Nic dwa razy się nie zdarza
W dniu, w którym Gilles Foucault przyszedł na świat, drzewa upstrzyły się karminem i paloną sjeną. Bezczynne siedzenie w łonie matki najwyraźniej mu już się sprzykrzyło, toteż urodził się, jako wcześniak. Od początku postanowił sobie, że nie będzie na tym padole jedynie biernym obserwatorem, a czynnym uczestnikiem otaczających go wydarzeń. Już w momencie narodzin, dał temu wyraz wydając z siebie niezbyt przyjemny dla ucha przeciągły pisk, przywodzący na myśl skrobanie metalowym przedmiotem po tablicy. Pierwsze lata życia upływały mu spokojnie na nauce i psoceniu, jak typowemu dorastającemu chłopcowi. W szkole nigdy nie należał do prymusów. Był indywidualistą, i jak to zwykle z ludźmi tego pokroju bywa - wiedzę wolał zdobywać na własną rękę. Szczególnie upodobał sobie rozkręcanie i rozkładanie na czynniki pierwsze wszystkiego, co wpadło mu w ręce, w czym znajdował nie małą przyjemność. W dniu 10-tych urodzin otrzymał od ojca srebrny kunsztownie zdobiony chronometr. Był już prawie małym mężczyzną, a mężczyźni powinni szanować czas. Kopertę zegarka oplatał misternie wykonany Uroboros, który początkowo napawał go sporym lękiem. Mimo tego mały Gilles zaintrygowany podarunkiem z miejsca zabrał się za jego rozkręcanie, celem poznania zasad funkcjonowania owego zmyślnego mechanizmu. Oprócz zegarka ojciec podarował mu również w prezencie niezapomnianie lanie, gdy zobaczył, co malec wyprawia. Od tego momentu chłopak nie rozkładał już niczego, czego by nie potrafił na powrót złożyć.
20 lat później
Telefon brzęczał jak natarczywa mucha. Pan Foucault wyrwany z pół snu odruchowo rzucił w niego poduszką nieznacznie tylko chybiając celu. Ciężko dźwigając się z łóżka w końcu podniósł słuchawkę. Niski zaaferowany głos po drugiej stronie linii prosił o niezwłoczne spotkanie. Foucault zapisał adres i obiecał, że zjawi się w ciągu dwóch godzin, żegnając się pobieżnie.Czuł straszną suchość w gardle wynikającą z tego prostego faktu, że poprzedniego wieczora zabawił do późna u znajomego Profesora antropologii oraz wielkiego pasjonata kultury starożytnego Egiptu. Obaj Panowie, raczyli się wybornym armaniakiem. Skutki owego spotkania odczuwał do teraz. Postanowił, więc sam sobie udzielić małej dyspensy na jeszcze 15-minutową drzemkę. Gdy po pewnym czasie promienie słońca zaczęły nieśmiało zaglądać do wnętrza mieszkania rozbudził się do końca, skonstatował ze zdumieniem, że zaspał. W jego profesji niepunktualność zakrawała na ironię. Ubrał się, więc w pośpiechu, pomijając szereg innych czynności, jakim ludzie oddają się z rana i wybiegł z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi.
Mimo nie najwcześniejszej już przecież pory na ulicach panowała atmosfera senności. Chłodny poranek nie zachęcał do spacerowania. Nieliczni przechodnie snuli się jak w stanie letargu, opieszale zmierzając do swoich zajęć. Miał do przejścia dwie przecznice do wiaduktu, na który prowadził go dalej ku rzece. W pobliżu jej zachodniego brzegu ulokowany był postój taksówek, z którego jednia z nich miała go zawieźć na miejsce spotkania. Nim dotarł do celu zdążył się zorientować, że nie jest to bynajmniej jego szczęśliwy dzień.Ledwie kilkadziesiąt minut temu doszło tu do kraksy – śmieciarka staranowała jadący, z naprzeciwka samochód - przez co cały ruch uliczny został wstrzymany do odwołania. Foucault postanowił, więc wydostać się z centrum metrem. W chwili, gdy oczekiwał na skrzyżowaniu na zielone światło poczuł, że ktoś szarpie go z tyłu za ramię. Nie zdążył się nawet obrócić, gdy agresor wyrwał mu z ręki aktówkę i pchnął go prosto na jezdnię. Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Nim zdążył w jakikolwiek sposób się w niej odnaleźć, wylądował na masce samochodu i przekoziołkował w poprzek niego w ekwilibrystycznej pozie. Upadając nieszczęśliwie na asfalt zgruchotał sobie staw łokciowy, prawdopodobnie łamiąc także kilka żeber. Cały obolały podniósł się z trudem na kolana i rozejrzał w koło - po agresorze nie było nigdzie śladu, zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Mając w pamięci złotą zasadę, która głosi, iż nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej, jak na jej potwierdzenie usłyszał złowieszczy głos klaksonu i pisk opon gwałtowanie hamującego auta. Nadal znajdował się przecież na środku jezdni. Wiedział, że jest już za późno. Zdążył jednie rozpaczliwym ruchem wyszarpnąć z wewnętrznej kieszeni zegarek i nieznacznie cofnąć wskazówkę godzinową, po czym jednym pociągnięciem palca otworzył tylną kopertę i przesunął rakietkę w kierunku słowa retard. W pierwszej sekundzie przez jego ciało przeszedł spazm, napinając wszystkie mięśnie do granic możliwości. W kolejnej poczuł lekki zawrót głowy, podobny do tego, który towarzyszy przejażdżce na karuzeli, a obraz przed jego oczyma delikatnie się rozmył, po czym rozpadł na miliony kawałków.
Retard
Pan Foucault znów siedział sobie wygodnie i bezpiecznie w głębokim skórzanym fotelu w gabinecie Profesora popijając armaniak. Wydarzenia minionego poranka, były jeszcze pieśnią przyszłości. Miały nastąpić dopiero za kilka godzin. Pomny, tego, jaki wpływ miał na jego poranny stan alkohol, a i być może na całą resztę poszedł po rozum do głowy i serdecznie przeprosił gospodarza, że musi się już zbierać, tłumacząc się tym, że zapomniał kluczy do drzwi wejściowych, a dozorca zamyka o 22.
Niecałe dwa miesiące temu miało miejsce dziwne zajście. Do drzwi jego mieszkania zapukał jakiś domokrążca, prosząc o jedzenie. Gdy Foucault go pogonił ten urażony, rzucił mu na odchodnym, by strzegł się potomków Ktezybiusza. Foucault nie miał bladego pojęcia, co to oznacza, zresztą włóczęga sprawiał wrażenie osoby na wpół-obłąkanej, której nie warto było dawać wiary. Szybko zapomniał o całym zajściu i więcej do niego nie wracał.
Jak się okazało picie z umiarem potrafi zdziałać cuda. Rano po przebudzeniu był całkiem rześki. Zdążył zjeść porządnie śniadanie, a nawet wyprasować koszulę. Miał jeszcze spory zapas czasu, po drodze postanowił, więc wstąpić do kawiarni. Właśnie siedział sobie popijając małą czarną z mlekiem odprężony i zadowolony z faktu jak to sprytnie oszukał los, gdy wtem nieostrożna kelnerka przechodząca obok zahaczyła tacą o krzesło i zawartość dzbanka ze świeżo zaparzoną kawą wylądowała na koszuli Pana Foucault. W takim stanie nie wypadało pokazywać się klientowi. Fataliści zwykli uważać, że przyszłość jest nieuchronna. I jeżeli coś nam jest pisane, to nieważne jak bardzo byśmy się starali odwrócić bieg rzeki, to nasze wysiłki z góry skazane są na niepowodzenie. Jednak w świecie Gillesa Foucault to on ustalał zasady. Nie przywiązywał, zatem nigdy większej uwagi do podobnych dyrdymałów głoszonych przez pseudo-iluminowanych oszołomów.
Retard
Na wpół zrezygnowany, a na wpół podirytowany wypił kawę tego ranka w domu. Udało mu się również złapać przejeżdżającą taksówkę zaraz po wyjściu na ulicę. Gdy nakazał gburowatemu kierowcy jechać objazdem nakładając tym samym spory kawał drogi, ten nie ukrywał swojego niezadowolenia. Po kilku minutach jazdy jego nastawienie uległo diametralnej zmianie. W radio nadano, bowiem komunikat o wypadku z udziałem śmieciarki, który w konsekwencji doprowadził do zdezorganizowania całego ruchu w centrum. Kierowca zaczął nawet podejrzewać, że być może jego pasażer, jest jakimś sławnym jasnowidzem wróżącym z fusów po herbacie, lub innego świństwa.
Pan Foucault zwykł zdobywać kolejne zlecenia pocztą pantoflową. Anons w gazecie w rubryce ogłoszenia drobne raczej nie wchodził w grę. Zresztą nigdy nie narzekał na brak pracy, co dawało mu pewien komfort wyboru bardziej lukratywnych jak mniemał zleceń. Po dotarciu na miejsce i uiszczeniu opłaty za kurs rozejrzał się w koło. Znajdował się w samym środku eleganckiej dzielnicy willowej na obrzeżach miasta, która w całości zamieszkana była przez wyższych urzędników Państwowych i dyplomatów. Trafiła mu się, zatem całkiem gruba rybka.
Jak się po chwili dowiedział, zlecenie wiązało się ze sporym zarobkiem, a na dodatek okazało się nie mniej interesujące. Mianowicie dotyczyło kradzieży pewnego obrazu, autorstwa jednego z wielkich francuskich impresjonistów.A właściwie o zapobiegnięcie jego kradzieży, która miała miejsce minionego wieczoru. Zuchwały rabuś pod osłoną nocy dostał się niepostrzeżenie do mieszkania, i skradł cenne dzieło sztuki, pod nieobecność gospodarzy. Co ciekawe zamki były w stanie nienaruszonym tak samo okna. Istniały dwa potencjalnie rozwiązania - ktoś dorobił klucze, albo włamywacz był duchem i przeniknął przez ścianę. Foucault ze swoimi umiejętnościami nie podejrzewał, by rozwikłanie tej zagadki mogło mu nastręczyć jakichkolwiek problemów. Na zakończenie rozmowy dostał od właściciela klucze od mieszkania by zapobiec kradzieży i schwytać złodzieja. Nie mitrężąc więcej czasu zabrał się do roboty.
Retard
Każda manipulacja czasem, zmusza wszechświat raz po razie do podlegania losowemu doborowi. Dostajemy czystą kartkę, którą możemy zapisać nową nieznaną dotąd opowieścią. Niepozorna zmiana wczoraj, tworzy wielką historię dziś. Z szybkiego rozeznania, jakie Foucault zdążył zrobić, wynikało, że obraz był wart na czarnym rynku zawrotną sumę pieniędzy. Toteż wcale nie dziwiło go to, że poza obecnym posiadaczem, znalazł również innego amatora. Foucault nigdy nie darzył sympatią przedstawicieli wyższych sfer, którzy zwykli chodzić z wysoko zadartą głową i protekcjonalnie traktować innych. Utarcie nosa jednemu z nich przez zmyślnego włamywacza, w pewien sposób go nawet bawiło. Przez krótką chwilę w jego głowie zalęgła się nawet myśl, by puścić złodzieja wolno z łupem, szybko jednak z niej zrezygnował. Bardzo dbał o swoją opinię, i nie zamierzał jej nadszarpywać.
Gospodarz wraz z małżonką uczestniczył tego wieczora w raucie wydawanym przez Angielską Ambasadę. W tym czasie Foucault przyczaił się w jego mieszkaniu, cały czas mając na oku obraz. Przez większość wieczoru nic się nie działo. Zaczął nawet podejrzewać, że być może złodziej zmienił plany. Życie nigdy nie jest jednak tak łatwe i przyjemne jak po nim tego oczekujemy. Lekko przysypiający Foucault usłyszał nagle ciężkie kroki na klatce schodowej,a potem dźwięk klucza w zamku. Zatem opcja, że włamywacz był duchem odpadała. Przez uchylone drzwi do środka wślizgnęła się przygarbiona postać. Osobnik poruszał się sprawnie po mieszkaniu, sprawiając wrażenie jakby doskonale znał jego rozkład. Upewnił się, że lokatorzy są nieobecni sprawdzając kuchnie i salon, po czym skierował się prosto do gabinetu. W momencie, gdy rabuś sięgnął ku obrazowi, Foucault cicho wśliznął się za nim do pokoju i zapalił światło.
Nawiedzony domokrążca, był chyba ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć. Foucault otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, i wlepił w niego tępo wzrok. Z kolei tamten nie zdradzał absolutnie żadnych oznak zdenerwowania, co było dość zaskakujące, zwłaszcza, że został przyłapany na gorącym uczynku. Po jego twarzy błąkało się nawet coś na kształt ironicznego uśmieszku. Teraz w pełnym świetle Foucault mógł się mu lepiej przyjrzeć. Wydał mu się bardzo znajomy, i to wcale nie z powodu, ich poprzedniego spotkania na progu mieszkania. Nagle poczuł się tak jakby go znał przez całe życie. I co straszniejsze zrozumiał także, skąd to uczucie się wzięło. Mimo długich postrzępionych włosów i brody byli niemal identyczni. Z tą drobną, różnicą że włóczęga był o jakieś 10-15 lat starszy.
Pan Foucault był zbity z tropu i zupełnie zapomniał języka w gębie. W jego głowie pojawiły się wątpliwości i całe mnóstwo pytań, zdobył się jednak tylko na zadanie jednego z najgłupszych, na jakie mógł wpaść. Spytał włóczęgę, skąd miał klucze do mieszkania. Pytanie rzeczywiście go rozbawiło. Było jednak jak najbardziej na miejscu, a odpowiedź prostsza niż się mogło zdawać. Wyjaśnił, że 12 lat temu włóczęga otrzymał dokładnie to samo zlecenie. Co prawda nie udało mu się z niego wywiązać - obraz przepadł, jednak przed oddaniem kluczy właścicielowi, zrobił ich duplikat. A teraz postanowił powrócić na miejsce zdarzenia i zdobyć cenne dzieło sztuki na własność. W zasadzie to Foucault-włóczęga zdobywał obraz już kilkukrotnie, między innymi poprzedniej nocy. Podróże w czasie poza ogromem możliwości, które nam oferują, mają niestety również swoje ograniczenia. Dobra materialne są najmniej trwałą rzeczą na tym świecie, toteż zwykły samoistnie przepadać w bezkresnych meandrach rzeki czasu. Niespodziewanie włóczęga urwał swój wywód wpół słowa i zamarł w bezruchu, jak gdyby próbował sobie coś przypomnieć.
Przez ostatnie kilka lat nauczył się na temat podróżowania w czasie o wiele więcej, niż przez całe życie. Z czasem zaczął podejrzewać, że życie ludzkie jest niczym więcej niż filmową rolką. A jedyną rzeczą, do której człowiek został stworzony, jest nieustanne odtwarzanie zapisanych na niej wydarzeń. Obsesyjnie zaczął obawiać się, by nie zakłócić przypadkiem tego, jego zdaniem naturalnego porządku rzeczy. Mając w pamięci ważne wydarzenia swojego życia, uznał, że musi osobiście dopilnować, by wszystko potoczyło się zgodnie z rytmem. Pomny odwiedzin złożonych mu przez domokrążcę, gdy sam był w młodym wieku, postanowił się, za niego przebrać i przestrzec swoją młodszą wersję tymi samymi słowami, które usłyszał przed laty, a których również nie zrozumiał. Zjawienie się po obraz, było tylko odwróceniem roli. Kiedyś sam zaczaił się przecież na złodzieja. Co do rekonstrukcji kolejnego kroku miał pewne obawy. Ale sam fakt, że żył i je miał przemawiał za tym, że były absolutnie bezpodstawne. Uznał, że skoro raz wyszedł z tego cało, to i młodziak sobie poradzi.
Wyciągnął z pod płaszcza rewolwer i z zimną krwią, wpakował metodycznie w swoją młodszą wersję trzy ołowiane kule, dokładnie w te miejsca na ciele, na których sam posiadał blizny. Po czym bez wahania zdjął obraz ze ściany i przestawiając zegarek w przód rozpłynął się w powietrzu. Tymczasem Pan Foucault był zszokowany wydarzeniami ostatnich kilku minut, a najbardziej chyba tym, że postrzelił bez mrugnięcia okiem samego siebie. Kuląc się na podłodze próbował bez skutku zatamować wzmagające się krwawienie. Poprzysiągł sobie, że następnym razem nie dopuści do tego, co właśnie miało miejsce. Wszak aktor mający komfort odgrywania tego samego przedstawienia po stokroć, opanowuje z czasem każdy akt do perfekcji.
Ślepa wiara w swoje niczym niepotwierdzone przekonania o konieczności odgrywania w kółko tego samego teatrzyku Foucault-włóczęgi nigdy nie pozwoliła mu dostrzec i zrozumieć prawdziwego mechanizmu podróżowania w czasie. W rzeczywistości wyglądało, to w ten sposób, że każde użycie chronometru, tworzyło zupełnie nową równoległą linię czasową, niczym wiosenny zielony pęd wyrastający po mroźnej zimie. Natomiast przyszłość, czas teraźniejszy oraz przeszłość, stanowiły nierozerwalną całość. Jeżeli więc postrzał w niezależnej linii czasowej młodego Foucault, okazałby się być dla niego tym razem śmiertelny to nie czekała go już wtedy żadna przyszłość. Jego gałąź życia, ścięta niczym przez nieroztropnego ogrodnika uległaby w tym momencie przerwaniu.
Niekonserwowane odpowiednio czasomierze posiadają pewną irytującą tendencje do podawania fałszywego odczytu czasu. Z kolei dobrze naoliwiony i nastawiony mechanizm to gwarancja, że zawsze znajdziemy się w odpowiednim miejscu na czas. A czas jest pewną niematerialną wartością, która zapobiega wydarzeniu się wszystkich rzeczy jednocześnie. Bez niego musiał by panować doprawdy potworny rozgardiasz.
Sytuacja Pana Foucault nie była za ciekawa. Stracił już sporą ilość krwi i był bliski omdleniu. Postanowił ratować się w jedyny sposób, jaki znał. Sięgnął do kieszeni po zegarek, cofnął wskazówkę o jakieś dwie godziny, a następnie zabrał się za rakietkę. Ta jednak uporczywie tkwiła w niezmienionej pozycji, nie chcąc jak na złość przesunąć się w tył. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Rozgorączkowany Foucault w przypływie irytacji szarpnął nią nieco za mocno. W efekcie, czego przeskoczyła o kilka ząbków więcej. Momentalnie pożałował tej decyzji. Przez jego ciało przebiegło istne wyładowanie elektryczne. Natomiast lekkie zazwyczaj pulsowanie w okolicach skroni, zastąpiła ostra migrena.
Rretttaarrrddddddd
Od razu poznał, że nie znajduje się w swoim mieszkaniu. Wylądował na zimnych kafelkach, w jakimś sterylnym pomieszczeniu. Na szafkach znajdowały się zasypki i całe mnóstwo akcesoriów do pielęgnacji niemowląt. Być może znalazł się na szpitalnej porodówce. Gdy próbował się dźwignąć z posadzki, skaleczył się ostrym kawałkiem szkła w rękę. Mimo, że wolałby nie wiedzieć skąd ten pochodził, to podświadomie wiedział. W kącie pokoju leżał doszczętnie zgruchotany i zniszczony chronometr. Gdziekolwiek i kiedykolwiek Pan Foucault się właśnie znajdował, to utknął tu już na dobre.
Dzięki wydarzeniom, które rozegrały się w ciągu kilku następnych sekund, wąż zjadający własny ogon w pełni zasłużył na swój przydomek.
Stan Pana Foucault, pogorszył się w mgnieniu oka. Poczuł, że jego ciałem wstrząsnął dreszcz, a resztki sił powoli odpływają, ciągnąc go za sobą w nicość. Wbrew pozorom nie było to wcale nieprzyjemne uczucie. Ostatnią rzeczą, jaką zdołał zarejestrować jego gasnący umysł był odgłos, który dobiegł gdzieś zza ściany. Przypominał skrobanie gwoździem po tablicy.

Komentarze (5)
Jeden szczególik tylko zgłoszę Ci do przemyślenia: moment z pierwszych scen, gdy słychać hamujący samochód, który ma zaraz go potrącić - ilość czynności jaką zdążył jeszcze wykonać z zegarkiem jest imponująca, nawet jak na wyuczone ruchy :)
Nie mam dużo lepszego pomysłu na to tą scenę, ale na szybko zastąpiłbym to jakimś "prekonfigurowalnym" ustawieniem chronometru, które faktycznie można uaktywnić w pół uderzenia serca :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania