"Nadzieja nie umiera"- nowelizacja sesji RPG. Próba 3

W oczodołach zatańczyły znicze magicznych oczu. Sploty gałęzi składające się na mięśnie i kościec zadrżały. Błotnisty szpik i krwiobieg rozniósł po osobliwym ciele ożywczą fale magii faerie. Wszystko to było ukryte pod iluzją dorosłego mężczyzny.

Cierń, Leopold Neff, nie był śmiertelnikiem, ale z pewnością na swój niezwykły sposób, był żywy. Miał takie same bolączki jak towarzyszący mu człowiek i krasnolud. Nie miał pewności co do automatona.

Od nocowania pod palisadą czuł ból całego ciała. Usiadł na posłaniu szczelniej otulając się kocem. Przyjrzał się wydeptanemu stokowi po którym wspięli się zaledwie wczoraj. Droga łączyła się z traktem przecinającym zielony, nizinny krajobraz.

Zazgrzytało. Skupił uwagę na stojącym przed bramą zardzewiałym robocie. Nie był to X3R0. Tego osobnika przyciągnęła widowiskowa śmierć pobratymca. TLX-34 dogonił ich przed samą Ostoją. Wierzył, że byli odpowiedzialni za magiczną eksplozje, ale gdy poznał prawdę postanowił dołączyć do misji uratowania wioski przed suszą.

Ziewnięcie. Odwrócił się do przeciągającego się człowieka. Yolof, rodowity Ostojczyk, przyjął zlecenie od Samyry i zastąpił poległego przewodnika, Erbana. Nie chce tutaj być. Od momentu, gdy napotkali po drodze stada fomorów przypomina, że jego zadaniem jest tylko wskazanie drogi, a włócznia to rekwizyt podczas służby wartowniczej. Tak naprawdę to jest piekarzem, ale susza zrobiła z niego żołnierza.

Cierń spojrzał na ostatniego towarzysza. Gamling patrzył zamglonymi oczami ważąc w dłoni toporek. Nie dziwił mu się, śmierć szczerzyła się do nich ostatnio zdecydowanie zbyt często.

Poczuł się niespodziewanie zmęczony. Wróciły do niego wspomnienia poległych towarzyszy. Rozerwany na strzępy X3R0, dwakroć zbezczeszczony Erban najpierw przez klątwę zamieniony w zombie, by później zostać pożartym przez ścierwojady. Żałował, że nie mógł pochować żadnego z nich. Może, jak to wszystko się skończy, usypie kurhan.

Po trzech dniach dotarli na Wzgórza Pustelnika. Szlak poprowadził ich w górę stoku zablokowanego bramą na szczycie. Wartownicy nie otwierali wrót po zmroku.

Stukot. Cierń obejrzał się na drogę po której wozy ciągnięte przez woły, albo konie toczyły się w górę stoku. Wyglądało to na wyścig kupców z chłopami.

-Zaraz otworzą bramy- powiedział- zbierajmy się.

Towarzysze bez słowa zwinęli obóz. TLX, pozbawiony tobołku, uparcie patrzył nad załom palisady. Wczorajszego wieczoru wartownicy potraktowali automatona dość oschle.

-Idziesz?

-Tak- odpowiedział robot. Zacisnął pięści, aż zazgrzytały wiekowe przekładnie- Mam nadzieję, że tamten wór mięsa czeka po drugiej stronie.

Zarzucił buławę na ramię i odszedł. Cierń nie wiedział co myśleć o srebrzystym ramieniu znalezionym przez TLX na pobojowisku. Uparł się, że będzie tego używać jako broni, aby uhonorować poległego.

Gamling i Yolof przeszli bez słowa.

***

Wrota rozwarły się ze zgrzytem łańcuchów, skrzypieniem drewna i jękami pachołków. Stanęli przed tunelem wytyczonym z pali.

Nad nimi stał zaledwie jeden strażnik. TLX przyglądał mu się przez chwilę, ale wybełkotał coś i poszedł dalej. Gamling był napięty z dłonią na trzonku toporna, a Yolof patrzył z mieszaniną strachu, oraz fascynacji.

Cierń poświęcił temu jedno spojrzenie. Całą uwagę skupił na majaczącym na środku tunelu znudzonemu mężczyźnie o aparycji urzędnika.

Opuścili tunel wychodząc na majdan otoczony chatami. Człowiek siedział na tle ceglanego foremnego budynku o kilku kondygnacjach. Miał przed sobą niewielki mur z ksiąg, pergaminów, piór, kałamarzy i szkatuł.

Całą uwagę skradł stojący u boku urzędnika szary olbrzym.

Ork. Największy śmiertelnik jakiego kiedykolwiek miał okazje zobaczyć. Opinająca mocarną sylwetkę brygantyna wydawała się bezużyteczna, bo kto śmiałby zaatakować siłacza opartego o topór ze styliskiem wielkości wołowego łba? Z bryły bulwiastej głowy łypały pogardliwe ślepia. Rozjaśniły się na widok kroczącego TLXa. Potwór wyszczerzył połamane zęby, oblizał wargi i zarzucił topór na ramie.

W zasięgu wzroku nie było więcej strażników.

-Kim są i z czym przychodzą?- usłyszał znudzony głos. Spojrzał na urzędnika leniwie otwierającego księgi i szukającego pisadła- Nie są chłopami, kupcami też nie, to z czym przychodzą?

Cierń zamrugał. Zdezorientowany spojrzał na Gamlinga, który równie wydawał się jakby dopiero teraz wybudzony ze snu. TLX skrzyżował pordzewiałe ramiona przyjmując wyzwanie szczerbatego ochroniarza. Yolof trzymał się z tyłu nerwowo bawiąc się sprzączką hełmu.

-My...ja…

-Przybyliśmy zobaczyć się z czarodziejami- wypalił Gamling- podobno są tu jacyś magowie Wieszcza. Naszą wioskę nawiedziła susza i szukamy pomocy.

Urzędnik podniósł brew. Kiwnął głową podsuwając jakąś otwartą księgę.

-Wpiszą się. Imiona, nazwiska, cel wizyty- pokazał palcem kałamarz z piórem.

Kolejno, w miarę możliwości, nanieśli potrzebne znaki słuchając monotonnego tonu:

-Zasady Ostrowy są proste. Macie załatwić swoje sprawy przed zmrokiem i się wynieść. Nie przyjmujemy gości. Jeśli patrole znajdą was tam gdzie nie powinniście być, przy złych humorach, zatłuką na śmierć. Przy lepszych obiją i wyrzucą przez bramę po nocy w jamie. Pytania?

-Tak- odezwał się Cierń- Gdzie znajdziemy magów?

-Wybiorą trakt po mojej lewej, a waszej prawej. Idą za drogowskazami.

-Ale czy…

-Jeszcze jedno- powiedział otwierając szkatułę ze złotymi amuletami na rzemykach- to dowód waszego zezwolenia na przebywanie tutaj. Jeśli patrol tego na was nie zauważy. Zatłucze. Przechodzić.

-No dobra, ale czy...

-Przechodzić.

Ork poprawił uchwyt na trzonku szczerząc się prowokująco. Usłyszeli odgłosy wtaczających się przez bramę wozów.

-Dziękujemy- kiwnął głową Gamling i odszedł. Towarzysze poszli za nim.

-Mam nadzieję, że spotkamy się po zmroku, puszeczko- usłyszeli niski, zdarty głos.

Tłoki TLX zastukały. Odwrócił się unosząc pieści, gdy Yolof i Gamling przepchnęli go w stronę traktu tłumacząc coś gorączkowo. Cierń spojrzał na śmiejącego się z politowaniem strażnika. Założył naszyjnik i dołączył do towarzyszy.

Stali na uboczu pomiędzy budynkami. Patrzyli na brukowany trakt, ciągnął się przez kilka kilometrów wzdłuż wrzosowisk. Gdzieś tam majaczyły zabudowania.

-Zanim tam dotrzemy miną ze dwie, trzy godziny. Musimy się spieszyć.

***

Idąc traktem łypały na nich dwugłowe orły, wyryte na słupach mniej więc co sto kroków.

Po lewej stronie wyżyna wyglądała dziko, w słońcu lśniły przeciskające się pomiędzy garbami strumyczki. Przeciwna strona, zaraz za urwiskiem, cieszyła oczy szmaragdowo złotym krajobrazem Nizin.

Gdyby mój wzrok był bardziej magiczny może zobaczyłbym spienione fale Oceanu Zórz, pomyślał Cierń. Gdy to wszystko się skończy czemu by nie wybrać się na plażę nad wielką wodę? Ciekawe, czy któryś z nich zechciałbym mi towarzyszyć?

Odmieniec przyjrzał się towarzyszom. Od dłuższego czasu panowała przygnębiająca cisza, nikomu nie chciało się odzywać.

Yolof jak włóczykij lustrował okolice szeroko rozwartymi oczami, miał przy tym głowę wciśniętą w ramiona i trzymał się pośrodku pochodu. Krasnolud przebudził w sobie żołnierza, bo maszerował sztywno ze wzrokiem utkwionym przed siebie; gdyby nie miał najkrótszych nóg zapewne dotarłby już do celu. Ciężko było stwierdzić czy TLX nie powadzi jakiegoś monologu, dziarski krok wymusił na przekładniach wzmożony wysiłek i zgrzyt jest ledwo odróżnialny od metalicznego głosu.

Byli mniej więcej w połowie drogi, gdy na ramię automatona przysiadł kruk.

Zaczął skrzeczeć jakby płonął, robot pstryknięciem zrzucił go na ziemie. Ptak skakał w kółko drąc się nieustannie. Przerażony Yolof nadstawił włócznie, Gamling niechętnie przystanął przyglądając się widowisku. Cierń rozejrzał się oceniając za którym wzgórzem najlepiej byłoby się ukryć. Robot podnosił już stopę, gdy krakanie przekształciło się w głos:

-Nazywam się Bezdech i przemawiam przez ten dziób. KRWAAA. Jeśli tam pójdziecie, zginiecie marnie. Medaliony. Świecące dają niewolnikom. KRWAAA. Wiem po co przybyliście. X3R0, Erban, Gamling, Cierń. Chce pomóc, ale bez pomocy, nie pomogę wam. KRWAAA. Ścięgna mi rwie, pierdolona magia KRWAAA. Znajdźcie strumień. Idźcie z nurtem. Będzie kapliczka, będę tam KRWAAA…

Kruk nagle zamilknął. Zdezorientowany zaskrzeczał, dziobnął, sfajdał się i odleciał.

Drużyna milczała.

Yolof wykonał obronny gest przeciw urokom robiąc z palców prawej dłoni rogi. TLX patrzył za znikającym w oddali ptakiem. Gamling rozbawiony całym zajściem nie przestawał się uśmiechać.

-Nie znam ich. Mnie to nie tyczy- stwierdził TLX.

-Wypowiedział imiona naszych poległych kompanów- zadumał się Cierń- Czy ktoś z was się orientuje w terenie?

-Pierwszy raz widzę tą okolicę- powiedział automaton.

-Tęsknie za Erbanem- westchnął odmieniec.

-No dobra…

Cierń rozejrzał się zdeterminowany znaleźć jakiś strumień. Chcąc zacząć od zyskania przewagi wysokości szukał najwyższego wzgórza, ale żadne nie umywało się do wieży obserwacyjnej leżącej pośrodku obozowiska kilka kilometrów dalej wzdłuż traktu.

Tylko, że przed tamtym miejscem zostali ostrzeżeni.

-Ej- zwrócił jego uwagę Gamling. Pokazał na zachód, gdzie w pełnym słońcu lśniły pomiędzy garbami kryształowe wstążki.

Odmieniec wzruszył ramionami.

-To co myślicie? Yolof, co myślisz o gadającym kruku?

-Eee...Jakim gadającym kruku? Nie wiem. Nie podoba mi się to. Z resztą ja miałem tylko was przyprowadzić, odprowadzić i już.

-No dobra, mieliśmy wykonać zadanie- odpowiedział Cierń- Słyszałeś, że jeśli pójdziemy tam dalej, zginiemy. No to chyba się nie wiążę z twoim zadaniem? Przyjść, zginąć i nie wrócić.

-No nie- odparł mężczyzna lekko drżącym głosem- Myślę, że opcja pójścia strumieniem, mimo wszystko jest dobra, bo to jest jakaś forma ostrzeżenia. Nie wiemy czego tak naprawdę możemy się spodziewać dalej przy strumieniu.

-No tak…

-Tym bardziej, że kruk znał nasze imiona- wtrącił Gamling.

-Właśnie! Kruk wywołał was, nie mnie.

-Ani mnie- dodał TLX.

-Pójdźmy jednak strumieniem- mówił odmieniec- Skoro nas znał, no to chyba miał jakieś intencje co do nas. Raczej nie jesteśmy jakimiś ważnymi osobistościami, żeby nas każdy znał.

-Zaraz, zaraz. Jaki Cierń?- szczeknął Yolof.

-To...mój przydomek- odparł z uśmieszkiem- To od ostrych strzał i grotów jakie wystrzeliwuję. To co? Idziemy?

-Ja jestem za strumieniem- oznajmił krasnolud.

-Owszem- automaton przytaknął.

-Yolof idziesz z nami?- zapytał Gamling.

-Ja nie mam wyboru. Muszę was pilnować.

***

Idąc z nurtem pierwszego lepszego strumienia weszli do labiryntu przypominającego krwiobieg olbrzyma. Nie raz woda znikała w szczelinach i musieli się cofać, aby podjąć podróż na nowo. Nie raz wspinali się na wzniesienie, aby śledzić nurt poniżej, albo znikali w jakieś skalistej gardzieli mocząc kostki, albo ryzykując utonięcie po jednym nieostrożnym kroku. Tylko wielki automaton ze śmiechem pomagał towarzyszom naigrywając się z ich bolączek, gdy wypluwali wodę, czy drżeli z zimna.

Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Niewypowiedziane skargi starały się przebić przez zaciśnięte szczęki.

Ponurzy, ze wzrokiem tkwiącym w nurcie strumienia, omal nie przegapili palów.

Yolof rzucił spojrzeniem w bok i przystanął. Wycelował palcem w widniejące słupy na których ktoś wisiał. Na pierwszy rzut oka było ich kilkanaście.

-Może...może to tam?

-Niewolnicy?-zapytał odmieniec- Może znajdziemy jakieś ślady i ta zagadka się choć trochę rozwiąże?

-Wskazówka. Coś ciekawego- powiedział robot.

Krasnolud tylko łypał podejrzliwie.

Poszli ostrożnie wspinając się na skaliste wzniesienie. Było ogołocone z roślinności, martwe. Po kilku krokach odkryli tożsamość tajemniczych postaci.

Orkowie. Na krzyżach wisiały przeklęte monstra. Jednak różnili się od strażnika napotkanego przy bramie. Wyglądali na zadręczonych i zagłodzonych. Wszyscy zginęli doprowadzeni do karykaturalnych odbić samych siebie.

Wszyscy poza jednym,

W sercu makabrycznego lasu wisielców ciężko dyszał ork, największy jakiego kiedykolwiek widzieli. Jego ręce i stopy zostały przybite do drzewa, a olbrzymie cielsko trzymały również ciasno związane liny.

Zatrzymali się u jego stóp. Przez udręczoną twarz orka przeszedł grymas, powoli podniósł głowę z trudem rozwierając powieki. Łypnęły na nich dzikie ślepia. Maska bólu popękała odsłaniając gorzkie rozbawienie. Usłyszeli suchy, niemrawy śmiech.

-I z czego rżysz?- zapytał Yolof.

-Bo tutaj kończy się mój wyrd. Czyż nie, Wszechojcze?- powiedział ork starając się skupić na człowieku zamglony wzrok. Obracał głowę kolejno przyglądając się reszcie drużyny.

-Jakie jest moje przeznaczenie? Powiedzcie mi, wysłannicy- kontynuował- Jesteście zbyt brzydcy na walkirie, ale niech stracę. Zabijecie mnie, czy uratujecie? Idziemy zniszczyć naszych wrogów, czy przyszliście dokończyć robotę tych zdradzieckich, tchórzliwych sukinsynów?

-Kto ci to zrobił?- zapytał Gamling.

-Tak zwani bracia- prychnął- Tak zwani przyjaciele. Tak zwani wiarołomcy i zdrajcy.

-A dokładnie?- zapytał automaton.

Ork nie odpowiedział, stracił przytomność.

Spojrzeli po sobie.

Yolof wzruszył ramionami i kiwnął głową w kierunku orka. Z pomocą TLX, oraz Gamlinga zaczęli ściągać go z krzyża. Cierń z łukiem w garści rozglądał się uważnie przyglądając się pobliskim krzewom. Nie dostrzegł zagrożenia, odłożył broń, po czym dołączył do towarzyszy.

Z trudem, ostrożnie, odcięli powrozy. Wyciągnęli gwoździe, a nieprzytomnemu nieszczęśnikowi nie drgnęła powieka. Starali się utrzymać ciężkie, brudne cielsko, ale lepkie od potu i krwi łatwo wymknęło się z rąk.

Skazaniec złamałby sobie kark spadając na ziemię, gdyby nie zręczność automatona. Tłoki wyły w proteście, ale ten nie zważając na przeciążenie położył orka w zagięciu ramienia i wlał mu do uchylonych ust eliksir leczniczy. Przyssał się do szyjki buteleczki opróżniając ją do ostatniej kropli. Nie obudził się. Spał z ulgą wyrytą w topornej twarzy.

-Może zarzucisz go na ramię?- zapytał Cierń.

TLX kiwnął głową. Wrócili do strumienia podążając za nurtem.

***

Minęła godzina marszu, a krajobraz wokoło nich nagle się zmienił. Podążali tunelem z poszarpanym sklepieniem niemrawo przepuszczającym światło. Ork mamrotał przez sen bredząc coś w obcym języku. Monotonie marszu przerwał odgłos klepniętej blachy.

-Puść mnie- odezwał się szorstki głos- mogę sam iść.

-Dobra- odpowiedział TLX i zrzucił pasażera z ramienia.

Ork rąbnął o ziemie niemal znikając w strumieniu. Poderwał się na równe nogi strząsając z siebie wodę jak pies, a twarz rozjaśniało mu słońce i radość.

Wszyscy przystanęli. Ork zawadiacko podparł się pod boki. Umięśnione ciało pokryte sieciami ran i blizn łypały jak czerwone kaniony pośród owłosionego, ciemnego cielska. Zmrużył świńskie oczka uważnie lustrując każdego z osobna.

-Blaszak, człeczyna, pokurcz i kolejna człeczyna- wyliczył- Wszechojciec wystawia moją cierpliwość na próbę.

-Jesteś bardzo nie miły- obruszył się Yolof- pomimo że cię uratowaliśmy.

-Jesteś niczym- zazgrzytał TLX- tylko kupą mięsa.

Ork uśmiechnął się do autoamtona.

-Ty przynajmniej masz jakiś charakter. A ty?- wskazał palcem wartownika.

-O ty, kurwa- mężczyzna wściekł się, postąpił krok z podniesionymi rękami, ale robot go powstrzymał. Zdążył tylko kopnąć orka w kostkę, zanim został odciągnięty.

-A jednak się myliłem- uśmiechnął się- A co z wami? Macie trochę ikry?

-Ty przestań wymachiwać tak tym pitokiem i weź się okryj- wycedził Yolof ściągając płaszcz i rzucając orkowi.

Złapał okrycie w locie, obwiązał dookoła bioder nie odrywając wzroku od krasnoluda, oraz Leopolda Neffa.

-Cieszę się, że przynajmniej połowa z was ma odrobinę serca.

-Ale ty jesteś dziwny- odezwał się Yolof- najpierw nas wyzywasz od pizd, a teraz nam dziękujesz, że jesteśmy pizdami.

-Cóż poradzę- wzruszył ramionami- Wszechojciec splótł nasze ścieżki- Nazywam się Pokuta.

Wyciągnął przed siebie prawicę.

-Pokutas?- zapytał z uśmieszkiem Yolof.

Ork się roześmiał i zapytał automatona:

-Twój rodzaj podaje sobie ręce?

-Nie.

-To nawet lepiej- Spojrzał po reszcie, skrzywił się i opuścił rękę.

-Ale ty mnie wkurzasz. Nie dziwie się, że cię ukrzyżowali- burknął Cierń.

-Myślisz, że to przez mój charakter? Wkurzam cię?- Uśmiech zniknął z mordy Pokuty i podszedł do Leopolda wisząc nad nim jak mroczna góra- I co z tym zrobisz?

-Mogę ci zaraz przebić grdykę, jeśli się nie uspokoisz- odparł spokojnie.

-Dobrze, dobrze- Ork kiwał głową pozwalając powrócić wesołemu uśmieszkowi.

-Uratowaliśmy ci życie. Powinieneś być wdzięczny.

-Dokładnie o to chodzi- Odparł entuzjastycznie klepiąc Ciernia po ramieniu- Bogowie Krwi i Żelaza nie poskąpili mi dobrych sojuszników. Chyba, że tylko ty tutaj nie pasujesz- spochmurniał przyglądając się Gamlingowi.

Krasnolud bez słowa podszedł i kopnął orka w kostkę.

-Nie to przestańcie już- złapał się za potłuczoną kończynę- chyba, że się witacie tutaj w tych stronach. Dobra. Teraz dajcie mi kawałek żelastwa i idziemy wybić tych sukinsynów.

-Bo idziemy ich zabić, tak?- zapytał widząc konsternacje na ich twarz- Po to Grimnir was przysłał?

-Raczej, nie inaczej- odpowiedział TLX wręczając metalowe ramie poległego pobratymca.

-Niewyważone- zafrasował się robiąc próbne zamachy- ale lepsze to, niż nic.

-Kogo ty chcesz zabić?- zapytał Cierń- Po co i dlaczego? Nie jesteśmy stąd i nagle wplątujesz nas w swoje porachunki.

-Taaa...przepraszam- złapał się za głowę- macie może coś do jedzenia i picia?

-Czy ty potrafisz odpowiedzieć chociaż na jedno pytanie?- zirytował się Neff.

-Tak. Fajnie mi się wisiało na krzyżu.

-Dlaczego cię powiesili?- dopytywał cierpliwie.

-Każdego we wiosce wkurwiał- skomentował TLX.

Pokuta ukląkł i nabierając wodę dłońmi ugasił pragnienie. Zaczął zmywać z siebie bród. Sieci ran nie były jedynymi zdobieniami na jego ciele, oprócz nich we skórze wyryto misterną mozaikę tatuaży.

-Jak wspomniałem wcześniej- wypił garść wody- Zostałem zdradzony. Czego chcecie się więcej dowiedzieć? Co tu trzeba więcej mówić?

-Dlaczego mielibyśmy stawać ramię w ramię i walczyć z kimś?- zapytał Cierń.

-No bo Grimnir was przysłał. Chyba, że przysłał was po to, aby mnie uratować, żebym samemu dokonał zemsty?

-A słyszałeś może o kapłanach Wieszcza? I gdzie oni są?- zapytał ostrożnie Gamling.

-Pewnie, że słyszałem- odparł- A gdzie są? Sam chciałbym wiedzieć.

Rozejrzał się przyglądając ścianą koryta strumienia.

-Teraz idziemy do kapliczki. To było jedyne miejsce, gdzie można było ich spotkać.

-Kruk wspominał o kapliczce- odezwał się Yolof.

-Kruk?- Ożywił się Pokuta- to MUSI być przeznaczenie. Jestem pewien, że prędzej, czy później dokonamy zemsty. A teraz na przód!

Wycelował maczugą przed siebie i zaczął marsz wzdłuż strumienia.

-Jesteś tak samo użyteczny jak irytujący dla moich kompanów- skomentował TLX.

-Czy to wyzwanie, puszeczko? Chcesz sprawdzić, czy te tryby są silniejsze od moich mięśni?

-Tak.

Robot zbliżył się i zamachnął celując kopnięcie w kostkę. Ork wyminął go uderzając stopą w zgięcie kolana. Runął jak drzewo rozchlapując wodę w ostatniej chwili podpierając się rękami. Obejrzał się na kompanów.

-Śrubki ci się posypały, pozbieraj je- zakpił Yolof.

-Oddać mu?- zapytał TLX.

-Przecież ty zacząłeś- pokręcił głową Cierń.

-Ale mogę też dokończyć.

-A może to ja dokończę?

Nastała cisza.

-To chcesz, żebyśmy ci pomogli, czy nie?- wybuchł Yolof.

-Prowadź nas do kapliczki- mruknął Gamling.

-Oczywiście. Za mną!

Ork poszedł nie słysząc przepełnionych irytacją komentarzy i złorzeczeń.

***

Wyszli z tunelu. Przed nimi rozpościerał się jar na którego dnie kończyły bieg strumienie. Po środku jeziorka, na samotnej wyspie, wznosiła się szara bryła budowli pokryta gontem.

Przyjrzeli się otoczeniu dostrzegając niewielkie molo na brzegu, oraz groblę. Do lichej drewnianej konstrukcji przywiązano łódeczkę, a wąski wał ziemi przecinający nieckę nie wzbudził zaufania.

Wszyscy weszli do łódki szykując ją do odpłynięcia. TLX wskoczył do wody, złapał za kadłub i twardo stąpając po dnie poniósł ją w kierunku wyspy.

Na brzegu czekał niewielki pomost. Drużyna przycumowała łódkę i spojrzała na osobliwą budowlę. Uwagę przyciągnęło wejście, wyrzeźbiony portal przedstawiający mężczyznę pozbawionego twarzy. Podniesione nad głowę pergaminy zabierały sowy lecąc z nimi do miast, oraz wiosek. Całość dopełniła para solidnych, uchylonych drzwi.

Zbliżyli się do wejścia. Poczuli odór rozkładu i zepsucia.

-Gówno- zaklął Cierń- znowu to samo.

-No to mamy kapliczkę- kontynuował- Tylko nie wiem, czy też czujecie ten smród?

-Nie- odpowiedział TLX.

-Dziwne- uśmiechnął się Yolof- ciekawe dlaczego?

-To coś więcej, niż zgnilizna.

Odwrócili się spoglądając na orka. Spiął się jak odyniec. Utkwił w wejściu przymrużone ślepia zarzucając na ramię maczugę.

-Czego w ogóle chcecie od tego miejsca?- zapytał.

-Kruk powiedział, że spotkamy się w tym miejscu- odpowiedział Gamling.

-Ja tutaj kruka nie wiedzę- odparł demonstracyjnie rozglądając się- Co jeśli to pułapka?

-To bez znaczenia- zadumał się Cierń- potrzebujemy kapłana Wieszcza. Naszą wioskę ogarnęła susza i potrzebujemy pomocy.

-Rozumiem. Tylko po co zwracać się do niedołężnego, słabowitego duszka?

-Bo potrzebujemy pomocy kapłana.

-Dobra, ale, czy to musi być kapłan tego konkretnego bóstwa?

Drużyna popatrzyła po sobie kręcąc głowami i odpowiedzieli chórem:

-Nie.

Pokuta wyszczerzył kły.

-Nie wolelibyście pomocy sługi prawdziwego boga zamiast duszka w przebraniu bóstwa?

-Czy naprawi suszę?- zapytał TLX.

-Tak- odparł po chwili wahania Pokuta- Tak! Jest to w zasięgu moich możliwości.

Ork zawadiacko zatoczył łuk buławą przerzucając ciężar na drugie ramię.

-Nie- szepnął Gamling kręcąc głową.

-Jesteś kapłanem?- zapytał Cierń.

-Jestem czymś więcej, niż kapłanem- Pokuta prężył się jakby pozował do portretu- Jestem ulubieńcem Bogów Krwi i Żelaza!

-Świetnie!- ucieszył się Yolof- No to nam pomóż.

-Dobrze…

Cierń ignorując resztę rozmowy złapał za skrzydło drzwi, rozwarł je, aby swobodniej rozejrzeć się po wnętrzu krzywiąc się przez trupi odór.

Budowniczy poskąpili wiernym światła. Przez nieliczne otwory przedzierały się promienienie słońca. W dawnych czasach blask skupiłby się na ołtarzu, teraz zebrał się w pustych oczodołach nieboszczyka.

Odmieniec zamrugał nie rozumiejąc co widzi. Nieznajomy został wypatroszony, zwoje jelit wywleczono, a następnie jak liną przywiązano go do kamienia. Po podłodze walały się resztki tkanek. Dostrzegł organy widniejące jak na piedestałach pośród ciemnej czerwieni. Neff nie potrafił oderwać wzroku odnajdując nowe szczegóły. Narządy pulsowały, były połączone zresztą trupa nowotworami rozrośniętymi jak korzenie, czy pnącza.

Cierń zakrztusił się, odskoczył od drzwi, przedarł się przez towarzyszy i zwymiotował.

-Wewnątrz jest trup- wymamrotał- Obrzydliwy trup. Został przytwierdzony do ołtarza jak ork, ale nie przez liny i gwoździe, tylko przez wynaturzone wnętrzności.

-Uważam- zaczął Gamling- Skoro mamy tutaj kapłana…

-Wybrańca- podkreślił Yolof.

-To nie musimy się w to pakować- dokończył krasnolud.

-Tylko, że ten ork zachowuje się jakby brakowało mu piątej klepki- powiedział Cierń.

-Ja tu stoję...- obruszył się Pokuta.

TLX wszedł do kapliczki zostawiając dyskutujących towarzyszy. Ostrożnie podszedł do ołtarza uważnie przyglądając się trupowi. Przyjrzał się wysuszonej czaszce, w pustych oczodołach zamajaczyły niewielkie iskierki. Zafascynowany obserwował zniknięcie światełek, pozostawiły po sobie czerń. Smoliste, mroczne otchłanie.

Czerep zadrżał, odpadł i wylądował u mechanicznych stóp. Resztki skóry na twarzy popękały formując szyderczy uśmieszek.

-Coś ty za jeden?- Zapytał automaton- Potrafisz mówić istoto z mięsa?

-Potrafię istoto z metalu- rozbrzmiał głos z wnętrza wyszczerzonego czerepu- Potrafię, duszo uwięziona w tej nieprzyjemnej, niewygodnej krypcie.

-Nie czuję się uwięziony. Wręcz, bardziej ty.

-To prawda, automatonie? Czy to tylko racjonalizacja własnych przekonań? Pogodziłeś się z losem, czy po prostu nie masz wyboru jak tylko „czuć” w ten sposób?

-Moje przekonania są prawdziwe- TLX nachylił się nad głową- Twoje ciało nawet nie może się ruszyć w porównaniu do mojego.

-Och, drogi automatonie jesteś w błędzie. Ja nie jestem „tutaj”. Ja przemawiam przez „to”.

-A. Czyli kukła. To coś ty za jeden?

-To zależy od regionu świata w którym zapytasz. Jak nazywa się to królestwo w którym jesteśmy?

-Nie jestem pewien. Przespałem kilkadziesiąt lat.

-Tak. Widzę jak stara jest twoja dusza. Jak została porwana z Cyklu i żal mi ciebie, automatonie. Żal mi, bo cały twój potencjał został zaprzepaszczony przez chciwe i zazdrosne duchy. Ale mogę cię uwolnić jeśli chcesz i pomóc ci być prawdziwą istotą, a nie tym kawałkiem metalu. Co ty na no?

-Prawdziwą istotą? Pomimo, że bardziej preferuję stal, niż mięso?

-A nie brakuje ci dotyku?

-Nie.

-Smaku?

-Nie. To jest dla słabych.

-Dlaczego tak uważasz?

-Ponieważ to ciało, takie jakie ma ta kukła, widzę jak się rozpada.

-Tegoż jesteś zatracony we własnych iluzjach.

-Zatracony, czy nie. Co jeszcze oferujesz?

-Oferuję jedynie wolność, mój metalowy przyjacielu. Nic więcej.

-A oferujesz wolność od suszy nękającą tą krainę?

-Ta susza jest narzędziem w rękach wyzwolenia, mój drogi. Ja uwalniam śmiertelników od klątwy istnienia. I ciebie też uratuję.

Wyschnięta twarz uśmiechnęła się do granic wytrzymałości żuchwy. Kości pękły, a czaszka wybuchła rozrzucając mokre szczątki. Pozostała plama oleistej ciemności poderwała się z podłogi i pomknęła do reszty truchła.

Zafascynowany automaton obserwował jak niewidoczne kończyny zebrały światło, kusz, gnijące mięso, zeschniętą krew i ulepiło nową postać. TLX poczuł rezonans rozbrzmiewających wewnątrz jego konstrukcji słów:

-Gdy już cię uwolnię sprawię, że do mnie dołączysz.

Amorficzny potwór przypominający groteskową ludzką postać padł na podłogę z mokrym plaśnięciem. Kukła zaczęła drżeć, jakby niewidoczny lalkarz nawlekał kończyny na druty, aż poderwał ją na nogi. Rozłożyła ręce i zakołysała dłońmi ulepionymi na kształt wielkich szponów.

-Nieźle- pokiwał głową TLX- A potrafisz zrobić tak z metalu?

-Potrafię znacznie więcej- blacha drżała od słów- Ty będziesz potrafić znacznie więcej.

Wyskoczył jak rozwścieczone zwierzę otwierając w niemym krzyku byle jak ulepioną głowę. Łomotał kończynami o posadzkę ciężarem nie pasującym do karykaturalnej, wychudzonej postaci.

TLX podniósł pięści do gardy. Potwór naparł na niego jak taran prawie przewracając wycofującego się robota. Szpony kreśliły w powietrzu szybkie, obłędne wzory pozostawiając na poszyciu przedramion coraz głębsze bruzdy.

Automaton zaryzykował spojrzenie przez ramię na uchylone drzwi.

Pokuta zaszarżował grzmiąc w nieznanym języku wyprowadził zza głowy cios metalowej maczugi. W ostatniej chwili zszedł mu z drogi i na to musiał czekaj ukryty w ciemnościach Neff. Posłał strzałę, przeleciała pod upadającym trzonkiem trafiając przeklęte cielsko.

TLX upadł jadąc po posadzce zostawiając rysy. Przed twarzą przeleciała mu kolejny pocisk, bełt, spojrzał po trajektorii lotu i zauważył pochmurnego krasnoluda repetującego kuszę.

Ork i potwór nie tylko wymieniali ciosy, ale wydawali się konkurować na siłę własnych płuc. Wrzask wymieszał się z krzykiem powodując kakofonie przerywaną jedynie zgrzytem metalu o kość.

TLX poderwał się we wykrzesane iskry. Górował nad walczącymi, podniósł ogromne pięści i z wyciem przeciążonym tłoków wyprowadził ciosy.

Mięso, pomyślał robot rejestrując rozbryzgnięcie rozmiękłej powierzchni, to tylko mięso. Uderzał na zmianę z orkiem, obuchy ścierały tkanki, mroczne miazmaty wisiały w powietrzu, aby po chwili opaść na podłogę, albo rozprysnąć się na ścianach. Ludzki łucznik atakował od boku posyłając strzały za strzałą.

Stwór ryknął. Przyśpieszył wymykając się percepcji śmiertelników. Pazury długie jak miecze przeszyły pierś orka przechodząc na wylot. TLX wykorzystał chwilę spowolnienia potwornego oręża zadając druzgocące uderzenie. Ujrzał wykrzywioną w nienawiści niedokończoną twarz. Przymierzył się do kolejnych ciosów, gdy stwór przełamał ostrza i samemu uderzył pięściami.

Pozostawiły ślady w pancerzu. Potwór zmarnował czas na wytworzenie nowych pazurów, bo w czerep wbiły się strzały. Tylko bełty latały po pomieszczeniu jakby wystrzelone z beczki piwa.

-PUSZKO- usłyszał orka. Rzucił mu buławę, a ten złapał ją w locie i ryzykując przegrzanie rdzenia, oraz zmęczenia materiału, włożył całą energię w potężny zamach.

Stwór rozbawiony podniósł dłonie przekonany, że zdoła złapać obuch. Pomylił się. Cios spadł z siłą meteoru najpierw gruchocząc łapska, a następnie resztę groteskowej postaci.

Kukła rozbryznęła się jak zgniłe owoce. Animująca ciemność wytrysnęła i przekształciła w pasma mknące wzdłuż buławy w kierunku robota obejmując go jak pająk.

-Masz w sobie mnóstwo potencjału- usłyszał szept- Jeszcze się spotkamy.

***

Yolof drżał z dłońmi przyciśniętymi do uszu. Był tylko przewodnikiem, piekarzem, nie zamierzał bardziej ryzykować swojego życia zostawiając na pastwę losu żonę i dwójkę dzieci.

Dzikie, obłąkańcze wycie jakiego nie słyszał w całym swoich życiu, nagle się skończyło. Oderwał ręce od głowy, zmusił się do otwarcia oczu. Drzwi były otwarte, ale za bardzo się oddalił, aby widzieć wnętrz kapliczki. Postąpił niepewny krok, gdy uwagę przykuło krakanie i trzepot skrzydeł.

Odnalazł źródło dźwięków na niebie. Coś się zbliżało. Mężczyzna wciągnął powietrze, ale nie był wstanie krzyknąć. Podbiegł do kaplicy i poderwał porzuconą włócznie. Stwór się zbliżył, był na wyciągnięcie ręki.

Uderzył włócznią jak kijem wbijając ptaka w glebę. Piekarz przyglądał się mu przez chwilę, aż usłyszał kolejny trzepot.

-STAĆ KRWAAA...- usłyszał.- TO JA KRWAA…

Yolof wypuścił powietrze przygotowując kij do kolejnego ciosu. Ptak wylądował dwa kroki przed człowiekiem, ale nie zdążyło się odezwać. Krakało przerażone uciekając przed goniącymi ją zamachami włóczni.

-O CO CI CHODZI KRWAAA…? CZEMU MNIE ATAKUJESZ KRWAAA?

-O CO CI CHODZI?- Wrzasnął Yolof- JA JUŻ NIE WIEM CO TUTAJ SIĘ DZIEJĘ?!

-KRWAAA...Mówiłem, że się z wami tutaj spotkam. KRWA.

-Och.

Yolof przestał gonić kruka. Wyprostował się rzucając tylko udręczone spojrzenie na wychodzących Neffa i Gamlinga.

-Mów kim jesteś?- warknął Leopold.

-Już się przedstawiałem...KRWAA. Nazywam się Bezdech. Jestem ostatnich kapłanem Wieszcza i musicie mi pomóc. Wiem, że jesteście z Ostoi. Wiem o suszy i jak wam pomóc. Jeśli chcecie mojej pomocy najpierw musicie pomóc mnie.

-Dobra, Bezdech, ale czy my właśnie nie zabiliśmy twojego ciała?

-Mojego ciała? Nie. Ja siedzę tutaj. W klasztorze. Używam tych ptaszysk do znalezienia ratunku. Zaraz cały klasztor się zawali. Czuję jak drżą fundamenty. Zaraz wszystko się rozpadnie, musicie mnie ratować.

-Dobra- zakpił Yolof zamachując się włócznią.

-Nie, nie, nie- powstrzymał go Neff.

-Jaki masz znowu problem, KRWAA?- oburzył się Bezdech, wzbił się w powietrze, zatoczył koło i wylądował na Cierniu.

-Bezdech- zaczął odmieniec- Po co mieliśmy się tutaj spotkać? Musieliśmy ubić tutaj jakieś cholerstwo i spotkaliśmy po drodze orka…

-Cholerstwo? Orka?

Zerwał się z iluzorycznej grzędy i wleciał do kapliczki. Trójka bohaterów popatrzyła po sobie i wzdrygnęła się na odgłos kruczego krzyku:

-Nie! Co ty wyrabiasz, przestań! Pomocy, powstrzymajcie go! KRWAAA.

Odmieniec, krasnolud i człowiek posłuchali. W portalu dostrzegli ptaszysko zataczającego obłąkańcze kręgi nad orkiem. Pokuta stał naprzeciw ołtarza, świecił jakby oblała go płonąca oliwa i ten sam blask próbował pochwycić ołtarz.

Cierń zareagował jako pierwszy. Posłał strzałę trafiając kapłana w łydkę. Czar prysnął, światło zniknęło wywołując gniewny okrzyk:

-Nie przeszkadzajcie mi kiedy rozmawiam z bogami!

-Zostaw kapliczkę w spokoju- warknął cedząc słowa Neff- uratowaliśmy ci życie, powinieneś być wdzięczny, a jedyne co robisz to się panoszysz. Mam już tego dość. Jeszcze jedno słowo o tej kapliczce i kolejna strzała przebije ci grdykę.

Ork słuchał Neffa z rosnącym uśmiechem, aż zademonstrował szczerbate uzębienie. Schylił się, aby wyrwać strzałę, złamał ją pomiędzy palcami. Kiwnął głową, poklepał z aprobatą ramię odmieńca i wyszedł bez słowa.

-Bezdech- westchnął Neff- Co zżera ci klasztor?

-Nie wiem- skrzeczał kruk- Jestem zamknięty na najwyższym piętrze, najwyższej wieży.

Drużyna popatrzyła po sobie chichocząc i z niedowierzaniem kręcąc głowami.

-Oczyśćcie kapliczkę, pomódlcie się do Wieszcza, a ten wskaże wam drogę- wykrakał lądując na ołtarzu.

Nie tracąc czasu zabrali się do pracy. Rozdzielili zadania, wyrwali osobliwe pędy, wynieśli na zewnątrz i spalili. Minęły godziny, ale ukończyli porządki przed zachodem słońca.

Po wszystkim, starowiercy, Cierń i Yolof, uklęknęli przed wykutym w kamieniu człowieku bez twarzy powtarzali po kruku właściwe słowa modlitw. Piekarz znużony trudami podróży zasnął na klęczkach. W akompaniamencie cichego pochrapywania Cierń przestał szeptać, skupił się na swoim wnętrzu jakby gromadzone wewnątrz myśli miały skondensować się w burzę czystej wiary.

Pomiędzy nim, a ołtarzem przeskoczyła niewidoczna błyskawica. Powstała więź, moc zaklęta w ołtarzu przebudziła się i esencja Ciernia uchodząca za duszę została wyrwana.

Punkt widzenia odmieńca zmienił się. Dostrzegł siebie samego klęczącego z towarzyszem. Kruk zniknął. Rozglądając się w poszukiwaniu reszty drużyny przemieszczał się w ich pobliże.

-Klasztor- wyraził widmowe słowa- pokaż mi klasztor w którym ukrywa się Bezdech.

Znowu został porwany przez nieznaną siłę, szarpany niby wichurą wzniósł się w niebiosa patrząc na Wzgórza Pustelnika z lotu ptaka. Następnie Wieszcz, bo któż inny, przesuwał go niby pionkiem nad wzgórzami, które okazywały się iluzjami skrywającymi ścieżki. Skakał tak jeszcze kilka razy, aż w końcu ujrzał cel.

Klasztor. Jedna wielka gargantuiczna wieża wznosząca się po drugiej stronie wąwozu pośrodku niewielkiego jaru. Dookoła były porozrzucane inne budowle, ale nie zdążył się im przyjrzeć bo zaklęcie porwało go na szczyt wieży.

Bezdech. Prawdopodobnie to był on. Niewielki, zielonkawy, odrażający goblin z jednym długim zakręconym rogiem wyrastającym z boku głowy leżał na wznak tocząc pianę z ust.

Wizja zakończyła się. Cierń gwałtownie wybudził się z transu wywołując krzyk od wyrwanego ze snu Yolofa.

-Wiem gdzie jest klasztor- powiedział odmieniec powoli wstając z klęczek.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania