Na spacerze

W słoneczny ciepły dzień, Radosław Kalitta wracał właśnie z rehabilitacji w Ośrodku Integracyjno-Rechabiltacyjnego „Lorek”, prowadzonego przez Fundację „Droga do celu”. Szedł sobie chodnikiem ulicy przy której stały duże, secesyjne budynki z XIX wieku. Wrześniowe słońce grzało miło. Ni stąd ni zowąd podeszła do niego znajoma, trzymając w ręku siatkę zakupami.

- Tak sam spacerujesz? - zapytała

- No sam. A z kim miałbym? - odpowiedział pytaniem.

- Pomaszerowałam bym z Tobą, ale nie mam czasu.

- Szkoda.

Powiedział z grzeczności i pomaszerował dalej. Po kilkunastu minutach dotarł do porośniętą lasem sosnowym wydmę o charakterze parku leśnego z utwardzonymi traktami, placem zabaw, ścieżkami edukacyjnymi, z siłownią plenerową. Ten park czy tą wydmę miejscowi nazywali „Torobelką”. Dlaczego? Może od torów kolejowych, których część pozostała jakby na pamiątkę, choć o dawniej stacji kolejowej mało kto pamiętał. Po prawej stronie był tartak, te tory właśnie oddzielały lasek od tartaku. Teraz na jego miejscu stoi duża hala sportowo-widowiskowa. Po lewej duże budynki secesyjne z końca XIX wieku, kiedyś zamieszkiwane teraz znajdowały się tam szkoły, a w jednym urząd miasta. Na północy za parkiem domy mieszkalne – nowe osiedle na miejscu dawnego dworca „Zachód”. Dalej ewangelicki kościół świętego Jerzego z cmentarzem. Gdy już był w środku wydmy, usiadł na ławce. Przyglądał się gruchającym synogarlicom. Na przeciwnej ławce „gruchała” para nastolatków. Pewnie z pobliskiego Technikum. Za chwilę pojawiła się chmara żeńskich nastolatków biegających w ramach lekcji wuefu, pewnie z tego samego technikum. Przez chwilę miał na co popatrzeć. Przyglądał się więc lekcji wuefu prowadzonej przez czarnowłosą młodą kobietę o urodzie latynoamerykańskiej, ubranej w czarny dres z czerwonymi wypustkami. Po około kwadransie, przysiadła się starsza pani, jej mały wnusio bawił się w piaskownicy.

- O witam. Też na spacerek ? - zapytała siadając na ławce.

Znała Radka z kursu dla niepełnosprawnych zorganizowanego przez Fundacje. Chodzili do innej grupy i tylko czasami na korytarzu zamienili kilka słów.

- Wiesz przychodzę tu nie tylko dla tego, że wnuczek ma się gdzie pobawić, ale i z sentymentów – zagaiła kobieta i wyciągnęła rękę w kierunku budynku – jak byłam młoda to w tym gmachu mieścił się medyk. Liceum Medyczne.

- Tak wiem – odpowiedział Radosław.

- A u góry był internat. Tam to było życie. Szkoda tego wszystkiego... tych lat nikt już nie wróci.

- Taki los. A kiedy człowiek był młody na to wszystko narzekał.

- No może nie na wszystko, ale... coś w tym jest.

Gdy kobieta opowiadała o swoich młodych latach spędzonych w medyku i na praktykach w placówkach zdrowia, do bawiącej się w piaskownicy wnuczki Doroty dołączył mały chłopiec o ciemnej karnacji, co wywołało zainteresowanie Sylwii. Mama Oliwera – kobieta o urodzie typowo polskiej, skinęła głową.

- To pani Kowalska. Przychodzi tu ze swoim synem od kilku dni. Przyjechała do Polski wraz z mężem z Ekwadoru, a moją wnuczkę wciąż zaskakuje wygląd Oliwera. A ten jej mąż to jakiś doktor, jest tu na praktykach czy coś takiego.

- Lekarz? Od czego? - zapytał Radek.

- Od siedmiu .boleści – zaśmiała się – Nie, nie. Doktor nauk przyrodniczych, czy coś takiego.

Wnuczka Doroty przez jakiś czas była zainteresowana „innością” kolegi, za to Oliwer zachęcał koleżankę do wspólnej zabawy.

- Zapalisz? - zapytała Dorota.

- Nie. Dziękuję – odpowiedział Radek – rzuciłem gdy miałem dziewiętnaście lat.

- Zazdroszczę, ja też już paliłam w liceum. W tym budynku – wskazała palcem na oddalony za drzewami i płotem gmach – było sporo zakamarków i było gdzie „zamelinować” pety i ukryć się. A teraz rzucić nie mogę. Palę nie wiele, ale rzucić nie potrafię.

Gdy kobieta opowiadała o szkole, internacie, praktykach i pracy w szpitalu, chmarę żeńskich nastolatków biegających w ramach lekcji wf, zamieniła chmara męskich nastolatków z nauczycielem a la Schwarzenegger. Gruchający nastolatkowie, gdzież „wyfrunęli” i tylko słonce nadal grzało wiosenne. Słychać też było ćwierkanie ptaszków. Pojawiła się za to kolejna para synogarlic. No i przebiegła ruda wiewiórka, którą zainteresowały się dzieciaki przerywając zabawę. Tę przerwę wykorzystała mama Oliwera, zabierając go z piaskownicy.

- Do widzenia - powiedziała na odchodne pani Kowalska.

- Do widzenia – odpowiedzieli razem Dorota i Radek.

- My też już pójdziemy. Na przestanku ma czekać mama – powiedziała do wnuczki, a zwracając się do Radka - A Patrycja jej mama...

Mamusia – przerwała wnuczka

… jest w stopniu młodszy aspirant, ona szybko awansowała. Zdolna po mnie. Pierwszą belkę otrzymała za uratowanie dwójki dzieci. Były na łódce, lina przytrzymująca pękła i łódka odpłynęła na środek stawu, a ich matka dopiero po chwili się zorientowała. Zaczęła krzyczeć, Pati była w pobliżu i skoczyła by uratować dzieci wieku 8 i 5 lat.

Piękna historia – przyznał Radek – też będę się zbierał.

- Może nas odprowadzisz?

- Chętnie.

Gdy tak spokojnie szli, dziewczynka trzymając zielony badylek, biegała w kółko, okrążając ich wielokrotnie.

- A ty co robiłeś na stażu?

W kancelarii, to głównie opisywałem w komputerze zawartość teczek, które znajdowały się w archiwum. A instytucji to głównie kserowałem i takie tam. Czasami bezczynne siedziałem.

- A teraz co robisz ?

- Chodzę do fundacji na rehabilitację...

- No ja też. Sympatyczna ta pani Karolina.

- Tak, tak – przyznał Radek – poza tym chodzę na mecze. Ostatnio byłem na takim turnieju młodzieżowym i spotkałem znajomą, której nie widziałem z trzydzieści lat...

- O. to coś fajnego.

- Tak, tyle, że rozmowa nie kleiła się tak jakbym chciał. Dziś żałuje. Inaczej sobie wyobrażałem taką sytuacje.

- Po tylu latach. Co się dziwić.

- No właśnie, ale wspomnienia wróciły

Rozmawiając doszli na przestanek. Przy przestanku, jakiś facet, trochę jakby wczorajszy, częstował młodą kobietę papierosem.

- Ale czy pani zdąży wypalić papieros przed przyjazdem autobusu? - zapytał – Bo widzi pani, mnie nie stać na to by go pani zmarnowała.

- Wypalę, wypalę – przekonywała dziewczyna – zresztą to mój narzeczony jedzie, ja zostaję.

- A to co innego. To proszę. Popilnuję panią, by się nic nie stało.

- Tylko bez głupot ! – oburzył się smukły blondyn.

- Wszystko będzie po... bożemu – zapewniał mężczyzna.

Ten dialog rozbawił trochę Radka i Dorotę. Po chwili przyjechał autobus numer 13, do którego wsiadł młody kawaler. Narzeczony. Smukły blondyn przysiadł do panny.

No to będzie po bożemu ? – pomyślał Radek

Tymczasem obok podjechała córka Doroty. Patrycja wysiadła z skody fabia, w mundurze młodszego aspiranta.

- Poznaj proszę pana Radka. Miłego pana.

- Dzień Dobry – przywitała się Patrycja.

- Moja córka, młodszy aspirant – pochwaliła się córką Dorota.

- Mamo.

- Niedługo będzie Starsza aspirant. Zdolna po mamusi.

- Mamo. Proszę przestań, proszę.

Radek się tylko uśmiechał.

- To ja zabieram Sylwię – powiedziała Patrycja - a ty?

- Przejdę się jeszcze z panem Radkiem.

- Pewnie. Taka ładna pogoda. Niedługo październik... Nic tylko spacerować w miłym towarzystwie.

Mówiła tak, jakby chciała by między nimi „coś zaiskrzyło”. Gdy tylko Patrycja z córką odjechały, Dorota z Radkiem ruszyli w kierunku budynku w którym dawniej przed laty, mieściło się liceum medyczne.

- A ty co robiłeś na stażu?

Dorota zagaiła po chwili rozmowę, zapominając, że już go oto pytała, a on jakby pierwszy raz słysząc to pytanie, odpowiedział.

- Opisywałem zawartość teczek bieżących i z archiwum. Przepisywałem z zawartość teczek na komputer. Tworzyłem bazy danych. Kto przeciw komu. Utworzyłem tabelę; data, powód, pozwany i tak wpisywałem dzień po dniu, karta po karcie, dokument po dokumencie.

Gdy tak jej opowiadał, jednocześnie wspominając, podeszli pod duży gmach. Budynek trzypiętrowy z poddaszem pochodził z początku XX wieku.

- Teraz tu jest katolickie LO powiedziała z lekkim oburzeniem Dorota - A ja tu spędziłam pięć cudownych lat. Tam pod dachem był internat, oj dokazywaliśmy trochę. Tam – pokazała palcem – sale ćwiczeń i praktyk. A tam chodziłam na matematykę, a tu na anatomię i biologię.

I tak przez kwadrans. Była zadowolona, że znów, po raz kolejnym może komuś opowiadać o tamtych dobrych czasach.

- Może wejdziemy do środka? - zapytał Radek.

- Nie. To ten budynek, ale nie ta szkoła. Nie to miejsce, nie ten czas.

Odpowiedziała.

Ruszyli więc na spacer, na którym każdy opowiadał swoje historie.

 

KONIEC

Przemek P.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania