

Przyjechali tu czymś, co śmiało można określić mianem dyliżansu: sześciokołowym pojazdem wyglądającym jak skrzyżowanie małego autobusu i wagonu kolejowego pierwszej klasy ze starych filmów. Jak zwykle w Akurii, tak i tutaj nowoczesność mieszała się z tradycją w najlepszych proporcjach, mogli więc cieszyć się zarówno pluszowymi siedzeniami, jak i klimatyzacją. Zasilany tellarium reaktor chodził niemal bezgłośnie, dziwaczne zawieszenie znakomicie wybierało nierówności, więc kilkunastomilowa podróż minęła spokojnie i bardzo komfortowo.

Mogli popłynąć z Port Albis do Serraney, ale upał nie sprzyjał podróży odkrytą łodzią. Wynajęli więc auto wraz ze sternikiem i podążyli na północny wschód od stolicy, gdzie w małej wiosce Rodis Sioło leżała posiadłość Nikki i Natela Selino. Alex musiał kupić mapę, by zorientować się, gdzie właściwie jadą.

Nigdy tu nie był, Nikka bardzo mocno strzegła swej prywatności. Jego syn musiał oświadczyć się Rai Selino, by wreszcie zaprosiła go do domu.

Nie ingerował w wybór Diega, powiedział mu tylko, że jego zdaniem trochę się pospieszył. Dwadzieścia cztery lata to wcześnie, nawet jak na amarskie warunki, a tamtejsze społeczeństwo nie uznaje rozwodów. Ale cóż, chłopak się zakochał, miał do tego prawo. Jego wybranka to sympatyczna, ładna i pracowita dziewczyna, więc powinno być dobrze… przynajmniej taką miał nadzieję. Jak każdy porządny rodzic pragnął dla syna tego, co najlepsze.

Diego i Raja rozmawiali cicho, zajęci sobą nie zwracali uwagi na krajobraz za oknami pojazdu. Riza Selino nachyliła się w stronę Alexa i z przejęciem opowiadała mu o posiadłości Nikki:

– Nie mają ziemi, ale jest sad, no i dom stoi na dużej działce, a porządny jest, drewniany. W obejściu parę bud i szop, przydają się na szpargały. Żeby to tak jeszcze nad morzem, a tu nawet do rzeki daleko, jechać trzeba, a i miasteczko kawałek dalej jest. Dobrze, że auto wojskowe dostała, chociaż tyle dobrego z tej Floty…

Nie wiedzieć czemu Riza nie darzyła Wojsk Królestwa Akurii ciepłymi uczuciami. Często dawała wyraz swemu niezadowoleniu, lecz nigdy nie wchodziła w szczegóły. Może uważała, że Flota zabrała jej córkę? To czysta spekulacja, ale Alex myślał, że tak właśnie mogło być.

Minęli Rodis, malutkie, całkiem zwyczajne miasteczko, potem liściasty las i połać pól w większości obsianych zbożem i gryką. Rodis Sioło liczyło ledwo kilkanaście domów, a ten, do którego zmierzali, stał na samym końcu i w pewnym oddaleniu od innych. Auto zatrzymało się przed ogrodzeniem z belek, jakie można spotkać wokół końskich wybiegów.

Kierowca pojechał dalej, do położonego jakieś siedem tutejszych mil na zachód Serraney, miał tam dowieźć jakąś pocztę, potem wrócić i poczekać; tak się umówili. Gości przywitał mężczyzna w mundurze, marynarz. Jak oni na nich mówili? Ordynans. Gdy Alex pierwszy raz usłyszał tę nazwę, musiał sprawdzić, co to takiego. Ku jego zdziwieniu okazało się, że na Ziemi kiedyś również występowali żołnierze usługujący oficerom.

– Zapraszam, pani wiceadmirał już na państwa czeka – powitał ich uprzejmie.

Wiceadmirał. Nikka awansowała dwa lata temu. Z plotek krążących po pałacu wynikało, że może liczyć na wyższy stopień, ale nie prędzej niż za kilka, może nawet kilkanaście lat i Alex Hale dawał wiarę tym zakulisowym spekulacjom. Królestwo Akurii w dalszym ciągu cierpiało na nadmiar oficerów, choć nikt nie wspominał o tym głośno.

Pomógł wysiąść Rizie i z zadowoleniem obserwował, jak Diego podaje rękę narzeczonej. Ładna z nich była para, oboje tacy szczęśliwi… Sam nigdy nie doświadczył tego rodzaju miłości, za młodu się nie zakochał, a kiedy w końcu uświadomił sobie, że spotkał idealną kobietę, było już za późno. Nikka Selino, wówczas jeszcze komandor… Zagryzł wargi na wspomnienie okoliczności ich rozstania, kiedy to porzuciła jego, amerykańskiego kochanka, i wyszła za akuryjskiego uczonego.

Nie mogę teraz do tego wracać – pomyślał i skoncentrował się na widoku, jaki rozciągał się przed jego oczami.

Do domu wiodła piaszczysta droga ocieniona lipami, w których chodziły pszczoły. Po lewej stronie biegło drewniane ogrodzenie, po prawej rozciągał się sad pełen drzew owocowych, rozpoznał jabłonie i śliwy. Pomiędzy nimi stały ule nakryte słomianymi daszkami. Promienie słońca na twarzy, zapach kwiatów lipy, odgłosy owadów, rozgrzany piach pod stopami – jednym słowem wiejska sielanka. Do dopełnienia idyllicznego obrazka brakowało tylko roześmianych dziewcząt w prostych, ludowych koszulinach, ale nie mógł na nie liczyć, Nikka i Natel mieli dwóch synów.

Zabudowania nagle wyłoniły się spomiędzy drzew: główną bryłę stanowił drewniany dom w kształcie litery L, a zaraz obok dało się dostrzec wspomniane przez Rizę budy na szpargały, być może dawne obory czy inne chlewiki. Posiadłość była prezentem ślubnym od króla Mertina. Na Amarze nie dawano medali, w uznaniu zasług rozdawano ziemię lub pieniądze i właśnie w ten sposób władca postanowił uhonorować dziewczynę, która kiedyś ocaliła mu życie.

Skrzydła domu nie stykały się bezpośrednio, łączyło je coś w stylu przeszklonej oranżerii i to właśnie tam zaprowadził ich ordynans. Dwuskrzydłowe, również przeszklone drzwi podparto dwoma ceramicznymi donicami. W jednej rosły nasturcje, w drugiej spał rudo-biały kot zwinięty w prawie idealną kulę. Futrzak nawet nie spojrzał na gości, nie raczył też choćby zastrzyc uchem w ich kierunku. Przepuścił Rizę przodem i jako ostatni wszedł do środka. Wnętrze altany powitało go przyjemnym powiewem chłodnego powietrza.

Czyli tutaj też mają klimatyzację – pomyślał i odruchowo rozejrzał się po osobliwym wnętrzu.

Rośliny. Karminowe róże w doniczkach i skrzyniach, a także inne kwiaty o nieznanych mu nazwach. Dalej ustawione na wąskim stole skrzynki z poziomkami, borówkami i sprowadzonymi z Ziemi truskawkami. Niektóre donice przymocowano do żeber pod sufitem, wisiały w misternie plecionych wieszakach z konopnego sznura. Nie zabrakło ziół; rozpoznał tylko miętę, ale w równych rządkach rosło kilka innych gatunków. Większe krzewy: maliny i jeżyny z pędami rozciągniętymi na miedzianych drutach i drewnianych kratkach. Na środku stało drzewo, a przynajmniej takie wrażenie na pierwszy rzut oka sprawiał nagi, powykręcany sosnowy konar, częściowo porośnięty różnokolorowym groszkiem pachnącym i ciemnozielonym bluszczem. Wysoko pod sklepieniem altany ktoś zawiesił budkę dla ptaków niezbyt starannie pomalowaną niebieską i czerwoną farbą.

Nikka czekała przy małym, okrągłym stoliku z blatem z brązowego, biało żyłkowanego marmuru. Nie była sama, przy jej boku tkwił mąż, chudy jak tyczka i tak samo wysoki, a trochę dalej stali synowie: starszy Armin i młodszy Tannerwyn, który zawiłe i trudne do wypowiedzenia imię dostał po dziadku ze strony ojca. Tak przynajmniej głosiły dworskie plotki, a Alex nauczył się już, że można im ufać w zatrważająco wielu przypadkach.

Dzieciaki w ogóle nie przypominały matki. Armin wdał się raczej w Rizę Selino, miał jej oczy i krępą budowę ciała, tylko brązowe włosy były spuścizną po Natelu. Za to Tannerwyn, czarnowłosy, szczupły i wyższy od każdego dziewięciolatka, którego widział Alex Hale, wyglądał jak bledsza wersja ojca. A Nikka… Dawno nie widywał jej z bliska i z ciekawością obrzucił ją szybkim, analizującym spojrzeniem. Założyła suknię, niebieską, w jej stylu. Wiedział, jak bardzo lubi mundur, ale może domowa Nikka chadzała wyłącznie w sukienkach? Ze zdziwieniem odnotował brak rękawiczek, za to na palcach pani Selino lśniło kilka srebrnych pierścionków, każdy z dość okazałym kamieniem. Stać ją było na złoto, przecież dostawała żołd, a jej książka sprzedawała się świetnie i na Ziemi, i na Amarze. Ten jej naukowiec też pewnie przynosił do domu jakieś pieniądze, więc srebro było wyłącznie wyborem Nikki.

Wyglądała pięknie. Trochę inaczej niż przed laty, zdrowiej i spokojniej. Nie zauważył oznak stresu, chociaż spojrzenie, jakim go obdarzyła, należało do chłodnych i pełnych rezerwy. Jej mąż, Natel, ten to dopiero był spięty. Na szczupłej twarzy grały mu emocje, czytelne jak na dłoni. Przede wszystkim gniew, może zazdrość i strach?

Powiedziała mu – pomyślał Alex. – Powiedziała mu prawdę o wszystkim.

Bo to, co wiceadmirał Selino napisała w autobiograficznej bestsellerowej książce pod chwytliwym tytułem „Królowa Piratów z Dzielnicy Portowej”, było umiejętnym wymieszaniem prawdziwych wydarzeń i kompletnej fikcji stworzonej dawno temu na potrzeby amerykańskiej opinii publicznej. Nikka przywiozła tę bajeczkę do domu i w odrobinę tylko zmienionej wersji sprzedała swoim. Rzeczywisty przebieg wydarzeń znało niewielu i jeszcze nikt nie wpadł na pomysł, by ogłosić go publicznie. Wiedział, że Nikka i tak by to zdementowała w mgnieniu oka. Miała szansę, by opowiedzieć swoją wersję, ale z jakichś zapewne ważnych dla niej przyczyn tego nie zrobiła. Teraz wydarzenia z „Królowej Piratów” stały się jedyną prawdą, którą poznają przyszłe pokolenia – chyba że ktoś odtajni raporty, jakie składał przez lata, jeszcze pod nazwiskiem Ethan Hill.

Nikka przywitała się z matką i siostrą, potem przedstawiła męża i synów. Mężczyźni ograniczyli się do wymiany kurtuazyjnych ukłonów, dzieci wyglądały na znudzone, zwłaszcza czarnowłosy Tannerwyn, którego Alex już zaczął skracać w myślach do prostszego „Tanner”.

– Proszę, siadajcie, zaraz przyniosą coś do picia. Jak podróż? Dziś jest strasznie gorąco… – Nikka mówiła uprzejmie i z uśmiechem, jak na dobrą gospodynię przystało.

Przerwała, gdyż służąca wniosła na tacy dwa dzbanki schłodzonego naparu i szklanki z cienkiego szkła. Kiedy nalewała orzeźwiający napój, zajęli miejsca wokół stołu. Alex usiadł obok Rizy na wygodnej ławce, która śmiało mogła stać w każdym eleganckim ziemskim parku.

Natel Selino, cholerny chudy nerd, nadal stał. Trzymał dłoń na ramieniu żony, nie zaciskał szczupłych palców, ale patrzył na Alexa z napięciem, jakby chciał mu przekazać bez słów prostą wiadomość: „Ona jest moja!”. Nikka przelotnie dotknęła ręki męża, pogładziła srebrny sygnet z drobnymi czarnymi perłami. Sama również nosiła podobny pierścionek z jedną okazałą perłą. To musiały być ich pierścienie ślubne.

Odwrócił wzrok i sięgnął po szklankę. Odegnał uparcie powracające wspomnienia i skupił się na synu. Diego uśmiechał się nerwowo, miał całkowicie zrozumiałą w jego sytuacji tremę. Gestem zachęcił go, by zaczął rozmowę. W końcu przyjechali tu w jego sprawie.

– Cieszę się, że zaprosiła mnie pani do siebie, pani wiceadmirał – zaczął grzecznie, lecz gospodyni przerwała mu niedbałym machnięciem ręki:

– Nikka, mów mi po prostu Nikka, proszę. W końcu już niedługo będziemy rodziną.

Patrzyła na młodych w tak serdeczny i dobrotliwy sposób, że Alex nie śmiał wątpić w szczerość jej intencji. Wiedział, jak perfekcyjnie potrafi kłamać, ale czy robiłaby to, gdy w grę wchodzi przyszłość jej siostry? Nie był pewien, po tym, co mu zrobiła, nigdy już nie był pewien niczego związanego z tą niezwykłą kobietą.

Minęło trzynaście lat, a jej obecność ciągle mogła zamącić mu w głowie, chociaż uczucia nie miały już takiej mocy jak wtedy, gdy w pewien letni dzień w Port Albis wściekły z bezsilności obserwował ślub Nikki i Natela. Dziś też był letni dzień, ale byli w Rodis Sioło i facet o nazwisku Hale miał ożenić się z dziewczyną o nazwisku Selino. Sprawiedliwość dziejowa? Nie, w tym przypadku pomogło coś, czego zabrakło kilkanaście lat temu: prawdziwej miłości z obu stron.

– Tak więc… Nikka… – kontynuował nieco speszony Diego. – Natel. – Przeniósł wzrok na uczonego i uśmiechnął się powściągliwie, jak prawdziwy Amarczyk. – Jestem tu, bo ja i Raja postanowiliśmy wziąć ślub.

Konkretnie i dosadnie, po Amarsku. Postanowiliśmy i weźmiemy, nie będziemy nikogo prosić o pozwolenie. Przyjechali tu omówić rzeczy ważniejsze od jakiegoś tam ślubu – pieniądze.

– Moja córunia… – Riza załkała cicho i otarła oczy białą chusteczką.

Ciekawe, czy tak samo wzruszała się, gdy Nikka miała wyjść za mąż. Pewnie nie, ta uparta dziewczyna wszystko zrobiła sama i postawiła matkę przed faktem mocno dokonanym – pomyślał.

Nad głowami gości przeleciał nieduży czarny ptak. Alex pamiętał ten kształt: dość pękaty tułów i długi ogon, do tego żółty dziób i bystre oczy. Często widywał je w Europie, ale w tym momencie nie mógł przypomnieć sobie nazwy Ptak przysiadł na żerdce przy budce, z dzioba zwisało mu kilka robaków. Kiedy wskoczył do środka, rozległo się kwilenie głodnych piskląt. Karmienie nie trwało długo, już po chwili ptasi rodzic wyleciał na zewnątrz, by poszukać kolejnego posiłku.

– Chcemy to zrobić w pełnię Miesiąca Żurawia w świątyni Dzielnicy Portowej w Port Albis – kontynuował Diego.

– Za cztery miesiące – wtrącił cicho Natel.

– Ciocia Alice z rodziną przyleci z Ziemi, musimy zorganizować…

– Wy się nic nie bójcie, u mnie wszystko będzie przygotowane, ugościmy ich. O wesele też się nie bójcie, jest miejsce w jadłodajni – zapewniła Riza.

– Chcieliśmy też prosić… cię, żebyś poprowadziła ceremonię. – Diego spojrzał na Nikkę.

Kolejna lokalna tradycja – ceremonie prowadzą członkowie rodziny lub przyjaciele o najwyższym możliwym statusie społecznym. Wiceadmirał i ulubienica króla świetnie się do tego nadawała. Alex zauważył, że Diego trzymał dłoń narzeczonej, co można uznać za dość śmiały gest. Chociaż tutaj, w gronie już prawie rodzinnym?... Uświadomił sobie, że nie zna Akuryjczyków od tej najbardziej intymnej, prywatnej strony.

Nikka potwierdziła, musiała się tego spodziewać. Przewodniczenie uroczystościom religijnym nie było dla niej niczym nowym. Dla Alexa i Diega również nie, w końcu to oni założyli pierwszą świątynię amarskich bóstw w Ameryce i do dziś się nią opiekowali.

– Postanowiliśmy, że przyjmiemy nazwisko Selino i będziemy nosić je z dumą.

Riza zapłakała głośniej. Diego rozumiał amarskie pojmowanie nazwisk i przyjęcie nazwiska żony to nie żadne wyrzeczenie czy też powód do wstydu. Alex cieszył się, że młody najpierw z nim przegadał całą sprawę i spytał, czy nie będzie mu przykro. Nie miał nic przeciwko, sam nie czuł wielkiego przywiązania do nazwiska Hale. Przez sporą część życia używał różnych aliasów i był zdania, że żadna zbitka liter nie stanowi o wartości człowieka. Diego twierdził, że Raja chętnie zostałaby panią Hale, lecz doszedł do wniosku, iż wejście do rodziny wiceadmirał Selino okaże się korzystniejsze dla ewentualnych dzieci – co było typowo amarskim, praktycznym podejściem do sprawy.

– To wspaniale. – Nikka uśmiechnęła się, znów nieprawdopodobnie szczerze i Alex zaczął na poważnie brać pod uwagę opcję, że cieszy ją ten ślub.

– Nie możemy się doczekać, aż dołączysz do naszej rodziny – dodał Natel, patrząc tylko na Diega.

Alex nie miał wątpliwości, przekaz jasno głosił: „Ciebie to nie dotyczy”. Tylko Diego był mile widziany w rodzie Selino.

– Moje dzieci… – załkała Riza. – Bogowie dadzą, to kolejnych wnuków doczekam… Ja wam dam… pół kamienicy wasze będzie, drugie pół Nikki. Jadłodajnią się podzielicie, wy się kochacie przecież, moje dziewczynki…

– Nie, mamo – wtrąciła łagodnie Nikka. – Niech kamienica i jadłodajnia zostaną dla Rai. Ja mam dość złota, by zapewnić synom godne życie.

– My też mamy pieniądze – zauważyła Raja. Odezwała się pierwszy raz od początku rozmowy, cicho i nieśmiało. – Chcę, żebyś ty też dostała coś po mamie.

Mieli pieniądze, właściwie to Diego je miał. Na z pozoru głupich filmikach wrzucanych do internetu zarabiał tak dobrze, że rządowa pensja Alexa wyglądała przy tym jak kieszonkowe. Firmy przysyłały młodemu drogi sprzęt do testów i płaciły za reklamę. Dostawał kamery, mikrofony, laptopy, telefony, drony i inną elektronikę, a jedyne, co musiał robić w zamian, to używać tego całego szmelcu i wspomnieć o tym w gotowym materiale. Ofert było tak dużo, że Diego zatrudnił jakiegoś studenta, by ten pomagał mu w nawiązywaniu współprac i trochę w montażu filmów.

Alex nieczęsto mówił o tym głośno, ale był cholernie dumny z syna. Diego miał wiele szczęścia – dzięki boskiej interwencji dostał szansę na normalne życie; szansę, którą w pełni wykorzystywał. Gdyby nie Pan Reed, młody w najlepszym przypadku zostałby popijającym wieczorami i palącym trawę w weekendy robotnikiem z wiecznie rozdartą żoną i trójką dzieciaków, w najgorszym zajęłaby się nim ulica i skończyłby albo w pierdlu, albo w piachu. Może niektórzy uznaliby taką ocenę za zbyt surową, lecz Alex nie miał złudzeń na temat tego, jak mogłoby potoczyć się życie wychowywanego w przyczepie Latynosa, nad którym znęcała się nie tylko matka, ale i jej kolejni kochankowie.

– Niech będzie to mieszkanie na piętrze, w którym i tak się czasem zatrzymujemy. – Nikka przytaknęła siostrze bez zbędnych dyskusji. Widocznie uznała taki kompromis za akceptowalny. – Przyda się własne miejsce w stolicy, nie zawsze mam ochotę nocować w pałacu. A wy gdzie zamieszkacie? Kupicie coś własnego czy na razie z mamą?

Diego uśmiechnął się trochę nerwowo, jakby pytanie Nikki zahaczyło o krępujący go temat, jednak odpowiedział, unosząc podbródek niczym akuryjski arystokrata:

– Myśleliśmy o tym, żeby podróżować. Mieszkać trochę w Akurii, trochę w Ameryce. Dzieci poznają obie kultury, może zwiedzimy też inne kraje na obu planetach.

Tannerwyn przytulił się do matki i szepnął jej coś do ucha. Nikka wysłuchała go cierpliwie.

– No dobrze, możesz iść. Wróć na obiad, będzie za jakieś pół godziny. Armin, ty też chcesz się pobawić? – Zanim dzieciak odpowiedział, Nikka zwróciła się ku gościom z wyjaśnieniami: – Wiecie, jakie są dzieci, nudzą ich sprawy dorosłych.

Ostatecznie Armin został, lecz Tannerwyn skorzystał z okazji i czmychnął na dwór. Alex mógłby się założyć, że był typem sympatycznego urwisa, któremu wszyscy wybaczają drobne psoty.

– Powinniście zamieszkać tutaj, w Akurii. Oczywiście decyzja należy do was, ale nalegam, żebyście to jeszcze raz rozważyli. Jeżeli moje zdanie coś dla was znaczy, to proszę, żebyście ograniczyli przebywanie w Ameryce najbardziej, jak się da. Martwię się o wasze bezpieczeństwo.

Głos Nikki brzmiał teraz jeszcze inaczej. Mimo upływu lat, Alex rozpoznał ten tryb: tak mówiła, gdy uznawała coś za naprawdę ważne.

– Nie wydaje mi się, żeby… Ja tam pracuję, mam rodzinę. Chcę, żeby Raja stała się częścią mojego amerykańskiego życia, tak samo, jak ja staję się częścią jej życia tutaj – zaoponował Diego, grzecznie, lecz dość stanowczo.

– Ja to wszystko rozumiem – zapewniła go Nikka. – Może inaczej: wiesz, kim naprawdę jest twój ojciec? I czym naprawdę się zajmuje?

Diego nie rozumiał. Przez chwilę milczał, patrząc na Nikkę, po czym przeniósł pytający wzrok na Alexa, który niestety nie mógł mu pomóc, chociaż dobrze wiedział, o co chodzi wiceadmirał Selino.

– Mój ojciec robi praktycznie to samo, co ty, to znaczy pracuje dla rządu swojego kraju – oznajmił w końcu przyszły pan młody. – Wiem, że w pracy przedstawia się innym nazwiskiem, ale to nie jest żadne przestępstwo. I wiem, że kiedyś, dawno temu, byliście ze sobą, tylko coś nie wyszło… Tylko nie wiem, w jaki sposób miałoby to wpływać na nasze bezpieczeństwo.

– Czyli nic nie wiesz – podsumowała Nikka. – Nie będę wtrącać się w to, jak wychowujesz syna – teraz mówiła do Alexa – ale sądzę, że powinieneś mu powiedzieć. Tyle, ile możesz. Skoro Diego nie wie, spytam ciebie: czy Raja będzie bezpieczna po tamtej stronie portalu? Czy nikt nie będzie jej śledził, nękał i próbował wykorzystać tylko dlatego, że jest siostrą tej Selino? Czy nie spotka na swojej drodze ludzi… ludzi pewnego rodzaju, którzy będą chcieli podstępem zdobyć jej zaufanie?

Szczera odpowiedź na pytania Nikki nie była łatwa. Najbliżej prawdy byłoby wszechstronne „To zależy”. Bo dopóki stosunki między USA a Akurią układały się poprawnie, nikt by się nie interesował Rają Selino. Ale jeśli coś poszłoby nie tak, a ona ciągle przebywała w Ameryce… Tak, potrafił wyobrazić sobie, że ktoś w Firmie od razu by to wykorzystał.

– Przepraszam, ja chciałbym porozmawiać z tatą na osobności. – Diego podniósł się z miejsca, zanim Alex zdążył udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi. – Wyjdziemy na zewnątrz, tylko na chwilę.

Nikt nie oponował, więc opuścili rodzinę Selino i przystanęli przed oranżerią. Gdy mijali kota, który wciąż wygrzewał się w słońcu, zwierzak podniósł łeb i ziewnął tak przeraźliwie, jakby chciał połknąć świat.

– O co chodzi pani Selino? – zapytał pospiesznie chłopak. Przeszedł na angielski i patrzył na ojca, oczekując wyjaśnień.

– Boi się o Raję, trochę niepotrzebnie. Teraz nic wam nie grozi…

– To wiem. O co jej chodzi z tobą? Czego nie możesz mi powiedzieć? To ma związek z twoją pracą?

Diego zachowywał się teraz tak bardzo po amarsku. Badał tę kulturę właściwie od dziecka, więc może już całkowicie nią przesiąkł? Albo to tylko wrodzona pewność siebie dawała o sobie znać? Na Ziemi wielu uznałoby go za dzieciaka wygłupiającego się w internecie, tutaj widziano w nim mężczyznę dojrzałego i majętnego na tyle, by założyć rodzinę. I właśnie tym był teraz Diego, mężczyzną, który martwił się o ojca i narzeczoną. Mężczyzną żądającym odpowiedzi.

– Przez całe życie pracowałem dla rządu, w taki czy inny sposób. – Alex zaczął ostrożnie. – Myślę, że będę mógł opowiedzieć ci o pewnych sprawach, ale to nie jest temat na teraz. Możemy z tym trochę poczekać?

– Dla rządu… – Diego kiwnął głową, jakby to potwierdzało jego przypuszczenia. – Wojsko, dyplomacja, Departament Stanu. I inne sposoby, inne rządowe agencje, bardziej i mniej tajne. Nikka pytała mnie kiedyś, czy uczyłeś mnie walczyć. Wtedy, po awanturze na przyjęciu urodzinowym u królewny. Powiedziała, że umiesz się bić, ale skąd mogła wiedzieć, skoro byłeś tylko jej tłumaczem? A przecież nie lubisz opowiadać o wojsku, powtarzałeś mi to mnóstwo razy. Musi wiedzieć o tobie coś więcej. Więcej niż własny syn.

– Nikka wie o mnie różne rzeczy. I ma rację, ty też powinieneś.

– Chciałeś mnie chronić, co?

Diego uśmiechnął się i nie było w tym uśmiechu żadnych wyrzutów. Rozumiał. Alex poczuł nagły przypływ dumy. Wychował takie mądre dziecko.

– Twoją żonę też chcę chronić. Nikka trochę histeryzuje. Ma prawo zakładać najczarniejszy scenariusz, ale w tym przypadku się myli. Raczej nic wam nie grozi.

– Raczej?

– Raczej teraz z lasu nie wyskoczy niedźwiedź i nas nie zje, prawda? A tu są niedźwiedzie, więc ryzyko istnieje. To takie „raczej” mam na myśli.

– Ja ci wierzę. Chyba możemy wracać. Strasznie tu gorąco. A my porozmawiamy w domu – zapowiedział Diego.

Alex przekonał syna, została jeszcze wiceadmirał Selino, jak zwykle obwiniająca Amerykanów o wszystko, co najgorsze. Teraz przesadzała. Raja była taka młoda, co właściwie mogła wiedzieć? Nie, wiek nie grał żadnej roli. Nikka miała ledwo dwadzieścia lat, gdy trafiła pod jego troskliwą opiekę.

Ale tym razem, jeśli miałoby do czegoś dojść, wszystko wyglądałoby inaczej. Raja mogłaby zostać potraktowana jako źródło albo środek nacisku – tego ostatniego Nikka chyba obawiała się najbardziej. Grożenie członkom rodziny to standardowe postępowanie, może i mało etyczne, za to bardzo skuteczne. Tylko Raja Selino już za cztery miesiące miała stać się członkinią również i jego rodziny, a Alex nie miał zamiaru dopuścić, by ktokolwiek groził bliskiej mu osobie.

– Przepraszamy za zamieszanie, myślę, że możemy kontynuować – powiedział, gdy wrócili do stołu.

– Pytałam, czy moja siostra będzie bezpieczna po drugiej stronie portalu. – Selino od razu przeszła do rzeczy. W jej głosie zabrzmiała nuta agresji, jakby zapomniała wszystkiego, czego nauczyła się o dyplomacji.

– W obecnej sytuacji politycznej Rai nic nie grozi.

Spojrzał na dziewczynę. Wyglądała bardzo niewinnie: brązowe loczki, różowa sukienka… W towarzystwie zawsze grzeczna, skromna i cicha, aż ktoś nieżyczliwy mógłby pomyśleć, że Diego ją zdominował albo wręcz zastraszył, choć przecież nic takiego nie miało miejsca. Alex zastanawiał się kiedyś, czy chciałby być z taką kobietą i stwierdził, że nie, że wolał te bardziej zadziorne. Uwielbiał upór i charakterek Nikki… Ale teraz nie mógł o niej myśleć, to było dawno i już nie wróci.

Nikka znała go dobrze, ale i on wiedział o niej parę rzeczy, przeczuwał więc, o co za chwilę zapyta. Oficjalnie nie był już pracownikiem Firmy, zatrudniał go Departament Stanu. Dali mu całkiem wygodne biuro i asystenta, którego bezwstydnie wykorzystywał do odwalania najnudniejszej papierkowej roboty. „Konsultant ds. Amaru, tłumacz certyfikowany języka amarskiego” – taki napis widniał na jego wizytówkach, tuż poniżej nazwiska, którego wciąż jeszcze służbowo używał: „Ethan Hill”. Ethan czy Alexander, doskonale wiedział, że w Langley o nim pamiętano i jeśli tylko będzie do czegoś potrzebny, wróci do gry szybciej, niż zdąży powiedzieć: „Ale przecież ja już u was nie pracuję”.

Czasem spotykał się z ludźmi, którzy potrzebowali tej czy owej informacji na temat tego czy owego akuryjczyka, albo prosili o drobną przysługę związaną ze światem leżącym po drugiej stronie portalu pod obcym, szarym niebem. To zawsze były błahostki, niewymagające wiele pracy; drobnostki, by czuł się potrzebny – co nie działało na Alexa – i nie zapomniał o Firmie – jakby dało się o niej zapomnieć. Dobrze znał zasady tego układu i je akceptował. Pozwolono mu usunąć się w cień, lecz wciąż utrzymywał kontakty z dawnymi współpracownikami i osobami, które obecnie zajmowały się bliską mu tematyką. Nigdy nie zaniedbywał takich rzeczy i wiedział, że jeśli dotychczas poprawne stosunki amerykańsko-akuryjskie miałyby się nagle pogorszyć, zostanie poinformowany odpowiednio wcześniej.

– Nie mogę obiecać, że sytuacja nigdy się nie zmieni, bo nie ode mnie to zależy – kontynuował – lecz obiecuję, że ostrzegę Diega i Raję, jeśli cokolwiek zacznie im grozić.

Nikka patrzyła na niego przenikliwie i powoli skinęła głową. Wyglądało na to, że mu wierzy.

– No cóż – powiedziała i teraz jej głos brzmiał normalnie. – W takim razie bądźcie ostrożni, ale decyzja należy do was. Ja mogę wam już tylko życzyć wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • wersyisłowabiegłe dwa lata temu
    140 rozdziałów do wertowania, a potem w nagrodę opowiadanie. Reklama dźwignią handlu i zabójcą powyższych liter
  • Vespera dwa lata temu
    To ostrzeżenie jest po to, żeby ktoś później nie płakał, że o co tu chodzi, bo on nie rozumie... Oczywiście można to przeczytać samodzielnie - ci idioci nawet tego nie sprawdzają!
  • wersyisłowabiegłe dwa lata temu
    Vespera znaj idiotów co nie czytają tytułów, a potem płaczą w komentarzu, że opowiadanie się urywa, a przecież napisałaś w tytule, że to rozdział pierwszy...
  • Vespera dwa lata temu
    wersyisłowabiegłe O to jest wyższa szkoła jazdy - nie spotkałam się osobiście, ale jak najbardziej wierzę.
  • Tjeri dwa lata temu
    Ładnie los tu utkał... poplątane związał i wyszło niemal prosto :)).
    Dobrze widzieć Nikkę spokojną, ale wciąż z pazurem. Młodzi to początek nowego — dla nich samych, ale i szerzej na to można spojrzeć, symbolicznie.
    Alex pewnie nie o takim spotykaniu na imprezach rodzinnych marzył, ale cóż — los czasem wypluwa marzenia jak z krzywego zwierciadła. :D
    Fajnie było zajrzeć do bohaterów.
  • Vespera dwa lata temu
    Prawie prosto, bo chyba nie mam już serca dręczyć kolejnego pokolenia postaci :D I tak spoilerowo powiem, że jeszcze sobie kiedyś zajrzymy do Nikki, mam w głowie jeszcze przynajmniej dwie scenki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania