Nie da się zatrzymać lustra
Dźwięki nieustannie dudnią w mojej głowie, nie chcąc dać mi spokoju, chociażby na moment. Czy bez tych myśli wciąż byłabym taka sama? Może wżarły się już w moją starannie ułożoną tożsamość przez te wszystkie rzeczy, które robię? Bo cała zawartość duszy to tylko iluzja. Mam co do tego pewność, iż jak patrzę zbyt długo na swoje odbicie, to źrenice donikąd nie prowadzą. Nawet jeśli tyle przyswoiły do wiadomości. Mimo to lubię się na siebie patrzeć. Czasami nawet zapominam, kto to jest. Jakieś puste ułożone o odpowiedniej konfiguracji kształty. Niestety po pewnym czasie zaczęło mnie to przerażać. Własną dłonią stłukłam swoją twarz, odłamki poruszyły ją, okaleczając. Byłam tylko dzieckiem, skąd miałam to wiedzieć? To normalne, wyglądamy, jak wyglądamy. Może gdyby nie moglibyśmy siebie sami zobaczyć, nie bylibyśmy tak sobą obrzydzeni? Nieświadomość jest najlepsza. Nie czujesz nic, co by tobie doskwierało pomimo tego, że to już jest. Mój wygląd nie ważne, w jakiej świetności by nie był, kiedy tylko patrzę na oczy, to nie widzę nieśmiertelności. Za ostrych odłamków w dłoni skrywa się tylko śmierć. Po chwili odłożyłam go i patrzyłam na swoją nienaruszoną rękę po latach w nadziei, że blizny się zagoją. Dało mi to spokój ducha. Miałam wrażenie, jak od mrożona kończyna dotyka czystego ognia. To tak bardzo boli, ale daje jednocześnie ukojenie. Zmiotłam pozostałe kształty z podłogi, ale kiedy znalazły się w jednej całości, upadłam na nie. Bandaż się oplątał i zobaczyłam tam tylko wygojoną od dawna skórę. Jednak to niewyobrażalnie swędziało. To ta niewygodna prawda, która kruszyła pomału kości. Nie mogę być na długo kimś innym. Mogę jednak udawać, iż na nowo łączą się w jeden całokształt. Jestem taka jak zbite już lustro z połamaną taflą, niepasującą już do siebie. To minie, lustro się wyrzuci i kupi się nowe ładniej zdobione. Stać mnie na to, by kupić sobie codziennie nowe lustro. Nie będę tłukła okna, bo ludzie pomyślą, że jestem nienormalna. Jednakże w odmętach łazienki nikt mnie nie nakryje. Dźwięki tłuczone go szkła nie przedrą się przez ściany, codziennie to sobie mówię przed snem. Nie robię sobie krzywdy, przecież daje mi to ukojenie. Nie muszę na siebie patrzeć. Dźwięki nieustannie dudnią w mojej głowie, nie chcąc dać mi spokoju, chociażby na moment. To, co mnie odróżniało od innych, stało się sztuczne i wymuszone. Widzę to, chociażby na iskrzących klamkach, odbijających moją aurę. Stań się zupełnie inną wersją siebie, ale to, co widzę w odbiciach, nie należy już do mnie. Stało się niczyje. W kolejnych mijających dniach coraz bardziej doskwiera mi ulga, że nie muszę być przez nikogo widziana, ale jednocześnie chce. Wmawiam sobie, że gdzieś tam na wyższych płaszczyznach, są moi przyjaciele, którzy po śmierci przy mnie będą. Przez te przeklęte lustra ich nie widać. Chociaż zauważyłam w pyle zmielonych odłamków, jest nadzieja, na to co nie da się słowami i ludzką percepcją opisać. Widzę każdy szczegół mojej twarzy jako osobną część. Nie potrafię tego połączyć, przestałam się od dawna utożsamiać ze sobą. To co inni ludzie we mnie kochali, zamieniło się w przeszłość. Czego nie mogę sobie wybaczyć to to, że nie mogę rozpoznać siebie.
To tak jakbym była zupełnie innym człowiekiem, który trafił do ciała zupełnie obcej osoby. Wszystko wydaje się takie nierzeczywiste. Może jestem po prostu cieniem rzuconym do podłoża, który napadł na ciało kogoś innego? Te wydarzenia miały tak naprawdę miejsce? Przecież to już nie trwa, skończyło się. Dlaczego nie mogę o tym zapomnieć? Czy te myśli nachodzące na siebie jak pełzające robaki w jednym skupisku mogą po prostu przestać któregoś razu? Próbuje mimo wszystko funkcjonować, pomimo nich. To jest najgorsze, muszę się leczyć z rzeczy, które nie są tak naprawdę moją winą. Chociaż czasami nie mam nawet ochoty, by się leczyć. Bo te rzeczy już się wryły w moją tożsamość. Szkło jako coś przezroczystego mnie przeraża. Zabierzcie to z mojej ręki.
W kolejnym dniu w kółko i te samo rozbicie, zaczynające się od zamaszystego ruchu ciała. Jedna rzecz tworzy lawinę kolejnych fragmentów układających się w mozaikę. Zaczęłam próbować wróżyć z nich przyszłość. Rozpoczęłam szukać sensu w losowych słowach przechodniów. Doszukując się większego sensu od jakieś siły wyższej, lecz pomimo nawarstwiającej ilości zdań nie doszukałam się odpowiedzi. Odpowiedziałam sobie zamiast na to sama. Muszę przestać tłuc lustra, iż kompletnie się zatracę.
Jednakże ja nie potrafię przestać. Pomyślałam nawet, jak przypnę na powierzchnie zdjęcie ważnej mi osoby, to zaprzestane. Też zostało doszczętnie porozklejane w różne kolory. Po zrobieniu tego poszłam na wąski balkon o wiele za mały, aby mnie pomieścić. Spojrzałam na sam dół, przymrużyłam oczy i głowy przechodniów, eksplodowały. Czerwień skapywała na beton, nie zdążyłam nawet nikogo za to przeprosić. Ściany mojego pokoju mnie przykryły, odgradzając od reszty świata. Pomimo wstydu jakaś moja część była szczęśliwa. Od zawsze chciałam zostawić jakiś ślad na ludziach, tak by nie mogli o mnie zapomnieć. Czy tym nie jest chwilowy stan szczęścia? Zapomnieniem o tym jak bezmyślnym się jest? I to, co nam sprawia radość, nie jest niczym niezwykłym? Mimo to tak na tamten moment byłam radosna.
Pamiętam tylko z okna chęć pofrunięcia do nieba. Odbiło się przez nie mój wzrok. Moje oczy pomimo kształtu i koloru mają jedną ważną cechę. Donikąd nie prowadzą. Nie ważne ile bym rzeczy nie widziała, zawsze pozostanie w nich jakaś taka iskra zamazująca ważne momenty. Nie potrafię rozpoznać czy coś jest naprawdę ważne w moim życiu. Potrafię zapamiętać różne ciekawe wspomnienia, ale jak tak na nie patrzę, to stają się tak mało istotne, że to mnie zaczyna śmieszyć. Jak bardzo kiedyś byłam pod wpływem emocji, które z perspektywy racjonalnego umysłu nic nie znaczą. Ta mała drobinka w oku mnie ogłusza. Rośnie i pokrywa moje oko rozdzielając je na niezliczoną ilość sprzecznych myśli. Przecież bez tego nie moglibyśmy odczuwać przyjemności, bez małego zakrycia otaczającego świata. Przyjmuje to do wiadomości, ale nie mogę zdzierżyć chęci bycia szczęśliwym bez konkretnych powodów. Widzenie świata tylko przez pryzmat swojego szczęścia, sprawia w bycie zaślepionym na wszystko inne. Rzeczy, które nas niszczą, dają nam przyjemność.
Nie ważne jak zniszczona bym nie była, nie chce siebie niszczyć. To tylko chwilowa idea w lawinie innych myśli.
Ja też mam prawo do chęci bycia na tym świecie. Więc dlaczego mnie osądzasz? Kiedy ukradkiem spojrzałam na swoją twarz, tak mi odpowiedziało. Chce siebie zniszczyć, tak bym nie mogła oddychać, tak bym mogła zapomnieć. Na końcu nakleję sobie na czole plaster. Mojej duszy po prostu nie ma.
Skąd wiem? Bo mi o tym powiedziało. Dlaczego tyle ludzi na świecie miałoby mieć osobną cząstkę całości? Skoro jesteśmy istotami społecznymi, nie ma miejsca na indywidualność. Jesteśmy zmieszaną mazią różnych myśli i przekonań. Moja dusza nie jest moja, ani mną. Ja nie istnieje jako odrębna osoba. Jestem przekazem doświadczenia, zwykłym kolarzem sklejonym z liter. Nie mam swojego świata, ponieważ nie został stworzony. Jestem drugą stroną lustra. Nie mogę zostać stłuczona, nieważne jakby się starano mnie stłamsić. Nie jestem prawdą, tylko zbiorem różnych doświadczeń. Włamałam się do twojego umysłu, czy to nie świadczy, że jestem częścią boga? Ja i twój umysł, złączeni w jedno. Tak jak na ciebie patrzę, to nic nie widzę, ale mogę ciebie poczuć.
Chce przestać istnieć, bo w niezliczonych zwierciadłach odczuwam przedostająca się chęć zniszczenia mnie, a ja nic nie zrobiłam. Nie ma tu przestrzeni do chodzenia, tylko każda myśl poprzedzająca kolejną. Stoję nieruchomo wpatrując się całą moją świadomością.
Niezliczone opisy negatywnych odczuć w stosunku do mnie. To skrywa się w środku transparentnego szkła, na zewnątrz ukazują się słowa wołania o pomoc.
Każda jedna odczuwana barwa z życia została przesączona przez częstotliwość emocji.
Spojrzałam na lustro ostatni raz w tej długiej nocy. Nic nie dało się zobaczyć, na oślep próbowałam to czego nienawidziłam uderzyć, ale powietrze było tylko przejrzyste. Ostatnia osoba, która ze mną mieszkała uciekła ode mnie. A może to ja tylko skatowałam ją aż do dosięgnięcia pewnej granicy przyzwoitości. Moje odbicie uciekło zostawiając samą pustkę. Ta kobieta sprzed zbioru kilkuset dni również odeszła, marnując z tym całe moje dotychczasowe życie. Żadnego jutra nie będzie, bo zapomnę o nim żyjąc w marnej teraźniejszości.
Rozpłynie się jak widmo pod wpływem uścisku czegoś co i tak musi odejść. Tak mi przykro, ale to twoja wina. Mówiąc to w chęci odciągnięcia od siebie samej poczucia winy. Tyle lat przeminęło przez ciebie. Gdybym tylko nie musiała martwić się tymi rzeczami na co nie miałam wpływu. Nie wiem czyja to wina.
W moim domu nie ma innych ludzi z wyjątkiem odgłosów stąpania kroków i śmiechów. To tylko echo dworu iskierek deszczu przy otwartym oknie. Pomimo tego podziwu do tajemniczości nieznanego, kiedy mam zamknięte oczy wiem, że przez wysokość nie odfrunę.
Zamienie się za to w miazgę. Kusi mnie idea odcięcia się od ludzkich cierpień. Jednak bez tego dyskomfortu we mnie wszystko, by się skończyło. A w zasadzie to nic godnego większej uwagi, ale to mnie zatrzymuje. Sama nie wiem co. Może strach przed tym, że będzie gdzieś tam jeszcze gorzej. Może wtedy pęknięta szczelina lustra uchyliła by się przede mną. Ukazując mi naprawdę okropne wizje tuż przed śmiercią. Obrazy szczęścia w przyszłości gdybym tego nie zrobiła.
Czy myślenie, iż jutro kiedyś tam będzie lepiej nie jest zgubne? Żyjąc już ileś lat z tym przekonaniem? Została sama możliwość akceptacji stanu rzeczy. Bo wszystko może być naprawdę piękne, ale nie musi i to tak bardzo boli ludzi. Świat naprawdę idealny nie istnieje. Zawsze ktoś będzie gnić od środka z każdym dniem, by inni mogli prowadzić komfortowe i urozmaicone życie. Niektórzy nie mieli nic poza wyobraznią, iż kiedyś będzie lepiej. Jeszcze inni nic nie mają oprócz chwilowej ulgi od cierpienia.
Zasłaniając zasłony u mnie w pokoju, musze mieć tą świadomość, iż zawsze pomimo chęci posiadania prywatności, będę widziana przez swój mózg.
Kiedy gaszę światło, mogę tylko leżeć w łóżku i czekać na to co ma nadejść, tak jest za każdym razem. Czy to jest dzień czy noc, zapadlina nie ma końca. Ciągle coś mnie wchłania do siebie. Nie zamierza mnie puścić i zostawić samej. Nawet jakbym była jedyną osobą w pomieszczeniu, to przecież ktoś tu już jest. Prawdziwa samotność nie istnieje? Najzabawniejszą rzeczą jest obecność innych ludzi we śnie. Przecież nie odczuwasz żadnej różnicy niż jak ktoś jest w twoim życiu realnym. Każdy pełni jakąś funkcje w wywołaniu określonej reakcji u ciebie. Te emocje się nigdy nie kończą. Łączą się jak lustro przeładowane bodźcami w światy. Nie zauważysz różnicy odbitego siebie przez zwierciadło od prawdziwszej wersji.
Rzeczy spychane na bok, wrócą do ciebie, bo wciąż są w twojej głowie. Czy tego chcesz, czy nie. Poza tym nawet nie wiesz, co w twoim życiu nie przypomni ci o wcześniejszych doświadczeniach.
Nie potrafię przewidzieć ani kontrolować życia, ani swoich snów. Nawet jak istnieją świadome sny, to przecież najpierw musiał być pomysł. Natomiast pomysłów, nie można łatwo świadomie kontrolować, bo pojawiają się tak nagle. I często oślepiają człowieka, aż do ich zrealizowania. To co zdecydowałeś przeżywać przez świadomy sen mogło być już dawno zaplanowane przez twoją głowę, pomysł został ci podsunięty, abyś myślał, że śnisz świadomie.
Myślę, że można tylko przeżywać rzeczywistość bardziej przez sen z perspektywy obecnego umysłu. Może z każdą kolejną warstwą przebudzenia, widzimy inaczej. Bo to co było jeszcze przed obudzeniem realne, staje się dziwne. Tak z każdym nadchodzącym wybudzeniem z niekończącego się snu.
Zasłaniając okna w moim pokoju, wiem, że stało się to mechaniczną, zapamiętaną czynnością. Mój mózg po śmierci mógłby to wykorzystać jako pretekst to stworzenia podobnej rzeczywistości, gdzie też bym to robiła. Gdybym natomiast nie zasłaniała okien, w tamtym świecie zasłanianie okien byłoby uważane za coś niewłaściwego. Może następny świat staje się skonstruowany na bazie poprzednich przekonań.
Dość już zasłaniania okien, czas by przyjrzeć się bliskiemu otoczeniu. Miejsca, których nikt oprócz mnie nie widzi mnie przerażają. Potrafię je dostrzec zza cienkiej zasłony. Nawet przez ciemność przedostają się na światło dnia. Jestem na pierwszy rzut oka tylko w nich ja, ale jest tam dużo więcej istot niż można zobaczyć. Czasami szepczą do mojego ucha różne perspektywy widzenia tak, że na sam koniec nie wiem co jest prawdą. Jednak prawdy nie ma, jest tylko subiektywne doświadczenie. Jestem pewna jakby był jakiś świat poza życiem, to by ludzie się wykłócali o prawdę. Ktoś mógłby coś widzieć, czego inni nie widzą i na tym polegał by problem. Potrafię to dostrzec na swojej skórze. Te rzeczy od mojego świata oddalone są zamieszkane przez masę istot, które nie widzą świata jak ja. Mimo to żyjemy na jednej płaszczyźnie.
Możemy powiedzieć, iż nasze postrzeganie oparte jest na dowodach. A jak ktoś ich nie dostrzega to oparte jest na samym przekonaniu nieprawdziwych informacji, ale my jesteśmy doświadczaniem rzeczywistości. Tego się nie da zmienić. Nie widzę niczego, co by inni ludzie nie widzieli, ale co przeżywają jest tak różne, że wiem, moje ja jest tylko losową iluzją.
Codziennie mimo to się budzę i odwiedzam takie miejsca. Przypatruje się zasłonie, która przykrywa mi pole widzenia. Czasami nawet się samoistnie na chwilę odsuwa, ale pod tym jest kolejna.
Żyjemy w ścianach i bez ścian na dworze, tylko nawet twój umysł jest odgrodzoną konstrukcją. Czy ma to naprawdę sens czy wyjdę z domu, czy nie? Żyjemy w jednym wielkim pomieszczeniu, w nieskończonej ilości małych światów. Potrzebujemy bezpiecznego schronienia, by przeżyć. Niektórzy, jednak popadają w szaleństwo i chcą odwiedzić jak najwięcej pomieszczeń, by ich umysł nie był tak ciasny, aby zapomnieć na chwile o tym co doskwiera. Mimo to, nie da się w nieskończenie wchodzić i wychodzić bez żadnych szkód. Ciało jest domem, tak jak dla lustra prawdziwy świat.
Dźwięki dzwonów docierają do moich uszu, zostawiając w nich bolące odciski. Patrzę na kwitnącą zielenią wodę w nadziei, że nie będę na tyle szalony, aby do niej wskoczyć. Na ławce od trzydzieści minut ta sama melodia, smyrania szklanej butelki po drewnie. Wystarczy tylko z całej siły uderzyć, a przeniesiesz się z pewnością do innego miejsca. Tylko szpital nie jest na tyle ciekawy. Obawiam się, że nie ma wystarczającej ilości szkła w butelce, by zrobić mi krzywdę. Jest tam jakiś impuls, chęci wykrwawienia, ale został on zagłuszony kolejną myślą, że trzeba wypić zawartość. Może gdybym był upośledzony w inny sposób niż jestem, nie przejmowałbym się tym zbytnio. Siedzę już od dobrej pół godziny na ławce i nic się w moim życiu nie zmieniło, tak codziennie tutaj przychodzę. Może gdybym był nieożywionym przedmiotem, to by mi było lżej na tym świecie. Chociaż czasami myślę, że wcale się od tej ławki niczym nie różnie. Jak tak stoję bez ruchu i przestaje istnieć. Może zmieniając swoje zaimki w sposobie myślenia o sobie, zmienię się w kogoś innego, ale nic z tego. Potrafię dostrzec tyle rzeczy, co daje mi radość, tyle rzeczy co są okropne. Mimo to czując się tak dziwnie. Śmieje z negatywnych rzeczy, płacząc nad szczęściem, że odejdzie. Przecież nadal żyje, nie bądź obojętna na wszystko co było dla mnie dotychczas ważne. Ja nie chce tu wcale przychodzić. Niestety jestem zmuszona, bo dokąd mam iść? Chwilowa przystań motywacji, by nie patrzeć się w ścianę i nie spać, ale czy to jest tego warte?
Ludzie idą przez ścieżkę i czasami na mnie spoglądają. Ciekawe jaki jest to widok widzieć mnie z perspektywy drugiego człowieka. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Robię sobie zdjęcie telefonem i nie przypominam istoty ludzkiej, ale to jak za długo wgapiam się w ekran to wtedy wszystko się rozmazuje i pokazuje kim jestem naprawdę. Zamglonymi wspomnieniami i fałszywymi scenariuszami.
Inni ludzie mnie denerwują, zauważyłam zapamiętuje bardziej negatywne rzeczy z ich udziałem. Każdy mnie tak czy siak zostawi na moją lepszą wersje. Skąd to wiem? Bo jak ich obserwuje dłuższą chwile, to nie pełnie żadnej istotne funkcji w ich życiu. Wystarczy, że już ktoś się zakocha, to długo trwająca przyjaźń jest niczym w porównaniu do stanu zakochania. Ludzi łatwo stracić, a trudno utrzymać znajomość, która byłaby satysfakcjonująca dla obu stron. Postanowiłam żyć chwilą i cieszyć się z ich chwilowej obecności w moim życiu, ale to nie zmienia faktu mojego przerażenia.
Traktuje chyba ludzi jakby byli przedłużeniem mojej tożsamości. Kiedy znikają czuje się jakby nic nie miało sensu. Wolałabym zapaść w śpiączkę i tam prowadzić szczęśliwe życie, niż żyć w wiecznej świadomości tego. Nienawidzę innych ludzi, a jeszcze bardziej siebie, iż ich potrzebuje.
Może coś ze mną jest nie tak. Przywiązuje się bardziej i mocniej, ale mnie to od środka niszczy. Ludzie nie są tacy jakich ich widzę. A to, co widzę na zawsze pozostaje na dnie mojej psychiki.
Nie jestem osobą urywającą relacje, jednak jak ktoś mi coś powie negatywnego, to całe moje nagromadzone przerażenie do tej osoby się uwalnia i nienawidzę jej na długi czas w swoim myśleniu. Potem szybko wybaczam i tak znowu, aż mam chęć się po prostu zabić.
Pewna granica luster się zamazuje, odłamki w mojej dłoni i te na podłodze się wtapiają w moją skórę i do środka. Moje wnętrze się roztrzaskało i co dalej? Trzeba żyć nie przekraczając pewnej granicy szaleństwa, by zrobić coś dobrego dla siebie i być dobrym człowiekiem.
Była pewna dziewczynka, która nie lubiła jak wyglądała i kazała pozbyć się wszystkich luster z królestwa. Jednak zdała sobie sprawę, że bez swojego odbicia, nie wie jak inni ludzie ją postrzegają. Potem się od nich uzależniła, starała się wyglądać jak najlepiej. Siedziała przed lustrem całymi dniami. Któregoś razu coś w niej pękło i zbiła własnymi rękoma szkło. Mimo to jej uzależnienie się na tym nie skończyło. Codziennie kazała przynosić lustra z różnych stron świata. W nadziei, że w nich będzie ładniejsza. To jednak nie nastąpiło tak szybko. Księżniczka wydoroślała i wypiękniała. Mimo to nie potrafiła tego docenić, bo w jej oczach była obrzydliwa. Chociaż blizny na rękach były niewidoczne dla innych przez rękawiczki. Nie potrafiła znieść ich wyglądu. Kiedy zaczęła się starzeć, ze złości zbiła okno, ale nikt nic nie mówił z obawy przed ukaraniem. Nikt nie zareagował, nikt nie pomógł. Skoczyła przez nie na granicy jawy i snu. Tak naprawdę nie było nikogo, kto by ją darzył jakimkolwiek uznaniem. Wszyscy o niej zapomnieli, a na nagrobku napisali tu spoczywa pokryta bliznami. Wszystko się zaczęło od niepozornego komentarza dotyczącego jej wyglądu. Było za późno, by uświadomić sobie, że odłamki szkła już przedostały się głęboko w ciało.
Urodziłam się przez przypadek i najprawdopodobniej umrę przez to. Doświadczyłam braku konsekwencji słów wypowiadanych do mnie. Dla większości ludzi jest tylko jeden moment, potem już nie ma znaczenia, co się zrobiło drugiej osobie. Ta teraźniejszość i życie bez przyszłości mnie dobija. Wszystko się skończy, a czas zamaże moje blizny kolejną teraźniejszością. Wszystko do czego się przyzwyczaisz odejdzie.
Musisz pamiętać tylko jedną istotną rzecz, nie patrz na siebie zbyt długo i obsesyjnie. Bo to co zobaczysz może cię rozbić na miliony maluteńkich drobinek, wbijających się w skórę trwale raniąc psychikę
Maść na blizny. Może pewne rzeczy, które się wydarzyły na zawsze pozostawią trwałe ślady, ale zawsze próba pomocy sobie jest najlepszą rzeczą, co można zrobić, aby siebie powstrzymać przed dalszą samo destrukcją. Chociaż czasami jest to za mało, ale próba zawsze pozostanie chęcią, a bez niej nic się nie zmieni.
Słowa sklepione z wszystkich drobinek.
Tam gdzie nikt nie patrzy ukrywa się człowiek. Czasem słyszysz go jako swoje imię, ale nim nie jest. Nauczył się własnoręcznie oddychać z dala od żywiciela. Jedyne co umie robić to patrzeć na ciebie i naśladować twoje ruchy. Czasami tylko stoi nieruchomo i zadaje sobie pytanie czy to naprawdę on. Bo skoro jest oddzielną całością, to dlaczego w głowach tych wszystkich ludzi jest różnymi osobami? Jedno się nie zmienia, sposób wywoływania go. Mimo to, i to stało się już obce. Tak jak i drobinka w oku. Pozostaje tylko mrugnąć w akceptacji, tak naprawdę w chęci pozbycia się wszystkiego co tobie zawadza. Jednak nie pozbędziesz się swojego życia tak łatwo.
Żywi się tym jak go postrzegasz, ale to przemija i zostaniesz sam ze sobą. Ono będzie tylko na ciebie patrzyło i obserwowało. Ta istota nie jest tobą. W zasadzie to nawet nie istnieje. Idealny człowiek. Mogę założyć, że gdyby nie ja, to tego świadomość mogłaby być moja. To mi się najbardziej w tym podoba, nie jest ludzkie. Nie ma ciała, które ulegnie ciężarowi ziemi.
Szukam w fizycznym świecie odpowiednika tej istoty, ale nie mogę znaleźć. Może to po prostu ja nie mogę być tym czym nie jestem?
Zgnije w ziemi i dobrze wiem o tym. Leżąc na ziemi gdzieś obok tych wszystkich ludzi, którzy mnie mijają. Staję się czymś na miarę hologramu. Moje życie uaktywnia się w poszczególnych osobach, których przez większość czasu ze mną nie ma.
Może i wszystko jest udawaniem i ja nie jestem prawdziwa. A ta postać jest połączona do mojej postury parę kroków nade mną. Coś mi się bacznie przygląda, wiem o tym. Jest to moje ciało, nawet jak o nim zapominam.
Idąc donikąd poświęcając czas na życie, mogę zamienić się w kogo chce, w tym rzecz, że ja nie chce.
Moje myśli stają się ciałem obcym w postrzeganiu. Nie mogę ich wyłączyć, bo jestem tylko jedną myślą w lawinie innych.
Ten człowiek w zasadzie się już nie ukrywa, widać go gołym okiem. Schował się za mną. Nie zamierza wyjść. Kiedyś było mną, teraz jest już jedynie ciężarem.
Mogę mu tylko pokazać jak stać się z krwi i kości. Zapomniał jak się żyje i ja temu czemuś musze pokazać.
Chcesz o mnie tak bardzo zapomnieć, że aż zapominasz kim tak naprawdę jesteś?
Ja ci przypomnę jesteś ze mną. Nasze twarze są niczym innym jak lustrem obijające się o inne. Nie ma nas, ale jesteśmy od zawsze razem, prawda? Moja twarz i przyczepione do niej ciało.
To co z niego zostało. Porwane jak szmaciana lalka. Porwać szmatę na strzępy.
Zerwane więzi przymocowane w zakrywające ciało ubranie. Włókna, wbijające się w skórę. Coś wewnątrz mnie chce wybić i przymocować do siebie. Zbij, zabij i porwij, zapłacz nad tym w wyrzutach sumienia. Zbite lustro przynosi pecha
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania