Nieistnienie - IV - Przywódca
Była dopiero czwarta rano kiedy go obudzili. Wrócił do Prijut, bo tak się nazywał jego obóz, po północy i w sumie ledwo co się położył. Bolały go plecy, swoje lata już miał, a powieki odmawiały posłuszeństwa. Czego mogli od niego chcieć nie miał pojęcia, ale miał nadzieję, że to jakaś bardzo ważna sprawa, inaczej powie im co o tym myśli, a to nikomu nie wyjdzie na dobre. Naciągnął na nogi wysłużone bojówki o odcieniu piasku, koszulki nie chciało mu się przebierać. W półmroku pokoju poszukał stopami plastikowych japonek. Jęknął manifestacyjnie i zebrał się do wyjścia. Po namyśle chyba lepiej żeby to nie było nic ważnego.
Nad ranem w obozie jest cicho. Wszyscy nadal śpią, to znaczy szczęśliwi ludzie nadal śpią w swych domach regenerując siły po wieczornych harcach na kolejny dzień mozolnej pracy. Wiał lekki wiatr i było jeszcze przyjemnie chłodno, trzeba było teraz się tym nacieszyć, bo za parę godzin niemożliwy, letni żar znowu da o sobie znać. Na horyzoncie majaczyła już poświata nowego dnia, a szmer pustyni kojąco działał na zmęczone zmysły.
Doszedł do domu przywódcy obozu, w którym przez okno dostrzegł majaczące światło lampy naftowej. Zdecydował się nie pukać, nacisnął klamkę i drzwi z metalowej blachy otworzyły się, cicho poskrzypując.
W środku panował przytłaczający nastrój, jakiś taki bardzo powolny.
– Dzień dobry – skłamał Rusek.
– Dzień średni – odparł Gilbert. – O co chodzi? – zapytał.
– Masz zadanie. Wybacz.
Suseł lekko uniósł brwi. Jego oczy były czerwone i zapadnięte.
– Jak to mam zadanie? Miałem. Cztery godziny temu z niego wróciłem. Nawet nie zdążyłem tego odespać, gdyby może ci umknęło. O ile dobrze pamiętam teraz mi się należy jedna, cała doba odpoczynku. Coś się pozmieniało w tej kwestii? – Im więcej mówił, tym bardziej cała ta sytuacja działała mu na nerwy. – Starzy sobie eksperymentują z nowymi pomysłami z nudów? No nie było mnie dość długo, tydzień, dobra. Mogło mnie przecież dużo ominąć. Biedny, niewtajemniczony Suseł. No i dobrze cię widzieć tak w ogóle. Co u ciebie? Jakieś ciekawe zadania miałeś ostatnio dla moich kolegów?
Rusek milczał. Gilberta to irytowało. Poczuł się jak dziecko, któremu pozwala się wykrzyczeć. I był pewny, że jego przyjaciel nie zmieni zdania, znał się na ludziach zbyt dobrze. Niech go cholera.
– Niech cię cholera, Rusek. O co chodzi? – wycedził w końcu, przecierając lewą dłonią twarz. – Wcale nie mówię, że się zgadzam.
Przełożony podał mu kopertę. Była zwyczajna, nieduża, bladobrązowa.
– Trzeba to zawieźć do Lasu.
– Co to niby jest?
– Na za dwa dni.
Łącznika aż zatkało a jego brwi uniosły się trochę wyżej.
– O czym nie wiem? – odezwał się po krótkiej chwili. Przez moment próbował odgadnąć, co kryją oczy przywódcy, ale był zbyt wyczerpany, żeby mu się to udało. – Stary, byłbyś łaskaw mi wyjaśnić, co się dzieje? – Uniósł kopertę, którą trzymał w ręce. – Co to jest?
– Ta informacja nie jest przeznaczona dla twoich uszu Gilbercie, przykro mi.
Było wiele myśli, które w tamtej chwili jakże chętnie łącznik ubrałby w słowa. Zrezygnował jednak ze wszystkich i spokojnie powiedział:
– Teraz wrócę do siebie i położę się spać. Kiedy się wyśpię, zakładam, że to nastąpi w okolicach popołudnia, przejdę się do bimbrowni Pat i spędzę...
– Gilbercie...
– I spędzę tam parę miłych chwil, bo w końcu nie było mnie u niej już tydzień, a o morale łącznika warto dbać, zapamiętaj sobie tę prostą życiową prawdę, szefie.
– Gilbercie, posłuchaj...
– Nie, nie, nie, to ty posłuchaj, bo ja jeszcze nie skończyłem. Gdy już sobie pośpiewam, a kto wie, może nawet i potańczę, ale przede wszystkim porządnie urżnę, pójdę spać znowu. A jak oprzytomnieję to wrócę tutaj, pełen nadziei, że do tego czasu przeszła ci ochota na pieprzenie głupot.
Odrzucił kopertę na nieśmiertelny, plastikowy stół, jakby była niedopałkiem papierosa, całkiem dumny ze swojego monologu. Spróbował się uspokoić, ale powracające znużenie wcale mu w tym nie pomagało. Tak, Rusek był jego przełożonym, ale był też jego starym przyjacielem i znali się od dziecka, wykonywanie jego poleceń to jedna sprawa, miał chłopak łeb na karku, ale to, że nagle postanowił odizolować swojego najlepszego łącznika od spraw związanych z bezpieczeństwem obozu to co innego. Suseł nie miał w zwyczaju pomijać milczeniem osądów, co do których miał zastrzeżenia. Jego zwyczaje były inne i generalnie wiązały się z nie lokowaniem wszystkiego w głębokiej dupie. Wiedział, że nie powinien, ale zapragnął wyjść i zapomnieć o tej niedorzecznej wymianie zdań. Wiedział też, że nawet teraz, przy odrobinie szczęścia zdoła dotrzeć do Lasu w dwa dni.
– Patrycji już nie ma. – Rusek patrzył w stronę Gilberta, ale nie patrzył na łącznika, tylko w jakiś nieważny punkt za nim, może w ścianę. – Zabrali ją i paru innych. Zabrali Katię i Nataszę.
Prijut spowiła cisza pustkowi. A więc stało się. Przyszła kolej na dom.
– Iwan... Kiedy?
– Niedługo po twoim wyjeździe. Teraz jest bezpiecznie.
– Bezpiecznie? Co wy tu robiliście? Trzeba było ich szukać! Dlaczego nikt mi nie powiedział? Wróciłem w nocy. Eryk mnie wpuścił, czemu się nie odezwał?
– Wiem. Cztery godziny temu, uspokój się. – Wzrok Ruska zdawał się na powrót odnaleźć twarz łącznika. – Mamy plan, właśnie dlatego jesteś potrzebny.
– Co tu jest grane? To był któryś gang, tak? Tyle jest dla mnie jasne, bo puści zabierają wszystkich. Do diabła, tydzień! – Rąbnął obiema rękami w stół. – Tydzień siedzicie na dupach i planujecie sobie? Dobrze wiesz, co ci mordercy robią z ludźmi! Cholera, Iwan, twoja kobieta i dziecko...
– Nie musisz mi tego mówić. Ale została nas garstka. Wzięli ze sobą nasze paliwo. Ledwo uszliśmy z życiem, nic nie mogliśmy zrobić, byliśmy uziemieni. Więc czekaliśmy na ciebie. Eryk nic ci nie powiedział, bo mu zabroniłem. Miałeś się chwilę przespać, a wiem, że nie stałoby się tak gdybyś się dowiedział. Przepraszam. – Gilbert się nie odzywał, więc Rusek kontynuował. – Ale jak mówiłem, opracowaliśmy pewien plan, który obejmuje więcej niż jeden obóz, zaczynając od największego, czyli Lasu. – I po chwili przerwy, dodał: – To jak będzie? Zrobisz to czy nie?
Suseł wbił palec w kopertę.
– Co jest w środku?
Rusek wziął głęboki oddech, trudno było stwierdzić, czy waży za i przeciw, czy jest zmęczony uporem łącznika.
– Mógłbym skłamać ci jakkolwiek, jednak tego nie zrobiłem. Nie wiesz i niech tak pozostanie. Wystarczy, że priorytetem jest, aby ta wiadomość dotarła do Krzysztofa nie dalej niż za dwie doby. To jest ważniejsze od wszystkiego, co kiedykolwiek dostarczyłeś.
– Nie rozumiem, Iwan.
– Wiem. Ale nigdy wcześniej cię nie zawiodłem. Wiem co robię, Gilbercie, zaufaj mi.
Łącznik wyciągnął rękę po kopertę. Obejrzał ją z każdej strony jakby miało mu to pomóc w zrozumieniu jej zawartości.
– Kto jeszcze? – Zapytał chowając przesyłkę do kieszeni na udzie.
– Prawie wszyscy. Mogę ci powiedzieć kto został.
Suseł zamknął zmęczone powieki, kiedy słuchał jak jego przyjaciel recytuje imiona kilkunastu osób, którym udało się ujść z życiem.
– Jestem zmęczony, Iwan – powiedział bardziej do siebie.
– Nie ty jeden. – Wzrok dowódcy znów odnalazł swój abstrakcyjny punkt odniesienia a Gilbert nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest w pokoju sam. - Nie zwlekaj na trasie. Nie śpij. Wiem, że dasz radę.
– Jeżeli mam zdążyć w dwa dni będę musiał jechać głównym traktem.
– Część planu.
„Część planu." Łącznika znów zapiekło, mimo wszystko. Ale poczuł się z tym paskudnie i nie powiedział nic.
– Będę potrzebował więcej chemii – odparł tylko.
– Weź ile chcesz. Nasza pani doktor już cię nie powstrzyma, prawda?
Gilbert spojrzał na przyjaciela z pomieszaniem zakłopotania i troski.
– Przydałoby ci się trochę snu. Chyba bardziej niż mi.
– Tak. Chyba tak. – Jakiś nienaturalny skrawek tęsknoty przebił się w oczach przywódcy, gdy wypowiadał te słowa, ale zgasł niemal w tym samym momencie. Suseł jednak zdołał to zauważyć. Katia, oczywiście. Katia, Natasza i cała reszta.
W końcu uznał, że nie ma sensu dłużej przebywać tu w pojedynkę i wyszedł. Udał się w stronę swojej chaty. Tam przebrał się w prawdziwego łącznika, zabrał swój karabin i ostatni granat domowej roboty, który mu jeszcze pozostał, na wszelki wypadek. Napełnił wodą kilka litrowych, plastikowych butelek i ułożył je starannie w hermetycznym bagażniku swojej maszyny, który następnie dopełnił płatami zakonserwowanego solą, suszonego mięsa. Na szczęście amatorem nie był i w baku wciąż było wystarczająco paliwa, żeby dojechać do Lasu, tam znów zatankuje do pełna.
Potem udał się do domu Marty skąd zabrał stymulanty, czyste bandaże i antybiotyki. Pamiętał, że lubiła nazywać swoje mieszkanie gabinetem, co przy każdej okazji jej wytykał. Głupia nazwa, którą przeczytała w jakiejś głupiej, starej książce. Jakby był jakikolwiek sens w kopiowaniu naszych tępych przodków, to by poszedł się wysadzić. Za każdym razem gdy lądował u niej z raną wymagającą szwów, czyli mniej więcej raz na miesiąc, psioczyła, że powinien bardziej na siebie uważać, bo nie ma zamiaru tracić na niego całego swojego zapasu nici. On za to zamęczał ją historiami z pustyni. Młoda pani doktor była jedną z niewielu osób, które wytrzymywały jego ględzenie. Pustka jej gabinetu była nie do zniesienia. Szybko się stamtąd wyniósł.
Gdy opuszczał obóz skinął do Eryka, który pełnił dziś w nocy straż przy bramie. Ten nie odwzajemnił pozdrowienia tylko machinalnie otworzył, a za chwilę zatrzasnął za łącznikiem drewniane wrota Prijuta. Niewyspany Suseł nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Rozpędził się w poranek, w stronę głównego traktu.
* * *
Nic z tego co powiedział Rusek nie było prawdą. Prawda była taka, że nie mówił tego Rusek tylko coś, co sprawnie pociągało za jego struny głosowe, coś, co zamieszkało w nim dwadzieścia lat temu. Sam przywódca był nadal w pewnej mierze świadomy, a to powodowało, że jego reakcje, mowa ciała i sposób bycia nie różniły się zauważalnie od tego co Suseł znał na wskroś. Jednak nie miał najmniejszego wpływu na to, co jego ciało mówiło i czyniło. Plan działania, o którym opowiadał, nie istniał, przesyłka, którą przekazał łącznikowi nie była wcale adresowana do nadzorcy Lasu, a mieszkańców Prijut nie było potrzeby ratować, gdyż nikt ich nie uprowadził. Gdyby roztrząsać to na płaszczyźnie czysto teoretycznej, można by uznać, że nikt ich nawet nie zabił, po prostu zasnęli, choć to były szczegóły, bo efekt końcowy był taki sam – między żywymi już ich nie było i nie mieli powrócić.
Źródło, które jeszcze przy poczęciu obudziło w nich życie, źródło, które od początku wszechrzeczy obdarzało świadomością każdą istotę, zostało tu zebrane niczym żniwo w celu zupełnie innym niż napędzanie istnienia. Zebrane i zespojone z resztą już od stu lat gromadzonej w ten sposób energii, wewnętrznego światła, zdolnego formować jestestwa.
Żniwa rozpoczęły się na Ziemi w czasach końca, wraz z przybyciem tutaj bytu, który najprościej określić jako przeciwieństwo życia, zdolnego kontrolować umysły poprzez bezpośrednią manipulację źródłem, ale tak naprawdę proces trwał o wiele, wiele dłużej, na innych planetach, pośród innych galaktyk i w innych wszechświatach.
I to właśnie stało się w Prijut, tam i wszędzie indziej na całym świecie. Wszyscy ludzie zostali obdarci ze swojej życiodajnej energii, a los chciał, że Prijut było ostatnim przystankiem na drodze do celu. Nie ostał się już nikt oprócz pary wciąż świadomych, w pełni przebudzonych, osób. Jedna z nich, niewyspana jechała motorem na południe, a druga niedługo miała się obudzić, przejrzeć wnyki, w których znajdzie dzikiego psa i przyrządzi go na śniadanie na werandzie swojego domu.
Wracając do Iwana, jego ciało wciąż siedziało w tej samej pozycji, w jakiej pozostawił je łącznik niecały kwadrans temu. Kiedy warkot silnika zamilkł w oddali, Rusek nareszcie zasnął, uwalniając się tym samym od bezlitosnego, wewnętrznego żaru, który trawił go już od kilku dni i sprawował władzę nad jego mięśniami. Potem, gorąca jak pustynia a jednak zimna jak kalkulacja pustka pochłonęła resztkę jego wewnętrznego światła i wraz z nim poszybowała wysoko w dół.
Inny, prawdziwy plan wszedł w ostatnią fazę, w ciągu następnych dwóch dni miało rozstrzygnąć się wszystko.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania