niemoralna propozycja
Żeby dotrzeć do autobusu, muszę przedrzeć się przez około 1,5-kilometrowy, bezchodnikowy, nieoświetlony kawałek drogi. Wlekę się ostatnio do tegoż autobusu, gdy nagle zatrzymuje się samochód. Kierowca odkręca szybę i pyta: - Dokąd? Odpowiadam: - Do Otwocka. Na co on: - Wsiadaj, podwiozę cię, będzie mi raźniej. Szybko zrobiłam w głowie kalkulację: 30 minut czekania na autobus kontra 7-minutowa podróż z nieznajomym, który nie wyglądał na ostatnia łajzę, ani na obślinionego zboczeńca z siekierą za pazuchą...
Wsiadłam.
Potem toczy się normalna rozmowa: skąd wracasz? dokąd jedziesz? jak masz na imię? Dopóki nie pada pytanie: - Słuchaj, czy wiesz może, gdzie w Otwocku jest jakaś agentura? Zapaliła mi się czerwona kontrolka, dyskretnie zlokalizowałam klamkę w samochodzie i dwie sekundy później (kiedy już mi wróciło czucie w nogach ;)) odpowiadam, starając się opanować narastający niepokój, że chyba nie ma, przynajmniej oficjalnie. Że może ktoś uprawia chałupnictwo bezpodatkowe, ale się nie orientuję.
Potem mówię, że chyba na trasie do Warszawy to by się coś znalazło, tak przynajmniej słyszałam. Myślę, że miałam plan, żeby go zagadać na śmierć albo przynajmniej na tyle, żeby zapomniał, o co pytał. Nie wyszło, bo następne pytanie brzmiało: - A Ty nie chciałabyś dorobić? Odpowiedziałam, że dziękuję, ale nie jestem zainteresowana. (W duchu się uśmiałam, bo mimo że byłam nieźle przestraszona, to jednak pytanie "za ile?" przyszło mi do głowy. Oczywiście nie wyartykułowałam, bo mogłoby się okazać, że zwykła babska ciekawość odebrana by była jako zachęta.)
- Co, zazdrosny facet? (jakby jedynym powodem odmowy w zaistniałych okolicznościach miało być posiadanie zazdrosnego faceta??!??!?!?!?)
- Owszem, (chwytam się tej strategii) facet, mało zazdrosny, ale Facet.
Dalej było jeszcze lepiej: - No ale przecież o lodziku by się nie musiał dowiedzieć... (język polski zna mnóstwo określeń czynności, o której mówił: siorbać pindziora, walić niemca w kask, marszczyć pingwina, targać łotra, czochrać predatora, poprawiać namiot, obsługiwać peryskop, turlać walca, prężyć strunę, a on akurat wybrał "lodzika" - jedyne określenie, którego nie cierpię i które mnie żenuje). "Lodzika" również odmówiłam - żeby była jasność - nie za względu na określenie ;)
Od ponad 20 lat nie jechałam stopem i przez następne 20 parę również nie wsiądę. Chociaż akurat za te rzeczone 20 parę lat po pierwsze, jest marna szansa, że się ktoś zatrzyma, po drugie, jeśli już, to raczej żeby dać w łeb i zabrać rentę, niż żeby zapłacić za za przeproszeniem zrobienie laski ;)
Ot życie ...;)
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania