Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Neonowe noce, cz. 1

Był wkurzony. Pozwolił wypaść hantli z dłoni by z hukiem uderzyła o podłogę. Chwycił rękę w nadgarstku drugą dłonią, próbując powstrzymać niekontrolowane skurcze. Pieprzony Dex, mogli go nie brać na robotę. Był zielony jak żaba na liściu i oczywiście puściły mu nerwy w krytycznym momencie. O dziwo nikt nie zginął, więc chyba mieli więcej szczęścia niż rozumu. Wszyscy poza Bradem, który zaliczył postrzał i wylądował na stole operacyjnym. No i nikt im nie zapłacił za spartaczoną robotę i teraz Peter musiał się wyżyć na domowej siłowni. Brak leków dawał o sobie znać.

Peter Rogue chętniej kierował się swoimi zasadami niż zdrowym rozsądkiem, nawet jeśli w konsekwencji miało mu to skomplikować życie. Nie lubił robić sobie wymówek. Postrzegał je jako słabość, której starał się pozbyć. W jego pracy, utrzymanie wysokiej sprawności fizycznej mogło zdecydować o życiu lub śmierci. Regularne treningi były jak najbardziej wskazane, ale nie w tym przypadku. Pobudzony metabolizm doprowadził do przyspieszenia objawów choroby. Ręce Petera zaczęły się trząść. Chwycił pistolet z biurka i wycelował przed siebie żeby z goryczą stwierdzić, że nie jest w stanie utrzymać broni nieruchomo. Szlag.

W mieszkaniu panował półmrok. Ludzie Quentina mogli już ich szukać , więc przez jakiś czas nie mógł się wychylać. Zasłonięte żaluzje, przygaszone światło, drzwi zamknięte na wszystkie zamki, broń pod ręką. Prawda była taka, że nie mógł spać, nerwy ciągle go trzymały. Podnoszenie ciężarów miało być jego medytacją, sposobem na wyładowanie emocji. Chyba jednak nie tym razem.

Spocony i zdyszany usiadł przed ekranem komputera. Łopatki wentylatora stojącego na biurku zdawały się obracać jak w smole. Lato było gorące, nawet tak późnym wieczorem. Peter wpisał skomplikowane hasło. Zawsze uważał, że odrobina paranoi wyjdzie mu na dobre, a złodziei danych w NeoCity nie brakowało. Jasne światło monitora oblało jego twarz, kiedy wyświetlił się ekran powitalny. Drżącymi dłońmi powoli, niezgrabnie wprowadzał komendy dla systemu operacyjnego. Po dłuższej chwili udało mu się dotrzeć do zasobów których szukał – planów kompleksu magazynowego należącego do korporacji Tera Life. Miejsca, w którym znajdowało się lekarstwo, którego coraz bardziej potrzebował.

Nie chodziło o to, że się nie zaszczepił, ale właśnie o to, że to zrobił. Kiedy wybuchła epidemia VINT zginęły miliony ludzi. Potem w mediach zrobiło się głośno o „cudownej szczepionce”, która jak się potem okazało, u wielu osób doprowadziła do poważnych skutków ubocznych. Peter czasem się zastanawiał czy to wszystko nie było z premedytacją ukartowane – wypuścili wadliwą szczepionkę żeby potem zarabiać krocie na lekach, które miały zniwelować jej niepożądane skutki.

Lekarze zdiagnozowali u niego chorobę autoimmunologiczną, która atakowała jego układ nerwowy. Leki pozwalały mu funkcjonować zupełnie normalnie, ale były kosztowne. Ostatnimi czasy nie układało mu się po jego myśli. Konto bankowe świeciło pustkami, najemca ponaglał go z czynszem, no i skończyły mu się leki.

Założył ręce za głowę wpatrując się w ekran komputera. Plan, który ułożył w głowie był ryzykowny, ale on to lubił. Uzależnił się od życia na krawędzi, od adrenaliny pompowanej do krwiobiegu. W tych chwilach naprawdę czuł smak życia, a gdy ocierał się o śmierć potrafił docenić każdy swój oddech i uderzenie serca. Wierzył, że należało się rzucić w przepaść by poczuć, że się frunie. Bez tego można było żyć zachowawczo, bezpiecznie, ale nijako – zupełnie nie w jego stylu.

Wstał i podszedł do barku, aby nalać sobie whiskey. Musiał przyznać, że potrzebował tego bardziej niż treningu. Ze szklanką w dłoni stanął przed oknem i uchylił żaluzje by spojrzeć na nocny krajobraz dzielnicy portowej. Po pierwszych kilku łykach poczuł jak ta przyjemna trucizna rozlewa się ciepłem po jego ciele. Wreszcie zaczął się rozluźniać. Wtedy właśnie szklanka wypadła mu z ręki i rozbiła się u jego stóp. Nie mógł opanować nagłego bezwładu ręki, który minął równie szybko jak się pojawił. Najwyraźniej alkohol też mu nie pomagał. Naprawdę chciał żeby ta noc dobiegła już końca.

Nie posprzątał szkła. Zmęczenie dało o sobie znać. Przeszedł kilka kroków, schodząc z parkietu na miękki dywan na środku salonu, po czym opadł w fotelu wzdychając. Nie ruszał się przez kilka minut aż wreszcie sięgnął po telefon żeby napisać do Dee.

- Dzisiaj było blisko.

Wysłał. Wiadomość była krótka, chciał wybadać czy ona już śpi. Po chwili ekran smartfona pobudził się do życia, emanując jasnym światłem w ciemnym pomieszczeniu. Otrzymał nową wiadomość. Dee też była nocnym zwierzęciem.

- Jesteś cały? Słyszałam, że ostro wkurzyliście paru gości.

- Wpadnij i sama oceń.

- Stęskniłeś się?

- Może.

- Więc może wpadnę...

Dee, rudowłosa piękność. Jeśli ktokolwiek mógł wynagrodzić mu tą noc, to tylko ona.

+ + +

Lekki brąz jej opalenizny odcinał się kolorem od białej pościeli, którą była niedbale okryta. W powietrzu wirował papierosowy dym, który wydmuchiwała chmurami składając swoje czerwone od szminki usta w delikatny dziubek. Leżała na wznak, wpatrzona w sufit. Było jej dobrze, czuła się beztrosko, chociaż przez chwilę. Tymczasem Peter usilnie próbował przebić tę bańkę błogości.

- Potrzebuję pieniędzy, Dee.

- Po to mnie tu ściągnąłeś w środku nocy?

- Kurwa, przecież wiesz.

Odpowiedziała mu śmiechem. – Tylko żartowałam. – Usiadła na łóżku i odgarnęła do tyłu włosy. Peter siedział kilka metrów dalej, na krześle obok stolika, na którym w popielniczce dymił się jeszcze niedopałek papierosa. – Wiem, że jesteś w ciężkiej sytuacji. Pomogę Ci jak mogę, ale pieniędzy nie mam.

- W takim razie pomożesz mi okraść magazyn Tera Life. – powiedział stanowczo.

Dee parsknęła śmiechem. Jej twarz promieniała. Naprawdę uznała to za dobry żart. Wiedziała też, że Peter mówił poważnie.

- Mam lepszy pomysł. Może nie jestem przy kasie i marna ze mnie złodziejka, ale wiem kto ma leki, których potrzebujesz. Na pewno łatwiej będzie się do nich dobrać niż do strzeżonych magazynów korpów.

Peter wreszcie spuścił z tonu i uśmiechnął się. – Dlatego to ja jestem tym silnym, a Ty tą sprytną.

+ + +

Rytmiczne stukanie obcasów o posadzkę wypełniało panującą ciszę, kiedy Dee zbliżała się w kierunku czerwonych drzwi na końcu korytarza.

<puk, puk>

Spojrzała w kierunku kamery umieszczonej pod sufitem i uniosła brew ze zniecierpliwieniem. Nerwowo przeżuwała w ustach gumę. Dobra była w pozorach, ale nerwy zżerały ją od środka. Plan był prosty, jednak Zeek stanowił dzika kartę. Nie była w stanie przewidzieć jaki będzie miał humor, ani jak się zachowa.

Odgłos odblokowywania rygla, szczęk zamka, skrzypienie uchylanych drzwi. Ujrzała kwadratową twarz jednego z ochroniarzy Zeeka. Zlustrował ją z góry do dołu, zatrzymując się dłużej na biuście. Kretyn.

- Wchodź – powiedział z dziwnym podekscytowaniem w głosie.

Przechodząc przez próg, spojrzała na niego z cała udawaną pewnością siebie. – Oczy mam tutaj, zboku. Gdzie Twój szef?

Wskazał jej duży pokój. Zrobiła jeszcze kilka kroków i usłyszała za sobą zamykane drzwi. Teraz nie było już odwrotu…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania