Nie współczuj barmanowi

Victor błyskawicznie dobiegł do samochodu. Natychmiast włączył silnik. Stary ford jak na złość ruszał się powoli. Wilkołak już był obok, szarpnął za klamkę od strony pasażera, ale drzwi na szczęście były zamknięte. Silnik zachrobotał. Koła pisnęły, trąc po asfalcie. Auto nabierało rozpędu. Przeciwnik rzucił się w pościg. Był tuż za pojazdem. Z każdym skokiem wydawało się, że już dopada swoją ofiarę. Prędkościomierz dobijał prawie do stu na godzinę, gdy coś szarpnęło pojazdem.

– Jest na dachu! – krzyknął Victor sam do siebie. Jego dłonie drżały, zdradzając strach. Serce waliło jak po mocnych dopalaczach. – Uspokój się, policz do dziesięciu i pozbądź się tego potwora – dodał spokojniej.

Czas naglił, więc odliczenie dziesięciu zajęło mu około dwóch sekund. Nie miał aż tylu.

Bum!

Potężny huk i dźwięk rozrywanego dachu. Wielgaśna włochata łapa próbowała wymacać kierowcę. Victor skulił się i gwałtownie skręcił. Prawą ręką grzebał w schowku, próbując znaleźć broń. Ledwo co dopadł rewolwer, a już strzelił w górę parę razy. Na głowę skapnęła mu krew.

– Grrrauu! – warknął wilkołak.

Jeszcze jeden ostry zakręt. Samochód o mało co nie wpadł do rowu. Nagle ford się zatrzymał. Opony pisnęły i pewnie zostawiły wieczny ślad na nawierzchni drogi. Poharatany wilkopodobny, w myśl zasady bezwładności poleciał jednak dalej. Upadł jakieś piętnaście metrów przed maską i nim zdążył się opamiętać, samochód znów w niego uderzył. Przednia szyba poszła w drobny mak. Ostre pazury błysnęły, przecinając powietrze na kilka centymetrów przed twarzą kierowcy. Ten jednak był zbyt zajęty, by to zauważyć, bo właśnie ładował broń. Oddał trzy strzały prosto w otwartą paszczę wilka. Krew wytrysnęła na to, co jeszcze przed chwilą było maską.

– Uff – człowiek odetchnął z ulgą. Wywlókł się z pojazdu i szturchnął truchło. Brak oznak życia. Z dumną i nieukrywaną radością stwierdził skon wilkołaka. Zaśmiał się załamany. – Firma ubezpieczeniowa nie uwierzy.

Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy i czym prędzej oddalił się z miejsca potyczki. Spodziewał się, że takie wydarzenia stanowią niezdrową sensację, a ich świadkowie raczej nie cieszą się dobrym zdrowiem za długo. Poza tym doświadczenie życiowe podpowiadało mu, że wilki polują watahą.

 

W barze ruch był jak co dzień. Victor kończył właśnie swojego hamburgera, gdy wszedł jakiś typek w skórzanej kurtce i z wielgachnym łańcuchem z odwróconym krzyżem na szyi. Nie był to jakiś małolata ani chuchro. Wyglądał jak chodząca szafa, takich był rozmiarów. Goście, którzy dotąd spokojnie grali sobie w karty, zerwali się do ucieczki. Wtedy skórzany wyciągnął dwa cholernie wielkie gnaty, jakich raczej przez internet się nie kupi, i nafaszerował ich ołowiem. Żeby było dziwniej, trupy nagle zaczęły płonąć, tak same od siebie. Akcja rodem z filmu. Nastała grobowa cisza. Nikt nie śmiał nawet oddychać. Przez kilka długich jak wieczność minut, wszyscy rozglądali się nerwowo na boki.

– Komu życie miłe, niech wypierdala! – wrzasnął skórzasty.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. W ciągu czterech sekund wszyscy się wynieśli. Ale nie Victor. Nie chodzi o to, że był jakimś bohaterem. Po prostu żal mu się zrobiło właściciela baru, który nie mógł uciec, bo przecież klient chciał coś pewnie zamówić. A cały ten lokal był i tak już skazany na zniszczenie. Postanowił w ramach ostatniej przysługi dotrzymać mu chwilę towarzystwa. No, ale poza współczuciem do barmana czuł, że nawet jeśli teraz stąd wyjdzie, to nie ocali go to przed likwidatorami przypadkowych świadków, czekających na zewnątrz.

I tak w barze zostały tylko trzy osoby. Zabijaka zamówił piwo. Zanim barman zdołał napełnić kufel, zdążył oblać całą podłogę, tak mu się ręce trzęsły. Niespodziewanie wtedy zawitał, zdawałoby się, zwykły klient, który o niczym nie wie.

– Dzień dobry – rzucił grzecznie na wejściu. – O, Max, jak miło cię widzieć! – uśmiechnął się, witając się z mordercą.

– Jak mnie znalazłeś? – odparł, wydawałoby się, po przyjacielsku.

– To ty znalazłeś nas – odpowiedział, machając jakimś wisiorkiem. Być może miało to związek z jakimś nieuczciwym okultystycznym wsparciem, które pozwalało dziwnym znajomym namierzać się nawzajem. Ki czort, tak czy siak to wszystko zionęło problemami na kilometr. Victorowi przeszło przez myśl, że intryga robi się coraz gęstsza, więc chyba lepiej już będzie powoli wypierdalać, jak radził wcześniej zawadiaka.

– No to dawaj – westchnął Max.

Gość krzyknął, zwinął się jakby z bólu. Na jego twarzy wyskoczył zarost. Najpierw lekko się zgarbił, potem urósł. Zaczął przypominać psa na dwóch nogach. Skórzasty szybko sięgnął po gnaty i wystrzelał cały magazynek. Transformacja nie przeszkodziła jednak typkowi w robieniu uników. W efekcie tylko kilka kul dosięgło celu i to głównie w bezpiecznej odległości od newralgicznych punktów. Koleś nawet tego nie poczuł. Złapał głowę Maxa i wydał z siebie przeraźliwy dźwięk, mający być zapewne śmiechem. Rąbnął ciałem swojego kolegi w bar, aż złamał ladę. Potem wbił lewą łapę w jego klatkę piersiową i wyciągnął jeszcze bijące serce. Barman gapił się na to, stojąc jak słup soli. Popuścił trochę w spodnie, ale to akurat było jego najmniejsze zmartwienie. Wilkołak spojrzał na niego, wkładając sobie serce do pyska. Chwilę je żuł.

– Smakuje jak gówno – stwierdził z niesmakiem. Zbliżył się do niereagującego barmana. Victor chciał się już zmyć, ale jak na złość nie umiał znaleźć drobniaków, a to przecież niegrzeczne wyjść bez płacenia. W końcu zostawił banknot, co oznaczało grubszy napiwek i ukradkiem ruszył w stronę drzwi. Nagle coś go walnęło w plecy. Odwrócił się i tym razem dostał w twarz. To była odgryziona noga barmana.

– Całkiem miła impreza, ale muszę się zmywać – powiedział do opanowania nerwów. – Mama kazała mi być w domu przed dwunastą.

Z przydrożnego baru wybiegł człowiek, a za nim coś wielkiego przypominającego wilka. Biały ford już czekał na swojego właściciela. Victor błyskawicznie dobiegł do samochodu.

 

Tak oto Victor znów został pogromcą wilkołaków na jedną noc.

– Mam za miękkie serce. Na przyszłość mniej empatii, a więcej egoizmu – westchnął. – W końcu, ileż można? Najpierw fryzjer, potem weterynarz, a teraz jeszcze barman...

Gdy patrol policji zauważył samochód roztrzaskany na drzewie, od razu się zatrzymał. Co jednak najbardziej go zaskoczyło, to fakt, że na miejscu nie było kierowcy. Ani kierowcy, ani nikogo innego, kto mógłby brać udział w wypadku, chociaż krwi było sporo. Nie znalazł się też żaden świadek, ale to akurat nikogo nie zdziwiło.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bajkopisarz 19.10.2021
    Na razie od biedy ujdzie. Jak poprawisz co nieco to będzie zupełnie dobrze z uwagi na pewną groteskę do której ta opowieść zmierza.
    Do poprawki:
    - sporo powtórek np. wymacać kierowcę. Kierowca skulił się i gwałtownie skręcił. Prawą ręką grzebał w schowku, próbując znaleźć broń. Ledwo co wymacał
    2 x kierowca, 2 x wymacał
    - początkowy chaos, zbyt dynamiczny ten opis, za duże wyrwy odbierają mu logiczność;
    - parę skrótów myślowych jasnych dla autora, niekoniecznie dla czytelnika (trzeba się zatrzymać w czytaniu) np. Być może mieli jakieś nieuczciwe okultystyczne wsparcie.
    Którzy oni?
  • Dziękuję za uwagi. Coś już starałem się poprawić, ale w razie czego jestem otwarty na inne sugestie. Ten początkowy chaos jest częściowo zamierzony, ale chyba nie aż tak bardzo. Cieszę się, że odczytałeś tę groteskę, bo trochę się obawiałem, że będzie to zarzut.
  • Bajkopisarz 19.10.2021
    vanderPoltergeist - nie, ta groteska to właśnie duży plus :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania