Nie prosiłam snu o śmierć
To miała być noc, jak każda przed świtem,
Z bezpiecznym oddechem, znajomym odbiciem.
Sen miał być ciszą, a cisza schronieniem,
Lecz stał się dla mnie brutalnym więzieniem.
Nie prosiłam o szept, co wsunął się bliżej,
Nie mogłam się ruszyć, gdy poczułam go niżej.
Coś weszło w ten spokój, co miał mnie otulić,
Jak cień co nie pyta, czy może przytulić.
Ocknęłam się później - nie nagle, nie w krzyku,
Lecz z dziwnym pulsowaniem gdzieś w środku, po cichu.
Spojrzałam na ciebie, twój wzrok był zbyt prosty,
Zbyt pusty. Zbyt cichy. Bez winy. Bez troski.
Spytałam jak głupia, czy wiesz co się stało?
Twój uśmiech wyszeptał mi "dalej za mało".
"Nie marudź". "To przecież nic wielkiego"...
A ja już wiedziałam. Wiedziałam. Dlaczego.
Nie krzyczałam. Bo komu? Bo po co? Bo gdzie?
Przecież nikt nie widział - i wszystko jak w śnie.
Lecz w głowie wciąż głos, choć nie ma melodii,
Nie wszystko co ciche, jest snem bez tragedii.

Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania