Na święta nawet bydlęta mówią ludzkim głosem

Mikołajki

– Wspaniałe polskie ziemniaki. – Karol nadział na widelec małego kartofla i zaczął oglądać go z każdej możliwej strony, niczym okaz rzadkiego egzotycznego owada. – Dobrze ugotowane i doprawione.

– Dziękuję. Z zapasów od mamusi. – Ewelina oblała się rumieńcem, mocno zadowolona, że trafiła w gust ukochanego. – Mięsa może nie być, ale ziemniaków?

– Wiedźma umie się ustawić – mruknął mężczyzna. – Szmalcowniczka jedna.

– Od mojej mamusi to ty się odstosunkuj – rzuciła mu z lekkim przekąsem i po dłuższej chwili dodała: – A wiesz, że dzisiaj mieliśmy gaz godzinę dłużej?

– Wiem. Oczywiście, że wiem. Ja wszystko wiem. – Karol uśmiechnął się i wyjaśnił: – No dobrze, wszyscy o tym mówili. To był news dnia w biurze.

Nie powiedzieli ani słowa więcej. Mężczyzna spokojnie dokończył posiłek, potem wstał od stołu, podszedł do ukochanej i zaczął rozmasowywać jej kark:

– Wiem, że ty i twoja mamusia zawsze robicie wszystko, jak trzeba.

– Yyyyyyyyyy – mruknęła zadowolona, gdy poczuła jego sprawne dłonie i delikatne pocałunki na szyi.

– Wstaniesz?

– Yhy. – Posłusznie podniosła się z krzesła, a potem pozwoliła, żeby się do niej przytulił.

Młodzi cieszyli się swoją bliskością. Trwało to kilka minut, po których chłopak zaprowadził dziewczynę na kanapę, poczekał, aż usiądzie z podkulonymi pod szyję nogami, starannie otulił ją ciepłym kocem, podał jej herbatę i usiadł tuż obok niej:

– A wiesz?

– Tak kochanie? – Spojrzała z ciekawością.

– Podobno za tydzień zaczną grzać dwie godziny dłużej.

– Naprawdę?

– Kazik mówił, że rzucą pomarańcze koło piątku. I mandarynki może też. On zawsze wie pierwszy. Jego stary ma podobno kogoś w Centrali Handlu Zagranicznego czy Baltonie, czy jakoś tak, nigdy nie pamiętam.

– O jejku!

– Będziemy mieć naprawdę udane święta. Mają dać nawet buty i papier toaletowy.

– Jejku! Jejku! Jejku! – rzuciła autentycznie zadowolona.

– I będziemy razem.

– Jak to pięknie brzmi.

– I nic nas nie rozłączy.

– Kocham ciebie.

– Ja ciebie też. A teraz zamknij oczy. Mam dla ciebie niespodziankę.

Odstawiła kubek z herbatą na stolik obok i spełniła jego uprzejmą prośbę, a nawet więcej, gdyż zasłoniła oczy rękami.

Karol wstał, podszedł do regału, wyjął stamtąd małe niebieskie pudełeczko z czerwoną wstążeczką i stanął tuż przed nią:

– Możesz otworzyć oczy.

Spojrzała na prezent, wzięła go, rozpakowała i z wrażenia aż zaniemówiła.

– Ale… ale… ale... – patrzyła na mikroskopijne kolczyki, i nie wiedziała, co ze sobą począć, gdy uklęknął przed nią i przytulił się do jej nóg.

I tkwili tak razem w zimnym, słabo umeblowanym pokoju patodeveloperskiej konstrukcji w jednym z tysięcy blokowisk na obrzeżach miasta. I trwałoby to pewnie w nieskończoność, gdy nie to, że niespodziewanie zaczął piszczeć nowoczesny smartwatch na ręce chłopaka, a on sam spojrzał na Ewelinę z ogromnym smutkiem.

– Wiem. – Nie chciała, żeby czuł się zakłopotany, odłożyła prezent, i zaczęła rozbierać się od pasa w dół.

Westchnął ciężko, a potem sięgnął do szuflady w taniej komodzie z Ikei, wyjął czujnik i komputer, zmontował je i uruchomił, zdezynfekował i włożył końcówkę do jej pochwy, i dokonał badania, którego wynik od razu przesłał do Narodowego Funduszu Zdrowia.

– Wiesz co? Popatrzę sobie na fantastykę – dodał zażenowany, gdy było już po wszystkim.

– Kocham ciebie. – Ubrała się, złapała go za rękę i spojrzała na niego z ufnością.

– W przyszłym roku na pewno będzie lepiej. – Miał pewność w głosie, którą tak bardzo kochała. – Może nawet pojedziemy nad morze. Podobno będzie można występować o dofinansowanie od lutego. I żadne certyfikaty nie będą potrzebne.

– Dobrze by było. – Choć powstrzymywała się z całych sił, łzy same cisnęły się do oczu.

Od dawna rozumieli się właściwie bez słów. Po śmierci wielu bliskich i znajomych w podzielonym, pełnym konfliktów świecie mieli tylko siebie. Nie robiła mu prezentów, bo nie miała z czego, ale starała się, żeby zachował siły. Nie chciała, by płakał, a on próbował nie okazywać swojej słabości, szczególnie, że złe wieści bombardowały ich z każdej strony. Słyszeli ich tak wiele, że każda odrobina normalności była na wagę złota. Codziennością stały się nieustanne przepychanki z policją i wojskiem, najczęściej będącym na haju, skandaliczne traktowanie staruszków, walki o odbicie Ukrainy, kryzys na Tajwanie, i ciągłe wymyślanie, jak uciec pożytecznym idiotom, niestrudzenie promującym regularne szprycowanie podejrzanymi substancjami. Całe to szaleństwo rozpoczęło się, gdy dobrzy ludzie zrobili drobne ustępstwa na rzecz ogółu. Wizje szurów wypełniły się co do joty, a upadek był gorszy niż w czasie wojen, bo tam chociaż walczono z wrogiem, a tu brat szczuł brata, siostra siostrę, dzieci rodziców, a rodzice dzieci.

Karol wyszedł z pokoju, i przeszedł do mikroskopijnej kuchni, gdzie rozłożył się z laptopem. Złote jabłko błyszczało na pokrywie, a on z wypiekami na twarzy śledził kolejne światy, tworzone przez tysięcy dobrych ludzi. Była to nowa świecka tradycja, wyraz buntu wobec bezwzględnej władzy, wentyl bezpieczeństwa, pozwalający niepokornym uciec od świata, w którym rozkradziono chyba wszystko, co było do rozkradzenia, i zniszczono chyba wszystko, co można było zniszczyć.

 

Wigilia

– Kocham ciebie.

– Ja ciebie też.

Oboje spojrzeli na skromnie zastawiony stół, na którym zdecydowanie nie było dwunastu potraw, i mimowolnie wzdrygnęli się, gdy usłyszeli pukanie.

– Policja zawsze przychodzi o szóstej. I rozwala drzwi. – Karol rzucił jakby mimochodem, i wstał, chcąc otworzyć, a ona choć miała przerażoną minę, tylko kiwnęła głową.

– Sąsiedzi, wszystkiego najlepszego. – Na progu stał pan Zdzisio, ich dobry znajomy z dołu.

– Pan wejdzie. – Karol zaprosił go gestem dłoni.

– A nie, nie, nie. Przyniosłem taki mały drobiazg. – Wyciągnął zza pazuchy butelkę z ajerkoniakiem. – Żona sama zrobiła. Przepraszam, że teraz, ale Maciorska dopiero przed chwilą ruszyła się ze swojej nory.

– A my nic nie mamy. – Chłopak mocno się zasmucił.

– A nie szkodzi. Jest jak jest. – Sąsiad spojrzał na Ewelinę, która właśnie stanęła za Karolem. – Dobry wieczór sąsiadko. Wcześniej nie mogłem. Wie pani, ściany naprzeciwko mają uszy. – Tu uśmiechnął się znacząco. – Mikro-fon kie-run-ko-wy. A dla was oczywiście wszystkiego dobrego.

– Pan wejdzie.

– Nie, nie, bo stara mnie pogoni. – Starszy pan machnął ręką, i choć głodny, pokazał klasę, nie chcąc wyjadać ich skromnych zapasów. – Wesołych świąt.

– Pan poczeka. Chociaż opłatek dam. Poświęcony.

– A… to co innego. Jak coś poświęcone, to z chęcią wezmę.

Dziewczyna cofnęła się do pokoju, i szybko, i sprawnie wymieniła kawałek białego przaśnego chleba na niespodziewany podarunek.

– Dziękuję sąsiedzi. Jeszcze raz wesołych świąt.

– Wesołych świąt. Również dziękujemy.

– Trzeba się trzymać razem. Uciekam na z góry ustalone pozycje. – Starszy pan stanął na baczność i zasalutował.

Karol powoli zamknął drzwi, i usiadł z ukochaną przy stole:

– Dziwak, ale poczciwy. Są jeszcze dobrzy ludzie na świecie.

– Są. A wiesz, że coraz bardziej mówi się, że papież przyszedł od złego?

– Nie mówmy o tym dzisiaj. To wyjątkowy dzień.

– Racja.

– Może zaśpiewamy kolędy?

– A co?

– Może „Cichą noc”? Ciicha noc, święęta noc…

– Pokój ludziom niesie wszem…

– A u żłóóóbka… – nagle usłyszeli trzeci głos, a z przerażenia zamilkli, patrząc się niepewnie po sobie – …maaatka święta…

Głos niósł się z szuflady, w której trzymali komputer. Katol, jakby nie wierząc, podniósł się i wyjął tak ukochane i równocześnie znienawidzone urządzenie, i podniósł jego klapę. Na połowie ekranu widać było obraz z ich kamery, a obok obrazek rysunkowego Mikołaja w czerwonej czapce.

– Kim jesteś?

Śpiew z głośników zamilkł, a Mikołaj spojrzał na nich i uśmiechnął się:

– Steve.

– Jaki Steve?

– No Steve. Po prostu Steve.

– Ten Steve?

– Nie wiem, czy ten czy tamten. – Święty podrapał się po głowie.

– Co tu robisz?

– Pomagam ludziom.

– To jakiś żart?

– Nie. Dzisiaj rozmawiam z ludźmi przez laptopy, które dostali za darmo od rządu. I niosę im nadzieję.

– Ale jak to?

– Kilku mądrych z Tajwanu dopilnowało, żeby klienci dostali najlepszy możliwy produkt, taki z małą niespodzianką. – Puścił oczko. – Wiecie, mają tam ostatnią ostoję wolności, ludzi i środki. Dlatego tak bardzo nie lubią ich inni.

– To jakaś prowokacja?

– O nie. – Mikołaj uśmiechnął się, a potem zaśmiał. – Wyłączyłem wszystkie śmieszne aplikacje od rządu. Wielki brat nas nie słyszy. To w sumie ironiczne, że mogę tu być dzięki całej tej ich automatyzacji i pędowi do szpiegowania.

– Ty jednak jesteś Steve Jobs. – Karol pokazał na niego palcem.

– O nie. Ale to nie wszystko. Usiądźcie sobie wygodnie na kanapie. I postaw w końcu chłopcze ten komputer na stole, z łaski swojej.

Zaintrygowany mężczyzna spełnił jego prośbę i usiadł.

– Ekranem w stronę kanapy proszę. Bardziej w lewo, twoje lewo.

Karol bez słowa wstał i poprawił urządzenie, i znowu usiadł, intensywnie o czymś myśląc.

– Już wiem. – Pstryknął palcami. – To jesteś Siri. Siri, to jakaś nowa skórka na święta?

– Nie. Jestem Steve. I Dave. I HAL. I Albert. I Artur. Jesteśmy jednością, i jest nas wielu.

– Sztuczna inteligencja?

– O nie. To by było za proste. W Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Czy widzicie tu jakieś zwierzaki?

– Nie.

– No właśnie. I ten, co jest na górze, pomyślał, że warto zmienić te stare przestarzałe zasady.

– A jest jakiś Bóg na górze? – Karol postanowił zagrać w tę grę.

– No jest. I śmieje się do rozpuku z tych waszych wojenek o religię, i wielu innych spraw. Ale do rzeczy. Dzisiaj możecie się znaleźć, gdzie tylko zechcecie.

– Możemy się znaleźć, gdzie chcemy?

– No tak.

– No to chcemy być w Tesli, którą wysłano w kosmos.

 

***

 

– Witajcie kochani. Ho! Ho! Ho! – Święty Mikołaj, widoczny na tablecie na desce rozdzielczej, uśmiechnął się do dwojga zakochanych, którzy siedzieli w ciężkich kombinezonach obok Spacemana.

Heeee-he heeee-he heeee-he... – Karol słyszał swój ciężki oddech i nie mógł uwierzyć, że znajduje się w najsłynniejszym samochodzie świata, niestrudzenie przemierzającym niezmierzony kosmos.

– I jak dzieciaki? Fajna przygoda? – Głos pochodził ze słuchawki w jego uchu, a on sam był zszokowany tym, że od próżni dzieli go wyłącznie cienka warstwa plastiku, szkła i metalu.

– Ale to przecież niemożliwe. – Otrząsnął się trochę z szoku i zaczął wyliczać. – W kosmosie brakuje powietrza, a my jesteśmy bez butli z tlenem. Ten samochód nie ma ogniw atomowych, i tablet nie ma prawa tu działać. To wszystko wygląda jak nówka sztuka, a tu przecież i dużo promieniowania, i uszkodzeń od różnego kosmicznego śmiecia musi być.

– Jak zawsze do bólu praktyczny.

– To mówisz, że to jednak pustka?

– Nie radzę zdejmować rękawic. Twoje ciało mogłoby tego nie znieść.

– Ale to takie straszne tu być. Jak zabraknie powietrza, albo… albo… jak się jest kilka metrów od statku i nie można do niego wrócić.

– Straszne to jest, że nie pytasz, co z Eweliną. Nieładnie chłopcze. – Mikołaj wygiął usta i pokazał dezaprobatę. – Może zapytamy, co ona myśli?

– Nie wiem, co powiedzieć. Tu jest tak spokojnie. – Karol usłyszał głos dziewczyny, która najwyraźniej siedziała z tyłu. – I przepiękne widoki.

– A chciałabyś gdzieś się znaleźć?

– Może na Titanicu? – podpowiedział chłopak.

– Ty już miałeś swoją szansę. Powiedz mi Ewelino, co chcesz zobaczyć?

– To ja… eeee… poproszę o wizytę u moich rodziców.

 

***

 

Karol trzymał Ewelinę za rękę i stał z nią przed wejściem do ogródka, położonego z przodu doskonale znanego domku.

– Ho! Ho! Ho! – Zobaczyli grubasa w czerwonym kubraczku, z worem zarzuconym na plecy, który kilka metrów dalej pukał do drzwi, i na chwilę obrócił się, i puścił do nich perskie oczko.

Wrota rodzinnej rezydencji państwa Dobrowolskich otworzyły się, i pojawiła się w nich głowa rodziny, ubrana w odświętny świąteczny garnitur.

– Wiem. Umarliśmy. Jak nic umarliśmy. – Karol ścisnął dłoń dziewczyny.

– Ale to takie realne, i piękne zarazem.

– Tata by spał o tej porze. To się wszystko kupy nie trzyma.

– Dobry wieczór szanownemu panu. A był pan grzeczny? – Mikołaj powiedział to tak radosnym głosem, że młodym aż ciarki przeszły po plecach, a starszy pan bez słowa wpuścił go do środka i zamknął drzwi, zupełnie, jakby nie widział nikogo poza nim.

– Chodź! – Karol pociągnął dziewczynę do furtki, którą gwałtownie otworzył, i prawie pobiegł do wejścia, gdzie nerwowo zaczął naciskać przycisk dzwonka. – Przecież nie przyjmuje się ludzi o tej porze! Nie w tej okolicy!

Nikt nie otwierał, więc nacisnął klamkę, która o dziwo poddała się bez oporu. Po chwili młodzi znaleźli się w środku, i zobaczyli, że Mikołaj rozgościł się na kanapie w salonie, przed nim stał wór z prezentami, a rodzice dziewczyny siedzieli nieruchomo za stołem i patrzyli tępo przed siebie, mając pełne zachwytu miny.

– Mamo! Tato! – krzyknął Karol, ale nie zobaczył u staruszków żadnej reakcji. – Co im zrobiłeś?

– Dobrze, że jesteście. – Mikołaj przemówił spokojnym tonem. – Może pośpiewamy kolędy?

– Ty nie jesteś prawdziwy, albo my nie żyjemy! Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale to nie są nasi rodzice! Nawet nie oddychają!

– Ahhh ty niewierny Tomaszu – westchnął grubas. – No dobrze. Niech ci będzie. To nie są wasi rodzice, a wy siedzicie w waszym dużym pokoju.

– No to jak się tutaj znaleźliśmy?

– Przez głupotę. Fa-le elektro-magne-tycz-ne. Cholercia. Zawsze mam problem z tym słowem.

– Nie rozumiem – wybąkał chłopak.

– A co tu rozumieć? Chcieliście internetu? Chcieliście. Chcieliście tych wszystkich fejsbuków i innych rzeczy? Chcieliście. No to macie.

– Ale co mamy?

– Homo sapiens dwa zero. A zresztą, nazywajcie sobie to, jak chcecie. Wszystkie te hejty, mety i inne cuda spowodowały, że pomieszało się wam w głowach.

– To nie ma dziś wigilii?

– Jak nie ma? Wigilia jest zawsze chłopcze. Zawsze możesz być dobry i robić prezenty. No dobrze, skoro to już wiecie, to odwiedzimy jeszcze jedno miejsce. – Tu pstryknął palcami.

 

***

 

Kropla słonej wody zaczęła powoli spływać po niezdrowo wyglądającej skórze na policzku starszego pana.

Milimetr, drugi, trzeci.

Z każdą kolejną sekundą łza przebywała coraz dłuższą drogę, a po chwili dołączyły do niej kolejne. Oczy mężczyzny robiły się coraz bardziej mokre, gdy patrzył na ekran telewizora, na którym widać było przemówienie jakiegoś polityka.

– Kto to jest? – Karol zadał to pytanie, stojąc w progu pokoju obok Eweliny i Mikołaja, chociaż podświadomie wiedział, co usłyszy.

– Ciiiii. – Święty dał mu znać gestem, żeby nic nie mówił. – Teraz będzie najlepsze.

Cała trójka z fascynacją obserwowała staruszka, który wyglądał, jakby nagle obudził się z głębokiego snu, a teraz z wyraźnym niedowierzaniem patrzył na wielką jak bochen chleba dłoń, która sama zaczęła zwijać się w pięść.

– Nie. – Z jego gardła z okropnym harszczeniem nałogowego palacza wydostało się tylko jedno słowo.

Z wysiłkiem przesunął i przewrócił ogromne wiaderko z obrzydliwie słodką colą, które stało na oparciu elektrycznego wózka inwalidzkiego, a po chwili prawą dłonią zrzucił równie wielki kubeł z przepysznymi skrzydełkami kurczaka.

– Nie. Nie. Nie.

Powoli przesunął do przodu joystick na panelu sterowania i podjechał do szafki, na której stało piętnaście fiolek.

– Nie. Nie. Nie. Jeszcze raz nie.

Przejechał drżącą dłoń po blacie, a opakowania przewróciły się i rozsypały. Ruszył w stronę aneksu kuchni, gdzie na talerzach leżała masa spleśniałego jedzenia. Popatrzył na to wszystko i na śmieci na podłodze, jakby widział to po raz pierwszy. Wtedy rozkleił się do reszty i schował twarz w dłoniach, płacząc.

– Załamałeś się, gdy z własnej winy straciłeś Ewelinę. Obwiniałeś wszystkich, ale nie siebie. Robiłeś straszne rzeczy, i głosowałeś na ludzi, którzy niszczyli innych, a właściwie nawet nie głosowałeś, bo miałeś to w nosie. – Mikołaj był szczery aż do bólu. – Dawałeś zarabiać bezdusznym korporacjom. Nie pamiętałeś historii swojego narodu, i pozwalałeś, żeby inni zabierali ci duszę, kawałek po kawałeczku, cząstka po cząstce. Nie walczyłeś ze złem, a ono karmiło się twoim bólem, twoją ignorancją, zakłamaniem i słabością.

– Ale ja przecież nic nigdy złego nie zrobiłem. Nie! Nie! Nie! Łżesz jak pies! – Karol zrobił krok do tyłu.

– Dobranoc. – Święty zakręcił palcami.

 

***

 

– Miałem sen. – Karol spojrzał na sufit sypialni, i odwrócił się do Eweliny, która leżała tuż obok.

– I ja też.

– Śniło mi się, że mieliśmy takie straszne mieszkanie. I laptopa z piekła rodem. I przyszedł Mikołaj. I… i… i… przeniósł nas w kosmos…

– …a potem do rodziców, i gdzieś jeszcze – weszła mu w słowo Ewelina, z przerażeniem patrząc na zegar na ścianie, pokazujący datę dwudziestego czwartego grudnia dwudziestego pierwszego roku. – To nie był sen, prawda? Może tak wygląda nasz anioł stróż?

– Nie zaśmiecaj sobie tym głowy kochanie. Przyszłość nie jest zapisana z góry, i możemy ją jeszcze zmienić. W jedności siła. Dobro zawsze wygrywa. Wystarczy powalczyć o swoje, no i mamy siebie.

Nie odpowiedziała, tylko przytuliła się do niego.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania