8: Narodziny strażnika

"Narodziny strażnika"

 

Prolog

 

Zatrzymał się obok miejsca, skąd coś wyczuł. Coś mrocznego. Coś interesującego.

- Pachnie znajomo. Jak dusza ubitej bestii. Otóż to.

Mężczyzna w cylindrze niechętnie obszedł się smakiem, kierując się w następne miejsca, gdzie zasadzi ziarno. Plony pomogą mu w wykonaniu ważnej misji. Zapewne i tak będzie musiał umazać własne palce we krwi, ale no przecież... ludzie to tylko narzędzia, a zepsute narzędzia się wyrzuca.

 

Rozdział 1

 

Chrapanie. Donośne i gnuśne. Wenn uciął sobie drzemkę na stercie zakurzonych koców i książek. Nie zważał na to, jak bardzo teraz przypominał bezdomnego, który wkradł się do czyjejś piwnicy, aby odpocząć od mrozu i ruchliwych ulic. W sumie śmierdział niczym taki łachudra, bo przecież nie widział kąpieli od kilku dni. Może tygodni. Już nawet nie chciało mu się liczyć.

Więc jak to rzec, normalny dzionek, jak mniemam. Spanie na ziemi, chrapanie przy ladzie i tak nikt tu nie przychodzi. Sklep Wenna to istna rudera z pajęczynami na stropie i kurzem na każdym przedmiocie. A starocie jakie tu przetrzymywał! Ho, ho. Znały czasy antyczne jak najmniej. Dzisiejszymi dniami to tylko pojedyncze jednostki cenią sobie takie wiekowe skarby i skarbiki.

W głowie młodego mężczyzny marzenia się kłębią pod czaszką podczas tych sennych podróży, ale już nawet one nie ruszą lenia.

Rozległo się głośne pukanie do drzwi. A jednak coś nadal miało moc obudzić młokosa. Silne, potężne walenie do wrót tajemniczego przybytku. Wenn zerwał się na nogi i pobiegł otworzyć nowemu gościowi. Potknął się trzy razy o kurzące się przeszkody.

- Psia kość! Na prawdę tu niebezpiecznie - powiedział przez zęby, kiedy pukanie się wzmocniło - No już idę, już idę!

Irytacja natychmiastową pobudką da się we znaki w słowach i czynach, to jest najprawdziwsza pewność.

Otworzył drzwi i został porażony promieniami słońca. Cały sklep ożył przy tym jasnym oświetleniu. Wenn aż zmrużył oczy i cofnął się o krok. Czyli jest jakoś koło południa - podsumował. Skierował zaspany wzrok na chyba niezapowiedzianego gościa. Człowiek był całkiem wysoki, a kaptur jego szaty ukrywał twarz. Wyglądał jak mnich - tajemniczy, wysłany do miasta z jakąś niezwykle ważną, sekretną misją. Wenn znał tego mężczyznę.

- Och, to ty, Serafin - przywitał młokos gościa i mimowolnie ziewnął. - Jak tam interesy brachu?

Zakapturzony westchnął i ruszył do środka rudery Wenna, przy okazji niemal tratując kolegę. Sklepikarz zdążył się odsunąć. „Więc to taki dziś mamy humorek, będzie ciekawie.” Deski podłogowe głośno skrzypiały pod naciskiem ciężkich butów. Ogromna postać zatrzymała się na środku i powoli obejrzała wszystko wokół. Kurz, bród, ogólny nieporządek. Czuć było w nim rezygnację.

- Nawet nie zacząłeś - powiedział Serafin swoim ochrypłym głosem. - Obiecałeś nam, że pomożesz - odwrócił się do Wenna.

- Ja już mówiłem, kolego - znowu ziewnął - potrzebuję wszystkich elementów układanki.

Młokos stał teraz z założonymi rękami obok drzwi. Światło sączyło się leniwie do sklepu, ukazując cząsteczki kurzu latającego w różne strony. Niebieskie zmrużone oczy wraz z workami pod nimi wpatrzone były w dużą postać. Stali w milczeniu. Wenn czekał na ruch drugiego. Po spotkaniu pójdzie coś zjeść na mieście, jest strasznie głodny. Może jakiś bekon z jajecznicą, no i jeszcze kawa do tego. A potem powrót do domu, to znaczy do sklepu oczywiście.

Serafin ruszył się niepokojąco szybko w stronę Wenna i zatrzymał się pół metra od niego. Czuć było od niego dziwny zapach gnijącego mięsa. Pochylił się lekko nad o wiele niższym mężczyzną.

- O zmroku dostarczą ci ostatni element - powiedział przerażająco spokojnym głosem Serafin. - Nazywa się Adam i jest starożytnym źródłem energii. Będziesz obchodził się z nim należycie ostrożnie, jak sądzę.

Serafin wyprostował się i ominął Wenna, zmierzając pewnym krokiem ku otwartym drzwiom.

- Zaczniesz wtedy swoją pracę, a jak skończysz mamy być zadowoleni, rzemieślniku - dodał wielkolud, wychodząc ze sklepu Wenna.

 

Rozdział 2

 

Dobry posiłek zjedzony, czas wracać. Wenn mijał teraz stare kamienice, rozglądając się wszędzie swoim śpiącym wzrokiem. Popękanym chodnikiem poprowadzonym pomiędzy budynkami spacerowało kilku ludzi. Kawa niezbyt działa. A to pech.

Wenn popatrzył w górę. Garstka białych chmur unosiła się nad miastem, a jasno-błękitne niebo było jak zwykle normalne. Po co nazywać źródło energii Adamem? No cóż. Każdy ma jakieś dziwactwa.

Może potraktuje te zlecenie poważnie. Przecie dobrze płacą... Wenn zatrzymał nagle rozważania. Usłyszał cichy dźwięk, który swoim iskrzącym tonem wyróżniał się od zwyczajnych dźwięków miasta. Dłuższe skupienie pokazało, że fenomen jest okresowy. Wydobywał się z lewej strony i co jakiś czas znikał na kilka sekund, aby pojawić się znowu po chwili. Wenn miał maleńkie przeczucie jakby już kiedyś słyszał ten iskrzący dźwięk. Zobaczyć, co się święci, czy nie? Oto jest pytanie.

No może tylko zerknie. Wenn niechętnie obrócił wzrok w lewo. Przejście pomiędzy kamienicami. Nic nie widział. Zmrużył niebieskie oczy, by znaleźć coś ciekawego, ale dalej nic tam nie było. Stał tak bez ruchu jak posąg, a zimny wiatr, który się właśnie wzmógł, poruszał jego długimi włosami i czarnym płaszczem. Mrugnął. Dźwięk nadal iskrzył w powietrzu i nie zmieniał swojego niedostrzegalnego źródła. Głęboki wdech.

Ludzie dalej spacerowali. Wiatr zaczął mocniej wiać i zrobiło się zimniej. Sprawdźmy to. Wenn ruszył w głąb zaułka, mijając małe i duże kartony oraz pojedyncze śmieci. Iskrzenie w powietrzu wzmagało się. Bingo. Plakat jakiegoś zespołu rockowego. Właśnie od niego było słychać niecodzienny dźwięk.

- Zgaduję, że to zwykły plakat - powiedział do siebie Wenn. - Ale plakaty nie wydają takich odgłosów.

Mężczyzna złapał kartkę za prawy górny róg i jednym ruchem zerwał ją z ceglanej ściany. No i tu jest prawdziwe bingo. Wenn odsunął się. Przed jego wzrokiem ujawniła się okrągła falująca powierzchnia o czerwonej barwie. Z jej środka wylatywały krwiste cząsteczki, które iskrzyły się i po chwili zanikały. Obramowanie tej anomalii było czarne jak węgiel. Wenn jeszcze chwilę się przyglądał, analizując każdy szczegół.

- Hmm, wygląda jak portal. Albo... jak szczelina. Może i dziura czasu. No nie wiem - rozmyślał Wenn w pełnym skupieniu z prawie szeroko otwartymi oczami.

Kamienice po obu stronach chroniły rzemieślnika przed wiatrem i trzeba było przyznać - coś tu za bardzo ciepło. Młokos zbliżył rękę do domniemanej szczeliny.

- No nie wiem do czego to może prowadzić, ale na pewno jest tam gorąco. Nie koniecznie piekielnie ciepło, ale nadal czuć wysoką temperaturę - podsumował cicho Wenn. - Może uda mi się zamknąć tę dziurę.

Przypomnienie sobie czegokolwiek związanego ze specjalnymi znakami przyszło mu z wielkim trudem, ale Wennowi udało się znaleźć w głowie coś, co przypominało zamykanie szczelin lub portali. To było dawno, więc wiedział w duchu, że sztuczka magiczna się nie uda. "Ale trzeba spróbować chociaż,... żebym nie wyszedł na kompletnego lenia."

Iskrzący dźwięk rozchodził się po całym zaułku, a przechodzący obok ludzie dalej nie zwracali na niego żadnej uwagi. Wenn ustawił się w odpowiedniej pozycji do rzucenia znaku. Lewa noga do przodu, prawa w tył, wyprostowana postawa. "A może ustawienie nie jest potrzebne." Wenn wyciągnął prawą rękę do przodu.

- Enterus signus esolk - wypowiedział głośno i wyraźnie, rysując palcem wskazującym kwadrat z linią wychodzącą od lewego górnego kąta do środka.

Nic się nie stało. Absolutnie żadnej reakcji. Czerwona dziura nadal siedziała na swoim miejscu, nie robiąc sobie nic z rzuconego znaku.

- No nie udało się. No szkoda. Nic tu po mnie.

Wenn wyszedł z zaułka, zostawiając otwartą szczelinę. Może ktoś odpowiedni zwróci na to uwagę - pomyślał, ziewając.

 

Rozdział 3

 

Wenn otworzył oczy. Znajdował się w ciemnym pokoju, którego betonowe ściany oblazł gęsty mech. Z sufitu spadały krople wody, a jedna spadła na jego nos. Zimny dreszcz. Oprócz niego, w pomieszczeniu nie było nikogo. Jego uszy nie słyszały nic, prócz wody uderzającej z głośnym pluskiem o ziemię. Wenn popatrzył na jedną ze ścian. Znajdowały się tam metalowe drzwi. Zamknięte. Rzemieślnik spróbował się ruszyć ku wrotom, ale nie mógł. Coś ściskało mocno jego ciało i nie pozwalało na żadne przemieszczenie. Wenn spojrzał po sobie. Łańcuchy krępowały go od stóp do szyi i były przymocowane do zamszonych ścian.

Usłyszał kroki. Uniósł głowę w stronę metalowych drzwi. Coś je otwierało przy akompaniamencie piskliwego dźwięku. Jasne światło zaczęło się z wolna wlewać do pokoju. Głuche uderzenie metalu o beton. W przejściu stała jakaś postać. Wydawała się znajoma, ale Wenn jej nie znał. Wkroczyła do środka, ukazując młokosowi swój wygląd.

Dobrze zbudowane ciało o przeźroczystej, ciemno-niebieskiej skórze. Latały w niej jasno-błękitne gwiazdy, nadające nieznajomemu dostojności. Ciało od bioder do kostek miał opasane białą szatą. Jego twarz wyglądała na przyjazną. Ludzkie oczy o żółtych tęczówkach spoglądały na Wenna spokojnie i z pewną życzliwością. Niebieskie włosy zaczesane do tyłu były krótkie, tak jak czas jaki pozostał uwiązanemu.

Nieznajomy uśmiechnął się lekko w milczeniu. Zbliżył swoje dłonie. Teraz Wenn widział na nich dziesięć złotych pierścieni, po pięć na rękę. Nieznajomy wysunął jeden z palca prawej dłoni. Zdezorientowany rzemieślnik otworzył usta, ale nic nie mógł powiedzieć. Nie wiedział jaki będzie jego dalszy los. Jakby to miało jakieś znaczenie... Przecież i tak nie ma żadnego celu w życiu.

Nieznajomy wyciągnął rękę, trzymającą mały świecący pierścień ku górze. Skierował na niego swój lekko uśmiechnięty wzrok, a przedmiot przemienił się w złoty klucz. Jego żółte oczy pełne dobra patrzyły teraz na Wenna.

- Już niedługo, przyjacielu - powiedział nieznajomy. - Już niedługo.

 

Rozdział 4

 

Księżyc w pełni świecił swoim bladym blaskiem na miasto pogrążone w mroku. Yaris w czarnej szacie kierował się do starego sklepu. W ukrytej kieszeni niósł małe zawiniątko i widać było, że się śpieszy. Nienawidził z całego serca misji z rodzaju zanieś - przynieś. Przełożeni okazali mu tym razem kompletny brak szacunku, pomimo wartości jaką sobą reprezentował. Ale taki właśnie jest ten świat.

Zniszczony szyld starego sklepu był przekrzywiony, a jego litery mało czytelne. Kiedy Yaris pukał do drzwi, myślał, że lada moment rozsypią się pod lekkimi uderzeniami ręki. Jak można prowadzić taką ruderę, no i jak w ogóle można mieszkać w takim spróchniałym budynku. Yaris nie znał osobiście rzemieślnika, ale słyszał o nim wiele - wiele złego. Sam budynek wskazywał, iż niektóre opowieści o tym człowieku były prawdziwe.

Nikt nie otwierał. W takim razie spróbuje wejść sam. Gdy chwycił za klamkę, nie poczuł żadnego oporu. Zawalająca się rudera i jeszcze w dodatku niezamknięta na klucz. Yaris wszedł do środka. Przywitał go ciężki i duszny zapach kurzu, starości oraz książek. Rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu Wenna, ale ujrzał tylko strasznie liczne drewniane regały, na których spoczywało jeszcze więcej przeróżnych przedmiotów. Trzeba przyznać, że Yaris był odrobinę zdumiony. W dodatku niestety pozytywnie, ponieważ wiele rzeczy ze sklepowych półek wyglądało na magiczne i całkiem dobrej jakości. Aż przykro się robi na sercu, że nikt ich nigdy nie użyje.

„Gdzie ten obdartus się schował?” Yaris począł krążyć po pokoju, oglądając niesamowite dzieła magiczne. Dotarł wreszcie do sterty koców, leżących obok czarno - dębowej lady. Nie mówcie mi... Mężczyzna zdjął kaptur z głowy, ukazując łysy czerep. Chwycił wszystkie koce i odrzucił je na bok. Zaskoczenie, nikogo tam nie było. A oni mówili, że będzie...

Dreszcz przeleciał przez ciało Yarisa.

- Hej, ładnie to tak włamywać się do czyjegoś domu? - powiedział cicho Wenn. - Mów szybko kim lub czym jesteś, bo Łakomek jest strasznie głodny.

Yaris poczuł lekki ciężar na lewym ramieniu, kiedy sklepikarz skończył mówić. Coś na nim siadło. Coś niepokojącego. Nagle zrobiło się mu zimno i doszedł strasznie metaliczny zapach.

- Przyniosłem Adama - odpowiedział Yaris po chwili milczenia. - Czemu zawdzięczam tak miłemu powitaniu? Boisz się złodziei, czy co? - dopowiedział z niegrzeczną ironią w głosie.

- Może tak, może nie. Trzeba być czasem ostrożnym. Sorki. Łakomek! Zostaw pana w spokoju. Kurcze, muszę naprawić ten zamek...

Yaris spojrzał teraz na lewe ramię. Siedział tam mechaniczny kruk, którego niezwykle długi i ostry dziób był wycelowany w jego szyję. Bardzo blisko, heh. Na słowa pana, Łakomek wycofał broń i zaraz odleciał gdzieś z metalowym skrzypieniem.

Yaris poczuł ulgę, jego życie nie było już zagrożone. Odwrócił się do Wenna z poważną twarzą pełną irytacji. Gęba łysego była całkiem przystojna. „Dobra, zakończył się zabawny wstęp.” Yaris sięgnął ręką pod czarną szatę, aby wyjąć małe zawiniątko, które od razu podał Wennowi. Tamten przyjął podarek.

- Ho, ho, ho, a więc to jest to niezwykłe źródło energii - powiedział radośnie sklepikarz, oglądając przedmiot w dłoniach. - Adam - rzekł powoli i cicho. - Spodziewałem się czegoś większego.

Wenn wyjął ostrożnie źródło energii z jedwabnej chusty. Złoty klucz.

Rzemieślnik złapał się za głowę, bo poczuł tam nagły ból. Już widział go... w tym dziwnym śnie. Co to może oznaczać?

- Co tobie? - zapytał Yaris bez emocji.

- Eee nic tam - szybko odpowiedział Wenn, zabierając rękę z głowy. - Wszystko gra.

Ból był chwilowy, ale dreszcz przeleciał przez kark. Zwinął w pięść prawą rękę trzymającą klucz i ruszył w stronę rozrzuconych koców, poklepując Yarisa po ramieniu.

- Dzięki za Adama. Rano zacznę tworzyć dla was ten niezwykle ważny Anomalion, a teraz się trochę zdrzemnę, jeśli pozwolisz - ziewnął - Na razie stary, było miło.

Wenn ułożył koce w prowizoryczne łóżko. Z całego serca marzył o błogim śnie. Później zacznie ciężko pracować.

- Nie. Teraz zaczniesz - powiedział Yaris poważnym głosem. - A ja przypilnuję tego. Taki jest rozkaz z góry.

Wenn skierował zaspany wzrok na łysego. Cholera, chyba na prawdę im się śpieszy.

 

Rozdział 5

 

Stary gobelin przedstawiał wąsatego kowala wykuwającego błękitny hełm w scenerii płonącego lasu. Wenn odgarnął go ręką, odsłaniając kawałek ściany z jedną malutką okrągłą dziurą. Rzemieślnik włożył do otworu cienki patyk. Przekręcił, uruchamiając mechanizm zamaskowanych drzwi. Głuchy szczerbot. Kawałek ściany uchylił się, a Wenn wszedł do środka tajemnego pokoju. Za nim ruszył niepewnym krokiem Yaris.

Ogromne pomieszczenie było całkowicie inne od części sklepowej. Panował tu niezwykły porządek, a żadne rupiecie nie walały się po kamiennej podłodze.

Wenn zabrał kilka różności z kilku szuflad. Owych szuflad oraz półek było tu setki i wszystkie przylegały do ścian, tworząc dużo wolnej przestrzeni na środku.

Rzemieślnik otworzył sakwę uszytą z lnu i usypał z tam znajdującego się proszku biały okrąg o średnicy metra. Skierował się do regału zapełnionego zwiniętymi kartkami pergaminu. Rozwijał i zwijał, aż znalazł to, czego szukał. "Rdzeń częstotliwości", głosił tytuł planu budowy.

W kącie stało samotne krzesło przykryte powierzchownie jakąś tkaniną. Yarisowi nie w smak była myśl o staniu przez dłuższy czas jak kołek przybity do ziemi, więc zrzucił na bok brązową szmatę i usiadł sobie wygodnie na drewnianym siedzeniu. Oparł się rękoma o kolana i oglądał z ciekawością pracę mistrza rzemieślnictwa w pełnej okazałości.

Wenn przez kilka minut studiował zapiski planu budowy, stojąc w miejscu i drapiąc się czasem po głowie. W końcu odpalił kanciastą zapalniczkę trzymaną dotychczas w dłoni i zbliżył błyszczący płomyczek do białego okręgu. Proszek błyskawicznie zajął się niskim, jasno-błękitnym ogniem, ogarniając niebieską poświatą półmrok pomieszczenia. Oprócz niego, świeciły się również długie białe kryształy zwisające z góry na sznurkach, o których obecności Yaris dopiero teraz zdał sobie sprawę.

Wenn wrzucił do kręgu złotu klucz - Adama, źródło dużej energii, które... zaczęło lewitować w powietrzu. Czyli trochę magii też będzie, pomyślał Yaris wiercąc się na krześle.

Kamienny blok z wyrytym nań bardzo skomplikowanym kręgiem składającym się z setek małych znaków stworzył na komendę biały płomień. Chwyciwszy małą żelazną płytkę za pomocą obsydianowych szczypiec, Wenn włożył ją w dziwnie niepozorny ogienek, a płytka rozgrzała się w sekundy do czerwoności. Po uformowaniu z niej połowy kuli z pustym środkiem, rzemieślnik powtórzył zabieg jeszcze raz, aby otrzymać drugą część przedmiotu. Wrzucił oba rozgrzane fragmenty do głębokiej miski z wodą. Z naczynia uwolnił się szary kłębek dymu. Yaris nadal patrzył, jak klucz ze złota lewitował nad błękitnym kręgiem.

Wenn wyrył na cienkiej obręczy kolejny ciąg wyrazów z runicznego języka. Kątem zapracowanego oka spostrzegł, jak wcześniej poznana postać opuszcza tajemne pomieszczenie. To dobrze, że wreszcie ktoś zauważył jego prawdziwą stronę charakteru.

 

Rozdział 6

 

Okrągły przedmiot, wyglądem przypominający szmacianą piłeczkę, wybuchł w powietrzu, uwalniając z siebie tumany czarnego pyłu, który błyskawicznie uformował się w drobną czarną dziurę. Nie była to jednak zwykła czarna dziura. Ona mogła tylko wysysać krew, a Wenn o tym bardzo dobrze wiedział, dlatego przed rzutem przywdział tak zwany kostium pustelnika. Tunika z długimi rękawami obwiązana wszędzie starymi szmatami i taśmą, spodnie również izolowane, grube skórzane buciska, tkaninami obwiązana głowa, gogle ochronne i kaptur jako wisienka na torcie. Tak właśnie się prezentował Wenn i nawet podobał mu się ten tajemniczy wygląd, gdy spoglądał na lekko zakurzone lustro.

To właśnie miał być pierwszy i ostatni wielki test gotowego już Anomalionu. Gwiazdą tego pokazu była metalowa kulka z wyrzeźbionymi weń liniami i małymi znakami oraz trzy obręcze połączone z kulką, każda większa od poprzedniej. Od tego czy artefakt usunie anomalie w postaci czarnej dziury, zależeć będzie pozycja Wenna w hierarchii przydatnych ludzi. Gra warta świeczki.

Rzemieślnik zbliżył się do gotowego narzędzia lewitującego w błękitnym kręgu. Skierował na przedmiot prawą rękę, a lewą wycelował przed siebie. Trochę bał się czarnej anomalii wiszącej w powietrzu, niczym zły omen zwiastujący nieszczęście. Poza tym, każda anomalia, nawet tak mała jak ta, jest niebezpiecznie nieprzewidywalna i... czasem przyciąga nieproszonych gości.

- Wystarczy, że choć trochę się mentalnie z tym połączę. No ale jestem beznadziejny w tego typu sprawach. Telepatia... tamta sytuacja ze szkoły, przez którą zostałem prawie wyrzucony na zbity pysk... tak, to była cudowna noc z Reni. Te piersi i... Kurna skup się Wenn na poważnych sprawach! Skupienie! Co do... Ja to zrobiłem?

Anomalion rozbłysnął niebieskim światłem, rozkręcając obręcze wokół siebie, a po chwili uwolnił błyszczącą łunę, która powędrowała majestatycznym ruchem ku czarnej dziurze. Wenn poczuł mrowienie w całym ciele, dziwne ale przyjemne zarazem. Anomalia zaczęła się zmniejszać jak na komendę, a po sekundach całkowicie wyparowała.

Rzemieślnik przerwał mentalne połączenie z artefaktem, doświadczając chwilowego bólu głowy i nieprzyjemnego omdlenia. Zrobił krok do tyłu i podrapał oczy, pod którymi rysowały się ciemne oznaki zmęczenia.

- To powinno się świecić biało szarym światłem, a nawet nie powinno w ogóle świecić. Spieprzyłem robotę, czy co? Nie no, wszystko działa normalnie. Krąg kontroli nic nie wykrył, więc raczej działa... Na pewno działa! Ha, Ha. To właśnie, proszę państwa! Kwint esencja talentu wspaniałego mistrza alchemii i magicznego rzemiosła.

Na jego twarzy widniał szczery uśmiech, ale nadal trzymał w potylicy ziarno niepokoju. Nadszedł czas spieniężenia artefaktu u Serafina. Wenn nawet nie czekał na posłańca. Zabrał Anomalion i wyruszył w podskokach na zewnątrz. Nie wiedział, że sytuacja nie barwi się w kolorach tęczy.

 

Rozdział 7

 

Krzyki uciekających w popłochu ludzi. Usłyszał je już, uchylając drzwi prowadzące na ulicę. Widział przez wąską szczelinę, jak coś przypominającego dużego ptaka, rzuca się z pazurami na przypadkową osobę - kilka metrów przed sklepem. Zaatakowany mężczyzna był martwy, a pierzasty potwór wyrywał z niego krwiste kawałki mięsa.

Wenn zwymiotowałby, gdyby nie zobaczył czarnego kształtu lecącego w stronę uchylonych do połowy drzwi. Zamknął je z trzaskiem, ale nie powstrzymało to dwóch agresywnych przeciwników, którzy wspólnym impetem uderzeniowym roztrzaskali przeszkodę. Wenn upadł na ziemie, prędko odczołgując się od potworów. Były trochę zdezorientowane po użyciu głów jako taranów, więc mógł się im bliżej przyjrzeć.

Nie uwierzył w to, co stwierdził, łącząc przerośnięty kruczy łeb z czterema kończynami oraz z gryfimi skrzydłami. Dryfiny, występujące głównie w piekle. Potwory żywiące się nawet mięsem demonów. Parszywe trupojady.

Jeden z dryfinów wreszcie się ogarnął po mocnym uderzeniu i chwiejnie człapał na czworaka do ludzkiego mięsa. Wenn zagwizdał najgłośniej jak mógł i kontynuował ucieczkę w parterze.

- Łakomeeek! Pomóż do cholery! Te ptasie sukinsyny zaraz mnie rozszarpią! Łakoo...

Dryfin przeraźliwie zaskrzeczał, oberwawszy solidnym energetycznym pociskiem w tułów. Posypały się tłuste pióra, a potwór zatoczył się do tyłu. Moment potem śmierdząca jucha rozprysła się, kiedy mechaniczny kruk zatopił swoje zimne ostrza skrzydeł w ciało przeciwnika, posyłając go na sklepową podłogę.

W międzyczasie Wenn głucho warknął podczas niespodziewanej szarpaniny z drugim osobnikiem parszywego gatunku. Dzięki adrenalinie nie czuł ran, które prawdopodobnie zadały ostre pazury i ostatkiem sił zorientował się, że upuścił anomalion ukryty dotychczas w dłoni.

Ciemna i bardzo ciepła ciecz chlapnęła mu w twarz, zmniejszając zdolność widzenia. Słyszał teraz jedynie mrożące krew w żyłach charkanie i metaliczny chrobot. Siła skrzeczącego coraz bardziej dryfina jakby osłabła, a stwór zamilkł, kiedy coś spadło na twarz rzemieślnika. Wenn wytężył wszystkie mięśnie w jeden mocny kop i ku zaskoczeniu nie napotkał oporu. Udało mu się uwolnić, a przeciwnik walnął o ścianę, po czym zsunął się bezwiednie na drewnianą podłogę. Dziwny przedmiot spadł z twarzy człowieka, a Wenn nawet nie chciał sprawdzić, co to było. Otarł oczy z krwawej brei i zobaczył w pobliżu rozsypujące się truchło bez głowy. Naprzeciw niego leżały podobne zwłoki, przed którymi stał w pełnej dumie i elegancji mechaniczny kruk. Wenn westchnął, a jego serce biło tak mocno, jak gdyby przebiegł właśnie długi maraton.

- Świetna robota Łakomek. Ty wiesz, jak się ratuje ludzi jednak. A tak a propos, to gdzie artefakt? A tutaj. No dobrze, a teraz może ukryjemy się w pracowni i przeczekamy ten dryfinogedon, co? Czemu tak się na mnie patrzysz? Ech, no to wyjrzyjmy na zewnątrz, ale ubezpieczaj moje tyły.

Wenn skradając się ze swoim pupilem na ramieniu, przemieszczał się wąskimi uliczkami pomiędzy kamienicami. Wszędzie na niebie roiło się od parszywych dryfinów i na szczęście tylko od nich. Łakomek emitował fale ukrywające ich obecność, więc robota była jeszcze łatwiejsza. Wenn od razu zwrócił uwagę, że pomimo iż na górze świeciło słońce, to stało się tak jakoś za bardzo ciemno.

Anomalion zaczął drgać w spoconej dłoni. Powód był prosty. Natrafili na szczelinę, czerwoną w środku, czarną na zewnątrz. Była nieprzyczepioną do ściany sferą. „Czyli tamta dziura wymiarowa, co ją wcześniej spotkałem, była genezą tego zdarzenia, hmm ciekawe” - pomyślał w niepokoju Wenn. Wyciągnął drgający artefakt ku anomalii.

- Czas stać się bohaterem. Działaj grzecznie Adam - wyszeptał rzemieślnik. - Grzecznie.

Wdech i wydech. Skupienie. „Niech lepiej przez moment nic się przez to nie przeniesie do naszego pięknego świata.”

Przedmiot zaczął lewitować i posłusznie ożywił w ruch błyszczące obręcze. Rozbłysła niebieska poświata.

- Skupienie, cel i pal!

Kruk zaczął metalicznie krakać, gdy poczuł, jak przez ciało Wenna przebiegł magiczny ładunek energii.

Szczelina grzecznie zniknęła, ale mężczyzna dostał zawrotów głowy tak silnych, iż musiał oprzeć się o ceglaną ścianę, by nie upaść. Mroczki przed oczami. Przypomniał sobie, że krwawi z kilku małych ran. „Zaraza.”

Poczuł się lepiej dopiero pod leczącą aurą Łakomka. Ręce już nie dygotały. Spokój nie trwał niestety długo.

Obok uliczki, w której odpoczywał Wenn, coś głośno huknęło. Metalowy przyjaciel błyskawicznie przyjął pozycję do natychmiastowego ataku i nastroszył swoje ostrza, na których zakrzepło kilka kropel krwi. Prędko okazało się to niepotrzebne. Dwa ptakopodobne stwory rozbiły się o brukowaną drogę. Z obu ulatywał dym spalenizny. Kolejny huk. Usłyszeli czyjś bieg. Zza rogu wybiegł łysy mężczyzna w lekkim pancerzu ochronnym. Trzymał w rękach duży karabin. Wenn poznał przybysza pomimo bólu głowy - był nim Yaris.

Uzbrojony łysol skręcił w uliczkę rzemieślnika, a na twarzy nie rysował mu się żaden uśmiech, choć z pewnością poznał obu.

- Gdzie szczelina?

- Jakoś się jej pozbyłem, wystarczy teraz podobijać dryfiny i wszystko będzie cacy.

- Nie będzie wcale cacy! Jest ich tu od cholery!

- Wiem, są naprawdę groźne, ale...

- Szczelin debilu. Szczelin jest tu od cholery! Idziesz ze mną i niech lepiej twój anomalion działa, jak powinien, bo inaczej będziemy mieć tu rzeź. No rusz się!

Wenn wymienił spojrzenie z Łakomkiem i posłusznie usłuchał żołnierza Boskiej Włóczni.

 

Rozdział 8

 

Wenn wraz z Yarisem zamknęli kolejne dwie szczeliny, pędząc ku kolejnej. Po drodzy minęli kilku innych żołnierzy skutecznie odpierających ataki skrzydlatych najeźdźców. Rzemieślnik czuł się coraz gorzej przez używanie swojego artefaktu, ale nadal dawał radę.

Przed mężczyznami ujawniła się wreszcie kolejna dziura, wykryta ówcześnie przez wykrywacz Yarisa przyczepiony do karabinu. Szczelina unosiła się na środku otwartego placu. Usłyszeli liczebne skrzeczenie i piski, kiedy w chwilę otoczyła ich grupa głodnych dryfinów.

- Wezmę ich na siebie! Ty biegnij! - powiedział szybko i stanowczo Yaris, celując w stado potworów.

Po ścianach budynków otaczających plac rozległa się kanonada ogłuszających huków. Łakomek również zaatakował, skupiając na sobie część stada i rozcinając pierwszego napotkanego dryfina. „Poradzi sobie” - zapewnił samego siebie Wenn.

Zaczął biegnąć wprost na dziurę, przygotowując anomalion do działania. Niestety zapomniał o jednej ważnej i logicznej rzeczy. To właśnie ze szczelin wyleciały te opierzone szubrawce, które terroryzowały miasto. Tak też było w tej chwili, gdy z czerwonej osobliwości wyskoczyły trzy dryfiny. Miały pazury wycelowane w Wenna i były piekielnie blisko, piekielnie wściekłe.

Jak ja bym cholernie chciał być po drugiej stronie szczeliny, tam gdzie nie ma tych parszywych trupojadów. To mogła być jego ostatnia myśl, ale tak się nie stało.

Gorąc w dłoni, nad którą wirował oszalały Anomalion - to czuł przed niebieskim błyskiem. Zniknęły potwory, zniknęła dziura wymiarowa, ale Wenn nadal stał na placu. Tak, to był plac, bo bardzo dobrze pamiętał, że tu gdzie jest teraz, stoi tania restauracja, w której jada na co dzień. Właśnie na nią spoglądał.

Z lekkiego szoku wyrwał go przeraźliwy pisk za plecami. Odwrócił się. Stał przed czerwono-czarną szczeliną i czuł od niej całkiem nieprzyjemny, suchy gorąc. Za nią walka Yarisa i Łakomka trwała w najlepsze.

- No to lepiej działaj człowieku - pośpieszył samego siebie, dalej nie wiedząc, co się tak właściwie stało.

Zmrużył oczy, koncentrując się na chaotycznych ruchach obręczy Anomalionu i po chwili okrągły problem zniknął w niepamięć. Przez ciało Wenna przeleciał lodowaty dreszcz.

Resztki dryfinów uciekły z placu. Yaris wybrał kolejny cel ataku, a mijając towarzysza, rzucił od niechcenia:

- Nie mówiłeś, że jesteś magiem.

- Bo nie jestem - odpowiedział Wenn, doganiając pędzącego jak burza żołnierza.

Kolejna szczelina, jak przekonali się mężczyźni, była na dachu opuszczonego pięciopiętrowca. Budynek miał w wielu miejscach powybijane szyby. Cegły, z których był zbudowany, już dawno zestarzały się, co pokazywał żółtawy mech, pęknięcia i zacieki od wilgoci. Równie dobrze mogliby tam znaleźć gniazda innych potworów niż dryfiny, może nawet mały ekosystem jaskiniowy. Jedyną opcją dostania się na górę były schody, jeśli oczywiście taka ruina je jeszcze miała. Albo...

- Albo spróbuję powtórzyć tamtą sztuczkę. Zaoszczędzi nam to czasu.

- Możesz spróbować, ale... dobrze się czujesz? Cały się trzęsiesz.

Wenn machnął ręką i dziarsko się uśmiechnął, ale w głębi czuł się okropnie i prawdopodobnie dostał gorączki. W pobliżu nie było dryfinów. Mógł się spokojnie skoncentrować. Otworzył dłoń, uwalniając anomalion, a obręcze zaczęły się kręcić, wydając nieprzyjemne zgrzyty. Niepokojące zgrzyty.

Niebieski błysk. Z dachu wszystko wydawało się upiorniejsze. Ciemna mgła nad miastem z minuty na minutę zmniejszała pole widzenia. Z małej szczeliny, skwierczącej jak tłuszcz na patelni, wyleciał dryfin. Wenn nie bał się tej opierzonej pokraki z kruczą głową, kiedy leciała wprost na niego, gubiąc po drodze tłuste czarne pióra. Kolejny błysk. Spojrzał za siebie i zobaczył wiązkę energii przebijającą ciało potwora próbującego połapać się w sytuacji. Kolejna szczelina została zamknięta dzięki magicznej poświacie.

Teraz miał chwilę czasu by rozejrzeć się dokładniej. Dookoła stada dryfinów - oddalone na bezpieczną odległość - szybowały po niebie, czasem tylko pikując w głąb miasta. Były one ciągle ostrzeliwane przez żołnierzy Boskiej Włóczni, a laserowe smugi rozjaśniały zamglone powietrze. Wenn dojrzał również swój kolejny cel - ogromną szczelinę, z której ulatywał czarny dym. Wisiała nad innym dachem trochę większego budynku, na oko dwa kilometry od aktualnego położenia mężczyzny, w samym środku miasta.

- Jak już szaleć to na pełnym rozbiegu.

Z artefaktu wylatywały iskry. Wenn zbliżył się prędko do krawędzi płaskiego dachu i krzyknął do pilnującego ulicy Yarisa:

- Leć do centrum! Mamy tam giganta!

Łysol usłyszał i usłuchał. Łakomek też poleciał w miejsce spotkania. Wenn otarł krew kapiącą mu z nosa i wydał mentalny rozkaz.

Znikał i pojawiał się na kolejnych budynkach, unikając możliwej konfrontacji z potworami. Nieraz tracił równowagę i upadał na czworaka, ale nadal wstawał. Od błysków teleportacji zaczął widzieć na niebiesko.

"Cholernie miła radocha tak w sumie. Nie wiem skąd oni wyciągnęli to źródło, ale wiem jedno - nie oddam im tej zabawki tak łatwo. Zbuduję innego, lepszego szmelca, a powiem, że ten już do wyrzucenia. Plan idealny. Psia jucha!"

Przeteleportował się nad szczeliną, jakieś dziesięć metrów wyżej. W ostatniej chwili udało mu się przenieść na bezpieczne deski, z których składał się lekko pochyły dach. Było blisko. Było jeszcze bliżej, gdy odskoczył przed nieprzyjaznymi pazurami. Z lewej kruczy wrzask uderzył z impetem w uszy Wenna. Kątem niebieskiego oka wymierzył przestrzeń za czarną sylwetką i pomyślał o niej. Stracił równowagę i upadł za dryfinem, który właśnie ominął zawracającego do ataku brata. Wenn przeturlał się z zamkniętymi oczami, a ptak wbił się obok niego w drewniany dach, przypadkowko znikając z pola walki. Młokos znowu nie wyczuł podłoża, w zamian czego poczuł wiatr w długich włosach, zbliżając się do spotkania z chodnikowym brukiem. Życie przeleciało mu przez bardzo szeroko otwarte oczy, a ciało wypełniło się podniecającym zimnem. Czas stanął w miejscu i Wenn zdał sobie sprawę z tego, że wszystko wokół rozmywa się w niebieskim świetle. Przyjemnym świetle. "Dziwne, nie mogę połączyć się z artefaktem" - pomyślał przerażony młokos.

 

Rozdział 9

 

Wenn uniósł powieki. Leżał na kamiennej, omszałej i mokrej podłodze. Powietrze, które wleciało w jego płuca pachniało świeżym deszczem, dając ukojenie łomoczącemu sercu. Leżał tak bez ruchu i wsłuchiwał się w dźwięk kapiącej wody.

- Miałeś szczęście, Tett'ga'ist...

Wenn od razu podniósł głowę, unosząc się lekko na rękach, gdy usłyszał znajomy głos. Zobaczył dziwnego, niebieskiego człowieka ze snu. Wyczuł także bijącą od niego aurę energii.

- Miałeś szczęście, że w porę cię uwolniłem z Evele'dan'fej i sprowadziłem do Ast'reiv. Zaiste, długo musiałem się trudzić, aby uciszyć pieczęć, która była połączona z twoją duszą.

- Kim jesteś i czemu ściągnąłeś mnie do, Astre... do tego miejsca? Ee, chyba powinienem ci najpierw podziękować. Dzięki.

- Noi ari, Tet'ga'ist. I tak musiałbym ciebie tu sprowadzić. Moje imię to Xel'Alfurius - uśmiechnął się na moment. - Jestem z gatunku... Radziłbym tobie tak gwałtownie nie wstawać! Ach, musiało boleć...

Wenn próbując wstać, nie zauważył, że jego mięśnie nie mają w sobie ani krzty energii, przez co przewrócił się do tyłu, wydając groźny jęk. Ostatkiem sił podłożył sobie ręce pod głowę i pozostał w wygodnej pozycji na plecach.

- Tak się składa, że wybrałem ciebie, Tett'ga'ist, do czynienia wielkich rzeczy. Ten klucz, który dostałeś od Boskiej Włóczni, a który ja im podrzuciłem, jest jednym z dziesięciu Wiecznych Pierścieni, stworzonych przez moich braci. Ofiarowuje wiele potężnych zdolności i władzę nad jednym z arkanów mocy dla posiadacza...

- Nie jestem żadnym bohaterem - przerwał Wenn, dalej leżąc nieruchomo na podłodze. - I nie chcę nim zostać. Po co w ogóle mnie wybrałeś? Jestem zwykłym człowiekiem bez jakiejkolwiek mocy i nie potrzebuję żadnej z nich. - Nagle przypomniał sobie o bohaterskich zapędach, które doprowadziły go do walki ze szczelinami, ale szybko przegonił tę prawdę, zdając sobie sprawę, że magia chwili a propozycja to dwie różne rzeczy. To, co wyszło z ust dziwnej istoty... ten plan zakładał służbę dobru o wiele dłuższą niż w przypadku przygody z dryfinami.

- Znasz alchemię i umiesz tworzyć technologię oraz posiadasz... odpowiednią duszę. Potrzebuję ośmiu strażników... wszystkie wymiary potrzebują ośmiu strażników. Ponad czterysta lat temu zaczął się ponownie Pars Eahao w całej pętli, Czas Bestii. A żeby pętla mogła powrócić do początku, trzeba powstrzymać bestie.

- Mhm, czemu miałbym ci w ogóle pomagać, eee... Alfurius? Nie znam cię i mało mnie obchodzą losy świata oraz jakiejś pętli, a pokonanie jakichś Bestii zbytnio nie zachęca...

Wenn zamknął oczy i wyobraził sobie jak włada potężnymi mocami oraz jak masakruje nimi jakieś potwory. Pomyślał również o zabijaniu parszywych dryfinów wiązkami laserów z oczu i mimowolnie uśmiechnął się, widząc w głowię obraz wspaniałej zemsty na kruczych łbach. Zabawne.

- Tett'ga'ist...

- Oj już skończ mnie tak nazywać. Nie jesteśmy na zajęciach językowych, więc nie używajmy wiecznej mowy, dobrze? Mów mi Wenn, po prostu.

- Wenn, chodź ze mną na chwilę. Chcę tobie pokazać coś, co może zmienić twoje poglądy o świecie lub je dopełnić.

Rzemieślnik uchylił powieki, a Xel'Alfurius bezszelestnie zbliżył się i wyciągnął ku niemu rękę, aby pomóc mu wstać. Wenn nie czuł się jeszcze dostatecznie na siłach, ale wykorzystał wsparcie. Chwiał się lekko, aczkolwiek udało mu się utrzymać równowagę na nogach. Dotyk niebieskiej skóry był chłodny, ale dawał drobne ukojenie dla zmęczonych mięśni.

Wenn wreszcie zwrócił uwagę na pomieszczenie, w którym się znalazł po przeniesieniu do Astry. Było niezbyt obszerne, a na ścianach z białego kamienia, wykonane z kolorowych kawałków szkła, okna dostarczały do środka barwne światło. Z płaskiego sufitu zlatywały liany przyprószone drobnymi listkami.

Na zewnątrz powitał ich kwiecisty ogród, pełny dróżek z szarych kamyków, który pachniał cudownie, a wyglądał jak obrazek. Gdzieniegdzie, pośród harmonii zieleni stały ławki z białego drewna. Na jednej spał szary ptak z kocimi uszami i długimi piórami zakończonymi czerwienią.

Kierowali się powolnym chodem do wieży zbudowanej na podstawie trójkąta, wyrastającej z ziemi na środku żywego ogrodu. Byli tylko oni obaj i koci ptak odpoczywający w ciepłym słońcu.

- Ta Ast'reiv, to jakaś zapomniana wyspa? Nigdy nie widziałem takich kwiatów, nawet w podręcznikach...

- Ast'reiv to inny od twojego wymiar, zamieszkały przez moją rasę, czyli Xeli, Wiecznych. To nasz dom. To był nasz dom, dopóki nie zostaliśmy tylko ja i mój brat. Teraz to tylko mój dom.

- Inny wymiar. To tłumaczy twoją... odmienność. - Wenn miał wrażenie, że o czymś zapomniał. - Nie chcę rozdrapywać ran, stary, ale co się tak właściwie stało z twoim ludem? Epidemia groźnej zarazy, inwazja, czy bezpłodność może?

- Masz słuszność Wennie w swoich przewidywaniach - odpowiedział spokojnym głosem Wieczny. - Boski mechanizm usuwania zbędnego fragmentu rzeczywistości. Tak się zawsze działo, gdy nadchodził czas Bestii.

- A kim są te Bestie, które muszą być pokonane przez tych twoich strażników z Wiecznymi Pierścieniami? Jakieś kosmiczne kolosy? Drużyna antybohaterów dzierżąca w swoich rękach destruktywne moce, potrafiące zabić nawet samego boga? Może... sztuczna inteligencja chcąca rozrastać się w nieskończoność i żeby to osiągnąć będzie zmuszona wybić całą ludzkość... Coś z tego Alf?

- Xel'Alfurius. Alf, ot nor sohro gooe. Eahao to istota ludzka, jeden z ośmiu z twojego gatunku. Ponieważ ośmiu Tette'ga'ist może opanować wszystkie arkany mocy w trakcie swojego życia, a gdy któraś z tych osób je posiądzie, jej moce splączą się w Furię Bestii. Wtenczas bliska droga do Eahao. Jesteśmy na miejscu.

Dostali się do środka trójkątnej wieży. Na pierwszym piętrze było pusto, tylko ściany. Alfurius i Wenn stanęli na środku sali. Rzemieślnik miał nadzieje, że się teleportują na wyższe poziomy. Niespodziewanie, okrągła platforma, na której byli, uniosła się w górę. W suficie zrobiła się dziura, a winda unosząca się w powietrzu zabrała ich powolnym ruchem na inne piętra.

Wieczny, podczas podróży w kolejne kondygnacje, przekazywał człowiekowi najpotrzebniejsze informacje o każdym z mijanych poziomów. Biblioteka z labiryntem półek, ze starymi książkami o zasadach rządzących światami. Magazyn z metalami, częściami i związkami chemicznymi. Sala fabryczna z kilkunastoma taśmami produkcyjnymi wyposażonymi w tysiące robotycznych ramion o wszelakim zastosowaniu. Piętro z terminalami komputerowymi i projektorami hologramów. Pracownia z magicznymi narzędziami oraz punkt widokowy na samej górze wieży.

- Pod powierzchnią budynku wybudowane zostały także pomieszczenia testowe oraz hala z projektami, które w przeszłości zostały ukończone lub pozostawione na zawsze w fazie prototypu. Tak właśnie Wennie prezentuje się Wieża Umysłów. Tutaj powstawały wielkie dzieła nauki, gdy moja rasa była przy życiu - westchnął głęboko. - Jeśli się zgodzisz zostać strażnikiem, wszystko co w niej jest, będzie twoje - odwrócił się do towarzysza i spojrzał mu w oczy. - Jeśli odpowiedź będzie negatywna, to sprowadzę cię z powrotem do twojego sklepu w Evele'dan'fej i zacznę szukać innego rzemieślnika.

- Inwazja dryfinów. Kompletnie zapomniałem! Cholera jasna! Przez to, że mnie zabrałeś, zginęło już pewnie wielu ludzi. Muszę wracać... Czekaj. Zaplanowałeś to, prawda? - popatrzył się z nagłym gniewem na Wiecznego, a jego oczy zabłysły. - Albo zostanę strażnikiem i zamknę szczeliny, albo umrą niewinni, tak?

Alfurius przecząco poruszył głową na boki i znowu westchnął.

- Tutaj czas leci o wiele wolniej niż w twoim wymiarze, a ja mogę na moment użyczyć ci Anomalion z pierścieniem, jeśli to pomoże. Nie jestem potworem Wenn.

Człowiek poczuł się głupio, ale szybko wyparł zbędne myśli. Musiał wracać i to już.

- Przeteleportuj mnie po prostu. Przenieść mnie w miejsce bliskie tamtej dużej szczeliny. Jak wszystko pozamykam na amen, to przemyślę całą tę sprawę z Bestiami. Proszę tylko teraz o jedno, teleportuj mnie szybko!

- Jak sobie życzysz, ale muszę powiedzieć ci jedną istotną rzecz na temat pierścienia, którego tobie przypisałem.

- Co?

- Jak go założysz, twoje ciało może ulec uszkodzeniom przy dłuższym noszeniu.

- Nie ważne! Zrób to, o co cię poprosiłem!

Alfurius spełnił rozkaz Wenna, a rzemieślnik zniknął w niebieskim świetle. Przeczucie podpowiadało Wiecznemu, że finalna odpowiedź ludzkiego kandydata na strażnika będzie pozytywna.

 

Rozdział 10

 

Ciało Wenna znowu osłabło, ale gdy powrócił do Evele'dan'fej, utrzymał równowagę na ugiętych ale stabilnych nogach. Wzrok jeszcze nie zdążył mu się przystosować, przez co widział tylko niebieskie plamki. Otuchy dodawał mu fakt wyczuwania w dłoni artefaktu, od którego niosły się przyjemne wibracje. „Ciekawe jaką mamy sytuację na polu bitwy.”

- Wennie Ragger! - rozgrzmiał ochrypły, ale potężny i władczy głos. - Gdzie Anomalion?

Rzemieślnik odzyskał maksymalną trzeźwość umysłu usłyszawszy swoje imię i nazwisko. Rozpoznał, kto mówił bez patrzenia, lecz jak dobry sługa, skierował normalizujący się z niebieskiej ślepoty wzrok na wysokiego Serafina. Wielkolud tym razem nie był schowany pod kapturem. Biała, wilcza głowa, z wielką szramą przeprowadzoną pionowo przez prawą część owłosionej twarzy i przy tym przez oko, zwrócona była na człowieka. Śnieżnej barwy kły wyglądały z lekko sapiącej paszczy.

- Gdzie anomalion?

- Mam go. - Wenn szybko pokazał tamtemu przedmiot. - Zgaduję, że jest kiepsko.

- Został tylko jeden wyłom, za to cholernie urósł, jak ciebie nie było. Gdzieś ty zwiał, Ragger, w tej kiepskiej, jak się wyraziłeś, sytuacji?

- Zabrał mnie taki jeden niebieski gość, ale skupmy się lepiej na wspomnianej kiepskości. Pomóż mi się dostać do tej szcze... psia cholerna jucha.

Widok zapierał dech w piersi, tak jak sznur zabiera powietrze wisielcowi. Czerwona kula wielkości pięciopiętrowej kamienicy wypuszczała na świat kołyszące się na wietrze przeźroczyste i krwiste macki. Z tej samej szczeliny co chwilę wylatywały czarne dryfiny, które dołączały do paskudnych braci i sióstr w ciągłym ataku na rozstawionych za zasłonami zbrojnych ludzi Boskiej Włóczni. Żołnierzy było na oko dwudziestu, a ogłuszające huki ich karabinów dopiero teraz doszły do uszów Wenna.

- Coś myślę, że mój malutki artefakcik nie da sobie zbytnio rady.

- Jak pomogę, to da - wilkołak zmrużył oczy, patrząc na człowieka. - Odwrócić uwagę na lewo!

Żołnierze organizacji natychmiastowo wykonali rozkaz dowódcy, pędząc w dwójkach na lewą stronę kamienicy pod szczeliną. W trakcie prowadzili ostrzał potworów oraz unikali ataków bardzo długich macek.

Serafin zabrał na barana niczego niespodziewającego się Wenna i podjął wilczy bieg na czterech łapach w ciemną uliczkę po prawej. Jego chaotyczne przemieszczanie się labiryntem wąskich dróg miało na celu całkowite pozbycie się ewentualnego pościgu kruczych potworów. Byli bezpieczni. Wenn nie wiedział jednej rzeczy, mianowicie dlaczego jest zadowolony z dotykania wilkołaczego futra Serafina. Może, ponieważ lubił zwierzęta? Ale czy to w ogóle źle, że polubił to przyjemne w dotyku, białe futro? Raczej nie?

Dotarli do celu. Pionowa ściana budynku z gigantyczną szczeliną nad dachem. Serafin od razu podjął wspinaczkę na szczyt kamienicy, pomagając sobie wgłębieniami okiennic oraz balkonami, a Wenn wtulił się mocniej w wielkoluda, aby nie spaść. W jego dłoni rozkręcił się Anomalion, a wilkołak warknął nagle, gdy ogromna macka zrzuciła ich, kiedy byli już prawie przy samym szczycie. Czas na nową sztuczkę grupową - pomyślał szybko Wenn, skupiając się na artefakcie, którego obręcze kręciły się niebezpiecznie prędko, wydzielając przy okazji duże ilości ciepła. Bum. Byli na dachu. Obaj.

Bliska styczność z demoniczną szczeliną przerosła wszelkie oczekiwania. Bił od niej piekielny gorąc dorównujący ciepłu spotykanemu na pustyni w pełnym słońcu. Musiała to być niezwykle nieprzyjemna sytuacja dla futrzastego towarzysza Wenna. Rzemieślnik w sumie lubił ciepło, a nawet gorąc. „Ironia, to jedyna sauna, jaką można znaleźć w tym beznadziejnym mieście, a my musimy się jej pozbyć” - smutno podsumował człowiek.

Wilkołak i Wenn byli gotowi na usunięcie piekielnego problemu. Stanęli po przeciwnych stronach czerwonej kuli, aby zaatakować z dwóch stron, a ich bezpieczeństwo zapewniło doskonale przeprowadzone odwrócenie uwagi dryfinów. Obaj słyszeli liczne huki wystrzałów. Jeśli natomiast mowa o mackach, wyglądało na to, że zasięg miały bardziej długodystansowy ze względu na ich rozmiary.

Serafin ustawił się w odpowiedniej pozie, mając wyciągnięte ręce ku celowi oraz wystawiając prawą nogę do przodu. Rozpoczął rysowanie magicznego znaku zamknięcia w powietrzu. Lekko przechylony kwadrat z kreską wychodzącą do środka z dolnego wierzchołka.

- Enterus signus esolk! - wypowiedział ochrypłym, ale głośnym i wyraźnym głosem.

Błyszczący zielonym blaskiem znak wystrzelił ku szczelinie, zmniejszając na moment jej wielkość, ale tylko na moment. Rozmiar powrócił, jednak Serafin nie poprzestał na jednej próbie, wysyłając kolejny atak, któremu towarzyszyły jasno-zielone błyski.

Wenn również ciężko pracował. Podtrzymywał siłą woli i siłą życiową więź z Anomalionem, który wysyłał niebieską, wijącą się wiązkę światła wprost do masywnej anomalii. Artefakt wyrzucał coraz więcej elektrycznych iskier, a czasem nawet i własne kawałki. Fakt, że zasilał go Wieczny Pierścień, był jedynym powodem dalszego działania urządzenia, nawet pomimo rozległych uszkodzeń. „Przydatny ten strażniczy przedmiot, ale szkoda, że działa na mnie w taki zły sposób” pomyślał Wenn, krwawiąc z nosa. Jego ciało strasznie słabło, aczkolwiek dzięki pomocy Serafina szczelina poczęła znacząco się kurczyć.

Macki rozpłynęły się w niewidzialną przestrzeń, a powietrze powracało do dawnej przeźroczystości. Pozostała już tylko mała kula o promieniu jednego metra. Przez długi czas drgała pod magią wilkołaka i człowieka, a dziwne rozbłyski nieznanego pochodzenia niepokoiły heroiczną dwójkę.

Kulka wybuchła iskrzącym i krwistym pyłem, ujawniając coś, co nie wyglądało na przyjaciela.

 

Rozdział 11

 

Kryształowa istota mieniąca się kolorami tęczy opadła bezgłośnie na kolano. Wenn nie widział wilczej twarzy Serafina, lecz doskonale usłyszał słowa towarzysza:

- To demon! Łap go, zanim ucieknie!

Wilkołak skoczył z pazurami na nieprzyjaciela, lecz był stanowczo za wolny. Nieznana istota wyskoczyła do góry i opadła na budynek obok. Chwilę potem przeskoczyła na kolejny dach. Jej śladem podążył Serafin, pędząc jak oszalały gepard. Kryształowy demon był jednak szybszy.

Zanim Wenn się zorientował, tamci byli już daleko. Źle, źle, źle. Obręcze Anomalionu zatrzymały się, kiedy człowiek spróbował się teleportować. Z artefaktu unosił się teraz czarny dym spalenizny, a jego kulista struktura rozsypała się, ukazując złoty klucz. Rzemieślnik podniósł przedmiot lewą ręką i wysypał zniszczone pozostałości na drewniane deski dachu. Wenn poczuł impuls energii, który przebiegł przez jego osłabione ciało, niemal powodując utratę równowagi. W miejscu klucza pojawił się złoty i błyszczący pierścień.

Młokos przegryzł wargę. Nie chciał angażować się aż tak w tę całą sprawę. Wszystko zaczęło się przez te dwa dryfiny, a on popłynął z nurtem rwącej rzeki. Polubił teleportację, ale nie był jej nigdy godzien i na nią nie zasłużył... nie wliczając nawet potęgi, jaką proponował mu Xel'Alfurius. Nie chciał ryzykować życia na bohaterskie ratowanie świata, ale przecież pomógł w ratowaniu miasta przed szczelinami. Myśli te przerastały tego zwykłego człowieka. To miejsce nic mu nie oferowało. Nic go tutaj nie trzymało. Nie miał nic do stracenia.

- Zabawa? Na pewno. Niebezpieczeństwo? A i owszem. Wielkie moce? Niby kuszące. Nowe stanowisko pracy? To nawet ciekawa propozycja... Pokonanie bestii? Na razie pass. Zostanie bohaterem?

Wenn podrzucił trzy razy pierścień, wywarzając jego ciężar. Wdech i wydech. Silne bicie serca. Założył go szybko na palec prawej dłoni. "Twoje ciało może ulec uszkodzeniom przy dłuższym jego noszeniu" - przypomniał sobie słowa Alfuriusa, kiedy przez jego skórę przebiegł niebieski płomień. Czuł w sobie moc. Teraz wystarczył tylko jeden impuls mózgowy. Wenn zniknął. Prawdziwy pościg się rozpoczął.

Dwa budynki dalej. Wysoko w powietrzu. Kolejny skok. Następny. Już widział wilkołaka. Zaraz był obok niego, a biegnąc, wymienił się z nim spojrzeniem. Kiwną głową na znak przejęcia pałeczki. Wyskok z dachu na równi z Serafinem i teleportacja na inny budynek. Znowu ponad miastem. Wyżej i widział, jak kryształowy demon ucieka z nadludzką prędkością w las. Drzewo. Gałąź. Przewrócona kłoda. Był obok przeciwnika. Kiedy już myślał, że teleportacja umożliwi mu złapanie ściganego, tamten przyspieszył i skręcił. Wenn ujrzał cel ucieczki demona, a był nim betonowy budynek, na którym człowiek właśnie stanął. Baza wojskowa, baza Boskiej Włóczni. Ścigany wbiegł do niej, używając... rozerwanych wrót z metalu. Wyglądało na to, że ktoś wcześniej wysadził to wejście. Młokos pojawił się przed wejściem i wbiegł do środka. Instynkt podpowiadał mu, że czeka tam na niego coś więcej niż kryształowy demon.

Wenn zbiegł po pochyłej rampie. Na ścianach gasły i zapalały się czerwone światła alarmowe. Na ziemi były trzy ciała w pancerzach oraz krew. Ścigany był na drugim końcu korytarza, po czym skręcił w prawo. Rzemieślnik dwoma teleportacjami pokonał dystans. Kolejne dwa ciała. Demon wszedł do windy, a gdy się zamknęła, Wenn pobiegł na klatkę schodową. „Czyli nawet w takich tajnych bazach takie są.” Zobaczył przez otwartą przestrzeń sam dół. Skupił się, aby od razu być niżej.

Wyszedł przez otwarte drzwi, a ścigany skręcił na jego oczach w jedną z odnóg kolejnego korytarza. Kolejne zwłoki? Co tu się dzieje? - pomyślał zaniepokojony Wenn, widząc kilka nieruchomych ciał. Pojawił się przed zakrętem. Pokonał duży dystans. Stanął przed potężnymi drzwiami leżącymi na betonowej podłodze i metr przed kryształowym demonem. Tamten mienił się tęczą. Wenn wreszcie przewrócił ściganego i razem polecieli z hukiem na ziemię. Małe kawałki rozbitego kryształu rozsypały się wokół nich. Sukces.

- Akros? - rozbrzmiał nieznajomy męski głos.

Tarzający się na podłodze zamarli i podnieśli wzrok na tego, który się odezwał.

- Miałeś pilnować żołnierzy... Kim jest ten człowiek i czemu...

Czarny dym otoczył ciało Wenna, a on uniósł się w górę, po czym poleciał bezwładnie w kierunku ściany. Uderzenie sprawiło, że z palca młokosa wyleciał pierścień i upadł bardzo daleko, poza zasięg ręki. Rzemieślnik z bólem w całym ciele osunął się na podłogę, ale dalej żył i dalej był świadomy.

- I czemu leżał na twoich plecach? - dokończył nieznajomy.

- Przepraszam mistrzu. Zawiodłem strasznie. Naprawdę przepraszam, starałem się!

Akros wstał na kolona i błagalnie trzymał złączone ręce. Głos tętnił mu od strachu.

- Ech, no nic. Mam już prawie wszystko, co potrzebne.

Wenn otworzył oczy i popatrzył na całe pomieszczenie, do którego zabrał ich demon. Pierścień upadł za daleko, a na środku spoczywały ciała pięciu żołnierzy. Byli martwi. Akros zdążył się już podnieść i chodził nerwowo od jednego końca pokoju do drugiego. Dalej stało wiele regałów na akta i księgi. Pomiędzy żelaznymi pułkami krzątał się mężczyzna w czarnym garniturze. Miał na głowie wysoki cylinder z szarymi trójkątami przy podstawie. Wenn nie widział jego twarzy.

- To ty... - Musiał wykaszleć z ust krew. - To ty ich wszystkich zabiłeś? - zapytał najgłośniej, jak tylko potrafił, chociaż i tak brzmiało to jak szept.

- Oczywiście. Strzelali, to zabiłem - odpowiedział spokojnie mężczyzna w wysokim cylindrze.

- A czemu strzelali? - wystękał rzemieślnik.

- Pewnie dlatego, że zbyt mocno zapukałem do drzwi. Wyprzedzając pytanie, szukam informacji, które tamci nie daliby mi, nawet jeślibym grzecznie o to poprosił.

- To w mieście...

Wenn przesunął się bliżej pierścienia, ciągle trzymając oko na cylindrze mordercy.

- Tak, to ja.

- Nie liczysz się z ludzkim życiem, ale w końcu za to odpowiesz. Wierz mi - powiedział z trudem, lecz mimo wszystko sam nie wierzył w te słowa.

- Obiecanki cacanki. Najpierw tak mówią, potem taplają się we własnej krwi - zachichotał. - Wierz mi.

Rzemieślnik był coraz bliżej, ale dalej nie mógł dosięgnąć małego przedmiotu.

- O! Znalezione nie kradzione.

Nieznajomy schował jakąś teczkę pod elegancki garnitur i odwrócił się. Teraz jego twarz była widoczna. Przystojna i opanowana, jak u profesjonalnego mordercy. Żółte oczy i po jednym czarnym rysunku wokół nich. Odwrócone "T" oraz wyrastające z jego końca ku górze i pod kątem dwie linie.

Przerażający poprzez swoją normalność w takiej sytuacji, mężczyzna zatrzymał się na środku pomieszczenia wśród zwłok. Kryształowy demon drgając, podszedł do mistrza.

- Nawet nie próbuj zakładać tego magicznego pierścienia. Dobrze wiem, że pozwala na miganie pomiędzy miejscami, ale teraz nie mam zbytnio czasu na zabawę. A ty Akros...

Mężczyzna nagle wbił rękę w kryształowe ciało demona. Żółty, przeźroczysty wąż, wijąc się po ramieniu mordercy, wpełznął w towarzysza. Złote wiązki energii powędrowały z ciała Akrosa do nieznajomego. Po kilku chwilach wyciągnął dłoń, a tamten upadł, rozbijając się na szklane kawałki - nie świeciły już tęczowym światłem. Wenn był tym bardzo zaskoczony i jeszcze bardziej zdezorientowany.

Mężczyzna w garniturze i cylindrze wyprostował się, zatarł ręce. Palcem wskazującym prawej dłoni narysował w powietrzu pionowo przekreślone koło. Pojawiła się nowa szczelina, tym razem niebieska.

- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Wyczuwam w tobie jakiś... potencjał.

Wenn nie zdążył już odpowiedzieć nic zgryźliwego. Miał już pierścień, ale nieznajomy zniknął w zamykającej się szczelinie. Uderzenie o ścianę naprawdę bolało.

 

Epilog

 

- Więc jaka jest, Wennie, twoja ostateczna odpowiedź?

Wieczny i człowiek siedzieli na ławce pośród rozległego ogrodu. Rzemieślnik głaskał trzymanego na kolanach zwierzaka z kocimi uszami oraz piórami zakończonymi czerwienią.

- Świadomość, że takie potwory jak tamten z cylindrem istnieją, napełnia mnie całego po same brzegi chęcią powstrzymania ich siłą sprawiedliwości... to znaczy sprawiedliwym łupniem... ze sprawiedliwym łamaniem kości. Hah, mimo wszystko bardziej zachęca mnie ta potęga i laboratorium.

- Ale najważniejsze w byciu strażnikiem nie jest to, o czym mówisz. Prawdziwym zadaniem i świętym obowiązkiem jest bowiem pokonanie ośmiu kandydatów na Bestię oraz ewentualną Bestię, jeśliby weszła w Furię.

Wenn spojrzał się na Alfuriusa pełnym znudzenia wzrokiem i nawet ziewnął. Mimowolnie.

- Laboratorium i bohaterskie historie. To się liczy. Za długo się tam nudziłem, w Azisach, i chyba pierścień ma na mnie energetyzujący wpływ. Mógłby zastąpić i tak słabo działającą na mnie kawę.

- To prawda, ale...

- Wchodzę w to. Nie mam nic lepszego do roboty.

Stworzonko z kocimi uszami zaćwierkało radośnie.

- To jak on się w ogóle nazywa, Alf?

- Mon'ien.

- Ładnie, ładnie. W takim razie, będziesz moim drugim pupilem, zaraz po Łakomku, Mon'ien. Ach, tak wysoko zajść w kilka chwil to prawdziwy wyczyn. Gratuluję.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Abbadon 29.08.2017
    Dam ci radę - jeśli tworzysz długie opowiadanie, to każdy rozdział powinien być dodany oddzielnie. Łatwiej się wtedy czyta.
    A co do samego opowiadania - jestem w czwartym rozdziale. Nieźle, acz amatorsko. Zachowania i słowa rozbiegają się nieco z opisami jego postaci i dialogów, fabuła bywa miejscami niejasna, ale to szczegóły. Ogólnie historia raczej na plus.
  • Szigo 29.08.2017
    Dziękuję za opinię!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania