Narkomanka

Dedykuję to opowiadanie wszystkim ludziom, którzy

w życiu nie mają łatwo i często muszą

stawić czoła przeciwnościom losu.

Lexi

 

Ktoś kiedyś powiedział mi, że czasem najlepiej jest wylać swoje myśli na papier. Musiał być to ktoś mądry skoro mi to polecił. Teraz cieszę się, że w moim życiu pojawiły się pewne osoby które chciały mi pomóc. To właśnie im zawdzięczam dzisiejsze życie. Choć ono nie należało do tych z rodzaju najlepszych, sporo w nim było łez, krzyków, głupich awantur. Chyba jedynego czego pragnęłam to miłości, niczego więcej. Nie chciałam pieniędzy, ani drogich rzeczy. Chciałam jedynie, aby ktoś mnie mocno przytulił, powiedział jak bardzo kocha. Niestety tak nie było. Mam na imię Katy, może troszkę inaczej. Nazywam się Katy Stone. Moja matka jest architektem, a ojciec był biznesmenem. Później dowiecie się czemu był, a nie jest. Mieszkam w Virginii, to małe miasteczko, mało atrakcyjne. Może dlatego ludzie przez niego przejeżdżaj, albo zatrzymują się na 15 minut, by za chwilę stąd uciec. Jedynym urokiem tego miejsca jest port nad, który od dzieciństwa uwielbiałam przychodzić. Początkowo z rodzicami, później już sama. Moja historia zaczyna się jak u każdego żywego stworzenia, od dnia narodzin. Matka często mi opowiadała jaki ból przeżyła rodząc mnie ale szczerze nic sobie z tego nie robiłam. Może dlatego nie mam rodzeństwa, bo moja rodzicielka nie chciała znów przechodzić przez to samo. Rodzice nie zajmowali się mną tak jak inni swoimi dziećmi. W zamian za spędzony z nimi czas dostawałam misia, lalkę czy inne cholerstwo, które nie dawało mi szczęścia. Zabawki nie mogą przecież zastąpić rodziców. Gdy przez okno widziałam inne dzieci wraz z ich rodzicami czułam, że w mojej rodzinie czegoś brakuje, że coś jest nie tak. Tamte dzieci były zawsze uśmiechnięte, radosne, bawiły się ze swoimi rówieśnikami, ale także z rodzicami. A ja? Ja nigdy nie odczułam jak to jest mieć naprawdę mamę i tatę. Gdy szliśmy wszyscy na port to tylko po to, by kupić ryby i inne niezbędne artykuły do życia. Mnie zostawiano samą na plaży pod pretekstem, że będę się nudzić i zacznę niepotrzebnie przeszkadzać. Pamiętam jak zobaczyłam mała dziewczynkę, nie była oczywiście sama tak jak ja. Szedł z nią jej tato, uczył ją jazdy na rowerze. Och jaka mnie wtedy wstrętna zazdrość ogarnęła. Czemu ja nie mogę być na jej miejscu? To niesprawiedliwe, ja musiałam sama bawić się zabawkami, które dawali mi rodzice. Ani razu nie zapytali czy oni też mogą. Wyobraziłam sobie siebie i mojego tatę. Jakby było fajnie gdyby on ze mną spędzał tak czas. Fakt miałam rower, ale sama nauczyłam się na nim jeździć, więc nie pytałam czy mnie nauczy. Gdy miałam 15 lat rodzice się rozwiedli. Dużo się kłócili, raz ojciec uderzył matkę w nerwach,a le ją przeprosił i więcej tego nie zrobił. Mimo to nadal się awanturowali. To on pierwszy nie wytrzymał i przyniósł matce papiery rozwodowe. Była wściekła, jej oczy płonęły złością, wiedziałam, by do niej w tamtej chwili nie podchodzić. Wyglądała jakby miała wszystkich dookoła pozabijać. Ojciec się wyprowadził, aja z matką zostałam w miasteczku, nudnym, bo nic w nim ciekawego nie było. Nie utrzymywał ze mną kontaktu, może zapomniał, że gdzieś ma córkę, która tęskni i go potrzebuje. Przecież nadszedł wiek dojrzewania, dorastania. Ojciec był mi potrzebny wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Ale jego nie było. Tylko raz od momentu rozwodu wysłał mi kartkę na święta. Jeden jedyny raz. Matka też się mną nie interesowała, nie rozmawiałyśmy ze sobą. Ona rano szła do pracy, a wieczorem wracała. Wolne dni odsypiała, albo upijała się do nieprzytomności. Straciłam zaufanie do każdego kogo napotkałam na swej cholernie okropnej życiowej drodze. W wieku 16 lat zapaliłam pierwszego papierosa. Z czasem spodobało mi się to i nie potrafiłam rzucić tego przebrzydłego nałogu. W nauce się opuściłam. Nie byłam już tą grzeczną Katy co kiedyś. Stałam się wulgarna, niemiła wręcz okropna. Może miało to związek z wpadnięciem w złe towarzystwo. Matka nie dawała sobie ze mną rady, więc przymykała oko na moje nocne eskapady. Wracałam nad ranem skacowana, bo nie ukrywam również nadużywałam alkoholu. Nauczycie nie mogli zaakceptować mnie taką jaką się stałam, więc wywalili mnie ze szkoły. W tamtej chwili cieszyłam się z tego. Nie musiałam chodzić do tej cholernie nudnej budy. Całe dnie mogłam przesiadywać tam gdzie uwielbiałam, nad portem pijąc piwo, popalając papierosy, bawiąc się i śmiejąc z innych ludzi. Gdy osiągnęłam pełnoletność ku mojemu zaskoczeniu matka wyrzuciła mnie z domu. Nawet nie powiedziała głupiego „ Najlepszego w dniu urodzin.” „ Stara wariatka ” pomyślałam „ Jeszcze tego kiedyś pożałuje. ” Zamieszkałam w dziupli, nazywaliśmy tak melinę, w której przebywali tacy podobni do mnie. Jakiś koleś kiedyś dał mi dziwnego papierosa, czułam się po nim dziwnie, kręciło mi się w głowie, miałam halucynacje. Mimo to posmakował mi jego smak i woń, wydzielająca się z niego. Nie wiem jak mogłam tak szybko stoczyć się na dno. Nie dość, że bezdomna alkoholiczka to również narkomanka. Nie raz próbowałam z tym zerwać, ale jakoś się nie udawało. Gdy się dobrze na szprycowałam tymi wszystkimi wynalazkami, chodziłam pod dom, gdzie mieszkała moja matka. Nazwymyślałam ją od najgorszych, krzycząc na całą Virginię. „Niech się dowiedzą jaka jest jest naprawdę wielka pani architekt od siedmiu boleści.” Niestety tak myślałam kiedyś, dziś na szczęście już nie. Matka dzwoniła wtedy na policję i 24h przesiedziałam na dołku. Spędziłam piękne 20 urodziny. Każdy, by takie chciał, spędzone w najgorszej dziupli, z ludźmi upijającymi się do nieprzytomności. Urodziny wśród ćpunów. Fajnie, nie? To była moja życiowa klęska. Pamiętam jak kilka tygodni potem przechadzałam się wzdłuż portu trzymając puszkę piwa i popalając marihuanę. Wpadłam w mężczyznę, nie powiem niczego sobie. Nic dodać, nic ująć. Miał gęste kruczoczarne włosy, szerokie ramiona, w które chciałoby się wtulać każdego ranka i wieczora. 1.90 to wysoki chłopak, szczupły, wysportowany, ale nie napakowany. Po prostu ideał każdej dziewczyny. Ubrany był w blado szarą kraciastą koszulę, dżinsy i ciemne adidasy. Wtedy coś we mnie tknęło, jakby motylki w brzuchu. Nigdy nie miałam chłopaka. Nie chciałam, aby ktoś mnie kochał. Wyparłam się wszystkiego co ludzkie. Każde zaloty odrzucałam. Z czasem mężczyźni stracili mną zainteresowanie, co mi bardzo odpowiadało. Ale on był cudowny, przystojny... Tylko ja w podartym T-shircie i spodniach, w butach, które wyglądały jakby były ze sto razy w paszczy lwa, wyglądałam jak jakieś dziwadło. Moje ciemno brązowe włosy opadały mi na ramiona, a zielone oczy były podkrążone od nieprzespanych nocy. Wydawało mi się, że potraktuje mnie jak zwykła menelkę i zwymyśla od najgorszych, a on po prostu mnie przeprosił i poszedł w drugą stronę. Następnego dnia też tam był, pomagał znosić z kutra na ląd skrzynie z rybami. Nawet spojrzał w moją stronę. Zastanawiałam się co by było gdyby moje życie wyglądało całkiem inaczej. Może teraz byłabym szczęśliwą narzeczona tego owego mężczyzny. Jak dobrze jest pomarzyć, to wszystko co mi zostało z życia oprócz złych wspomnień. Widziałam go zawsze, bo od tamtej pory codziennie przechadzałam się po porcie. Ani razu nie podszedł, nie przywitał się, nawet nie spojrzał. Tego dnia był chłodny wieczór, on jak zwykle znosił skrzynie z kutra i wtedy to się zdarzyło. Weszłam w wystające z piasku szkło, zaczęłam zwijać się z bólu. Jeśli mam być szczera to tak, zrobiłam to umyślnie, by zwrócić na siebie jego uwagę. On szybko podbiegł, krew buchnęła mi ze stopy. Cholernie bolało, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mogę doprowadzić się do takiego stanu. „Nazywam się Josh Braun.” powiedział, po czym wziął mnie na ręce i zawiózł do szpitala. Josh jakie ładne imię, myślałam jadąc w samochodzie. Lekarze wprawdzie pomogli mi, ale stwierdzili anemię i odwodnienie. Domyślili się, że jestem narkomanką, alkoholiczką i mieszkam w nieprzystosowanym do życia miejscu. Czego nie dało się ukryć choćby bo moim wyglądzie i stroju jaki nosiłam. Powiedzieli, że jeśli nie zmienię dotychczasowego stylu życia mogę szybko umrzeć, bo zachoruję na jakąś nieuleczalną chorobę. Przestraszyłam się, fakt ćpałam, sprawiało mi to przyjemność, ale nie chciałam umierać, musiałam żyć. Zdziwiło mnie, gdy Josh zagwarantował lekarzom, że na pewno zmienię swoje życie, a on mi w tym pomoże. Nie chciałam jego litości i jego pomocy. Wiedziałam, że dzieje się ze mną coś złego, ale nie chciałam być dla niego kulą u nogi. Wróciłam do dziupli, nie wiem czemu, ale znów się upiłam i oćpałam. „Czemu ja to robię?” pomyślałam sobie rano. Byłam skacowana, jedyne czego pragnęłam to znów się upić, by o wszystkim zapomnieć. Na domiar złego niefortunnie upadłam i złamałam nogę. Cholera jasna czy mogło mi się zdarzyć coś gorszego? Wczoraj szkło, dzisiaj złamanie. Niestety ale tak było i tym razem nie zrobiła tego specjalnie. W życiu musiałam radzić sobie sama i tak miało być tym razem. Tylko Josh nie dawał mi spokoju, za wszelką cenę chciał mi pomóc wyjść z tego dołka, a ja za każdym razem go zbywałam. Znalazłam dwa kije, podparłam się na nich i dokuśtykałam do portu, by kupić jakieś bandaże do usztywnienia nogi. On to zauważył i nalegał bym udała się do szpitala. Zgodziłam się tylko po to, by odczepił się ode mnie. Czułam coś do niego, ale uważałam, że robi to z litości nad biedną narkomanką, która nie radzi sobie z życiem. Straciłam nad nim już dawno kontrolę i nie mogłam, a raczej nie potrafiłam jej odzyskać. Z każdym dniem mój stan zdrowia się pogarszał. Trafiłam na kilka tygodni do szpitala z ostrym zapaleniem oskrzeli. I wtedy po wypisaniu zgodziłam się na to, by Josh wreszcie mi pomógł. Nie miałam zbyt wielkiego problemu z przeprowadzką, bo w dziupli za dużo rzeczy nie posiadałam. Szczerze mówiąc nic tam nie miałam. Kupił mi parę ubrań, gdyż moje były stare i poniszczone. Jak na faceta miał niezły gust. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do jego domu to gorąca i przyjemna kąpiel. Gdy wyszłam z łazienki jego już nie było. Pewnie znów poszedł pracować nosząc te ciężkie skrzynie z rybami. Postanowiłam, że coś mu ugotuje. Przynajmniej w taki sposób mogę mu się odwdzięczyć, bo co innego mam do zaoferowania. Tylko problem w tym, że w kuchni mam dwie lewe ręce. Nigdy nie gotowałam, nie pichciłam. W ogóle to ja nic nie robiłam. Gdy jadł jego mina nie wyglądała na zadowoloną. Pewnie tylko udawał, że mu smakuje. Fakt spaghetti było ciut spalone, ale to tylko trochę. No dobra było ohydnie okropne. Zaproponowałam mu w zamian za moją niezbyt idealną potrawę herbatę i ciasto jakie znalazłam w kredensie. To mu bardziej smakowało, może dlatego, że ja tego nie przyrządzałam. Tamtego dnia dużo ze sobą rozmawialiśmy, nawet się śmialiśmy. Gdy wprowadziłam się do niego zawrzeliśmy umowę, że nie będę pić i ćpać. Obiecałam, że wywiążę się z tego, ale to było silniejsze ode mnie. Gdy szedł do pracy piłam, paliłam marihuanę i inne specyfiki, a gdy już wracał do domu kładłam się i udawałam, że śpię. To było najlepsze wyjście z sytuacji. Niestety pewnego dnia wrócił wcześniej i zauważył jak na balkonie palę trawkę. Bardzo się zdenerwował, myślałam, że mnie wyrzuci jak to zrobiła moja matka, ale on taki nie był. Wyrwał mi skręta, rzucił na ziemię i przydeptał. W tamtej chwili i ja się wściekłam. Przeszukał sobie mój pokój i znalazł wszystkie moje używki. Krzyczałam na niego, a raczej wrzeszczałam, by mi je oddał. Miałam ochotę mu coś zrobić, ale ja go przecież kochałam. Chciałam odejść, ale nie mogłam nieść dotychczasowego życia. To jakie miałam od niego było całkiem w porządku. Następnego dnia Josh zapisał mnie na odwykowe leczenie. Broniłam się przed tym tłumacząc, że w gruncie rzeczy jestem zdrowa i nic mi nie dolega. Ale on nic sobie z mojego gadania nie robił. Uparł się i sam codziennie mnie tam zawoził i odwoził. I tak przez cały czas. Zapisał mnie, także na spotkania z ludźmi, z podobnymi problemami do moich. Na początku trudno mi było się przed nimi odtworzyć, ale z czasem było coraz łatwiej i lżej. Nie będę ukrywać, nieraz gdzieś przemyciłam alkohol i skręty. Nie potrafiłam od tak tego rzucić. Josh o tym wiedział, był wyrozumiały w stosunku do mnie, ale i tak zabraniał mi brać używki. Minęło półtora roku od mojego leczenia, czułam się dobrze i przestałam być narkoalkoholiczka. Byłam zdrowa, przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Josh poznał moją historię kiedy przyszedł mnie zabrać ze spotkania AA. Była wtedy moja kolej, by opowiedzieć o swoim życiu. Nie zauważyłam go więc pomału wszystko mówiłam. Nie było to łatwe doświadczenie. Przywołało nieco złych wspomnień, których wolałabym nie pamiętać. Gdy go ujrzałam speszyłam się, wiedziałam, że musiał wszystko usłyszeć. Ale on nie wspomniał o tym co usłyszał ani razu. Za to go uwielbiałam, nie robił mi kazania z przeszłości. Choć pewnego dnia zapytał o moich rodziców. Zdziwiło mnie to. Nie chciałam o nich mówić, nienawidziłam ich z całego serca. W końcu coś we mnie tknęło i wszystko mu opowiedziałam z najmniejszymi szczegółami. Darzyłam go ogromną sympatią i zaufaniem. Długo mnie przekonywał bym przeprosiła matkę za moje zachowanie, obelgi jakie rzucałam pod jej adresem. Początkowo niechętnie chciała mnie wpuścić. Groziła, że zadzwoni na policję jak to robiła za każdym razem, gdy przychodziłam. Ale Josh stawił się za mną i zgodziła się na rozmowę. Zauważyła we mnie zmianę, może tak naprawdę mnie kochała tylko nie potrafiła mi nigdy tego okazać. Wtedy pierwszy raz rozmawiałam z nią jak matka z córką, tak od serca. Jakie to wspaniałe uczucie zdjąć z siebie cały ciężar, noszony przez całe życie i usłyszeć od matki słowa potwierdzające, że Cię kocha. Wtuliłam się w matczyne objęcia, byłam zła na siebie, że potraktowałam ją jak śmiecia. To było okrutne z mojej strony. Dowiedziałam się także, że mój ojciec nie żyje. Zmarł dwa lata temu i zostawił mi list. Napisał, że jestem jego jedyną córeczką jaką miał i żałuje, że nie potrafił wykorzystać w pełni ojcostwa. Niby przepisał mi jakieś pieniądze, ale ja na nie, nie zasłużyłam, więc oddałam je na rzecz pomocy takim osobom jak ja. Im także należy się wsparcie. Josh zawiózł mnie na cmentarz, gdzie ostatni raz pożegnałam ojca. Przez dwa lata nie żył, a ja nic o tym nie wiedziałam. „Jakie to niesprawiedliwe, że inni mają pod górkę, a jeszcze inni z górki.” tak pomyślałam w chwili, gdy uświadomiłam sobie ile lat zmarnowałam na mą cholernie głupią głupotę. Z Joshem mieszkałam jeszcze przez pół roku do chwili, gdy mu oznajmiłam, że nadszedł czas, by się usamodzielnić. Walizki miałam już spakowane. Byłam zdrowa fizycznie jak i duchowo. Mogłam wreszcie stanąć na równe nogi i iść dalej do przodu, przez normalne życie. Podziękowałam mu za to co dla mnie zrobił, żałowałam tylko tego, że nie mogę nic dla niego zrobić. A on wtedy powiedział, że jest jedna rzecz jaką jestem w stanie uczynić. „Dziwne.” pomyślałam, ale zgodziłam się. Wtedy on poprosił mnie, żebym spisała historię mojego życia i to on był, jest tą mądrą osobą. Po chwili dodał bym na końcu napisała, że wyznał mi miłość. Wprawdzie tak było. Ukląkł przede mną i błagał bym nigdzie nie wyjeżdżała, abym go nie opuszczała. Chciał bym najpierw wróciła do normalnego życia, apotem zakochała się w nim. Tak jak on we mnie. Tylko on nie wie, że ja pokochałam go już wcześniej. Zgodziłam się i uczyniłam to o co mnie poprosił. Jestem z nim, on kocha mnie, a ja jego. Przede wszystkim wyszłam z narkomanii, alkoholizmu i nie polecam tego nikomu innemu. To przerażające ile czasu zmarnowałam i jak w krótkim czasie uzależniłam się od używek. Tacy ludzie robią się... Właśnie jacy? Otóż rzecz w tym, że nic z nich nie zostaje, stają się wrakiem. Szkoda, że mój ojciec nie dożył tej chwili i nie poprowadzi mnie już do ślubnego kobierca. Cóż w życiu wszystkiego nie można mieć. Z matką utrzymuje kontakt, nasze relacje uległy poprawie czego jeszcze kilka lat wcześniej bym się nie spodziewała. Teraz czuję, że mama mnie kocha i wspiera, tak samo jak Josh. Jedyne czego mi żal to tego, że mogło być tak od samego początku. Mogliśmy mieć wszystko, a nie mieliśmy nic. Niby była rodzina, ale nie taka prawdziwa. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że nikt nie powiedział, iż życie będzie łatwe.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • NataliaO 28.12.2014
    Czytałam z zaciekawieniem. Raz wprowadziłaś taką melancholie a czasem niektóre zdania nie były potrzebne a raczej wprowadzały nie potrzebne zamieszanie. Takie odcięcie. Opowiadanie naprawdę jest dobre. Takie spisywanie swoich historii lub czyiś pomaga nie tylko nam ale pobliskim osobą. No, życie nie jest łatwe. 4:)
  • wolfie 28.12.2014
    Bardzo życiowe opowiadanie. Pomijając błędy interpunkcyjne i literówki, całkiem dobrze czyta się Twoje opowiadanie.
  • Amy 28.12.2014
    Zgadzam się z Wolfie :)
  • Lexi 28.12.2014
    Dziękuję za opinię :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania