Nie ma tego złego...

Wracam wspomnieniami do mojej młodości, gdy zaczynałam samodzielne życie. Zamieszkałam w domku po dziadkach i znalazłam pracę w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej. Mieliśmy pod kontrolą okoliczne zlewnie mleka. Do mniejszych jeździłam autobusami sama, do większych z moim kierownikiem, samochodem służbowym. Szef był surowym, zasadniczym panem, jak przystało na kontrolera

.Zdarzyło się tak, że w jednej zlewni stwierdziłam wiele nieprawidłowości: zlewniarz jednym rolnikom zaniżał, innym podwyższał procent tłuszczu, było też wiele innych uchybień. Bardzo mnie prosił, by nie ujmować tego w protokóle, że się poprawi. Przystałam na to, nie oczekując niczego w zamian.

Późnym wieczorem ten pracownik przyjechał ze sporą skrzynką jabłek. Drzwi już były zamknięte, więc zostawił prezent na progu.

Bladym świtem, nieświadoma niczego, śpieszyłam na autobus i nie mogłam otworzyć drzwi. Wyszłam zapasowym wyjściem przez piwnicę i zobaczyłam w czym rzecz. Pomyślałam, że jeśli te jabłka zostaną, to jak wrócę z pracy, śladu po nich nie będzie. Mozolnie, wiaderkiem zniosłam je więc do piwnicy. W tym czasie dawno odjechały oba poranne autobusy. Zanim złapałam okazję, zanim się dodzwoniłam do zlewni z wiadomością, że jestem w drodze, minęło sporo czasu. Szef musiał czekać, bo ja miałam dokumenty.

Gdy dotarłam na miejsce , spojrzał na mnie tak, że mi skóra ścierpła.

Pracowaliśmy pośpiesznie, w milczeniu, gdyż byliśmy świadomi , że dezorganizujemy pracę w sąsiedniej zlewni, gdzie mieliśmy być przed obiadem.

Zapadał wczesny, jesienny zmrok, gdy mogliśmy wrócić. Kierownik spoglądał na mnie ukosem, jakby chciał dociec, co sprawiło, że młoda, ładna, zdawało się się sumienna dziewczyna, tak zawiodła.. Miałam ochotę rzec –To nie jest tak, jak pan myśli... Przeprosiłam, ale się nie tłumaczyłam, bo nie chciałam kłamać a prawdy przecież nie mogłam powiedzieć. – Będzie upomnienie, nagana, a może wylecę z roboty? – rozważałam.

Rano położyłam szefowi parę najładniejszych jabłek na biurko, woń napełniła pomieszczenie.- i tak dzień po dniu. Trzeciego dnia burknął jakieś polecenie nie patrząc na mnie; a po tygodniu sprawa poszła w niepamięć. Zlewniarz pracował odtąd bez zarzutu, a mnie jabłek starczyło na pół zimy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 10.03.2021
    Sympatyczna opowieść :). I fajnie, że w tę stronę też się zdarza. Bo zwykle ludzie nie doceniają danej im szansy i nie zmieniają postępowania.
  • Tamaryszek 10.03.2021
    Przeczytałam z ciekawością.Dobrze opowiedziana historia.Pozdrawiam ,pozytywnie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania