Niedaleka podróż.

Pogoda majowa, śliwka przekwitła, wszechogarniająca, perfumowana, kwiecista biel zniknęła z gęsto sadzonych drzewek. Kasztany niedługo zakwitną.

Pobudka przed siódmą, szybka toaleta, jajka sadzone, espresso. Słońce grzało z góry, wiatr z horyzontu chłodził. Moja obecność na dworcu kolejowym po dłuższym czasie. Kilka lat, może cztery minęły lata, nie pamiętam. Wsiadamy w szynobus, niewielki pociąg krótkodystansowy, regionalny. Mamy około 150 kilometrów torów do celu. W pociągu emocje, znajome, stare dobre emocje, które zawsze czuję na starcie i w trakcie podróży. Konkluzja jest taka, że wychodzi na to, że ja podróżować lubię. Długo do konkluzji tej nie dochodziłem. Poszlaki i tropy raczej jednoznaczne, jednokierunkowe. Lubię podróżować, a marzę żeby robić to częściej i dalej, hen za horyzont. Na razie Białystok musi starczyć i starcza, bo głód nie był wielki, żołądek nie rozciągnięty zaprzeszłymi wyprawami, bo z takowych już dawno ślady zniknęły. Bo raz, dawno żołądek nasycony, a dwa nasycenie niewielkie, nietuczące, dietetyczne rzec można by.

Ruszyliśmy. Ruszamy. W oknie pędzące obrzeże miasta, składy, zakłady lekkiego przemysłu, rurociągi, hangary, hurtownie, drogi, auta. Z okna pociągu widać brzydką stronę miasta. Jego nicę zarośniętą mirabelką i wysoką, zieloną trawą w której szklane, stłuczone, zielone butelki. Potem, za miastem las, łąki, pola, bagna, stawy, jeziora, tu nicy nie ma. Tu wszystko radosny monolit.

Pociąg zatrzymuje się na małych stacjach. Stacje te, to sieroty bez dworca. Najwyżej małe, drewniane domy kolejowe stoją. Obok czyjaś działka letniskowa. Gospodarstwo rolne. Pranie na sznurze, korodujący ciągnik, i korodujący WV Polo na podjeździe, rocznik 98. Skromnie się żyje, ale się żyje. Takie miejsca rodzą w mej głowie raczej skojarzenia negatywne. W mej głowie bieda jest negatywna. Tylko, że to nie bieda. To skromne życie. A bieda to zupełnie coś innego. Lecz w mojej głowie te skromne życie to wstyd, to problemy, to alkohol, przemoc i zło. Może to moje życie. Staram się odczarować w mej głowie utarte kompleksami ścieżki. Trud wielki, ale coś dociera, cokolwiek. Wiedzieć to nie znaczy mieć przekonanie. Różnica jest wielka.

Widzę po raz pierwszy konduktora, po raz pierwszy od dawna. W zasadzie panią konduktor. Młoda o południowej cerze i czarnych włosach dziewczyna. Zmienia się polska kolej na lepsze. Ma na sobie kolejowy mundur w kolorze zbliżonym do indygo, świetnie skrojony, dobrze przylega i podkreśla jej młode, szczupłe, ciągle świeże ciało. Sprawia wrażenie zaangażowanej, pewnej swego. Wychodzi co stacja na zewnątrz by zabezpieczać co prawda niewielu mijających się w drzwiach, ale robi to z oficerską gracją. Krótki gwizd i odjeżdżamy. Podchodzi do nas, sprawdza bilety, patrzę na nią ,na jej wyraz twarzy i piękny to widok. Ten wyraz to połączenie zuchwałości z niewymuszonym uśmiechem. Dziękuje i odchodzi. Ot, i cała nasza znajomość. Potem jeszcze zerkam na nią kilka razy ukradkiem, by nasycić się widokiem. Nie nasycam.

W środku radość, ekscytacja z aktu podróży, małe podniecenie. Jadę, jest bezpiecznie, pociąg trzeszczy rytmicznie, kładzie spać. Jestem zamknięty w kapsule, świat stoi w miejscu, a ja ze świata uciekam. We krwi mamy migrację i krew ta się wzburza, gdy migrujemy. Skąd to wiem? Czuję. To chyba dowód, nie poszlaka. Krążymy po ziemi jak krew w organizmie, dając życie, i życie zabierając. Widać mamy do tego prawo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • 00.00 dwa lata temu
    Trzeba było zrobić fotę konduktorce i się napawać widokiem podczas podróży. ?
    Podobno nie sam cel tylko dąrzenie do niego daje najwięcej pozytywów, tak jak to nakreśliłeś.
  • Kariyash dwa lata temu
    Zdjęcie to nie to samo niestety.
    Może nie najwięcej, ale na pewno jakieś, inne :) pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania