Najlepsi (1)

Lis siedział nad samym brzegiem strumienia. Owinięty szczelnie pięknym puszystym ogonem przyglądał mi się zupełnie nie po zwierzęcemu. Nie uciekł, kiedy usłyszał moje kroki, odwrócił tylko w moją stronę smukły pyszczek i wlepił we mnie bursztynowe ślepia. Szukałam czegoś innego, czegoś co miało mi pomóc pamiętać.

 

 

Kiedy Kicaj, tak kazał się zwracać do siebie znajomy-nieznajomy, powiedział mi co mam zrobić, w pierwszym odruchu roześmiałam się traktując to jako żart. To było następnego dnia po moim przybyciu. Siedzieliśmy na tarasie trzeciej kondygnacji przy nakrytym do śniadania stoliku. Patrzyłam na moje wiatraki odcinające się cudowną bielą od niebiesko-zielonego morskiego tła. Wierzyłam, że to mój pomysł, że to ja zaprojektowałam ten dziwaczny krajobraz, tak bardzo mnie fascynował i zauroczył. Dlaczego zatem nie przyjęłam słów Kicaja za pewnik? Przecież w tym miejscu nic nie było racjonalne.

 

- On ci wszystko wyjaśni, pomoże ci przypomnieć sobie to co potrzebne – mężczyzna ujął moją dłoń, spojrzał na mnie z troską – wiem jak to brzmi, ale ja tam już byłem. Zaufaj mi, takie rzeczy tu się zdarzają.

 

- A dlaczego ty nie możesz mi powiedzieć kim jesteś, kim ja jestem? Przecież widzę, że doskonale to wiesz – rozbawienie zniknęło z mojej twarzy. W końcu uwierzyłam, że rzeczywiście czeka mnie to spotkanie. W tyle głowy pojawił się kolejny przebłysk. Ufam mu, on nie kłamie. Ale dlaczego zmusza mnie do tego absurdu, zamiast po prostu wyjaśnić to, czego nie pamiętam?

 

- Mówiłem ci już Najlepsza – wciąż trzymał mnie za rękę przesuwając smukłymi palcami po mojej skórze – takie są zasady. Nie wolno mi, wszystko bym zepsuł a ciebie stracił. Ale ty sobie sama przypomnisz, już niedługo.

 

- Skąd ta pewność – spojrzałam na niego ze złością – nic do mnie nie wraca. Staram się i nic. A jak tak mi zostanie? Co wtedy zrobisz? Co ja zrobię? – głos zaczął mi niebezpiecznie drżeć, poczułam napływające do oczu łzy.

 

- Będzie dobrze – uśmiechnął się do mnie – popatrz na to – wskazał gestem stojący przed nim talerz z gorącą jeszcze jajecznicą i filiżankę kawy – nie mówiłem ci, że dwie łyżeczki cukru i bez mleka, a jest idealna. I że jajka muszą być tak ścięte, bo…

 

- …bo nie zjadłbyś gdyby była rzadka, nigdy nie tknąłbyś też jajka na miękko – wpadłam mu w słowo i spojrzałam z wdzięcznością. Rzeczywiście, nie zastanawiając się nad tym doskonale wiedziałam co lubi i jak powinnam to przygotować. Tak jak wczoraj, gdy kładliśmy się do wspólnego łóżka, instynktownie wybrałam lewą stronę. Prawa zawsze jest jego.

 

 

Zrobiłam kilka kroków w kierunku siedzącego nadal bez ruchu zwierzęcia. Rozejrzałam się dookoła. Wszystko się zgadzało: zakole strumienia, wielkie liście łopianów na przeciwległym brzegu, szary płaski kamień obrośnięty dziwnym pomarańczowym mchem. Tylko gdzie jest Królik? Lis go dopadł, i już nigdy niczego się nie dowiem?

 

- Witaj – miękki niski głos rozległ się bezpośrednio w mojej głowie, spojrzałam zaskoczona na rudą plamę przed sobą.

 

- Tak, to ja i to ze mną chcesz się zobaczyć – znów słowa wystrzelone wprost do mojego mózgu. Dziwne uczucie. Postanowiłam spróbować podobnie, nie otwierając ust starałam się uformować strumień myśli dla niespodziewanego rozmówcy.

 

- Miałeś być Królikiem, tak powiedział Kicaj – musiałam dotrzeć do adresata, bo w tej samej sekundzie odebrałam pełną zdziwienia odpowiedź.

 

- Kicaj? Tak kazał się nazywać? – wydawało mi się, że słyszę też cichy chichot – Naprawdę, po tym, co zrobił z…

 

- Z czym? – spytałam ciekawie.

 

- Nieważne, ale ten twój Kicaj ma tupet – rozbawienie dominowało w tym stwierdzeniu – a wracając do pierwszego wrażenia: Królik był dla niego, ja jestem dla ciebie.

 

- Nie rozumiem – naprawdę nic już z tego nie pojmowałam. Telepatycznie rozmawiam z Lisem, który miał być czymś zupełnie innym, nie wiem dokładnie po co tu przyszłam i jak to ma pomóc mi w odzyskaniu samoświadomości. Najdziwniejszy sen w moim życiu.

 

- Doprawdy? – zwierzę podniosło się z gracją i zbliżyło się do mnie. Cały czas w nienaturalny sposób patrzyło mi prosto w oczy. Kolejna migawka z przeszłości. Klatka pośrodku zaniedbanego podwórka. Za mną nieotynkowany dom ze starej, ciemnoczerwonej cegły. Od drucianej zagrody czuć intensywny, nieprzyjemny zapach. W środku od ścianki do ścianki miota się rdzawy lśniący błysk. Nie mogę przyjrzeć się mu dokładnie, niesamowicie szybki nie zatrzymuje się ani na chwilę. Chcę podejść bliżej, ale ktoś łapie mnie za rękę i odciąga, chyba ojciec. Ta woń, później zawsze ją rozpoznawałam, oznaczała, że w okolicy są lisy. A one tak często były w pobliżu, tam gdzie i ja.

 

- A więc to ty mi powiesz o co w tym wszystkim chodzi? Co tu robię? – spytałam, kiedy wizja się rozmyła.

 

- Nie, mogę jedynie pokazać ci właściwy trop, pomóc. Ale sama będziesz musiała to zrozumieć. Albo i nie – zwierzak przeszedł obok muskając moją nogę swoim puszystym ogonem.

 

- No chodź już, i tak jesteśmy spóźnieni – usłyszałam zniecierpliwione sarknięcie. Odwróciłam się i podążyłam jego śladem. Postanowiłam sobie w duchu, że już niczemu nie będę się dziwić.

 

 

- I jak? – szary kształt przysiadł obok przyczajonego przed wejściem do pieczary Lisa.

 

- Weszła przed chwilą, zobaczymy – odparł rudzielec.

 

- Wiesz, że nie o to pytam. Jak wrażenia? Da radę? – kulące się w zaroślach stworzenie trudno było przyporządkować do jakiegoś konkretnego gatunku. Najbardziej przypominało karłowatą burą żyrafę. Efekt psuły długie sterczące uszy i puszysty biały ogonek.

 

- Skąd mam kurde wiedzieć? Tego nigdy nie da się przewidzieć – Lis był wyraźnie zirytowany – ale od razu przeszła na wymianę myśli. Bez żadnych prób pośrednich.

 

- No co ty? – Szary nie krył zdziwienia – Nieźle. Mój na początku gadał, zanim się zorientował, że przecież wcale nie musi.

 

- To jeszcze o niczym nie przesądza. Wiadomo, że musi być inteligentna, w końcu jestem Lisem.

 

- Ciekawe czym będziesz jak z tobą skończy – Szary zaśmiał się złośliwie, Lis obrzucił go złym spojrzeniem i kłapnął zębami.

 

- Wiesz, że kazał do siebie mówić Kicaj? – odezwał się po chwili z satysfakcją w głosie.

 

- No żesz, jego mać – Szary aż zawarczał, co kompletnie wykluczało się z jego wyglądem – bezczelność. Najpierw narobił mi takiego dziadostwa, a teraz ze mnie jawnie kpi.

 

Lis zaśmiał się cicho. Sam był ciekawy czym on będzie, kiedy miną sprawdziany i próby. Miał nadzieję, że zachowa sporo z siebie, był zdania, że baza nie jest zła. Kilka drobiazgów do dopracowania. Ale może właśnie to był problem, że już sam uważał, że wszystko w nim jest jak najbardziej w porządku. A przecież nie trafiliby tu gdyby tak było.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania