Naznaczona

Zatopiony w niepamięci okres wczesnego dzieciństwa kształtuje nasze przyszłe dorosłe oblicze. My zaś błądząc po omacku walczymy ze słabościami i fobiami nie znając ich źródła. Rodzice, skarbnica naszego początku mogą nam co nieco wyjaśnić. Nie wszystko, ale jednak. Ostatecznie i oni nie znali naszych najskrytszych myśli.

 

Co jednak jeżeli nie żyją? Tak, odeszli jak miałam osiem lat i zamknęli mnie w kokonie niewiedzy, pozostawiając z pozbawioną uczyć, oschłą i starą ciotką. Już nie mogłam przytulić się do mamy i wypłakać żali, czy też pobawić i pośmiać się z ojcem. Nawet przyjaciele pozostali daleko, schowani kilkaset kilometrów ode mnie.

 

Żyjąc z dala od cywilizacji, w Łówczy na Podkarpaciu usychałam z każdym rokiem. Przywary ciotki Wiesi lepiły się do mnie i tak stawały się częścią mnie. Uśmiech nie pojawiał się na twarzy, a oczy rzadko kiedy rozbłysły. Byłam matowa tak jak i moje życie. Nie miałam przyjaciółek, znajomych, tylko ciotkę. Zarazem najgorsze i najlepsze towarzystwo w tej zapadłej dziurze. I tak mijały kolejne lata, gdzie nauka stała się jedyną iskierką nadziei, prowadzącą do lepszego świata. Tak przynajmniej myślałam, bo co może wymyślić sierota z dala od wszelakiej miłości.

 

Czasami przypominał mi się wymyślony przyjaciel, z którym nasze drogi także się rozeszły. Może to i dobrze?

– Kopnij go - szeptał. – Powiedź, że jest tłusty – mówił do mnie, a ja to ignorowałam. Przecież bardzo lubiłam Czarka!

– "Nie kocham was". Powiedz im to w końcu – mówił, a w oczach pojawiały mi się łzy.

 

W końcu kochałam rodziców, całym moim małym serduszkiem. Oni byli tylko moi i tak miało być do końca świata. Niestety pożar zmienił wszystko, a to że się uratowałam, traktowane było jako cud. Tylko, czy moim świecie jest coś takiego?

– Idę do ogólniaka. – Pewnego dnia powiedziałam ciotce, a w jej oczach zobaczyłam skrywany strach. – Ciociu, chcę się dalej uczyć – mówiłam, a ona spanikowała i przeżegnała się.

Dlaczego? Przecież powinna wiedzieć, że będę chciała się dalej kształcić. Widziała, że całe dnie spędzam nad książkami, dostawała świadectwa, gdzie najgorszą oceną była piątka. Co innego mogłabym robić!?

– A nie lepiej będzie ci tutaj? – Pokonała niemoc i powiedziała to drżącym głosem.

 

W ogóle była taka dziwna, jakby nie ona. Nie, wtedy tego nie zauważyłam, bo jak? Po prostu walczyłam o swoje, o przyszłość otwierającą przede mną lepszy świat. Zgodziła się. Zresztą jak mogła postąpić inaczej. Może myślała, że pokonają mnie dalekie, codzienne wyjazdy do szkoły. Próżne nadzieje, zresztą nie miała powodu, by się o mnie martwić. Byłam tak samo martwa jak i ona. Jedynie co się dla mnie liczyło to nauka i nic ponadto. Ludzie byli tylko obcymi istotami, takimi samymi jak Wiesia. Od września ciotka już nie miała być centrum mojego świata. A jednak nic się nie zmieniło. Czy to podświadomość czuwała nade mną, a może strach przed otwarciem się?

 

– Nie wiem, nie wiem – mamrotałam, gdy wszystko stało się jasne. – To nie ja! – krzyczałam przerażona.

To było wtedy, gdy kazał mi otworzyć oczy. Zapomniany przyjaciel. Wciąż pamiętam jego śmiech i oczy. Czerwone i wściekłe!

 

Ale to było później. Ogólniak stał się przedłużeniem podstawówki, a ja wciąż byłam prymuską. Jeszcze więcej czytałam, uczyłam się, by sprostać wymaganiom, postawionym przez samą siebie. Pod koniec szkoły moje ja coraz bardziej zaczęło uwierać, a skorupa w końcu pękać. Powoli otwierałam się, a świat nabierał kolorów. Zaczęłam od zwierząt, a właściwie od starego, zmaltretowanego psa, którego spotkałam wracając ze szkoły.

– On będzie się nazywał Znajda – powiedziałam do ciotki, a ona stała się biała jak kreda.

– Ciociu! – krzyknęłam.

– Nie możemy go mieć. – Po raz pierwszy usłyszałam w jej głosie cokolwiek więcej niż słowa. Poczułam, że w środku niej jest coś więcej niż martwy człowiek. Ona się bała.

– Ciociu, to tylko pies. Nie musisz się bać – powiedziałam i uśmiechnęłam się po raz pierwszy od lat.

– To nie jego się boję – odpowiedziała i przymknęła oczy. – Lepiej byłoby, gdyby nie był z nami – dodała. – Naprawdę tak byłoby lepiej – powtórzyła, uciekając przed mną wzrokiem.

 

Pies został, a ja w końcu mogłam przelać odnalezione po latach uczucia na inną żywą istotę. Od tego dnia uśmiech nie schodził mi z twarzy, a pojawiającą się miłość do świata przelewałam na Znajdę.

 

– Ja taka nie jestem – mamrotałam, a łzy kapały na zakrwawione łóżko.

 

Nie wiem, dlaczego ciotka pozwoliła mi zatrzymać Znajdę. To chyba od niego zaczął się mój koniec. Nie rozumiałam jednak, że miłość jest nie dla mnie. Boże, gdybym wiedziała, to zostałabym kopią ciotki i usunęła się w najdalszy zakamarek świata. Nie zdawałam sobie sprawy, a miłość rozjaśniła całą mnie. Stałam się piękną kobietą i co ważniejsze chyba, otwartą na uczucie. Nijakość dawnych lat blakła, a ja rozkwitałam tak jak i wszystko wokół. Piotr był przystojny, mądry i wyrozumiały. I jak nikt umiał słuchać. Ideał, o którym jeszcze parę miesięcy wcześniej nie mogłam nawet marzyć.

 

– Kocham cię – szeptał. – Jesteś moją upragnioną miłością.

Łaknęłam tak bardzo oczekiwane przeze mnie słowa i uśmiechałam się do niego, świata

i samej siebie.

– Też cię kocham – odpowiadałam, a moje błyszczące oczy, były żywsze niż kiedykolwiek.

To on był przy mnie, gdy bestialsko zabito Znajdę.

– Kochanie, wszystko się ułoży – mówił, a ja miałam nieodparte odczucie, że nic się nie ułoży.

Wypierałam z głowy obraz skamlącego psa, jego przerażone oczy i plamę krwi pod nim. Widziałam przerażenie ciotki i jej niemoc. Ona była bezradna!

– Tak miało być.

Słyszałam w głowie i znałam skądś ten głos. Nie umiałam go sobie przypomnieć, tak jak i rodziców. Zamazały mi się ich obrazy, a ich fotografii nie miałam.

– Nie, nie mam zdjęcia twoich rodziców. Przykro mi.

Tak ciotka odpowiedziała, gdy przeszukałam cały dom i w końcu zwróciłam się do niej z prośbą o fotografię. Zdziwiło mnie to, niestety tak pewnie było, ostatecznie też nie znalazłam żadnego zdjęcia.

 

Parę miesięcy po tym jak zginął Znajda, ciotka umarła we śnie. Mówi się, że tak chyba najlepiej odejść z tego świata. Jednak jak zobaczyłam jej otwarte oczy i wymalowane w nich przerażenie, to nie byłam już tego taka pewna. I ten różaniec w rękach.

– To twoja wina. – Coś szeptało, a z oczy płynęły łzy. – Nie posłuchałaś jej.

Nie rozumiałam podszeptów i coraz mniej rozumiałam siebie. Jakie łzy? Moje? Teraz został mi jedynie Piotr, na którego przelałam całą miłość. Był moim jedynym światem i tylko z nim mogłam dzielić się troskami.

– Obudź się – z oddali słyszałam znajomy głos. – Wystarczy jak otworzysz oczy – szeptał przyjaciel z dzieciństwa. – Będziemy razem – mówił i śmiał się.

 

Było coś przerażającego w tych słowach, a w powietrzu unosił się świeży zapach krwi. Realność i fantazja łączyły się, a ja wciąż chciałam żyć w ułudzie, której nie zamierzałam i nie umiałam oddać. Kropelki potu pojawiły się na czole, czułam przyspieszony oddech i te bicie serca. Głośne i bezwzględne.

– Otwórz te cholerne oczy! – krzyczał.

 

W dniu kiedy zmarł Znajda, coś w ciotce umarło. Była niemal przeźroczysta. Wiecie, tak wyglądają ludzie na skraju życia. Nie przepadała za psem, a wyglądało na to, że jego śmierć wstrząsnęła nią.

– Masz kogoś? – wyszeptała i tak na mnie popatrzyła, że przez ciało przeszły mi ciarki.

– Ma na imię Piotr – odpowiedziałam, a ona zrobiła się jeszcze bardziej blada, o ile było to możliwe.

– Boże, miej nas w swojej opiece – wymamrotała jedynie i wyszła z domu.

Ona cały czas wiedziała, jednak bała się odkryć tajemnicę i zamienić ją w słowa. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej? Tylko, czy miłość można od tak zabić i żyć jakby nic się nie stało? A ja kochałam bezgranicznie, miłością zachłanną i prawdziwą.

 

– Otwórz oczy. – Tym razem usłyszałam łagodny głos. – To jesteś prawdziwa ty.

– To nie mogłam być ja – krzyczałam, widząc ukochanego. – To nie ja! Boże, to nie ja!

Krzyczałam i nikt nie słyszał. Krzyk zamienił się w skowyt, rozbijając świat na drobne kawałki, a duszę zamieniając w nicość. Jeżeli ją w ogóle miałam! Miałam? Łkałam i nikogo nie było już przy mnie.

– To jesteś ty. To jesteśmy my – gadał i śmiał się przyjaciel z dzieciństwa. – To jesteśmy my. Ja i ty.

Patrzyłam w martwe oczy Piotra, na nóż trzymany w ręce i wiedziałam, że to ja. To byłam zawsze ja. Rodzice, pies, ciotka i Piotr. To zawsze byłam ja.

 

.....

 

– Proszę pani, słyszy mnie pani?

Z oddali dochodził do mnie obcy głos.

– To byliśmy my – szeptałam i śmiałam się. – To zawsze byliśmy my – krzyczałam, patrząc pustymi oczodołami. – To byliśmy my. – Głos ponownie zamieniał się w szept.

– Proszę pani – mówiła z wyraźną obawą. – Ktoś do pani przyszedł.

– Kto? – szepnęłam. – Kto? – wrzasnęłam.

Jeżeli ręka prowadzi cię do grzechu, utnij ją. Wydłubałam sobie oczy, a teraz z całych sił waliłam głową w stół. To musi się kiedyś skończyć! Musi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Tjeri 16.09.2021
    Pomysł świetny.
    Wykonanie zaś mnie nie zachwyciło. I nawet nie chodzi mi o sam styl, prowadzenie historii (które na pewno można podkręcić) a o jakieś... /szukam słowa/ zinfantylizowanie ukazanych zjawisk. Zapewne nie było to zamierzeniem Autora, ale jako czytelnik tak właśnie odbieram te spore uproszczenia tematu.
    Pomysł wart przemyślenia i reasumpcji. ?
  • Józef Kemilk 17.09.2021
    Dzięki za koment. Rozumiem, że główna bohaterka zbytio eksponuje swoje uczucia? Nie umiałem tego inaczej ugryźć. Może w przyszłości, jak doszlifuję warsztat. Na razie to chyba więcej nie umiem.
    Pozdr.
  • laura123 16.09.2021
    Przeczytałam i jestem pod silnym wrażeniem Twojego opowiadania.
    Bardzo mocny tekst. Wbija w fotel.
    Nie spodziewałam się takiego zakończenia... chociaż zastanawiała mnie ta krew na łóżku. Skąd, dlaczego? I te głosy w głowie... czyli rodzimy się już jako mordercy, chore jednostki...

    Zostawiam 6
    Pozdrawiam.
  • Józef Kemilk 17.09.2021
    Dzięki za miły komentarz. Niestety psychika płata psikusy, podobno zdarza się, że pamiętamy nieprawdziwie (było inaczej niż zapamiętliśmy). A bohaterka niestety była chora i mogła funkcjonować poprawnie jedynie bez większych zdarzeń. Od początku była przegrana.
    Pozdrawiam
  • Narrator 17.09.2021
    Ciekawa historia z dość zaskakującym zakończeniem, znakomicie napisana. Można się od Ciebie wiele nauczyć. 5.
  • Józef Kemilk 17.09.2021
    Dzięki serdeczne za miłe słowa
    Pozdrawiam
  • Garść 17.09.2021
    Od wybranego momentu warto poprowadzić narrację w czasie teraźniejszym, wszechobecne streszczenie bardzo szkodzi opowiadaniu. Zabicie Piotra to najbardziej odpowiednia sytuacja.
    Tytuł i trzeci akapit zdradziły sprawstwo bohaterki.
    Pokazanie - jak się nie pamięta - tu nie istnieje. Wydarzenia ex post łatwo opisać.
    Jest potencjał.
    Bardzo dobry pomysł, wymagający solidnego retuszu.
  • Józef Kemilk 17.09.2021
    Dzięki za rady
  • Dekaos Dondi 19.09.2021
    Józefie Kemliku↔Przeczytałem z zaciekawieniem. Może faktycznie, dało by radę trochę "zamglić tekst"
    ale z drugiej strony, człek w emocjach, nie zastanawia się, jak to zostanie odebrane.
    Aczkolwiek owe "zawirowanie jaźni" odczuć da się.
    No i zakończenie.
    Może byłoby lepiej, bez zdań jednoznacznych typu↔"To zawsze byłam ja" itp...
    Dać czytelnikowi możliwość, dojścia do takiego wniosku.
    No ale czasami warto konkretnie zaskoczyć. To już w gestii Autora jest:)↔Pozdrawiam:)↔%
  • Józef Kemilk 19.09.2021
    Dzięki DD za rady. Może kiedyś coś z tekstem jeszcze popróbuję?
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania