Nie było mnie
Nie było mnie, gdy słońce wstawało,
gdy ktoś powiedział: „chodź, to nic.”
Nie było mnie, gdy dom się śmiał,
a stół pamiętał moje imię.
Nie było mnie w opowieściach dzieci,
nie w snach nikogo — nawet psa.
Nie w zdjęciach, nie w cieniach, nie w śmiechu,
nie w listach pisanych do nikąd.
Zgubiłem się gdzieś między „jutro” a „kiedyś”,
na przystanku, co nie miał już linii.
Mój głos schowany w cudzej rozmowie,
mój cień – rozmyty w obcym lustrze.
Zgasłem. Bez krzyku. Bez godności.
Bez świadków, bez śladu, bez czasu.
Jak świeca zdmuchnięta w kościele,
gdzie nikt już nie modli się za nikogo.
A kiedy umrę – niech nikt nie przychodzi.
Nie chcę kwiatów, ani imienia na kamieniu.
Bo najstraszniejsze, co się może zdarzyć,
już się stało:
żyłem i nikt nie zauważył.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania