Nate

"Czyniłem to, co zawsze uważałem za stosowne. Kierowałem się tym, co szlachetne i dobre. Nadszedł już czas, abym przemógł swój odwieczny strach. Egzaltacja tego co boskie, oraz wiara i usilne miłowanie Pana, dobiegnie kresu, a ja przeminę w odmęcie kłamstw, fałszywych obietnic i ułudy. Skąd czerpię moc? Dlaczego ten Bóg, a nie inny dodaje mi skrzydeł w samotnej walce ze złem tego świata. Tu nie chodzi o zwątpienie ani wstępny zamysł. Tu chodzi nie tylko o mnie, ale także o innych, którzy oddali serce, czas i zamysł boży. Nie wiem jak to się dalej potoczy, ale z każdym dniem słabnę. Nikt nie odpowiada na moje pytania. Obawiam się, że pewnego dnia zawisnę. Powieszą mnie za odmienne zdanie."

 

To ja Nate West, Paladyn zakonu Płonącej gwiazdy.

 

Boska jasność bijąca z pomiędzy drzew rozdzierała mrok nocy. Czarne powietrze nie miało nic do powiedzenia, gdyż było słabsze w starciu z najświętszą światłością odzianą w ciężką płytową zbroję, jednoręczny morgensztern i szeroką stalową tarczę z malowidłem czerwonego feniksa.

 

-Przejdę przez ten mroczny las choćby nie wiem co!

 

Szedł od blisko godziny. od dawna zapadła noc, oddech wykradający się z ust bohatera, przypominał malutkie stworzonko, o dziwacznych kształtach, rozmywających się coraz bardziej, by później zniknąć i pojawić się na nowo. Stąpał powoli w swoich kolczych butach znacząc ścieżkę za sobą. Triumfował z każdym krokiem pozostawionym za sobą w tym przeklętym lesie. Dróżka prowadziła do samego serca. Coś nawiedzało te lasy. Drzewa o tej porze roku i nocy wydawały się niespokojne, ich szum przywoływał najgorsze wspomnienia, otępiał zmysły, a także mroził krew w żyłach. Gałęzie niższych drzewa wyciągały pazurzaste szpony w kierunku wędrowca. Wyższe zaś, kłaniały się gęsto, nie przepuszczając ani grama światła księżycowego. W oddali dało się usłyszeć pohukiwanie sowy znikającej w czarnej otchłani. Zupełna cisza. A jednak nie... zawodzenie jakby...wilkołak? Wycie demona?

 

- Muszę przez to przebrnąć! Niech Światłość doda mi sił.

 

Zgrabił się i ruszył przed siebie. Na tle ciemnego lasu, był jeszcze ciemniejszą bezkształtną plamą. kroczącą w nicość, niebyt i niełaskę. Posuwał się bardzo wolno, jakby każdy krok symbolizował odwieczną walkę dobra ze złem, światła z ciemnością. Mężczyzna czuł ciężar tego miejsca.

- Cóż za przeklęte miejsce, kto stworzył coś tak odrażającego. Komu przeszkadzał bujny las pełen zwierzyny i ptactwa. A może był już taki od początku?- zamyślił się, lecz wstrząsnął głową, naciągnął długi płaszcz na plecy zgarbił się jeszcze bardziej. Nie rynsztunek stanowił tutaj prawdziwy ciężar, lecz otaczająca bezradność, i wyczuwalne zepsucie i smród.

Jedyne co widział to ścieżka, którą podążał. Była zakryta poszyciem leśnym. Dróżka lekko dostrzegalna przez zarys liści wydeptana przez odważnych wędrowców wyznaczała szlak.

- Bogu dzięki, że był tu ktoś przede mną.- pomyślał patrząc w dół i stanął jak wryty. Wyprostował się, podniósł i wytężył wzrok, najmocniej jak mógł. Jego źrenice przyzwyczajone już do ciemności, wypatrzyły parę sylwetek. Widocznie poruszały się w jego kierunku. Leniwy chód, nieregularny, do tego ta biała poświata. Niebezpieczeństwo.

 

Mężczyzna stanął w rozkroku prężąc się wysuwając, tarcze przed siebie, i chowając buzdygan pod tarcza.

- Na światłość, nie dane mi chyba ujrzeć dzisiejszego wschodu słońca. Zbroja wydała z siebie metaliczny jęk. Wzdrygnął się.

 

- Słońce, pomyślał.

 

Słońce. jakże to dalekie wyobrażenie ciepłego punktu na niebie, przywracało nadzieję w gorliwe i wierne serce człowieka. Słońce, ożywcze, dające życie.

 

- Lux firmanent columnus!- krzyknął mężczyzna, podnosząc broń. Słup oślepiajacego żółto bladego światła wystrzeliła z pełną siłą z broni. Blask był tak jasny, że rozświetlił czerń i to co Nate chciał zobaczyć.

-Bogowie...-zamruczał.

 

Bohater nie wyglądał już jak plama inkaustu rozlana na czarnym papierze. Mrok nie zgasił ożywczego i oczyszczającego światła, które nosił w oczach. Paladyn z Zakonu Płonącego Feniksa. Ugrupowanie to odznaczało się niezwykłą odrazą do wszystkiego co zostało utworzone z mrocznej magii. A stworzenia widziane właśnie przed oczami Nate'a były plugawymi stworzeniami z niższych planów, zrodzone, a może raczej obudzone ze snu, szkielety. Było ich trzech. Wolno kroczące, kremowo białe, z obszarpanymi szmatami, dawno już przegniłe. Po chwili dotarły do uszu mężczyzny trzask poruszających się kości, które przybierały na sile.

Nie czekając na zaproszenie, Nate ukląkł. Zbroja zaskrzypiała, spód tarczy wbił w ziemię, a buzdygan położył na ziemi. Począł odmawiać modlitwę. Potwory zbliżały się nieświadome niebezpieczeństwa. Wszystko ucichło, lecz żar modlitwy i ciepła płynący z ust wojownika spłynął na niego. Zaczynał od szeptu, który teraz wydawał się donośny i bardzo wyraźny.

-....Niech światłość doda mi sił!

 

Wstał, już nie tym razem ze zwykłym orężem. Modlitwa dała mu świetlną protekcję. TO czym teraz dysponował przewyższało pojęcie człowieka. Dostąpienie najwyższych zaszczytów, które objawiły się czystym blaskiem, które spłynęły na jego osobę. W lewej dłoni dzierżył tarczę, na której czerwony feniks przybrał barwę złoto-białego drapieżnego ptaka. Morgensztern przeobraził się w świetlną kulę, osadzoną na drewnianym członku. Głowica ów broni żarzyła się niczym świetlny granat, kula o niewypowiedzianej mocy i nieskończonej siły.

 

Ruszył.

 

Świetlny blask, niemożliwy do zatrzymania. Ciężko zbrojny wbił się jak klin między nieumarłych. Gdyby pomioty posiadały twarz i idące za tym widoczne ukazywanie emocji, to zdarzenie wyglądałoby jak jeden wielki ponury grymas. Światłość spadła na wrogów niczym młot, a raczej obuch przenikającego światła. Nadając pęd ciału, wykorzystując swoją wagę oraz szybkość, ujęta w ten sposób przed siebie tarcza, zadziałała niczym klin, rozbierając kościane truchła na boki. Nate stanął w rozkroku, trzymając się pozycji obronnej. Musiał bić się na dwa fronty. To nie było dla niego nic szczególnego. Świetlna smuga uderzyła pierwszego pomiota w czaszkę, nie dając mu czasu na reakcję. Pozostałych dwóch miało już przygotowane ataki, lecz nie znalazło luki w ofensywie jak i defensywie u mężczyzny. Tarcza ogłuszała, a młot wirując w niekończącym się świetlnych półkolach miażdżył i gruchotał członki z siłą nieporównywalną dla zwykłego człowieka. Przy każdym zetknięciu się magicznej broni z napastnikami, światłość przypominała o sobie, oślepiając je. Po chwili było już po walce. Wpół żywe zwłoki nie miały żadnych szans.

Młynkująca głowica zadała ostatni cios leżącemu truchłu. Silnym uderzeniem, które wbiło czaszkę w ziemię, powodując bałagan w poszyciu, Nate przypieczętował tym zwycięstwo.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • elenawest 02.03.2016
    ""Czyniłem to(,) co zawsze uważałem za stosowne. Kierowałem się tym(,) co szlachetne i dobre. Nadszedł już czas(,) abym przemógł swój odwieczny strach. Egzaltacja tego co boskie, oraz wiara i usilne miłowanie Pana, dobiegnie kresu, a ja przeminę w odmęcie kłamstw, fałszywych obietnic i ułudy. Skąd czerpię moc? Dlaczego ten Bóg, a nie inny dodaje mi skrzydeł w samotnej walce ze złem tego świata(?). Tu nie chodzi o zwątpienie,(bez przecinka) ani wstępny zamysł. Tu chodzi nie tylko o mnie(,) ale także o innych, którzy oddali serce, czas i zamysł boży. Nie wiem jak to się dalej potoczy, ale z każdym dniem słabnę. Nikt nie odpowiada na moje pytania. Obawiam się, że pewnego dnia zawisnę. Powieszą mnie za odmienne zdanie."

    To ja Nate West, Paladyn zakonu Płonącej gwiazdy.

    Boska jasność bijąca z pomiędzy(spomiędzy) drzew(,) rozdzierała mrok nocy. Czarne powietrze nie miało nic do powiedzenia, gdyż było słabsze w starciu z najświętszą światłością odzianą w ciężką płytową zbroję, jednoręczny morgensztern i szeroką stalową tarczę z malowidłem czerwonego feniksa.

    -Przejdę przez ten mroczny las choćby nie wiem co!

    Szedł od blisko godziny. od dawna zapadła noc, oddech wykradający się z ust bohatera, przypominał malutkie stworzonko,(bez przecinka) o dziwacznych kształtach, rozmywających się coraz bardziej, by później zniknąć i pojawić się na nowo. Stąpał powoli w swoich kolczych butach(,) znacząc ścieżkę za sobą. Triumfował z każdym krokiem pozostawionym za sobą w tym przeklętym lesie. Dróżka prowadziła do samego serca. Coś nawiedzało te lasy. Drzewa o tej porze roku i nocy wydawały się niespokojne, ich szum przywoływał najgorsze wspomnienia, otępiał zmysły, a także mroził krew w żyłach. Gałęzie niższych drzewa wyciągały pazurzaste szpony w kierunku wędrowca. Wyższe zaś, kłaniały się gęsto, nie przepuszczając ani grama światła księżycowego. W oddali dało się usłyszeć pohukiwanie sowy znikającej w czarnej otchłani. Zupełna cisza. A jednak nie... zawodzenie jakby...wilkołak? Wycie demona?

    - Muszę przez to przebrnąć! Niech Światłość doda mi sił.

    Zgrabił się i ruszył przed siebie. Na tle ciemnego lasu, był jeszcze ciemniejszą bezkształtną plamą.(,) kroczącą w nicość, niebyt i niełaskę. Posuwał się bardzo wolno, jakby każdy krok symbolizował odwieczną walkę dobra ze złem, światła z ciemnością. Mężczyzna czuł ciężar tego miejsca.
    - Coż za przeklęte miejsce, kto stworzył coś tak odrażającego.(?) Komu przeszkadzał bujny las pełen zwierzyny i ptactwa.(?) A może był już taki od początku?(spacja)- zamyślił się, lecz potrzasnął głową, naciągnął długi płaszcz na plecy(i) zgarbił się jeszcze bardziej. Nie rynsztunek stanowił tutaj prawdziwy ciężar, lecz otaczająca (go)bezradność,(bez przecinka) i wyczuwalne zepsucie i smród.
    Jedyne co widział to ścieżka, którą podążał. Była zakryta poszyciem leśnym. Dróżka lekko dostrzegalna przez zarys liści wydeptana przez odważnych wędrowców wyznaczała szlak.
    - Bogu dzięki, że był tu ktoś przedemną.(spacja)- pomyślał patrząc w dół i stanął jak wryty. Wyprostował się, podniósł i wytężył wzrok, najmocniej jak mógł. Jego źrenice przyzwyczajone już do ciemności, wypatrzyły parę sylwetek. Widocznie poruszały się w jego kierunku. Leniwy chód, nieregularny, do tego ta biała poświata. Niebezpieczeństwo.

    Mężczyzna stanął w rozkroku(,) prężąc się(,) wysuwając,(bez przecinka) tarcze(tarczę) przed siebie,(bez przecinka) i chowając buzdygan pod tarcza(tarczą).
    - Na światłość, nie dane mi chyba ujrzeć dzisiejszego wschodu słońca. (- )Zbroja wydała z siebie metaliczny jęk. Wzdrygnął się.

    - Słońce, (bez przecinka, a myślnik i spacja)pomyślał.

    Słońce. jakże(Jakże) to dalekie wyobrażenie ciepłego punktu na niebie, przywracało nadzieję w gorliwe i wierne serce człowieka. Słońce, ożywcze, dające życie.

    - Lux firmanent columnus!(spacja)- krzyknął mężczyzna, podnosząc broń. Słup oślepiajacego(oślepiającego,) żółto bladego światła wystrzeliła(wystrzelił) z pełną siłą z broni. Blask był tak jasny, że rozświetlił czerń i to(,) co Nate chciał zobaczyć.
    -(spacja)Bogowie...(spacja)-zamruczał.

    Bohater nie wyglądał już jak plama inkaustu rozlana na czarnym papierze. Mrok nie zgasił ożywczego i oczyszczającego światła, które nosił w oczach. Paladyn z Zakonu Płonącego Feniksa. Ugrupowanie to odznaczało się niezwykłą odrazą do wszystkiego co zostało utworzone z mrocznej magii. A stworzenia widziane właśnie przed oczami Nate'a(Neta-w języku polskim nie ma apostrofa) były plugawymi stworzeniami z niższych planów, zrodzone, a może raczej obudzone ze snu, szkielety. Było ich trzech. Wolno kroczące, kremowo białe, z obszarpanymi szmatami, dawno już przegniłe(jeśli przegniłe to ciała, nie szkielety). Po chwili dotarły(dotarł) do uszu mężczyzny trzask poruszających się kości, które przybierały na sile.
    Nie czekając na zaproszenie, Nate ukląkł. Zbroja zaskrzypiała, spód tarczy wbił w ziemię, a buzdygan położył na ziemi. Począł odmawiać modlitwę. Potwory zbliżały się nieświadome niebezpieczeństwa. Wszystko ucichło, lecz żar modlitwy i ciepła płynący z ust wojownika spłynął na niego. Zaczynał od szeptu, który teraz wydawał się donośny i bardzo wyraźny.
    -(spacja i trzy kropki)....Niech światłość doda mi sił!

    Wstał,(bez przecinka już(, ale tym razem nie ze) nie tym razem ze zwykłym orężem. Modlitwa dała mu świetlną protekcję. TO(To) czym teraz dysponował przewyższało pojęcie człowieka. Dostąpienie najwyższych zaszczytów, które objawiły się czystym blaskiem, które spłynęły na jego osobę. W lewej dłoni dzierżył tarczę, na której czerwony feniks przybrał barwę złotobiałego drapieżnego ptaka. Morgensztern przeobraził się w świetlną kulę, osadzoną na drewnianym członku. Głowica ów broni żarzyła się niczym świetlny granat, kula o niewypowiedzianej mocy i nieskończonej siły.

    Ruszył.

    Świetlny blask, niemożliwy do zatrzymania. Ciężko zbrojny wbił się jak klin między nieumarłych. Gdyby pomioty posiadały twarz i idące za tym widoczne ukazywanie emocji, to zdarzenie wyglądałoby jak jeden wielki ponury grymas. Światłość spadła na wrogów niczym młot, a raczej obuch przenikającego światła. Nadając pęd ciału, wykorzystując swoją wagę oraz szybkość, ujęta w ten sposób przed siebie tarcza, zadziałała niczym klin, rozbierając kościane truchła na boki. Nate stanął w rozkroku, trzymając się(w) pozycji obronnej. Musiał bić się na dwa fronty. To nei(nie) było dla niego nic szczególnego. Świetlna smuga uderzyła pierwszego pomiota w czaszkę, nie mając(nie mającego) czasu na reakcję. Pozostałych trzech już wiedziało co robić, lecz nie znalazło luki w ataku(,) jak i obronie u mężczyzny. Tarcza ogłuszała, a młot wirując w niekończącym się świetlnych półkolach miażdżył i gruchotał członki z siłą nieporównywalną dla zwykłego człowieka. Przy każdym zetknięciu się magicznej broni z napastnikami, światłość przypominała o sobie, oślepiając je. Po chwili było już po walce. Zgnite, na wpół żywe zwłoki (a pisałeś, że szkielety)nie miały żadnych szans.
    Młynkująca głowica zadała ostatni cios leżącemu truchłu. Silnym uderzeniem, które wbiło czaszkę w ziemię, powodując bałagan w poszyciu, Nate przypieczętował tym zwycięstwo."

    Opowiadanko dość przyjemne :-D zdecydowanie moje klimaty ;-) masz jednak dość dużo źle postawionych przecinków lub też brakuje ci ich w ogóle. To niestety obniża wartość tekstu :-/ no i ten błąd gdzie raz piszesz o szkieletach, raz o gnijących ciałach, musisz się zdecydować ;-)
    Zostawiam 3,5 czyli 4, bo tekst jest zacny ;-)z przyjemnością witam cię na opowi i zapraszam serdecznie na swój profil :-D
  • raigy66 02.03.2016
    WIem, że teskt jest niedopracowany stylistycznie i interpunkcyjnie. Popracuję nad tym.
  • elenawest 02.03.2016
    Będzie miło :-) po prostu sprawdzaj teksty przed dodaniem, a napewno unikniesz takich błędów, jak tutaj ;-) i polecam stronę languagetool.org która pomoże ci przy sprawdzaniu tekstu :-) tylko nie traktuj jej jak świętość, bo i ona czasem się myli :-D
  • De Lenire* 02.03.2016
    Chyba widze w tytule blad...
  • raigy66 02.03.2016
    Jaki błąd masz na myśli?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania