Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Never the right time cz.1

"(...) nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie."

 

Marek Hłasko – Ósmy dzień tygodnia

 

******

 

Kropla potu zaczynała spływać mi po skroni, kiedy wbiegałam na boso po schodach wieżowca, w którym pracowałam. Nie wystarczyło, że przez korki byłam spóźniona - winda akurat dzisiaj musiała się zepsuć. Trzymałam swoje szpilki w lewej ręce, a prawą przytrzymywałam na ramieniu swoją torebkę. Już widziałam miny wszystkich, kiedy wparuję do środka. Boże, co za porażka!

 

Zatrzymałam się przed drzwiami z mlecznego szkła, założyłam szpilki na nogi i wzięłam głęboki oddech, odgarniając włosy z mokrego czoła. Lepiej późno niz wcale, prawda?

 

Otworzyłam drzwi, co spowodowało, że redaktor naczelna przerwała swoją wypowiedź. Posłała mi wymowne spojrzenie, patrząc na zegarek. Mogłam jedynie potulnie się uśmiechnąć i bezgłośnie powiedzieć przepraszam. Nie lubiła zbędnego tłumaczenia, które - jej zdaniem - odbierało cenny czas cotygodniowego zebrania. Usiadłam więc szybko na swoim zwyczajowym miejscu i wyjęłam notatnik i długopis z torebki.

 

- Dobrze, został nam ostatni temat do przydzielenia, a skoro Joycelyn ma taki problem z przychodzeniem na czas do biura, to wydaje się idealną kandydatką. Pojedziesz do Veigh i w ramach naszego comiesięcznego cyklu "Wspieramy młodych przedsiębiorców", przeprowadzisz wywiad z właścicielem tamtejszej wrotkarni. Jill prześle ci więcej szczegółów mailem. Termin oddania artykułu to 31 sierpnia.

 

Nie mogłam się kłócić. Chciałam, ale nie mogłam. Spóźniłam się i to moja kara. Nie było w wydawnictwie osoby, która lubiła pisać do tej rubryki. Z reguły pisaliśmy o jakichś knajpach, warsztatach, galeriach czy innych lokalach, które otwierały osoby z małych miejscowości. Ciężko było z nich coś konkretnego i ciekawego wyciągnąć, historie nigdy nie były porywające, a wiązały się nierzadko z długimi podróżami, śmierdzącymi motelami i słabym jedzeniem. Sami bohaterowie nie byli też zbyt porywający, więc gotowy artykuł nigdy nie miał zbyt wielu czytelników. Ale dostaliśmy dotację tylko dzięki posiadaniu takiej rubryki i trzeba było się tym zajmować.

 

Westchnęłam ciężko i ruszyłam za resztą w stronę drzwi. Josh szturchnął mnie ramieniem i udawał, ze pociąga nosem by mnie powąchać.

 

- Jezu, dziewczyno, czyżbyś postanowiła przybiec dzisiaj do pracy?

 

Wywróciłam oczami, upychając notatnik do torebki i sprzedałam mu mocnego kuksańca w bok.

 

- Nie wystarczy fakt, że jadę do jakiejś wiochy? Musisz się nade mną znęcać? Właśnie trafił mi się najgorszy możliwy artykuł..

 

Josh był moim dobrym przyjacielem w redakcji i poza nią. Zaczęliśmy pracę w tym samym momencie i od tej pory byliśmy nierozłączni. Josh jest dumnym gejem i odpowiada za rubrykę o modzie i plotkach. Jest w tym genialny i zazdroszczę mu momentami pisania o takich błachych i lekkich tematach. Nigdy nie mówię tego głośno, bo to uraża jego dumę. On twierdzi, że moda to najpoważniejszy temat jakim zajmuje się ta gazeta, a nowy romans Johna Mayera czy obsesja Seleny na punkcie Justina, to sens jego istnienia.

 

- Dziewczyno, jedziesz na wakacje! Nie narzekaj, mogłaś trafić gorzej. Zdążyłem wygoglować tą miejscowość i pomimo tego, ze to wiocha, to całkiem ładna. Jest jezioro, las i plaża. Kto wie, może spotkasz jakiegoś super uroczego farmera i razem będziecie paść konie i doić krowy.

 

Wizja, która została mi właśnie przedstawiona sprawiła, że przeszły mnie dreszcze żenady. Jestem dziewczyną z miasta i do życia w mieście zostałam stworzona. Lubiłam na wakacje wyrwać się w jakieś odosobnione miejsca, gdzie mogłam w spokoju czytać, spacerować czy po prostu korzystać z uroków natury. Ale nigdy na dłużej niż dwa tygodnie.

 

- Obiecuję, że jeśli tak się stanie, to znajdę ci tam jakiegoś ogiera, żebyś też mógł się tam przenieść, skoro tak cię to miejsce zachwyciło z samych zdjęć. Nie mogę zapomnieć przecież o moim najlepszym przyjacielu!

 

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, uświadamiając sobie absurdalność tej wizji, po czym ruszyliśmy do swoich biurek. Fakt faktem, Josh miał rację. Czułam, że nie pachnę świeżością po tym rajdzie klatką schodową. Postanowiłam, że sprawdzę tylko pocztę, prześlę na prywatną skrzynkę szczegóły mojego wyjazdu i wstąpię po kartę służbową.

 

Z tyłu mojej głowy pojawiła się myśl, że nazwa tej miejscowości nie jest mi obca. Musiałam tam być, dawno temu, z rodzicami. Bo na pewno nie było to kiedy byłam już starsza. Pamiętałabym. Tymczasem w uszach dzwoniła mi tylko ta nazwa. Veigh...

 

Z laptopem, wydrukowanymi szczegółami podróży i kartą kredytową wydawnictwa ruszyłam w stronę swojego domu. Po drodze wstąpiłam jeszcze do ulubionej kawiarnii, w której kupiłam mrożoną kawę z kawałkami czekolady i pysznego, jeszcze ciepłego pączka.

 

Kiedy dotarłam do mieszkania, rzuciłam wszystkie rzeczy na kanapę, a sama udałam się pod prysznic, zmyć z siebie trudy dzisiejszej drogi do pracy. Przysięgam, że nie ma nic gorszego, niż bieganie w takim upale. Nie mam problemu z wysiłkiem fizycznym, raz w tygodniu chodze na jogę, a trzy wieczory spędzam na bieganiu w parku. Niemniej jednak, nie lubię takich niespodzianek, tym bardziej w pogodę jak dzisiaj.

 

Umyłam włosy szamponem o zapachu wiśni z nutą wanilii, nałożyłam na nie maskę i wyszłam spod prysznica z turbanem na głowie. Usadowiłam się wygodnie na kanapie, otworzyłam laptopa i wyszukalam miasteczko Veigh na mapie. 2,5 godziny drogi z Cherton, w którym mieszkam i pracuję. Przeglądałam zdjęcia w wyszukiwarce, próbując znaleźć w swoich wspomnieniach wakacje, które najprawdopodobniej tam spędziłam. Niestety, nic nie przychodziło mi do głowy. A jednak brzmiało to tak znajomo.. Wzruszyłam ramionami, wysłałam wskazówki dojazdu na swój telefon i poszłam do kuchni, by odgrzać sobie kolację. Kiedy szukałam w szufladzie otwieracza do butelek, trafiłam na pamiątkę z wakacji. Była to zerwana, rzemykowa bransoletka, na której błyszczały plastikowe koraliki. Każdy z nich w innym odcieniu błękitu. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Te wakacje pamiętałam bardzo dobrze.. Nie skłamię, jeśli powiem, że są to jedne z najlepszych wspomnień jakie stworzyłam w swoim życiu. Ścisnęłam w dłoni swoje znalezisko i pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia..

 

Miał jasnobłękitne oczy. Niemalże w odcieniu przejrzystego błękitu. W połączeniu z czarnymi, gęstymi włosami, które przycięte były po bokach, tworzyły niemalże idealny obraz. Nie był typowym przystojniakiem. Miał drobną bliznę na policzku, nieperfekcyjny zgry, który może wymagał noszenia aparatu ortodontycznego, ale dla mnie był chodzącą perfekcją. Wydatne kości policzkowe, mocna szczęka, nieobecny wzrok. Czasami miało się wrażenie, że jego twarz wiecznie przeszywa jakiś ból. Nie tyle co fizyczny, ale na pewno musiał mieć w głowie wiele bolesnych wspomnień. Dużo dziewczyn uważało, że chłopak na pewno musi być chodzącym smutasem, bo nigdy się nie uśmiecha. Cóż, nie uśmiechał się do nich. Ja miałam okazję wielokrotnie zobaczyć ten piękny, ciepły i szczery uśmiech. Przez to, że pojawiał się tak rzadko, doceniałam go jeszcze bardziej. Nigdy nie uśmiechał się szeroko. Zawsze był to taki lekki półuśmiech, poprzedzony cichym pomrukiem. Patrzył się najpierw w ziemię, później wydawał z siebie ten charakterystyczny dźwięk, by potem spojrzeć na mnie z wciąż pochyloną w dół głową i obdarować tym tajemniczym uśmiechem. Miękły mi wtedy kolana. Zapewne zrobiłabym wtedy wszystko, o co by mnie tylko poprosił. Ale on nie prosił o wiele. Wystarczało mu to, że byłam obok i chciałam być jak najdłużej to było możliwe.

 

Ze wspomnień wyrwał mnie dźwięk mikrofalówki, która oznajmiła mi, że moje jedzenie jest już gotowe. Ostrożnie wyciągnęłam talerz, wiedząc, że jest jeszcze bardziej gorący niż mój posiłek i udałam się z nim na kanapę. Zanim zabrałam się do jedzenia, wyciągnęłam z szafy pudełko. Moją tradycją było, że po każdym ważnym wydarzeniu, podróży, tworzyłam pudełko wspomnień. To było już mocno zakurzone. Pozwalało mi wrócić do tamtego lata. Zdjęłam wieko i zajrzałam do środka. Ujrzałam walające się guziki od mojej koszuli w kratę, rachunek z knajpy, w której pierwszy raz pocałował mnie publicznie, kasetę z piosenkami, które tam grali i do których tańczyliśmy jak szaleni. Było tam wszystko co najważniejsze. Ba! Znalazłam nawet mój podkoszulek na ramiączkach, a właściwie, to już bez. Doskonale pamiętałam moment, w którym zdarł go ze mnie, dzień przed moim powrotem do domu. Do rzeczywistości. Do życia, w którym nie było dla nas miejsca.

 

Cała ta historia to pomieszanie słodko-gorzkich wspomnień. Chyba nic bym w niej nie zmieniła. Nie wiem, czy gdybym miała możliwość tam z nim zostać, to byłabym dziś tą samą osobą. A byłam z siebie zadowolona. Z tego, co osiągnęłam, gdzie dotarłam i kim byłam. Zmieniłam się od tamtej pory, ale nie żałuję, że życie sie tak potoczyło. Widocznie tak miało być. Studenckie wyjazdy przeciez takie właśnie są! Pozwalają ci przeżyć najlepsze chwile. Ten obóz i chłopak z Veigh pozostali tylko wspomnieniem..

 

Aż zerwałam się na równe nogi, wywracając butelkę z miodowym piwem. Veigh! Thomas Murphy pochodził z Veigh! Wcale nie byłam tam z rodzicami! To on! To z nim kojarzyłam to miejsce!

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania