Nieśmiertelni

Weszli do ciemnego budynku. Czternastu odważnych pod osłoną nocy. Czternastu w czarnych hełmach. Czternastu w wojskowych mundurach bez flagi czy godła. Czternastu z karabinami w rękach i strachem w oczach. Czternastu dobrze zbudowanych, pewnych siebie mężczyzn. I ona. Niska dziewczyna o blond włosach, spiętych w węzeł na karku. Najmniejsza, najlżej ubrana. Ich nadzieja. Dziecko wychowane, by zabijać bez skrupułów.

Szli odbić jednego z nich, przywódcę, więzionego tu od tygodnia. Tylko tylu zdecydowało się zaryzykować życie dla przyjaciela. Nie był potrzebny wojsku. Był IM potrzebny.

Znali plan, bez sensu było robić więcej hałasu. Wyszli na dziedziniec, otoczony blankami. Iście królewskie miejsce na rozlew krwi. Padł strzał. Z tyłu. Niecelny, wszyscy cali. Strzelec nie miał już tego szczęścia. Przybyszów wyszkolono w najlepszych ośrodkach. Kolejny, tym razem z góry. I kolejny. Nie ma już czasu się rozglądać. Trzeba wiać. Strzelać. Wiać. Schować się. Bronić najpierw siebie, potem innych. Melchior wiedział o tym lepiej niż pozostali. Najbardziej doświadczony z nich wszystkich, przygotowywany do wojny od lat młodzieńczych. Teraz też nie mógł się nazwać starym, jak nikt na tej misji. Najstarszy miał dwadzieścia osiem lat. On dwadzieścia pięć.

Głuchy świst. Prawie trafili go w głowę, w której teraz zahuczało. Skoczył za jedną z kolumn. Jakiś metr od niego coś wybuchło, powalając go. Granat. Mają granaty, oni nie. A teraz był na widoku. Jak na wyciągnięcie ręki. Jak cel na strzelnicy. Nieruchomy z bólu. Oszołomiony. Ktoś z impetem pociągnął go w boczny korytarz w ostatniej chwili. Gdyby został tam sekundę dłużej, następny wybuch rozszarpałby go na strzępy.

- W porządku, Mel? – zapytała. – Jesteś ranny?

- Nie… chyba nie…

Zaśmiała się pod nosem. Spojrzał na jej rozwichrzone włosy, posklejane krwią. Miał nadzieję, że nie jej własną.

- Dasz radę wstać, prawda? Bo tak trochę nie mamy czasu. Za chwilę się tu pojawią. A jest nas coraz mniej, słabniemy.

- Jak to? I mówisz to z takim spokojem?

- Jesteśmy żołnierzami, Mel. Większość ludzi żyje, by umrzeć, ale my już jesteśmy martwi, od momentu, gdy wstąpiliśmy do wojska. Nasze życie ma krótki termin przydatności i trzeba się z tym pogodzić.

- Nie lubię, gdy tak zaczynasz…

Przerwała mu, serią z karabinu. Przyszli po nich, trzeba uciekać. Wstał, sycząc z bólu. Schody do wieży znajdowały się po drugiej stronie kolumnady. Mogą biec dołem, wśród wielu walczących, pyłów i wybuchających grantów, wśród swoich… lub górą, gdzie już nikogo nie ma, ale za czym się schować także. Wskoczyła na drabinę, podjęła decyzję chłodną kalkulacją – inni się narażą, by odwrócić uwagę od niej i Mela. Poszedł w jej ślady, zostawiając za sobą świecę dymną. Rzucili się biegiem po dachu. Zupełnie na widoku, każdy mógłby ich trafić. Jedna z dachówek osunęła się pod jej stopą. Straciła równowagę. W ostatniej chwili chwycił ją za rękę. Kula świsnęła mu koło ucha. Poczuł nieprzyjemne ciepło. Nie mieli czasu. Każda sekunda zwlekania do naigrywanie się śmierci. Podniosła się i bez zbędnych podziękowań ruszyła dalej, tym razem ostrożniej, choć wciąż nie patrząc pod nogi. Te kilkanaście metrów przebieżki po dachu na skraju miasta wydawała się trwać wieki. Huk był to o wiele cichszy, ale przeszywał jeszcze bardziej. Wszystko mieszało się w jeden wielki hałas – wrzaski bólu i przerażenia, miarowe uderzenia nabojów w powietrze, wybuchy… Śpiew bitwy mroził krew w żyłach. Zwłaszcza, gdy stało się ponad nim ze świadomością, że tam w dole giną twoi przyjaciele.

Ośmiokątną wieżę rozświetlały błyski z dziedzińca. Rozbiła szybę jednym kopnięciem, nie wywracając się przy tym. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Wiedział, że to znaczy, że najpierw sprawdzi, czy nie ma strażnika. Po głuchym bulgocie mógł wywnioskować, że był, ale pożegnał go srebrny nóż z dębową rączką, który jej podarował na jej czternaste urodziny. Przecisnął się przez wąską szczelinę. Na palcach ruszyli w górę, do więzienia Nurabiego. Poruszała się bezszelestnie. Była niczym najbardziej utalentowana akrobatka. Tylko nie bawiła się w cyrku na trapezie, a balansowała na bardzo cienkiej linie między przeżyciem, a zginięciem. Nagle uderzyło go, że ona nawet nie wie, czym jest cyrk. Dla niej nie istniała zabawa – tylko rozkazy i walka o dotrwanie do następnego wschodu słońca. Ale wojna ma się ku końcowi. Co zrobi po niej? Jak odnajdzie się jako zwykła dziewczyna? Czy będzie w stanie uśmiechnąć się i przyjąć kwiaty od mężczyzny? Czy będzie w stanie ubrać na siebie sukienkę i upiec ciasto? Czy będzie w stanie powiedzieć, co czuje? Czy… czy ona cokolwiek czuje?

Ostatnich drzwi pilnowało dwóch żołnierzy w błękitnych jak niebo mundurach. Na ich widok sięgnęli po pistolety. Jeden nie zdążył. Szybki rzut nożem. Trysnęła krew. Trafiła mu w tętnicę szyjną. Drugi zawahał się na pół sekundy. Strach wypełnił go całego i wylazł oczami. Lufa jej pistoletu znalazła się na wysokości serca między dwoma złotymi guzikami. Nie strzeliła. Czekała.

- Maleństwo… obiecaj mi, że będziesz pamiętać ostatnie uderzenie serca człowieka, który umarł za tych, których nienawidził.

Popatrzyła na niego. Sekunda ciszy wydawała się być nieskończona. Współczuła mu, tak jak on, był tego prawie pewien. Mogłaby go związać, nie musiała go zabijać. Zmarszczki na opalonej twarzy mówiły, ile przeszedł. Mogliby go zabrać ze sobą jako jeńca, a potem go wypuścić. Mógłby przeżyć do końca… być szczęśliwy, wrócić do rodziny.

Pociągnęła za spust.

Oczy mu zmatowiały. Ale uśmiech pozostał. Uśmiech nadziei. Ona mu ją odebrała. Ciało osunęło się na kamienną posadzkę. Uklękła, zabierając mu klucz, wiszący przy pasku. Przymknęła mu palcami powieki.

- Zapamiętam – szepnęła.

Otworzyła drzwi i weszli do zimnego pomieszczenia z kratami w oknach. Światło księżyca wystarczyło, by zobaczyli Nurabiego w kącie. Był nagi. Poraniony. Jego prawe ramię kończyło się ropiejącym kikutem. Melowi zebrało się na wymioty. Nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał zdusić w sobie, wstrząsające nim torsje. Podbiegła do niego. Nie zareagował. Potrząsnęła nim, zawołała go. Nic.

- Mel… on… nie żyje.

Poczuł kwas w ustach, zgiął się w pół i nie wytrzymał. Nie Nurabi. Nie on. Nie zasłużył na śmierć. Łzy pociekły mu po policzkach. Poczuł jej dłoń na plecach. Głaskała go jak kota. Jakby chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć nigdy już nie będzie. Znali się z podwórka. Nurabi był cztery lata starszy, mądrzejszy, najlepszy uczeń w szkole. Bawili się razem, razem dorastali. Tyle wysiłku włożyli w to, by dostać się do jednego oddziału. Nie chciał go nigdy zobaczyć w takim stanie. Nigdy.

- Musimy iść, niedługo będzie czwarta i zacznie świtać. Weź się w garść.

- Czy ty siebie słyszysz, do cholery? ZABILI GO.

- Jesteś żołnierzem, powinieneś mieć świadomość, że nie warto się tu przyjaźnić, to tylko utrudnia wszystko.

- Posłuchaj mnie. – Chwycił ją za ramię. – Może dla ciebie przyjaźń to kłopot, ale to jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie możesz otrzymać od drugiego człowieka. Jestem dumny z tego, że Nurabi obdarzył mnie czymś tak cudownym jak przyjaźń.

- Ale umierając, odebrał ci ją.

- Nie, ona pozostanie ze mną na zawsze. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Przyjaźń sprawiła, że będę mieć go zawsze przy sobie, w wielu pięknych wspomnieniach. Stał się częścią mnie, która na zawsze pozostanie na miejscu i nie umrze razem z nim. Rozumiesz? Przyjaźń daje nieśmiertelność. Miłość też. Ale przyjaźnić się z kimś, to kochać go, tylko w zupełnie inny sposób. Nierozerwalny i wieczny. Nurabi będzie żyć wiecznie.

Przytuliła go.

- Mel, ty też… ty też będziesz nieśmiertelny, obiecuję.

--------------------------------------------------------------------

Trochę inspirowane anime "Violet Evergarden". Dziękuję za przeczytanie <3

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Pan Buczybór 20.09.2018
    O, zobaczyłem notkę o Violet Evergarden, więc wiedz, że tu wrócę (jutro dokładnie)!
  • Canulas 21.09.2018
    Ładne takie, dynamiczne. Gdzieniegdzie można przyciąć od nadpowiedzeń, ale sumując - tekst ładny.
  • TrzeciaRano 21.09.2018
    Bardzo ładne. Tekst o czymś.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania