Niech ten nowy świat zginie!
Patrzyłem właśnie na zbliżającą się białą maskę ciężarówki. Wiedzieliście, że ciężarówki mają dwa razy dłuższą drogę hamowania niż auta osobowe? Dlatego więc wszystkie postacie isekajów zostają strącone przez Truck-kuna. Kierowca siedzący za kółkiem wyglądał na bardzo skupionego, przecież jedzie przez miasto, tu trzeba zachowywać się ostrożnie bo, a nuż wyskoczy jakiś nastolatek na jezdnię.
"No cóż" - pomyślałem - "Mam lepsze sprawy do roboty".
Po czym zawróciłem i zbliżyłem się do sklepu spożywczego. Zrobiwszy rutynowe zakupy, wpadłem do kawiarni, w której wypiłem filiżankę kawy. Miałem ją tu spotkać, lecz wszystko wskazywało na to, że się spóźnia. Zamówiłem drugą kawę.
Minęło zaledwie dwadzieścia minut, zanim ona się pokazała. Była zdyszana, widać było, że biegła.
Podniósłszy się, przywitałem ją i razem wyszliśmy na zewnątrz. Gdy przesuwaliśmy się powoli wieczorową ulicą, próbowała wytłumaczyć się, lecz jej nie słuchałem.
Słońce łagodnie oświetlało pomarańczowym blaskiem chodnik. Dzisiaj było gorąco, lecz teraz przyjemne powiewy wiatru schładzały nasze wysuszone ciała.
Jakaś kobieta zaczęła zawodzić z tyłu. Usłyszeliśmy szybko stawiane kroki. Obróciwszy się, spostrzegłem młodego mężczyznę w kapturze z damską torebką w ręku. Uciekał od policjanta, który gonił go z tyłu. Bandyta nie patrzył na drogę. Gdybym nic nie zrobił, wpadłby na moją dziewczynę. Zasłoniłem ją, po czym dostałem w rzebra łokciem. Spróbowałem utrzymać go rękami, robiąc chwyt. Sekundy dłużyły się. Widziałem jego przerażoną twarz, widziałem też zbliżającą się postać policjanta. Jeszcze trochę, jeszcze chwila, a nadejdzie pomoc.
Poczułem smak srebra w ustach. Cierpki, nieprzyjemny smak. Torby z zakupami wysunęły mi się z rąk. Coś zaczęło skapywać na ziemię. Skurczyłem się od bólu, puszczając złodzieja. Chwyciłem obiema rękami nóż. Nogi zesztywniały. Spadłem na chodnik. Ciepły, przyjemny chodnik. Nie słyszałem ich krzyków. Dla mnie oni już byli nieważni. Nic nie jest ważne.
Uśmiechnąłem się w duchu.
"Krótkie miałem to życie."
Umarłem, definitywnie umarłem.
"Naprawdę nie chciałbym tak umierać."
Świadomość moja poleciała gdzieś daleko-daleko.
W ciemności poczułem trawę, która łaskotała mnie w plecy. Usłyszałem szelest liści drzew i śpiew ptaków.
"Czy jestem w raju?" - pomyślałem.
Otworzywszy oczy, zobaczyłem las i niebieską rzekę o potężnym nurcie. Oparłem się o łokieć. Moje ciało bolało jak po śnie na gołej ziemi. Znajdowałem się na małej łące, rozprościerającej się pod bezchmurnym niebem.
Byłem zdezorientowany. Podniosłem się na nogach i pokuśtykałem ścieżką wijącą się pomiędzy drzewami. Po chwili wspiąłem się na niewysokie wzniesienie, z którego przede mną otworzył się piękny widok. Zobaczyłem niewielki wąwóz, który ciągnął się do wielkiego jeziora, nad którym górował średniowieczny zamek, otoczony zaściankiem z niską zabudową.
- Zreinkarnowałem? - byłem tak zdziwiony, że wypowiedziałem to na głos - Nie jestem w raju. Przeniosłem się do innego świata...
Usiadłem na ziemi, próbując zebrać myśli. Odłożyłem na później wątpliwości i pytania dotyczące nadprzyrodzonej natury mojego położenia. Znajdowałem się pośrodku lasu. Słońce było w zenicie.
"Jeżeli chcę przetrwać, muszę dostać się do miasta przed nadejściem zmroku"
Zlustrowałem okolicę. Nie widać było żadnej ścieżki, co dopiero drogi. Zamek znajdował się mniej więcej na zachodzie. Musiałem zatem przedzierać się przez gęsty las, który może być wypełniony dzikimi zwierzętami, albo, co gorsza, magicznymi monstrami.
Słońce zaczęło przypiekać moją głowę. Było gorąco. Wstałem plecami do słońca i rozpocząłem spacerek przez gęstwinę. Gałęzie uderzały o moją twarz. Pod nogami chrzęściły patyki i opadnięte liście. Przesuwałem się bardzo wolno - nie chciałem narobić większego hałasu. Słońce pokonało jedną trzecią swojej drogi do horyzontu. Przedarłszy się przez krzaki wpadłem na niewielki, czysty strumyczek. Klęknąłem nad nim i chciwie zaspokoiłem pragnienie. To była pierwsza woda, którą spotkałem na tym świecie. Ręce miałem zranione gałęziami, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
- Zazwyczaj w takich momentach bohatera spotyka piękna kobieta na koniu będąca naczelnikiem rycerzy... Dlaczego więc siedzę tu w brudzie, bez jedzenia, nie wiadomo gdzie, bez żadnego celu oprócz przetrwania? Nienawidzę tego świata! - powiedziałem z furią.
Po chwili uspokoiłem się. Nie mogłem pozwolić sobie marudzić i siedzieć bezczynnie. Z krzaków, znajdujących się naprzeciwko wybiegł jeleń. Zerknął na mnie wystraszonym okiem, przeskoczył strumień i znikł w gąszczu.
Miejsce, z którego wyskoczył jeleń, zatrzęsło się. Najpierw pojawił się olbrzymi pysk, a za nim wygramoliło się ogromne ciało niedźwiedzia. Groźne zwierzę patrzyło mi w oczy. Przełknąłem ślinę. Ostrożnie podniosłem się i powoli cofałem się, nie odwracając się do niego plecami i nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów. Zaczął powoli zbliżać się do mnie. Przestąpił strumień. Już był na miejscu, na którym siedziałem chwilę temu.
Schowałem się za drzewem z rozłożystymi gałęziami. Chwyciłem rękami najniższą z nich i ostatkiem sił, które jeszcze mi zostały, wspiąłem się na bezpieczną wysokość. Olbrzymie stworzenie zaczekało minutę pod moimi nogami, po czym oddaliło się i znikło z pola mojego widzenia.
Wypuściłem powietrze z płuc. Napięte mięśnie powoli rozprężały się. Siedząc na grubej gałęzi, oddychałem płytko. Wciąż istniała szansa, że niebezpieczeństwo wróci, więc powiedziałem szeptem:
- Nienawidzę tego świata!
P.S Napisałem to wszystko tylko i wyłącznie w celach humorystycznych. Wczoraj przyjaciółka wysłała mi jeden tekst o nazwie "Odrodzony w Genshinie"
Jest tak samo źle, jak brzmi. Więc zamiast korektować po prostu napisałem od zera coś innego. Jak pewnie zauważyliście praca nie jest dokończona. Nie wiem czy jest sens to kontynuować.
Komentarze (2)
Całość to słabe isekai. Jak nie widzisz sensu w kontynuacji, to nie pisz jej i tyle.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania