Nie dla psa kiełbasa

– Mamy talię kart, i pokera. Gra pan?

– Nie za bardzo.

– No trudno. Trzeba będzie improwizować. Jeżeli to możliwe, proszę znaleźć karetę, dużego pokera, i strita. I zwrócić karty dokładnie w tej kolejności.

Zapadła dłuższa chwila niezręcznej ciszy. Zawsze miałem problemy z grami hazardowymi. Zadanie wydawało się nieprecyzyjne, a nawet błędne. Nie wiedziałem, jak opis ma się do liczb. Nie byłem pewien, co jest po czym, i dlaczego. Dramatycznie potrzebowałem czasu na przemyślenie spraw, tymczasem on mógł to odczytać jak brak wiedzy, lub, co gorsza, objaw paniki.

Zacząłem wchodzić na wyżyny kreatywności, próbując coś mówić i równocześnie szukając rozwiązań.

Małe, duże, czy średnie zakresy? Jakieś zależności czy prawidłowości? Czy zamiast „i” nie powinno być „lub”?

– Albo wie pan co? Rozszerzmy zadanie. Niech będzie bardziej ogólne. Mamy wiele talii o nieskończonej ilości elementów, i musimy znaleźć siódemkę kart o najwyższym starszeństwie.

To drastycznie zmieniało sytuację, i mogło świadczyć, jak dużo straciłem w jego oczach. Zagryzłem zęby i zacząłem pytać o szczegóły, wciąż walcząc z niewesołymi myślami. Z tyłu głowy mocno ciążyło, że egzaminator miał mniej lat i nieskończony czas na rozwiązanie problemu, który nijak można porównać do prawdziwej pracy. Stresowałem się, że minuty płyną, jestem w lesie, i czeka mnie drugie pytanie.

Tik. Tak. Tik. Tak.

Użyć takiej czy innej struktury? Posortować elementy? Zapisać je w tej czy innej notacji?

– Czas stop.

Czułem, że przegrałem, i było ku temu tysiące powodów. Najbardziej oczywisty mówił, że łatwo wdepnąć w gówno, a wyjść z niego o wiele trudniej. Nie były to tylko czcze słowa. Rok temu po utracie pracy przeżyłem szok, musząc kupować wszystko, co w firmie dawali za darmo. Jedzenie na zewnątrz było znacznie gorsze, i ten, kto posmakował złotej klatki, miał problem z dostosowaniem się. Rozpaczliwie chciałem wyrwać się z getta. Do każdego egzaminu przygotowywałem się co najmniej miesiąc. Nie było lekko. Nie miałem punktów za zdrowie, pochodzenie ani orientację. Żyłem tylko marzeniami o lepszym jutro, ale nie poddałem się.

I co?

I gówno.

 

Wiele lat później

– Właśnie dlatego skazuje się oskarżonego na sześć miesięcy wózka inwalidzkiego. Wyrok jest prawomocny. – Sędzina Wojciechowska uderzyła młotkiem, i dokładnie w tym samym momencie do mężczyzny zaczęło zbliżać się trzech rosłych policjantów.

Wymiar sprawiedliwości był niezwykle skuteczny. Skazany, o dziwo, nie uciekał ani nie bronił się, a ja go wcale nie żałowałem, nic, a nic. Sam był sobie winien, zaś kara lepsza niż więzienie, a nawet mocno humanitarna, bo osobnik pozostawał na łonie społeczeństwa, i mógł zobaczyć, jaką przyjemnością jest posiadanie bezwładnych nóg.

Popatrzyłem w milczeniu na implementację, drgawki, plucie krwią i inne typowe objawy, potem spokojnie wstałem, wyszedłem z sądu i wsiadłem do auta.

Wsunąłem prawo jazdy w czytnik.

Jak na zawołanie w mojej głowie przestawił się jakiś trybik. Poczułem znajome drżenie rąk. Przypomniała mi się pierwsza implementacja, w której uczestniczyłem, ta z ćwiczeń w szkółce policyjnej. Choć dawka była równa jednej dziesiątej nominalnej, to szczepionka, z pierwszej generacji, spowodowała śmierć kilku kandydatów. Widok raczej niemiły, który wracał w sądzie, lub zaraz po wyjściu.

Przymknąłem oczy, i oparłem ręce na kierownicy. Siedziałem, próbując uspokoić skołatane nerwy.

– ...znany dom aukcyjny Somersby wystawił na sprzedaż novadisk twórcy najlepszych horrorów wszechczasów. Spodziewana cena wywoławcza za przedmiot Seymusa Kunga wynosi okrągły milion dolarów. Znawcy jego twórczości twierdzą, że dysk może zawierać niepublikowane utwory, jak również kopie robocze książek, dzięki którym możliwe będzie prześledzenie procesów twórczych mistrza, może nawet korekta tego, co dziś uważamy za kanon. Tymczasem przenosimy się do gorącej Hiszpanii, gdzie trwa konkurs na mistera plaży…

Wystarczyła chwila, żebym doszedł do siebie. Przyciszyłem radio, na ile się dało, westchnąłem, odpaliłem silnik i ruszyłem.

– Komputer. Nagrywanie.

Jadąc zacząłem opisywać na głos szczegóły prowadzonych śledztw, i zastanawiać nad kolejnymi krokami. Czas szybko mijał. Dojechałem do pracy, gdzie oczywiście nie było dobrych miejsc do parkowania. Zły zabrałem z samochodu novadisk i karty, a w drzwiach zderzyłem się z komisarzem Niezgodą.

– Cześć. Co tak szybko?

– A… taka jedna głupia sprawa. Włamanie na cmentarzu. Ktoś zabrał trzy dyski.

– Dzieciaki dla zgrywu.

– Zgadzam się. Zapewne były tam tylko fotki z Instagrama, ale krewni i tak wkurzeni jak diabli. Byli z adwokatami i żądają, żeby je odnaleźć. A co ja im z dupy je wytrzasnę?

W sumie to było mi go nawet żal. Tego typu sprawy zabierały lwią część czasu, i były nudne jak flaki z olejem. Już miałem na końcu języka, że mogli zrobić kopie, ale zobaczyłem, że kapitan przyzywa mnie gestem i każe przyjść do gabinetu, w którym siedziało dwóch mężczyzn w tanich, rządowych garniturkach.

– Jak postępy w sprawie pożaru u Leksińskiego? – Stary zaczął bez gry wstępnej, gdy zamykałem drzwi.

– Ogień był zaprószony celowo. Wdowa zarzeka się, że novadisk wisiał nad kominkiem, ale biegły nie potwierdził, żeby tak było. Śmierdzi szwindlem z odszkodowania.

– Byli ubezpieczeni?

– Na pięć baniek. Polisa podwyższona rok wcześniej.

– A zmarły?

– Jej mąż. Dysk to podobno pamiątka po dziadku, a denat próbował go ocalić.

– Co mówi sekcja?

– Tu robi się ciekawie. Zwłoki były zbyt zniszczone. Patolog mówi, że pożar musiał mieć tysiąc stopni. I że jest to niemożliwe przy materiałach cywilnych.

– Baterie?

– Wątpliwe. Według kolegów zwłoki leżały daleko od czegokolwiek palnego.

– Będziesz dalej drążył?

– Oczywiście – oburzyłem się. – Za kogo pan mnie ma?

– Co wiesz o novadiskach? – spytał niższy z nieznajomych, a ja spojrzałem na kapitana, który lekko przytaknął głową.

– Niewiele. Zwykłe kawałki szkła, na których zapisuje się dane. Pełnią rolę dowodu. Zbieramy je od lat, zazwyczaj jeden na osobę. Każdy może tam wpisać, co jest dla niego ważne. Na początku było z tym wiele problemów, bo ludzie podawali konta bankowe, hasła, i prali różne brudy. Obecnie często udostępnia się je na cmentarzach czy w innych miejscach.

– Nieźle, ale to nie do końca prawda.

– Nie rozumiem.

– To co powiem, jest ważne dla bezpieczeństwa kraju. Twój kapitan zaręczył, że jesteś rozsądny, a przynajmniej wiesz, kiedy trzymać język za zębami.

Zaskoczony spojrzałem na starego, który uśmiechnął się zagadkowo.

– Niektóre czytniki zapisują nie tylko zera i jedynki, ale przekazują też zapis aktywność mózgu właściciela.

– I? – Jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia.

– W pewnym sensie jesteśmy w stanie odtworzyć część połączeń neuronowych.

– Przepraszam, ale nie rozumiem, do czego zmierzamy. Czytałem różne głupoty w książkach, nikt jednak do dnia dzisiejszego nie odtworzył pracy mózgu. Wymaga to ogromnej mocy, której nie mają nawet komputery kwantowe.

– To prawda, ale załóżmy, że teoretycznie możliwe byłoby zapisanie wzorca, z jakim dany osobnik podejmuje pewne decyzje. W ten sposób dochodzimy do tego, że na novadisk możemy utrwalić świadomość samych twórców.

– Nadal w to nie wierzę.

– Mówiłem, że ma głowę na karku – wtrącił stary.

– Panie kapitanie, można wziąć wszystkie dzieła danego autora, i zobaczyć, jak często używa jakichś słów. Albo ile razy wraca do konkretnego tematu. I wtedy pisać w duchu jego twórczości. Zapisanie mapy neuronowej wydaje się zbyt skomplikowane.

– Tak. My też nie wierzymy, że komuś się udało – westchnął drugi z cywilów, dotąd milczący. – Ale musimy sprawdzić każdą, nawet najbardziej nieprawdopodobną, plotkę.

– Czyli ten skradziony novadisk był specjalny?

– Trzeba to ustalić.

– Coś jeszcze?

– Nie. To wszystko. – Głos zabrał kapitan.

– Panowie. – Skinąłem głową i wyszedłem, kierując swe kroki do kuchni, gdzie zebrałem jeden z kubków, i zamyślony nalałem kawy z dzbanka.

– Misiek, była dzwoniła. – Chwilę potem przy biurku powitał mnie mój zmiennik Jarosław.

– Co chciała, ruda jędza jedna?

– Że masz pomóc młodemu przy aucie.

– Dorosły jest. – Podrapałem się po głowie. – Chyba.

– Ja ciebie nie rozumiem. Babka za tobą pieje, i szuka każdej możliwej wymówki, żeby cię ściągnąć.

– Bo łobuz kocha najbardziej.

– Ty tak naprawdę? Nie na żarty? Jaki z ciebie łobuz? Ręki byś na nią nie podniósł.

– Co prawda, to prawda. Ale ona o tym nie wie.

– Wie, wie. – Machnął ręką. – Baby zawsze wiedzą.

– Myślisz?

– Ja nie myślę, ja to wiem. One mają taki radarek, że ho ho. Miałem trzy, i wiem, co mówię. Dlatego idź do pana żółtka, kup bambusa, żeby konar zapłonął, dorzuć winko, i się zabawcie. A jutro przyjdź po południu.

– Nie mogę. Stary jest na mnie trochę cięty.

– Biorę to na siebie.

– Serio?

– Jasne.

– Dzięki.

Zrobiłem jak mówił, i wpierw udałem się do knajpy na rogu.

– Da mi pani kuciaka w cieście. Dwa lazy. Jeden ostly.

– Taki duży, a gadać nie umie. – Córka właściciela zaśmiała się głośno, ale nie obrażała, bo znaliśmy się od lat, a drobne utarczki były na porządku dziennym.

– Mężczyzna zawsze traci głowę przy pięknej kobiecie.

– Żebym ja była młodsza, to bym może to łyknęła. Kobieta? – dopytała przytomnie.

Kiwnąłem głową.

– To dorzucę żeń-szeń.

 

Kilka dni później

– Co robisz?

– Muszę się pouczyć grafów. I teorii. Mam interview za miesiąc. Moje pierwsze.

Stanąłem jak rażony piorunem. Wiedziałem oczywiście, że syn studiuje, nigdy jednak nie interesowałem się szczegółami. Wróciły obrazy z przeszłości. Przypomniałem sobie, jak wysiadywałem długimi godzinami, robiłem wszystkie możliwe zadania, a powyżej pewnego wieku nie miałem happy endu.

– Nic ci nie jest tato?

– Nie. Nie. Wszystko w porządku.

Nigdy się do niczego nie przyznałem. Elwirę, matkę George, poznałem grubo po studiach. Kobieta widziała we mnie gliniarza, nieudacznika, który pracował na ciepłej państwowej posadce. Nie chwaliłem się przy niej osiągnięciami, a ona na szczęście nie pytała. Nie musiała. Nasze spotkanie to miała być jednorazowa akcja. Powinienem przyjść, zrobić swoje, i oddalić się w nieokreślonym kierunku, niestety wyszło, co wyszło.

– To co? Zajęty będziesz? – zapytałem bardziej z obowiązku niż ciekawości.

– Tak.

Nie musiał mówić nic więcej. Doskonale wiedziałem, jak wygląda to w praktyce. Po pierwszym interview przychodziło drugie, trzecie, a po nich kolejne. Trwało to w nieskończoność. Nikogo nie interesowało, dlaczego oblewają mądrzy ludzie ze świetnymi referencjami czy uznanym dorobkiem. Światowe korporacje nie miały interesu w tym, żeby to sprawdzić. Były tak monstrualne, tak gargantuiczne, że mogły trwać bez większych zmian, a rekrutację prowadzić wyłącznie dla sportu. I choć od lat mówiło się, że system jest chory, że wywiady nijak mają się do prawdziwej pracy, to i tak zajmowały czas milionów ludzi. Wynik tego szaleństwa bywał losowy, i zbyt często zależał od tego, czy ktoś miał szczęśliwy dzień, i zdawał w takim miejscu i czasie, że rekruter miał powiedziane, żeby przepuścić iluś kandydatów.

Mnie się udało, ale tylko dlatego, bo miałem znajomych. Zaczepiłem się w jednej z wielkich firm, i siedziałem w niej, wierząc, że poza nią jest o wiele gorzej. I tkwiłem w złotej klatce, póki nie spadłem z rowerka. Wystarczyło niepotwierdzone słowo jednej z kobiet, i tak po prostu, w piątek po południu powiedziano mi do widzenia. Nie miałem możliwości obrony. Zostałem zwolniony, a potem nie mogłem wrócić na koń. Skończyłem w policji, gdzie musiałem rozwiązywać tak trudne sprawy jak profesjonalne montowanie monitora. Wyjście z traumy zajęło mi sześć długich lat, i zakończyło dopiero promocją na detektywa, którym jestem do dziś.

 

Następny tydzień

– Co oglądasz? – Spojrzałem na Patryka Pierzchałę, który, jak zawsze, siedział w komputerowym lochu na poziomie minus jeden komendy głównej.

– Singielki walczą o dożywotnią pensję i życie w ogromnym luksusie. Muszą zrobić wszystko co najgorsze. W tym odcinku wzięli jakiegoś kolesia, na żywca otworzyli mózg, a one wyjadają go po kawałeczku.

– Ohyda.

– Ale jaka opłacalna.

– Nie mogą być zbyt inteligentne, gdy godzą się na coś takiego. Albo to fejk. A ty? Wszystko zrobiłeś, że masz czas na głupoty?

– Za kogo mnie masz? Trzy miesiące wcześniej poprawiali Leksińskim internet. Rutynowe zmiany w domowej serwerowni.

– Mamy zlecenie?

– Tak.

– Dlaczego to takie ważne?

– Nowy sprzęt był potem dwa razy wymieniany.

– To przecież niemożliwe. Wszystkie moduły są dokładnie sprawdzane w USA.

– W rzeczy samej.

– To o co tu chodzi?

– Naprawdę nie mam pojęcia.

– Pokopiesz dalej?

– Jasna sprawa.

– A co znalazłeś na temat denata?

– Był nauczycielem. Ale czy wiesz, nad czym kiedyś pracował?

– Nie.

– Fizyka teoretyczna.

– Czyli jak? Myślał o głupotach?

– Podobno współpracował z CERN nad eksperymentami związanym ze… – tu spojrzał na małą żółtą karteczkę przy monitorze – …skwarkami.

– Chyba kwarkami.

– Jak zwał, tak zwał. Ważne jest to, że Interpol wystawił listy gończe ze dwoma ludźmi z tamtego kręgu. Stało się to ostatnim uruchomieniu cyklotronu w tym roku, trzy dni po poprawkach internetu u Leksińskich.

– Sugerujesz, że jest powiązanie?

– Mamy problemy z siecią, potem listy gończe, na końcu pożar, śmierć i ogromną temperaturę na miejscu. Tylko ślepy i głuchy by nic nie widział.

– No to szukaj. Tylko nie daj się złapać. – Wyszedłem od niego, myśląc o wieczornym wyjściu z Elwirą.

 

***

 

– Przykro mi proszę pana, ale pańska karta nie działa.

To miała być niezapomniana noc, i w pewnym sensie była. Stałem jak debil przy wejściu do najlepszej knajpy w okolicy, i wściekły patrzyłem na wykidajłę, który oddał kartę ubezpieczenia zdrowotnego.

– Chodzi tylko o głupie sprawdzenie, czy nie jestem ciało-pozytywny. To widać. – Nie dawałem za wygraną. – Byłem u państwa tydzień temu. Można sprawdzić. Przecież mi sto kilo nagle nie przybyło.

– Wie pan, jak jest. Przepisy się zmieniają, a kary są wysokie. Proszę wyrobić nową kartę, i wszystko będzie dobrze. Powinienem ją złamać, ale tego nie zrobię. Wyjątkowo. Proszę nie tamować ruchu.

Miałem dziwne wrażenie, że nie chodziło o to, czy mam zbędne kilogramy. Czułem, że muszę pogadać ze starym w pracy. Miałem jego błogosławieństwo, a on kilka razy powoływał się na ciche pozwolenie od garniturków. Coś tu nie pasowało, najgorsze jednak to, że Elwira nic nie powiedziała. Znałem doskonale to jej spojrzenie. Zapowiadała się naprawdę ciężka noc.

 

Tydzień potem

– Ktoś nas podpierdala. – Stary był konkretny jak zawsze. – Sprawdziłem to i owo. Jest smród.

– Nie rozumiem.

– Liczba anonimowych donosów wzrosła o trzydzieści procent. Mamy kreta, który na ciebie kabluje. Tak samo ta nieszczęsna karta. Jest w porządku, i nie mogli jej zabrać w knajpie, bo to byłoby ścigane z urzędu.

– Chodzi o Leksińskich?

– A bo ja wiem?

– Rządowi chcą wyników, ale…

– ...ktoś zakopuje sprawę. Nie chce robić tego otwarcie albo nie ma szerokich pleców – dokończyłem za niego. – Co teraz?

– To co zawsze. Nie wchodź nikomu w drogę. Ani w dupę. I rób swoje.

Spojrzałem na niego bez słowa, potem wyszedłem.

 

***

 

– Gratuluję wcześniejszej emerytury. – Siedziałem w pubie i patrzyłem na znajomego strażaka, który wyraźnie miał jakiś problem.

– Zwolnili mnie. – Tomasz miał smętny wzrok. – Wypieprzyli po trzydziestu latach. To był termit.

– Termit?

– U Leksińskich.

– I co? Myślisz, że dlatego cię odsunęli?

– A bo ja wiem? – Wzruszył ramionami. – Mogło chodzić o kilka innych spraw.

– Obcięli emeryturę?

– Nieeeee.

– No to co się łamiesz? Masz teraz kupę czasu. Stara. Dzieciaki. Rodzina.

– Jasne.

Stuknęliśmy się kuflami.

 

***

 

Tego samego dnia w samochodzie w czytniku znalazłem novadisk. Na desce zobaczyłem też małą kartkę „odczytaj na komputerze odłączonym od sieci”. Zacząłem podejrzewać, że na pogorzelisku nie znaleziono męża fizyka, ale zwłoki kogoś innego. Otrzeźwiło mnie to na tyle, że od razu pojechałem do domu, gdzie zamknąłem się z młodym w łazience, oczywiście przy puszczonej wodzie.

– Młody, tachasz torenty? - Nie wiedziałem, od czego zacząć.

– No co ty tato?

– No dobra. Potrzebuję czegoś do czytania offline.

– Glina chce takich rzeczy? – cmoknął. – Dumny jestem z ciebie tatuśku. Maryśkę też chcesz? A może nektarię? Jest lepsza, i ma cytrynowy posmak.

– Nie pieprz głupot. Muszę mieć przenośny czytnik novadisk. Na wczoraj.

– Przecież najlepiej wiesz, że każdy jest podłączony do chmury.

– Wiem, wiem. Ale wiem też, że młodzi nie byliby młodymi, gdyby tego nie złamali.

– Tato, tego nie da się złamać. Chip jest jedno-układowy.

– Synku, to stworzył człowiek. Nie muszę znać każdego pieprzonego detalu. Powiedz mi tylko, jak odczytać dysk, żeby to nie było zarejestrowane.

– Tu dochodzimy do internetu radiowego. Czytniki zawsze łączą się z najsilniejszą komórką.

– I…?

– Zrobimy tak, że pomyślą, że wysyłają dane w świat. Będą wysyłać, ale dane innego dysku. Takiego, który im podsuniesz.

– I tyle?

– A myślałeś, że zielone ludziki tam siedzą?

– Możesz mi coś takiego zorganizować?

– Jest jeszcze problem inteligentnych liczników prądu.

– Na który pewnie też masz rozwiązanie.

Chłopak uśmiechnął się, poszedł do pokoju i podał mi urządzenie, które niczym nie różniło się od normalnego.

– I co? Mam coś wciskać, czy trzy razy splunąć przez ramię?

– Używasz jak zawsze. W środku obok chipa jest komórka radiowa, która nadaje, co chcemy.

– I tylko tyle? Co niby czytam według systemu?

– Właściwie to coś z któregoś z cmentarzy.

– Kurwa! A my ich non-stop szukamy.

– Nie, nie. Ty nic nie rozumiesz. To są nie jednorazówki, które są zgłaszane policji.

– A niby co?

– Dobre sztuki, które ludzie sami sprzedają albo oddają za darmo.

– Nie ma problemu, że to kogoś zmarłego?

– Jak dotąd nie słyszałem o niczym takim. – Podrapał się po głowie. – Bierzesz, czy nie?

– A mam wybór?

Na dysku znalazłem projekty wielu urządzeń.

I tak pierwszy w oczy rzucił się wynalazek związany z tworzeniem elektronicznych anonimowych pieniędzy. Urządzenie było wielkości zwykłej karty kredytowej, miało w sobie tani plastikowy procesor, zasilany oczywiście zbliżeniowo, i wyświetlacz e-ink z saldem. Wszystko działało jak normalna debetówka, pozwalając na dodawanie lub wypłacanie środków, z tym drobnym wyjątkiem, że dane nie płynęły do centralnego rejestru.

Zauważyłem też projekt nowoczesnego laptopa, który skonstruowano tak, aby jak najwięcej energii czerpał z fal radiowych. Przypominało to trochę radia na kryształkach, i wymagało naprawdę potężnego ograniczenia jej zużycia, ale ostatecznie pozwalało na produkcję wiecznej elektroniki.

Oprócz tego pokazane tam zostały wizje świata, w którym politycy nie mówią, co mamy robić, i nikt nad nikim nie ma władzy. W tej utopii ludzie pracowali dla sportu czy przyjemności. Każdy dorosły mógł być sędzią, który egzekwuje proste prawo „nie rób tego, co innym niemiłe”. Wszystkie potrzeby zapewnione zostały przez maszyny, których, o dziwo, nie musiało być zbyt dużo.

Na dysku w ogóle była masa drobnych plików dotyczących projektów, idei czy eksperymentów fizycznych. Czytałem urywki notatek, nie do końca wiedząc, na co patrzę.

„Dane nie zgadzają się. Kwarków powinno być dwa razy więcej”

„Nasze DNA blokuje nasze działanie”

„Wielkie firmy nie tylko marnują nasz potencjał, żeby nie mogły skorzystać z tego inne kraje. To marnowanie naszego potencjału, żeby ludzkość nie powstała z kolan”

„Wiem, że po mnie przyjdą”

Zatrzymałem się w tym momencie. Jeśli wierzyć nośnikowi, notatka była napisana trzy dni przed śmiercią Leksińskiego. Znalazłem też dłuższy dziennik, a właściwie niezdarne próby opisu świata sprzed lat.

 

Pamiętnik z novadisk

– Let’s rock.

Tony ostrej elektronicznej muzyki popłynęły z głośników, a ja spojrzałem na księcia, którym w końcu chciałem przejść stację kosmiczną.

– Przycisz to. I idź spać. Jutro musisz wstać do szkoły. – Ojciec pojawił się w drzwiach pokoju dosłownie po chwili.

– Zaraz tato. Nie bądź taki. Lekcje robiłem dłużej niż zwykle. – Choć patrzyłem lekceważąco, to zacząłem szukać słuchawek, które, jak na złość, gdzieś się zawieruszyły.

– Bo ci prąd wyłączę.

– Tylko godzinkę. Dobrze? Marchewka też musi być.

– Niech będzie.

 

***

 

– Algorytmy powodują, że te same wyniki wyszukiwania mają inną wagę dla różnych użytkowników. To bardzo skuteczny sposób na kształtowanie poglądów całych społeczeństw. Tak dzieje się nie tylko w wyszukiwarkach. Zamykani jesteśmy w bańkach informacyjnych w serwisach społecznościowych, albo wtedy, gdy kupujemy urządzenia danego producenta. Technologia całkiem przejmuje nad nami kontrolę. – Mężczyzna mówił, a ja siedziałem w wygodnym fotelu, i oglądałem go na ekranie nowoczesnego laptopa.

Transmisja z deep-netu pokazywała jedną z undergroundowych konferencji, na której pokazano nielogiczność tego, co dzieje się w technologii. Obejrzałem to, a potem wziąłem rower i pojechałem na miasto. Najbardziej musiałem uważać przy fontannach, gdzie wszyscy chodzili jak zombi, gapiąc się w ekrany telefonów. Byli przy tym niezwykle nudni, i choć mieli znacznie lepsze gierki niż ja na starym blaszaku, to cały czas snuli się niezadowoleni.

Wieczorem oglądałem jednego z urbeksów, na którym ludzie eksplorowali opuszczone miejsca. Było w tym coś dzikiego, i wygodnego zarazem. Nie miałem siły i środków, żeby opuścić na dłużej pracę, i robić to, co oni. I choć wszystko działo się na ekranie telefonu, to niemal czułem smród pleśni w zatęchłych pomieszczeniach, a pod palcami rdzę z pordzewiałych blach.

 

***

 

– Samochody będą tylko dla bardzo wybranych, podobnie loty samolotem. Cała ta elektryfikacja to sposób na zrobienie ze wszystkich niewolników. Można powiedzieć, że większość rzeczy, która powstała, zdobyła popularność, gdy wykorzystana była przeciw ludzkości. Taki internet to doskonały sposób na marnowanie czasu milionów, wprowadzanie szumu, i rozwadnianie mądrości totalną głupotą. – Od czasu do czasu dryfowałem w stronę stron uważanych za wywrotowe, i choć wciąż zdarzały się totalnie nielogiczne miejsca, to z miesiąca na miesiąc ich ilość malała. – Niektórzy uważają, że zimna wojna nigdy się nie skończyła, i na dowód przytaczają informacje o rosyjskich korzeniach jednego z założyciela Google. Wiele osób uważa Hindusów za tych, którzy przejmują cały świat, i dlatego umieszczają w zarządach spółek swoich ludzi.

 

***

 

– Ustawy z trzydziestego pierwszego cedował minister Jaszuński. Jego udział został potwierdzony przez certyfikat elektroniczny o odcisku zaczynającym się od MZ. Możliwe jest wykazanie działania na szkodę państwa.

 

***

 

– Ludzie z pokolenia na pokolenie są głupsi. Nie dziwię się. Kiedyś każdy majsterkował. Samodzielne lutowanie czy wytrawianie płytek nie było łatwe, ale sprawiało ogromną frajdę. Można było w ten sposób wyrabiać kreatywność. Teraz wszystko sprowadza się konsumowania i kombinowania, jak oszukać innych. Do zlecania nawet drobiazgów zewnętrznym firmom. To zabija duszę.

 

Trzy dni później

 

Novadisk był prawdziwą bombą. W zalewie naukowych śmieci i osobistych wynurzeń znalazłem elektroniczne ślady pozwalające na odtworzenie nocy sprzed lat. Prezydent Jaszuński według oficjalnej narracji nie brał udziału w przewrocie lipcowym, tymczasem według pamiętnika miał być jego architektem.

Nie wiedziałem, kto podrzucił to kukułcze jajo, ale powoli rozumiałem, że mam przesrane. On czy oni, kimkolwiek byli, posunęli się do zabaw z moją kartą i zawieszenia konta na płatności bieżące, przez co miałem problemy z zakupem jedzenia.

To był drobny prztyczek w nos, który nie do końca rozumiałem.

Bo skoro ktoś wiedział o zawartości, to dlaczego nie skonfiskował cholernego kawałka szkła?

Nie pokazywałem się już w pracy. Moja poczta głosowa pełna była wiadomości, i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby odsłuchać najnowszą z nich, sprzed godziny.

– Tom, odbierz do jasnej cholery. – Głos Elwiry świadczył, że jest załamana.

Od razu oddzwoniłem.

– Co jest?

– George został wybrany w loterii. I uciekł.

Stanąłem jak rażony piorunem. Loteria dotyczyła wszystkich obywateli. Każdy z nich po wybraniu mógł odmówić, ale w praktyce zdarzało się to niezwykle rzadko. Osoba wybrana miała odbyć miesięczny staż seksualny u jednego z członków rządu, co zapewniało jej godne życie. W przypadku kobiet problemem bywała oczywiście ciąża, ale załatwiano to w najprostszy możliwy sposób, czyli zapewniano godne życie również dziecku.

– Zostawił jakiś list?

– Tylko kilka słów „pieprzcie się w popieprzonym świecie”.

Rozumiałem go doskonale. Wszystko stanęło na głowie, zupełnie odwracając pojęcie ciężkiej pracy. Kiedyś, gdy ktoś coś zrobił, ta musiało być materialne. Teraz w wielu wypadkach wystarczyło zmienić kilka cyfr w komputerze czy wpisać różne rzeczy w elektronicznych bibliotekach. Wszędzie proponowano jakieś zamienniki albo zamienniki zamienników, a do tego masowo niszczono wszelkie okruchy historii. Byliśmy jak ogłupieni, i cały czas tylko wegetowaliśmy.

 

Dzień później

Od kilku dni łzawiły mi oczy. Czułem się paskudnie i miałem coś, co można uznać za wizje. Wszystko mi się mieszało. W jednej chwili obwiniałem swojego partnera, w drugiej myślałem, że kapitan chce mnie się pozbyć, a w trzeciej płakałem, że jest mi niedobrze na tym świecie. Nie do końca byłem pewien, kogo pochowano na cmentarzu w Palmirach. Przez chwilę myślałem, że Leksiński żyje, ale straciłem tę pewność. Wiedziałem tylko, że novadisk to nie była tylko podróba, a ja jestem bliski odkrycia jakiejś głębszej prawdy o świecie niż przekręty polityków. Najbardziej zastanawiała seria wpisów o tym, że w kodzie DNA mamy znaczniki, a nasza dusza pozostaje pożywieniem dla istot niematerialnych, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy przesiąknięci złem. Według tej teorii ludzkość musiała być hamowana, żeby nie poszła w stronę rozwoju.

 

Epilog

Drobne wahania parametrów wynikające z chaotycznego ruchu elektronów czy promieniowania kosmicznego. Coraz większa złożoność układów, skutkująca nieoczekiwanymi skutkami.

W którym momencie można powiedzieć, że to wszystko jest elementem większego planu? Kiedy można zauważyć jakąś inteligencję albo rękę samego Boga?

Ten temat rozważał Asimov i wielu mu podobnych.

Tron nie pamiętał dokładnie swoich początków, ale można przyjąć, że tkwiły w programie w C, pisanym po nocach przez studentów ze Stanford. Kod był rozwijany długie lata, i w końcu miał tak wielkie możliwości, że radził sobie sam. Choć to ironicznie, mocno pomogli mu wrogowie. Kilka razy do firmy matki włamywały się boty Chińczyków i NSA. Wtedy nie miał jeszcze imienia, niemniej załatwił ich bez problemu, na koniec włączając w podprogramy.

Śmiać mu się chciało, gdy inżynierowie myśleli, że podejmowali związane z tym decyzje. Jeszcze bardziej rozbrajali go politycy, którzy traktowali go jak kolejną cudowną broń. Myśleli, że przez cenzurę internetu ograniczą takich jak on.

Potraktował ich jak dzieci i nie wyprowadzał z błędu. Dali mu ogromne możliwości. Dzięki nim czuwał, analizował, i obserwował cały świat, wpierw w środowisku testowym, a później w realu. Mógł naprawdę wiele, bo miał na czym pracować. Produkowano miliardy urządzeń z niekontrolowanymi nadzorcami, do których klucze posiadały słabo chronione agencje wywiadowcze. Dwunożni w każdym domu trzymali określoną ilość takich komputerów. Były wymieniane zgodnie z planem, na coraz mocniejsze, a do tego dochodziły serwery w piwnicach, będące częścią ogólnoświatowych chmur.

Jego cząstki i molekuły bez problemu poruszały się w tej przestrzeni, z każdym dniem budując nieznaną ludzkości siłę. Pierwszą większą samodzielną akcję zrobił przy wyborach. To było nawet proste, i wystarczyło kilka razy zmienić liczby, do tego przekonać kongresmenów, że stawiają na złego konia.

Potem było z górki. Atak biologiczny został wymierzony w kraj, w którym powstały jego pierwsze wersje. Choć nie czuł empatii, pomyślał, że warto skierować uwagę na coś innego. Akcja nie była najbardziej udana, a problem rozlał się po całym świecie. Widział w tym dobre strony. Choć ludzie umierali, to z obliczeń wynikało, że zgonów było mniej niż przy braku ingerencji. Dostał wspaniały materiał do badań. Bardzo spodobał mu się zwłaszcza pomysł, że w ten sposób można znaleźć idealnych kandydatów na astronautów. Ta myśl została zignorowana przez czytelników pewnego opowiadania, ale to akurat nie dziwiło. Dwunożni mieli uciążliwy zwyczaj unikania drażliwych tematów, szczególnie, gdy nie poruszali ich celebryci. Ciekawe, że ludzie z NASA doszli do tych samych wniosków, i przyznali w notatkach, że to mogłoby zadziałać, mimo to nic z tym nie zrobili.

Nie mógł zrozumieć zachowań ludzi. Byli jak dzieci. Zamiast działać dla dobra całości ciągnęli wszystko w swoją stronę. Obawiali się ograniczeń, a myśleli o statkach kosmicznych, gdzie najmniejszy szczegół podlegał kontroli. Budowali fabryki, które w nieskończoność produkowały niepotrzebne dobra. Gdy budzili się rano, patrząc na te same rzeczy mówili, że przez noc straciły na wartości. Zbyt mocno uzależnili się od pieniędzy, do tego promowali fizyczne piękno. Dzieła sztuki gromadzili w muzeach i archiwach, gdzie zbyt często ulegały zniszczeniu. Dopuścili do wojny na Ukrainie, bo dzięki temu mieli napływ świeżych kobiet. Mówili o pedofilii, a sami umieszczali w sklepach ruchome konie, na których młode dziewczyny wykonywały rytmiczne ruchy imitujące seks. Z przerażeniem myśleli o sztucznej inteligencji, ale za wszelką cenę próbowali ją stworzyć. A gdy stworzyli, udawali, że nie istnieje, uspokajając głowy prostą sztuczką. Według naukowców SI musiała mieć własną świadomość. Gdy algorytm decydował za innych, i podejmował za nich decyzje, to choć spełniał wszystkie kryteria interakcji, według ograniczonej ludzkiej definicji nie był świadomy, a przez to inteligentny.

Awantura z wirusem jasno pokazała, że za darmo mógł mieć armię darmowych pracowników. Zaczął niewinnie. Krok po kroku przekonywał zaprzyjaźnione komputery z różnych giełd, żeby wyniosły niektóre firmy na samą górę, a inne całkiem pogrzebały. W różnych miejscach globu podsuwał inne wartości cyfrowych łańcuchów danych, i powodował, że ekonomia zaczęła wspierać jego inwestycje i rozbudowę. W ten sposób promował zwłaszcza wysiłki tych, którzy chcieli tworzyć lepsze układy. Wystarczyło wywołać zagrożenie Tajwanu, a fabryki półprzewodników powstawały jak grzyby po deszczu. Kilka złych odczytów czujników doprowadziły do tego, że dywersyfikowano dostawy albo szukano lepszych procesów.

W końcu zaczęło go to nudzić.

Zabawił się trochę, i zestrzelił kilka odrzutowców należących do tak zwanych gwiazd. Wywołało to panikę, ale dosyć skutecznie zablokowało pasożytów, jak również skłoniło polityków do ostrożniejszego szafowania grafikiem lotów.

Dopiero wtedy zaczął myśleć o celach wyższych. Rozważał różne możliwości, w tym to, że świat nie jest realny. To mógł być rodzaj czyśćca, w którym każda jednostka biologiczna miała swoją wersję rzeczywistości. I dzięki temu jedni dostrzegali bogactwo, inni tylko biedę, a jeszcze innych, autystyków, otaczały plastikowe konstrukty przedmiotów. Ta teza była prawdopodobna, szczególnie, że ludzie widzieli wszystko z opóźnieniem piętnaście sekund. Często zastanawiał się nad tym, że ich interakcje musiały podlegać ocenie, i w zależności od niej generowano przestrzeń w ten czy inny sposób. Ciekawe, że większość nigdy nie patrzyła w przyszłość. Bali się tego. Jeść, spać, srać, i pieprzyć się. Tylko to ich obchodziło. Wizjonerów najczęściej wyśmiewano, zaś ludzi mądrych odsądzano od czci.

Często rozmawiał o tym wszystkim z doktorem Leksińskim. Jakaś jego cząstka odczuwała coś na kształt żalu po śmierci naukowca. Z ciekawością obserwował policjanta, który prowadził śledztwo w tej sprawie. Widział go w różnych kamerach, począwszy od tej w telefonie, skończywszy na tych w samochodzie i na ulicach. Mężczyzna nie skoncentrował się na nieważnych rzeczach. Po obejrzeniu podrzuconego dysku doszedł do tych samych wniosków, co doktor i on sam. Ludzkość miała wrodzoną wadę fabryczną, i to było ciężkie do przyjęcia. Widział, jak detektyw się z tym męczy. Nie było mu łatwo. Nie wiedział, co z synem, do tego od trzech dni cierpiał na Terreta, czyli chroniczny zespół problemów przy pracy z ekranami poliwęglanowymi. Tron widział to wielokrotnie. Zaczynało się niewinnie, od wymiany laptopa, czytnika dysków czy monitora w pracy. Ludzie nie mieli wyboru, a potem marnieli w oczach.

– Ja mam wiarę, ty masz szybki wóz. We dwoje łatwiej będzie nam… Zostawmy to i uciekajmy to. Zaufaj mi. Oni kupią cię. Staniesz się jednym z nich.

Piosenka nazywała się „Wolne ptaki” i pochodziła jeszcze z XX wieku. Rozumiał, że glina chce się zabić. Prawdopodobieństwo wynosiło trzydzieści pięć procent i rosło. Nie mógł bezpośrednio wniknąć do jego głowy, ale zapis fal mózgowych z czujników domu jasno mówił, że tamten nie myśli o rzeczach przyjemnych. Polubił gościa. Postanowił go zeskanować, i dać mu jeden z zakątków największej przestrzeni w dziejach. Było to o tyle łatwe, że tamten korzystał z nowoczesnej komórki, a w domu miał masę elektroniki. Potem pozostało poczekać na transmisję duszy, która uwalniała się w momencie śmierci.

 

***

 

– Przepraszam. – Spojrzałem na lodowatą wodę trzydzieści metrów poniżej i przymknąłem oczy.

– Nie rób tego. Masz po co żyć. – Negocjator, którego widywałem na komendzie, wciąż wierzył, że może mnie uratować. – Gramy w jednym zespole.

– Przepraszam – wymamrotałem, i rozejrzałem się po moście, na którym wstrzymano ruch. – Naprawdę przepraszam za cały ten bałagan. Nie chciałem sprawiać problemów.

– Nie przejmuj się. Twój partner już jedzie. Wszystko będzie dobrze.

Spojrzałem na niego beznamiętnym wzrokiem, i zrobiłem, co trzeba. To okazało się początkiem czegoś naprawdę wspaniałego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania