Nieobecna
Szli chodnikiem, pochyleni, z rękoma w kieszeniach, milcząco patrząc przed siebie. Przeszli przez pasy, okrążyli przystanek autobusowy, po czym stanęli przy drzwiach małego sklepiku, wciśniętego między piekarnię i warzywniak. Jeden z nich wszedł do środka, drugi stanął tuż przy wejściu, opierając się o betonowy parapet, na którym leżało potłuczone szkło, puste pudełka po zapałkach oraz spalone papierosy.
Za kasą siedziała kobieta, z dużymi, czerwonymi ustami, wiszącymi policzkami i czarnymi oczyma. Widząc wchodzącego chłopaka podniosła się powoli. Oparła dłonie na metalowym blacie, głowę odchylając do tyłu.
- Co będzie?
- Niech pani da czystą. Pół litra.
W progu stanął drugi chłopak. Przesunął oczyma po półkach, na których stały szklane butelki. Ręce włożone do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki zacisnęły się. Nachylił się do kupującego.
- Weź dwa. Może być nas więcej.
- A masz kasę?
- Mam.
Kobieta patrzyła w bok, rysując pomalowanymi na czerwono paznokciami metalowy blat. Odwróciła się i bez słowa podeszła do półki. Wzięła dwie butelki i położyła je na ladzie.
Chłopak stojący za kupującym sięgnął po butelki. Schował je do wewnętrznych kieszeni kurtki. Stojący przy kasie oparł się o blat, w palcach przesuwając pomięty banknot.
Wyszli na zewnątrz. W progu minęli dwóch zgarbionych, opalonych starszych mężczyzn. Jeden z nich przyglądał się niebieskimi, załzawionymi źrenicami chłopakowi niosącemu butelki. Potarł energicznie pomarszczoną dłonią wąskie usta i wszedł do sklepu. Drugi oblizał usta, obcasem buta uderzając ścianę, o którą się opierał.
Okrążyli przystanek i przeszli przez pasy. Jeden z nich spojrzał na ciemniejące niebo. Na ściany kamienic, okna, pojedyncze drzewa padało rdzawe światło zachodzącego słońca.
- O której to mają być?
- 22:00
- Jak myślisz, przyjdzie?
- Raczej tak.
Stanęli przed masywnymi drzwiami z jasnego drewna. Chłopak, który kupował w małym sklepiku alkohol, wyciągnął z kieszeni krótkich do kolan dżinsów klucze. Włożył jeden z nich do srebrnego zamka i przekręcił dwa razy. Weszli do ciemnego korytarza. Niosący butelki przeszedł do małej kuchni. Położył je na blacie plastikowego stolika, stojącego pod małym oknem. Odsunął krzesło i powiesił skórzaną kurtkę na oparciu. Na drugim krześle, w kącie, trochę oddalonym od stołu, usiadł jego kolega. Poprawił jasne włosy, opadające na szerokie czoło. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Odchylił kciukiem wieczko, wyjął papierosa, odłożył pudełko na parapet. Sięgnął po popielniczkę.
- Masz zapalniczkę, albo zapałki?
Pstryknął kilka razy, papierosa trzymając w wąskich, suchych ustach. Zaciągnął się i wypuścił przez uchylone wargi popielaty dym.
Chłopak, z czarną kurtką na oparciu krzesła podniósł się i otworzył okno. Wyjrzał na zewnątrz, odwrócony bokiem do drugiego. Przekręcając głowę spojrzał na elektryczny zegar, wbudowany w piec, stojący pod ścianą.
- 22:00. Gdzie oni są?
- Czekaj, zadzwonię.
Włożył telefon z powrotem do kieszeni. Zaciągnął się i zgasił papierosa w szklanej popielniczce. Wypuścił dym, wstając z krzesła. Otworzył lodówkę. Na górnej półce położył dwie butelki.
- Jeden idzie. Będzie za jakieś 15 min. Zależy od autobusu.
- A ona?
- Nie wiadomo.
- Dużo tej wódki kupiliśmy.
- Sam chciałeś.
- Wiem.
Odszedł od okna i usiadł na krześle. Sięgnął do kieszeni czarnej kurtki, wyciągając paczkę papierosów. Zdjął z niej cienką folię, otworzył drzwiczki stojącej pod zlewem szafki, i wyrzucił ją do kosza. Zapalił, pstrykając zapalniczką.
- Źle się zaciągasz.
- Mówisz?
- Tak. Na wydechu.
- Mamy coś w ogóle do popity?
- Jakiś sok.
Chłopak, który źle się zaciągał, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Zaciągnął się jeszcze raz, przyglądając się ciemnym kafelkom na podłodze. Zakrztusił się, chcąc zaczerpnąć oddechu.
- Teraz było dobrze. Oddech to podstawa.
- Zmieścimy się w tej kuchni?
- Przejdziemy do innego pokoju.
- Ilu nas to w końcu będzie?
- Trzech.
- Po co tyle tej wódki kupiliśmy.
- Sam chciałeś.
Za szybą okna pojawiła się blada twarz. Krzyknęła w kierunku siedzących, uśmiechając się szeroko. Na zewnątrz było już ciemno. Widzieli jedynie dłoń, stukającą w szybę, oraz szary daszek bejsbolówki.
Chłopak z jasnymi włosami podniósł się z krzesła i podszedł do drzwi wejściowych. Drugi został w kuchni, gasząc papierosa w szklanej popielniczce.
- No nareszcie. Myślałem, że już się dzisiaj nie napiję.
- Chodźcie do innego pokoju. Tu jest za mało miejsca.
- Weź te wódki.
Dwóch z nich usiadło na szerokiej, obitej czerwonym materiałem kanapie. Trzeci usiadł na fotelu, również obitym czerwonym materiałem. Pochylili się w stronę niskiego, szklanego stolika, na którym stały dwie butelki oraz trzy, szklane kieliszki.
- Potrzebna nam popita.
- Czekaj. Ja przyniosłem kilka piw. Co najpierw?
- Chyba wódka.
- Trochę mieszamy.
- Co z tego. Ważne, aby się napić.
Chłopak, który przyszedł jako ostatni, otworzył pierwszą butelkę. Nalał do kieliszków przeźroczystą ciecz. Pokój wypełnił się ostrym zapachem alkoholu.
- Macie papierosy?
- Tak. Co z nią w ogóle?
- Chyba jej nie będzie. Nie dzwoniła.
- To jak jest nas trzech, to pijemy tylko jedną, co nie?
- Dlaczego? Obie, obie. Jej strata.
Poczuli w ustach gorzki, tłusty smak. Napili się soku z kartonu. Dwóch z nich uśmiechnęło się, uderzając dłońmi o kolana.
- Jeszcze po dwie i przerwa.
Podnieśli kieliszki do ust. Jasnowłosy podniósł się i zapalił małą lampkę, stojącą na komodzie w rogu pokoju. Usiadł z powrotem na kanapie. Czarne jego źrenice rozszerzyły się. Patrzył uśmiechnięty na kolegów, klepiąc tego, który obok niego siedział, w plecy. Zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Skrzywił się, widząc, że jest pusta. Chłopak, który uczył się zaciągać, wyjął swoją i położył na stole.
- Częstujcie się.
Siedzieli w ciemnym pokoju, po części oświetlonym słabym blaskiem małej, nocnej lampy. Przez uchylone balkonowe drzwi wpadało ciepłe, letnie powietrze.
- Wiecie już, co z sobą robicie po szkole?
- Nie. Na razie wolę o tym nie myśleć.
- Powinieneś. Zostało mało czasu.
- Miesiąc.
- Ja pójdę do jakieś roboty. Studia jeszcze daleko.
- Dobra, jeszcze po kolejce.
- Spokojnie, mamy całą noc.
Zamilkli, zaciągając się papierosami. Ten, który przyszedł ostatni, wyszedł do kuchni po popielniczkę. Siedzący na fotelu chłopak przeglądał coś na telefonie.
- Która jest godzina?
- 23:36
- Gdzie łazienka?
- Już cię bierze?
- Nie.
Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Twarz jego, zalana ostrym światłem, była blada. Rozszerzone źrenice przesuwały się po ciemnych, krótkich włosach, zaciśniętych, suchych wargach. Było mu gorąco, a żołądkiem wstrząsały słabe skurcze. Odkręcił wodę w kranie i zaczął pić zimną wodę. Oblał nią twarz, przepłukał usta i umył ręce.
- Żyjesz tam?
- No jasne. Tak tylko się zawiesiłem.
- To chodź. Pijemy kolejną.
- Ja jedną spasuję. Potem nadrobię.
Zakręcił kran i oparł się o białą muszlę umywalki. Raziło go światło, wypływające ze schowanych w kątach okrągłych żarówek. Przeszedł przez łazienkę w kierunku wanny. Ścianę, do której była przymocowana, zajmowało szerokie lustro. Twarz jego zastygła, oczy przygasły, suche od alkoholu usta ścierpły. Zaczęło mu szumieć w głowie. Położył się w wannie. Zamknął oczy i poczuł, jak wszystko wokół niego wiruje, rozpada się. Nic się nie zmieniło. Wszystko było tak jak zawsze. Leżał w wannie, nie wiedząc, co robić.
- Słuchaj, skończyliśmy pierwszą flaszkę. Jesteś w plecy dwie kolejki. Wyłaź to odrabiać.
- Ja jestem na dłużej. Mamy całą noc na picie. Weźcie się uspokójcie.
- Dobra. Ale pamiętaj, pijesz dwie pierwsze kolejki z drugiej.
Oparł głowę o ścianę. Przypadkowo zrzucił do wanny plastikową butelkę z szamponem do włosów oraz kawałek różowego mydła w kostce. Usłyszał przytłumioną muzykę. Otworzył oczy. Westchnął głęboko i wyszedł z wanny. Wyciągnął telefon i sprawdził godzinę.
- W końcu jesteś. Rzygałeś?
- Nie.
- Na pewno?
- Jak chcesz, to idź sprawdź.
- Spokojnie, wierzę. Tak się tylko pytam. Teraz pij.
Chłopak, który przyszedł ostatni, spojrzał na niego uśmiechnięty. Oczy jego błyszczały od wypitego alkoholu. Przyłożył szyjkę butelki do kieliszka, przewracając go na podłogę i wylewając wódkę.
- Jezu, prosiłem, aby nie rozlać. Matka się wścieknie.
- Luzuj, widzisz, że tylko na stoliku się rozlało.
Nalewający odłożył butelkę i śmiejąc się zaczął zlizywać alkohol z blatu stolika. Jasnowłosy parsknął zdziwiony i sam wylał wódkę na blat. Przycisnął usta do przeźroczystej cieczy.
- Ale piecze.
- No bo tak się nie pije.
- Chwila, idę to przemyć.
- Pij teraz te dwie kolejki. Nalej sobie sam, bo widzisz co się dzieje.
Chłopak, który leżał w wannie nalał do dwóch kieliszków i wypił szybko jeden po drugim. Wzdrygnął się, czując, jak gorzka, tłusta ciecz spływa do żołądka. Jego kolega pochylił się ku niemu, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Chodź poszukać czegoś do jedzenia.
Weszli do kuchni. Na stole, w foliowej torebce, leżał chleb. Zanieśli go do dużego pokoju. Idąc potykali się i wpadali na rozstawione po mieszkaniu meble. Zapukali do łazienki. Jasnowłosy charczał i kaszlał. Chłopak, który przyszedł ostatni, krzyknął:
- Pierwszy poszedł! Ogarnij się na spokojnie.
Usiedli przy szklanym stoliku. Oczy utkwili w palcach, którymi rwali chleb na kawałki.
- Całą noc siedzimy?
- No tak.
- Nudno trochę.
- No bo ona nie przyszła.
- Powiedz mi, po co my tyle pijemy?
Popatrzył na niego błądzącym wzrokiem, po czym roześmiał się. Z ust wypadł mu kawałek przeżutego chleba.
- Jak to po co? Żeby nie czuć. Następnym razem mów, że nie chcesz pić.
- Już nie będę pić. To nic nie daje.
- Mówię ci, wszystko przez to, że nie przyszła. Nie gadałbyś tak. A on by nie rzygał. A ja bym się nie nudził.
Do pokoju wszedł chłopak, który wymiotował. Był blady, trząsł się lekko, oczyma błądził po twarzach kolegów.
- Ona nie przyjdzie?
- Nie.
- Z nią tak zawsze.
- Darujemy sobie tę drugą butelkę?
- Ty sobie daruj. My pijemy.
- Polewaj.
Siedzieli w milczeniu. Jeden z nich kiwał się do przodu i w tył. Drugi wpatrywał się w puste butelki. Trzeci spał, położywszy się na kanapie, przykryty czarną, skórzaną kurtką.
- O czym tu gadać?
- Możesz spać w moim łóżku. Ja się prześpię w fotelu.
- Dzięki stary.
- Szkoda, że nie przyszła.
- I że nie wszyscy pili.
- Tak. Z niektórymi to się nie da. Piją, nie rozumiejąc po co.
- Trzeba się będzie jeszcze raz umówić. Wypić porządnie. Tak z sensem.
- Nie ma sprawy. Jutro możemy. Wieczorem. Do tego baru. Wiesz, którego?
Chłopak, który przyszedł ostatni, pokręcił głową. Spojrzał na tego, co miał jasne włosy i roześmiał się.
- Jutro będzie ciężkie.
- Jak każde.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania