Naiwny (Rozdział 2) - Znajomość (cz.1)
Dużymi krokami nadchodziła kalendarzowa jesień. Dzień kończył się szybciej, a noc stawała się dłuższa. Na nowo rozpoczynająca się pora roku nie zwiastowała tylko zmian temperatury, jak i spadających z drzew liści, zobowiązywała do zdobywania nowych doświadczeń, jak i poukładania sobie życia. Wiele było przede mną, a ja nie mogłem znieść, że to dopiero początek.
Nie miałem ochoty przedstawiać się nowym ludziom, ani ich poznawać. Nie miałem takiego zamiaru. Nie chciałem znowu przechodzić przez narastającą liczbę spojrzeń kierowanych w moją stronę, co i tak było nie do pominięcia. Od tygodnia nie poznałem nikogo, z kim zamieniłbym więcej niż dwa słowa,nawet na przywitanie. Nie byłem w stanie pierwszy wyciągnąć ręki, tym bardziej na tyle zaufać, by spędzić z kimś dłuższą chwilę.
Ostatnie miesiące nie należały do najprostszych. Dużo się wydarzyło, jeszcze więcej się zmieniło, na gorsze. Czasami myślę że to wszystko na nic, lecz przecież trzeba popełnić błąd, żeby zrozumieć i nie popełnić go raz jeszcze. Wiele znajomości, jak i pewne sprawy się skomplikowały. Popadłem w depresję. Zacząłem miewać kompleksy, których wcześniej nie zauważałem. Nie miałem do kogo się zwrócić. Odczuwałem samotność, której wcześniej nie zaznałem. W myślach miałem wiecznie nieukładający się zbyt dobrze scenariusz. Nie miałem przyjaciół, wszyscy okazali się fałszywi i podli. Rodzina by mnie nie zrozumiała, pomyślałaby, że to tylko zwyczajne humory nastolatka. Zanim nie przechodziłem tego gorszego etapu w moim życiu, byłem pełen nadziei, a także cieszącym się każdym dniem chłopakiem. Miałem swoje marzenia i plany na przyszłość, która miała być wspaniała. Wyobrażałem sobie życie za cudowne, póki nie dostałem od niego dużego kopniaka.
Nie dość, że na zewnątrz było źle, w domu też nie bywało najlepiej. Burza złych uczuć i smutku panowała wszędzie, gdzie tylko dotarła. Bardzo brakowało mi w tamtym czasie dobroci, którą ktoś mógłby mi okazać. Przestałem wierzyć w marzenia, że kiedykolwiek będzie tak, jak ja tego chcę, po mojej myśli. Moja osobowość została zakopana pod wielkim gruzem kamieni.
Jakikolwiek miły gest w moją stronę, podarunek, czy chociażby uśmiech, był mi obcy.
Kiedy nadszedł poranek, zza chmur wyszło długo oczekiwane słońce. Od tygodnia panowała głównie burza. W końcu musiałem wstać z łóżka. Nie wyobrażałem sobie wyżyn możliwości, jakichkolwiek, które by czekały na zewnątrz. Pochłonięty codzienną rutyną, po długim czasie bezsensownego leżenia w łóżku , zdołałem wyjść z domu.
Zmierzając do szkoły byłem psychicznie zmęczony wspomnieniami o przeszłości. Miałem nadzieję, że dzień minie zwyczajnie i nic się nie wydarzy, co mogłoby poruszyć mą osobę. Jak bardzo się wtedy myliłem.
Mijały kolejne godziny zwątpienia, każdej po sobie następującej chwili. Odliczane sekundy, minuty do dzwonka były nużące. Nadszedł czas końca lekcji, jak i wyjścia ze szkoły. Kierując się do przystanku, zawsze musiałem przejść drogę prowadzącą pod górkę. Z przyczyn zdrowotnych szybko się męczyłem, brała mnie kolka i zadyszka, więc każdy krok po owej drodze wymagał ode mnie wysiłku. Będąc już na górnej stronie drogi, wydobył się za mną donośny głos obcej postaci :
– Hej, zaczekaj!
Zaciekawiony, odwróciłem wzrok.
CDN
Komentarze (24)
Czekam na więcej, bo mnie zaciekawiłeś autorze.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania