Na skrzydłach marzeń
Był piękny, słoneczny, sierpniowy dzień. Ewa Zalewska kończyła właśnie gotować obiad. Z niepokojem oczekiwała powrotu swojego męża Andrzeja, kapitana Wojska Polskiego i pilota myśliwca MiG-21. Służył w 10. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Łasku, kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi, gdzie mieszkali. Do kuchni wbiegł ich siedmioletni synek, Piotruś, bawiąc się zabawkowym samolotem. Ewa uśmiechnęła się czule do malca. Nie było wątpliwości, że chłopiec, tak samo jak jego ojciec, jest zafascynowany lotnictwem i za kilkanaście lat pójdzie w jego ślady. To było widać w każdej zabawie, w każdym przyniesionym ze szkoły rysunku.
- Mamo, mamo! Pobawisz się ze mną w samoloty? - zapytał niecierpliwie Piotruś, pociągając ją za nogawkę spodni.
- Nie teraz, kochanie, widzisz, że gotuję obiad. Tata niedługo wróci z pracy, to się z tobą pobawi.
Chłopiec wybiegł do pokoju, nadal naśladując dźwięki lecącego myśliwca. Starsza o sześć lat Emilka spędzała sierpień na obozie żeglarskim na Mazurach, z którego miała wrócić za tydzień. Czas mijał, a Andrzej nie wracał. Ewa była coraz bardziej zaniepokojona. Nie miał w zwyczaju się spóźniać, zawsze był punktualny aż do przesady. W dodatku nie odbierał telefonu. No tak, pewnie jest jeszcze w powietrzu. A może już jedzie do domu i dlatego nie może odebrać? Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Podeszła do nich z bijącym sercem.
- Andrzej...? - otworzyła i cofnęła się zaskoczona. Na progu stał kapitan Tomasz Kalinowski, najbliższy przyjaciel jej męża, z poważnym wyrazem twarzy.
- Cześć, Ewa. Możemy chwilę porozmawiać?
- Jasne, wejdź - odparła, starając się zamaskować obawę. Mimo starań, jej głos brzmiał nieco oficjalnie i sztywno. - Chcesz kawy?
- Nie, ja tylko na chwilę. A, właściwie... Możesz zrobić.
Ewa po kilku minutach podała mu szklankę z kawą i spojrzała na niego uważnie.
- Tomek, proszę. Powiedz mi. Coś się stało? Jestem gotowa na wszystko.
- Ewuniu... - mężczyzna westchnął głęboko, kładąc rękę na jej dłoni. - Andrzej...
- Co Andrzej? Co z nim? Mów! - krzyknęła, wyrywając rękę i chwytając go za rękaw może nieco zbyt gwałtownym ruchem. - Gdzie jest mój mąż?!
- Andrzej... Miał wypadek... W trakcie lotu... Doszło do awarii. Nie zdążył wyskoczyć...
- Co? Ale... Jak to? - jego słowa nie docierały do niej. - Jest ranny, w szpitalu, ale żyje, prawda? Tomasz, proszę cię, powiedz mi, że on żyje! - krzyczała w bezsilnej wściekłości pomieszanej z rozpaczą. - No, mów! Żyje, prawda?
- Niestety nie żyje. Ewa, tak bardzo mi przykro... - głos Tomasza był suchy, martwy, jak dawno wyschnięte koryto rzeki. Tylko jego oczy zdradzały bezmiar rozpaczy.
Ewa opadła na krzesło i zalała się łzami. Czuła, jakby zaraz miało jej pęknąć serce. To nie mogła być prawda...
- A co ze mną? Z dziećmi?
- Zaopiekuję się wami. Obiecałem to kiedyś Andrzejowi. Prosił mnie o to.
W tej chwili do pokoju wszedł Piotruś.
- Wujek! - wykrzyknął, podbiegając do Tomasza, który chwycił go na ręce i zakręcił nim młynka w powietrzu.
- Cześć, zuchu!
- Mamo, dlaczego płaczesz? Wujku, co z mamusią? Dlaczego mamusia płacze? - malec niewiele rozumiał, ale jego małe serce czuło niepokój. Coś było nie tak.
- Piotrusiu... - Tomasz westchnął ciężko. Nie do końca wiedział, jak przekazać dziecku coś tak strasznego. - Twój tata... Miał wypadek. Jest teraz w niebie. Ale zawsze będzie cię kochał. Pamiętaj o tym, dobrze?
- W niebie? - Piotruś spojrzał zdziwiony swoimi szaroniebieskimi oczami, tak podobnymi do oczu Andrzeja. - I już nie przyjdzie? Nie pobawi się ze mną? - to było dla niego kompletnie niezrozumiałe. Tata jest w pracy, to rozumiał. Był nawet kiedyś z mamą w bazie w Łasku. Bardzo mu się podobało. Tam latają samoloty, jedne startują, inne lądują, stoją hangary z mnóstwem ciekawych narzędzi. Wujek Tomek też czasem go tam zabierał, żeby popatrzył na samoloty. Ale w niebie? Na niebie latają ptaki, samoloty i helikoptery. Jak tata może być w niebie?
- Nie, Piotrusiu. Już nie przyjdzie. Ale... Może ja się teraz z tobą pobawię, dobrze? Zobacz, co mam dla ciebie! - zawołał Tomasz wesoło, stawiając chłopca na ziemi i wyjmując z torby zabawkę - miniaturę MiG-a, takiego samego, jakiego pilotował Andrzej. Twarzyczkę Piotrusia rozjaśnił uśmiech. - Takim samym tylko dużym latał twój tata. Podoba ci się?
- Tak, bardzo! Dziękuję, Wujku!
- To chodź, pobawimy się razem.
Piotruś przystał na to chętnie, ale smutek mamy nie dawał mu spokoju. Wujek Tomek też śmiał się, ale oczy miał poważne. To było do niego niepodobne. Zawsze był taki uśmiechnięty i wesoły, sypał żartami jak z rękawa... Co się z tymi dorosłymi dzieje?
- A mama? Mamo, chodź do nas się pobawić! Patrz, jaki mam ładny samolot! - zawołał, w nadziei, że mama się znów uśmiechnie. Nie lubił, gdy płakała.
- Piotrusiu, pobaw się z wujkiem. Ja... Zaraz przyjdę - wyszeptała Ewa, wychodząc do sypialni. Nie chciała płakać przy synku.
Piotruś i Tomasz zaczęli się bawić. Beztrosko, jakby nic się nie stało. Jakby ta tragiczna wiadomość była tylko złym snem. Ale dawało się poznać, że to tylko pozory normalności. W pewnej chwili Piotruś spojrzał na Kalinowskiego poważnym, stanowczo zbyt poważnym jak na siedmioletniego chłopca wzrokiem, i powiedział:
- Wujku... Jak będę duży, też będę latał takim samolotem.
Tomasz kiwnął głową z uśmiechem. Nie było to nic nowego, wszyscy o tym wiedzieli.
- Oczywiście, że będziesz. Mój mały lotnik - rzekł sztucznie wesołym tonem, próbując stłumić ból wywołany tragiczną wiadomością. Ale Piotruś po chwili dodał poważnie:
- Polecę aż do nieba i przywiozę tatę z powrotem do nas. Do domu. Do mnie, Emilki i mamy.
Tomasz spojrzał na synka swojego najlepszego przyjaciela, który patrzył na niego ponad wiek dojrzale... Wzruszenie ścisnęło go za gardło. Nie wiedząc, co powiedzieć, tylko pieszczotliwie potargał chłopcu włosy.
Dwadzieścia lat później
Major Tomasz Kalinowski stał na skraju lotniska wojskowego w 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku, patrząc na startujące samoloty. Nagle ujrzał zbliżającą się do niego szybkim krokiem szczupłą postać w lotniczym kombinezonie.
- Cześć, Piotruś - rzekł, uśmiechając się łagodnie. - Jak leci, nomen omen?
- A w porządku, dzięki - rzucił z uśmiechem porucznik pilot Piotr Zalewski. - Dziś rocznica...
Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział. Major westchnął cicho i objął go ramieniem.
- Tak... Dwadzieścia lat... A wydaje mi się, że to było tak niedawno... Ojciec byłby z Ciebie dumny.
- A ty jesteś, Tato? - spytał Piotrek. Od śmierci Andrzeja w sytuacjach prywatnych zawsze tak nazywał Tomasza, który obiecał, że postara się jak tylko będzie w stanie zastąpić mu zmarłego ojca. Kalinowski uśmiechnął się serdecznie.
- Jasne, że jestem, synku. Jesteś świetnym pilotem i dzielnym człowiekiem. Tak jak twój ojciec. Andrzej był dla mnie jak brat, a ty jesteś jak syn. Pamiętasz, jak mi wtedy powiedziałeś, że jak będziesz duży, to też będziesz latał, polecisz do nieba i ściągniesz tatę z powrotem?
Piotrek westchnął.
- Tak było, pamiętam.
- Wiesz, minęło dwadzieścia lat, a ja w głębi duszy nadal widzę w tobie tego małego chłopca - rzekł Tomasz z czułym uśmiechem.
- Wiem, nawet teraz tak mnie traktujesz, choć jestem już dorosły - zaśmiał się Piotrek.
- Oj tam. Przecież wiesz, że to z troski.
- Wiem. I jestem ci za to bardzo wdzięczny.
Milczeli przez chwilę, po czym Piotrek zaczął mówić dalej:
- Wiesz... Zawsze przed startem proszę tatę o opiekę nade mną. Jestem wtedy choć trochę bliżej niego... Zawsze mam jego zdjęcie w kokpicie. Czuję się wtedy, jakby leciał ze mną. Jakby nade mną czuwał z góry...
- Czuwa na pewno. No, to teraz leć, pokaż mu, co potrafi jego mały lotnik - uśmiechnął się major i klepnął chłopaka lekko w ramię. - Wszystko na pewno jest okej? Jesteś gotowy?
- Jasne.
- No to dawaj. I spokojnie, to tylko zwykły lot treningowy. Bez nerwów, spokój i opanowanie. Czekam tu na ciebie. I pamiętaj, synku, lataj nisko i powoli - zażartował.
- Tym? - Piotrek z uśmiechem wskazał na pilotowany przez siebie myśliwiec F-16, nazywany po polsku Jastrzębiem. - Tym się tak nie da.
- Wiem, wiem. A zatem szybko i wysoko, ale z głową na karku, jasne? No, tak czy inaczej, uważaj na siebie. Trzymaj się, mój mały lotniku - dodał obejmując chłopaka i całując go po ojcowsku w czoło, jak zawsze przed lotem.
Piotr skinął głową wsiadając do kokpitu.
- Dzięki Tato. Do zobaczenia - uśmiechnął się. Po chwili zamknął owiewkę i poprawił na głowie hełm. Skupił się już tylko na czekającym go zadaniu.
- Wieża, tu Alpha 01. Melduję gotowość do startu.
- Rozumiem, Alpha 01. Masz zielone światło. Powodzenia.
Po kilku minutach F-16 wzbił się w powietrze, w niedługim czasie znikając z oczu obserwującego go Kalinowskiego. Znajoma siła przyspieszenia wbiła Piotra w siedzenie. Spojrzał na umocowane w kokpicie zdjęcie, z którego uśmiechał się do niego młody mężczyzna w lotniczym uniformie.
- No to lecimy, tatusiu - wyszeptał cicho. - Proszę, bądź ze mną jak zawsze. Obiecuję, że nigdy cię nie zawiodę.
Kalinowski tymczasem udał się do wieży kontroli lotów, by czuwać nad swoim wychowankiem i przybranym synem. Zatopił się we wspomnieniach... Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjum w Łodzi Piotrek opuścił rodzinne miasto i matkę. Dostał się do liceum lotniczego w Dęblinie i zamieszkał w internacie, przygotowując się do pełnienia służby wymarzonej od najwcześniejszych lat dzieciństwa. Po maturze zaczął studia w znajdującej się w tym samym mieście Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych, którą ukończył jako prymus w rekordowe dwa lata zamiast pięciu, a po promocji oficerskiej trafił do Łasku, do tej samej jednostki, gdzie przed laty służył jego ojciec. Historia zatoczyła koło... Po skończeniu szkoły oficerskiej Piotr odbył jeszcze dwuletnie szkolenie z pilotażu F-16 w Arizonie. Na każdym kroku towarzyszył mu jego opiekun i mentor, major Tomasz Kalinowski, gotowy spełniać obietnicę daną niegdyś przyjacielowi i wychować jego syna na równie dzielnego lotnika, jakim był on sam. Emilia, starsza siostra Piotrka, również latała - jako pilot śmigłowca LPR-u w Łodzi. Ale jej prawdziwą pasją było żeglarstwo. Niedawno wyruszyła z dwoma przyjaciółmi na rejs przez Atlantyk. Tak często, jak tylko mogła, pisała maile do bliskich, zapewniając ich, że wszystko u niej w porządku i dzieląc się wrażeniami. Półtorej godziny później Tomasza wyrwał z zamyślenia głos Piotrka w radio:
- Wieża, tu Alpha 01. Zadanie wykonane, wracam do bazy. Proszę o zgodę na lądowanie.
Po chwili rozległ się huk silnika powracającego na bazę myśliwca. Kalinowski odetchnął z ulgą, gdy ten bezpiecznie wylądował. Uściskał serdecznie Piotra wolno wydostającego się z kabiny.
- Jak było, synku? Wszystko ok?
- No jasne. Pamiętasz jeszcze, co na takie pytanie odpowiedziałem ci po moim pierwszym samodzielnym locie na F-16?
- No oczywiście, że tak. Hm, jak to było? "Nie zabiłem się, nie rozbiłem maszyny, to chyba wszystko okej".
Obaj roześmiali się.
- Tak właśnie było, Tato - potwierdził Piotrek. - Jeny, ależ ja byłem wtedy podekscytowany...
- No dobra, chodź, czas na debriefing. Masz taśmy? - nagrania na kasecie były potwierdzeniem odbytego przez pilota lotu i stanowiły podstawę do jego omówienia w trakcie trwającego nieraz nawet kilka godzin debriefingu, dlatego też włączenie nagrywania zaraz po wejściu do kokpitu było surowo przestrzegane.
- No jasne, że tak. Jak mógłbym o tym zapomnieć?
- To świetnie. Wracając do domu, podjedziemy jeszcze na Doły, do twojego taty. Chciałem to zrobić rano, ale nie zdążyłem. A teraz idziemy.
Wieczorem, gdy nad Łodzią z wolna zapadał letni zmierzch, obaj w milczeniu stali nad grobem Andrzeja na cmentarzu na Dołach. Piotr westchnął cicho, po raz kolejny czytając napis na płycie nagrobka: "Śp. kapitan pilot Andrzej Zalewski. Żył lat 34, zginął śmiercią lotnika dn. 20 sierpnia 1994 roku."
- Spoczywaj w spokoju, Tatusiu - wyszeptał, zapalając znicze - dwa białe i dwa czerwone, które zawsze ustawiał w lotniczą szachownicę. Taki mały zwyczaj i hołd dla ojca. - Bardzo cię kocham i chcę, żebyś po tamtej stronie nieba był ze mnie dumny, choć służysz teraz w niebiańskiej eskadrze, pełniąc nieustający dyżur bojowy i strzegąc polskiego nieba, jak zawsze to robiłeś.
Piotr przykląkł i pochylił głowę w geście szacunku. Major Kalinowski położył mu dłoń na ramieniu.
- Pięknie powiedziane, synku. A ojciec na pewno zawsze będzie z ciebie dumny - powiedział ciepło.
- Szkoda, że nie może mnie widzieć w akcji... To było jego marzenie, zobaczyć mnie kiedyś za sterami myśliwca.
- Zawsze jest z tobą w powietrzu. Na pewno. To co, wracamy? Tylko nie wiem, do was do mieszkania, czy na Bałuty do mamy?
W tej chwili zabrzmiała komórka Piotra. Odszedł na bok, by odebrać.
- Halo? No cześć mamuś. Na Dołach u ojca jesteśmy. No, dzień jak co dzień, wszystko w porządku. Aha... Super! Dobra, to powiem Tomkowi. No to na razie. Będziemy za jakieś pół godziny. No hej.
Rozłączył się i podszedł do Tomasza.
- Mama zrobi na kolację racuchy z jabłkami. Jedziemy? A, jeszcze ma dla mnie jakąś niespodziankę, ale zdradzi w domu...
- To super. No to dawaj, jedziemy.
Piotr ruszył w stronę wyjścia na ulicę, Kalinowski jeszcze przez chwilę stał nad grobem przyjaciela.
- Możesz być spokojny i dumny, Andrzejku. Masz bardzo dzielnego syna. Jest twoim godnym następcą. Tęsknię za tobą, stary... Nawet nie wiesz jak bardzo...
Zamrugał, by zamaskować łzy w oczach i udał się za Piotrem do samochodu. Po pół godzinie byli na miejscu.
- Cześć, Mamo! - Piotrek serdecznie powitał matkę. - Znajdzie się coś do jedzenia dla dwóch strasznie głodnych oficerów?
- Jasne, panowie - zaśmiała się Ewa, całując syna w policzek i podchodząc do Tomasza. - Cześć, Tomku... No, myjcie ręce i siadajcie.
- Mamo, a ta niespodzianka? - zawołał Piotrek wesoło i niecierpliwie jak mały chłopiec. Wtem ktoś podszedł do niego od tyłu i klepnął go w plecy.
- Bu!
- Aa...! - chłopak krzyknął w pierwszym odruchu przestrachu, ale po chwili odwrócił się i zaczął się śmiać. - Och, Emi... Tak mnie wystraszyłaś... Cześć, siostra. Tak się cieszę, że już jesteś. Czemu nie zadzwoniłaś choćby z Gdańska?
- Miałam być dopiero jutro pociągiem, ale tata Gośki akurat jechał do Warszawy i zgodził się mnie podrzucić do Łodzi. Nie dzwoniłam, bo chciałyśmy z mamą zrobić ci niespodziankę. Na swoją obronę dodam, że to był jej pomysł - dodała żartobliwie.
- Tak, zawsze wszystko na mnie... - zaśmiała się Ewa. - No, siadajcie już i jedzcie, bo placki wam wystygną. Nasmażyłam jak dla pułku wojska.
Wszyscy czworo zasiedli do stołu, śmiejąc się i żartując. A wspomnienie Andrzeja, mimo upływu lat, wciąż było żywe. Był obecny niemal w każdej chwili ich rozmów, które po omówieniu bieżących spraw młodych, zeszły na wspomnienia dawnych szczęśliwych lat.
- A pamiętacie, jak tata uczył Piotrka jeździć na rowerze? Albo jak składaliście modele i cały pokój był zaśmiecony ścinkami?
- Albo jak pojechaliśmy na Mazury i w połowie drogi zepsuło się auto i musieliśmy szukać telefonu żeby zadzwonić po pomoc drogową?
- Potem pływaliśmy żaglówką i komary cięły jak wściekłe... Pamiętam! A potem w nocy była burza i prawie nam zwiało namiot!
- Obudziły mnie strugi deszczu lejące się na głowę... Brrrr! Koszmar!
- Piotrusiu, a jak tam się ma twoja Kasia? - zapytał Tomasz po dłuższej chwili.
- Wyjechała na dwa dni z Lidzią do swoich rodziców na wieś. Jej mama źle się poczuła - odparł Piotrek. Jego żona Kasia, nauczycielka języka polskiego w jednym z łódzkich liceów, była w szóstym miesiącu drugiej ciąży. - Zresztą Kasi też należy się odpoczynek, w końcu są wakacje, a nie mamy za bardzo możliwości wyjechać gdzieś na dłużej. Współczuję jej tej pracy w szkole. Ja bym nie wytrzymał.
Po kolacji Ewa podała kawę i ciasto czekoladowe, które Piotr upiekł poprzedniego dnia.
- Twoje dzieci są wszechstronnie uzdolnione, Ewuniu - zaśmiał się Tomasz, odkrawając sobie drugi kawałek. - Nie miałem pojęcia, że z tego mojego małego Piotrusia taki mistrz kuchni.
- Bo ja, Tato, jestem człowiek renesansu - odparł Piotrek nieco chełpliwie.
- No właśnie widzę! Pilot, kucharz, cukiernik... Czego jeszcze o tobie nie wiem, synku? Masz jeszcze jakieś ukryte talenty?
- Kto wie... - Piotr uśmiechnął się tajemniczo.
- Apropo talentów - zawołała Emilia, przynosząc z drugiego pokoju starą gitarę ich ojca. - Zaśpiewajmy coś! Tomku, możemy prosić o akompaniament?
- Oczywiście - Tomasz zajął się strojeniem gitary, a młodzi Zalewscy półgłosem ustalali repertuar. Po chwili zabrzmiały dźwięki ich ulubionych szant "Hej me Bałtyckie morze", "Gdzie ta keja", a potem, na prośbę Piotra, "Marsz lotników". Zakończyli, jak na obozie harcerskim, "Pieśnią pożegnalną", po czym Tomasz pożegnał się serdecznie, oznajmiając, że musi jechać.
- Piotrusiu, tylko się dobrze wyśpij - upominał chłopaka ojcowskim tonem. - Jutro masz służbę, pamiętaj. A co ci tyle razy mówiłem, co jest najważniejsze dla pilota myśliwca?
- Czujność i koncentracja. Tak, Tato, pamiętam.
- Mój dzielny mały lotnik - uśmiechnął się Kalinowski obejmując go i czule całując w czoło. - No, to cześć. Do jutra. Dobranoc.
- Dobranoc, Tato. Do jutra.
Piotrek położył się tego wieczoru wcześniej, ale długo nie mógł zasnąć. Leżał, wpatrując się w ciemność i myśląc o ojcu. W głowie tłukły mu się słowa niedawno śpiewanej pieśni: "przy innym ogniu, w inną noc, do zobaczenia znów"... W końcu usnął.
Następnego dnia rano Piotr wszedł do hangaru, wciągając w nozdrza ostry, drażniący zapach paliwa lotniczego i witając się ze swoim przyjacielem, technikiem Bartem. Choć zazwyczaj piloci i technicy patrzyli na siebie wzajemnie trochę z góry, Piotrek i Bart byli serdecznymi przyjaciółmi. Zdarzały im się wspólne wyjścia po służbie na kawę czy piwo.
- Siema, Bart. Wszystko ok?
- Cześć. Jasne, że tak. Sprawdziłem to, co mi mówiłeś wczoraj. Już wszystko jest ogarnięte, możesz być spokojny. Nie powinieneś się zabić, chyba że coś spieprzysz - dodał technik ze śmiechem.
- Dzięki, stary. Zawsze mogę na ciebie liczyć.
- Luz. W końcu po to tu jestem, nie?
Przybili sobie piątkę. Po chwili podszedł do nich major Kalinowski.
- Cześć, chłopcy - rzucił z uśmiechem. - No i jak, gotowi na kolejny dzień służby?
- No jasne, że tak! - przytaknęli energicznie. Major skinął głową z aprobatą.
- No to dobrze. Piotruś, wyspałeś się?
- Tak. Śnił mi się mój ojciec... Lecieliśmy F-16, tą drugą wersją, wiesz, dwumiejscowym, a on był drugim pilotem.
- Widzisz? Zawsze mówiłem, że nad tobą czuwa - uśmiechnął się major, pieszczotliwie targając mu włosy. Piotrek zaśmiał się próbując się uchylić.
- Oj Tato, proszę cię... Naprawdę nie jestem już małym chłopcem.
- Dla mnie zawsze takim będziesz i wiesz o tym dobrze. Pamiętam jak dziś, jak nosiłem cię na rękach po całej bazie. Wszystko cię fascynowało i chciałeś dotknąć każdej najmniejszej śrubki - zaśmiał się, nieoczekiwanie chwytając Piotrka na ręce i podnosząc jak dziecko. Był wysoki i bardzo silny, a chłopak był drobny i chudy. - I nadal jestem gotów to robić - dodał wesoło. Piotrek roześmiał się, obejmując swojego opiekuna za szyję i przytulając się do niego.
- Dziękuję, Tato. Za wszystko... A teraz możesz mnie już puścić? Chłopcy będą się ze mnie śmiali, no i muszę się przygotować do briefingu.
- Jasne, jak sobie życzysz - odparł Tomasz stawiając go na ziemi. - No, to ogarniajcie się, dzieciaki.
- Królestwo za kawę... - jęknął cicho Piotr. - Bart, błagam, powiedz, że masz kawę w termosie?
- A mam. Trzymaj - technik podał mu termos z gorącą kawą. - Nie zdążyłeś rano?
- Prawie zaspałem... Ledwo się wyrobiłem. A wiesz, że bez kawy nie żyję, już nie mówiąc o lataniu.
- No wiem, wiem. Uwierz, mam to samo.
- Dzięki wielkie, Bart. Życie mi ratujesz. Dobra, to ja spadam, muszę się przygotować jeszcze. Mamy dziś patrolować strefę przygraniczną w związku z tym, co się dzieje na Ukrainie.
- Jasne. Na razie!
Piotr ruszył w stronę budynku, gdzie miał mieć briefing przed misją, a Bart wrócił do swoich obowiązków. Trzy godziny później Zalewski był już gotów do lotu. Razem z nim jako prowadzący miał lecieć jego przyjaciel, doświadczony pilot Joker.
- Siema, Sherpa - rzucił wesoło. Pod tym callsignem, czyli pseudonimem, Piotrek był znany w całej bazie. Lotnicy nie używali między sobą swoich imion, a niemal wyłącznie callsigny. Każdy z nich miał swoją historię. Callsign Piotrka powstał, jak większość z nich, jeszcze w trakcie jego pobytu na szkoleniu w Stanach Zjednoczonych i wywodził się od jego pasji do wspinaczki górskiej i zwyczaju noszenia wszędzie ze sobą plecaka lub torby, co nasunęło jego przyjaciołom skojarzenie z Szerpami, nepalskim ludem pracującym jako tragarze w Himalajach.
- Cześć, Joker - odparł Piotrek ściskając mu rękę. - Gotów?
- Jak zawsze. To co, lecimy?
- No jasne. Ruszajmy.
Obaj piloci wsiedli do swoich F-16 i ruszyli na wschód. Joker jako prowadzący, Piotr jako jego skrzydłowy. Patrol mijał spokojnie, aż do chwili, gdy tuż przy granicy z Ukrainą ujrzeli przed sobą dwa niezidentyfikowane samoloty.
- Hej, Sherpa, patrz! To chyba rosyjskie Su-27.
- Zgadza się, Joker. Oby to był tylko pokaz siły... - odparł Piotr przekazując meldunek do bazy.
- Tak czy inaczej przystępujemy do operacji przechwycenia. Daj im znać, żeby zawrócili.
- Jesteście w obszarze przestrzeni powietrznej Rzeczpospolitej Polskiej. Zawróćcie, w przeciwnym razie będziemy musieli użyć siły - przekazał Piotr przez radio.
- Przyjąłem, zawracamy - usłyszał w słuchawkach głos lidera rosyjskiej pary. Po chwili Suchoje oddaliły się, a obaj Polacy odetchnęli z ulgą.
- Uff, mamy ich z głowy. Całe szczęście. Obawiałem się, żeby nie doszło do eskalacji konfliktu.
- Ja też. No to wracamy.
Kilkanaście minut później dwa myśliwce lądowały już bezpiecznie na lotnisku w Łasku. Major Kalinowski podbiegł do nich.
- Słyszałem o tym incydencie. Gratuluję spokoju, chłopcy. To naprawdę mogło się nieciekawie skończyć.
- Na szczęście wszystko jest w porządku - odparł spokojnie Piotrek. - Choć przyznaję, przez chwilę miałem serce w gardle.
- Najważniejsze w takich przypadkach to nie tracić zimnej krwi. Naprawdę dobra robota.
Po trzygodzinnym debriefingu, podczas którego obaj piloci zdali szczegółowy raport z incydentu przy granicy, mieli trochę czasu na odpoczynek. Do Piotrka i Jokera dołączyli ich przyjaciele, Shadow i Rocky, i razem usiedli w barze na terenie bazy. Ktoś włączył muzykę ich ulubionego zespołu Dos Gringos i po chwili razem śpiewali tak dobrze im znane piosenki: "Jeremiah Weed", "2's blind" czy "I'm a pilot". Śpiewali o rzeczach doskonale im znanych - w końcu twórcy zespołu sami byli byłymi pilotami F-16 i wiedzieli, o czym piszą swoje teksty. Po odpoczynku czekało ich jeszcze trochę papierkowej roboty, aż w końcu Piotrek pożegnał się z przyjaciółmi i ruszył w drogę powrotną do Łodzi. Mieszkali z żoną Kasią i córeczką, siedmioletnią Lidką, w niezbyt dużym mieszkaniu w bloku. Wbiegł energicznym krokiem na drugie piętro i wszedł do małej, ale przytulnej i jasnej kuchni.
- Cześć, kobieto pracująca! Jak minął dzień? - zagadnął żartobliwie do żony.
- Cześć, mężczyzno latający - odparła w podobnym tonie Kasia, całując męża w policzek. - Wszystko okej. Byłam w pracy, musiałam powypełniać papiery, i na badaniu. Chcesz znać wynik USG?
- No pewnie, że tak. Kto tam ci w brzuszku siedzi?
- Na ten moment dziewczynka, ale wszystko może się jeszcze zmienić. Bardzo ruchliwa jest. I wstydliwa. To chyba po tacie - żartobliwie trąciła męża palcem w klatkę piersiową.
- Haha, no może. Najważniejsze, żeby była zdrowa. A jak tam Lidzia? Była na tych zajęciach w domu kultury? Rany, za kilka dni wrzesień i idzie już do szkoły... Jak ten czas leci... Już nie jest taka malutka...
- Zaraz będziesz mieć drugą malutką córeczkę, nie martw się - Katarzyna żartobliwie klepnęła męża w plecy. - Przypomnisz sobie, jak to jest wstawać w nocy i zmieniać pampersy.
W tym momencie Lidka wbiegła do pokoju i rzuciła się ojcu na szyję.
- Taaaataaaa!
- Siemanko, młoda! Jak tam było dzisiaj w domu kultury?
- Dobrze. Rysowaliśmy dzisiaj obrazki i narysowałam to dla ciebie - podała mu rysunek. Piotr przyjrzał się uważnie. Był na nim on, w zielonym kombinezonie pilota i okularach przeciwsłonecznych, trzymający za rękę Lidkę. Oboje stali obok szarego samolotu, który przy odrobinie wyobraźni można by nawet uznać za myśliwiec. Lidka nie zapomniała nawet o biało-czerwonych szachownicach na skrzydłach.
- Opowiadałam wszystkim dzieciom o tobie, że latasz bardzo szybkim samolotem i jesteś prawdziwym bohaterem! Pani Zosia powiedziała, że mam bardzo dzielnego tatę. Podoba ci się mój rysunek?
- Naprawdę jest przepiękny - uśmiechnął się wzruszony Piotrek, obejmując córkę. - Mogę go pokazać kolegom w bazie?
- Jasne. A powiesisz go sobie w pracy? Będzie ci o mnie przypominał.
- W pracy? - Piotrek zastanowił się przez chwilę. Gdzie miałby niby zawisnąć? W Domku Pilota? - Wiesz, chyba nie bardzo mam gdzie. Ale powiesimy go tutaj w domu, na lodówce. A ja i tak zawsze o tobie pamiętam. Ale naprawdę jest piękny. Masz talent. Słuchaj, a może jak będziesz duża, to pójdziesz na ASP, co? Moja ciocia tam wykłada. Będziesz jak ona artystką malarką!
- Eee, ja będę inżynierką od samolotów. Albo tą, no... - dziewczynka szukała w pamięci trudnego słowa. - Tą od radarów.
- Technikiem?
- Nie, tą co patrzy na radar i pilnuje, żeby pilot się nie zgubił.
- Nawigatorką.
- Tak! Będę nawigatorką i będę pilnować żebyś zawsze wrócił do domu!
- Super, córeczko. Z tym że musisz najpierw urosnąć, skończyć szkołę podstawową, potem liceum, zdać maturę i iść na studia do Dęblina... A jak to wszystko zdasz, to ja już dawno będę stary i już nie będę latać, bo będę na emeryturze wojskowej - dodał ze śmiechem. - Poza tym, musisz się dużo uczyć, zwłaszcza przedmiotów ścisłych. Wiesz, matematyka to podstawa w nawigacji. Wujek Mike może ci coś o tym opowiedzieć - rzekł, mając na myśli nawigatora z Łasku.
Lidka skinęła głową z powagą.
- Będę się dużo uczyć, daję słowo zuchenki. A ty mi będziesz pomagał?
- No jasne, jak tylko będziesz potrzebować. Ja z matmy, mama z polskiego i jakoś damy radę doprowadzić cię do matury - uśmiechnął się lekko. - Prawda, Kasiu?
- Tak, jak wcześniej nie oszalejemy - odparła ze śmiechem Katarzyna. - No, chodźcie na kolację. Lidziu, przecież ty musisz iść niedługo spać.
- Ale ja jeszcze nie chcę... - marudziła jak zwykle mała. - Chcę zostać z tatą i posłuchać jak opowiada o lataniu. Miałeś dziś jakieś ciekawe przygody, tatusiu?
- Miałem jedną... - Piotr zasępił się przypomniawszy sobie incydent z Rosjanami. Całe szczęście, że tylko tak się skończyło.
- Jaką? Opowiedz, proszę! - wołała Lidka niecierpliwie.
- Opowiem przy kolacji. Teraz chodź. Mama zrobiła spaghetti.
- Tak, spaghetti! Hura! - dziewczynka podskoczyła i klasnęła w ręce. Było to jej ulubione danie.
Przy kolacji Piotr opowiadał o swoim dniu na służbie, starając się dopasować treść do możliwości zrozumienia przez siedmiolatkę. Równocześnie pokazywał jej na mapie w laptopie rejon przygraniczny.
- Lecieliśmy spokojnie nad granicą z Ukrainą, o, zobacz, gdzieś tutaj, i nagle zobaczyliśmy takie dwa rosyjskie samoloty, Su-27. Duże i szybkie. Nie powinno ich być tutaj. Dlatego musieliśmy ich pilotom przekazać, żeby odlecieli i nie niepokoili nas. Na szczęście posłuchali - uśmiechnął się Piotr.
- A gdyby nie posłuchali? - dopytywała ciekawska Lidka.
- No cóż... - Piotr dopiero w tej chwili w pełni uświadomił sobie, ile mieli szczęścia. Gdyby Rosjanie albo oni użyli broni... Mogłoby to się skończyć naprawdę niebezpiecznie.
- Gdyby nie posłuchali, pewnie musiałbym strzelać. Byłoby dość niefajnie. Ale na szczęście wszystko się dobrze skończyło - uśmiechnął się lotnik. - A teraz jedz, bo ci wystygnie. Dziadek Tomek zawsze mi mówi, że mam jeść, żeby mieć siły do latania i nie zemdleć za sterami. I ty też musisz jeść, żeby urosnąć duża i być dzielną nawigatorką.
- Tato... A bałeś się, jak zobaczyłeś te rosyjskie samoloty?
Piotr zastanowił się przez chwilę.
- Nie, Lidziu. Nie bałem się. Było napięcie, adrenalina, ale nie strach. Ale nie dlatego, że jestem jakimś mega herosem. Po prostu nie było na to czasu. Zacząłem się bać później, jak wszystko opowiedzieliśmy dowódcy i myślałem na spokojnie o tym, co mogło się stać. Ale na szczęście wszystko jest już w porządku. Jedz i idziemy spać.
Po skończonej kolacji Piotr zaprowadził na wpół śpiącą już Lidkę do łóżka, przykrył ją kołdrą i usiadł obok.
- Tato... - wyszeptała sennym głosem dziewczynka.
- No, co tam?
- Zaśpiewaj mi piosenkę, proszę...
- Hm... Obawiam się, córeczko, że niezbyt dobrze śpiewam. Ale niech będzie. A jaką?
- Tę o lotnikach...
Piotrek nie namyślając się długo, zaczął śpiewać "Marsz lotników", hymn Sił Powietrznych RP: "Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic, ze śmierci drwi, a w twarz się życiu głośno śmieje, drogę do nieba skraca, przestrzeń ma za nic, smutki mu z czoła pęd zwieje..." W miarę jak śpiewał, przez głowę przelatywały mu z prędkością mknącego po niebie Vipera obrazy z dzisiejszego dnia i te wcześniejsze. Pierwsze kroki w dęblińskiej Szkole Orląt, młodzieńcze żarty i wygłupy, pierwszy lot szkolny na Iskrze u boku majora Kalinowskiego, ćwiczenia w Polsce i za granicą, symulowane walki powietrzne, śmiałe manewry i akcje, dzisiejsza akcja przy granicy... Wszystko, co składało się na codzienne życie pilota myśliwca. I w tej chwili, patrząc na Lidkę, która już spokojnie zasnęła, ściskając ulubionego misia, poczuł, że jest naprawdę szczęśliwy i spełniony. Jako mąż, ojciec, syn, przyjaciel i żołnierz. Czuł, że jego życie jest, używając lotniczego sformułowania, na właściwym kursie, a on sam pewnie i mocno dzierży jego stery, tak jak stery swojego F-16 w locie. Z tą myślą wrócił do Kasi, czekającej na niego na kanapie w salonie.
- Wiesz, tak bardzo się o ciebie bałam... Gdy opowiadałeś o tych rosyjskich samolotach... Tak mało brakowało. A gdyby...
- Ale na szczęście nic się nie stało. Choć powiem szczerze, mnie to też dało do myślenia. Nigdy nie wiadomo co się może stać, trzeba być zawsze gotowym na wszystko. Ale w końcu do tego jesteśmy szkoleni.
- Wiem, wiem... Ale i tak się martwię. Proszę cię, kochanie, uważaj na siebie. Pamiętaj, że masz dla kogo żyć.
- Nigdy o tym nie zapominam - Piotr pocałował żonę w policzek. - To co, oglądamy jakiś film?
- Chętnie. Otworzyłabym wino, ale przecież ty masz jutro służbę.
- Jutro jest piątek, a weekend mam wolny. Nadrobimy to. A może wybierzemy się gdzieś razem, co ty na to?
- Świetny pomysł. To co oglądamy?
Stanęło na "Pearl Harbour" - trochę wzruszeń dla Kasi i akcji lotniczej dla Piotrka. W pewnej chwili Piotr usłyszał dźwięk swojej komórki, sygnalizujący przychodzącego SMSa. Przeczytał go i uśmiechnął się.
- Kto to? - zagadnęła Kasia z uśmiechem.
- Tomek. Posłuchaj co pisze: "Spokojnych snów, mój mały lotniku. Jestem z ciebie naprawdę bardzo dumny, twój ojciec po tamtej stronie nieba na pewno też. Zrobiliście dziś kawał dobrej roboty tam na granicy. Kocham cię jak syna i zawsze będę z tobą. Do jutra - Tomek".
- To takie urocze... - szepnęła wzruszona Katarzyna. - Naprawdę masz w nim drugiego ojca.
- To prawda.
Piotr odpisał szybko: "Dziękuję, Tato. Też cię kocham. Dobranoc i do zobaczenia jutro w bazie. Piotr" i schował telefon. Na ekranie telewizora Japończycy rozpoczynali właśnie atak na bazę w Pearl Harbour.
- Obyśmy my nie musieli nigdy żyć w takich czasach... - mruknęła Kasia, patrząc na płonące statki i wtulając się w męża. - Obym nigdy nie musiała się bać, czy wrócisz bezpiecznie do domu...
Po skończonym filmie oboje zasnęli przytuleni do siebie. Byli spokojni i szczęśliwi. Mieli siebie - i to było dla nich najważniejsze.
Następnego dnia budzik Piotra zadzwonił jak zwykle punktualnie o piątej. Był już przyzwyczajony do tak wczesnego wstawania, o siódmej musiał być w Łasku. Pospiesznie zjadł śniadanie, ucałował Kasię i wyruszył w drogę. Po godzinie był już w bazie.
- Cześć, Tato! - zawołał radośnie, witając się z majorem Kalinowskim.
- Cześć, synku - uśmiechnął się ciepło major, chwytając go w objęcia. - Jak tam, wszystko w porządku?
- Jasne, że tak.
- To świetnie. Przypomniało mi się coś dzisiaj... Pamiętasz, jak pułkownik Stępiński obserwując jeden z twoich pierwszych samodzielnych lotów na F-16 nazwał cię... Jak to było? "Maleńki Top Gun"?
- "Maverick w pieluchach" - poprawił ze śmiechem Piotrek. Obaj wrócili myślami do tego dnia.
***
Było to kilka lat wcześniej. Piotrek był bardzo młodym, ale już obiecującym pilotem, który dopiero co ukończył szkolenie z pilotażu F-16 w USA i wrócił do Polski, pod opiekuńcze skrzydła majora Kalinowskiego. Pewnego dnia Tomasz i dowódca eskadry, pułkownik Marek Stępiński stali na skraju lotniska w Łasku, gdzie jeden z lotników odbywał właśnie lot treningowy. Obaj oficerowie obserwowali z zapartym tchem niezwykle śmiałe manewry błyskającego w słońcu myśliwca. Pilot wykręcał szalone beczki, pętle, korkociągi, skręty, aż patrzącym kręciło się w głowach. Wydawało się, że pilot stanowi jedność z maszyną, która wydawała się być przedłużeniem jego ciała.
- Niesamowite - rzucił Stępiński, zadzierając głowę i osłaniając ręką oczy od słońca, by lepiej widzieć. Lecący samolot wykonał nagle tak gwałtowny skręt na lewe skrzydło, że wydawało się, że zaraz uderzy w ziemię. Ale po chwili znów ostro wzniósł się w górę. - To się nazywa prawdziwy talent! Chciałbym go poznać. To musi być naprawdę wybitny i doświadczony człowiek, prawdziwy as. Znałem kiedyś tylko jednego pilota, który potrafił tak latać. Tomku, nie wiesz przypadkiem, kto leci tym Viperem?
Major uśmiechnął się tajemniczo.
- Przypadkiem wiem - odparł wesoło.
- No to zdradź mi ten sekret - zawołał niecierpliwie Stępiński.
- Cierpliwości, Marku. Za chwilę sam się przekonasz. O, patrz, ląduje. Chodźmy do niego.
Major i pułkownik podbiegli do zniżającego lot myśliwca, który wylądował idealnie na pasie startowym. Kroplowa owiewka kokpitu uniosła się, po chwili technik podstawił drabinkę i pomagał pilotowi wysiąść. Lotnik zdjął hełm i gogle i wolno schodził na płytę lotniska. Po chwili podszedł do nich. Pułkownik patrzył na niego oniemiały. Po tym, co dopiero co widział w powietrzu, spodziewał się ujrzeć naprawdę doświadczonego lotnika, starego wygę myśliwskiego. Przed nimi stał, uśmiechając się z ekscytacją, ale i odrobiną nieśmiałości, niezbyt wysoki, drobny, szczupły, wręcz chudy chłopiec o delikatnych rysach twarzy, lekko pobladłej od niedawnego przeciążenia w trakcie lotu, krótko obciętych jasnych włosach i szaroniebieskich oczach, które lśniły jeszcze podnieceniem po udanym locie. Za duży na jego drobną sylwetkę zielony kombinezon lotniczy wydawał się jeszcze bardziej podkreślać jego dziecięcy wygląd, tak że chłopiec sprawiał wrażenie, jakby dopiero niedawno ukończył podstawówkę.
- To... To on? - spytał Stępiński z niedowierzaniem, spoglądając na majora.
Kalinowski skinął głową z uśmiechem i podszedł do chłopca. Nieoczekiwanie chwycił go na ręce i podniósł do góry, okręcając wokół siebie.
- Mój maleńki as przestworzy - powiedział czule, po ojcowsku całując młodziutkiego pilota w czoło. Chłopiec ufnie, jak dziecko, objął go rękoma za szyję i przytulił się. Po chwili Tomasz postawił go na ziemi i objął ramieniem, podprowadzając bliżej do Stępińskiego, który nadal nie mógł wydobyć z siebie głosu, ale uśmiechnął się ciepło, widząc tę rodzinną scenę. Widać było, że ten malec w za dużym kombinezonie pilota jest dla majora naprawdę kimś szczególnym.
- Marku, pozwól, że ci przedstawię porucznika Piotra Zalewskiego, callsign Sherpa. To mój wychowanek i przybrany syn. Nasze cudowne dziecko Sił Powietrznych - dodał Kalinowski ze śmiechem. Stępiński spojrzał na chłopaka badawczo.
- Przecież to jeszcze dziecko. Ile ty masz lat, chłopcze? - spytał, patrząc mu w oczy.
- W październiku skończę 22, panie pułkowniku - zameldował Piotr zdecydowanym, choć pogodnym tonem. Pułkownik pokręcił głową.
- 22? Wyglądasz najwyżej na szesnaście. Zdążyłem się zastanowić, od kiedy to sadzamy dzieci za stery F-16 i dajemy im do tego stopnie oficerskie - dodał z lekkim uśmiechem. Kalinowski zaśmiał się.
- Wiek i wygląd to jedno, ale jak sam widziałeś, Marku, Piotrek to naprawdę wybitny pilot. Pamiętasz Andrzeja Zalewskiego? Mojego najlepszego przyjaciela?
- Jasne, że tak. Wspaniały człowiek i świetny pilot. Szkoda, że tak młodo musiał zginąć.
- No, a pamiętasz tego małego chłopca, jego synka, który biegał za mną po lotnisku i wszystkim się interesował, a ja go nosiłem na rękach i pokazywałem samoloty?
- Czekaj, to jest... Piotruś Zalewski? Synek Andy'ego?
- Dokładnie tak. Andrzej poprosił mnie, żebym się nim zaopiekował. Wychowałem go i wyszkoliłem jak najlepiej potrafiłem. Szkołę oficerską w Dęblinie skończył w dwa lata, niedawno wrócił ze szkolenia w Stanach.
Pułkownik podszedł bliżej do Piotra, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- No, trzeba ci przyznać, chłopcze, że latasz naprawdę świetnie, jak na tak młody wiek. Taki nasz polski malutki Maverick w pieluchach - zażartował, szczypiąc Piotrka w policzek jak małego szkraba. W jego głosie nie było jednak drwiny czy lekceważenia, tylko szczery podziw. Chłopak zaśmiał się cicho.
- Dziękuję, panie pułkowniku. Na chwałę Ojczyzny i polskiego lotnictwa. I pamięci mojego taty - dodał ciszej.
- Jesteś naprawdę bardzo podobny do twojego taty, Sherpa. Te oczy, ta pasja... Wiele osiągniesz, synu. Ale musisz ciężko pracować. Major Kalinowski na pewno ci w tym pomoże, prawda, majorze? - spytał z uśmiechem.
- Oczywiście, panie pułkowniku.
- Widać, że naprawdę bardzo go pan lubi - zauważył Stępiński. Tomasz uśmiechnął się ciepło.
- To mój przybrany syn. Kocham go jak własne dziecko. I proszę pamiętać, panie pułkowniku, że przy wszystkich swoich wyczynach w powietrzu nadal jest i zawsze będzie moim małym chłopcem, moim malutkim dzielnym lotnikiem - dodał ze śmiechem, targając chłopcu włosy. Stępiński zaśmiał się również. Znając dobrze swojego przyjaciela, wiedział dobrze, że pod z pozoru twardą skorupą surowego wojskowego kryje się ogromne, czułe i wrażliwe serce.
- Oczywiście. Sherpa, nie proponuję dzieciom alkoholu, a mimo wszystko jakoś nie dociera do mnie, że jesteś pełnoletni, wybacz... Ale co powiesz na lody po służbie? W dowód uznania?
- Bardzo chętnie, panie pułkowniku. Dziękuję.
- A pan, majorze, pójdzie z nami?
- Jasne. Dziękuję.
- A zatem jesteśmy umówieni. Trzymajcie się, panowie. A tobie, Sherpa, z serca życzę sukcesów. Jestem dumny, że mam w swojej eskadrze tak dzielnego młodego pilota. Proszę dbać o niego, majorze. To naprawdę nasza nadzieja na przyszłość - dodał, ściskając im dłonie i oddalając się w stronę swojego samochodu. Piotr i major Kalinowski spojrzeli na siebie i mocno uścisnęli sobie ręce, spoglądając na błękitne niebo, gdzie Andrzej Zalewski, choć już po tamtej stronie, nadal pełnił swoją służbę, strzegąc nieba, po którym szybował myśliwiec pilotowany przez jego syna.
***
- Tak, to było coś. A to przezwisko pułkownika... Ktoś z bazy usłyszał i potem zamiast Sherpa przez jakiś czas chłopcy wołali za mną: "Te, Maverick w pieluchach!" - Piotrek zaśmiał się cicho. - Swoją drogą, Tom Cruise grając Mavericka w "Top Gun" był tylko dwa lata starszy niż ja wtedy. A to przezwisko było całkiem sympatyczne.
- Nie wątpię. A teraz naprawdę jesteś już doświadczonym lotnikiem.
- Którego nadal traktujesz jak małego chłopca...
- Oj, to akurat się nigdy nie zmieni. Ale gwarantuję ci, że gdyby twój ojciec był tu z nami, traktowałby cię dokładnie tak samo. I nie ma w tym ani odrobiny lekceważenia. Wiesz przecież, synku, że ogromnie szanuję twoje umiejętności jako pilota. A właśnie, apropo... Baza otrzymała propozycję wytypowania kogoś na zaawansowane szkolenie lotnicze do Stanów. Trafiają tam tylko wyjątkowo uzdolnieni piloci myśliwscy. Od razu pomyśleliśmy ze Stępińskim o tobie, ale muszę wiedzieć, czy się zgodzisz.
Piotr milczał przez chwilę. Była to z pewnością wielka szansa na rozwój zawodowy. Ale... Kasia w ciąży, Lidka... Czy może je zostawić?
- Kiedy? - spytał cicho.
- W styczniu przyszłego roku. Na sześć miesięcy. Zgadzasz się?
Piotr zastanowił się. Do tego czasu mała powinna być już na świecie...
- Zgadzam się. Pogadam jeszcze z Kasią w domu, ale zgadzam się. To moja szansa. Powiedziałem zresztą Kasi kiedyś w żartach, że kocham ją całym sercem, ale mam oprócz niej jeszcze dwie kochanki. Jedna to Polska, a druga to mój Viper. I ona z obiema musi się pogodzić - dodał wesoło. Kalinowski uśmiechnął się pobłażliwie i czule zarazem.
- Ach, te twoje pomysły, synku... Dobrze, teraz chodźmy na briefing. Coś czuję, że szykuje się kolejny intensywny dzień...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania