Poprzednie częściNiebiańska Gra- Prolog

Niebiańska Gra - Rozdział szósty Część pierwsza: Monarchowie

Sophie patrzyła na mnie ze zmartwieniem, zupełnie nie rozumiejąc sensu moich słów. Rozejrzałem się, i zauważyłem że nie byliśmy sami. Ares, Denver, a nawet Somaye, czuwali przy moim łóżku, które swoją drogą wyglądało bardzo znajomo...

- Co to za miejsce? - zapytałem, próbując się podnieść, jednak blednąc, natychmiast opadłem na miękkie poduchy.

- Sami nie wiemy co to za komnata, ale po twoim zniknięciu znaleźliśmy cię właśnie tutaj, po wielkim wybuchu mocy...

- Szliśmy jej śladem i tak jesteśmy tutaj - dokończyła Somaye. Wyglądała naprawdę na bardzo zmartwioną i poddenerwowaną. Westchnęła, siadając ostrożnie na krańcu łóżka. - Jak się czujesz? Bardzo się rzucałeś przez sen, majaczyłeś i krzyczałeś, kopiąc pościel. Wiesz może co się z tobą działo?

Słuchałem tego oszołomiony, nie miałem pojęcia co się dzieje tu, podczas spotkania Jokerów...

- Noo... - zacząłem niepewnie - Spotkałem Jokerów. - miny wszystkich dookoła zachęcały mnie do dalszego opowiadania - To kobieta i mężczyzna. Pokazali mi starą księgę, i opowiedziałem o swojej przeszłości, potem się pojawiła krew i łza i księga się zamknęła... - gubiłem się, nie wiedziałem od czego mam tak naprawdę zacząć. - Powiedzieli, że teraz jestem naprawdę jednym z was.

- Ah, no tak - Somaye uśmiechnęła się z widoczną ulgą - Wpisałeś się do jednej z księgi życia, i stałeś się filarem tego dystryktu. Jokery od zawsze pilnowały tego, by wpisy były dokonywane, jednak rzadko kiedy... A raczej nigdy, nie robili tego bezpośrednio sami.

- To coś złego, że ich spotkałem? - spytałem cicho, a moje serce mimowolnie przyspieszyło.

- Ależ skąd - Anielica uśmiechnęła się delikatnie, w ten swój charakterystyczny, smutny sposób - Po prostu jesteś wyjątkowy.

- Sam już nie wiem czy to zaleta czy wada - mruknąłem ponuro marszcząc brwi.

- Jak oni wyglądają? - zapytała Sophie, wchodząc do pokoju z szerokim, niewinnym uśmiechem. Tylko chyba ona sama wiedziała, co się za nim kryje.

- Jak ogień i woda - odparłem zgodnie z prawdą - Ale nie chcę o tym rozmawiać. Mam takie uczucie, jakbym robił coś złego.

- Się wie - fioletowo skrzydła zaśmiała się, siadając Aresowi na kolanach. Denver podszedł do mnie, wyciągając do mnie rękę

- Dasz radę wstać stary?

- Raczej tak - ponownie wstałem, tym razem z powodzeniem. Wziąłem głęboki wdech, gdy od tego wysiłku pociemniało mi w oczach. Odepchnąłem rękę Denvera, gdy chciał mnie podeprzeć - Dam radę - uśmiechnąłem się z wysiłkiem. Co ciekawe, nie czułem już ciężaru skrzydeł, nie widziałem ich tez po moich bokach. Musiałem je złożyć, co wcześniej było dla mnie niemożliwe - A gdzie idziemy?

- Do Króla. - Somaye mruknęła ponuro, aż straciłem pewność siebie - Oczekuje cię od dłuższego czasu, przez co trochę się denerwuje.

- Oj, bardzo przepraszam... - wyprostowałem się, a nogi niebezpiecznie zadrżały pode mną, jednak nie zachwiałem się, patrząc na Anielicę wyczekująco - Proszę, poprowadź mnie, Królowo.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania