Niemuzykalni pochłaniacze bułek ze Slough
Matka–Murzynka opycha się bułami. Jest przypadkowym, pierwszym lepszym przechodniem jakich pełno tego dnia na High Street. Brytyjskie, poprawne politycznie wiatry są jej przychylne: jesienne słoneczko przyjemnie grzeje i nawet afrykański deszcz na łeb nie leje. Jej maluszki, tłoczące się gromadnie wkoło niej – wykapana matka, krew z krwi, kość z kości, pulchna pupka z pulchnej pupki – również ochoczo wcinają. Rzekłbyś: multikulti w wydaniu tak czystym, jak to tylko sobie można wyobrazić, tak szlachetnym jak diament karbonado. Choć może za dekadę będzie to monokulti. W islamizującej się szybko Anglii? Na pewno. I już za chwilę nie będzie wiadomo, co grać na stricie, bo na pewno nic europejskiego?
To dziecię najmłodsze, jeszcze w wózeczku, zauważa kącikiem oczka grajka ulicznego. I zaczyna się nim interesować na swój dziecięcy, naiwniutki sposób. Spogląda mianowicie: a to na buskera, a to znów na bułę; na buskera, i znów na bułkę; i ponownie na buskera... Bułka w końcu zwycięża w nierównej walce o pospolitą uwagę z wcale niepospolitą, a nade wszystko boską muzyką klasyków wiedeńskich – europejczyków z krwi i kości, białasów. Może gdyby na stradivariusach grał, bo ponoć potrafił, sam Patrick Swayze, i to jeszcze w towarzystwie ochroniarzy i fotoreporterów, zainteresowanie przechodniów byłoby większe, a ich uszy mniej drewniane. I nasz maluszek zignorowałby bułkę.
Ale grajek nie zdradza swego rozgoryczenia – robi z pasją swoje: gra tak, jakby sam chciał się za chwilę stać muzyką; tak, jakby umierał z każdą nutą, a rodził się wraz z kolejno generowaną. Ostatnimi czasy angielska królowa – ta BrzydUla z banknotów i monet – zdaje się doń uśmiechać bardziej z rzadka niźli z gęsta.
Kiedyś było inaczej, ale wiadomo... po tłustych muszą zawsze nastać lata chude. Dziś bułkożercy i ich jeszcze bardziej bułkożerne dzieci nieskorzy są do dzielenia się z nim ani z nią, ani w ogóle z nikim. To bułka, a wraz z nią także: mlaskanie, przełykanie, cmoktanie, sapanie, wąchanie oraz różne oblicza ślinotoku rozbrzmiewa w ich martwych, litosferycznych duszach. Swe moniaki zapewne przeznaczą na kolejne bułki. Nie żyjemy przecież po to, ażeby jeść; jemy po to, aby żyć, a żyć – to znaczy wchrzaniać: kajzerki, rogale, weki, bagietki, grahamki, jagodzianki, drożdżówki oraz oczywiście wspomniane bułki... O tak, bułki. Coraz więcej bułek. Smacznego zatem. Mniam!
Komentarze (6)
Konsumpcyjny ped donikad.
Dzięki Nimfetko! Też bym sobie wszamał, wchrumał, wchrzanił (dobrze ten wyraz napisałem?) babciną drożdżówkę; oj, bym sobie porządnie podjadł, bo: 1) lubię słodycze, 2) lubię babcine jadzenie w ogóle. A co do opka: Cóż, on nie jest może zbyt poprawny politycznie, ale niepoprawny też nie jest. Ot, scenka rodzajowa z grajkiem i jakąś tam przypadkową sobie Murzynką w tle. Może kroi się coś o wiele grubszego od przerośniętej drożdżówki lub innej dużej babki. ;) Może stworzę cykl rodzajowy, obyczajowy o grajku lub grajkach. Takie trochę studium socjologiczne na niepoważnie. Się (z)obaczy i się na Opowi opowie, wie się! ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania