Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Namiot z siatki
- Trzymaj się!
Michał stęknął, spróbował podciągnąć się na barierce. Poczuł jak jego mięśnie napinają się, ciało drży z wysiłku. Ból eksplodował w ramionach i popłynął przez kark do kręgosłupa.
- Spadniesz! Trzymaj się, kurwa!
Michał podjął jeszcze jedną próbę. Zaciskając zęby szarpnął się w górę, oderwał jedną dłoń od drążka i wyrzucił ją w górę, w rozpaczliwym akcie ostatniej szansy.
Palce przyjaciół zetknęły się, Piotr chwycił przyjaciela i zdecydowanym ruchem podciągnął go ponad krawędź. Michał jęknął z ulgi i przetoczył się po betonie.
- Okej. Jeszcze dwa.
Michał nie odpowiedział. Leżał na plecach z zamkniętymi oczami, oddychając szybko i płytko. Gdzieś zawyła syrena policyjna, dmuchnęło zimnym wiatrem. Wszędzie w zasięgu wzroku migotały kolorowe światła miasta, mgła unosząca się ponad nim poszarzała widok, czyniła pejzaż magicznym i tajemniczym. Na wieżowcu Adiesa, stojącym naprzeciwko budynku, na który się wspinali, pulsował wielki, czerwony neon firmy. Piotr spojrzał na niego przelotnie.
- Jeszcze dwa piętra. Dasz radę, nie?
Michał mruknął przytakująco. Podniósł się do pozycji siedzącej.
- Tylko chwilę daj mi odsapnąć, dobra?
- Ale tylko trochę. Dalej będzie luźniej chyba. Widzisz te kraty? To siatki zabezpieczające, chyba żeby ludzie nie skakali. Albo, że jak wyrzucają jakieś gówna z okien, żeby nie pozabijały ludzi na ulicach.
- Taaak
- No, to po nich będzie dość łatwo się wspiąć. - Piotr usiadł koło przyjaciela, zdejmując plecak. Zgrzytnął zamek błyskawiczny.
- Weź mi powiedz. Jesteś pewny, że ona jest na górze tak? - Michał przyjął butelkę wody, pociągnął łyk.
Piotr nie odpowiedział od razu. Położył założone ręce na kolana, oparł podbródek. Popatrzył na światła w dole nieobecnym wzrokiem.
- Nie wiem w sumie. Ale to jest kurewsko ważne, żebyśmy tam weszli.
- Tak, tak. Mówiłeś.
- Co?
- Nic. Nieważne. - Michał roztarł ramiona na które wstąpiła gęsia skórka. - Jestem gotowy. Dawaj.
- Michał?
- No?
- Jak spadnę, to nie schodź.
- Co?
- Jak spadnę. To znaczy, jeśli spadnę. Wtedy nie schodź, tylko do końca. Ktoś musi być na górze, jak ona przyjdzie.
Podnieśli się. Stalowe linki, splecione w sieć, okrążały kondygnację budynku nad ich głowami, tworzyły namiot którego wierzchołek znajdował się tuż pod samą “iglicą” - kopułą wspartą na sześciu kolumnach. Pod kopułą miało dojść do spotkania. Przyjaciele musieli wejść na siatkę i wspinać się przez kolejne dziesięć lub piętnaście minut. Gdyby odpadli, stoczyli by się na sam dół namiotu, gdzie siatki były zawinięte - w słabym świetle neonu z naprzeciwka widzieli w dole butelki, ogryzki i coś, co wyglądało jak niedojedzone drugie śniadanie - i albo zatrzymaliby się przy krawędzi, albo niesieni pędem zostaliby wyrzuceni w rozmigotaną przepaść.
Wiatr dął. Michał poszedł pierwszy, chwycił siatkę, podciągnął się. Oparł stopy, złapał wygodną pozycję. Metal był lodowaty w dotyku. Piotr był tuż za nim. Spojrzeli na siebie, rozczapirzeni na siatce jak pająki na pajęczynie, wymienili znaczące spojrzenia. I ruszyli do góry.
Minęła minuta, potem kolejna i jeszcze jedna. Wspinali się, nie patrząc w dół.
- Robi się stromo, nie!?
Im wyżej byli, tym więcej wysiłku wymagała wspinaczka. Po chwili parli już po niemal pionowej, stalowej pajęczynie.
- Dobra, widzę już koniec! - darł się Michał - Jeszcze z dwieście metrów!
- Wspinaj się!
Piotr oderwał dłoń od stali, wyciągnął się sięgając wyżej… i trafił ręką na but przyjaciela.
- Czemu stoisz!? Ej!
Cisza. Piotr zaklął, cofnął się, upewnił, że ma stabilne oparcie w stopach i spojrzał do góry. Michał, z kurtką której połami szastał wiatr, tkwił jak przyklejony, mocno wczepiony w siatkę, z twarzą odwróconą w drugą stronę, tak, że Piotr nie mógł jej dostrzec.
- Ej! Kurwa, ziemia do Michała, rusz się!
- Ona… - rozległ się głos, natychmiast stłumiony przez wiatr.
- Co!? Głośniej! Wspinaj się!
- Ona już tam jest, widziałem ją!
Piotrowi z twarzy odpłynęły resztki krwi, po ciele przeszedł dreszcz. Chwycił go paraliżujący lęk. Obwisł na siatce. Minęło kilka sekund, zanim wrócił do siebie.
- Dobra, spokojnie! Będzie dobrze. Wspinaj się dalej! - chciał, żeby jego głos zabrzmiał pewnie i przekonująco.
- N-nie dam rady - wyjąkał Michał - Ona jest, kurwa, przerażająca!
- I tak nie masz odwrotu!
Negatywne wzmacnianie? Kiepski pomysł.
- Pierdolę! - wydarł się Michał - Przesunę się w bok, idź pierwszy!
Z tymi słowami zaczął przemieszczać się w lewo, by zrobić miejsce. Piotr westchnął.
Wspiął się kilka metrów w górę, zrównał się z przyjacielem.
- Jesteś pizda.
- Dawaj, bohaterze.
Piotr zebrał w sobie odwagę i ruszył do góry. Uważnie obserwował wierzchołek budynku. Byli blisko, bardzo blisko, może z pięćdziesiąt metrów od celu. Z tej perspektywy widział wewnętrzną stronę sklepienia kopuły, oświetloną nieznanym źródłem światła. Była pokryta malunkami. Z tego dystansu wydawała się po prostu kolorowa.
Wyciągnięcie ciała, ręka do góry, chwyt, podciągnięcie. Prawa stopa, oparcie, siadło. Lewa, powtórka. Wyciągnięcie ciała, ręka do góry, chwyt…
I wtedy też ją zobaczył. Mignęła mu, jak cień na sklepieniu. Przez chwilę widział zjeżoną sierść i długi ogon, potem zniknęła. Piotr nie skomentował. Wspinał się dalej. Słyszał, jak Michał sapie za nim.
Byli już prawie u celu, kiedy Piotr usłyszał cichy zgrzyt, szelest kurtki i zdławiony krzyk. Odwrócił głowę tak szybko, że aż strzyknęło mu w karku.
Michał leciał w dół, głową naprzód, wymachując rękoma. Kiedy przestało być stromo, zaczął koziołkować jak dziki. Potem walnął w zawinięcie na płasko, siatka zamortyzowała i wyrzuciła go w ciemność.
Całość trwała mniej niż kilka sekund, jednak Piotrowi ciągnęła się przez wieczność.
- Ja też? - zapytał w końcu szeptem. Nie musiał krzyczeć. Ona go i tak słyszała. Bo słyszała wszystkich i wszystko, każde wypowiedziane słowo każdego człowieka na Ziemi od zarania dziejów.
- Ty też. - odparł mu cichy głos, gdzieś obok lewego ucha. Piotr krzyknął ze strachu, odruchowo przywarł do siatki całym ciałem. Poczuł jak na policzku odciska mu się lodowaty metal.
- To specjalnie nie boli - głos rozległ się tym razem obok prawego ucha - Michał jest już na samym dole, rozbryźnięty na bruku. Nic z niego nie zostało, wiesz? Jego matka zaoszczędzi na pogrzebie, bo trzeba go będzie spalić. Nikt tej mazi nie poskłada na tyle, żeby dało się to to wsadzić do trumny.
- Nim pójdę - Piotr drżał. - Powiedz mi tylko, bo muszę wiedzieć. Dlaczego? Dlaczego mieliśmy się tu wspinać? Czy nie mogłaś nas zabrać jakoś normalnie? Wypadek drogowy, rak, zamach, cokolwiek? Dlaczego musieliśmy przez to przechodzić?
- Dlatego - głos był nad Piotrem. Nie mając nic do stracenia uniósł głowę i spojrzał w czerwono-złote, połyskliwe ślepia stworzenia zawieszonego niczym nietoperz, głową w dół na metalowej siatce. - Że czasem, żeby usprawiedliwić samobójstwo, trzeba z własnej woli doprowadzić się do tak beznadziejnego stanu, by móc powiedzieć “dobra, już jest tak źle, że wolę umrzeć”. Prawda, Piotrze? Brakowało odwagi, co? Czujesz się usprawiedliwiony? A może chcesz zrzucić winę na kogoś z zewnątrz? Może na twojego kumpla?
- Nie.
- Tchórzyyyysz…
- Nie!
- No to rób to i nie marnujmy więcej mojego czasu, dobrze?
Piotr zamknął oczy.
To jest to, to jest ten moment, rozegrane idealnie, idealnie w punkt. I tak nie zejdziesz, nie starczy ci siły, puść się, masz prawo, to twoje ciało, twój wybór, teraz, już możesz, już możesz…
Nie.
Nie, nie, nie. Jednak nie.
- Schodzę. - powiedział stanowczo Piotr, wyzywająco spoglądając wprost w gorejące ogniem piekielnym ślepia bestii. - Pierdolę.
Stwór milczał. Piotr wyjął stopę z oka siatki, opuścił ją, znalazł oparcie. Powtórzył czynność z drugą nogą. Nie odrywał wzroku od bestii, która przekrzywiwszy głowę przyglądała mu się uważnie.
Prawa ręka. Lewa…
Omsknęła mu się dłoń. Wiatr dmuchnął ze złej strony, wygiął go. Piotr rozpaczliwie zamachał rękoma a potem odpadł. Pokoziołkował trochę, wyniosło go poza skraj zawiniętej siatki… lecz zdołał chwycić się jej jedną ręką.
Wisiał nad przepaścią, walcząc z całych sił by się podciągnąć. Nie miał już jednak sił.
Po chwili nad jego głową zawisł stwór.
- Widzisz, problem ze zmianami decyzji na ostatnią chwilę polega na tym, że męczy mnie zajmowanie się niezdecydowanymi ludźmi.
Piotr sapnął.
- Jestem szczęśliwy, jestem smutny, zabiję się, nie zabiję się. Kurwa mać, już ja wam dam. - potwór pokiwał palcem w parodii rodzicielskiego kazania - Dość. Spadaj. Miłego lotu.
I Piotr się puścił.
Lot trochę potrwał, ale w końcu jego ciało z miłym mląśnięciem rozbryznęło się na parkingu.
Eyoo eyoo eyooo - to wyła karetka pogotowia.
Podirytowana Wolna Wola przeciągnęła się odsłaniając przy okazji szereg stożkowatych, żółtych zębów i odwróciwszy się od krawędzi siatki, w kilku szybkich susach wróciła na górę. Potem siadła pod kopułą i wyjąwszy ciekawą książkę czekała na kolejnych.
Bogu
Komentarze (3)
"Gdyby odpadli, stoczyli by się na sam dół" - stoczyliby
"Spojrzeli na siebie, rozczapirzeni na siatce jak pająki" - rozcapirzeni
"- Jeszcze z dwieście metrów!" - ze
"Potem walnął w zawinięcie na płasko, siatka zamortyzowała" - nie bardzo wiadomo, co to - zawinięcie - chyba jakiś element budynku...
"- Ty też. - odparł mu cichy głos, gdzieś obok ” - usuń kropek
"głos rozległ się tym razem obok prawego ucha - Michał jest już" - kropek
"- Nim pójdę - Piotr drżał. - Powiedz mi tylko, bo" - kropek
"- Schodzę. - powiedział stanowczo Piotr, wyzywająco" - usuń kropkę
”- już ja wam dam. - potwór pokiwał palcem w parodii rodzicielskiego kazania - Dość. Spadaj. Miłego lotu." - Potwór - dużą literą i kropka po - kazania
"jego ciało z miłym mląśnięciem rozbryznęło się na parkingu." - proponuję - mlaśnięciem - ponieważ "mląśnięcie" wygląda na gwarowość/regionalizm, to narracja a nie dialog - tylko zwracam uwagę...
Stosujesz dywiz w liniach dialogowych, rozumiem iż to kwestia edytora z którego korzystasz.
Takie tam udało mi się wyłapać, wiesz o co kaman, więc zwracam uwagę i se rozpatrz te sprawy.
Tekst jest wporzo, ciekawy pomysł, jest dynamicznie, emocje i teges :) Pzdr
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania