Nicość - Prolog
Są noce kiedy mam wrażenie że stanie się coś złego. I to była właśnie jedna z nich.
Moje obcasy stukały tępo o płytę chodnikową, głośniej i głośniej kiedy przyspieszałam kroku. Wiatr wiał mi w twarz, przynosząc ze sobą zapach okrucieństwa. Był tak wyraźny, że poczułam jak moje źrenice rozszerzają się w przerażeniu. Moje ciało raz po raz zmagały potężne dreszcze. Wywołane trochę przez z strach, w większości jednak przez chłód. Mój płaszcz zdecydowanie nie był przeznaczony na taką pogodę. W sumie był dopiero październik, ale temperatura od wielu tygodni nie przekraczała piętnastu stopni. W wiadomościach zaczęło pojawiać się coraz więcej doniesień na temat zamarzniętych osób. W większości były to prostytutki i bezdomni, ale słyszałam również o paru takich przypadkach z młodymi kobietami, które wyraźnie nie pasowały do pozostałych. Chociaż osobiście wątpiłam że były to przypadki. Jakby ktoś taki jak Felicja Ronald, pilna uczennica, zawzięta katoliczka, dziewczyna z dobrego domu, miała najpierw się upić, a potem zasnąć w jakiejś opuszczonej fabryce na obrzeżach miasta. Ta jasne. Prawdopodobieństwo tego „wypadku” było co najmniej wątpliwe. Równie prawdopodobne, że ja nagle stanę się osobą jej pokroju. Cichą, poukładaną, zamkniętą w sobie blondynką.
Latarnia świeciła ostatkiem sił walcząc o przetrwanie, aby wreszcie zgasnąć. Cała ulica pogrążyła się w ciemności. Cholera. Nic nie widziałam. Nic. Jedynie mgliste kształty. Niestety moje myśli były równie wyraźne. Pogrążone w strachu. Instynktu samo-zachowawczego byłam najwyraźniej pozbawiona. Skręciłam w następną uliczkę. Dzięki bogu oświetloną. Jednak „oświetlona” nie było odpowiednim określeniem. Latarnia sprawiała wrażenie zawieszonej pięć sekund przed kompletnym wypaleniem . Przez zmianie kierunku wiatr wiał mi teraz z boku. Moje gęste, złote loki zasłaniały mi oczy. Zazgrzytałam zębami, co wywołało silny ból szczęki. Minęłam latarnie, która jak na zawołanie zgasła. Strach momentalnie przerodził się w złość. Związałam włosy rzemykiem i poszłam dalej. Kiedy drogę zastąpiła mi jakaś postać, złość osiągnęła już miano furii. Nie zatrzymałam się jakby to zrobił normalny człowiek. Ba nawet nie zwolniłam. Pewnym krokiem szłam prosto na napastnika.
- ZEJDŹ MI Z DROGI.- warknęłam.
Mężczyzna zdjął kaptur. Moim oczom ukazał się obraz tak samo przerażający jak piękny. Ale miałam to w dupie. Ominęłam go, jednak nie zdołałam powstrzymać groźnego syknięcia kiedy go mijałam. To od niego ciągnął się smród okrucieństwa. Brr. Moje kości o ile to możliwe zmroziły się jeszcze bardziej. W jednej chwili dopadł mnie i powalił na ziemie.
- Chyba ktoś musi nauczyć cię kultury- wymruczał.
Spojrzałam w jego piękne oblicze zalotnie mrugając oczami. Uśmiechnął się zadowolony. A wtedy ja walnęłam go głową w nos. Cała jego twarz pokryła się szkarłatem. W ciemności błysnęły kły. Kły i mój srerny pierścionek w kształcie rombu.
Tak właśnie stałam się łowcą. To był mój pierwszy wampir. Jak się później dowiedziałam musiał być dopiero co stworzony. Starsze wampiry nie krwawiły. Nie walczyły. Po prostu zabijały. A ja zabijałam je.
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania