Nad przepaścią

Obudziłam się, krzycząc przeraźliwie. Byłam cała zlana potem, a jedyne, o czym myślałam, to o przytłaczającym fakcie, iż jestem zupełnie sama w tym wielkim domu i że nie ma mnie kto przytulić. Spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy. Cholera. Był weekend, więc mogłabym spokojnie spać, lecz od kilku nocy nawiedzały mnie koszmary. Ja, przepaść i on - wysoki brunet o niebieskich oczach. Dobrze wiedziałam, że go znam, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Wizja nas, stojących nad przepaścią przytłaczała mnie. Wizja jego, który stał tam, bezradny i zagubiony. Nie. Nie. Stop! Popukałam się w głowę. Mogłabym się ogarnąć. Przymknęłam oczy, usiłując unormować oddech, lecz nie było to proste. Podskoczyłam, słysząc nagle dźwięk swojego telefonu. Kogo o tej porze głowa boli?

- Tak? - zapytałam.

- Sharon? - usłyszałam po drugiej stronie.

- Rose, cześć - odezwałam się zaskoczona. - Stało się coś?

- Nie... To znaczy... tak... To znaczy... nie... - plątała się.

Rose była moją przyjaciółką, chodziłyśmy razem do tej samej szkoły przez wiele lat. Znałyśmy się jak łyse konie mimo dwuletniej różnicy wieku.

- Co jest grane? - Natychmiast zapomniałam o moim koszmarze.

- Mój brat... Rodzice... Wracali od babci... Zapłonął im samochód... Walczą o życie... Przed chwilą zadzwoniła do mnie ciocia Taylor... Tak strasznie się boję...

- Daj mi piętnaście minut - powiedziałam. - Nie ruszaj się. Zaraz u ciebie będę.

- Nie musisz... -zaczęła. - Chciałam tylko...

- Zaraz będę - przerwałam jej, po czym rozłączyłam się.

W ekspresowym tempie zarzuciłam na siebie ubranie, wzięłam torebkę, następnie pognałam do przyjaciółki, uprzednio zamykając dom na dwa razy. Była chłodna noc, niebo natomiast lśniło od gwiazd. Westchnęłam. Zawsze marzyłam o spacerze nocą z ukochaną osobą. Ale wiedziałam, że moje idiotyczne marzenie nigdy się nie spełni. Kiedy Rose mnie zobaczyła, rzuciła mi się na szyję. Drżała.

- Ciii. Wszystko będzie dobrze - pocieszałam ją. - Zostanę z tobą. Nie martw się.

Nie wiem, do której siedziałyśmy, większość czasu milcząc. Dziewczyna w końcu zasnęła z głową opartą o moje ramię, ja natomiast wpatrywałam się w zamyśleniu w okno. Od roku mieszkałam sama, nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia. Miałam przyjaciół i to mi wystarczało.

* * *

Kilka dni później.

Siedziałam w domu, oglądając telewizję. Nie sądziłam, że soboty mogą być tak piekielnie nudne. Rodzice i brat Rose czuli się dużo lepiej, co skutkowało tym, że i moja przyjaciółka była w lepszej formie. W końcu zrezygnowana uznałam, że czas na jakiś spacer, tak dla rozrywki i dla oderwania się od telewizora. Szłam przed siebie, nie bardzo rejestrując dokąd idę. I wtedy to zobaczyłam. Przepaść o głębokości co najmniej pięćdziesięciu metrów. Jednak nie to było najgorsze. Mnie przeraziło co innego. Na samym jej skraju stał on, wysoki brunet o niebieskich oczach. Nie... Tylko nie to! Ruszyłam biegiem w tamtą stronę.

- Stój! - krzyknęłam. - Proszę, stój!

Nie zareagował. Nie, on nie może tego zrobić! Podbiegłam i chwyciłam jego rękę.

- Nie rób tego... - wyszeptałam błagalnie. - Proszę, nie rób tego.

- Zrobię - powiedział beznamiętnie. - Nie mam po co żyć. Tylko to mi pozostało.

- Proszę, nie... - wyszeptałam, usiłując go odciągnąć.

Nie przynosiło to jednak rezultatów. Był za silny.

- Po co każesz mi się cofnąć? - zapytał, nie patrząc na mnie. - Powtarzam ci. Tylko to mi pozostało.

- Najłatwiej jest uciec, prawda? - odpowiedziałam pytaniem, czując ogarniającą mnie złość. - Uciec od problemów. Nie zmierzyć się z nimi.

- Ja nie uciekam - zaoponował.

- Nie, wcale - prychnęłam. - A to niby co jest? Rozrywka, tak? Kto dalej skoczy?

- Przestań! - krzyknął.

- Co mam przestać? - zapytałam.

- Tak mówić.

- Ani myślę. Co, może uważasz, że cię tu zostawię? Pozwolę ci skoczyć?

- Tak, tak właśnie uważam - odpowiedział nadal tym samym beznamiętnym tonem.

- W takim razie źle grasz. Punkt dla mnie. Nie zostawię cię.

- A jeżeli ja powiem ci, żebyś to zrobiła, też tego nie uczynisz? - zapytał.

- Nie - odpowiedziałam poważnie. - Byłabym ostatnią kretynką.

Zaległa kłopotliwa cisza. On wciąż stał w tym samym miejscu.

- Do cholery, rusz się wreszcie! - wrzasnęłam, przestając już nad sobą panować.

Widok tej przepaści skutecznie mnie odstraszał. Nie mogłam na to patrzeć. Nadal zero reakcji. Nawet najmniejszego ruchu. W końcu postanowiłam zastosować psychologiczny chwyt, wiedząc jednak, że bardzo dużo ryzykuję.

- Dobrze - oznajmiłam, machając ręką i odsuwając się. - Skoro tak bardzo chcesz... Proszę, skacz. No dalej. Droga wolna. Mnie tu nie ma. Zapomnij o mnie i skacz.

Stałam, obserwując go w milczeniu. Powoli się odwrócił.

- Ty wcale tego nie chcesz - powiedział. - Nie chcesz, żebym skoczył.

- Nieważne, czego chcę - odcięłam się. - To ty chcesz, nie ja. A skoro tego pragniesz, nie mam prawa cię zatrzymywać. No, dalej, skacz.

Wydarzenia, które nastąpiły po moim ostatnim słowie przypominały rozgrywający się film. Widziałam, jak odwraca się powoli w stronę przepaści, jak robi krok, a potem...

- Nie! - wrzasnęłam. - Nieee!

Niewiele myśląc, pognałam za nim. Oboje lecieliśmy w dół ciemnej czeluści, obijając się o skały. Poczułam jego dłoń na swojej, ścisnęłam ją mocno. Spadaliśmy coraz niżej i niżej.

"To koniec - przemknęło mi przez myśl. - Oboje umieramy".

* * *

- Dlaczego oni to zrobili?

- Jak im się udało przeżyć?

- Oboje mieli dużo szczęścia.

Zamrugałem powiekami, lecz nie byłem w stanie otworzyć oczu. Co się stało? Gdzie się znajdowałem? Nie wiedziałem. Głosy dochodziły do mnie bardzo niewyraźnie.

- Oni naprawdę mieli dużo szczęścia - powtórzyła jakaś kobieta.

Powoli zacząłem odzyskiwać świadomość, a wraz z nią powracały wspomnienia. Przepaść... Ja... Jakaś dziewczyna... Dziewczyna? O cholera. Ona skoczyła za mną. Nie musiała tego robić. Przekręciłem głowę w stronę okna i wtedy ją zobaczyłem. Leżała na drugim łóżku, pokrążona we śnie. A może była nieprzytomna? Nie wiedziałem. Chciałem wstać i do niej podejść, lecz czułem się zbyt słabo.

- O, obudziłeś się - usłyszałem nad sobą czyjś głos.

Kobieta nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat, ale pięknością nie świeciła. Była brzydka jak noc listopadowa. Miała zadarty nos, tłuste włosy, wyglądała jak szkarada. Nawet oczy przy całokształcie nie dodawały jej urody.

- Jak widać - odparłem. - Co się stało? Co z nią?

Ruchem głowy wskazałem na postać będącą w drugim końcu sali.

- Jest nieprzytomna, ale wyjdzie z tego. Oboje mieliście bardzo dużo szczęścia.

- Zapewne. Mogę wstać? Chcę do niej podejść.

- Ani mi się waż - powiedziała. - Oboje jesteście po głębokim upadku. Jesteście tu od tygodnia. Myśleliśmy, że żadne z was już się nie obudzi.

Zawsze to samo. Dużo mówią, mało robią. Lekarze... Westchnąłem z irytacją. Nie mogłem sobie darować tego, co się stało. Ona wcale nie musiała tego robić. Nagle oboje podskoczyliśmy, słysząc cichy jęk.

- Sharon? - Pielęgniarka natychmiast znalazła się przy niej. Przynajmniej poznałem imię dziewczyny. - Sharon, słyszysz mnie?

- Nie... Nie... Nie, on nie może... - wyszeptała.

- Ciicho, cii. Wszystko jest dobrze. Oboje jesteście bezpieczni.

Dostrzegłem jak mruga powiekami i bardzo, bardzo powoli otwiera oczy.

- Sharon... - wyszeptałem, wstając.

Kobieta rzuciła mi karcące spojrzenie, lecz zignorowałem je i bardzo ostrożnie podszedłem bliżej.

- Oboje? - zapytała cicho. Dopiero po chwili mnie zauważyła.

- Żyjesz... - Odetchnęła z ulgą. - Jak dobrze... Jak dobrze...

- Dlaczego to zrobiłaś? - spytałem. - Nie musiałaś wcale.

- Chciałam - odpowiedziała. - Widzisz... Nie mogłam na to pozwolić. Wolałam, żebyś nie umierał sam. Jeżeli byśmy mieli umrzeć, dokonalibyśmy tego razem. Gdybyś ty umarł, a ja bym przeżyła, do końca życia miałabym wyrzuty sumienia.

- Ale to nie twoja wina - zaprotestowałem natychmiast. - Sam chciałem skoczyć.

- Ale ja ci pozwoliłam.

- Nie pozwoliłaś - odpowiedziałem spokojnie. - Powiedziałaś, że mam skakać. Zastosowałaś tak dobrze mi znany psychologiczny chwyt, który z reguły działa i ludzie się odwracają. Nie robią tego, co na początku mają w zamiarze. Ale ja byłem inny. Zrobiłem zupełnie coś odwrotnego. Ale wcale nie zastosowałem się do twojego nakazu. Zrobiłem po prostu to, co i tak bym zrobił, niezależnie od tego, czy uzyskałbym twoje pozwolenie, czy też nie.

Spojrzała na mnie. Była blada, twarz miała wykrzywioną bólem.

- Dlaczego? - zapytała cicho.

Oboje zapomnieliśmy o istnieniu pielęgniarki. Przypomniało nam się o niej dopiero wtedy, kiedy odchrząknęła znacząco. Obok niej stała młoda lekarka, wyglądająca dużo atrakcyjniej. Kątem oka dostrzegłem na jej palcu obrączkę.

- Niech pan wraca do łóżka, panie Styles - powiedziała. - Najpierw zbadam pannę Blue, a potem zajmę się panem.

"Sharon Blue - pomyślałem. - Jak ładnie".

Posłusznie wróciłem do swojego łóżka, ukradkiem obserwując Sharon. Mimo wykrzywionego wyrazu twarzy podczas badania wyglądała naprawdę uroczo. Jak mogłem być takim kretynem i narazić ją na tak wielkie niebezpieczeństwo? O, Ironio Losu, jakim byłem palantem. Po kilku minutach pani doktor zmaterializowała się przy mnie i zaczęła wykonywać gruntowne badania.

- Ciebie będzie można wypisać za dwa dni, ale Sharon niestety pobędzie tu dłużej.

- Składam protest - powiedziała dziewczyna. - Nic mi nie jest.

- Masz potłuczone żebra i złamaną rękę, poza tym kilka zadrapań na twarzy i drobny uraz głowy. Nie możemy ryzykować.

- A co, jeżeli wypiszę się na swoją odpowiedzialność?

- Sharon, przestań - powiedziałem bardzo łagodnie. - Nie będziesz więcej narażała swojego zdrowia. Tym razem ja ci nie pozwalam.

- A kto powiedział, że ja cię posłucham? - zapytała, odwracając głowę w moją stronę.

- Ja - oznajmiłem, a ona westchnęła z rezygnacją.

- Tylko dlatego, że jestem zmęczona, nie będę się z tobą kłócić - oświadczyła.

Uśmiechnąłem się. Zawsze umiałem postawić na swoim. Gdy lekarka wraz z pielęgniarką opuściły pomieszczenie, po raz kolejny w tym dniu wstałem i ostrożnie zbliżyłem się do łóżka dziewczyny.

- Usiądź - powiedziała cicho, wskazując krzesło stojące obok.

Zrobiłem to bez wahania, ona natomiast ujęła moją dłoń.

- Dlaczego? - Ponowiła pytanie zadane kilkanaście minut wcześniej.

- Co dlaczego? - Postanowiłem udawać, że nie rozumiem.

- Nie graj głupiego - Zdenerwowała się. - Dobrze wiesz, o co pytam.

- Owszem, wiem - przyznałem. - A co, jeżeli ci nie powiem?

- Nie będę nalegać. Ale mimo wszystko chciałabym wiedzieć. Nie po to za tobą skoczyłam, żebyś miał mnie nie oświecić, z jakiej przyczyny wpadłeś na tak irracjonalny pomysł.

Spojrzałem na nią. Widać było, że nie żartuje.

- Nie mogę... - wyszeptałem. - Nie chcę, żebyś pomyślała, że... jestem tchórzem.

- Na pewno tak pomyślę, jak mi nie powiesz - oświadczyła z powagą. - Tak jak powiedziałam wcześniej, nalegać nie będę, ale czułabym się lepiej, gdybyś mi powiedział.

Westchnąłem, bijąc się z własnymi myślami. W końcu spojrzałem jej głęboko w oczy.

- Dobrze. Wszystko ci opowiem.

- Więc słucham. - Jej twarz znowu wykrzywił grymas.

- Wszystko w porządku? - zaniepokoiłem się.

- Tak. Mów.

- Wszystko... zaczęło się z rok temu. Zaczął walić mi się cały świat. Rodzice się nie dogadywali, straciłem dziewczynę... Nie wiedziałem, po co i dla kogo żyć. Na dodatek moja przyjaciółka odeszła... Zmieniła otoczenie, przestaliśmy się dogadywać... Generalnie, jak się waliło, to wszystko. Nie wiedziałem, co zrobić. Usiłowałem się jakoś pozbierać, ale samemu to ciężko. Wiesz jak to jest. Kumple radzili, żebym poszedł do psychologa, ale odmawiałem. Jeżeli ja sam nie umiałem sobie poradzić z własnymi problemami, to kto inny mógłby pomóc? Poza tym psychologowie, to tacy ludzie, co do których nigdy nie masz pewności, czy warto im zaufać.

- Dlatego postanowiłeś skoczyć? - zapytała cicho.

- To było jedyne logiczne rozwiązanie. Czułem, że żyję nad przepaścią, więc cóż mi innego pozostało? Tylko skok. Skok w ramiona śmierci.

Dostrzegłem jak się wzdryga na dźwięk moich ostatnich słów.

- Obiecaj, że już nigdy więcej tego nie zrobisz - powiedziała nagle.

- Ale... - zacząłem.

- Obiecaj.

W jej oczach było coś, co sprawiało, że nie można było się sprzeciwić.

- Obiecuję -- przyrzekłem.

- Dziękuję. - Odetchnęła. - Nie przeżyłabym, gdybym musiała patrzeć na to po raz drugi.

- Nie będziesz - zauważyłem. - Jak wyjdziemy ze szpitala, każde z nas pójdzie w swoją stronę. Będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie poznali.

- Ale ja nie chcę - odezwała się niepewnie. - Ja cię znam... Znam cię, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd.

- Znasz? - Spojrzałem na nią zdziwiony.

Pokiwała głową. Oboje zaczęliśmy nawzajem się sobie przyglądać. I wtedy ją poznałem.

"Nie, to niemożliwe - przemknęło mi przez myśl. - To nie może być ona".

- Nadine... - wymamrotałem, zbyt oszołomiony, by powiedzieć coś więcej.

- Harry... - odszepnęła.

- Tak, to ja. Powiedz mi, dlaczego...

Wciąż byłem w szoku. Czułem się, jakby wylała na mnie kubeł zimnej wody.

- Wybrałam trochę inną drogę niż ty - wyznała. - Postanowiłam zmienić nie tylko życie, ale także osobowość. Odką wyjechałam z naszego rodzinnego miasta... Tak naprawdę nie mogłam zapomnieć o nas... O naszej przyjaźni, o Williamie. Ciągle go kochałam, a po tym, co mi zrobił, jak mnie zdradził z Lucy nie potrafiłam mu ponownie zaufać. Nie mogłam żyć wśród tej społeczności, która przypominała mi jego. Każdy kąt, każdy człowiek... Wszystko przypominało mi o nim. Zmieniłam więc imię i nazwisko, tak by nikt nigdy nie dowiedział się, kim jestem naprawdę. Jednak od pewnego czasu miałam ten sam koszmar. Widziałam ciebie i mnie nad przepaścią. Wizja ciebie stojącego tam napawała mnie przerażeniem. Nie wiedziałam, że to ty. Wspomnienia twojej twarzy, ciebie samego wyblakły niczym stare zdjęcia. Prześladował mnie ten sen. Budziłam się, krzycząc w niebogłosy, marząc o tym, by nie być samą. Marząc, żeby mnie ktoś przytulił. Samotność mnie przytłaczała. Dostosowałam się do życia jako Sharon Blue, nie myślałam o przeszłości. Lecz w tamtych chwilach wspomnieniami powracałam do Wiliama. O tym jak potrafił mnie przytulać, uspokajać... Przybierało to takie błędne koło. Tu koszmar, tu on... Ciężko się tak funkcjonowało.

Zamilkła. Siedziałem, niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego słowa. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, co usłyszałem.

- Ciąg dalszy już znasz - dokończyła cicho. - Wyszłam na spacer, spotkałam ciebie... No a teraz jesteśmy tutaj.

- Przepraszam... - wyszeptałem przez ściśnięte gardło. - Przepraszam za wszystko. Za to, że cię nie posłuchałem, za to, że cię naraziłem na niebezpieczeństwo... Przepraszam.

- Przestań. - Dotknęła mojego policzka. - Teraz wszystko będzie inaczej. Wyjdziemy stąd, zaczniemy układać życie na nowo... Wszystko zmieni się na lepsze.

Uśmiechnąłem się. Poczułem jak w moje serce wlewa się nadzieja. Nadzieja i wiara, że na pewno będzie lepiej.

- Dziękuję, Sharon - powiedziałem, mrugając.

- Nadine - poprawiła mnie. - Dla ciebie jestem Nadine.

- Ale Sharon też ładnie - zaoponowałem.

W odpowiedzi tylko westchnęła.

"Czasami warto jednak zaryzykować" - pomyślałem, patrząc jej w oczy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania