Poprzednie częściNa ziemi niczyjej cz.1

Na ziemi niczyjej cz. 2

– Gaspard! – Znałem ten głos.

Starszy mężczyzna przedzierał się między ludźmi wprost do mnie. Gruby bandaż zakrywał mu policzki i nos.

– Roche? Zaczynasz wyczerpywać zapas szczęścia? – Uścisnąłem serdecznie dłoń rannego.

– To tylko policzek – odparł Roche z uśmiechem. Mówił dziwnie z zakrytym nosem niczym początkujący klaun. – Za mało, aby mnie posłać do piachu, i za mało, abym wrócił do domu. Jednym słowem: nic takiego. Szukam Jean-Pierra.

– Przykro mi, Roche. Widziałem, jak padł.

Uśmiech starca odleciał z wiatrem.

– Merde – zaklął i splunął. – Obiecałem jego ojcu… nieważne. Trzymaj się Gaspard. Byle do zmiany.

– Byle do zmiany, Roche.

Odszedł i zniknął w tłumie.

– Roche był w natarciu pięć razy – wyjaśniłem Jeanowi. – I zawsze wracał bez szwanku. Czasem spotkasz takich ludzi. Jedni nazywają ich tchórzami, kryjącymi się na tyłach, inni powiedzą, że to urodzeni szczęściarze.

– A jak jest naprawdę?

– Kto wie? Może jedno nie wyklucza drugiego. – Podrapałem się po plecach, gdzie jedna z wszy postanowiła urządzić sobie ucztę. – Masz jeszcze papierosa?

Jean sięgnął w poły płaszcza.

– Proszę. Dwa ostatnie. Resztę rozdałem.

– Nie palisz – stwierdziłem, nie pytając.

– Nie palę.

– Powinieneś. To dobre na płuca. Każdy lekarz tak powie. I na smród. Tylko o tym już nie mówią. Poza tym…

– Pomocy! Mon Dieu, jak boli… – Krzyk dobiegł gdzieś z ziemi niczyjej.

– Znowu Pierre – mruknąłem z niechęcią.

Oczywiście kilku rekrutów ruszyło niezwłocznie w stronę przedpiersia okopu. Jean razem z nimi.

– Stójcie! – krzyknąłem.

Dlaczego akurat ja muszę bawić się w sierżanta? Naprawdę niczego nie uczą młodzików, zanim ich tu przyślą? Biorą chłopaków, dają karabin w dłoń, garść naboi – i w drogę. Pędź na front, młody Francuzie! Niemieckie kule z waszymi imionami już tu są. I szczury. I wszy. I grób w błotnistej ziemi.

Na szczęście stanęli.

– Frycowi snajperzy tylko czekają, aż wystawicie te puste łby na odstrzał.

Zawahali się, spojrzeli po sobie i niechętnie cofnęli. Wszyscy, prócz Jeana.

– Musimy mu jakoś pomóc. – Widziałem, jak zaciska wargi, mruży oczy.

Ten chłopak naprawdę był gotów w tej chwili tam pobiec i zginąć w szaleńczej próbie ratowania czyjegoś życia. Patrzył na mnie tak oskarżycielskim wzrokiem, jakbym osobiście wpakował Pierre’a w to piekło.

– Pomożemy – powiedziałem spokojnie.

Może nie powinienem przejmować się Jeanem. Z takim nastawieniem nie pożyje tu długo. Dbaj o siebie, może o najbliższego kumpla czy dwóch, a reszta? Reszta to bezimienna masa zawszonych mundurów, zebrana, aby zabijać podobnych nieszczęśników po drugiej stronie paska nic niewartej ziemi.

– Pójdziemy nocą. Słuchaj, ja rozumiem, chcesz pomóc, ale nie dojdziesz do niego. A nawet jeśli jakimś cudem zdołasz tego dokonać, co potem? Delacruix... znaczy sierżant, widział go przez peryskop. Leży ze dwadzieścia metrów od okopu. To daleko, cholernie daleko, uwierz mi. Rękę zaplątał w drut kolczasty. Zanim go uwolnisz, Niemcy cię podziurawią. Po zmroku nasi pójdą i spróbują go uwolnić. Oraz innych. Pierre nie jest sam. Leży tam mnóstwo chłopaków, którzy jeszcze dychają. Ten jest najgłośniejszy i tyle.

Walczył ze sobą. Widziałem to w tych błękitnych wpół przymkniętych oczach. Powoli rozluźnił mięśnie twarzy, zgarbił ramiona i usiadł z powrotem zrezygnowany. Klepnąłem go w plecy.

– Muszą czekać. Tak po prostu jest.

My również czekaliśmy. Wsłuchani w krzyki rannych, w rozpaczliwy głos Pierre’a, w akompaniament pisków dorodnych szczurów wyruszających na wieczorny żer, w chlupot zapadniętych w wodzie butów, trzaski puszek z ohydną gotowaną wołowiną i stukot saperek uderzających o kamień, gdy ktoś próbował na przekór rozsądkowi walczyć z wszami.

Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, przyszedł sierżant Delacruix, zwalisty mężczyzna o grubym głosie i ciężkich manierach. Poszedł rozkaz, więc założyliśmy bagnety na karabiny, nasze wierne Lebele, i znów czekaliśmy, gotowi na wieczorny atak, ale Fryce jak zwykle nie nadeszły. Już od dawna nie atakowali. Może ich dowództwo postanowiło oszczędzać życie żołnierzy... Ha! Niemożliwe. Ich wysoko postawieni durnie byli podobni do naszych wysoko postawionych durniów – za nic mieli życie podwładnych. Prędzej uwierzę, że zostało im mniej ludzi, niż by się zdawało. Wielu potrzeba do ofensywy, lecz do utrzymania pozycji – wręcz przeciwnie. Karabin maszynowy jest wart stu żołnierzy. To już nie wojna ludzi. To wojna metalu.

Przytulna ciemność rozlewała się dookoła, więc nadchodził czas na robotę. W dzień niewiele człowiek porobi. I snajperzy czekają, i niemiecka artyleria chętnie wysłucha, gdzie znaleźć pozycje wroga, aby spuścić na głowę huragan ognia. Staliśmy się nocnymi zwierzętami na podobieństwo hien i wilków. Gdy blade słońce gasło po długim dniu, ustępując pola ciemności, okopy zaczynały tętnić życiem jak wielkie mrowiska. Urwane linie telefoniczne wymagały napraw, podobnie zasieki z drutu kolczastego. Oszalowanie okopu czekało na nowe deski, barykady z worków z piaskiem na załatanie wyrw, nawet marne ziemianki potrzebowały wzmocnienia, aby nie zawaliły się od napierającego błota. Do tego wyprawy na tylne linie po wodę i żywność, brodząc przez błotnistą ziemię, z nadzieją w sercu, że komuś uda się donieść ciepły posiłek, albo chociaż kubek gorącej kawy.

Wraz z Jeanem i Luisem pomagaliśmy Mauriciowi w naprawach, gdy na nowo usłyszeliśmy Pierre’a. Krzyczał. Z bólu, strachu czy gorączki – nie potrafiłem powiedzieć.

– Lada chwila nasi ruszą po niego – starałem się uspokoić Jeana.

Latarnia z małym płomieniem leżała na ziemi. Jedyne źródło światła w pobliżu. Pozwalała pracować i dostrzec sylwetki kompanów. Co pewien czas rzucałem okiem w kierunku chłopaka. Mógłby pomyśleć, że pod osłoną nocy zdoła dotrzeć do rannego. Pragnąłem ochronić Jeana, choćby z uwagi na papierosy, które mi podarował. Trzy papierosy za życie, niezła wymiana. Nie chciałem przyznać przed sobą, że podobała mi się jego poczciwość, naiwna wielkoduszność, która w okopach umierała jak ryba na lądzie. Kiedykolwiek miałem szansę, ratowałem jej resztki u siebie, ale uciekała ode mnie po trochu każdego dnia, dlatego czułem nieodpartą ochotę ocalić kruchą dobroć u Jeana najdłużej, jak umiałem.

No i liczyłem na więcej papierosów.

– Boże! On tu idzie! Pomóżcie mi!

Rozpaczliwy skowyt, bardziej zwierzęcy niż ludzki, skończył słowa Pierre’a.

„On?” – czyżby niemiecki patrol podkradł się tak blisko? Podbiegłem do krawędzi okopu, wspiąłem na ubłocone szczebelki i wyjrzałem. W mroku nie przejmowałem się snajperami, a poświata od stłamszonych płomieni lamp była zbyt mała, aby ściągnąć na nas ogień niemieckich Mauserów. Sam nie wiem, czego wypatrywałem w ciemności – bladej strugi światła z kieszonkowej latarki? Konturów skulonych postaci Niemców?

– Ojcze nasz, któryś jest w niebie… – Pierre zaczął recytować zdławionym ze strachu głosem.

– Święć się imię twoje… – usłyszałem koło siebie. Jean modlił się razem z Pierrem. Chwyciłem chłopaka za ramię i popchnąłem w tył, ale strącił moją ręką i został na miejscu.

Kolejni żołnierze stawali przy przedpiersiu, patrząc w mrok. Milczeli, z wyjątkiem Jeana. Wtedy usłyszeliśmy: tak znany nam ohydny odgłos rozpruwanego ciała. Niemożliwie głośny i mokry jak w podmiejskiej rzeźni lub w znacznie bliższym lazarecie. Dla któregoś z naszych to było za dużo. Pierwszy wystrzał poszybował w dal. Potem drugi. Wartownicy otworzyli ogień, na lewo, na prawo, krótkie błyski drażniły oczy. Niemieckie patrole często mordowały naszych rannych, my robiliśmy to samo z Frycami. Wszelkie poczucie obopólnego zrozumienia, jakie żywiliśmy do siebie na początku wojny, ta cicha świadomość, że Niemcy nie chcą tu być tak samo, jak my – dawno zniknęło. Umarło po każdym przyjacielu trafionym serią z karabinu, po widoku biednych głupców, którzy za późno lub niedokładnie nałożyli maski przeciwgazowe i wypluwali przeżarte gazem płuca.

– Sacrebleu! Co się dzieje, do diabła?! – Sierżant Delacruix przepchał się przez tłum i wyjrzał zza przedpiersia. Jean nie przestawał recytować modlitw, tak samo Pierre, choć jego głos zanikał w echach wystrzałów.

– ...odpuszczamy naszym winowajcom…

Karabin maszynowy zagrzechotał niedaleko. Ogniste strugi pomknęły na ślepo w noc, szukając ofiar szeroką falą.

– Gdzie są nasze patrole? Przerwać ogień, durnie! – Delacruix kipiał ze złości.

Nagle niebo zamieniło się w dzień. Niemiecka flara jak nowe słońce rozbłysła głęboką żółcią, wzbudziła morze cieni, po czym rozpoczęła powolny lot ku ziemi. Natychmiast gęste salwy karabinów maszynowych pomknęły w stronę naszych okopów. Świst kul wybił nam z głowy dalszą obserwację. Skryliśmy się instynktownie.

Zrobiłem to w sekundę czy dwie później niż pozostali. Sam nie wiem, czemu? Może, gnany zgubną ciekawością, chciałem w gorejącej poświacie flary do końca ujrzeć, co się dzieje? Albo stałem się wolniejszy niż kiedyś?

W miejscu skąd dobiegał głos Pierre’a, ujrzałem kogoś innego. Obleczoną złotym światłem, na wpół przysłoniętą zasiekami, skuloną postać.

Schowałem łeb w okopie. Wsłuchany w syk kul wgryzających się w worki z piaskiem, oparłem plecy o twarde deski oszalowania. Wtedy dopiero wróciłem myślami do obrazu, który wciąż widziałem w pamięci.

To nie był Pierre. I z całą pewnością nie jakiś zabłąkany niemiecki żołnierz z nocnego patrolu.

Wyglądał jak starzec, o siwych włosach i krótkiej brodzie oblepionej płatami błota. Chudy, dobry Boże, tak strasznie chudy, odziany w ciemny brudny łachman. Przyciskał do piersi coś małego. Patrzył w górę, prosto we flarę, nieruchomy jak posągi z paryskich fontann.

Mój rozsądek walczył o pierwszeństwo w nawale teorii, jakie tworzyła wyobraźnia. Niemożliwe! Niemożliwe…

Jak mogłem mieć pewność, że to, co widziałem, było prawdziwe? Pewność. To słowo traciło tu swoje znaczenie. Dookoła ludzie coś krzyczeli, biegali, a ja, tkwiąc nieruchomo, przypominałem nową część umocnień.

Może padłem ofiarą gry świateł i cieni, wzbudzonej przez przygasającą już flarę? Albo jeden z niezliczonych pocisków, które spadły na ten nieszczęsny kawałek ziemi, wybił błoto wybuchem i uformował je na kształt podobny do ludzkiej postaci.

Nie, z pewnością to ciało poległego żołnierza, pogrzebanego przez artylerię pod zwałami ziemi i wyrzuconego rankiem podczas naszego ataku, gdy haubice Niemców rozpoczęły ostrzał.

Kanonada ucichła wraz z ogniem karabinów. Nie odważyłem się spytać, czy ktokolwiek widział to, co ja. Cóż niby miałem powiedzieć? Sam do końca nie potrafiłem określić, czy starzec był prawdziwy. Dowództwo krzywo spoglądało na wszelkich szalonych nieszczęśników, którzy nie wytrzymali otaczającej ich apokalipsy. Zbyt wielu chłopaków próbowało kłamstwem zdobyć łatwy powrót do domu. Oczekiwano od nas bezwarunkowego posłuszeństwa, odwagi i wąsko pojętego patriotyzmu, który kazał nam nadstawiać karku dla chluby Francji. Wszelkie odstępstwa karano szybko i surowo. Zastanawiałem się – i z pewnością nie ja jeden – jak dzielnie walczyłaby na pierwszej linii okopów ta stetryczała banda głupców ze sztabu. Takie myśli należało jednak zostawić dla siebie.

Sierżant bezustannie wydawał rozkazy. Ledwo się hamował, aby nie drzeć mordy. Dookoła panował ruch, jakby ktoś wsadził kij w mrowisko.

Próbowałem wyrzucić z myśli zdarzenie z Pierre’em. To, co ujrzałem, zrzuciłem na karb zmęczenia, emocji oraz tańca zwodniczych cieni.

Ciężka łapa opadła na moje ramię i podniosła za fraki.

– Wstawaj, Gaspard – syknął Delacroix. Do licha, facet miał oczy dookoła głowy. – Lotein, gdzie twój karabin? – powiedział do kogoś innego. – To pędź po niego, durniu. Wszyscy na linię. Na linię, psiakrew.

Nie wiedział, co się dzieje, tak samo, jak reszta z nas. Flara zgasła, topiąc świat ponownie w mroku. Stanąłem na stopniu obok reszty chłopaków, z karabinem wycelowanym w ziemię niczyją.

Nieprzenikniona ciemność. Rzadkie szczurze piski. Ani śladu ruchu.

– W porządku? – dosłyszałem szept z boku. Rozpoznałem zatroskany głos Luisa.

– Pewnie.

Czekaliśmy na niemiecki patrol, ale nawet jeśli wcześniej tam był, to uciekł od razu po strzałach albo przepadł skoszony serią z karabinu. Natarcie również nie nadchodziło, w końcu kto to widział atakować po ciemku? Zresztą, usłyszelibyśmy ich już dawno. Czas mijał i mijał, aż w końcu nadeszła komenda, by spocząć.

Średnia ocena: 2.8  Głosów: 13

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (28)

  • Narrator rok temu
    Trudno stworzyć wciągającą fabułę, nie pisząc w oparciu o własne doświadczenia.

    A co do stylu: nieco przegadany, miejscami infantylny, zbyt dosłowny, dialogi w kilku fragmentach kuleją; na przykład:
    – Gaspard! – Znałem ten głos.
    — Gaspard — usłyszałem znany głos.

    – Nie palisz – stwierdziłem, nie pytając.
    — Nie palisz.
    (można wyrzucić opis dialogowy, który nic nie wnosi)

    Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie — krytykujesz twórczość innych i w nagrodę dostałeś krytyczny komentarz. 🤓☝️
  • SwanSong rok temu
    "Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie — krytykujesz twórczość innych i w nagrodę dostałeś krytyczny komentarz."
    To jest krytyczny komentarz? Obym tylko takie dostawał 🤣
    "Trudno stworzyć wciągającą fabułę, nie pisząc w oparciu o własne doświadczenia."
    Ale wiesz, że to bardzo głupie stwierdzenie?
    Dzięki za lekturę 👍
  • Akwadar rok temu
    Wśród potoku deko zbędnych opisów, zaczyna się cosik ciekawego wyłaniać. Przyjdę do kolejnej części.
  • SwanSong rok temu
    Jak mówiłem, teraz ciąłbym. Przeczytałem wczoraj i widzę, że sporo pustosłowia, ale cięcie to nie krótka robota.
  • SwanSong rok temu
    Dzięki za wizytę.
  • Akwadar rok temu
    SwanSong tak tylko nadmieniłeś jakby co...
  • Akwadar rok temu
    * nadmieniłem
  • Alienator rok temu
    Masz naprawdę okropne dialogi. Pomijając przemieszanie różnych elementów, konstrukcja wygląda, jakbyś w ostatniej chwili przypomniał sobie o czymś i to dopisał, nie zważając, jak to wygląda i czy to w ogóle tam pasuje. Pisałeś też, że nie lubisz gadających głów, ale tutaj mamy do czynienia wyłącznie z gadającymi głowami. Główny bohater jest płaski, a o reszcie nawet nie ma co wspominać. Wypadałoby napisać kilka słów o bohaterach, w przeciwnym razie czytelnik wyobrazi sobie to, co zechce, czyli najczęściej nic.
    W regularnej narracji jest niewiele lepiej, o ile w pierwszym fragmencie ze względu na ograniczenie stosowania niektórych środków stylistycznych nie było to widoczne, to tutaj narracja ewidentnie się rozjeżdża. Nie mówię o fabule, bo bytności tej, póki co nie stwierdziłem, wiesz, niby ktoś, coś tam robi, ale za cholerę nie wiem: co dokładnie i po co? Wracając do narracji, to przede wszystkim zgrzyta składnia. Czy to zdanie, czy akapit, robisz to chaotycznie, nieporadnie i nie widać w tym żadnej konsekwencji. Oczywiście mógłbym przytoczyć konkretne przykłady do powyższych zarzutów, tylko: po co?
    Sam pisałeś, że to stary tekst i dziś piszesz inaczej. Dlatego trochę bez sensu jest prostować niektóre rzeczy, jeśli już sobie z nimi poradziłeś. Być może miałoby to sens z ogólno-edukacyjnych powodów, ale przecież wszyscy dobrze wiemy, że opowi, to nie jest tego typu portal.
    W każdym razie czekam na coś świeższego, bo odgrzewany kotlet okazał się nie do końca strawny. Mimo to ciągle podtrzymuje zdanie, że nie jest do końca źle i większość problemów da się spokojnie wyeliminować na poziomie redakcji, czego nie można powiedzieć o większości opowijskich tekstów.
  • SwanSong rok temu
    Odniosę się w cytatach:
    "Okropne dialogi" brzmi bardzo... okropnie.
    "Pomijając przemieszanie różnych elementów," - to zaleta, nie wada.
    "jakbyś w ostatniej chwili przypomniał sobie o czymś i to dopisał, nie zważając, jak to wygląda i czy to w ogóle tam pasuje. " - ja tego nie widzę, ale może i tak. Nie mówię nie.
    "Pisałeś też, że nie lubisz gadających głów, ale tutaj mamy do czynienia wyłącznie z gadającymi głowami." - teraz mnie pogubiłeś. Wcześniej pisałeś o nawarstwieniu didaskaliów, teraz narzekasz na gadające głowy. Zajrzałem do Twoich tekstów, aby zobaczyć, jak to robisz i widzę również gadające głowy z minimum opisów.
    'Główny bohater jest płaski, a o reszcie nawet nie ma co wspominać." - Ano jest, typowy trep w okopie. Bohater zdecydowanie nie ciągnie tu fabuły (chociaż tej przecież nie ma ;p )
    "narracja ewidentnie się rozjeżdża" - rozjeżdża, owszem. Wspominałem, że opowiadanie jest zdecydowanie za długie.
    "Wracając do narracji, to przede wszystkim zgrzyta składnia. Czy to zdanie, czy akapit, robisz to chaotycznie, nieporadnie i nie widać w tym żadnej konsekwencji." - trudno mi się odnieść. Piszę na czuja, podobne zdania czytam w powieściach, więc nie wiem.

    "Sam pisałeś, że to stary tekst i dziś piszesz inaczej. " - jasne, ale nie aż tak, że zmieniłem sobie cały styl czy nawyki.
    "W każdym razie czekam na coś świeższego, bo odgrzewany kotlet okazał się nie do końca strawny." - czy nie wspominałeś ostatnio, że mnie znasz? W takim razie łatwo zobaczysz moje publikacje. I kontynuując w aspekcie twoich słów o redakcji, naprawdę uważasz, że redakcja ma czas bawić się z okropnymi dialogami, fatalną narracją, płaskimi bohaterami i nieistniejącą fabułą? Takich tekstów się nie przyjmuje. Chciałbym wierzyć, że w obecnym pisaniu wyeliminowałem wskazane błędy, ale nie sądzę... W każdym razie dzięki za komentarz, bo to najbliżej konstruktywnej krytyki, co tutaj dostanę xD
  • Alienator rok temu
    SwanSong "Okropne dialogi" brzmi bardzo... okropnie.
    Swój punkt widzenia wyjaśniłem w komentarzu pod poprzednim tekstem i nie widzę sensu, żeby się powtarzać.

    "Pomijając przemieszanie różnych elementów," - to zaleta, nie wada.
    Niektórzy lubią groch z kapustą i nie mam zamiaru na ten temat polemizować. Mogę tylko pokazać, jak moim zdaniem to powinno wyglądać:

    Starszy mężczyzna przedzierał się między ludźmi wprost do mnie. Gruby bandaż zakrywał mu policzki i nos.
    – Gaspard! – krzyknął.
    Znałem go, dlatego serdecznie uścisnąłem jego dłoń. Mówił dziwnie z zakrytym nosem niczym początkujący klaun. (Tu nie czaję tego porównania i użyłbym innego, a właściwie nawiązałbym do dźwięku głosu dobywającego się z daleka lub przez zasłonę).
    – Roche? – spytałem. – Zaczynasz wyczerpywać zapas szczęścia?
    – To tylko policzek. Za mało, aby mnie posłać do piachu, i za mało, abym wrócił do domu... nieważne. Szukam Jean-Pierra.
    – Przykro mi, Roche. Widziałem, jak padł.
    – Merde – zaklął i splunął. – Obiecałem jego ojcu… nieważne. Trzymaj się Gaspard. Byle do zmiany.
    – Byle do zmiany, Roche.

    Drugim problem tego dialogu (a może i nawet pierwszym), jest celowość jego tworzenia? Po cholerę to w ogóle jest w tym tekście? Roche już dalej się nie pojawia, nie ma żadnego wpływu na fabułę, we fragmencie nie ma info dumpu. Moim zdaniem bezcelowe.

    Wcześniej pisałeś o nawarstwieniu didaskaliów, teraz narzekasz na gadające głowy
    A to się nie wyklucza.

    Zajrzałem do Twoich tekstów, aby zobaczyć, jak to robisz i widzę również gadające głowy z minimum opisów.
    A to bez odniesienia do konkretnego tekstu jest po prostu słabe.

    Piszę na czuja, podobne zdania czytam w powieściach, więc nie wiem.
    Język polski, w tym składnia zdań, mają swoje jasno zdeterminowane zasady. Tłumaczenie, że wydaje Ci się, że jest dobrze, nie zawsze ma pokrycie w rzeczywistości, więc warto sprawdzać, co się robi. Np.:

    Biorą chłopaków, dają karabin w dłoń, garść naboi – i w drogę. Pędź na front, młody Francuzie!
    Biorą chłopaków, w dłoń wciskają karabin i garść naboi, a potem w drogę. Pędź na front, młody Francuzie!
    Podbiegłem do krawędzi okopu, wspiąłem na ubłocone szczebelki i wyjrzałem.
    Wspiąłem się na ubłocone szczebelki i wyjrzałem ponad krawędź okopu.

    A tu nie do końca czaję:
    Wyglądał jak starzec, o siwych włosach i krótkiej brodzie oblepionej płatami błota. Chudy, dobry Boże, tak strasznie chudy, odziany w ciemny brudny łachman.
    Bo jestem niemal przekonany, że na froncie to większość tak wyglądała, dlatego nie wiem, co tak zaskoczyło bohatera?

    jasne, ale nie aż tak, że zmieniłem sobie cały styl czy nawyki.
    No, nie wiem, ja tam jestem w stanie obserwować postęp z roku na rok i teksty sprzed dwóch lat różnią się dość mocno od pisanych dzisiaj.

    W takim razie łatwo zobaczysz moje publikacje.
    Wcale nie tak łatwo.

    I kontynuując w aspekcie twoich słów o redakcji, naprawdę uważasz, że redakcja ma czas bawić się z okropnymi dialogami, fatalną narracją, płaskimi bohaterami i nieistniejącą fabułą? Takich tekstów się nie przyjmuje.
    Traktujesz redakcję, jako robotę dla innych i faktycznie, nikt za Ciebie pracy nie wykona (przynajmniej, nie za darmo). To nie zmienia faktu, że Twoje problemy dość łatwo wyeliminować i współpraca z redaktorem może dość szybko wywindować poziom Twoich tekstów. Wiesz, dokąd zmierzasz, tylko nie do końca wiesz, po co robisz niektóre rzeczy, co w konsekwencji generuje problemy z językiem.

    Co do mojego poprzedniego wpisu, to wyjaśniłem, dlaczego tylko pobieżnie wskazałem największe bolączki tekstu i pamiętaj, że nie musisz się z nimi zgadzać. Ja wyraziłem swoją opinię, a co z nią zrobisz, to już nie mój problem.
  • SwanSong rok temu
    Alienator W takim razie to nie okropne dialogi, tylko za dużo didaskaliów. Okropne dialogi to, wiesz, poziom grafomanii.

    Starszy mężczyzna przedzierał się między ludźmi wprost do mnie. Gruby bandaż zakrywał mu policzki i nos.
    – Gaspard! – krzyknął.
    Znałem go, dlatego serdecznie uścisnąłem jego dłoń. Mówił dziwnie z zakrytym nosem niczym początkujący klaun. (Tu nie czaję tego porównania i użyłbym innego, a właściwie nawiązałbym do dźwięku głosu dobywającego się z daleka lub przez zasłonę).
    – Roche? – spytałem. – Zaczynasz wyczerpywać zapas szczęścia?
    – To tylko policzek. Za mało, aby mnie posłać do piachu, i za mało, abym wrócił do domu... nieważne. Szukam Jean-Pierra.
    – Przykro mi, Roche. Widziałem, jak padł.
    – Merde – zaklął i splunął. – Obiecałem jego ojcu… nieważne. Trzymaj się Gaspard. Byle do zmiany.
    – Byle do zmiany, Roche.

    Nie, sorry, ale zupełnie to do mnie nie trafia. Najpierw jest krzyk, a dopiero potem bohater odwraca się i dostrzega Roche przedzierającego się przez tłum. Bandaż daję od razu przed zapytaniem, co się stało, aby nie rozmyć dwóch składników czymś pomiędzy. Wyciąłes ten odlatujący uśmiech i tu się zgodzę, że nie jest potrzebny.
    Nie twierdzę, że Twoja wersja jest gorsza, ale nie uważam też jej za lepszą. Kwestia stylu, a metod prowadzenia dialogu tyle, co autorów, więc wchodzi subiektywne lubienie tego, czy tamtego.

    Drugim problem tego dialogu (a może i nawet pierwszym), jest celowość jego tworzenia? Po cholerę to w ogóle jest w tym tekście? Roche już dalej się nie pojawia, nie ma żadnego wpływu na fabułę, we fragmencie nie ma info dumpu. Moim zdaniem bezcelowe.

    Roche nie pojawia się w tym fragmencie, ale jest później. Wiadomo, inaczej ocenia się fragment, a inaczej całość, więc rozumiem.

    Zajrzałem do Twoich tekstów, aby zobaczyć, jak to robisz i widzę również gadające głowy z minimum opisów.
    A to bez odniesienia do konkretnego tekstu jest po prostu słabe

    A proszę bardzo, nic osobistego nie miałem na myśli:
    Mokra robota
    " – Jaka jest...? – spytał Airen.
    – Mała i pyskata – odparł Tom.
    – Jaka jest stawka?
    – A o robotę nie zapytasz?
    – Daj spokój, Klucha, umiem tylko dwie rzeczy: bić ludzi i wkurzać ludzi, a za granie na nerwach, jeszcze nikt mi nie zapłacił.
    – Bez przesady, przede wszystkim umiesz pięknie znikać.
    – Więc?
    – Powoli, pierdoło, Marla to stara znajoma...
    – Pieniądze...
    Skieferson cmoknął i wyraził dezaprobatę spojrzeniem, ale słowem nie zaprotestował, tylko wzruszył ramionami.
    – Nie będziesz stratny – powiedział – jak mówiłem, Marla to stara znajoma i...
    – Ile?
    – Kurwa! Łupina! Daj mi powiedzieć, a nie tylko pieniądze i pieniądze.
    – Pracuję dla pieniędzy – odparł Airen. – Potrzebuję ich. Dla mojej rodziny.
    – Łupina, przecież ty nie masz rodziny. Jesteś sierotą od siódmego roku życia.
    – Dlatego potrzebuję pieniędzy, sierotom ciężko na świecie."

    Dla mnie to gadające głowy.

    Biorą chłopaków, dają karabin w dłoń, garść naboi – i w drogę. Pędź na front, młody Francuzie!
    Biorą chłopaków, w dłoń wciskają karabin i garść naboi, a potem w drogę. Pędź na front, młody Francuzie!

    Zgoda, garść naboi powinno być razem z karabinem.

    Podbiegłem do krawędzi okopu, wspiąłem na ubłocone szczebelki i wyjrzałem.
    Wspiąłem się na ubłocone szczebelki i wyjrzałem ponad krawędź okopu.

    Nie widzę problemu z moją wersją.

    Język polski, w tym składnia zdań, mają swoje jasno zdeterminowane zasady. Tłumaczenie, że wydaje Ci się, że jest dobrze, nie zawsze ma pokrycie w rzeczywistości, więc warto sprawdzać, co się robi

    Może, nie wiem, pewnie tak. Redakcja czy beta zawsze znajduje mi błędy, nie jest ich wiele, więc najwyraźniej moja składnia nie jest taka słaba, jak twierdzisz.

    A tu nie do końca czaję:
    Wyglądał jak starzec, o siwych włosach i krótkiej brodzie oblepionej płatami błota. Chudy, dobry Boże, tak strasznie chudy, odziany w ciemny brudny łachman.
    Bo jestem niemal przekonany, że na froncie to większość tak wyglądała, dlatego nie wiem, co tak zaskoczyło bohatera?
    Nie wiem skąd masz to info. Pisząc to opko, korzystałem ze albumów zdjęć z pierwszej wojny, i nie opisałbym francuskich żołnierzy w ten sposób.

    jasne, ale nie aż tak, że zmieniłem sobie cały styl czy nawyki.
    No, nie wiem, ja tam jestem w stanie obserwować postęp z roku na rok i teksty sprzed dwóch lat różnią się dość mocno od pisanych dzisiaj.

    To szczere gratulacje. Ja za mało piszę.

    W takim razie łatwo zobaczysz moje publikacje.
    Wcale nie tak łatwo.

    Albo mnie nie znasz albo z kimś mylisz :)

    Traktujesz redakcję, jako robotę dla innych i faktycznie, nikt za Ciebie pracy nie wykona (przynajmniej, nie za darmo). To nie zmienia faktu, że Twoje problemy dość łatwo wyeliminować i współpraca z redaktorem może dość szybko wywindować poziom Twoich tekstów. Wiesz, dokąd zmierzasz, tylko nie do końca wiesz, po co robisz niektóre rzeczy, co w konsekwencji generuje problemy z językiem.

    Pewnie, ale który redaktor się pochyli nad autorem i będzie z nim pracował? Miałem już trochę redaktorów i żaden za rączkę nie prowadzi. To źle, tamto źle, i tyle. Problemy łatwo wyeliminować, jeśli najpierw ktoś ci je wskaże. Dlatego na przykład to zdanie z nabojami i karabinem - teraz widzę w czym problem i pewnie uniknę następnym razem, ale ogólna poprawa składni to dłuższa robota.

    Co do mojego poprzedniego wpisu, to wyjaśniłem, dlaczego tylko pobieżnie wskazałem największe bolączki tekstu i pamiętaj, że nie musisz się z nimi zgadzać. Ja wyraziłem swoją opinię, a co z nią zrobisz, to już nie mój problem.

    To jasne, nie mam żalu czy pretensji, normalne uwagi zawsze cenne, a autor może się zgadzać, lub nie. Zdarzało się mi nie zgadzać z redakcją, ale współpraca i tak była miła.
  • Alienator rok temu
    SwanSong Okropne dialogi to, wiesz, poziom grafomanii.
    Grafomania to grafomania. Pisanie dla pisania. Chociaż fakt, to najczęściej, ale nie zawsze, zwiastuje słaby poziom tekstów. Natomiast okropne, to chociażby brzydkie, odpychające itp.

    Najpierw jest krzyk, a dopiero potem bohater odwraca się i dostrzega Roche przedzierającego się przez tłum.
    Co za różnica? Czasem trzeba dopasować obraz do języka, a nie odwrotnie. Moim zdaniem, to dość istotne, żeby nie tylko język był plastyczny, ale i obraz, ponieważ w konsekwencji (przynajmniej w literaturze), to słowa tworzą obraz, a nie odwrotnie.

    Dla mnie to gadające głowy.
    Pominąłeś poprzedzający akapit z przedstawionym tłem, ale spoko. To faktycznie nie jest mój najlepszy dialog.

    Nie widzę problemu z moją wersją.
    Masz nadmiarowy czasownik. Cytując klasyka: A na co to komu i po co?

    Najwyraźniej moja składnia nie jest taka słaba, jak twierdzisz.
    Nie twierdzę, że jest naprawdę słabo, jakby tak było, to by mnie pod Twoimi tekstami nie było. Twierdzę za to, że to poważna bolączka.

    Pisząc to opko, korzystałem ze albumów zdjęć z pierwszej wojny, i nie opisałbym francuskich żołnierzy w ten sposób.
    No selfie sobie nie robili, a zamówiony fotograf nie pokaże byle czego. Zresztą, sam piszesz, jak trudno utrzymać higienę i kondycję fizyczną w okopie. Dlatego ktoś na ziemi niczyjej, kto prawdopodobnie brał udział w akcji bojowej, nie tylko będzie cały w błocie (bo się czołgał), w podartym ubraniu (bo druty kolczaste), i ogólnie wyglądał jak siedem nieszczęść (bo stres). Ba! Przy takim stresie człowiek może osiwieć w pięć minut.

    Albo mnie nie znasz albo z kimś mylisz :) . Ja za mało piszę.
    A jeszcze mniej publikujesz.

    Pewnie, ale który redaktor się pochyli nad autorem i będzie z nim pracował?
    W pierwszych trzech miesiącach, od kiedy zacząłem pisać, poznałem chyba z dziesięciu. Może nie prowadzili mnie za rączkę, ale wskazywali bolączki, w mniej lub bardziej przystępny sposób. Wystarczy chcieć, a pomoc się znajdzie.

    ogólna poprawa składni to dłuższa robota.
    Trzy miesiące pół godziny dziennie. To raptem kilka stron czytania + ćwiczenia.
  • SwanSong rok temu
    Alienator
    Grafomania to grafomania. Pisanie dla pisania. Chociaż fakt, to najczęściej, ale nie zawsze, zwiastuje słaby poziom tekstów. Natomiast okropne, to chociażby brzydkie, odpychające itp.
    Synonimy nie są równoznaczne. Nie przeczytałem nigdy, że mam okropne dialogi, nawet podczas recenzji pierwszych tekstów, ale już kij z tym.

    Co za różnica? Czasem trzeba dopasować obraz do języka, a nie odwrotnie. Moim zdaniem, to dość istotne, żeby nie tylko język był plastyczny, ale i obraz, ponieważ w konsekwencji (przynajmniej w literaturze), to słowa tworzą obraz, a nie odwrotnie.
    I dlatego właśnie moja wersja dla mnie jest lepsza, twojej nie potrafię sobie wyobrazić.

    Dla mnie to gadające głowy.
    Pominąłeś poprzedzający akapit z przedstawionym tłem, ale spoko. To faktycznie nie jest mój najlepszy dialog.
    Tło było w porządku, ale dialog nie bardzo. Za to na pewno nie nazwałbym go okropnym, ani nawet brzydkim czy odpychającym ;)

    Nie widzę problemu z moją wersją.
    Masz nadmiarowy czasownik. Cytując klasyka: A na co to komu i po co?
    Kwestia stylu. Pewnie, można wyrzucić, ale takiego "błędu" przeciętny czytelnik i tak nie zauważy, więc po co?

    Najwyraźniej moja składnia nie jest taka słaba, jak twierdzisz.
    Nie twierdzę, że jest naprawdę słabo, jakby tak było, to by mnie pod Twoimi tekstami nie było. Twierdzę za to, że to poważna bolączka.
    Może, chętnie poćwiczyłbym, ale nie wiem jak.

    No selfie sobie nie robili, a zamówiony fotograf nie pokaże byle czego. Zresztą, sam piszesz, jak trudno utrzymać higienę i kondycję fizyczną w okopie. Dlatego ktoś na ziemi niczyjej, kto prawdopodobnie brał udział w akcji bojowej, nie tylko będzie cały w błocie (bo się czołgał), w podartym ubraniu (bo druty kolczaste), i ogólnie wyglądał jak siedem nieszczęść (bo stres). Ba! Przy takim stresie człowiek może osiwieć w pięć minut.
    Nie istnieje siwienie ani w pięć minut, ani w pięć dni. Nie wiem, jakie zdjęcia widziałeś, ale higiena nie wpływała tak na wygląd - wszy czy szczury na niego nie wpływały, rotacja istniała, dowóz racji miał się dość dobrze, a oficerowie zwracali uwagę na wygląd oddziałów. W błocie nikt się cały czas nie czołgał, przez druty kolczaste nie przełazisz, co rusz, tylko je wysadzasz lub wycinasz przejście, a stres nie oznacza, że wyglądasz jak siedem nieszczęć.Na fotografiach można poznać kolesi z nieobecnym spojrzeniem, ale, powtarzam, bez przesady.

    Albo mnie nie znasz albo z kimś mylisz :) . Ja za mało piszę.
    A jeszcze mniej publikujesz.
    Publikujesz wszystko, co napiszesz? Gratulacje, chociaż mam tylko Twoje słowo.

    Pewnie, ale który redaktor się pochyli nad autorem i będzie z nim pracował?
    W pierwszych trzech miesiącach, od kiedy zacząłem pisać, poznałem chyba z dziesięciu. Może nie prowadzili mnie za rączkę, ale wskazywali bolączki, w mniej lub bardziej przystępny sposób. Wystarczy chcieć, a pomoc się znajdzie.
    Ja dziecięciu nie poznałem nawet do tej pory xD

    ogólna poprawa składni to dłuższa robota.
    Trzy miesiące pół godziny dziennie. To raptem kilka stron czytania + ćwiczenia.
    Jeśli wiesz, jak.
  • Alienator rok temu
    SwanSong Za to na pewno nie nazwałbym go okropnym, ani nawet brzydkim czy odpychającym ;)
    Ale on jest okropny. Na obronę mam tylko to, że w docelowej wersji tekstu nie ma tej sceny, bo do niczego nie była potrzebna.

    Kwestia stylu. Pewnie, można wyrzucić, ale takiego "błędu" przeciętny czytelnik i tak nie zauważy, więc po co?
    No niekoniecznie, zdanie złożone z tzrech części jest inne od tego złożonego z dwóch. Pomijając rytmikę, to gramatycznie nie jest to optymalny wybór.

    Może, chętnie poćwiczyłbym, ale nie wiem jak.
    https://www.rp.pl/samorzad-i-administracja/art5159451-trzeba-zadbac-o-strukture-tekstu

    Nie istnieje siwienie ani w pięć minut, ani w pięć dni.
    – Od wielu lat opisywane są pojedyncze przypadki osób, które posiwiały podczas jednej nocy. W literaturze zjawisko to ma nazwę syndromu Marii Antoniny – królowej francuskiej, której włosy posiwiały na skutek pojmania w niewolę. Z medycznego punktu widzenia zjawiska te następują przede wszystkim na skutek stresu, na jaki narażony zostaje organizm.
    https://www.hellozdrowie.pl/czy-da-sie-osiwiec-ze-strachu-w-jedna-noc-odpowiada-ekspertka/
    Co do drugiej części, to nie zgodzę się, żeby widok obszarpańca na froncie był czymś osobliwym.

    Publikujesz wszystko, co napiszesz?
    Około 10% w Internecie, 40% idzie na handel, a pozostała połowa wędruje do szuflady, gdzie czeka na lepsze czasy.

    Ja dziecięciu nie poznałem nawet do tej pory xD
    Może szukasz w niewłaściwych miejscach?
  • SwanSong rok temu
    Alienator
    Ale on jest okropny. Na obronę mam tylko to, że w docelowej wersji tekstu nie ma tej sceny, bo do niczego nie była potrzebna.
    Nie takie rzeczy się czytało. Sceny budujące klimat czy świat, też są ciekawe, o ile zrobione z wyczuciem, ale przecież to ważne w każdej scenie.

    No niekoniecznie, zdanie złożone z tzrech części jest inne od tego złożonego z dwóch. Pomijając rytmikę, to gramatycznie nie jest to optymalny wybór.
    Ja nie neguję błędu, tylko jego małą widoczność. Czytając powieści, można znaleźć masakrycznie wiele powtórzeń albo zaimkozy, z którą nikt nic nie zrobił.

    Może, chętnie poćwiczyłbym, ale nie wiem jak.
    https://www.rp.pl/samorzad-i-administracja/art5159451-trzeba-zadbac-o-strukture-tekstu
    W porządku, dzięki, ale jak ma to się do ćwiczeń, o których wspominałeś? Bo chyba nie przepisujesz zdań z książki, aby zapamiętać sobie ich strukturę?

    Nie istnieje siwienie ani w pięć minut, ani w pięć dni.
    – Od wielu lat opisywane są pojedyncze przypadki osób, które posiwiały podczas jednej nocy. W literaturze zjawisko to ma nazwę syndromu Marii Antoniny – królowej francuskiej, której włosy posiwiały na skutek pojmania w niewolę. Z medycznego punktu widzenia zjawiska te następują przede wszystkim na skutek stresu, na jaki narażony zostaje organizm.
    https://www.hellozdrowie.pl/czy-da-sie-osiwiec-ze-strachu-w-jedna-noc-odpowiada-ekspertka/
    Co do drugiej części, to nie zgodzę się, żeby widok obszarpańca na froncie był czymś osobliwym.
    https://naukatolubie.pl/canities-subita-czy-mozna-osiwiec-w-jedna-noc/
    Ten syndrom nie jest za bardzo naukowy, a nawet jeśli istnieje, to w tak rzadkich przypadkach, że niewarty wzmianki i na pewno nie byłby normą. Stary obszarpaniec w łachmanach byłby czymś dziwnym, ale mogłem doprecyzować o jakie łachmany chodzi, bo rozerwany mundur też można by nazwać łachmanami.

    Publikujesz wszystko, co napiszesz?
    Około 10% w Internecie, 40% idzie na handel, a pozostała połowa wędruje do szuflady, gdzie czeka na lepsze czasy.
    Dlatego nie rozumiem stwierdzenia, że publikuję mniej niż piszę. Teraz czekam na 3 potwierdzone publikacje papierowe i 3 internetowe. Część innych czeka na decyzję.

    Ja dziecięciu nie poznałem nawet do tej pory xD
    Może szukasz w niewłaściwych miejscach?
    Pewnie tak, ale jak się nie zna miejsc, to się tam nie trafi.
  • Alienator rok temu
    SwanSong Czytając powieści, można znaleźć masakrycznie wiele powtórzeń albo zaimkozy, z którą nikt nic nie zrobił.
    Z całą pewnością czytamy inne książki.

    W porządku, dzięki, ale jak ma to się do ćwiczeń, o których wspominałeś? Bo chyba nie przepisujesz zdań z książki, aby zapamiętać sobie ich strukturę?
    Zwykle po prostu piszę króciaka, zwracając szczególną uwagę na szlifowany element. Napisz króciaka pod kątem szyku, jak nie załapiesz, napisz drugiego i tak aż do zrozumienia zasady, czy też wyszlifowania elementu. Pewnie w internecie znalazłbyś ćwiczenia polegające na ułożeniu szyku losowych zdań, ale moim zdaniem to droga dookoła, bo nawet jeśli zrozumiesz zasadę, to potem będziesz musiał uczyć się ją stosować.

    ale mogłem doprecyzować
    Doprecyzowanie. Właśnie dokładnie o to się rozchodzi. Czytelnik nie siedzi w Twojej głowie i nie wie, jaki obraz widzisz. Widzi to, co przeczyta i nawet jeśli potem napiszesz, że to co przeczytał, stanowi osobliwy widok, to niekoniecznie Ci uwierzy, tym bardziej, jeśli widok wcale nie jest zaskakujący. Moim zdaniem, tam lepiej spisałoby się zagranie kontrastem, bo na froncie gość w śnieżnobiałej szacie, to z pewnością osobliwy widok. Oczywiście można tu znaleźć dziesiątki innych kontrastów, w zależności od potrzeb, chodzi o coś, co na pierwszy rzut oka odróżni gościa od żołnierza.
  • SwanSong rok temu
    SwanSong Czytając powieści, można znaleźć masakrycznie wiele powtórzeń albo zaimkozy, z którą nikt nic nie zrobił.
    Z całą pewnością czytamy inne książki.

    Joe Hill, Bardugo. Pierwsze lepsze z głowy przykłady. Wiadomo, tłumaczenia, ale polskich autorów mało czytam. Kiedyś Pilipiuk i Komuda, teraz tylko co tam koledzy po piórze spłodzą.
    Kiedy się czyta, aby doszukać się błędu, raczej się go znajdzie.

    ale mogłem doprecyzować
    Doprecyzowanie. Właśnie dokładnie o to się rozchodzi. Czytelnik nie siedzi w Twojej głowie i nie wie, jaki obraz widzisz. Widzi to, co przeczyta i nawet jeśli potem napiszesz, że to co przeczytał, stanowi osobliwy widok, to niekoniecznie Ci uwierzy, tym bardziej, jeśli widok wcale nie jest zaskakujący. Moim zdaniem, tam lepiej spisałoby się zagranie kontrastem, bo na froncie gość w śnieżnobiałej szacie, to z pewnością osobliwy widok. Oczywiście można tu znaleźć dziesiątki innych kontrastów, w zależności od potrzeb, chodzi o coś, co na pierwszy rzut oka odróżni gościa od żołnierza.
    Zgoda, cała w tym sztuka, aby użyć minimalną ilość słów, a wykreować obraz w głowie czytelnika. Tutaj kontrast by nie zadziałał ze względu na postać owego dziadka - musiał mieć łachmany, ale mogłem to inaczej opisać.
  • Bettina rok temu
    Jest tylko jedna obiektywna prawidlowa odpowiedź I.......ma ją Alienator.
  • Bettina rok temu
    A dzis wyjsnienie. Nie da sie wychylic z okopu jesli drabina jest na powierzchni.
  • SwanSong rok temu
    Weź się już nie ośmieszaj xD
  • Bettina rok temu
    SwanSong
    To Twoj tekst. Nie masz wyobrazni przestrzennej. Wiek rozwojowy wczesny.
  • SwanSong rok temu
    Bettina Nie, to ty nie masz pojęcia o czym piszesz.
  • Bettina rok temu
    Nie wiem....12 lat.
  • SwanSong rok temu
    Znowu pigułek nie wzięłaś?
  • Bettina rok temu
    SwanSong
    A Wy?
  • Bettina rok temu
    Nie wiem. Okres buntu moze pasuje do tytulu ale xd nie widze presji. U mnie
    .
  • Grain rok temu
    Polecam Czterech jeźdźców Apokalipsy Vincente Blasco Ibáňeza
  • Grain rok temu
    Okładka książki Czterech jeźdźców Apokalipsy Vicente Blasco Ibáñez
    Vicente Blasco Ibáñez
    Wydawnictwo: Hachette Polska
    Seria: Kolekcja Hachette: Najsłynniejsze powieści historyczne
    klasyka
    456 str.
    7 godz. 36 min.
    „Czterech jeźdźców Apokalipsy” Vicenta Blasco Ibáñeza to bardzo słynna, znakomita powieść historyczna, której akcja rozgrywa się podczas I wojny światowej. Bohaterem jest Marcel Desnoyers, 19 letni chłopiec, Paryżanin, który zmuszony okolicznościami, ucieka ze swojego ojczystego kraju do Argentyny.
    Arcydzieło gatunku, które powinien przeczytać każdy, kto szuka ciekawej opowieści pełnej akcji oraz wątków miłosnych.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania