"Nadzieja nie umiera"- nowelizacja sesji RPG. Próba 1

Droga powrotna ciągnęła się niemiłosiernie w nieskończoność. Wyruszyli o świcie, a okoliczny krajobraz nie chciał zmienić się z sielankowej szachownicy pól, łąk i lasów. Zupełnie jakby utknęli w pętli, ale nie poddawali się. Byli na to zbyt wściekli.

Pierwszy maszerował złorzeczący, mamroczący człowiek. Niewiele różnił się od wędrownego żebraka, albo bywalca porzuconych barłogów. Nadawał rytm długich kroków machnięciami kija.

Niczym cień przykleił się do niego prawie trzy metrowy blaszany, człekokształtny automat. Z olbrzymią maczugą opartą o żelazne ramie nie odrywał wizjerów od mężczyzny najwidoczniej uznając go za obecnego właściciela.

Za nimi marszowym krasnolud. Jego nieobecny wyraz twarzy widniał nad kłakami obfitej czerwonej brody. Pozornie zamglone oczy były zawieszone na liczydłach i liczbach złota, jakiego nie zarobił marnując czas na tą całą wyprawę. Impulsy złości można było dostrzec w palcach próbujących wygiąć głowicę wiszącego u pasa topora.

Pochód zamykała istota, która w przeciągu jednego dnia przybrała kilka różnych tożsamości. Gdy się poznali nazywał się Rudolf Czarnozęby, pobratymca Gamlinga Rudego. Później objawił się jako Cierń, magicznie ożywiona kukła z patyków, błota i kamieni. Obecnie powłóczył nogami jako rodak Erbana, wygnany konstabl Leopold Neff. Tylko blaszak X3R0 nie musiał obawiać się kradzieży twarzy.

Nie rozmawiali przez całą drogę. Nie musieli. Wszystko sobie wyjaśnili po opuszczeniu Ostatniej Nadziei. Gdy tylko odbiorą zapłatę ich ścieżki się rozchodzą.

 

***

 

Dostrzegli pierwsze oznaki dotarcia od celu zanim tablica z nabazgranym „Ostoja” pojawiła się przy drodze. Wszystko dookoła uschło. Drzewa pozbawione liści wyglądały jak powykręcane w agonii palce staruchów. Krzewy przypominały zadręczone dzieci, trawy zniknęły ukazując popękaną, piaszczystą ziemie.

Wszyscy mlasnęli od zaciągnięcia się suchym powietrzem. Tylko X3R0 pozostał niewzruszony.

Zajazd „Znużony wędrowiec” jaśniał od latarni i palenisk bardziej, niż leżąca w dole drogi Ostoja. Budynek był masywny, tak jak powinien, aby wędrujący kupcy chcieli zawierzyć Samyrze nie tylko swoje żołądki, ale i skóry.

Tego wieczora zatrzymała się karawana. Pachołkowie oporządzali odpięte od dyszli konie. Ci, którzy dopełnili obowiązków zebrali się przy paleniskach z zawieszonymi kociołkami. Podawali sobie flaszki, gadali. Nikt nie wydawał się zadowolony. Zwłaszcza najemnicy smętnie patrzący na pilnowane wozy.

Erban i Gamling zatrzymali się przyglądając karawanie. X3R0 wyhamował przed człowiekiem, ale zamyślony Leopold wszedł na blaszaka. W ostatniej chwili, może dzięki blaskowi gwiazd majaczących na żelaznych płytach, uniknął zderzenia.

-Co ty wyrabiasz kupo żelastwa?

-Stoję- odparła maszyna.

Przeżuł cisnące się na usta przekleństwa i wyminął automat.

-A wam co się stało?

Erban fuknął i ciężkim krokiem skierował się do frontowych drzwi. Gamling przyglądał się jeszcze przez chwilę warującym zbrojnym. Rzucił spojrzenie przez ramie i poszedł śladami człowieka.

-Zaraza. Przeklęci, zaściankowi, małostkowi zasrańcy.

-A ty? Na co czekasz? Nie idziesz za nimi?- zapytał robota.

-Nie. Nie zmieszczę się w drzwiach.

-Pech.

X3R0 patrzył jak konstabl odchodzi i znika w zajeździe. Prześwietlił czujnikami okolice. Coraz więcej ludzi zwracało na niego uwagę, rozmowy ucichły, a flaszki przerywały podróże pomiędzy wyciągniętymi nieruchomymi dłońmi. Niektórzy sięgali po broń, inni kreślili na piersiach znaki.

-Dobry wieczór- przywitał się machając- Czy mogę się przysiąść?

Pytanie zawisło w powietrzu.

-Mam na imię X3R0. Szukam swojego twórce. Czy któryś z was jest moim twórcą?

-Na pizdę Pramatki. Automaton- szepnął ktoś w tłumie.

-Pozabija nas? Powinniśmy go rozwalić?

-Żartujesz? Widzisz jak on wygląda?

-Ej to nie jest nieumarły? W końcu wykorzystują dusze do napędzania tego czegoś.

-O to, to. Cztery Prawdy Nowego Boga i tak dalej. To nie jest ten, no...bluźnierstwo? Jego istnienie?

-Ta? To idź i mu to wytłumacz

X3R0 z rosnącą dezorientacją obserwował ożywienie tłumu. Soczewki zawęziły się. Podniósł maczugę, wbił ją w ziemie i oparł się o nią. Ociosany kawał drewna był większy od każdego śmiertelnika.

-Ano...przepraszam panie X3R0.

Robot namierzył niewielkiego tłustego człowieczka, wynurzył się spomiędzy zbieraniny i miętoląc w rączkach czapkę nieśmiało zbliżał się do niego.

-Kim jesteś? Jesteś moim twórcą?

-Ja? Nie. Na bogów nie. Mam na imię Marcinek. Pomyślałem, że może się pan przysiądzie i opowie o co chodzi? Bo chyba nie przyszedł pan nas pozabijać, prawda?

-Nie. Znaczy tak. Nie, nie pozabijać, tak prawda.

-Proszę za mną. Co pan jada? Pije?

-Nic. Ale chętnie skorzystam z przeglądu. Macie tutaj mechaników?

-Nie wiem. Może zaraz jacyś się znajdą. Tymczasem zapraszam.

X3R0 zlustrował człowieczka. Nie, nie człowieczka. Niziołka. Wzruszył ramionami i powiedział:

-Dobrze. Dziękuję za zaproszenie.

 

***

 

Erban jak puszczona strzała skierował się do kontuaru. Nie zwracał uwagi na ubawione towarzystwo raczące się piwem, serem, chlebem i kiełbasą chociaż zapachy wykręcały mu żołądek.

Dotarł do szynkwasu. Samyra, gospodyni, gawędząc radośnie wypełniała kolejne kufle. Służba na przemian opuszczała i wchodziła do kuchni wymieniając półmiski i antałki.

Chciał być uprzejmy, czekał na swoją kolej, ale trwało to zbyt długo.

-SAMYRA- ryknął- WRÓCILIŚMY z Ostatniej Nadziei.

Goście obruszyli się i naskoczyli, ale widok ponurej miny usadził ich jak kundle na łańcuchach. Kobieta drgnęła przestraszona, przyjrzała się wędrowcowi. Kiwnęła mu głową przywracając pogodny wyraz twarzy i pokazała palcem na kuchnie.

Erban przeżuł język i poszedł we wskazany kierunek. Bez problemu odnalazł izbę w której zaledwie dwa dni temu zawarli niespisaną umowę. Po wejściu do środka zajął miejsce przy stole. Skrzyżował ręce na piersi i wilkiem patrzył na wchodzącego krasnoluda, oraz fałszywego konstabla.

Nie rozmawiali. Nie mieli o czym. Zaraz ten absurd się skończy.

 

***

 

Samyra weszła z tacą pełną jedzenia, za nią służąca przyniosła napitek. Po zastawieniu stołu kobieta przyjrzała się im kolejno mrużąc oczy na widok Neffa.

-Co się stało z Rudolfem?

-Poległ- odparł Erban.

-Co? Zaraz. Co z ojcem Solomonem, co się tam stało?

-Wszystko się...skomplikowało- powiedział Gamling.

-To może ja się przedstawię- odezwał się wygnaniec- mam na imię Leopold Neff. Byłem konstablem w Ostatniej Nadziei. Niestety ojciec Solomon został zamordowany, świątynia jaką się opiekował okradziona. Nie był jedyną ofiarą, morderca jest na wolności, a burmistrz zwolnił mnie z obowiązków.

-Przykro mi- odparła Samyra- przykro mi to słyszeć.

-Tak, tak- obruszył się Erban- Straszne, okropne rzeczy. Płać. Śpieszy mi się.

Skonfundowana gospodyni zrobiła głupią minę.

-Dostarczyliśmy list. Wetknęliśmy go w zimną, martwą rękę kapłana. Nie nasza wina, że zrządzeniem losu coś go zajebało. Zrobiliśmy swoje. Płać.

-Tak- odparła- masz racje. To nie wasza wina. Nie wierzę. Nasza wioska. Susza. Wszystko przepadło.

Dosiadła się do stolika zapełniając kufel piwem. Upiła sowity łyk, poprawiła drugim, dłuższym, aż osuszyła cały. Westchnęła, zdusiła beknięcie. Odwiązała sakiewkę od pasa i zaczęła wygrzebywać monety. Położyła na blacie trzy srebrniki. Jedną przed Erbanem, drugą Gamlingiem, a trzecią podniosła i zaczęła obracać.

Leopold drgnął w ostatniej chwili krzyżując ręce na piersi i odchylając się na krześle.

-Nie chcielibyście spróbować jeszcze raz? Zarobić więcej pieniędzy?

Erban skrzywił się, a oczy Gamlinga zalśniły. Konstabl podniósł głowę z pytającym wyrazem twarzy.

-Tak. To oferta dla wszystkich obecnych przy stole.

-A mogę wiedzieć w czym rzecz? Chłopaki napomknęły coś po co był w ogóle potrzebny kleryk, ale nie pytałem o szczegóły.

Wędrowiec przewrócił oczami, a krasnolud zmierzył konstabla wilczym wzrokiem.

-Od roku dręczy nas susza- zaczęła Samyra- Normalnie byśmy to zignorowali, po prostu tak bywa, ale w tym roku było jeszcze gorzej. Słońce nie było nawet mocniejsze niż w minionych gorących latach. Po prostu woda zdaje się znikać z Ostoi.

-Nasza wioseczka- nalała sobie piwa- utrzymuje się praktycznie dzięki mnie. Zatrudniam wszystkich z Ostoi.

Służąca czekająca przy drzwiach uśmiechnęła się.

-Pomyślałam, że od dawna nie było u nas żadnego kleryka. Starowiercy odprawili chyba każdy znany rytuał, ale nie było pośród nas żadnego duchownego. Wtedy przypomniałam sobie o Nowym Bogu i jego świątyni w Ostatniej Nadziei. Pomyślałam, że może ojciec Solomon coś poradzi.

-Poradzi? W sensie przeprowadzi nabożeństwo, albo egzorcyzm?

Erban zaczął zajadać poświęcając strawie całą uwagę. Gamling nalał sobie piwa i wziął pęto kiełbasy.

-Tak.

-Skoro Solomon nie żyje to jaki jest plan B?- zapytał pełnymi ustami krasnolud.

-Nie chciałam zagrywać tą kartą, ale...- osuszyła kufel- Niedaleko nas jest miejsce nazwane Wzgórzem Pustelnika. Tytułowy pustelnik jest pomazańcem Wieszcza. Podobno bardzo utalentowany jasnowidz.

-Dlaczego dopiero teraz?- zapytał Gamling.

-Cóż. Nazywa się Bezśmiech. Nie za bardzo mu ufam, bo jest goblinem.

-Poważnie? Tylko dlatego?- zapytał ozięble Leopold.

-Nie, nie tylko. Wzgórza Pustelnika nie są pustelnią. Kiedyś była to kryjówka rozbójników, ale od niedawna stała się grodem samozwańczego księciem. Podobno Bezśmiech był nieocenioną pomocą w drodze po władze. To naprawdę będzie niebezpieczne, dlatego jeśli dotrzecie do jasnowidza i uzyskanie od niego proroctwo pomocne w pokonaniu suszy ja...zapłacę wam dziesięć srebrników.

-Na głowę?- zapytał Gamling podnosząc się na blacie.

-Na bogów nie. Przez rok tyle bym nie zarobiła. Proszę. Błagam. To całe moje oszczędności. Pomóżcie mi ocalić Ostoję, a pieniądze będą wasze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania