Nic mnie nie rusza
Nic mnie nie rusza, bo nie ma żadnego mnie. To zdecydowanie mocna zaleta nieistnienia. Właśnie wróciłem z długiego, samotnego spaceru. Jestem jak duch. Kilka lat temu jeden kolega powiedział mi, że zna ludzi, którzy umarli za życia, i nie chciałby tak skończyć. Teraz mógłby powiedzieć tak samo o mnie. Na przestrzeni ostatnich lat, w codziennej rutynie, doświadczyłem drobnych, wewnętrznych śmierci. One wszystkie przełożyły się na tę wewnętrzną pustkę. Zostałem skrytykowany, że zbyt dużo piszę o sobie. Mógłbym pisać powieści grozy, fantasy albo kryminały, ale nie interesuje mnie to. Wolę pisać o czymś, co jest mi bliskie.
W tym momencie ktoś puka do moich drzwi. Otwieram. Stoi tam dwóch gości. Jeden z nich to ja sprzed pięciu lat, a drugi to ja za pięć lat. Patrzę w oczy pierwszego i dostrzegam ten błysk. Oczy drugiego są martwe. Wpuszczam ich do środka. Pytam, czy zaparzyć im herbaty. Zgadzają się. Siadamy wszyscy razem w salonie. Ten z błyskiem w oczach mówi mi, że życie to wspaniały sen, który mógłby się nigdy nie kończyć. Grunt to wzlecieć do góry i utrzymać ten kurs. Ten z martwymi oczami przytakuje i mówi, że tak właśnie jest, ale widzę, że nic nie czuje. Ciągle stara się wierzyć w przekonania sprzed lat, ale te przekonania stały się martwe.
„Każdy dzień może przynieść coś niesamowitego, życie to niezwykła przygoda” – mówi ten z błyskiem w oczach.
„Tak, tak, tak” – przytakuje ten z martwymi oczami.
Widzę, że chciałby się sprzeciwić, bo w to nie wierzy, ale coś mu nie pozwala. Biorę łyk herbaty i uważnie obserwuję ich dialog. Mam wrażenie, że wyłapuję wszystkie najmniejsze gesty. Nie ukryje się przede mną żaden fałsz. Ten z martwymi oczami jest potulny i zgadza się ze wszystkim. Kłuje go wewnętrzna chęć sprzeciwu, ale jest tak stłumiona, że wręcz nieodczuwalna. Ta chęć została przykryta oceanem obojętności. Tonie w nim i wszystko mu jedno.
„Tak, tak, życie to dar” – mówi i wybucha śmiechem.
Co za przerażająco smutny śmiech. Ta martwota w oczach i ten śmiech. Co za obrazek nędzy i rozpaczy. Wsypuję szybko dwie łyżeczki cukru do herbaty i biorę solidny łyk. Liczę, że cukier zwiększy na chwilę poziom dopaminy w moim mózgu. Kiedy to nie pomaga, biorę gościa z martwymi oczami pod ramię. Idziemy przez korytarz. Mówię mu, że nie jestem w stanie znieść jego schorowanej duszy. Wyrzucam go za drzwi. Nie wyraża sprzeciwu, mówi tylko: „Jest, jak jest”. Nawet nie wstaje z podłogi. Zamykam za nim drzwi. Zerkam przez judasza – ciągle leży na klatce schodowej.
Wracam do tego z błyskiem w oczach. Proszę go, żeby opowiedział mi jeszcze raz te wszystkie wspaniałe historie sprzed lat. Nagle rzeczywistość zaczyna mienić się wspaniałymi barwami.
„Widzę, że wypiłeś swoją herbatę. Może masz ochotę na coś mocniejszego?” – pytam go.
„Jasne” – odpowiada.
Idę do lodówki po dwa piwa. Siedzimy, pijemy i rozmawiamy. W pewnym momencie zaczynam swój monolog i mówię:
„Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak dobrze cię znowu widzieć. Myślałem już, że nigdy ciebie nie zobaczę. Zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko, co robiłem… ja to wszystko robię tylko dla chwil takich jak te. Dla chwili, kiedy możemy usiąść razem i napić się piwa. My, dwie bratnie dusze mogące porozmawiać ze sobą. Często, jak przechadzam się ulicami i obserwuję ludzi siedzących w restauracjach, wyobrażam sobie, że ci ludzie muszą mieć naprawdę dobry czas. W tym momencie czuję ich dobry nastrój. Mam wrażenie, że to ja jem tę szarlotkę z lodami i bitą śmietaną. To ja jem ten piękny stek i ten apetyczny kawałek pizzy. To ja biorę łyka tego udekorowanego owocami drinka. Wyobrażam sobie to wszystko i naprawdę jestem w tym.
Za jakiś czas ktoś zaprasza mnie na obiad do restauracji. Kelner przynosi mi ten wymarzony posiłek. Wtedy wydarza się rzecz nieoczekiwana. Nic nie czuję. Moja uwaga jest skupiona na moim rozmówcy. Na mężczyźnie siedzącym dwa stoliki dalej. Na kelnerze. Na pogodzie za oknem. Na palącej się świeczce i grającym radiu. Ale gdzie ten wspaniały posiłek? Na moim podniebieniu posiłek stał się nijaki. Porównując go z wyobrażeniami, to tylko mokra tektura.
U mnie tak już jest, że to, co jest, blednie przy tym, co jest wyobrażone. Rzeczywistość zawsze będzie przegrywać u mnie z wyobraźnią. Na cholerę mi ta rzeczywistość? Dlaczego nie mogę po prostu pogrążyć się w swoim świecie? Chętnie bym do tego wrócił. Chętnie znowu bym tak żył, ale ogranicza mnie cholerny strach związany z moją odpowiedzialną pracą. Strach zżera duszę. To nie jest wyłącznie tytuł filmu Fassbindera – to prawda.
Ale dość już o tym. Przynajmniej teraz, siedząc tutaj z tobą, mam poczucie, że wszystko jest tak, jak być powinno. Z twoim zacnym towarzystwem i lekkim alkoholowym upojeniem wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Gdzieś tam jest jakaś przeszłość i przyszłość, ale w tej konkretnej chwili liczy się tylko teraźniejszość. W tym momencie, na tej kanapie, objawia się cały sens życia. Może chodzi po prostu o odnalezienie swojej bratniej duszy i napicie się z nią piwa. To wszystko.”
Wtedy on się zgadza, a może się nie zgadza. To nieistotne. Rozmawiamy o filmach, książkach, muzyce. Wpływamy na nieznane wody. Zdobywamy kolejne wewnętrzne szczyty. Siedzimy tak i pijemy. Oczywiście nie kończy się na jednym piwie. Szybujemy wysoko. Otwieramy następne. Jeszcze jedno i jeszcze jedno. W pewnym momencie alkoholowa euforia słabnie. Słyszę jakiś hałas na klatce schodowej. Idę sprawdzić, co się dzieje.
Nim się obejrzę, ten z martwymi oczami wstanie z zimnej podłogi. Otworzy sobie wytrychem drzwi wejściowe od mieszkania i zajmie moje miejsce na kanapie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania