Poprzednie częściNieistnienie - Prolog

Nieistnienie - II - Łącznik

Dwadzieścia lat później pewien człowiek po raz kolejny szukał sposobu, żeby pozbyć się odpychających wspomnień o zimnej pustce ze swojej głowy. Ten męczący proceder nie miał się powieść i tym razem, więc po krótkiej bitwie postanowił po prostu wcisnąć echo przeszłości z powrotem do podświadomości, najgłębiej jak potrafił. Nie zdawał sobie jednak sprawy z faktu, że owa sztuka, umiejętność spychania zimnej pustki na dalszy plan w taki sposób jest czymś niespotykanym. A dla niego był to zwyczajnie kolejny napad pieprzonej chandry. Człowiek ten nazywał się Gilbert i już drugi dzień jechał na swoim motocyklu głównym traktem na południe.

 

Suseł, bo tak zwracano się do niego w obozie, miał około pięćdziesięciu lat. Nikt nie wiedział dokładnie ile, łącznie z nim samym. Ludzie przestali zawracać sobie głowy takimi błahostkami. Był ubrany w wytarty, skórzany płaszcz, na nogach miał zaufane, rozchodzone, ciężkie buty. Kraciasta chusta chroniła przed popiołem pustkowi spierzchnięte usta. Jego długie, choć dość rzadkie, połamane i przyprószone siwizną włosy falowały gwałtownie od pędu.

 

Dzień już na dobre się rozpoczął, Gilbert obrócił się w lewo i spojrzał na Słońce. Kiedy zmrużył oczy, kolorowa plama zatańczyła mu w głowie i prawie się przewrócił, a to ostatecznie przesądziło sprawę. Zatrzymał motor i poczuł, że dopiero teraz wie co robi.

 

Był w podróży od ponad doby. Od ponad doby nie spał. Dlaczego dał sobie wmówić, że ktoś może lepiej od niego wiedzieć jak przeżyć na pustkowiu nie miał najmniejszego pojęcia. Przecież lepszego łącznika nie było, co do tego nie było wątpliwości, no przynajmniej w tej części świata, którą znał, czyli wystarczająco dużej. Jeśli by się w wreszcie spokojnie nad tym zastanowić, to od początku odpoczynek był nieunikniony, teraz wydało mu się to wyjątkowo oczywiste.

 

Prawdą jest, że przegrał już dzisiejszego dnia o świcie, gdy, ludzkim zwyczajem, przyszło mu na myśl niewinnie „a co, gdyby..." i to był pierwszy błąd w ostatnim dniu jego życia. Od tego momentu, powoli acz konsekwentnie, opanowywało go obezwładniające pragnienie snu, z każdą chwilą przeradzając się w obsesję. I gdy kłujące promienie wdarły mu się do mózgu, zdał sobie sprawę, że bez odpoczynku jego zadanie stanie się niewykonalną torturą.

 

Suseł rzeczywiście znał się na swoim fachu i wiedział na co może sobie pozwolić. Przez grubo ponad trzydzieści lat zdążył się przekonać na co stać przemierzających pustkowia, dziś było niewielu mogących mu w tym choćby dorównać. Może i Rusek orientował się co nieco w swoich politycznych duperelach, ale z pewnością nie miał bladego pojęcia jak sprawnie i możliwie najszybciej przemieszczać się między obozami. To było zadanie łącznika. To łącznik dostarczał informacje do poszczególnych osad ludzkich, był nerwem bez którego żadna komórka nie wiedziała gdzie stoi, w tej pełnej przemocy teraźniejszości wieści nierzadko stanowiły różnicę pomiędzy życiem a śmiercią. A łącznik oswajał pustkowia w zasadzie całe życie. Na partaczy nikt benzyny nie tracił. Więc nikt nie będzie mu mówił jak ma wykonywać swoją pracę. Nie chodzi tu już nawet o brak wyczucia osób na wyższych stanowiskach, działanie wbrew własnemu doświadczeniu było w tej sytuacji po prostu nieodpowiedzialne.

 

Tak więc tego poranka przestał brać pod uwagę nakazy przełożonych. Trzy godziny teraz i tyleż wieczorem. Nie najmilsza z opcji, ale Gilbert dobrze pamiętał przedwczorajszą wizytę u swojego rosyjskiego przyjaciela. To, że zadanie zostanie wykonane było bardziej obietnicą niż zobowiązaniem. Domu nie bronili ani strażnicy, ani tym bardziej starszyzna, ale Rusek, zdrowym rozsądkiem. To właśnie takim ludziom się ufa. Może miewał gorsze dni, właśnie takie mniej więcej jak ostatnio, ale każdy ma prawo być czasem przemęczony zakresem swoim obowiązków, prawda? A już szczególnie o czwartej nad ranem. Jego zachowanie było w pełni usprawiedliwione, nie było czym sobie zawracać teraz głowy. Łącznika już w ogóle nie interesowało co ze sobą wiezie. Oswoił się z tą myślą szybciej niż przypuszczał i, o dziwo, poczuł się o wiele spokojniej.

 

Był zresztą zbyt wyczerpany, aby roztrząsać kłopoty ludzi na innych stanowiskach. Znał swoje możliwości tak dobrze jak możliwości opozycji i prawie tak dobrze jak możliwości samych pustkowi. Przynajmniej uważał, że znał. Lub jeszcze dokładniej – nikt nigdy nie dał mu jeszcze powodu aby mógł przypuszczać, że jest inaczej. Dlatego też nie mógł się domyślać jak wielkim dziś ryzykiem jest choćby chwilowy postój.

 

Bo niestety, dzień dzisiejszy do zwyczajnych nie należał. Trasa, wycieńczenie, przerwa w podróży, nawet próby opanowania wspomnień, to wszystko i jeszcze więcej zostało dokładnie wykalkulowane, określone w niezliczonych rachunkach prawdopodobieństwa bardzo dawno temu. Dziś miał nastąpić punkt kulminacyjny planu wdrożonego jeszcze przed czasami końca, planu dotyczącego spraw o wiele większych niż losy jednego człowieka, większych także niż jego planety. Skąd taki Suseł mógł o tym wiedzieć.

 

Pośpiesznie poprowadził motocykl na wzniesienie na zachód od szosy. Miał zamiar przespać w cieniu jakiejś ruiny godziny najgorszego skwaru i ruszyć dalej. Znalazłszy zadaszenie, nastawił alarm na pierwszą trzydzieści, napił się wody i pół minuty później już spał.

 

* * *

 

Tępy warkot przerwał milczenie pustkowi i poderwał łącznika z ziemi. Przez kilka sekund nie był w stanie odróżnić jawy od snu. Ale im bardziej się skupiał tym bardziej rozumiał co słyszy. Silniki. Spojrzał na zegarek. Odpoczywał ledwie ponad godzinę i uświadomił sobie, że jest bardziej zmęczony niż zanim się położył. Słońce było teraz dokładnie nad jego głową. Mało pocieszające.

 

Gdy spotykasz kogoś przemierzającego pustkowia najczęściej zamiast dłoni widzisz skierowaną w swoją stronę broń. Oprócz gangów, wyrzutków i, rzecz jasna, łączników mało kto się tu zapuszczał. Mało kto znał zresztą jakiekolwiek szlaki o położeniu dalekich obozów nie wspominając. Przez chwilę rozważał czy to może on sam jest celem niepożądanych gości. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, informacje, które posiadali łącznicy były zawsze cennym łupem. Szybko jednak wykluczył taką ewentualność. Raz, nikt prócz Ruska i garstki innych zaufanych ludzi nie wiedział o tym gdzie łącznik ma się udać, ani co wiezie ze sobą. Do diabła, tego ostatniego nawet on nie wiedział. Co za idiotyczna sytuacja. Ale niech im będzie. A dwa, no w końcu przecież jechał bez przerwy ponad dobę, do cholery. Nawet gdyby ktoś za nim podążał, nie było mowy, że dotarłby tu tak szybko. Najprawdopodobniej więc gang przeczesuje pustynię w poszukiwaniu wyrzutków. Najrozsądniej było więc zostać na miejscu i przyglądać się rozwojowi wydarzeń.

 

Na wszelki wypadek Suseł przyciągnął swój motor do siebie. Gdyby tamci również postanowili zatrzymać się w tym skupisku gruzu na dłużej, musiałby szybko i niepostrzeżenie ustąpić im miejsca, mimo że taka możliwość nijak go nie urządzała.

 

Wysunął głowę nieco ponad krawędź otworu, który kiedyś z pewnością był oknem i wsłuchując się w coraz głośniejsze warczenie silników zastygł w bezruchu i czekał. Trudno mu było przez te kilka chwil oprzeć się silnemu uczuciu senności, jednak gdy ponad ruiny wzniósł się obłok kurzu senność minęła.

 

Teraz dźwięk był wystarczająco wyraźny, aby rozpoznać trzy, góra cztery łaziki. W sumie nie więcej niż osiem osób. O dziwo, ostatecznie zza chmury pyłu wyłoniły się raptem dwa pojazdy. Suseł uznał, że to zmęczenie bawi się jego zmysłami. Nie zrozumiał, że zmęczenie nie pozwoliło mu w tym momencie jedynie na docenienie własnego doświadczenia i to był już drugi tego dnia, poważny błąd Gilberta.

 

Kiedy łaziki zwolniły łącznik bezgłośnie zaklął i zaczął się zbierać. Powodowany resztkami nadziei spoglądał w dół na parę dwuosobowych samochodzików, które zdążyły się już zatrzymać.

 

– To niemożliwe – wyszeptał, kiedy z pojazdów wyłoniło się czworo ludzi. Rozpoznał ich od razu. Któżby zresztą tego nie potrafił? Niby zwyczajni, brudni tak jak wszyscy inni. Ale ich sposób poruszania się, mówienia, to wszystko bezwolne, jakby powodowane samym wiatrem. A nade wszystko ich oczy, ziejące nicością, zdawało się, że równie dobrze mogłoby ich tam nie być.

 

Już drugi rok minął odkąd owi niezwykli wojownicy pojawili się na pustyni. Nie byli to szaleni wyrzutkowie, za których wzięto ich z początku. Bardziej trafnym określeniem byłoby opętani. I jak się szybko okazało, nie wyrzutkowie, ale mieszkańcy obozów, przyjaciele i krewni, których ciała stały się jedynie pozbawionymi dusz pojemnikami. Ciarki przechodziły na samą myśl.

 

Co więcej, stanowili wierne odzwierciedlenie poczucia pustki, od dwudziestu lat doskonale znanego każdemu człowiekowi. No i z tego powodu właśnie nazywano ich pustymi. Nikomu nie służyły już chwytliwe, wyszukane epitety. Ale to był jedyny pewnik ich zagadki. Skąd się brali, czego chcieli, gdzie obozowali, na te pytania nikt nie znał odpowiedzi. Zastanawiające było dlaczego każdy jeden był zawsze wyposażony tak samo: w strzelbę, garść naboi i trochę innych drobiazgów pozwalających utrzymać ciało na chodzie przez kilka dni. Porażał fakt, że, w przeciwieństwie do gangów, puści po wizycie w jakiejś osadzie nie pozostawiali martwych ciał. Zabierali wszystkich i co do jednego wcielali w swoje szeregi. Choć co do tego, że wcieleni byli martwi, mało kto miał wątpliwości. Wypruci z emocji i własnej woli, przypominali już tylko chodzące kukły. A chociaż usiłowano przesłuchiwać już wielu, każdy wydawał się być niewrażliwym zarówno na pytania jak i na metody ich zadawania. Ludzka wyobraźnia potrafi na wiele sposobów zinterpretować brak informacji. Końcem końców puści budzili grozę, a co mniej rozgarnięci straszyli nimi dzieci.

 

Dla Gilberta było jasne, że celem tych na dole jest on sam. Na tym terenie nie było nic ciekawszego od sterty gruzu, no i oczywiście jego osoby, a to dość jasno informowało o ich zamiarach. Nie pojmował jedynie sposobu, w jaki wytropili go tak szybko. W innych okolicznościach zdrada byłaby jedynym sensownym rozwiązaniem. Z tym, że idea Ruska zdrajcy była niedorzeczna. Suseł znał się na ludziach jak mało kto. Zresztą, sprzedawać się dla pustych? Ludzie, dla tych zombie? Absurd. No ale przecież są tutaj, stoją u stóp wzniesienia jak byk. Dopędzili go. Kolejne pytania, kolejne zagadki.

 

Po kilku długich sekundach Suseł zaprzestał myślenia. Najbezszelestniej jak tylko był w stanie poprowadził motocykl między ruinami. Sterta gruzu na prastarych ulicach wcale mu tego nie ułatwiała. Tylko uczęszczane trakty były jako tako oczyszczone, na pozostałym terenie wymarłych miast nie znalazł się większy odcinek niezasypanej prehistorycznymi cegłami powierzchni. Gdyby jednak to stanowiło przeszkodę dla łącznika nie mógłby się uważać nawet za przeciętnego w swoim fachu. Nikt z ludzi nie mógł go usłyszeć. Nikt z ludzi, ale w sumie kto wie, co mogą usłyszeć takie obłąkane dziwadła.

 

Posuwał się naprzód mozolnie, ale dostatecznie szybko, żeby odzyskać pewność siebie. Łącznik uważał, że brakowało im sprytu. Według niego zachowywali się raczej w sposób analityczny, aż nazbyt staranny. To czyniło ich działania przewidywalnymi. Niesłychanie sprawnymi, ale przewidywalnymi, i mimo, że ta jedna doprowadzona do perfekcji cecha wystarczała, aby dać im przewagę nad wiecznie nierozgarniętą ludzkością, była także ich słabością. A Suseł potrafił ją wykorzystać.

 

Wiedział, że nie może uruchomić silnika. Cisza pustkowi przyjęłaby ten dźwięk z rozkoszą i rozniosła po ogromnym obszarze. Instynkt podpowiadał mu jak długo i daleko jeszcze będzie musiał wędrować póki nie zostanie jedyną publicznością w obrębie takiego obszaru. Posuwał się równolegle do głównego traktu sto pięćdziesiąt metrów na zachód od niego. Skręcał coraz bardziej w lewo, gdzie droga była przynajmniej odrobinę mniej usłana kawałkami zniszczonych budynków. Nie słyszał warkotu łazików, co znaczyło, że albo ciągle stoją w miejscu, albo oddalił się już wystarczająco daleko. Instynkt twierdził, że stoją w miejscu. Szedł dalej.

 

Coś tu jednak nie grało: tak, polowali na niego a raczej na to, co ze sobą miał, co do tego nie było wątpliwości. Niesłychany jest już sam fakt, że został odkryty i doścignięty. A więc przesyłka, musiała mieć rzeczywiście duże znaczenie. Zauważył, że zdążył wyjść na główny trakt. I wciąż nie słyszał silników. Jeżeli już udało im się go wytropić i dogonić to dlaczego wciąż tam bezsensownie czekali? Widział przecież jak zabierali się do przeczesywania okolicy, po takim czasie powinni już ruszyć dalej.

 

W tym momencie usłyszał stłumiony wystrzał racy jakieś dwieście metrów na wprost od niego. Zahipnotyzowanym wzrokiem prześledził jej świszczący lot ku górze aż wybuchła sprawiając oślepiające wrażenie małego słońca. To go w końcu na dobre obudziło. Przysłonił ręką oczy i dostrzegł zamykające się drzwiczki już pędzących w jego kierunku łazików. Daleko z tyłu dobiegał pisk opon. Wówczas Suseł przypomniał sobie dźwięk jakby czterech pojazdów, jaki usłyszał zaraz po przebudzeniu. Dwa musiały otoczyć miasto szerokim łukiem od wschodu i czekać z drugiej strony.

 

Wskoczył na swój motor i zaklął. Nieuświadomione w pełni, skrajne wyczerpanie organizmu połączone z niespotykaną u pustych przebiegłością mogły stanowić jakieś usprawiedliwienie, ale łącznik miał teraz całkiem inne rzeczy na głowie niż tłumaczenie się przed samym sobą. Dawno temu oswoił się z wszechobecną na pustkowiach śmiercią, po prostu nie chciał wpaść im w ręce i stać się jednym z nich.

 

Uruchomił maszynę, lecz się nie ruszył. Wiedział, że na motocyklu jest w stanie poruszać się jedynie szosą, która w tej chwili była zablokowana z obu stron, a pieszo nie ucieknie przed czterema wyjątkowo cwanymi pustymi. Nie puszczając klamki hamulca dodał gazu. Z tyłu motocykla przeciągły szelest uformował bladożółty obłok z pyłu i piasku. Gdy obroty były wystarczająco wysokie, Suseł ustawił maszynę na środku drogi przodem do nadjeżdżających łazików. Wyglądało to jak początek jakiegoś dwudziestowiecznego numeru cyrkowego, o którym Gilbert nigdy nie słyszał. Pojazdy zbliżyły się na około sto metrów i łącznik wystartował. Zdołał utrzymać się na siedzeniu i przyśpieszając, kierował się w szczelinę między nimi. Obydwaj kierowcy łazików równocześnie pojęli jego zamiary. Idealnie wyliczając dystans, czas i prędkość gładko przechylili kierownice drastycznie zmniejszając odległość między autami. Gdyby Suseł nie przewidział całego rozwoju zdarzeń tych kilku sekund nie zdołałby w porę wyminąć łazików bokiem. Jednak wiedział, co się stanie zanim jeszcze przekręcił kluczyk w stacyjce swojego motoru. Oczyścił umysł i pozwolił w pełni działać swojemu instynktowi. Dzięki temu w chwili gdy puści skleili kadłuby swoich pojazdów łącznik nie stracił tej jedynej chwili na podejmowanie decyzji.

 

Jasne było, że teraz łaziki zaczną hamować, więc podczas manewru wymijania Suseł wyrzucił w tył granat rozrywający domowej roboty. Cała ta strategia nie była niczym niezwykłym. Na drogach pustkowi niejeden raz Gilbert musiał stawiać czoła tego typu sytuacjom, choć zdecydowanie częściej mierzył się ze zwykłymi gangami pełnymi niedoświadczonych wyrzutków i szaleńców o skłonnościach samobójczych.

 

Po trzech sekundach usłyszał dwie, niemal zlane w jedną, eksplozje a chwilę później łoskot rozbijających się o ziemię kawałków zdeformowanego metalu. Sam Suseł był już poza obszarem rażenia, więc zatrzymał się obracając motocykl o sto osiemdziesiąt stopni tak, że przed oczami miał teraz południowy wjazd do ruin miasta. Czarna chmura unosiła się nad miejscem wybuchu zasłaniając ulicę. Nie mógł już uciekać w głąb pustyni. Nie przed uzbrojonymi przeciwnikami. Nie teraz, gdy pokazał, na co go stać. Nie, gdy coś mu mówiło, że ich głównym priorytetem jest przejęcie przesyłki a on sam stanowi tylko jakby dodatek.

 

Zszedł z motoru i dobył starego, dobrego AK-47, uroczy prezent o jego rosyjskiego druha. Wycelował w dym. Przejeżdżając tędy byli zmuszeni zwolnić. Ich profesjonalizm nie pozwoli na wjechanie w przeszkodę na ślepo. To dawało mu czas na oddanie dwóch serii, do każdego z kierowców po jednej, z najlepszymi pozdrowieniami. Jeżeli pasażerom udałoby się wyjść z tego cało, planował przeładować broń i zakończyć to. Sądząc po natężeniu warkotu silników jego przeciwnicy byli już całkiem blisko. Łącznik oparł ciężar ciała na lewej nodze skupiając się na tym dźwięku.

 

– No, schematyczne dupki. Dalej, dalej, wyrachujcie to sobie.

 

W głębokim cieniu na godzinie drugiej coś się nieznacznie poruszyło. Suseł błyskawicznie obrócił lufę w prawo i ścisnął cyngiel. Niemal. Jeszcze przed sekundą był pewien, że to kolejne, podejrzanie cwańsze niż zwykle, przyczajone puste straszydło. Jednak czegokolwiek by nie powiedzieć o oczach, w których Gilbert utkwił swój wzrok, to na pewno puste nie były. To właśnie one zatrzymały jego dłoń w ostatniej chwili. Oczy mniej więcej dwudziestoletniego chłopaka. Odwzajemniał spojrzenie kiwając się lekko w przód i w tył. Obserwował łącznika raczej ze zdziwieniem niż niepokojem, ewidentnie było z nim coś nie tak, ale nie był niebezpieczny, nie był jednym z nich.

 

Susła pochłonęło to, co kryło się za błękitnymi jak niebo źrenicami. Dostrzegał tam coś, czego nie znał, czego nigdy wcześniej nie zobaczył u innych mieszkańców zdruzgotanej Ziemi. Była tam cisza i spokój, coś niespotykanego wśród ludzi każdego dnia walczących o przetrwanie, a tak się przypadkiem składało, że właśnie tego ciało Gilberta potrzebowało w obecnej chwili najbardziej. Zauważył w jego spojrzeniu coś jeszcze, coś czego nie potrafił do końca określić. Wydawało się, że chłopak potrafi go zrozumieć, potrafi się z nim utożsamić i co więcej, dawało to ukojenie. Tak, brzmiało to niedorzecznie.

 

Łącznik wpatrywał się w młodego mężczyznę przez długą, o wiele za długą chwilę, czym popełnił swój trzeci i ostatni dziś błąd.

 

Z odrętwienia wytrąciła go dzika szarża dwóch łazików rozrywających dymną zasłonę na trakcie. Suseł zdołał skupić się na celu, jednak wiedział, że czasu starczy mu na zdjęcie tylko jednego z nich. Nacisnął spust i kule sięgnęły bliższego mu pojazdu, który zaraz ostro skręcił i zaczął koziołkować wprost na łącznika, ten jednak zdołał uskoczyć. Zauważył, że drugi z kierowców zwolnił, pozwalając przeturlać się zniszczonej maszynie przed swoim wozem i teraz kierował się na Gilberta, który tym razem już nie mógł zdążyć wykonać żadnego uniku. Odbił się od maski gruchotając kości. Gdy uderzył w popękany asfalt z ust wytrysnęła mu krew. Rzeczywistość odpłynęła, a kiedy zjawiła się ponownie, ujrzał nad sobą przysłaniające niebo dwie sylwetki pustych. Mimo bólu i szumu w czaszce rozpoznał obydwu natychmiast. Jednym z nich był znajomy z obozu, Eryk, przed miesiącem wszyscy upijali się doskonałym bimbrem jego dziewczyny bo urodziła im się trzecia córka. Teraz celował mu w czoło z dwururki. A drugi to Rusek. Jego przyjaciel. Któż by inny. Chciał do nich krzyknąć ale nie był w stanie, nie wiedział nawet co mógłby im powiedzieć. Już nawet nie miał żadnych pytań.

 

I wówczas zdał sobie sprawę jak beznamiętne twarze pochylają się nad nim. To nie były twarze jego kolegów. Może wyglądali jak Eryk i Rusek ale to na pewno nie byli oni. Nie znał tych ludzi. Z żadnym z nich nigdy w życiu nie rozmawiał. Bo twarze, które miał nad sobą były wizytówką każdego pustego. Patrzyły na wylot a nie w głąb człowieka. Jakby w ogóle ich nie interesowało, że miały zaraz zabić człowieka. Co za bezsensowna sytuacja, pomyślał.

 

Zamknął oczy i broń wypaliła.

 

Zanim Gilbert i drugi z pustych zdołali się zorientować, broń wypaliła znowu.

 

Teraz nad Susłem pochylała się już tylko jedna postać. Chłopak odrzucił karabin, i przykucnął obok umierającego mężczyzny, spojrzał na jego zakrwawione ubranie i powrócił do rytualnego kołysania. Gilbert pochwycił jego dłoń i włożył w nią coś papierowego.

 

– Pokaż to starszym z Lasu – wycedził przez krew.

 

Młody człowiek położył rzecz na ziemi i w końcu się odezwał.

 

– Jak odpoczniesz sam im pokażesz.

 

Łącznik z wysiłkiem podniósł przesyłkę, ponownie wciskając ją nieznajomemu do ręki. Czy ze wszystkich ludzi na pustyni musiał trafić na stukniętego smarkacza pustelnika? No mogło być w sumie gorzej.

 

– Zanieś to do Lasu. – Z każdym słowem wypluwał coraz więcej krwi, a mówienie sprawiało coraz więcej trudu. – Jeśli nie ocaliłeś mnie niepotrzebnie.

 

Suseł zamknął pięść chłopaka na niedużej, bladobrązowej kopercie i spojrzał mu prosto w oczy.

 

– Już nic tu się nie da zrobić.

 

Twarz łącznika wydawała się być nad wyraz spokojna i pewnie dlatego, że życia w niej już nie było. Młodzieniec kołysał się przy nim jeszcze przez chwilę aż w końcu odgiął palce wciąż zaciśnięte na jego dłoni i ramię Gilberta bezwładnie osunęło się na ziemię.

 

Spojrzał na pomiętą kopertę, którą nadal trzymał w ręce. Nie miał pojęcia, że właśnie odnalazła swojego adresata. Realizacja planu przebiegała bez zarzutu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania