Nieczyste myśli

I

 

Początek tego wszystkiego miał miejsce w dziwnej chatce. Ocknąłem się, siedząc wyprostowany na drewnianym taborecie. Rozejrzałem się wokół, nad moją głową świeciła żarówka, zwisająca z blaszanego sufitu. Przede mną umieszczony był okrągły stolik, również drewniany, niewielkich rozmiarów, a na nim leżał zielony telefon stacjonarny z przeciętym kablem, zwykły złom. Po mojej lewej tuż przy ścianie, stała skromna komoda, nagryziona zębem czasu, a po prawej okno, które dawało mi wizję na lodowaty równinny świat, a za plecami blaszane drzwi, popychane silnym wiatrem, jakby zaraz miały wylecieć z zawiasów. Z niedowierzaniem patrzyłem na to wszystko. Powstałem na równe nogi, poczułem ból głowy i mdłości, jakby dzień wcześniej odbywała się tu libacja z moim udziałem. Koło stolika zauważyłem jeszcze jeden, taki sam taboret. Wystrój pomieszczenia nie należał do bogatych, wręcz odpychał beznadzieją. Popatrzyłem na swój ubiór, na stopach klapki, wyżej spodnie jeansowe z dziurą w kroczu i na kolanie, tors zakrywała czarna koszulka z napisem "Nieczyste myśli". Poskrobałem się po brodzie, która sięgała szyi. Nie mogłem wpaść na pomysł, co tu robię i dlaczego, nie pamiętałem tego, jak się nazywam, co wcześniej robiłem, okrągłe zero w głowie. Cóż, zostało mi zbadać komodę, jej drzwiczki skrywały za sobą kilka kartonów papierosów, zapalniczkę, korkociąg, pięć szklanych butelek z czerwonym winem i dużą paczkę orzeszków solonych. To zawsze jakiś plus, te rzeczy mogą się przydać w nieznanej przyszłości.

Chcąc lepiej poznać otoczenie, opuściłem obskurne wnętrze chatki. Na zewnątrz panował półmrok, lecz w oddali widziałem niekończącą się śnieżną pustynię. Domek, w którym się ocknąłem, zbudowany był z okrąglaków, podziurawionych przez korniki, dach stanowiła płaska blacha. Obok rudery rosła palma, wysoka na kilka dobrych metrów, z niej zwisały ogromne kokosy. Wiatr nieustannie napierał i szarpał liśćmi drzewa, dziwne było to, że nie odczuwałem zimna, mimo tego, że wokół leżało mnóstwo puchowego śniegu. Rzuciłem się w jedną z dziesiątek zasp i leżałem, głęboko myśląc. Niestety nadal nic nie przychodziło mi do głowy, dlatego wróciłem do chatki. Ponownie siadłem przy stole, odkorkowałem wino i rozdarłem karton, z którego wypadło pełno białych paczek z papierosami, otworzyłem jedną z nich i zapaliłem. Papieros ten miał nadzwyczaj głęboki smak i uszczęśliwiał mnie mocnym uderzeniem w płuca. Doszedłem do wniosku, że jestem nałogowym palaczem, jak dobrze dowiedzieć się coś o sobie. Po wypaleniu wyrzuciłem niedopałek na betonową podłogę, musiałem wykombinować jakąś popielniczkę, dlatego zacząłem łapczywie pić wino, żeby z butelki zrobić pojemnik na pety. Słodkawy napój przechodził mi przez gardło niczym woda, z krótkimi przerwami opróżniłem butelkę. Trunek konkretnie mnie odurzył, zapaliłem jeszcze kilka papierosów i zapadłem w głęboki sen, kładąc głowę na stół.

 

II

 

Ponownie ocknąłem się z bólem głowy, tym razem urządziłem tu małą popijawę sam ze sobą. Nie mając nic na zabicie suszy w gardle, sięgnąłem po kolejną butelkę z zacnym winem. Otwierając komodę, doznałem szoku, ponieważ zużyte zapasy samoistnie się uzupełniły i były tak samo ułożone. Za oknem nadal panował półmrok, ciarki przeszły moje ciało. Siadłem przy stole, zapaliłem papierosa i chwyciłem za telefon, w słuchawce panowała głucha i nostalgiczna cisza, rzuciłem tym szmelcem o ścianę, zabrałem butelkę opróżnioną do połowy i wyszedłem na zewnątrz. Przyjemne zawroty głowy popchnęły mnie do zabicia nudy, ulepiłem kilka śnieżek i rzucałem nimi w kokosy, które za nic nie chciały spaść z palmy. Stworzyłem kilka większych kul i począłem z nich układać schodki w kierunku szczytu drzewa, zajęcie to miało przynajmniej jakiś sens, gdy zdobędę kokosy spróbuję je rozłupać. Po jakimś czasie znużyło mnie ciągłe lepienie kul, wino się skończyło, ale ochota na nie rosła. Zawitałem w chatce po kolejną butlę i paczkę papierosów, zabrałem też orzeszki. Ponownie wyszedłem na zewnątrz i w mocnym upojeniu ulepiłem sporego bałwana. Z orzechów zrobiłem mu zadowoloną twarz i guziki.

Ochrzciłem swojego towarzysza imieniem Śnieżek, z pustych butelek zrobiłem mu ręce, przez co został prawdziwym bałwanem! Szkoda, że nie miałem z kim porozmawiać o tym wszystkim, dlatego zagadywałem do Śnieżka, który odpowiadał ciszą. Lepszy taki przyjaciel niż żaden, wypiłem z nim jeszcze jedno wino, do uśmiechniętej buźki wsadziłem mu papierosa. "Równy z niego gość!" - pomyślałem. Pod nosem nuciłem jakieś pijackie pieśni, pozbawione sensu i gracji. "No Śnieżek, zaśpiewaj coś ze mną!" - krzyczałem na całe gardło. Byłem na tyle pijany, że usłyszałem czyiś głos, nie zastanawiałem się nad tym. Zrobiło mi się niedobrze, zwymiotowałem i ledwo dotarłem do drzwi, straciłem przytomność na podłodze.

 

III

 

"Wstawaj!" - usłyszałem. Nie mogąc podnieść głowy odburknąłem "Daj mi pospać Śnieżek". "Jaki znów Śnieżek?" - odparł głos. Od razu powstałem na nogi, bo usłyszałem ludzką mowę! Na wprost mnie stał wysoki mężczyzna, ze skośnymi oczami i okrągłą łysą głową, z równie długą brodą jak moja, w takim samym odzieniu, lecz na koszulce miał napisane "Hipokryzja".

 

- Długo tak tu pijesz kolego? - zapytał zaciekawiony.

- Właściwie to nic nie wiem. - odpowiedziałem, kręcąc ciężką głową.

- Pamiętasz swoje imię? - rzucił kolejne pytanie.

- Nie.

- To tak jak ja. A mogę cię nazwać?

- Możesz.

- Dobrze, nazwę cię Menel! Idealnie do ciebie pasuje. - stwierdził ucieszony.

- Taki jesteś miły na powitanie? - odparłem oschle - To ja też cię nazwę...

- Nie mogę się doczekać...

- To ty będziesz Żółtek. Idealnie do ciebie pasuje.

- Menel i Żółtek, nieźle brzmi. Zostańmy przyjaciółmi. - wyciągał do mnie rękę.

- Niech i tak będzie. - uścisnąłem jego dłoń, po czym zaprosiłem go do stołu.

- Dziękuję za ciepłe powitanie.

- Mam fajki, orzeszki i wino. Co wybierasz?

- Dobre masz te fajki?

- Najlepsze! - stwierdziłem.

- Dawaj po papierosie, zapalimy sobie.

 

Zaczęliśmy palić, spoglądając na siebie bez słowa. Chwila ta dłużyła się wraz z kolejnymi strzepnięciami popiołu na podłogę...

 

- Co tu robisz? - przerwałem grobową ciszę.

- Krążę po tym równinnym świecie, całą wieczność.

- Co rozumiesz przez słowo "wieczność"?

- Sam nie wiem, nawet nie wiem, skąd znam różne słowa.

- Może walniesz sobie ze mną winko? - zaproponowałem.

- Nie lubię alkoholu. - odparł zniechęcony.

- Skąd wiesz, że nie lubisz? Spróbuj. - tym razem udało mi się go przekonać.

- Nie wypada odmówić...

 

Żółtek przyssał się do butelki niczym niemowlę, pił tak łapczywie, że aż trunek ściekał mu po brodzie...

 

- Żółtek, nie przesadzaj, marnujesz dobre wino! - rzuciłem zaniepokojony.

- Sam chciałeś, żebym pił to piję i przyznam, że nawet dobry ten alkohol.

- No widzisz, jednak napis z twojej koszulki pasuje do ciebie.

- Twój również ci pasuje. - odparł. - Pewnie lubisz rozpijać obcych, co?

- Często mam nieczyste myśli, dlatego przyznam ci rację.

- Mogę to dopić? - zapytał nieśmiało.

- Pewnie! Wina, fajek i orzeszków mam pod dostatkiem.

- Co jak co, ale dobry z ciebie Menel.

- Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać...

- Rób co chcesz, ogólnie jestem zadowolony, że kogoś wreszcie spotkałem.

- Ja też, z braku towarzystwa ulepiłem bałwana, do którego zacząłem gadać.

- Dziwny z ciebie człowiek. - stwierdził.

- Pamiętasz, jak tu trafiłeś?

- Niestety nie. Obudziłem się przysypany śniegiem...

- To ja trafiłem tutaj, do tego domku.

- Ech, los jest dla ciebie łaskawszy. - westchnął Żółtek.

- Nie przejmuj się losem, przynajmniej możemy wymienić zdania.

- Masz rację.

 

Siedzieliśmy dość długo, aż wino się skończyło, a wiele papierosów zamieniło się w popiół. Muszę przyznać, że Żółtek zaskoczył mnie mocną głową i równie mocnymi płucami. Przedstawił mi kilka faktów na temat tego świata. Uświadomił mi, że prawdopodobnie nigdy go nie opuścimy. Zastanawiało mnie jak przetrwał głód i pragnienie, tutaj też dał odpowiedź. Ponoć w wielu miejscach można trafić na takie same palmy jak ta, która rośnie obok chatki. Abstrakcyjny świat, w którym szukałem wiele odpowiedzi, na nurtujące pytania. Niestety ani ja, ani Żółtek, nie mogliśmy dojść do wniosku, co tak naprawdę nas tu sprowadza. Nasuwało się jeszcze jedno pytanie, czy oprócz naszej dwójki, jest ktoś poza nami. Patrząc na ogrom tego uniwersum, nie można być pewnym do końca, że jesteśmy tutaj sami, chyba że uwzględnimy jeszcze Śnieżka, który niestety nie może się napić wina i dodać kilku zdań na ten temat. Żółtek w końcu padł od upojenia. Wyłożył się niczym kłoda na podłodze i chrapał wniebogłosy. "Na mnie również pora" - stwierdziłem. Niegasnąca żarówka, zupełnie mi nie przeszkadzała, wtuliłem głowę w ramiona i oparłem się na stoliku. Sen po takiej ilości wina był naprawdę twardy.

 

IV

 

Powstałem ze snu wcześniej niż Żółtek. Mój towarzysz leżał plecami do podłogi, niczym trup, ślina ściekała mu po policzku, przez co obok jego głowy powstała obleśna kałuża. "Stwierdził, że nie pije alkoholu, a wypił więcej niż ja, hipokryta..." - pomyślałem. Stojąc tak nad nim, zastanawiałem się na tym, co dalej robić. Przecierałem zmęczone oczy dłonią, żarówka okropnie mnie raziła. Picie, a następnie utracona świadomość, to zły tryb życia. Cały czas mnie kusiło, żeby sięgnąć po butelkę. Nieczyste myśli krążyły po głowie, nie dawały mi spokoju. Otworzyłem drzwi na oścież, by złapać trochę świeżego powietrza, po czym wychyliłem głowę na zewnątrz. Otoczenie się zmieniło, brakowało bałwana, zapewne też kul śniegu leżących pod palmą. Dlaczego wszystko się resetuje? Uzyskałem odpowiedź, że jest tu ktoś poza nami i śledzi nasze poczynania. Zapewne wyczekuje momentu, aż obaj zaśniemy, wtedy przechodzi do działania. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi, przez nadmiar alkoholu, ale nawet niedopałki rzucone w śnieg, po prostu poznikały. Tak samo w chatce, telefon ponownie leżał na stole, zapanował ten sam układ jak na początku. Całe szczęście, że to coś nie porwało Żółtka.

 

V

 

Wraz z Żółtkiem wpadłem na pomysł, aby ruszyć w podróż. Nie mogliśmy osiąść tutaj na wieki, przepici wyszliśmy na zewnątrz, z zamiarem wędrówki przed siebie. Oczywiście nie zapomnieliśmy zabrać wina i papierosów. Kolejna setka kroków chowała chatkę za horyzontem. Wokół panowała śnieżna równina, w mrocznej oddali rysowała się pustka, brak obiektów w zasięgu wzroku piętnował mój strach. Zauważyłem, że Żółtek niósł pod pachą telefon...

 

- Powiedz Żółtek, po co ci ten telefon?

- Zawsze ktoś może zadzwonić. - stwierdził uśmiechnięty.

- Ale on ma przecięty kabel, lepiej to wyrzucić niżeli nosić.

- A jak zadzwoni?

- Kto może do nas zadzwonić?

- Nie wiem. - wzruszył ramionami.

- Rób jak uważasz, ja bym go wyrzucił.

 

Wędrówka stopniowo przypominała niekończącą się mękę. Z czasem zabrakło wina, papierosów. Zapomnieliśmy zabrać orzeszki, nie było nic do jedzenia. Po kilku przespanych momentach w zaspach, byliśmy coraz bardziej znużeni oraz głodni. Najgorsze dopiero nadeszło. Po ruszeniu w dalszą tułaczkę spotkaliśmy dziwnego typa. Na łapach miał czarne rękawice bokserskie, dwa razy wyższy ode mnie, niedźwiedź polarny, nazywał siebie Bir Siwy. Zastąpił nam drogę i zażądał telefonu.

 

- Oddawajcie telefon albo stłukę was na kwaśne jabłko. - Warknął ochrypły Niedźwiedź.

- Nie ma mowy! - krzyknął Żółtek, dostawiając się przy tym do Bira Siwego.

- Jak śmiesz? - odrzekł rozgniewany.

 

Rozmowa została przerwana potężnym ciosem Bira, uderzył mojego towarzysza w podbródek, unosząc jego ciało w powietrze potężną siłą ciosu. Nieprzytomny Żółtek legł w śniegu. Niedźwiedź podniósł telefon i poszedł przed siebie. Zszokowany stałem jak słup soli. Nie wiedziałem, o czym myśleć. Czekałem aż towarzysz otworzy oczy, nie miałem pojęcia, ile nad nim czuwałem. Po jakimś czasie Żółtek powstał na równe nogi, zdenerwowany ruszył śladami niedźwiedzia. W trakcie szalonego pościgu nie odzywał się słowem, pośpiesznym krokiem doganialiśmy Bira, jego postać powoli ukazywała się na horyzoncie. Szliśmy za nim jakiś czas, trzymając bezpieczny dystans. W pewnym momencie Bir wstrzymał wędrówkę i spod śniegu odkopał uchwyt do włazu, podniósł okrągłą pokrywę i schował się pod powierzchnią. Ciekawość popchnęła nas za Birem Siwym. Włamaliśmy się do jego bunkru, pod włazem powitał nas niezwykle ciemny tunel prowadzący w otchłań. Wbite w lodową ścianę metalowe szczeble, stanowiły drabinkę wiodącą w dół ku bazie niedźwiedzia.

 

VI

 

Stawiałem opór, nie miałem zamiaru schodzić w to mroczne miejsce. Żółtek z przekonaniem namawiał mnie do tego, by iść za nim.

 

- Nie mam zamiaru zostać jego przekąską. - stwierdziłem.

- To my go zjemy, ale najpierw odzyskamy telefon. - odparł pewny siebie Żółtek.

- To nie ma sensu, ten misiek powalił cię jednym ciosem!

- Będziemy współpracować, dzięki temu go pokonamy!

- Rozumiem, że masz jakiś plan? - zapytałem pełny nadziei.

- Nie mam, ale na poczekaniu coś wymyślę.

- Żółtek, proszę cię, zastanów się nad tym!

- Tu nie ma się nad czym zastanawiać! Pękasz?

- Dobra prowadź, ty schodzisz pierwszy...

- Trzymaj się mocno szczebli Menel, to będzie wejście smoka!

 

Stopniowo schodziliśmy w dół, z otchłani wydobywały się głosy, jakby ktoś gorąco debatował. Musieliśmy być cicho niczym skradający się kot. Na samym dole natrafiliśmy na drążony w lodzie, okrągły korytarz, podświetlany rzędem żarówek zwisających ze sklepienia. Szliśmy śliską ścieżką, aż dotarliśmy do ogromnej lodowej pieczary, na środku której stał okrągły szklany stół, przy nim siedziały aż cztery niedźwiedzie polarne. Żółtek zamarł w miejscu, od krwiożerczych bestii dzieliło nas trzydzieści kroków, może trochę więcej. Kryliśmy się w korytarzu, wychylając zaciekawione głowy. Udało nam się dostrzec, iż niedźwiedzie oddają się niebezpiecznej zabawie. Misie polarne grały w rosyjską ruletkę, na środku stołu leżał telefon. Widocznie zwycięzca może go zgarnąć. Raz za razem bestie naciskały na spust rewolweru, aż w końcu padł pierwszy strzał, a wraz z nim trup. Żółtek zacierał ręce, radowała go ta sytuacja. Ciężko nam było rozróżnić, który z nich to Bir Siwy, żaden nie posiadał rękawic bokserskich, ale to nie miało znaczenia, bo z kolejnym strzałem odpadł jeszcze jeden niedźwiedź. Zostało ich dwóch, panowała głucha cisza, przerwało ją zgrzytanie zębów graczy.

 

- Teraz twoja kolej. - rzekł jeden niedźwiedź do drugiego.

- A nie twoja? - odparł ten drugi.

- Nie, nie, teraz twoja kolej.

- Jakim prawem moja kolej? Na pewno twoja!

- Dawaj ten rewolwer. - Odparł pierwszy niedźwiedź.

 

Usłyszeliśmy, jak bęben rewolweru się kręci. Po głuchej i trzymającej w napięciu ciszy padł ostatni strzał. Po całym tym zajściu zadzwonił telefon. Niedźwiedź odebrał, po czym znikł, ulotnił się w powietrzu! Spoglądaliśmy w stronę stolika z niedowierzaniem i przerażeniem. Żółtek zaczął iść pewnym krokiem ku telefonowi. Podniósł słuchawkę, lecz nie przepadł jak miś polarny.

 

- Chodź tutaj! - zawołał mnie.

- Po co? Zabieraj ten cholerny telefon i znikamy stąd.

- Chodź! Zagramy w ruletkę! - zażądał Żółtek.

- Do reszty zdurniałeś? Nie będziemy w to grać! Widziałeś, co się stało z bestiami!?

- Widziałem i chcę spróbować, to może być nasza odpowiedź! - stwierdził.

- Odpowiedź na co? - zapytałem drżącym głosem.

- Na to wszystko!

- Nie mam wyboru, muszę posłuchać hipokryty.

 

Zajęliśmy miejsca po poprzednikach, ich truchła leżały koło stołu, zalewając lód krwią. Przed ruletką zagraliśmy w marynarza, aby ustalić kto zaczyna. Padło na Żółtka. Mój towarzysz ze strachem w oczach, wsadził nabój znaleziony na stole do bębna, zakręcił nim i wycelował sobie w bok głowy. Pudło! Nastała moja kolej. Wewnątrz mnie panował totalny negliż, nie wiedziałem co już myśleć. Zakręciłem bębnem i od razu strzeliłem. Pudło! Szczerze powiedziawszy, narobiłem w spodnie. Początek drugiej rundy należał do Żółtka. Niestety ten początek nie był szczęśliwy, biedak padł rażony kulą w głowę. Udało mi się przetrwać, z jednej strony byłem smutny, a z drugiej szczęśliwy. Koniec końców to ja wygrałem ruletkę. Telefon z przeciętym kablem począł dzwonić, odebrałem...

 

VII

 

Odzyskałem świadomość! Wraz z głębokim oddechem otworzyłem oczy, ujrzałem typową szpitalną salę, w której leżałem samotnie. Podpięty do kroplówki i dziwacznej aparatury, chciałem dotknąć się w głowę. Nie miałem sił, ledwo mogłem ruszać kończynami. Nagle do sali wpadł lekarz. Ubrany w biały kitel, z kręconymi włosami i zadziornym wąsem. Przez okrągłe okulary patrzył na mnie z niedowierzaniem, rozwarł moje ospałe powieki i poświecił latarką.

 

- Jest pan tutaj? - zapytał.

- Tak, chyba tak. - odparłem zmęczonym głosem.

- To cud! To istny cud! Cud nad cudami! - stwierdził radośnie lekarz.

- O co chodzi?

- Spał pan równe dwadzieścia lat i trzy dni!

- Jak to spałem? Nie rozumiem.

- Pamięta pan cokolwiek?

- Byłem w dziwnym miejscu, w bardzo dziwnym miejscu...

- Nie pamięta pan nic przed wypadkiem?

- Jakim wypadkiem? - zapytałem zaniepokojony.

- Miał pan wypadek na motocyklu, w wieku osiemnastu lat.

- Osiemnastu lat...

- Tak, ma pan teraz trzydzieści osiem lat i to cud, że jest pan tu z nami.

- Jak to, to jakiś absurd! - stwierdziłem zszokowany.

- Powiadomię pana ojca, to ostatnia osoba, jaka przychodziła w odwiedziny.

- Mojego ojca?

- Maksymilian Dorin, tak się nazywa pana ojciec.

- A moje imię?

- Amnezja, to może potrwać panie Arturze. - odparł lekarz.

- Artur to moje imię...

- Proszę się nie przemęczać i zachować spokój. Zaopiekujemy się panem.

 

Po tygodniu opuściłem szpital. W dniu przebudzenia spotkałem swojego ojca, który ze łzami w oczach mnie powitał. Moja matka rozwiodła się z nim po moim wypadku. Ojciec przypomniał mi wiele, dzięki niemu wiem, jak trafiłem do szpitala. Upiłem się ze znajomymi na jakiejś imprezie, po czym wsiadłem na motocykl, podobno miałem małe szanse na przeżycie po zderzeniu z samochodem osobowym. Żyję i żałuję straconych dwudziestu lat, świat całkowicie się zmienił. Nikt mnie praktycznie nie zna, wszystko się zresetowało. Pamiętam Żółtka, niedźwiedzie. W jakim ja świecie żyłem przez te lata? Czy on był prawdziwy? Nie wiem i nie jest mi dane się o tym dowiedzieć. Domyślam się jednego, gdybym wtedy przegrał w rosyjską ruletkę, nigdy bym się nie przebudził, ponieważ to nie ja odebrałbym telefon...

 

KONIEC

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Lotta 12.07.2016
    Bardzo ciekawe. Historia od początku zdawała się być snem, jednak końcówka i tak mnie zaskoczyła. 5
  • Szaqu 13.07.2016
    Ciaaaary na końcówce, bardzo dobrze przy tym napisane. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania