Niewidzialna klatka

CZĘŚĆ I

Prolog

Była już ciemna noc, kiedy Felicja się obudziła. Powoli otworzyła oczy i uprzytomniła sobie, gdzie jest, mimo iż światła na zewnątrz nie było, a w pokoju panował mrok. Pomału podniosła się z łóżka i po omacku - stopa za stopą odnalazła drogę prowadzącą do wyjścia z pokoju. Wymacała w ciemności klamkę, nacisnęła ją i otworzyła drzwi na korytarz, jak zawsze oświetlony lampkami z przytłumionym światłem, umieszczonymi wzdłuż korytarza. Tylko jej rytmiczny, powolny oddech zakłócał panującą w całym domu ciszę.

Gdy zobaczyła, że nikt jej nie przeszkodzi, ruszyła już pewnie przed siebie. Mimo iż szła bardzo cicho i lekko, a pod stopami miała puszysty czerwony chodnik, odgłos jej kroków dał się słyszeć cichutkim szelestem na schodach w całym holu. Nie przejmując się tym, szła dalej, odziana jedynie w białą koszulę nocną wyszywaną koronkami, niczym zjawa z nawiedzonego domu. Nic nie mówiąc, nie patrząc na nic, podążała prosto w kierunku przedpokoju.

Była wdzięczna Jeremiemu za to, że się nią zaopiekował. Czuła się teraz o wiele lepiej - czuła się teraz wręcz na tyle dobrze, żeby móc wyjść i bez niczyjej wiedzy dokończyć to, co miało być zrobione już dawno - namalować dzieło swojego życia, które będzie źródłem jej sławy przez całe wieki. Wiedziała o tym dobrze i gotowa była poświęcić całe swoje życie, jakie jej jeszcze pozostało, aby spełnić tę misję. I tym razem nikt jej nie przeszkodzi.

W całym domu wszyscy spali. W miarę zbliżania się do przedpokoju gorące powietrze domu coraz bardziej się ochładzało. Gęsia skórka wystąpiła na ramionach i brzuchu, blade, podobne do szkieletu ciało trzęsło się coraz intensywniej, ale nie zwracała na to uwagi. Widziała swoje obrazy w wizji chwały i potęgi - wisiały na honorowym miejscu w muzeum, oświetlone, a wokoło przechodziły tłumy ludzi, by je podziwiać i choć na chwilę zobaczyć.

Mróz tej nocy był ostry - kurczyła marznące stopy na kamiennej posadzce sieni. Założyła jakieś buty, wdziała pierwszy chwycony płaszcz, nawet go nie zapinając. Gdy miała już wyjść, coś błysnęło w poświacie księżyca. Podeszła bliżej błyszczącego przedmiotu. To był krótki, ostry nożyk do otwierania listów. Wsunęła go do kieszeni płaszcza, dla samoobrony i skierowała się już do wyjścia.

Otworzyła drzwi wejściowe. Skurczyła się pod naporem przeszywającej do szpiku kości szalejącej na zewnątrz śnieżycy. Zdołała zamknąć drzwi i dojść do furtki, która, wydawała się tkwić na końcu świata. Przeszła dalej na ulicę. Wokoło ani żywej duszy - ludzie spali cicho w swoich ciepłych domach, a ona, naciągnąwszy na siebie mocniej płaszcz, brnęła przez białe, zmrożone ulice, po których szalał wicher ze śniegiem.

1. Nowe życie w nowym świecie

Zanim jednak to wszystko się stało, trzeba zacząć od Anny. Mając piętnaście lat, wyruszyła w podróż, która odmieni jej życie. Płynęła z chłodnej i znienawidzonej Anglii do wymarzonej Ameryki. Sama przeprawa była nudna i monotonna. Pasażerowie stale przechadzali się wzdłuż deku, fale nieustająco rozbijały się o ściany parowca, a zaaranżowane rozrywki już dawno się wszystkim opatrzyły i przyprawiały o senność. Mimo to, wszyscy snuli marzenia, pokładając ufność w obietnicy nowego życia w Ameryce. To była wielka niewiadoma, utkwiona w odległej dali zamglonego horyzontu. Ku niej teraz płynęli.

Również Anna w głowie miała jeden wielki mętlik od snucia planów i wizji. Bała się tego, co ją może czekać. Dotychczas słyszała o tym kraju tylko z książek. Zdarzenia i wspomnienia z dopiero opuszczonego domu mieszały się z wyobrażeniami oraz wiadomościami ze zdobytych z trudem książek. Towarzysząca jej ciotka Matylda opowiadała o tym cudownym mieście, do którego płynęli. Miało być absolutną dla nich obu nowością. Obie miały się tam czuć zupełnie inaczej niż w Anglii. Anna jednak była przekonana, że ciotka chce samej sobie wmówić wszystkie te wspaniałości i rewelacje.

Rozczarowanie spotkało je obie. Anna poznała to po poważnej i ściągniętej twarzy ciotki. Gdy parowiec przybijał do brzegu, z zaciekawieniem i niecierpliwością rozglądała się po okolicznych dokach, ale gdy schodziła na ląd, przypominała kogoś, kto nie ma odwagi nie przyjąć niechcianego prezentu.

Parowiec przybił do brzegów Nowego Jorku późnym popołudniem. Gdy zobaczyła odpadki, papierowe opakowania, resztki drewnianych, połamanych skrzyń i lin, o które co rusz ktoś się potykał; gdy usłyszały przekleństwa i okrzyki, miotane na przemian przez pijanych marynarzy skaczących sobie do gardeł, odgłosy spluwania na bruk; gdy poczuły cuchnący rybi odór zmieszany z fetorem zwierzęcych i ludzkich fekaliów, nic nie wyglądało na nowe lub nieznane.

Dalej wcale nie było lepiej. Spostrzegła ogromny tłum przeciskających się w obie strony ludzi, spoconych, zmęczonych całodziennym upałem. Słyszała uporczywe i niemilknące klaksony samochodów i ich szum, kłótnie kierowców i woźniców, dzwonki tramwajowe i odgłos końskich kopyt. Czuła odór końskich placków spadających wprost na ulicę.

Zauważyła podejrzanie wyglądające sklepiki i mroczne bramy barów, pijanych marynarzy, naciągaczy chciwie łypiących na każdego przechodnia, dziwki żarłocznie spoglądające na każdego mężczyznę, wysokie odrapane budynki, wielkie parowce i małe kutry rybackie. Ponad tym wszystkim wznosił się wszechobecny smog z kominów, gwar rozmów i jazgot ulicy.

Nie wyglądało to ani odrobinę inaczej niż w ich rodzinnym porcie w Folkestone. Dopiero wydostała się z dusznej atmosfery tamtego miasta i od ludzi przytłoczonych nakazami, zakazami i pośpiechem. „Jeżeli tu ma być tak samo – myślała - to wolę wracać.” Jednak wiedziała, że nie drogi powrotnej. Westchnęła tylko i zeszła na dół po schodkach ze statku.

Jako arystokratka, miała prawo do zejścia w pierwszej kolejności. Patrzyła na twarze ludzi na niższych poziomach statku. Czuła na sobie ich zimne, zazdrosne spojrzenia. „Zepchnęliby mnie do morza, gdyby mogli” – przyszło jej na myśl. Patrzyła na poszarzałe twarze, podkrążone oczy, proste i niewyszukane ubrania. Arystokraci wyglądali lepiej, bo mieli czyste ubrania, czyste szyje i twarze. I nie czuć było od nich smrodu. Ale czuła jak tamci ludzie patrzą i czekają, aż zejdzie. Wydawało się jej, że patrzyli na nią. Wybałuszali oczy, wyciągali brudne, chude szyje, kościste twarze i milczeli.

W porcie wprawdzie panował okropny hałas, ale między nią a tamtą tłuszczą była wyraźna granica i ona to dostrzegała. Widziała jak cisza panująca na niższych pokładach parowca odgradza ludzi z nich od arystokracji. W tamtej chwili nic nie było gorsze od tego pełnego pogardy milczenia. Docierała do niej ich tłumiona złość i zazdrość. To różniło ją od innych arystokratów, którzy nic nie dostrzegali i nie rozumieli. Schodzili zagadani i zapatrzeni w pozornie nowy świat. Nie chcieli dostrzec tych, którzy mieli ten świat dla nich tworzyć.

Na pierwszy rzut oka nie zobaczyła nic godnego większej uwagi. Szarość ulic i ogólne rozgorączkowanie znane jej były z rodzinnego miasta. Mimo to ludzie wydawali się nieco naturalniejsi i bardziej bezpośredni niż mieszkańcy jej rodzinnego miasta. Domyślała się, że to wszystko przez mnóstwo różnych kultur, o których tyle czytała w książkach, nagromadzonych w jednym miejscu. Dopiero, gdy wmieszała się w ten tłum, zrozumiała, że prawdziwa różnica istotnie nie polega na odmiennym otoczeniu, lecz na samych ludziach, których były tu niezliczone ilości.

Od dłuższego czasu czekała na nie w porcie dorożka. Wsiadły do niej, woźnica zapakował bagaże i wkrótce jechali do domu jej kuzyna Jeremiego, u którego miały zamieszkać. Ciotka, co rusz zachwycała się, mówiąc, że Anna ma po raz pierwszy w życiu okazję ujrzeć prawdziwego Meksykanina, czy Japończyka. Anna wzdychała tylko raz po raz i śmiała się z uwag ciotki: „Tak, Brawo!”

Do tej pory ciotka nie ruszała się poza granice rodzinnego hrabstwa. Wiedziała, że kiedy ciotka była młoda, kobiety nie miały prawa wyjechać same nawet na krótką wycieczkę. Ale świat się zmienił od tamtego czasu i ona także była częścią tej przemiany. Zdążyła w swoim krótkim życiu zwiedzić z rodzicami większe miasta Europy – Londyn, Paryż czy Barcelonę.

Nigdy jednak nie przyznałaby się do tego, że rozumiała zaciekawienie ciotki i czuje się podobnie. Była podekscytowana, widząc mnóstwo ludzi, których nigdy przedtem nie widziała. Ale chcąc wyglądać na bardziej doświadczoną, wciąż okazywała ciotce pogardę i zdumienie jej zainteresowaniem: „przecież to jasne”, „ciocia jeszcze tego nie wie?” – mówiła raz po raz, ziewając przy tym i wzruszając ramionami.

Anna po raz tysięczny oświadczyła, że nie zamierza spędzić życia na obsługiwaniu męża, gotowaniu obiadów i wyszywaniu serwetek, „jak tysiące jej przodkiń”. Chciała się bawić, podróżować i poznawać świat. Powiedziała, że kuchnia nie jest całym światem, a już na pewno nie jest jej światem. W Ameryce zamierzała „rozwinąć skrzydła” i zostać tym, kim miała zostać naprawdę. Problem polegał na tym, że kompletnie nie miała pojęcia, kim chce tak naprawdę być, lub kim jest. Na jej słowa ciotka znów na nowo zaczęła uświadamiać jej, że ze względu na pozycję społeczną, ma stanowić przykład zachowania i wychowania porządnej panny z dobrego domu.

Anna miała ochotę powiedzieć: „Ciocia jeszcze naprawdę wierzy w to dobre wychowanie?” Udawała jednak, że słucha ciotki, mimo iż nie interesowało jej to w najmniejszym stopniu. Patrzyła na zewnątrz dorożki i nie spoglądała w oczy ciotce, ale milczała gdyż dobrze wiedziała, jaka Matylda potrafi być naprawdę, kiedy ktoś jej nie słucha.

Oglądała krajobraz zza okienek. Jechali przez park pełen zieleni i młodych ludzi. Nadchodziło lato, a z nim koniec roku szkolnego, więc wszystkie dzieci zażywały pierwszych chwil wolności od szkoły. Byli też starcy i młodzi. „Tu kipi życie nawet, gdy zbliża się wieczór. Może jednak mi się tu spodoba” – myślała Anna. Myślała też o tym, co czytała w artykułach gazet. Wiele z nich podkreślało, że wszyscy mają tu równe szanse i że ci biedniejsi mogą prześcignąć arystokratów. To przypomniało jej słowa starej niani, która ostrzegała ją: „Musisz udowodnić całemu światu, że jesteś kimś, jeśli nie chcesz skończyć z garnkami przy kuchni.”

***

Wjechali w końcu na dziedziniec dużego dworu. Główną ozdobą klasycystycznego frontu były dwie potężne kolumny po obu bokach obszernych drzwi wejściowych. Przed nimi czekał młody blondyn w białym garniturze. Kroczył śmiało, z uśmiechem na twarzy. Wydawał się nieskrępowany i naturalny - tym samym wyzbyty tego dystansu i wymuszonej elegancji, która denerwowała Annę u angielskich dżentelmenów. Zauważyła, że panuje tu wszędzie swoboda. Korzystając z niej, nie czekała na odźwiernego, lecz sama otworzyła drzwi dorożki i wybiegła na powitanie. Ciotka wręcz przeciwnie – siedziała w dorożce i czekała aż młodzieniec podejdzie, otworzy drzwi i poda jej rękę.

-No no, widzę, że już się tu zadomowiłaś młoda damo – rzekł gospodarz.

-Przyznaję, podoba mi się tu – odpowiedziała – Pan to pewnie mój kuzyn; Jeremi, jak sądzę – Podała mu rękę. Podszedł i ucałował jej rękę.

-Zgadła pani. A imię drogiej kuzynki zapewne brzmi Anna.

-Zgadza się – wtedy usłyszał ciche chrząknięcie; zauważył kobietę starszą od Anny, siedzącą w dorożce. Wyraźnie czekała na jego reakcję. Spoważniał, podszedł do niej, pomógł wyjść i ucałował jej dłoń.

-Proszę mi wybaczyć moje naganne maniery. – zdał sobie, bowiem sprawę, że przez Annę zapomniał o ciotce. Powinien był przecież podejść najpierw do starszej wiekiem damy, a potem witać się z młodszą. Ponieważ zapanowało niezręczne milczenie, zaczął rozmowę:

–Chciałbym najpierw przeprosić, iż nie stawiłem się osobiście w porcie, by panie przywitać i przywieźć. Zatrzymały mnie sprawy służbowe. Przypuszczam, że jesteście obie panie wyczerpane. Proponuję najpierw kąpiel dla odświeżenia a potem wspólną kolację.

–Masz rację młody człowieku. Jestem absolutnie wykończona – odparła Matylda.

-Proszę mi mówić Jeremi.

–Jeremi – rozpromieniła się nagle - Pamiętam, jak biegałeś po naszym parku, jako mały chłopiec. Wyrosłeś niesamowicie. Mów mi po imieniu. Matylda – podała mu ponownie rękę.

–A teraz zapraszam do środka – rzekł, uścisnąwszy jej rękę.

–Żebyś ty wiedział, w jakich warunkach musiałyśmy podróżować! – mówiła Matylda, podczas, gdy Anna milczała, parodiując zachowanie ciotki za jej plecami. – Na pokładzie były szczury! Sama widziałam jednego! Przebiegł tuż przede mną! Coś okropnego.

–Ciociu, na pokładach statków zwykle są szczury i nie ma się co temu dziwić. – wyjaśniła jej Anna.

–Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Tak samo jak do jedzenia na statkach. Nieraz zmuszałam się do przełknięcia choćby kęsa. Bałam się, że umrę z głodu.

–Ciociu, lepiej się przyznaj, że cierpisz na chorobę morską. To wszystko.

Matylda zacisnęła zęby i chwilę odczekała, zanim jej odpowiedziała.

–Nie musiałaś o tym mówić na głos. Spróbowałabyś choćby wsiąść na statek będąc w moim stanie i nie mając żadnych innych możliwości podróży. Nie śmiałabyś się wtedy ze starszej kobiety.

–Jakiej starszej kobiety? Ciociu, ty masz dopiero 35 lat.

Tym razem zatrzymali się wszyscy. Nawet Anna. Wiedziała, że popełniła gafę, jak poprzednio Jeremi i zaczerwieniła się. Nie powinna mówić o wieku kobiety - zwłaszcza w towarzystwie mężczyzny. Matylda zaciskała zęby przez dłuższą chwilę aż w końcu się odezwała:

–Kiedy będziesz miała tyle lat, co ja, porozmawiamy – powiedziała sucho urażona Matylda i gwałtownie ruszyła przed siebie, nie odwracając się więcej. Anna powlokła się bez pośpiechu korytarzem razem. Jeremi usiłował dopędzić Matyldę. Wydawał się zakłopotany, ale wskazał kobietom ich pokoje i osobiście wniósł walizki.

–Dziękuję ci Jeremi. – Podziękowała Anna, gdy wychodził z pokoju – Przepraszam za swoje zachowanie. – dodała, spuszczając głowę, ponieważ naprawdę było jej głupio.

–Nie mnie przepraszaj, ale ciotkę. A teraz idź się odświeżyć. Na pewno poczujesz się lepiej.

***

Anna, weszła do pokoju i dzwonkiem na ścianie zawołała służącą. Służąca zjawiła się po pewnym czasie i ukłonem przywitała Annę. Anna, nie odpowiadając na grzeczność, otworzyła ogromną walizę, wybrała z niej jasnobłękitną suknię i wręczyła z rozkazem: „Wyprasuj to i przynieś do pokoju. Gdy się wykąpię, ma leżeć na łóżku”. Gdy tylko służąca zamknęła drzwi, natychmiast wyjęła z walizy podręczny skórzany kuferek, w którym trzymała podstawowy zestaw kosmetyczny: balsam do ciała, olejek do kąpieli, szampon i mydło. Wszystko w jej ulubionym zapachu lawendy. Podeszła do wanny i zatkawszy ją odkręciła oba kurki – z ciepłą i zimną wodą. Usiadła na jej skraju i czekała aż się napełni.

Przez ten czas pogrążyła się w myślach. Nie mogła przestać myśleć o tym, co przed chwilą zrobiła. Było jej głupio z powodu nieostrożnej uwagi na temat wieku ciotki. Mimo wszystko, nadal uważała, że ciotka zupełnie nie ma się czego wstydzić. „Bo niby czego ma się wstydzić?” – myślała – „Nie jest ani gruba, ani brzydka. Wręcz przeciwnie – bije od niej młodość i piękno, a ona uważa się za staruszkę”

Przyznawała, że ta kobieta, od kiedy ją pamięta, była zawsze dynamiczna, pełna życia i żądna przygód, czym nawet zaskarbiła sobie pogardę u rodziny. Trochę jednak posmutniała i spoważniała po śmierci swojego męża, ale to przecież naturalne. Podczas takich rozmyślań woda napełniła już wannę w dostatecznym stopniu i Anna dolała olejku. Ściągnęła z siebie wszystkie brudne, cuchnące rybim zapachem i morskim wiatrem ubrania i zanurzyła się w ciepłej wodzie. Przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, rozkoszując się milutkim dreszczykiem, jaki rozbiegał się po wszystkich jej mięśniach, relaksem oraz zapachem lawendy rozniesionym teraz po całej łazience.

W międzyczasie, rozmyślania o ciotce sprowadziły jej myśli na zupełnie inne tory. Oto przypomniała sobie śmierć wuja Thomasa – męża Matyldy. „To już dziesięć lat jak wujek nie żyje.” – pomyślała. Wujek umierał na jakąś chorobę, której nazwy nie pamiętała. Wszyscy o tym wiedzieli. Z resztą nie było sensu tego ukrywać, ponieważ od dłuższego czasu w całym domu słychać było nieustający kaszel i jęki prowadzące nieuchronnie do bolesnej i powolnej śmierci. Przeplatane były one długimi godzinami milczenia, kiedy to wujek leżał obezwładniony jakimiś lekami.

Była wtedy mała i to, co sobie w tej chwili przypominała, było tylko bezsensowną opowieścią, bez wątku i ładu poskładaną ze strzępów wspomnień. Prawie nigdy nie widziała wuja w jego pokoju. Dzieci nie były wpuszczane do tego pomieszczenia nie tylko ze względu na powagę sytuacji, ale też ze względu na obawę przed zakażeniem. Ale kiedy nikogo nie było w pobliżu pokoju, kuliła się cicho u drzwi i słuchała jęków umierającego i płaczu ciotki.

Był to czas, kiedy płakały wszystkie kobiety w domu, a i mężczyzn podglądała rzucających się w ukryciu ze szlochem sobie w ramiona, ponieważ nie śmieli płakać przy damach. Pamiętała powagę, płacz i ciszę. Sprawiało to na niej wrażenie, jakby wszyscy domownicy, z ciotką na czele, umierali razem z wujkiem bez przerwy – dzień i noc. Pamiętała, że przyszedł taki moment, kiedy kazano zebrać się przy łóżku wszystkim, nawet dzieciom. Anna już wtedy domyślała się, że to ostatnie pożegnanie z żywym wujkiem. Wtedy już nawet mężczyźni nie wstydzili się płaczu i tylko trzymali się za ręce wraz ze swoimi zapłakanymi żonami.

Takie zjednoczenie w uczuciach, emocjach i takie wzajemne zrozumienie w rodzinie panowało tylko w takiej chwili jak ta. Żadne inne święta ani uroczystości nie były już w stanie tak bardzo połączyć rodziny jak w momencie śmierci i odejścia kogoś z rodziny. Spoglądając na te sytuacje z perspektywy czasu, zdawała sobie sprawę, że paradoksalnie, to właśnie cierpienie, mimo iż przeżywane osobno, łączyło wszystkich domowników jak nic innego.

Anna także przeżywała śmierć wujka, który przecież spędzał z nią tyle czasu i rozmawiał chyba najdłużej z całej rodziny. Przywiązała się do niego bardziej niż do matki, czy ojca. Postanowiła jednak nie łączyć się w cierpieniu z całą rodziną i obiecała sobie, że nie będzie płakać. W pewnym momencie wujek zwrócił ku niej swe oczy i poruszał ustami, chcąc zapewne coś powiedzieć. Zaraz ciotka przysunęła głowę, by usłyszeć słowa, ale wujek tylko odwrócił głowę, dając znak, że nie z nią chce mówić. Wtedy Anna się przysunęła i zbliżyła ucho do ust umierającego. Gdy Anna już odsunęła się, wujek wydał ostatnie tchnienie i znieruchomiał. W tym momencie ciotka zaniosła się takim płaczem jak głodne dziecko, któremu z rąk wyrywa się ulubiony smakołyk. Pozostałe kobiety rzuciły się jej w objęcia, szlochając jeszcze mocniej. Wtedy ojciec złapał ją mocno za ramiona, wyprowadził z pokoju i zapytał, siląc się na łagodność:

–No, powiedz, co ci tam wujek powiedział?

–Żebym wyjechała daleko stąd i szukała prawdziwego szczęścia. – powiedziała smutno, wlepiając wzrok w podłogę.

–Prawdziwego szczęścia, tak? – odparł ojciec nie dowierzając – Nic więcej? A może sobie to zmyśliłaś, co? Gadaj mi tu zaraz! – potrząsnął nią jak szmacianą lalką.

–Nie! Nic sobie nie wymyśliłam! Tak mi powiedział wujek, naprawdę!

–A nie mówił nic o pieniądzach? Nie zostawił ci nic w spadku?

-Nie! Nie! Nie! – wrzeszczała Anna, wyrywając się ojcu i pędząc do swego pokoju. Ojciec z resztą sam ją odepchnął tak, że omal się nie wywróciła.

Wtedy razem naprawdę się rozpłakała, ale nie nad sobą, tylko nad śmiercią jedynej osoby, która ją w tym domu kochała, rozumiała i chciała z nią rozmawiać. Od tamtej pory wzięła sobie słowa wujka głęboko do serca i starała się spełnić jego ostatnią wolę. A teraz udało się. Była tutaj – w Ameryce. I będzie szukać szczęścia.

***

Tymczasem, ze smutnego świata wspomnień powróciła myślą do obecnej chwili, bowiem woda w wannie chłodniała coraz bardziej, a to wcale nie było przyjemne. Gdy już umyła ciało i włosy, wyszła z wanny i poczęła wycierać zziębnięte ciało ręcznikiem. Masaż przywrócił szybsze krążenie i ciepło. Następnie zaczęła wcierać w ciało balsam i dopiero po chwili dostrzegła smukłe, wysokie lustro z ramą z ciemnego drewna. Stało przysłonięte wysoką szafką, więc go nie zauważyła.

Wyciągnęła je zza szafki, ustawiła naprzeciw siebie i spojrzała w nie na swoje odbicie. Było wprost idealne: Nie była gruba, bo nie miała rozlewającego się na brzuchu sadła, którego wstydziła się większość jej kuzynek, ale też nie była za chuda, bo nie miała z kolei sterczących kości, jak druga część. Miała długie, mocne, lśniące blond włosy opadające na ramiona, jasne brwi oraz błękitne oczy, jakby zmrożone szronem, a jedyne wady to te właśnie oczy, bo za małe, blada, wrażliwa na słońce skóra, teraz pokryta tu i ówdzie brzydkimi, czerwonymi plamami opalenizny i niski wzrost. „Hm, wydaje się, że niczego mi nie brakuje” pomyślała wesoło, dokończyła smarowanie balsamem.

Ubrawszy szlafrok wyszła do pokoju. Na łóżku leżała otwarta, nietknięta walizka oraz świeżo wyprasowana, ciepła jeszcze i pachnąca żelazkiem suknia oraz bielizna. Ubierała się ciesząc się ciepłem, w jakie spowiło się jej ciało. Wilgotne włosy splotła w warkocz i wyszła z pokoju, obiecując sobie rozpakować się jutro, bądź dziś wieczorem jeśli tylko będzie na to dość czasu. Teraz trzeba już zejść.

***

W pierwszej chwili dom wydawał się opuszczony, jednak po chwili usłyszała dźwięki znanej sobie muzyki, dobiegającej z salonu. Nie znała wielu kompozytorów ani zbyt wielu utworów muzycznych, i to był dla niej powód do wstydu. Ale te nuty znała, bo słyszała je często w domu w wykonaniu którejś z licznych ciotek.

Szła w ich stronę powoli, jak zahipnotyzowana, starając się odgadnąć tę melodię i przypomnieć jak się nazywał ów utwór, który teraz rozbrzmiewał coraz głośniej w miarę zbliżania się do salonu. Melodia zdawała się nawlekać na jej ucho złoto-czarną nitką i przyciągać ku sobie siłą hipnotyzera. Annie ta melodia wydawała się bliska, wyrozumiała dla jej obolałej, zamkniętej duszy; pełna mrocznych, skrywanych uczuć, wyrzucanych w rytmicznych, skrojonych jak na miarę, krótkich wybuchach… zabrakło jej słowa, by określić to uczucie: żalu? skargi? „Być może tak odbieram tę muzykę, bo sama tak się czuję?” Gdy weszła do salonu, zobaczyła, tak, jak się spodziewała, Jeremiego snującego cudowne dźwięki… tu przypomniała sobie kompozytora:

-To Beethoven?

-Zgadłaś.

-To mój ulubiony kompozytor.

-Mój też.

Jeremi grał dalej, a Anna usiadła obok niego i słuchała. Siedzieli tak oboje w milczeniu— Anna przysłuchując się doskonałej grze, a Jeremi pogrążając się w niej. Grał, balansując palcami po klawiszach, jakby znał ten układ na pamięć. Patrzył w klawisze, jakby tam widział nuty. A potem spojrzał w górę, ale znać było, że w dalszym ciągu nie patrzył na pulpit, tylko przed siebie – w płonące na fortepianie świece.

Spojrzała na niego. Oczy miał również niebieskie, jak ona, ale nie tak zimne. Był to błękit spokojnej tafli jeziora bądź morza. A światło świec, odbijające się w jego oczach, przywodziło na myśl refleks księżyca w owym jeziorze. „A może widzi coś jeszcze?” Może jemu ta melodia się z czymś kojarzy?” – Anna z tą myślą spoglądała na niego. On odwdzięczył się spojrzeniem. Anna nie speszyła się tym, że spostrzegł, że go obserwuje, a on wręcz przeciwnie - pozwalał jej na to. Zapatrzył się w jej oczy, grając jakby na pamięć. W tej chwili zamknęli się oboje w świecie tej smutnej melodii, i wydawało się, że wszystko inne straciło sens. Dwie istoty wydawały się znaleźć porozumienie w tych padających jak smutny deszcz nutach i to bez zbędnych słów.

Zostali wytrąceni z milczącego świata muzyki przez nagły wybuch mowy z ust Matyldy, która dopiero co weszła do salonu, narzekając na bolące plecy. Czar prysł jak mydlana bańka.

–Ale jutro poszukam odpowiedniej maści u medyka. A zatem też odpowiedniego medyka. Jeremi, może mógłbyś mi kogoś polecić?

–Tak ciociu, mogę. – odparł obojętnym tonem, wciąż jeszcze trzymając ręce na klawiaturze.

–Mówiłam ci już, że jestem dla ciebie Matylda – dodała z żartobliwym gniewem - No, moje dzieci, na pewno jesteście tak głodne jak ja. Siadajmy już do stołu – wołała z zapałem.

Podano kolację: wyśmienitą zupę cebulową z grzankami, łososia smażonego na maśle z ziołami, pieczone krążki ziemniaków i cebuli, gotowane na parze brokuły w sosie serowym, a po wszystkim sernik po wiedeńsku oraz lodu malinowe. Podczas jedzenia Anna, nie przejmując się swoim nieeleganckim zachowaniem, wprost pożerała z talerza podane potrawy, co chwila wołając z przejęciem: „Pycha” albo „Niesamowite.” Naprawdę nie mogła się na najeść. To, co podawano w starym kraju, jak teraz nazywała Anglię, wydawało się jej pozbawione jakiegokolwiek smaku, w porównaniu z tym, czego tu zdążyła skosztować. To była kolejna zaleta nowego kraju – dobre jedzenie.

Po każdym takim zawołaniu Matylda rzucała: ”Tylko się nie udław, kochanie.” Albo „Powoli, nic ci nie ucieknie z talerza.” Po obfitej kolacji, kiedy każdy wstał od stołu, udano się jeszcze do raz do salonu, a służba wniosła jeszcze tacę z imbrykiem herbaty, trzema filiżankami, śmietanką oraz cukierniczką. Służąca nalała wszystkim herbaty wedle życzenia i wyszła, pozostawiając Jeremiego i jego gości samym sobie.

–To może wreszcie opowiecie o swojej podróży – zaczął Jeremi.

–Och, to nic nadzwyczajnego. – w odpowiedzi wyprzedziła Annę Matylda.

–Nie rozumiem, dopiero co cio… mówiłaś, że było okropnie i nadzwyczaj niewygodnie.

–No tak, ale w moim wieku człowiek musi przyzwyczaić się szybko do wszystkiego. A co gorsza, trzeba udawać, że każde towarzystwo człowiekowi odpowiada.

–Z tego wnioskuję, że pobyt na statku musiał być drogą przez mękę.

–Obawiam się, że męką będzie pobyt tutaj. Do tylu rzeczy trzeba będzie się przyzwyczaić. Już od początku czułam, że ten kraj będzie zupełnie inny niż mój rodzinny. Przecież najdalsza moja podróż to krótki wypad do Londynu na wakacje. Może pamiętasz, jak się tam ze mną wybrałaś?

–Oczywiście, jak mogłabym zapomnieć.

-Hm… sama już nie jestem pewna moje dziecko, gdzie ty sama spędziłaś więcej czasu – w domu, czy w podróżach. Przecież nieustannie gdzieś jeździłaś albo z matką, albo z ojcem.

–Ciociu, nie jestem już dzieckiem. I proszę mi mówić po imieniu.

–Mylisz się moja droga, taki z ciebie jeszcze dzieciak. I z ciebie też Jeremi – spojrzeli na nią z niezrozumieniem – Ale nie martwcie się, ja też kiedyś byłam taka dziecinna.– Matylda roześmiała się w głos na widok ich min.

–Czy według cioci świat dzieli się na staruszków i dzieci? – zapytała Anna marszcząc czoło.

–O co ci chodzi dziecko?

-Według słów cioci zaraz po dzieciństwie zostaje się staruszkiem. A gdzie jest miejsce na młodość?

Matylda chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, zanim odrzekła:

–Czasami nie ma miejsca na młodość, nie sądzisz?

–Każdy ma miejsce na młodość! – krzyknęła nagle Anna tak, że Jeremi i Matylda zadrżeli.

–Dziecko, proszę cię, nie krzycz tak, – spokojnie odpowiedziała Matylda – jeżeli dalej będziesz tak robić, tylko udowodnisz, że słusznie cię nazywam…

–Mówiłam, że nie jestem już dzieckiem. – niecierpliwie wydusiła Anna.

–Uspokój się. Matylda ma więcej doświadczenia niż my i z pewnością wie, co mówi. – tym razem Jeremi zaskoczył Annę. Jednak nie pokazała tego po sobie.

–Miło mi, że tak mówisz Jeremi, ale nie traktuj mnie, jakbym już wszystko w życiu przeżyła. Mówię tylko o tym, co wiem; zgodnie ze swoim doświadczeniem.

–Tak? A co z pozostałą częścią twojego życia, ciociu? – zapytała szybko Anna.

–Jak będziesz w moim wieku, to zrozumiesz.

–Ho, ho, to jeszcze strasznie dużo czasu. – odparła Anna parodiując pretensjonalny głos ciotki.

–Mogłabyś się zdziwić, jak szybko ci zleci ta twoja młodość- odparła spokojnie Matylda, na co Anna zmarszczyła twarz –dziecko, nie krzyw się tak, nie ładnie wyglądasz.

Aby zmienić temat na bezpieczniejszy, Jeremi zapytał:

–A więc, jak mniemam, zamierzasz tu zmienić swój los, Matyldo.

–Nie, ja nie. Z tego, co się domyślam, to nie ja jestem niezadowolona ze swojego życia, ale Anna. Została wręcz do tego zmuszona.

–Niczego nie zamierzam zmieniać. – powiedziała Anna ściszonym głosem.

–Doprawdy nic? – spytał zaciekawiony Jeremi.

–Nic. – mówiła dalej spokojnie.

–Przecież Matylda nie chce być dla ciebie złośliwa.

–No, powiedz, co ci się przydarzyło, dziecko. To wszystko wyjaśni.

– Nic się nie stało.

–Na pewno? A ta niespodziewana wizyta? Opowiedz o tym.

–Jaka niespodziewana wizyta? O czym ciocia mówi?

–Oj nie kłam, jeśli nie ty, to ja opowiem o tym Jeremiemu.

Anna znów krzywo spojrzała na ciotkę:

–Miała ciocia o niczym nie wspominać. To miał być sekret.

–Dziecko, tego, co ci się przytrafiło nie można utrzymywać w sekrecie. O tym trzeba powiedzieć.

–No dobrze, skoro już ciocia o tym wspomniała, to już powiem. Coś mnie nawiedziło.

–Nic cię nie nawiedziło, tylko ktoś cię odwiedził, drogie dziecko, z zaświatów, prawda?

Anna zacisnęła wargi, a potem powiedziała:

–Przyśnił mi się... ktoś zmarły. Wtedy nie chciałam słyszeć o żadnym wyjeździe i zamierzałam uciec z domu na zawsze. Tak, żeby nikt już mnie nigdy nie znalazł. Wtedy ten ktoś przyszedł do mnie i powiedział, że jeśli nie ucieknę i zdecyduję się na podróż do tego kraju, to znajdę szczęście, a szczęście znajdzie również mnie i wtedy moje życie całkowicie się odmieni. - mówiła te słowa cicho i spokojnie. Były dla niej ważne, choć starała się tego nie okazywać. Czekała na reakcję Jeremiego.

–A co takiego miałoby się zmienić w twoim życiu? I czy ów ktoś nie zagrażał ci w czymś?– Jeremi zadał to pytanie z powagą.

Matylda spojrzała na niego z nieukrywanym niedowierzaniem. Spodziewała się, że roześmieje się Annie w twarz i potraktuje to jak niedorzeczną bajkę.

–Przede wszystkim nie ktoś, ale ... bliski ci człowiek. – odpowiedziała żeby ukryć prawdziwy powód swojego zdziwienia.

–Nie rozumiem, dlaczego się nie przyznasz do tego, kto to był.– powiedział Jeremi

–Ja też chciałabym wiedzieć, dlaczego o tym milczysz. I co takiego ma się zmienić w twoim życiu?

–Tylko ja wiem, kto to jest i chcę zachować to dla siebie. Proszę, zrozum to ciociu. A co do tych zmian, to sama nie wiem, co to ma być. Nie wiem, co miał na myśli, ale myślę, że co ma mnie spotkać i tak się stanie, czy tego zechcę, czy nie. A to, co ma nie mieć miejsca, to i tak, choćbym nie wiem, jak do tego dążyła, to i tak się nie stanie. Każdego z nas spotyka jakiś los, czy dobry, czy zły. Wdziera się w życie i nie pyta, czy go chcemy, po prostu się dzieje. Podobnie, jeśli sami nie chcemy aby coś się stało, to musimy się pogodzić z tym, że to i tak by się stało prędzej czy później i żyć dalej.

–Opowiadasz jakieś bzdury! – ciotka aż podniosła się z fotela – Co takiego przeżyłaś, że tak głupio gadasz?!

–A skąd ty wiesz, ciociu czy czy twój los się tutaj nie odmieni? Skąd wiesz, czy sama się nie zmienisz? Albo, że nie spowodujesz zmian w czyimś życiu?

Matylda siedziała jak ogłuszona. To robiło się dziwne i niebezpieczne.

–Co masz na myśli?

–Może ciebie też nawiedzi jakiś duch i przepowie, że od tej pory twoje życie będzie wyglądało zupełnie inaczej? Ciekawe, jak wtedy się poczujesz? Przecież sama mówiłaś, że ciekawa jesteś, co się jeszcze w twoim życiu wydarzy.

–Duchy? Zaświaty? Mnie nigdy nic takiego w życiu nie spotkało. Ja nie jestem szalona. –odpowiedziała ciotka, a Anna znowu zacisnęła wargi te słowa. Atmosfera w salonie zrobiła się bardzo niemiła dla Anny, a ciotka wyraźnie nie wierzyła jej w ani jedno słowo. Miała dość ataków.

–Widocznie ciebie duchy nie lubią. Albo wiedzą, że nie znajdą z tobą żadnego porozumienia.

–Anno! Czy ty zawsze jesteś dla cioci tak niemiła?

–Nie przejmuj się tym, Jeremi. Ja już przywykłam do jej humorów. Dojrzewa dopiero i jak każde dziecko w tym wieku, jest nadpobudliwa – wyjaśniała Matylda, z uśmiechem patrząc jej w oczy.

Jeremi chciał odpowiedzieć, ale Anna się zerwała z miejsca i z największym spokojem, na jaki mogła się zdobyć, powiedziała: „Dziękuję za miły wieczór, ale jestem już zmęczona. Położę się wcześniej spać” Nie słuchając już nikogo więcej wyszła szybko z salonu.

2. Tajemnice

–Miałem zaproponować wam przejażdżkę wokół najbliższego sąsiedztwa. Ale w takim razie…

–Jeremi, ależ nie trzeba niczego odwoływać. – ze słodkim uśmiechem powiedziała Matylda – Może Anna nie chce, ale ja się chętnie przejadę. Chciałabym przynajmniej zerknąć na nowe sąsiedztwo.

–No dobrze, skoro… skoro tak chcesz, możemy jechać.

Wieczór był ciepły, więc Matylda nie narzucała niczego na siebie. Weszła do bryczki zaprzężonej w dwa kare rumaki, które prezentowały się wspaniale na tle bielonego dziedzińca. Aby zapewnić sobie otwartość rozmów, Jeremi powoził osobiście. Bez słowa wyjechali za ogromną żelazną bramę. Jechali powoli przez brukowaną alejkę. Po obu stronach zieleniły się akacje i tuje posadzone przed białymi domami innych mieszkańców, którzy osiedlili się w tym kraju przed kilkoma laty. Jednak wszystkie domy były wybudowane w stylu angielskim. Słońce jeszcze resztkami wieczornej poświaty okrywało je oraz drzewa, różowiąc szczyty dachów oraz koron.

Po parku spacerowały tu i ówdzie pary. Jeremi zatrzymał dorożkę tuż przed bramą parku. Matylda postanowiła zachować się stosownie do nowo przyjętych zwyczajów i zeszła sama z powozu, nie czekając już na Jeremiego. Jednak pozwoliła wziąć się pod rękę, po czym oboje ruszyli mroczniejącą alejką.

–Muszę przyznać, że jestem odrobinę rozczarowana.

–A z jakiego powodu?

–Myślałam, że ten kraj będzie zupełnie inny niż Anglia, ale do tej pory nie zauważyłam nic takiego.

–To muszę przyznać, że jesteś w błędzie. Zaczekaj, aż poznasz ludzi. Na oko jest rzeczywiście tak samo, ale zobaczysz, że to tylko pozory.

–Co do ludzi, to nie mylisz się. Zdążyłam już zauważyć, że tu nie ma takich formalistów jak tam. Może nie uwierzysz, ale dla mnie widok ludzi śmiejących się publicznie na głos, jest dziwny. Nie mówię już o parach trzymających się za rękę i całujących się przy wszystkich, to takie dziwne. - Jeremi roześmiał się - Co cię tak rozbawiło, co?

–Wybacz, przypomniało mi się jak mówiłaś o szczurach na statku.

–Sugerujesz, że mówię w ten sam sposób? Może masz takie wrażenie dlatego, że mówię tak o czymś, co jest dla mnie obce. A ten kraj na pewno jest dla mnie obcy.

–Po kliku tygodniach na pewno się przyzwyczaisz. Chcę, żebyś zachowywała się tak samo swobodnie jak ja. I dlatego powinnaś znaleźć sobie jakiegoś bliskiego przyjaciela.

–Jeremi!

–Anna ma rację - nie jesteś jeszcze taka stara jak myślisz.

–Nawet nie przypominaj mi o tamtym. – Matylda na chwilę zmarszczyła brwi – Ale masz rację. Ktoś bliski, kto zrozumiałby moją wielką stratę przydałby mi się tutaj.

Przez chwilę panowała cisza.

–Stratę? Czyżbyś mówiła o śmierci?

–Hm, tak. Teraz, skoro tu jestem, musisz wiedzieć, że straciłam męża. – Jeremi zatrzymał się i popatrzył poważnie na Matyldę – Tak, wuj Thomas nie żyje. Bardzo długo byłam w depresji z tego powodu. Rodzina wysłała mnie tu pozornie jako opiekunkę Anny, ale także po to, abym spróbowała znaleźć tu nowe życie, nową energię do życia. Tak mi przynajmniej to wyjaśnili. A tak naprawdę myślę, że chcieli się mnie pozbyć z domu… Jeremi? Czy ty mnie słuchasz?

Jeremi sprawiał przez chwilę wrażenie oniemiałego ale w końcu odezwał się:

–Pogubiłem się. Najpierw Anna opowiada jakąś opowiastkę o duchach, które każą jej tu wyjeżdżać, potem ty mówisz o tym, że wyjechałaś tu, bo wujek Thomas zmarł? I ja nic o tym nie wiem?

–Od kiedy wyjechałeś tutaj, wasza rodzina straciła wszelką więź z naszą. Zaakceptowaliśmy to. Nie powiadamialiśmy was o niczym, bo to tak, jakby kontaktować się z kimś z całkiem innego świata.

–A propos innego świata – ruszyli ponownie przed siebie – czy czasami tym kimś, kogo widziała Anna nie był może twój zmarły mąż?

–Jeremi, przestań już. Przecież nikt jej w to nie uwierzył. Nawet ja w to nie wierzę. Dziewczyna ma bujną wyobraźnię - zmyśliła sobie coś żeby usprawiedliwić swoją ucieczkę, przecież to jasne.

–Skąd wiesz? Może go rzeczywiście widziała? Może powiedział jej, żeby tu przyjechać? Gdybyście jej nie wierzyli, nie wysłalibyście jej tu.

–Jeremi, jesteś taki naiwny. Wysłaliśmy ją tutaj, bo nie radziliśmy sobie z nią. To jest diablica, nie dziewczyna. Nikogo nie słucha, nie przestrzega żadnych zasad, nic nie robi sobie sobie z tradycji, za to robi, co sama chce. Żadne kary na nią nie działają. Imają się jej wyłącznie figle i głupie żarty. – wyliczała Matylda – A mnie wysłali tu z nią, bo chcieli się mnie pozbyć. Nie pasowałam do ich ciasnego, zacofanego światka.

–Teraz jasno widzę, o co tu chodzi. Po prostu Anglia była dla was obu za mała. A wracając do wuja Thomasa, chciałbym wiedzieć kiedy zmarł.

–Dziesięć lat temu.

–Na co umarł?

–Ciężko chorował. Powiedzieli mi, że to gruźlica, ale wielu moich bliskich chorowało na gruźlicę i wiem jak to wygląda i jak się kończy. To było coś o wiele gorszego.

Matylda dalej opisywała proces choroby i śmierci swojego męża Thomasa, Jednak pod koniec Jeremi ledwo ją słyszał. Myślał już wtedy o całkiem innej historii. Gdy dowiedział się o śmierci Thomasa, nie czuł gniewu ani żalu. Nie targały nim żadne uczucia – nie czuł nic. Już od dawna czuł się wyzuty z uczuć i wypalony niczym polano w ognisku, które załamuje się pod byle naciskiem. Owo nieszczęsne wydarzenie, o którym dowiedział się przed chwilą skojarzyło się z jego osobistym, podobnym dramatem.

Oto przed oczyma miał drobną, kasztanowłosą piękność o zielonych oczach, mądrą i dobrą, uśmiechającą się do niego spod słomkowego kapelusza. Wspominał Marlenę – swoją narzeczoną, która zmarła czas jakiś po potrąceniu jej przez furmankę, którą powoził pijany woźnica. Wjechał prosto na nią. Zginęła stratowana przez końskie kopyta. On w tym czasie był na przyjęciu urodzinowym u przyjaciela i wypity alkohol zdążył mu już uderzyć do głowy, kiedy o wydarzeniu poinformował go jego osobisty lokaj, którego przysłano z wiadomością. Pojechał z nim natychmiast do szpitala. Ponieważ był pod wpływem alkoholu, wszystkim wydawało się, że dzielnie zniósł wypadek i śmierć Marleny. Od tamtej pory pił za każdym razem kiedy myśl o stracie Marleny przyprawiała go o pieczenie oczu od łez i szybsze bicie serca.

W jego ulubionym wspomnieniu siedziała razem z nim pod rosłym, rozłożystym dębem, który rósł w tym samym parku, którym się teraz przechadzali z Matyldą. Pamiętał nawet jak zachwycił się ciemno-bursztynową barwą, jaką nadawało jej włosom przenikające je popołudniowe słońce. Popatrzyła wtedy na dąb pod którym siedzieli i powiedziała: „Pamiętaj, nasza miłość jest właśnie jak ten dąb: są ludzie, których może przerastać i onieśmielać, ale jest trwała i niezniszczalna.”

Pamiętał zarówno to jak i moment jej śmierci w szpitalu niedługo po wypadku. Powtórzyła mu to samo, zanim przy jej łóżku zjawiło się mnóstwo krewnych i znajomych, którzy skoro tylko dowiedzieli się o wypadku podążyli do szpitala ze wszystkich stron. Furman nawet nie zatrzymał powozu, tylko uciekł czym prędzej – popędził dalej przed siebie. W śledztwie żaden ze świadków nie rozpoznał go, zatem nie złapano go nigdy.

Nie ukrywał uczuć, które ogarniały go od tamtej chwili. Niestety, jak zamyka się odrzwia potężnego grodu przed wrogiem, tak potężna fala niechcianego uczucia żalu i niepowetowanej straty spowodowały, że zamknął się na świat. Płakał potajemnie, kiedy Marlena umierała, a potem jeszcze długo po jej śmierci w ukryciu. A każda łza coraz bardziej gasiła w nim żywotność.

Gdy wypłakał całe rozgoryczenie, jakie w sobie nosił, wydawało mu się, że przyszło uspokojenie. Nie przyznał się nikomu do tego, że czuł, iż razem z żalem wyschła w nim cała chęć życia. Wiedział, że od śmierci Marleny nie będzie w stanie pokochać nikogo ani niczego. Teraz jedynie łza popłynęła na jej wspomnienie.

–Jeremi, ty płaczesz? – zapytała zaskoczona Matylda.

–Nie, tylko wspominam.

–To musi być coś poważnego.

–Widzisz, doskonale wiem, co przeżyłaś.

Opowiedział jej całą historię o śmierci Marleny i o tym, że nic z jego uczuć już nie pozostało; wreszcie wyznał, jaka pustka i oziębłość ogarnęła go po jej śmierci i trwa do tej pory. „… A ten blichtr, ta uprzejmość, to tylko pozory. Gram w życiu przed ludźmi niczym aktor. Udaję, że coś się dzieje, gdy tymczasem nic nie czuję. Czuję się jak pusty wiór.”

Matylda chwilę milczała zaskoczona, gdyż przed chwilą Jeremi opisał dokładnie te same fazy, przez które przechodziła ona. Najpierw nie mogło jej nic pocieszyć – łkała w samotności dniami i nocami, a każdy z rodziny miał jej dość. Dużo później, kiedy się uspokoiła, uświadomiła sobie, że jest już całkiem sama i że nawet dobrze jest jej z tym. Celowo odizolowywała się od towarzystwa i zauważyła ze zdziwieniem, że nie denerwują jej już żadne złośliwe uwagi pod jej adresem ani nie cieszą zwyczajne dla niej przyjemności – nie czuła nic.

Po wysłuchaniu historii Jeremiego, jedyne, co przyszło jej do głowy w tej chwili, to objąć go i serdecznie przytulić, by ukazać mu, że wie, iż już nic innego nie można zrobić, czy powiedzieć. Jeremi nie protestował – również ją objął i pozostali tak w uścisku niosącym poczucie zrozumienia i ukojenie po stracie najbliższych, najukochańszych osób.

Tymczasem ściemniło się już całkowicie. Gdy dotarli do domu, było już grubo po zmierzchu. Na ulicach panowały ciemności — tylko gdzieniegdzie uliczne lampy dawały niezbyt jasne światło, toteż Jeremi jechał powoli i ostrożnie. Zrobiło się również chłodniej i Matylda żałowała, że nie wzięła nic cieplejszego. Za to, co raz powtarzała Jeremiemu, żeby się pospieszył. On jej odpowiadał, że nie będzie narażał żadnego z nich na wypadek i że mogła pomyśleć wcześniej o tym, że po zachodzie słońca będzie chłodniej. Matylda odparła, że nie wiedziała, że będą w parku aż tak długo. Na to Jeremi odpowiedział, że, on również. „Cóż – tak wyszło, nie rozmawiajmy o tym dłużej, bo jeszcze się pokłócimy.” – zakończył rozmowę. Znalazłszy się już w domu, oboje poszli się przebrać w cieplejsze rzeczy i zażądali gorącej herbaty.

Gdy Jeremi przyszedł do salonu, nie było nikogo, a herbata w imbryku stała już na stoliku obok kominka. Podszedł i nalał sobie filiżankę, po czym rozsiadł się w wygodnym fotelu, delektując się ciepłem rozchodzącym się po całym ciele i relaksował się po niedawnych przeżyciach.

-Powiedz mi o co tu chodzi. - Anna wpadła do salonu niczym huragan, rozpychając z hukiem drzwi:

Jeremim wstrząsnęło i wyrywał się z błogiego nastroju:

–Nie rozumiem, o co znowu masz pretensje? – odpowiedział cierpliwie i powoli, jednak wściekły z powodu wyrwania go z wypoczynku:

–O co chodzi tobie? O co chodzi ciotce? Czy wszystko musi być tajemnicą? Mówicie, że jeszcze jestem dzieckiem, że mam czas na dorosłość, ale jakoś nikt z was, dorosłych, nie uwierzył mi, kiedy powiedziałam o tym, co mi powiedział wujek… – zawahała się przez chwilę, ale zdecydowała się powiedzieć – wujek Thomas kiedy ukazał mi się jako duch, dlaczego? Nie wiem dlaczego wysłano mnie tutaj i dlaczego akurat ciotka ze mną popłynęła, a nie któraś z moich kuzynek, albo matka, bo ciotka strasznie boi się pływać i cierpi na chorobę morską. Dlaczego właśnie nie matka lub ojciec ze mną nie pojechali? Przecież zarzekali się, że popłyną ze mną! – Pytania, okrzyki i gniew sypały się z niej jak z worka. Dopiero teraz w pełni dotarło do Jeremiego, że Anna o niczym nie wie.

–To ty o niczym nie wiesz? Biedne dziecko.

–A ty znowu z tym dzieckiem? Ja już nie jestem dzieckiem! – krzyczała – I co mam wiedzieć? Ja muszę wiedzieć, co wy robicie z moim życiem! To nie fair!

–Będziesz cicho, czy nie?! – wybuchł nagle on – Od kiedy tu przyjechałaś gonisz, tupiesz, wrzeszczysz, krzyczysz, zachowujesz się zupełnie inaczej niż damie przystoi! - krzyczał, wymachując rekami - I jeszcze narzekasz, że traktujemy ciebie jak dziecko?! Zastanów się, co robisz! Mam dość twojego zachowania!

–A jak mam się zachować w takiej sytuacji?! - odkrzykiwała - Nie będę grzecznie patrzeć jak inni decydują za mnie o moim życiu! Właśnie o to mi chodzi Jeremi– o moje życie!

–Dopóki nie będziesz zachowywać się dojrzale, dopóty będę cię traktował jak dziecko. A Matylda ma rację, jesteś strasznie dziecinna – zakończył już spokojnie, ale dobitnie i wyszedł szybko z salonu, aby nie musieć odpowiadać Annie na wszystkie jej pytania.

Poszedł na pierwsze piętro, gdzie był jego prywatny gabinet. Nie włączał światła. Usiadł w swoim fotelu i zapalił papierosa. Zawsze palił lub pił, gdy zdenerwowało go coś i chciał się uspokoić. Nie sądził, że tyle się wydarzy w jednym tylko dniu. Widział, że od chwili, kiedy Matylda i Anna przekroczyły progi jego domu na jego życie wpłynęła nowa energia i zmienia je. I czuł, że, tak jak powiedziała Anna, nie będzie miał na to wpływu. Matylda i Anna – dwa zupełnie odmienne żywioły, które wydawały się przeciwstawiać się sobie.

Nieśpiesznie wstał i podszedł do biurka. Z szuflady wyjął kartkę papieru, wrócił na fotel i zaczął czytać słowa, które znał na pamięć:

„Drogi Jeremi,

Wielką jest dla nas radością, że możemy wysłać do Ciebie ten list. Nie często mamy okazję wysłać pocztę do obcych krajów. A już do tego, który daje Ci tyle nowych możliwości rozwoju, wcale. Pozdrowienia dla Ciebie śle cała rodzina. Czekamy na wiadomości od Ciebie.

My, dzięki Bogu, jesteśmy wszyscy zdrowi. Wprawdzie nasza krainę ostatnio nawiedziła epidemia strasznej choroby, ale nie dotknęła ona jeszcze żadnego z nas. Dzieci na szczęście nie chorują, a i starsi dobrze się trzymają mimo podeszłego wieku.

Piszemy do Ciebie, bo niepokoi nas sytuacja Anny i jej rodziców. Mam nadzieję, że pamiętasz tę małą krnąbrną blondyneczkę. Wydaje się, że to dziecko samo uczy się życia. Natomiast, jej rodzice, jak powinno być, nie interesują się jej losem w najmniejszym stopniu – ani matka , ani ojciec. Całymi dniami są zajęci wyłącznie sobą i swoimi sprawami. Anna jest wychowywana przez służbę, okoliczne chłopstwo, kuzynów i siebie samą, tylko nie przez rodziców. Naprawdę żal tej małej. Mam nadzieję, że jako Twoja przyszła żona nie będzie musiała przechodzić tego wszystkiego jeszcze raz. Mam nadzieję, że zaopiekujesz się nią jak należy i że wreszcie poczuje się pokochana.

Mam też nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, o czym postanowiła starszyzna naszego rodu. Jesteś jedynym pełnoprawnym spadkobiercą majątku, który przypada Ci po swojej matce, a z naszej strony jest to właśnie Anna. Wasze małżeństwo połączy oba majątki i zapewni byt ludziom związanym z nimi.

Musisz wiedzieć, że Anna była niespodzianką dla nas wszystkich. Jej matka, prowadząc haniebny żywot ladacznicy, poczęła ją z mężczyzną, który nawet nie chciał słyszeć o tym, że jest ojcem Anny. On nigdy nie kochał jej matki ani jej nie chciał, a do ślubu zmusiła go jedynie perspektywa awansu społecznego i łatwy dostęp do pieniędzy, który zresztą obecnie trwoni w zastraszającym tempie.

Jak zaznaczyłam wcześniej, o dziecku nigdy nie chciał słyszeć. Matka Anny próbowała usunąć płód różnymi miksturami, ale niestety, Anna przeżyła. Jej matka zrezygnowała z dalszych prób tylko dlatego, że dalsze eksperymentowanie z truciznami było zagrożeniem dla jej własnego życia. Musiała urodzić tę córkę.

A teraz Annę traktuje się jak zbędny mebel i przestawia z kąta w kąt, żeby nikomu nie przeszkadzała. Ale mimo wszystko, jest to energiczna dziewczynka i nie daje sobą łatwo manipulować. Jest nieokrzesana, uparta i nie słucha nikogo. Dlatego potrzebuje miłości od Ciebie.

Piszę te wszystkie uwagi po to, aby uświadomić Ci, że ma ona skomplikowany charakter i po to, byś łatwiej przeżył pierwsze z nią spotkanie. Naprawdę nie jest to osoba łatwa w obejściu ani w rozmowie, co jeszcze zdążysz zauważyć.

Ufam również, że zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji i rozumiesz, że celem tego listu jest również przypomnienie ci, o tym, że twoje małżeństwo z Anną przedłuży nasz ród na nowym kontynencie i pozwoli Ci odziedziczyć niebagatelny majątek, dzięki któremu nie będziesz się musiał martwić o swoje życie do końca swoich dni. Oczywiście, późniejszy rozwód również uprawni Cię do posiadania majątku, a Anna dostanie jego część lub będziesz jej płacił małe sumki do końca jej dni - będzie jak sobie zażyczysz.

Aby zakończyć ten smutny list czymś bardziej pozytywnym, pragnę Cię powiadomić, że w przyszłości zamierzamy odwiedzić Cię, gdy Anna dostatecznie podrośnie.

Ciotka Klementyna.”

Dla Jeremiego list ten był bezduszny i napisany z pozorną tylko troskliwością. Mimo iż ciocia Klementyna starała się być jak najbardziej sympatyczna nie udało jej się tego osiągnąć. Zagasił resztkę papierosa w popielniczce, odrzucił kartki na biurko, oparł się wygodnie na szerokim fotelu i odrzucił głowę do tyłu. Zamyślił się.

Przede wszystkim, bolało go to, że ciotka w liście zwracała się wyłącznie do niego, a nie do jego rodziców. Wszyscy w rodzinie bowiem wiedzieli, że, wyjechali do Ameryki nie po to, by zacząć nowe życie, ale by sprzeciwić się starszyźnie, która wiedziała, że Jeremi był na tyle młody, gdy dostał ten list, by uwierzyć w ich dobre intencje. Ale teraz, po latach i setkach razy kiedy czytał ten list, widział dokładnie jego przesłanie.

Po pierwsze, mimo iż ciotka opowiedziała całą tę straszną historię Anny z domniemaną troskliwością, nie bardzo się martwiła o nią, jej przyszłość i rozwój uczuciowy. Całą za to odpowiedzialnością obarczała właśnie jego. Po drugie, wiarygodność ciotki została całkowicie zachwiana w oczach Jeremiego, gdy dodała tę część o rozwodzie. List brzmi tak, jakby to miało być oczywiste, że się z nią natychmiast rozwiedzie. Po trzecie, on sam został potraktowany jak gałązka, którą zasadza się w sadzie, gdy stare drzewo jest już zbyt wiekowe, żeby jeszcze rodzić liście, czy owoce. List nie uwzględnia osobistych planów Anny, czy jego samego. Poczuł się jak narzędzie do spełniania obcej woli.

„A co dopiero musi czuć Anna” – myślał – „przecież jej nic nie wolno i ona sama o niczym nie wie. Odmówiono jej nawet woli życia. Ot, jak już się urodziła i nawet nie raczyła skonać w łonie matki, to już niech będzie, ale niech się im tu nie plącze pod nogami!” Jeremi nie dziwił się wcale, że Anna chciała uciec.

Po za tym, teraz inaczej spojrzał na jej zachowanie. Dokładniej zwrócił uwagę na zwrot: „Anna jest wychowywana przez służbę, okoliczne chłopstwo, kuzynów i siebie samą, tylko nie przez rodziców.” Uświadomił sobie teraz, dlaczego Anna zachowuje się jak prosta chłopka i ulicznica, a nie jak dama, bo nikt jej tego nie nauczył.

Od kiedy dostał ten list minęło siedem lat. Nie zmarnował tego czasu. Zastanawiał się poważnie nad całą sprawą, analizował, rozważał. Oczywiście, co pewien czas jego stosunek do całej sprawy się zmieniał pod wpływem wieku i doświadczeń. Kiedy myślał nad tym wszystkim, nie wiedział jeszcze z kim będzie miał do czynienia. Kiedy nie znał Anny, myślał, że to energiczna, ale rezolutna, młoda i pełna wdzięku dama, ale ona okazała się niewychowaną piekielnicą.

Nachodziły go teraz te same myśli, co na początku, kiedy był młodym chłopakiem. Buntował się przeciwko takiej niesprawiedliwości. Wmawiał sobie, że prędzej skończy, jako nędzarz, niż ożeni się z dzieckiem młodszym od siebie o dziesięć lat. I tak też myślał obecnie.

Ciotka nie miała racji – nie pokocha Anny i nie da jej miłości. Miłość w jego życiu zjawiła się wraz z pojawieniem się Marleny i odeszła razem z nią. Przede wszystkim, Marlena była rówieśnicą, z którą bawił się jeszcze mając kilka lat w Anglii, a później spotkali się na pokładzie parowca płynącego do Ameryki.

Czas spędzany wspólnie w Ameryce przyniósł im już coś więcej niż ochotę tylko na wspólną zabawę. Dopiero tu zakochali się i po raz pierwszy w życiu poznawał jakąś osobę od początku, mimo iż spędził z nią niemal całe dzieciństwo. To w Marlenie miał swoją prawdziwą drugą połowę. Od czasu jej śmierci wiedział, że nie spotka już takiej drugiej kobiety. „Pierwsza i ostatnia miłość – jak w bajce – myślał – jak w przerażająco prawdziwej bajce.” A teraz miał poślubić tę małą złośnicę? Tę, która najlepiej wie wszystko i nie da się nikomu do niczego przekonać?

Aż zadrżał, kiedy z zadumy wytrąciło go delikatne dotknięcie ręki. To była Matylda. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył jak weszła. Stała za fotelem, poważna i zatroskana. Miała na sobie wciąż tę samą atłasową czarną suknię. Podeszła do biurka spojrzała na papiery.

–List od Klementyny? – potwierdził skinieniem głowy – poznałam po kroju czcionki.

Matylda oparła się na biurku.

–Czytałem go po raz kolejny. – spojrzał na nią uważniej – Po co ci znowu ta czarna suknia? Zmień ją. Przecież Thomas umarł dawno temu. - po dłuższej chwili dodał - Dlaczego w ogóle mnie nie powiadomiłaś o jego śmierci?

–Mówiłam ci już, ale mnie nie słuchałeś. Twoja rodzina była tak zadowolona ze swojej przeprowadzki, że nie chcieliśmy was martwić swoimi kłopotami.

–Swoimi? – spojrzał na nią zirytowany - To był również mój wuj. Przesłalibyśmy przynajmniej kondolencje.

–I co by mi z nich wtedy przyszło? Ożywiłbyś go? A poza tym miałeś wtedy piętnaście lat i zdawałam sobie sprawę, że gdybyś dowiedział o jego śmierci, na pewno byłoby ci przykro. A tego nie chciałam.

–Ale miałem prawo wiedzieć o tym! Tak samo jak Anna ma prawo wiedzieć o tym, co zamierzacie z nią zrobić! - powiedział już gniewnie

–Proszę cię, nie unoś się tak. – Matylda, położywszy na chwilę ręce na jego ramionach, próbowała go uspokoić; po chwili dodała, wskazując na list. - Rozmawiałeś z nią o tym?

–Jeszcze nie próbowałem. Ona nie wie, jak okrutny ją los czeka. Nie będę jej teraz niepokoił.

–Jeremi...

–I tak miała okrutne życie. Czy to prawda z tą trucizną?

–Prawda.

–Hm, aż dziwne, że nic jej nie jest. Zaczekam jeszcze. Biedne dziecko – odpychana i niechciana przez nikogo. Nic dziwnego, że w niej tyle oziębłości i chłodu. Miałem sporo szczęścia w życiu, w porównaniu z nią. A jednak, kiedy pomyślę, że mam z nią się ożenić... ciarki mnie przechodzą.

–Dlatego cała rodzina chciała, żebyś to właśnie ty dał jej miłość. Wyrwałeś się z naszego kraju, tutaj, do tej krainy słońca i szczęścia. Przecież nie jestem ślepa. Widziałam, jak w salonie cię słuchała, z jaką uwagą patrzyła ci w oczy. Spraw, by to z tobą była szczęśliwa.

Podczas, gdy Matylda mówiła, powoli i z namysłem dobierając słowa, on nie mógł nie myśleć o Marlenie i o tym, jak byli razem szczęśliwi – jak piękna i prawdziwa była ich miłość. Gdy w miejscu Marleny pojawiła się Anna, czar zaraz prysł, zabierając ze sobą wszystkie złudzenia.

„Czy mógłbym to zrobić? – zapytał sam siebie – sobie i jej?” To, o co prosiła go rodzina, było sprzeczne z tym, co uważał za wartość w życiu i z tym, co być może uznawała i Anna za szczęście. Wiedział też, że uczucia uciekły z niego dawno temu, jak woda z dziurawego wiadra, a zastąpiły je pustka i chłodna obojętność, nagłe ataki i wybuchy złości i niechęć wobec niespodzianek losu. „Jeśli nie mogę jej pokochać, nie będę z nią. Ona zasługuje na prawdziwą miłość. Ja nic do tej dziewczyny nie czuję.” Matyldzie jednak powiedział co innego

–Nie podjąłem jeszcze decyzji. Najpierw muszę poznać Annę, a ona mnie. Nie mogę wziąć z nią ślubu ot tak, jakbym się wybierał na imieniny.

–Przecież zawsze możesz się z nią rozwieźć.

–Nie, to nie wchodzi w grę. Dlaczego tak w ogóle powiedziałaś?

–Bo to oczywiste.

Spojrzał na nią z wyrzutem.

–Teraz wiem, dlaczego moi rodzice zabrali mnie tu z Anglii. Mieli wobec mnie inne plany i sami nie chcieli spełniać zachcianek starszych, chorych ludzi. Żal mi tylko tego dziecka, bo ona także chce wolności, ale nie wie, co knujecie za jej plecami!

–Pomyśl o pieniądzach, jakie mógłbyś z tego mieć!

–Nie! Nie chcę waszych pieniędzy! - wybuchł znowu i rzucił ramiona w górę, jakby chciał od siebie coś odepchnąć - Zarabiam teraz na siebie. - spojrzał na nią uważnie – A ty mogłabyś tak postąpić na moim miejscu? – patrzył jej teraz prosto w oczy – Mogłabyś poślubić kogoś, kto jest ci całkiem obcy i kogo nawet nie lubisz, tylko po to, żeby mieć pieniądze? – Matylda milczała, a po jej plecach przeszedł dreszcz. Po tym, co jej powiedział zdała sobie sprawę z tego, że to nie możliwe. – Ja już kochałem raz i ty też. I oboje wiemy co to znaczy i jakie to ważne. Teraz pora na Annę.

 

3. Felicja

W tym samym czasie, gdy Jeremi rozmawiał z Matyldą, Anna leżała w łóżku po zrobieniu wieczornej toalety. Biernie gapiła się w płonącą tuż przy łóżku świecę i chwiejne cienie rzucane przez jej blade światło na ścianę – nie mogła jednak zasnąć. W głowie wciąż słyszała odgłosy mijającego dnia, w którym tyle się wydarzyło. Oto dziś postanowiła, że jej życie będzie całkowicie

inne od tego, które prowadziła na starym lądzie. To będzie jej własne życie, układane tylko i wyłącznie przez nią.

To dziś poznała Jeremiego, którego nie widziała przez całe swoje życie. Dziś wyjawiła mu swoją wielką tajemnicę i wiedziała, że on, w przeciwieństwie do pozostałej części rodziny, uwierzył jej. A jednak powiedział jej, że zachowuje się jak dziecko. Nie przeszkadza jej, że ciotka ją tak traktuje, ale jeśli już Jeremi jej tak powiedział, to chyba coś w tym musi być. I to, że o ona niczym nie wie – ale o czym miała wiedzieć? To chyba nie było nic dobrego, bo jej wyraźnie współczuł – widziała i czuła to.

Żałowała teraz, że tak wybuchnęła. Złość była jakby jej drugą naturą i czuła, że nie mogła na to nic poradzić. „Powiedział mi, że o niczym nie wiem i to prawda: o niczym nie wiem. W Anglii też nie mogłam się niczego dowiedzieć. Jedyne, czego mogłam się domyśleć, to to, że coś knują za moimi plecami, a ja nie wiem, co. Dlaczego mnie tu wysłali? Przecież powtarzali mi tyle razy, że zgniję w tamtym domu. Musiałam chyba im nieźle zaleźć za skórę, żeby ich zmusić do wysłania mnie tu.

A Matylda? Dlaczego akurat ona ze mną pojechała? Przecież ona nigdy nie chciała nawet pójść ze mną na spacer po plaży, a co dopiero wsiąść na statek? Zawsze wszędzie jeździłam tylko z rodzicami. Owszem, nie zawsze chcieli mnie brać, ale im przypominano, że jestem przecież ich córką i mają obowiązek mnie brać ze sobą na wakacje. Traktują mnie jak dziecko, bo twierdzą, że nie dorosłam jeszcze do pewnych rzeczy. Jeżeli dorosłością ma być ukrywanie prawdy przed całym światem, to ja chcę pozostać dzieckiem na zawsze.”

Anna nigdy nie mogła pozbyć się uczucia, że jest czymś, co wszystkim przeszkadza. Instynktownie domyślała się, że rodzina pozbyła się jej z domu, ale nie mogła się domyśleć, dlaczego akurat wysłali ją tu, a nie na przykład do internatu w Anglii. Może wiedzieli, że i tak to nic by nie dało? Uciekłaby stamtąd przy pierwszej lepszej okazji. Może wtedy miałaby nawet lepsze życie? To byłoby takie niezależne od nikogo i niczego życie, samodzielne. Nikt by jej zresztą specjalnie nie szukał. Być może oni wpadli na to pierwsi i pozbyli się jej z rodziny właśnie w taki sposób, nawet nie pomyślawszy o szkole dla niej. „Po prostu poświęcili mnie, dla odzyskania swojego spokoju i ogólnej samo-satysfakcji.”

Takie przemyślenia przywiodły jej na myśl pewien artykuł ze starej, wygrzebanej ze strychu gazety. Opisywano w nim postępowanie ze zwierzętami przeznaczonymi do eksperymentów. Zwierzęta były męczone, poddawane okrutnym cierpieniom i traktowane jak przedmioty, a nie żywe, czujące istoty. Mimo wszystko dowodzono w tym artykule, że lepiej będzie, jeśli tych parę zwierząt poświęci się nauce niż miałoby to mieć miejsce z udziałem ludzi.

Po pierwszym przeczytaniu Anna wpadła w złość. Później jednak zastanowiły ją opisy eksperymentów i spostrzegła, że bardzo dużo z tego, co opisywał artykuł odnosi się również do jej własnego życia. Anna często wyobrażała sobie siebie samą, siedzącą w klatce, nie mając jakiegokolwiek pojęcia o świecie szerszym od laboratorium, zaszczutą, głodną uznania, krzykiem i złością domagającą się o to, by ktokolwiek przypomniał sobie o jej istnieniu.

Była istotą, wobec której zastosowano jedynie podstawowe zasady humanitaryzmu: to znaczy zadbano o to, by poszła do szkoły podstawowej, żeby nie została analfabetką, dano lalki do zabawy, żeby wiedziała, na kogo ma wyrosnąć i żywiono od czasu do czasu.

Jednak nikt z nią nie rozmawiał, a od czasu do czasu podrzucano jej inne zwierzątka, które także nie rosły w lepszych warunkach i również nie były szczęśliwsze od niej. Zawsze tak żyła i zawsze zdawała sobie z tego sprawę. Teraz wreszcie zdecydowano się na rozpoczęcie eksperymentu i wysłano, ją bez jej zgody, czy opinii do Ameryki. Jednak z tego, co zdążyła zauważyć, eksperymentator nie bardzo palił się do tego, by rozpocząć badania. Może nawet więcej – może da jej nieco swobody, lub w ogóle wypuści na wolność?

To byłoby spełnienie marzeń. Ale nawet on jej nie powie, po co jest potrzebna wszystkim tym ciotkom i wujkom i jaki był cel ich działania? Dlaczego wysłali akurat ją, a nie jedną z jej kuzynek? Czy wysłali ją tu, żeby urzeczywistnić jakieś swoje tajne plany, czy raczej po to, by się jej pozbyć raz na zawsze? „No, po co ja im jestem potrzebna? Dlaczego nikt mi tego nie wyjaśni?” Annie pękała głowa od tych wszystkich pytań, ale odpowiedziała sobie sama: „Małym zwierzątkom się nic nie mówi. One są po to, by cierpieć za innych.” Zasnęła, ogarnięta podobnymi, gorzkimi myślami.

***

Do Anny przyszedł Jeremi przed zaśnięciem, aby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Cały wieczór cicho obserwował Matyldę, czy ona tego nie zrobi, ale gdy spostrzegł, że udała się do swojego pokoju w szlafroku, wiedział, że idzie na nocny spoczynek. Zdziwiło go trochę, że jej własna ciotka nie poszła sprawdzić, czy Anna dobrze śpi.

Pamiętał, jakie to było ważne dla niego. Przez wiele lat nie mógł zasnąć spokojnie, dopóki matka nie zajrzała do pokoju i nie sprawdziła, czy spokojnie śpi. Wprawdzie udawał, że śpi tylko do tego momentu, a dopiero potem zasypiał spokojnie. Dlatego postanowił sam to zrobić.

Cicho i powoli otworzył drzwi do pokoju Anny i zajrzał do środka. Do pokoju wdarł się promień światła z korytarza, który wystarczył, aby ledwie oświetlić śpiącą. Anna nie miała spokojnej twarzy, jaką często mają dzieci w jej wieku. Zamiast tego, malowała się powaga i napięcie, tak nienaturalne dla dzieci w jej wieku. Wydawało mu się, że śpi snem czujnego żołnierza.

Spała tak jakby sama czuwała nad swoim snem. „Czyżby czuwała, żeby jej nikt nie skrzywdził? Przecież to tylko dziecko” – pomyślał – Może ciotka miała rację, mówiąc, że dla niektórych nie ma młodości; że od razu wkraczają w dorosłość?” Ostrożnie podszedł do łóżka i delikatnie usiadł na jego koniuszku. Przyglądał się nadal śpiącej – była smutna, ale nie przygnębiona. Sprawiała wrażenie osoby bezbronnej, a jednak walczyła. „Jeżeli ona walczy ze swoim losem, to jak ja mam się zachować? Przecież to ode mnie zależy, co z nią będzie” – czuł się za nią odpowiedzialny od chwili, kiedy dowiedział się o woli seniorów wobec niego i jej.

A teraz miał poważny dylemat, ponieważ, tak jak nigdy nie sprawiało mu problemu posłuszeństwo wobec starszych – bez mrugnięcia okiem wykonywał wszystkie polecenia – tak tym razem chodziło nie tylko o jego życie, ale i czyjeś. Wymagano od niego, by był odpowiedzialny za los tego dziecka. Jeśli zgodzi się na ślub z nią, będzie to spełnienie woli starszych i dobra sumka pieniędzy dla niego, ale też oczywista kompromitacja w towarzystwie. Tu jest mieszane towarzystwo i nie koniecznie muszą znać wszystkie powiązania w rodzinach i powody decyzji seniorów. Dlatego też będzie to dziwne, gdy weźmie o dziesięć lat młodszą Annę za żonę. Może nawet posądzą go o złe skłonności wobec małoletnich dziewczynek.

Poza tym, rodzina wymaga, by dał jej miłość, ale to nie możliwe – nie można pokochać kogoś ot tak, jakby się brało gorzkie lekarstwo, które zaraz zacznie działać. Dobrze wiedział, że nie pokocha Anny i nie da jej tego szczęścia, na które zasługiwała.

Jego rodzice też tak byli dobrani – wiedział o tym. Na początku było im ciężko, ale w miarę upływu czasu poukładali sobie osobne życia tak, by sobie nawzajem nie przeszkadzać, a jednak żyć wspólnie. Jednak, czy naprawdę byli szczęśliwi, tam głęboko w sercu, tego nie był nigdy pewien. On sam nigdy tak nie chciał żyć. Gdy tak rozmyślał, usłyszał ciche:

–Jeremi? Co ty tu robisz?

–Patrzę jak pięknie śpisz.

–Hę? Jakieś bzdury opowiadasz.

–Naprawdę.

–Jeremi, mogę cię o coś zapytać?

–Oczywiście.

–Powiesz mi, po co tu przyjechałam?

–Posłuchaj, prawda może czasami zabić człowieka; szczególnie tak młodego jak ty. Nie protestuj, wiem, co mówię. Wiem, że chcesz się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ale niestety, musi... minąć trochę czasu – chciał powiedzieć ”musimy się lepiej poznać”, ale nie wypowiedział tego na głos – niedługo dowiesz się wszystkiego, ale ja nie mogę powiedzieć tego sam. Musisz się dowiedzieć tego od kogoś jeszcze.

–Od Matyldy?

–Czemu zaraz od niej?

–Oprócz ciebie tylko ona tu jest.

–Może...zobaczysz sama. Na razie bądź cierpliwa i korzystaj z tego, co tu masz. -No dobrze – westchnęła Anna – niech będzie jak mówisz.

–Jutro mam dla was obu miłą niespodziankę, poznacie moich przyjaciół.

–W porządku, ale teraz pozwól mi się wyspać.

–Ach no tak, dobranoc

–Dobranoc, Jeremi.

Wyszedł z pokoju Anny i udał się do własnego. Niczego nie wyjaśnił, jak zamierzał, a jedynie przedłużył niepewność i niecierpliwe oczekiwanie. Niestety, nie mógł się zdecydować na to, aby prawda padła z jego ust. Musiał obarczyć tą odpowiedzialnością kogoś innego. Sam nie mógł tego powiedzieć. Zmęczony rozmyślaniami zasnął bardzo późno.

***

Nazajutrz zastał Annę pierwszą przy śniadaniu. Uśmiechnął się do niej i przywitał:

–Dzień dobry, widzę, że już się czujesz o wiele lepiej. A gdzie jest ciotka? To znaczy…

–Matylda? – dokończyła Anna – Śpi jeszcze; zawsze wstaje ostatnia. A jak tobie się spało?

–Ach, spałem jak kłoda – skłamał.

–Ja też. Nie mogę się już doczekać tej niespodzianki. Ciotka też jest uwzględniona?

–Hm, mam nadzieję, że tak. Chyba, że nie będzie chciała.

–Jak ją znam, to pewnie wykręci się bólem głowy i zostanie w domu. Nie lubi nigdzie wychodzić i zawsze zostaje.

–Dzień dobry wszystkim. – usłyszeli niespodziewany głos z drugiego salonu, z którego Matylda przeszła do jadalni.

Do tej pory Matylda zjawiała się w salonie na śniadaniu zawsze ostatnia albo wcale, dlatego 0boje zamilkli i wybałuszyli oczy ze zdziwienia. Jednak nie tylko dlatego, że zjawiła się tu przed dziewiątą rano. Pozwoliła sobie także na przybycie na śniadanie w szlafroku. Dziwnie to wyglądało dla Jeremiego, przyzwyczajonego do siadania przy śniadaniu w pełnym garniturze.

Matylda, jakby tego wszystkie nie dostrzegła. Zasiadła tylko do stołu i zaczęła nakładać sobie jedzenie. To także Annę bardzo zdziwiło, ponieważ dotychczas Matylda jedynie zamawiała małą mocną kawę i zwykła nic nie jadać aż do obiadu. Teraz jej talerz obfitował w różnorodne potrawy. Matylda zwróciła wreszcie uwagę na ich nieruchome spojrzenia i wybuchła śmiechem.

–Dlaczego tak patrzycie oboje, jakbyście zobaczyli ducha? - zapytała z uśmiechem.

–Szlafrok, Matyldo – powiedział Jeremi.

–Ach, to nic. Przecież jesteśmy domu, prawda? Poza tym, kazałeś mi się wyluzować, więc się staram. Zdążyłam usłyszeć że, mowa była o jakiejś

niespodziance. Jeremi, możesz mnie oświecić, w czym rzecz? - mówiła energicznie i wesoło, jakby nie usłyszała szoku w jego głosie.

–No cóż, to miała być niespodzianka, ale... no dobrze, wiedzcie już teraz, że zabieram was dziś do galerii nowych, nieznanych nikomu artystów. Prowadzę kilka takich galerii i szukam wybitnych talentów.

–To bardzo szlachetnie z twojej strony Jeremi – pochwaliła go Matylda. - Chętnie się tam wybiorę.

Anna znowu zdziwiła się, że ciotka w ogóle wyraziła chęć wyjścia z domu. W Anglii nigdzie do tej pory nie zwykła chadzać, a już na pewno nie do galerii. To było bardzo dziwna, nagła zmiana.

–Będzie ciocia chciała wyjść? Z domu? Do galerii? – Zaczęła nieśmiało Anna.

–Oczywiście – nie zamierzam spędzić tu całego dnia.

–No to wspaniale. Myślałem, że w ogóle nie lubisz wychodzić z domu.

–Ha, tak twierdzą moi krewni, którzy mnie w ogóle nie znają. Podaj mi masło Anno.

Uwagi Matyldy i Jeremiego trochę Annę poirytowały – wiedziała, że obie były skierowane pod jej adresem. Postanowiła jednak, że na przekór wszystkiemu, postara się dziś nie stracić humoru.

–Tak, czy inaczej, mam nadzieję, że będziemy się dziś świetnie bawić.

–Wyjeżdżamy zaraz po śniadaniu? – spytała Anna.

–Nie, koło południa, żebyście miały czas się przygotować. A po wizycie zapraszam was na obiad do restauracji.

–Przepraszam, czy Anna nie jest za młoda, żeby chodzić do restauracji?

–Nie, tutaj do restauracji chodzą nawet dzieci. – wyjaśnił Jeremi – Oczywiście pod opieką rodziców lub innych osób dorosłych. A Anna będzie miała aż dwie dorosłe osoby, czyż nie?

–No tak – westchnęła Matylda – wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że to inny kraj, inni ludzie i inne zasady.

–Nie martw się. Ze mną też tak było. Ale można się szybko przyzwyczaić.

–To musi być trudne. – odrzekła Matylda

–Ale można z tym żyć, zapewniam cię. – zażartował Jeremi

–Cóż, powiem szczerze, że nie za bardzo mi się to podoba.

–Ciociu, jeszcze nawet nigdzie nie byłaś, a już mówisz, że ci się nie podoba – wtrąciła Anna.

–Moje drogie dziecko, wczoraj Jeremi zaprosił mnie na spacer po parku i zaręczam ci, że na razie widziałam przynajmniej trochę więcej niż ty. Po za tym, mówiłam o zasadach tu panujących, a nie o wyglądzie miasta, które jest z resztą bardzo ładne na pierwszy rzut oka. - Matylda wygłaszała te uwagi tonem niani znudzonej wielokrotnym powtarzaniem ich dziecku.

Anna nabrała powietrza, by wygłosić swoją uwagę, ale przerwał jej Jeremi.

–Zanim znów się pokłócicie, chciałbym jeszcze spokojnie skończyć śniadanie; w porządku? – Anna i Matylda uspokoiły się i wszyscy skończyli śniadanie w milczeniu.

***

Tuż po południu wszyscy byli już gotowi do wyjścia. Dzień był skwarny i gorący – było duszno i nawet najmniejszego podmuchu wiatru. Dlatego też Anna założyła jedyną przewiewną, uroczą - według matki - jasnoróżową sukienkę z bufiastymi rękawami, której nienawidziła. Uważała bowiem, że wygląda w niej na parę lat młodszą niż była. Nawet Matylda po raz pierwszy od bardzo dawna założyła tym razem nie czarną, lecz chabrową suknię z cienkiego jedwabiu. Jeremi jak zwykle, był ubrany w jasny garnitur i słomkowy kapelusz.

Wkrótce ruszyli razem w pełnym słońcu. Jeremi wybrał odsłoniętą kolasę, bo nie chciał, by wszyscy dusili się w ciasnej karecie. Jedyną osłoną dla dam były parasolki, a dla Jeremiego kapelusz. I tylko on czuł się dobrze – obie damy, jeszcze przyzwyczajone do zimnego wiatru i chłodu, dusiły się w skwarnym,

nieruchomym powietrzu, które od początku odebrało im chęć podziwiania widoków.

Na szczęście hol pałacu, gdzie miała odbyć się galeria, był marmurowy i było tam nieco chłodniej. W dodatku rozdawano darmowe napoje chłodzące. Anna jednym haustem wypiła swoją porcję, po czym poprosiła o następną, a za chwilę, swoim zwyczajem, zagubiła się gdzieś w tłumie. Ciotka piła swoją porcję po łyczku i w przeciwieństwie do Jeremiego, nie rozglądała się za Anną. „Nie martw się o nią, ona już taka jest – mówiła – zawsze chodzi swoimi drogami.”

Na ścianach ogromnej sali wisiały ciasno powieszone prace malarzy, a po sali, po holu i po dziedzińcu, przechadzały się tłumy ludzi, którzy oglądali, podziwiali, zachwycali się, a czasami krytykowali obrazy. Zarówno Anna jak i Matylda czuły się obco w tym towarzystwie, lecz żadna z nich tego nie przyznała. Nie widziały zbyt wielu dzieł malarstwa i nie znały żadnego stylu ani epoki. Chodziły więc od obrazu do obrazu, udając, że im się podobają, jednak w głębi duszy doszukiwały się jakiegokolwiek sensu w prawie każdym z nich.

Nawet Anna, która miała nieco większe doświadczenie niż ciotka, nie mogła zrozumieć „o co w tym wszystkim chodzi?” Wtem, zatrzymała się przed obrazem przedstawiającym nagą kobietę, którą oddzielała jakby przezroczysta ochrona przed mnóstwem dziwacznych, powykręcanych, pożółkłych twarzy z wybałuszonymi oczyma i pożółkłymi zębami.

Nie zwróciłaby na ten obraz w ogóle uwagi, gdyby nie wyraz twarzy kobiety tkwiącej w zamknięciu. Nie wiadomo było, bowiem, w którą stronę ona patrzy – czy po prostu przed siebie, czy na te dziwne twarze, „A może ona w ogóle nie patrzy, tylko jest zamyślona – myślała Anna – przecież ludzie w zamyśleniu często patrzą wprost przed siebie, prawda? Nie wiadomo, co ona przeżywa” – Anna nie widziała w oczach kobiety lęku przed okropnymi gębami; widać było, że się ich nie boi – „na jej twarzy nie drga ani jeden mięsień – a może nic nie przeżywa, może już się przyzwyczaiła do swojej sytuacji i jest już spokojna.”

Anna podziwiała tę postać, ponieważ sama czuła się jak ona. Stała wpatrzona w ten obraz, czując, że oto ktoś przedstawił obraz postaci, która nie wie, czy ta pustka i samotność, którą jest otoczona to jej przekleństwo, czy ochrona przed okrutnym i zniekształconym światem tamtych gąb; nie jest pewna czy ta rezerwa i chłód, tkwią są w niej, czy są nieodłącznym wynikiem wzajemnych relacji postaci zza osłony i jej samej; zastanawiała się, czy gdyby nie było tej osłony to czy stałaby się taką samą wykrzywioną okropną gębą, czy zostałaby przez nie... zjedzona.

Anna ujrzała w przedstawionym obrazie samą siebie i zdała sobie sprawę z tego, że oto ktoś przedstawił jej własne myśli i przeżycia w jednej sytuacji. Od tamtych ludzi postać dzieliła jedynie cienka niewidoczna klatka, a Annę, wbrew pozorom, od jej krewnych oddzielały te same cechy, które posiadali oni: wewnętrzny chłód, nieposłuszeństwo, pragnienie bycia samowystarczalnym i niezależnym od wszystkiego i od wszystkich; ale sądziła, że nie było w niej chęci doznawania przyjemności z wyrządzania przykrości bliskim – w tym jednym nie była podobna do postaci na obrazie. „A może oni tacy nie są?” Może tylko ona ich takimi widzi? Stałaby tak jeszcze długo, gdyby nie ledwo wyczuwalne dotknięcie czyichś dłoni na plecach. Ich właścicielka za plecami zapytała:

–Podoba ci się ten obraz? – Anna usłyszała obcy kobiecy głos i w mig obróciła się. Za nią stała średniego wzrostu, drobna, blada jakby brunetka. Anna jeszcze nie widziała tak krótkich włosów u żadnej kobiety.

–Kim pani jest?

–Jestem Felicja – kobieta podała Annie rękę, którą dziewczyna zaraz uściskała.

–Czy pani jest znajomą Jeremiego? To jego wystawa.

–Jeremiego? Tak, jesteśmy przyjaciółmi, a ty? Czy ty też go znasz?

–Czy go znam? To mój kuzyn.

–Twój kuzyn? Hm, w takim razie musisz koniecznie się z nim spotkać, szuka cię wszędzie. Mówi, że chciałby wszystkim przedstawić swoją kuzynkę z Anglii, która gdzieś się zapodziała. Chyba jestem pierwsza.

–Anna, miło mi.

–Mów mi po imieniu, Anno.

–Dziękuję. – Anna z miejsca poczuła sympatię do tej uśmiechniętej, miłej kobiety.

–Chodź, zaprowadzę cię do Jeremiego. – chwyciła rękę Anny. Anna, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, że jest dorosła, pozwoliła się poprowadzić za rękę jak małe dziecko. I tak była sama zaskoczona swoją reakcją, że nie zdążyła zareagować. W drodze przyglądała się Felicji, a zwłaszcza niezwykle krótko ściętym włosom o nieokreślonej barwie. Dla Anny nie lada sensacją było to, że nie były ani rude, ani kasztanowe, ale... purpurowe!

Matylda z Jeremim aż zaniemówili z wrażenia, gdy zobaczyli jak Felicja prowadzi za rękę Annę, która nie wyrywa się i nie wrzeszczy, ale posłusznie idzie za nią. Jeremi wyraźnie odetchnął z ulgą – nie wiadomo, czy z powodu odnalezienia się Anny, czy też łapał oddech po zaskakującym widoku.

–Nareszcie jesteś, gdzieś ty się podziewała? Już myślałem, że zgubiłaś się gdzieś.

–Ja...

–Nie tłumacz się, wiesz, że mieliśmy trzymać się razem.

–Wcale nie - zaprotestowała

–Owszem tak, chciałem o tym ci powiedzieć, ale wyrwałaś się pierwsza i zniknęłaś nam z oczu.

–Szukaliśmy ciebie z niepokojem po całym tym pałacu. – skłamała teatralnym tonem ciotka – Udowodniłaś, że nie można na tobie polegać. Od teraz będziesz chodzić tylko w naszym towarzystwie – rozkazała ostro.

Annie zakręciły się łzy w oczach, ale je skryła pod powiekami. Wstyd zrobiło jej się przed Felicją, bo znowu potraktowali ją, jakby miała dziesięć lat, a nie piętnaście. Musiała zrobić na niej okropne wrażenie tym, co usłyszała od jej krewnych. Zawiodła się także na Jeremim, ponieważ oficjalnie okazał się tak samo służalczy i pokorny jak oni wszyscy – jak cała ta rodzina. Sytuację uratowała Felicja:

–Jeśli na prawdę jest tak nieodpowiedzialna, jak mówicie, to już ja jej przypilnuję. Będzie ze mną chodzić aż do końca wystawy, a potem oddam ją w wasze ręce.

–No dobrze, niech będzie. – powiedział Jeremi –Będziesz się trzymać Felicji? – Anna tylko skinęła głową.

–No to idziemy – odwróciły się obie i odeszły. Gdy odeszły już bezpiecznie daleko, Felicja puściła rękę Anny i odezwała się z uśmiechem:

–Dostało ci się.

–Jestem do tego przyzwyczajona. Wszędzie i zawsze chodzę sama, więc i tym razem poszła sama zwiedzać.

–O ile wiem, dzieci zawsze trzymają się rodziców.

–Po pierwsze, oni nie są moimi rodzicami, ale tylko krewnymi, a po drugie, nie jestem dzieckiem.

–Naprawdę? Ale gdzie są twoi rodzice w takim razie? Chyba nie jesteś sierotą?

–Nie, nie jestem. Ale oni zostali w Anglii. Moi rodzice byli chyba jednak świetni, bo pozwalali mi chodzić, gdzie tylko chciałam i robić, co mi się podobało, a tutaj widzę, że muszę chodzić gdzie mi każą i robić co im się podoba.

–Pozwalali ci chodzić? Gdzie tylko chciałaś? I nikogo nie interesowało, co robisz i gdzie jesteś?

–Służba mnie pilnowała. Ale nie zawsze. Ale ja po prostu wszystko zawsze robiłam sama, bez niczyjego zezwolenia.

–A tamten obraz, przy którym cię poznałam, – dlaczego właśnie on cię zainteresował? Wpatrywałaś się w niego z taką uwagą.

–Właściwie nie wiem – Anna przystanęła – Nie dlatego, że był ładny, czy interesujący; jedyne, co mnie do niego przyciągnęło, to fakt, że zrozumiałam, jak mogła się czuć tamta dziewczyna w niewidzialnej klatce. Czuła się osaczona – pewnie nie wiedziała, po co w ogóle przyszła na świat, skoro musi wciąż tkwić w tym zamknięciu... w tej klatce – Anna przerwała, bowiem zauważyła, że Felicja wpatruje się teraz w nią ze skupioną uwagą. Nagle Felicja wykrzyknęła:

–Tak! To dokładnie to, co chciałam pokazać!

–To twój obraz? Ty go namalowałaś?

–Ja; a ty jesteś pierwszą osobą, która zinterpretowała obraz właśnie tak samo jak ja! – teraz Felicja zmieniła się nie do poznania. Zniknęła gdzieś tamta poważna i dostojna kobieta, a pojawiła się pełna energii dziewczyna.

–Chcesz sprawdzić? Tam jest mój autograf. – I zanim Anna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Felicja pociągnęła za sobą Annę i przepychając się z nią przez tłum, niczym lokomotywa pędząca z małym wagonem, gnała do tamtego obrazu, aby udowodnić Annie, że jest jego autorką. Anna nie wierzyła własnym oczom oraz własnemu szczęściu – oto zjawiła się w jej otoczeniu osoba, która wreszcie rozumiała, co ona czuje i reagowała podobnie jak ona sama. Tymczasem obie przystanęły przed wspomnianym obrazem.

–Widzisz? – wskazała Annie podpis – Czekałam aż ktoś podejdzie i zauważy. I oto jesteś. Kim ty jesteś? Skąd przybyłaś? – Felicja patrzyła na Annę jak na coś cudownego.

–Jak to skąd? Z Anglii! – żartem Anna powiedziała, ale przecież miała świadomość, że nie o to Felicji chodzi. „A więc to ona, a nie Jeremi będzie moim tu sprzymierzeńcem i przewodnikiem... przewodniczką” – myślała.

–Nie wiem o tobie wielu rzeczy, ale wiem jedno – na moim obrazie namalowałam właśnie ciebie; mimo że nie znałam cię wcześniej. To ty jesteś tam zamknięta.

–Ale ja chcę stamtąd uciec. – Anna powiedziała to zanim jeszcze zdążyła pomyśleć, co mówi.

–No to musimy pomyśleć, co zrobić, żeby do tego doszło. – powiedziała Felicja, po czym wręczyła Annie maleńką karteczkę. W tym momencie nadszedł Jeremi.

–No, Anno, zrobiło się już późno. Mam nadzieję, że spodobała ci się wystawa i że zdążyłaś zgłodnieć do tej pory.

–Tak – potwierdziła Anna. Nie dodała tylko, że obudził się w niej nowy głód – głód podzielenia się swoim światem z kimś, kto ją rozumie i jest taki sam jak ona; z kimś, kto obudzi w niej uśpione ludzkie uczucia prawdziwej radości, piękna, ciepła i spokoju.

–W takim razie idziemy. Felicjo, chciałbym cię pożegnać. – Felicja, zgodnie ze swoim zwyczajem, który Jeremi już znał, podała mu rękę jak mężczyzna, a on po męsku uścisnął jej dłoń. Matylda także zdążyła zwrócić na to uwagę. Nie spodobało się jej, że Felicja wprowadza nowe zwyczaje i nie zachowuje tradycji.

Tego wieczoru Anna czuła się zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia. Nie słyszała już złośliwych docinków ciotki ani kąśliwych spostrzeżeń Jeremiego. Nawet nie czuła smaku jedzonych potraw – tak spodobało jej się spotkanie z Felicją. Wciąż na nowo przeżywała wszystkie chwile i emocje, jakie obudziły się w niej podczas spotkania. Czuła, że między nią, a Felicją nawiązuje się jakaś więź. Chciała ją kontynuować - chciała, aby to się rozwijało, bo to budziło w niej uśpioną życzliwość dla świata i ludzi.

Jeremi i Felicja skupili się na omawianiu wrażeń z wystawy. Anna mówiła także, ale bardzo ogólnikowo, żeby nie zauważyli, że prawie wcale nie pamiętała tego, co tam było – oprócz tamtego jednego obrazu.

Przed położeniem się do łóżka Anna wyjęła z kieszeni sukienki schowany tam ukradkiem kartonik od Felicji. Było na nim jej imię, nazwisko i adres jej domu. Tym razem Anna zasnęła lekko, z postanowieniem odwiedzenia swojej nowej przyjaciółki następnego dnia.

4. Druga strona medalu

Podczas wystawy Matylda przez pewien czas została pozostawiona sama sobie i z niepokojem kręciła się po marmurowych salach. Do tej pory zawsze towarzyszył jej ktoś z bliskich albo chociaż Anna. Od śmierci Thomasa pilnowano, by nie pozostawała sama i to jej odpowiadało. Teraz Anna, zajęta poznawaniem nowego środowiska, a Jeremi żegnaniem gości, byli daleko. Z zamyślenia wyrwało ją ciche chrząknięcie i odór alkoholu.

–Słucham – spytała sucho.

–Witam, nie chciałbym, aby tak piękna dama spędzała czas samotnie w takim miejscu jak to. - mówił do niej jakiś pulchny, niski i podpity jegomość.

–Właśnie życzę sobie spędzać czas samotnie.

–I nie życzy sobie Pani żadnego towarzystwa?

–Z pewnością nie Pańskiego.

–Hm, to najmocniej przepraszam, jeśli Pani w czymś ubliżyłem. Jakaż to przyczyna każe Pani mnie unikać?

–Chociażby fakt, że Pana nie znam.

–Ach, no tak; pozwoli Pani, zatem, że się przedstawię, Thomas Frank – mężczyzna próbował ucałować rękę Matyldy, ale ona w porę ją wyszarpnęła i odsunęła się z obrzydzeniem od cuchnącego i chwiejącego się osobnika – Czy zechciałaby szanowna Pani towarzyszyć mi w zwiedzaniu wystawy?

–Nie, proszę się odsunąć i zostawić mnie w spokoju!

Mężczyzna odsunął się na chwilę, ale za moment znów zagadnął Matyldę z daleka:

–Proszę nie wziąć mnie za kompletnego bęcwała, ale chciałbym zapytać, czy rozumie Pani coś z tych obrazów?

–Cóż za pytanie, naturalnie, że rozumiem, wyrażają one stan duszy autorów. – odparła teatralnie Matylda.

–To już wie Pani więcej ode mnie. A co na przykład wyraża według szanownej Pani ten obraz? – mężczyzna wskazał obraz, na którym dominowały czarne pionowe kreski na niebieskim tle.

–Nie wiem, być może autor był w więzieniu. – Matylda podała pierwsze skojarzenie, które jej przyszło do głowy.

–Autor był w więzieniu. – powtórzył Thomas Frank – Pani jest geniuszem! Ledwo spojrzała Pani na dzieło i rozumie Pani, co ono wyraża! To po prostu niewiarygodne. Szczerze powiem, że sam nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi w którymkolwiek z nich. - Mężczyzna ponownie zbliżył się do Matyldy – A może jednak porozmawiamy o tych obrazach przy filiżance kawy w niedalekiej kawiarence?

–Niech pan mnie wreszcie zostawi!

Wtedy nadszedł Jeremi ze słowami

–Tu jesteś, szukam cię wszędzie... - Wtedy spostrzegł w jakiej sytuacji jest Matylda. - A ty, co tu robisz krętaczu? Chciałeś oszukać tę niewinną damę, co? Już cię tu nie ma! – Thomas Frank włożył ręce do kieszeni i wyniósł jak niepyszny bez słowa.

–Bardzo ci dziękuję Jeremi, że tak dzielnie wybawiłeś mnie z rąk tego intruza.

–Nie przesadzaj, to była moja powinność. A to pewnie jakiś oszust matrymonialny. Tacy polują na bogate dziedziczki, żeby potem zedrzeć z nich cały majątek i porzucić. Pełno tu takich typów.

Matylda zastanawiała się przez chwilę, czy by nie zapoznać owego dżentelmena z Anną. Jeremi nic więcej nie mówił, aż do chwili wyruszenia spod galerii do domu.

–Nie można żadnej z was spuścić z oczu ani na chwilę. – skomentował po chwili zachowanie obu – Co rusz to któraś z was się gubiła albo potrzebowała pomocy. Anno, miałem cię przedstawić swoim przyjaciołom i nic z tego nie wyszło. Kompletna porażka z wami!

Anna wpatrywała się w szyby pojazdu i nie odezwała się. Wreszcie odpowiedziała:

–Przecież ja się sama przedstawiłam twoim przyjaciołom. Felicja mi w tym pomogła.

–No tak, Felicja – zapomniałem, że ta kobieta nie uznaje żadnych zasad.

–Naprawdę? – Anna aż westchnęła z zachwytu.

–A widziałeś jak się dzisiaj zachowała wobec nas? Nie świadczy to niej dobrze. Nie sądzę, by była damą, czy arystokratką. Ta Felicja na pewno nie jest grzecznym dziewczątkiem. To pewnie feministka – Matylda wypowiadała ostatnie słowo jak okropne przekleństwo.

–Kto to jest feministka? – Anna spytała o wyjaśnienie.

–To kobieta, która chce mieć prawa na równi z mężczyznami. - odparł Jeremi

–Felicja chce mieć prawo do wyborów? Do samodzielnego życia? Do zarabiania pieniędzy? - wyliczała Matylda. - Coś nieprawdopodobnego!

–Tak, tak, mi też w to ciężko uwierzyć. Od jakiegoś czasu próbuję jej to wyperswadować, ale bez skutku. - odpowiedział Jeremi

–Nie mogę uwierzyć, że akurat ty to mówisz. – nie dowierzała Anna – Człowiek, który jeszcze kilka dni temu przekonywał nas, że w tym kraju można żyć inaczej niż gdzie indziej. Ale ty chyba nie chcesz żeby było inaczej Jeremi, prawda?

–Jesteś jeszcze za młoda, nie znasz się na tym…-odparła natychmiast Matylda.

–Prędzej, czy później i tak dowiem się, o co wam wszystkim chodzi, a także o tym, co tak skrzętnie przede mną ukrywacie; bo jest jasne, że coś przede mną ukrywacie.

–Nie wiesz, co mówisz dziewczyno! Oskarżasz nas o coś, co nie jest prawdą! - znowu wtrąciła Matylda.

–A teraz to już kłamiesz ciociu.

–Milcz! – Krzyknął Jeremi – Nie będę dłużej słuchać jak nas obrażasz!

–Nie mogę się doczekać, kiedy będę się mogła od ciebie wyprowadzić. Nie będę już musiała słuchać ani twoich rozkazów ani poniżania ciotki.

–Nigdy się na to nie odważysz. Nie wiesz jak to jest – dbać o własne życie, stanąć na własnych nogach. Będziesz musiała przestać się bawić, a wziąć się do porządnej roboty, bo na razie tylko się bawisz. - mówił głośno Jeremi.

–Ty po prostu nie wierzysz we mnie. Nie wierzysz, że mogłabym sama wpływać na swój los.

–Zgadzam się z Jeremim. -wtrąciła Matylda.

–Dotychczas jeszcze żadna kobieta, którą znałem nie pokazała mi, że mogłaby być niezależna, lepsza od mężczyzn i samodzielnie stanowić o swoim życiu. - kontynuował Jeremi - Dlaczego więc ty masz być inna?

–A Felicja? - spytała Anna.

–Cisza! Zaprzestańcie już, uszy mi już puchną od tego obrzucania się! – głośna uwaga rzucona przez Matyldę wybuchła tak nagle jak granat. Miała dosyć kłótni obojga. Jednak ze szczególnym wyrzutem patrzyła na Jeremiego. „Aha, zdenerwowało ją to, że Jeremi powiedział o wszystkich kobietach, które zna” – zgadła Anna – „Także o niej.” Od tego czasu jechali do domu w ciszy.

***

Było tuż po zachodzie słońca i zrobiło się zimno. Matylda wiedziała już jak zimno może się wtedy zrobić, więc kazała lokajowi przed wyjazdem wrzucić do schowka wełnianą narzutkę. Jeremi miał na sobie grubą marynarkę. I tylko Anna szczękała zębami w swej różowej sukience i gdy tylko dorożka dojechała na dziedziniec domu, wybiegła z dorożki, nie czekając nawet na otworzenie drzwi. Wbiegła do domu i udała się natychmiast do swego pokoju. Po półtorej godzinie, wykąpana, w świeżych, ciepłych rzeczach i kazała podać sobie kolację do pokoju. Jeremi i Matylda, korzystając z faktu, że Anny nie ma obok nich, wdali się w krótką dyskusję:

–Co się wam stało? – Spytała zdziwiona Matylda – Jeszcze się dobrze nie poznaliście, już mało brakuje, żebyście się pozabijali.

–To nie tak. Próbuję Annę chronić przed tym, co może ją tu spotkać. Sama dziś doświadczyłaś, że Anna może być wykorzystana przez jakiegoś oszusta, który zwróci większą uwagę na jej pieniądze niż na nią.

–Myślisz, że to nie w porządku?

–A ty?

–Jeśli chce być taka niezależna, niech będzie. Daj jej spróbować życia. Potem, kiedy oszukana i zgnębiona wróci do ciebie i twoich pieniędzy, będzie ci łatwiej się nią zająć. Pomyślałeś o tym? - Matylda mówiła patrząc Jeremiemu prosto w oczy.

–Dobry pomysł. Można by i tak zrobić. Ona i tak nie da sobie rady sama.

Potem każde z nich udało się do swego pokoju. Spotkali się ponownie na kolacji. Anny w dalszym ciągu nie było, mimo iż Matylda posłała do pokoju Anny pokojówkę z powiadomieniem o kolacji. Była zadowolona słysząc, że Anna kazała kolację podać do siebie do pokoju.

Jeszcze nie ochłonęła po dzisiejszym upale, a więc upięła włosy w luźny, pozornie niedbały kok i założyła cieniutką, przewiewną różową suknię z dużym, ale nie przykuwającym zbytnio uwagi, dekoltem. Usiadła nie jak zwykle na swoim miejscu, ale naprzeciw Jeremiego, żeby łatwiej się im rozmawiało. Kiedy przyszedł Jeremi, również nie miał na sobie marynarki, ale koszulkę polo oraz sportowe spodnie. Zaczęli dyskusję tak, jakby nigdy jej nie przerywali.

–Musimy dać jej wolną rękę. Musimy Annie udowodnić, że nie da sobie rady sama. – podjęła temat Matylda.

–Jeszcze nie zadomowiła się tu, a już rządzi się jak wielka dama.– odparł Jeremi.

–Zgadzam się.

–I nie zmienię zdania.

–Żebyś ty wiedział, jak bardzo ona pogardzała mną na statku. Rozmawiałam z nią, bo była moją jedyną towarzyszką podróży, ale nie lubiłam przebywać w jej towarzystwie. Nie mogłam powiedzieć ani zdania, żeby nie skompromitować się w jej oczach. Za to ona cały czas nudziła mnie wywodami o tym, że nie chce skończyć, jako darmowa kucharka, pokojówka, sprzątaczka i nałożnica w jednym.

–Czyli jako porządna żona, nie rozumiem, co w tym złego.

Matylda i tym razem przemilczała uwagę Jeremiego.

–Pamiętasz, jak złościłeś się za każdym razem jako mały chłopiec, gdy matka kazała ci zostać we dworze i opiekować się mniejszymi kuzynkami? Byłeś już pewien, że nikt cię nie widzi, A potem mówiłeś jednej z nich, żeby uważały na siebie i nie robiły niczego głupiego i wydostawałeś się na drogę przez dziurę w płocie. Potem biegłeś do gospodarstwa, żeby bawić się z synami mleczarza i piekarza w żołnierzy i szpiegów.

–Skąd… ty to widziałaś? - Jeremi był zaskoczony.

–Tylko ci się wydawało, że nikt cię nie widzi. - powiedziała z dumą Matylda. - Anna jest taka sama. Nie chce robić tego, czego się od niej wymaga. Wręcz przeciwnie – chce robić to, na co ma ochotę.

–Wiem, że to, co robiłem było karygodne i dziecinne. Ale z tego wyrosłem. Mimo wszystko, takie zachowanie jest domeną chłopców; nie przystoi damom. Kobiety są od tego, żeby dbać o dom i domowe ognisko...

–Uważaj Jeremi, bo jeszcze słowo i powiesz za dużo.

–Przepraszam, nie chciałem... cię urazić.

–Nie mów przy mnie o domowym ognisku i innych tego typu sprawach.

–Ale dlaczego?

–Proszę cię Jeremi, po prostu mnie posłuchaj.

Matylda skończyła kolację w milczeniu, wstała i poszła w stronę swojego pokoju. Jeremi patrzył jak odchodzi. Niechlubne wspomnienie, którym podzieliła się z nim Matylda, poruszyło go. Nigdy nie przypuszczał, aby ktokolwiek mógł o tym wiedzieć, a już najmniej podejrzewał o to, Matyldę, której w tamtym czasie prawie wcale nie widział i nie zwracał na nią uwagi. Teraz, to co innego.

W tamtym czasie, młoda Matylda włóczyła się po mieście z przyjaciółkami i swoją siostrą, potem z coraz to nowymi mężczyznami, a następnie tylko z Thomasem. „Od lat wiedziała o czymś, o czym, jak mi się wydawało, nikt nie wiedział” - myślał Jeremi wiodąc wzrokiem za odchodzącą od stołu Matyldę.

Ogarnęło go dziwne uczucie – W tamtej chwili zobaczył w tej kobiecie kogoś więcej niż tylko lekkomyślną trzpiotkę, jaką zapamiętał w Anglii – zobaczył w niej sprytną dziewczynę, która pod płaszczykiem wyniosłej damy skrywała swe prawdziwe oblicze. Jego rąbek odsłoniła mu przed chwilą. „Dobranoc Jeremi” – rzuciła w ostatniej chwili wprost ze schodów i zniknęła.

***

Tymczasem Matylda zamknęła się w łazience. Usiadła na brzegu wanny i zaczęła ciężko dyszeć. Na twarz wystąpił jej rumieniec, a serce mocno zabiło. Podeszła do lustra i zaśmiała się głośno do odbicia, po czym rozpuściła kok. Włosy opadły na ramiona. Dokładnie się sobie przyjrzała – jeszcze nie straciły swej miękkości i blasku, a skóra wciąż była gładka i jasna jak za dawnych lat. Przybyło jedynie kilka zmarszczek koło ust i wokół oczu.

Kilkoma zwinnymi ruchami zrzuciła z siebie suknię i bieliznę. Wciąż zachowała smukłą sylwetkę, a niewielka fałdka na brzuchu i biodrach nie wyglądała tak źle. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc: „Stara baba z ciebie, a za młodego chce ci się brać? Przecież to jeszcze dzieciak. Z resztą on nie będzie pierwszy. Ale taki młody to na pewno będzie pierwszy. Thomas mnie ostrzegał tyle razy, żebym nie zaczynała znowu. Ale jego tu nie ma i nie będzie mógł mnie powstrzymać tym razem.”

W czasie kąpieli Matylda porównywała życie swoje i Anny. Ona, tak samo jak Anna, była niedoświadczona i chętna życia. Już we wczesnym dzieciństwie była świadoma swego wpływu na mężczyzn i wykorzystywała to. Od kiedy przestała być dzieckiem nie stroniła od towarzystwa mężczyzn i razem z matką Anny przesiadywała w pubach i domach przyjaciółek lub gdzie tylko mogła. Bawiła się zawsze ich kosztem, lecz pilnowała momentu, w którym stwierdziła, zawdzięcza im za wiele i by nie uzależniać się od żadnego z nich, zostawiała bez słowa wyjaśnienia.

To był jej prywatny protest skierowany przeciwko rodzinnej skostniałości – denerwowały ją te wszystkie tradycje i rodzinne zwyczaje, poza które nigdy nie wykraczali starsi członkowie rodziny. To, że matka Anny zaszła w ciążę z jednym z przygodnych mężczyzn wcale nie musiało skończyć się ich ślubem. „Gdyby trochę pomyślała, mogłaby zaciągnąć któregoś z kuzynów do łóżka, a po wszystkim ogłosić, że jest z nim w ciąży i ślub odbyłby się w rodzinie… tyle, że to byłoby zaprzeczenie tego, do czego same dążyłyśmy – zaniechanie ślubom w rodzinie. Może z tego powodu tak postąpiła? A może nawet nie przyszło jej do głowy inne rozwiązanie? A może po prostu bała się ojca i kary, jaką za to dostanie?”

Pomyślała też o swoim zmarłym mężu: „On był jedyny w swoim rodzaju. To on pokazał mi, ile tak naprawdę jestem warta i co zrobić, aby naprawdę zawrócić mężczyznom w głowach. A Jeremi? Wątpię, by był tak sprytny i inteligentny jak Tom, ale cóż – jestem daleko od domu – warto spróbować… może Anna rzeczywiście miała rację – może nie jestem jeszcze taka stara.”

Późnym wieczorem wyszła z pokoju na taras. Przed zaśnięciem postanowiła przewietrzyć się na tarasie, ponieważ noc zapowiadała się na zimną. Po dusznym dniu wiał lekki, przyjemny wietrzyk. Usiadła w długim, ciemno-różowym jedwabnym peniuarze na rattanowej ławce.

Korzystając z ciszy, przerywanej jedynie nieznacznym szumem wiatru, nieczęstej do tej pory samotności i pochmurnej pogody, za którą nagle zaczęła tęsknić, rozparła się wzdłuż ławki, głowę opierając na jednej poduszce, a nogi na drugiej. Włosy rozpuściła luźno na poduszce, rozchyliła dekolt peniuaru aż po kraniec i odkryła nogi do połowy ud. Zamknęła oczy i oddychała lekko i miarowo. Leżała tak bez ruchu kilkanaście minut i rozkoszowała się chłodem wieczoru, dopóki nie zrobiło się jej za zimno.

W pewnym momencie podniosła leciutko powieki i kątem oka dojrzała Jeremiego. Siedział w oknie swego pokoju, podpierał się na łokciu i bezczelnie wpatrywał się w nią. Rozmarzonym lub zamyślonym wzrokiem. Miała nadzieję, że nie zauważył, że go spostrzegła. Nie spłoszyło jej to wcale – a nawet zadowoliło. Poleżała jeszcze pół minuty, a potem przeciągnęła się i głęboko ziewnęła. Następnie otworzyła oczy i usiadła. Spojrzała w górę – nikogo nie było w oknie. „Był tu? Czy mi się przywidziało? Wolałabym jednak, aby tu był.”

Jeremi tymczasem odszedł od okna i na powrót ciężko usiadł w swoim przepastnym fotelu z papierosem w ręku. Nie wiedział, czy ciotka go dostrzegła, czy nie. Jej widok oszołomił go. Poczuł w sobie na dnie jakieś echa dawno zapomnianej witalności. Widział w mieście wiele pięknych kobiet, ale widok ciotki odpoczywającej na tarasie… po prostu go zachwycił:

„Ciotka – zastanowił się – nie pasuje mi to określenie do niej. Całe szczęście, że kazała się do siebie zwracać per 'Matylda'. Od teraz będzie dla mnie Matyldą – wyłącznie Matyldą; widziałem piękne kobiety, ale wszystkie w pełnym makijażu. Miały na sobie suknie, które zakrywały w pełni ich ciała – maskowały wszelkie mankamenty. Matylda ma wspaniałe ciało - dojrzałe, jędrne i całkiem kuszące; jest piękniejsze od…” Tu przerwał tok myśli, bowiem uświadomił sobie, że pozwolił sobie na zbyt wiele – do tej pory tylko jedna kobieta była w stanie pobudzić jego zmysły. Czyżby zapomniał o Marlenie? Od razu jednak usprawiedliwił się sam, że przecież Marlena od dawna nie żyje, a on ma jeszcze szansę na życie.

A Anna? Przecież to ona ma być jego żoną, dzięki której uratuje rodzinę i zdobędzie majątek – żył tą myślą od tylu lat! Przygotowywał się do tej sytuacji! A teraz ucieka od niej jak najdalej. Ponadto nie mógł sobie odpowiedzieć na pytanie, co Anna może wiedzieć o miłości, skoro jej do dziś nie okazano uczucia.

A czy on sam mógł jej ją okazać, skoro zdołał zapomnieć nawet o Marlenie pod wpływem Matyldy? Za szybko się to działo dla niego: „Będę się miał na baczności przy Matyldzie.” Gdzieś z głębi domu dobiegły ich obojga uszu dźwięki muzyki.

5. Tajemnice wychodzą na jaw

Anną targał gniew. Po wejściu do domu wpadła do pokoju jak huragan, trzasnęła drzwiami i długo chodziła po nim jak wściekła tygrysica: „Nie pozwolę na to!” – myślała – „Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić i co mówić! Nikomu do tej pory się to nie udało i nadal tak będzie!” Rzuciła się na łóżko rozmyślała dalej: „Nie mogę uwierzyć w to, że Jeremi powiedział coś takiego! Wydawał mi się miły, ale przekonałam się, że nie różni się niczym od tych drani z Anglii. Chyba wszyscy faceci to dranie. Wszyscy tak samo chodzą, tak samo się zachowują i plotą takie same bzdury o kobietach i miłości!”

W międzyczasie wykąpała się, przebrała w ciepłe ubrania, zjadła kolację w pokoju - myślała, że to wszystko oraz szybki marsz wypędzi z niej złość, którą czuła w tamtym momencie, ale nie pomagało. Wściekłość powodowała, że miała więcej energii niż zazwyczaj. Musiała zrobić coś, żeby znaleźć jej ujście.

Ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Było dawno po zachodzie słońca, wokół panowała cisza i ciemność. Było pusto i nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek miał wyjść z pokoju. Cichcem wymknęła się i najciszej jak mogła skierowała się w stronę salonu na górze. W salonie również było ciemno – zza ogromnych okiennic przyświecała jej jedynie błękitnawa poświata księżyca. Zbliżyła się w tym świetle do barku, w którym stały różne alkohole i kieliszki.

Z różnych trunków wybrała whisky – tę znała aż za dobrze z gorzkich oddechów ojca, od których robiło jej się nie dobrze, kiedy do niej mówił, barwy, jaką matka starała się oszukać starszych, udając, że pije herbatę oraz efektów, jakie wywoływała – po whisky człowiek stawał się wolniejszy, jakby lżejszy i nie myślał o problemach ani o innych. Tak przynajmniej widziała to Anna, patrząc na pijanych rodziców, obściskujących się przy wszystkich gościach.

Z karafką w jednej dłoni, a z kieliszkiem w drugiej z powrotem przemknęła się cicho do swojego pokoju. Położyła jedno i drugie na nocnej szafce, usiadła na łóżku i oparła brodę na dłoniach: „Co ja najlepszego robię? Chyba już całkiem upadłam na głowę.”

Gdy tak patrzyła na karafkę, przyszedł jej na myśl obraz Felicji: „Ile jeszcze będę siedzieć w tej swojej klatce? Właściwie to powinnam podziękować Felicji, że w ogóle uświadomiła mi, że w niej tkwię. A może właśnie powinnam wyjść z tej klatki i osobiście doświadczyć, co się stanie? Często słyszę, że prawda boli – trudno mnie będzie bolała bardziej, ale chyba lepiej żyć światem rzeczywistym niż najlepszą ułudą.”

Powoli wyciągnęła korek z karafki, wlała whisky na dno kieliszka i spróbowała. Ledwo zanurzyła usta, gdy z odrazą odstawiła szkło. Cierpki napój z trudem przecisnął się przez jej gardło: „Jak oni mogą to pić? Przecież to jest wstrętne!” Po chwili jednak poczuła działanie napoju – Annie lekko zakręciło się w głowie i po raz pierwszy poczuła ulgę, jaką w tej chwili pragnęła poczuć. Z trudem, ale wypiła wszystko z kieliszka. Po chwili whisky zgasiła w niej gniew – zniknął gdzieś bezpowrotnie i nagle jak duch wujka Thomasa.

„Tak, teraz już wiem dlaczego oni to piją.” Zamknęła drzwi pokoju od środka, nastawiła płytę, z której popłynęły dźwięki wesołej muzyki. Szybko wypiła następny kieliszek. Zatańczyła w takt wesołej melodii - wirowała po pokoju, nareszcie lekka i nieskrępowana już żadnym złym uczuciem.

Teraz zrozumiała, w jaki sposób whisky oddala problemy od człowieka i przynosi ulgę i wesołość, której się tak bardzo pragnie. Pierwszy raz od bardzo dawna czuła jak wypełnia ją wesołość i życie, a krew energicznie krąży w żyłach.

Mimo wstrętnego smaku, wolno wychyliła jeszcze jeden kieliszek. Po dłuższej chwili jednak straciła równowagę, zachwiała się i upadła z hałasem na podłogę. Puszysty dywan złagodził odgłos uderzenia. Leżała tak i czuła, jak wszystko wokół wiruje a w jej skroniach szumi krew.

Anna dyszała głęboko, uśmiechnięta, wpatrzona w sufit. Krew tętniła w niej, ożywiona niedawnym tańcem i alkoholem, jak gdyby było jej za ciasno w młodzieńczych tętnicach i żyłach; jak gdyby chciała cała wypłynąć jedną wielką falą z jej wrażliwego i kruchego ciała. Niesamowicie szumiało w jej uszach: „jakby ktoś walił pięścią w...” – na tę myśl podniosła chwiejną głowę i dotarło do niej, że, ktoś faktycznie wali pięścią w drzwi jej pokoju.

Powoli podniosła się i na czworakach dotarła do drzwi. Podniosła się, podpierając się rękami o ścianę. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła za nimi Jeremiego. Nie wstrzymywany już teraz gniew, niczym wzbudzony ogień, ożył w niej na nowo. Rzuciła się na niego, okładając pięściami gdzie popadło.

- Co tu jeszcze robisz? Mało ci, żeś mnie tyle razy upokorzył? A masz! –Jeremi dostał cios w brzuch i aż się skulił i zawył cicho. – To za to, coś powiedział! Ty draniu! – Kolejny raz miał paść na jego bark, jednak on zdołał przytrzymać najpierw jedno ramię, potem drugie. Aby powstrzymać szalejącą Annę, przyparł jej nadgarstki do ściany, aż się od niej odbiła. Spojrzała na niego, szamocząc się i jeszcze raz, jakby w ostatecznej obronie krzyknęła – Nienawidzę cię!

Jeremi wciąż trzymał mocno jej nadgarstki, a ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Poczuł jej gorący, przesycony alkoholem oddech, który niczym gorący wiatr, drażnił jego zmysły. Spojrzał na przesycone iskrzącym gniewem oczy, zaróżowione policzki, lekko rozchylone usta i w tej chwili stało się coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie czuł. Z potężną mocą coś uderzyło w niego: miał ochotę wtulić się w jej usta i szarpać zębami w każdym pocałunku. To było coś, czego nawet nie potrafił nazwać. Zamiast zrobić, to, czego zapragnął, wycedził głośno przez zęby:

-Co ty tu robisz? Piłaś? Jak mogłaś? Jak chcesz być dorosła, skoro nie umiesz wziąć odpowiedzialności za własne czyny? – Mówiąc to puścił jej ręce tak gwałtownie, że straciła na chwilę równowagę , zatoczyła się i omal nie upadła na podłogę.

–I kto tu mówi o odpowiedzialności?! - wrzeszczała Anna - Ty?! Ty, który dotychczas nie powiedziałeś mi prawdy?!

–Prawdy o czym?! – Teraz już rozmawiał z nią krzycząc, by zagłuszyć własne, wzbudzone pożądanie.

–O tym, co ja tu robię! – Odwzajemniała się krzykiem.

–Rodzice cię tu wysłali, ot co!

–Chcę, żebyś mi powiedział prawdę i to natychmiast!

–Jesteś tu wysłana przez rodzinę! Więcej nie wiem! - kłamał.

–Nie wiesz? To ja dowiem się sama! Przetrząsnę ten cały dom i znajdę prawdę!-Krzyczała, wykrzywiając usta w grymasie nienawiści i zaciskając pięści.

Z tego, co zdążył się zorientować, to rzeczywiście była ona zdolna do spełnienia swojej groźby i mogła znaleźć ów list Klementyny. Dlatego milczał jeszcze chwilę, bijąc się z myślami, aż zdecydował się :

–Masz być moją żoną. – powiedział spokojnie.

–Co? Co takiego? – Anna wyszeptała, wciąż jeszcze dysząc po niedawnych utarczkach.

–Starsi uzgodnili, że jesteśmy jedynymi pełnoprawnymi spadkobiercami majątków ze stron naszych przodków i mamy się pobrać, żeby połączyć oba majątki w jeden wielki skarbiec.

–To dlatego mnie tu wysłali?

–Straszne, co?

–Straszne? Czy ty masz pojęcie jak ja się teraz czuję?

–A czy ty masz pojęcie, z czym ja musiałem żyć przez te lata?

–Lata? Wiedziałeś o tym i nic mi nie napisałeś? Ani słowa? - pytała za każdym razem nieco głośniej.

–I tak nic by do ciebie nie doszło. Wiele razy próbowałem się skontaktować z rodziną, zapytać, czy to konieczne, słałem listy z zapytaniami, ale bez skutku. Nigdy nie dostałem żadnego listu zwrotnego.

Oboje milczeli przez dłuższą chwilę.

–Przecież to nie możliwe. My się w ogóle nie znamy, nic o sobie nie wiemy – odezwała się pierwsza Anna. - Mógłbyś ożenić się z kobietą poznaną zaledwie kilka dni temu?

–Znamy się od dziecka. - próbował się bronić Jeremi.

–Z tego, co mi mówiono, wyjechałeś z rodzicami jako dziesięciolatek, a ja wtedy się ledwie urodziłam. Nie mów mi więc, że się znamy, bo tak naprawdę poznajemy się dopiero od tych kilku dni. A więc pytam jeszcze raz – czy mógłbyś się ożenić z kobietą, którą znasz zaledwie od kilku dni?

–Tak! Przecież tak było w przypadku Marleny! Zadecydowaliśmy o ślubie bardzo szybko.

–Marlena? Mówisz o tej dziewczynie, z którą bawiłeś się od dziecka? Jeremi, ja nie mówię o szybkiej decyzji, ale o dogłębnej znajomości duszy i myśli drugiego człowieka.

Jeremi milczał i nie patrzył Annie w oczy. Nie wiedział, skąd ta nieokrzesana złośnica zna takie słowa; skąd u piętnastolatki taka mądrość, taka wiedza, ale w głębi duszy wiedział, że ma rację. Może nie jest taką bezmyślną awanturniczką, za jaką ją miał. Anna podeszła do fotela, usiadła i zaczęła płakać. Jeremi wyciągnął chusteczkę z butonierki i podał ją Annie:

–No, nie płacz. Przecież ja od lat też jestem tak samo zagubiony i rozżalony jak ty. Cóż my jesteśmy winni temu, że oni sobie tak doskonale zaplanowali nasze życiorysy? Wiesz, że tak było od wieków i tak musi być. Naprawdę nie wiem, co mam zrobić w tej chwili. Chyba nic na to nie poradzimy. Nie chciałem ci mówić o tym, bo wiedziałem, jakie to będzie dla ciebie przerażające.

–Jak mam być twoją żoną? Równie dobrze moglibyśmy się pocałować.

Jeremi, który już zdążył ochłonąć z niedawnej gorączki uczuć, nie przystał na ten pomysł i ze śmiechem odwrócił głowę. Wstydził się teraz tego, co poczuł wcześniej. Poza tym, bardziej widział się w roli ojca niż męża Anny. Stale ją o czymś pouczał, lub coś jej uświadamiał.

–Masz rację, musimy się lepiej poznać. Starsi nalegają, żeby…

–Nie obchodzi mnie, co myślą starsi – oni są tam, a my jesteśmy tu. Powiedziałeś, że tu panują inne zasady życia niż tam. My poradzimy sobie bez nich, oni bez nas nie.

„Że też przez te wszystkie lata nie przyszło mi to do głowy!” - pomyślał Jeremi.

–Anno, jak możesz tak mówić? Przecież to starszyzna rodu.

–Jeremi, powiedziałam już, co o tym myślę. I przecież my się w ogóle nie znamy. Stwierdziłeś, że to nie ma sensu.

–Kiedy tak powiedziałem?

–Myślałam, że to jasne.

–Powiedziałem tylko, że musimy się lepiej poznać, a nie że zamierzam to wszystko porzucić. A z resztą to dobry pomysł – musimy się lepiej poznać, żeby tę decyzję wziąć na swoje barki.

–Jeśli chcesz, to bierz, ale nie ze mną. Ja nie stanę z tobą na ślubnym kobiercu.

–Już mówisz, że mnie nie pokochasz, a znasz mnie zaledwie dwa dni?

–A ty? Mógłbyś mi to przyrzec dzisiaj? – Powiedziała to słodko, siadając na brzegu łóżka. – Chcę dziś spać z tobą.

Jeremi przeraził się.

–Prześpij się, alkohol ci zaszkodził.

–Nie zrozumiałeś mnie – Ja chcę zasnąć przy tobie. Chcę zobaczyć jak to jest – spać obok mężczyzny, który ma być moim mężem.

–Anno, tak nie można, musimy być rozsądni…

–Będę piła całą noc, jeśli się nie zgodzisz.

–Konfiskuję karafkę. No, ale niech ci będzie. Ale tylko dzisiaj.

Wsunęli się razem pod pierzynę – Jeremi leżał cały sztywny i zdenerwowany, świadomy komizmu sytuacji, Anna, rozgrzana i przytulona do jego boku, zasnęła szybko. Kiedy zasnęła, wysunął się delikatnie z łóżka, wyszedł cicho z pokoju i udał się do swojego pokoju. Był półprzytomny od niewyspania poprzedniej nocy, zmęczenia dzisiejszym upałem i wszystkich dzisiejszych przeżyć. Postanowił nie odświeżać się, lecz ubrać się bezpośrednio w piżamę i od razu iść spać.

Położywszy się spać, myślał jeszcze przez chwilę nad dniem, który ponownie przysporzył mu więcej wrażeń niż te wszystkie lata od czasu przeprowadzki na nowy kontynent. W myślach jedna wizja walczyła z drugą o pierwszeństwo – Matylda, dojrzała i doświadczona podobnie jak on, oraz Anna – żywiołowa i niezależna dusza. Sam nie rozumiał, co się z nim dzieje i dlaczego to mu przyszło na myśl. Kiedy jedna i druga stopiły się w nieokreśloną sylwetkę, zapadł w ciężki, kamienny sen.

***

Obudził się późnym rankiem, wyspany i wypoczęty. Wziął kąpiel i doprowadził się do porządku, ubrał w świeży garnitur i zszedł do jadalni na śniadanie. Naczynia leżały na stole. Przez chwilę był sam, więc skorzystał z okazji do poczytania porannej gazety. Po chwili usłyszał powolne i ciężkie stąpanie. To Anna – zjawiła się rozczochrana i w zmiętej sukni.

–Co ja narobiłam wczoraj?

–Nie przejmuj się, nic się nie stało – po prostu popiłaś trochę wczoraj i zasnęłaś szybko. – mówił, nie odrywając oczu od gazety

–I my… nic…

–Nie, nic.

–Sucho mi w gardle.

–To normalne…

–I głowa mnie boli.

–To są skutki wczorajszego picia, a ty wypiłaś prawie pół karafki. Chcesz coś zjeść?

–Nie, mdli mnie na myśl o jedzeniu.

–Idź się teraz odświeżyć, weź chłodną kąpiel i zmień ubranie. Może to ci pomoże.

Anna zgodziła się i zniknęła. Znowu zapanowała cisza w salonie, a służąca wniosła śniadanie i rozłożyła je na stole. Za jakiś czas usłyszał szelest sukni i powolne kroki. Zgadł, że tym razem to Matylda. Zamknął gazetę i spojrzał na nią. „Dzień dobry Jeremi” - pozdrowiła go wesoło. Ubrana tym razem w ciemnoczerwoną plisowaną suknię obszytą czarną koronką na rękawach w pasie i w okolicach biustu. Spokojnie dotarła na swojego miejsce naprzeciw Jeremiego. On starał się, by nic nie wskazywało na to, że obserwował jej wczorajszy wypoczynek.

–Jak minęła ci noc? – Zapytała rozpoczynając śniadanie.

–Spokojnie, dziękuję.

–Nie oszukuj mnie. Tam mała skakała po pokoju przez cały wieczór. Przestała skakać dopiero, kiedy ty do niej przyszedłeś i rozmawialiście o czymś. Bardzo głośno. Wyjawiłeś Annie tajemnicę?

–Widzę, że przed tobą się nic nie ukryje. - westchnął - Tak, wyjawiłem jej nasz sekret.

–I co?

–To wszystko? Nie dziwi cię, że w ogóle to zrobiłem?

–Kiedyś przecież musiałeś to zrobić. Wkrótce macie być małżeństwem. Jak zareagowała?

–Chyba się przestraszyła.

–Jak to, chyba?

–Zdecydowanie ucichła, kiedy się dowiedziała. Ale potem oznajmiła, że nie zamierza spełniać planów starszyzny rodu. Próbowała mi udowodnić, że to niemożliwe.

–Niemożliwe? A Niby z jakiego powodu?

–Choćby dlatego, że my się w ogóle się nie znamy.

–Przecież to nie ma nic do rzeczy, tu chodzi o… - odparła po krótkiej przerwie.

–A ja jestem skłonny się z nią zgodzić. Tu nie chodzi o pieniądze. – przerwał jej Jeremi stanowczo - Czy ty mogłabyś wyjść za Thomasa po dwóch dniach znajomości?

–O przepraszam, zdecydowaliśmy się na ślub bardzo szybko.

–Tak, ale przedtem spędziliście kilka lat razem, jako para przyjaciół, o ile dobrze pamiętam.

–To prawda, byliśmy świadomi swojej miłości.

–Otóż to – byliście jej świadomi. A my znamy się zaledwie od paru dni.

–Przecież jesteście rodziną.

–Rodziną, która wcale się nie zna.

–Jeremi, tu nie chodzi o miłość…

–Przepraszam, że wciąż ci przerywam, ale kto pouczał mnie niedawno o miłości, jaką mógłbym się podzielić z Anną? - zawołał oburzony.

–To Klementyna. Za bardzo się wczytałeś w jej list - nie myśl sobie, że aż tak zależało jej na losie tej małej. Po prostu musiała coś o niej napisać. To wszystko. Jednak tu właściwie nie chodzi o miłość, ale o pieniądze – o bardzo duże pieniądze. Staniesz się ich właścicielem, jeśli zgodzisz się na ten krok.

–Skoro to mają być moje pieniądze, to dlaczego akurat starszyzna decyduje o przyznaniu mi ich? Czyż nie mam się stać ich pełnoprawnym właścicielem i dowolnie nimi rozporządzać?

–Owszem, masz prawo. Ale tylko do swojej części. Jednak jest jeszcze część, która przypada Annie. Ze strony Anny brak prawowitego dziedzica. Ona jest jedynym dzieckiem swojej matki, która jest jedyną prawowitą potomkinią rodu, a więc w jej ręce przypadałaby połowa majątku. Jednak prawo zabrania kobietom posiadania majątku. Musi to być mężczyzna. Jeśli Anna nie będzie miała męża w momencie odziedziczenia majątku, przejdzie on na rzecz skarbu państwa, a tego chcemy uniknąć.

–Czyli chcesz, bym jako mąż Anny odziedziczył obydwie części. A z listu wynika, że część Anny mam oddać wam. A wtedy sobie mógłbym swoją zatrzymać, tak? Jesteś bezlitosna! Ta decyzja to zniewaga dla mnie i dla niej!

-Nie napadaj na mnie. Ja jedynie towarzyszę Annie w podróży. Jeśli masz jakieś pretensje, trzeba było już dawno napisać list w tej sprawie do starszyzny. Oni myślą, że wszystko jest w porządku i nie będziesz stawiał oporu w realizacji ich zamiarów.

–Myślisz, że nie próbowałem? Oni cały czas głusi są na moje protesty i liczą na to, że będą żyli z majątku Anny do końca ich parszywych żywotów.

-Za ich, jak to określiłeś, parszywych żywotów sam dorastałeś – to oni cię utrzymywali, kiedy byłeś jeszcze małym chłopakiem. Powinieneś być im wdzięczny.

–Do Czasu Matyldo, do czasu; przecież to oni przekazali moim rodzicom, jako pierwszym swoją wolę, gdy tylko urodziła się Anna. Dlatego moi rodzice nie mogli dłużej wytrzymać ich dyktatury i wyprowadzili się jak najdalej mogli - do Ameryki. A kiedy osiągnąłem już pełnoletniość, otrzymałem ten list od Klementyny. Kompletnie zignorowali wolę moich rodziców i myślą, że tym razem to ja spełnię ich zachcianki. Mam teraz swoje pieniądze. Nie zależy mi na majątku. Niech majątek przejmie rząd.

–Nawet jeśli tak postanowisz, musisz do nich o tym napisać.

–I tak zrobię.

–W ten sposób unicestwisz życie rodziny.

–Dlaczego znowu…

Matylda pochyliła się nad stołem, spojrzała mu w prosto w oczy i powiedziała dobitnym tonem:

–Bo majątek Anny może być tylko twoją własnością, rozumiesz? Razem ze zrzeczeniem się prawa do ślubu z Anną, zrzekasz się prawa do pieniędzy. Oni liczą na te pieniądze. Mają długi do spłacania, trzeba remontować dom, opłacić służbę, bo coraz więcej służących rezygnuje z posad.

Jeremi również pochylił się nad stołem i odpierał ataki:

–Za bardzo przyzwyczaili się do wygód. Niech sobie popracują na swoje utrzymanie, tak jak my tu w Ameryce.

–Co ty mówisz?

–Tak, Matyldo, nadchodzą nowe czasy.

–Nie masz dla nich szacunku za grosz? To głównie starsi ludzie.

–Ci starsi ludzie nie mieli szacunku dla mnie i mojej rodziny. Zrozumiałem, że nie mam nic do powiedzenia. Mam tylko spełnić ich polecenie, jak pies! - zawołał z gniewem.

–Przesadzasz Jeremi, nikt cię tak źle nigdy nie traktował! - odparła Matylda tym samym tonem.

–A Anna? Ona także została przez was potraktowana jak narzędzie, a nawet gorzej. Ona wam przeszkadza, ale jest wam potrzebna. I nie chcecie się przyznać, że spadła wam z nieba, bo to ona jest teraz waszą całą nadzieją na przejęcie spadku, a nie ja! Anna nie zasługuje na taki los, jaki jej szykujecie! - mówił dalej zdenerwowany, machając rękami.

Matylda oparła się z powrotem na krześle, ale nie spuszczała z niego wzroku:

–Za dużo słów, żeby powiedzieć, że nie podejmiesz się powierzonego ci zadania.

Jeremi sięgnął po imbryk z kawą i również odpadł na krzesło:

–Przekazania wam majątku?

–Zmuszenia Anny do małżeństwa z tobą. A tego starszyzna ci nie daruje. Dla nich nie jesteś już mężczyzną. Poza tym, to ty szykujesz jej ten los. Rozumiem, że nie ożenisz się z nią i nie zapewnisz jej bezpiecznego bytu. Dlatego też rozumiem, że nie zależy ci na niej. A skoro tobie na Annie nie zależy, to nikomu już chyba. No, może oprócz tej twojej malareczki. Obie zapatrzyły się w siebie jak w obraz.

Nie dał się wyprowadzić z równowagi rzuconą uwagą i spokojnie wypił łyk kawy.

–Ja jej nie zniewolę małżeństwem.

–Bądź rozsądny. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie ożenisz się z nią, to zginie w nędzy i rozpaczy.

–Anna będzie u mnie miała zapewnione życie, dopóki nie będzie chciała stąd odejść.

–A swoją drogą, czy nie chciałbyś mieć w łóżku tak energicznej małolaty…

–Matyldo! – Jeremiemu z zaskoczenia tymi słowami tak zadrżała ręka, że wylał na siebie całą zawartość filiżanki z kawą – Czyś ty oszalała!? Mimo iż jestem młodszy, wzywam cię do porządku! Opanuj się!

–Nudny jesteś z tym twoim porządkiem i powinnościami. - powiedziała znudzonym i spokojnym tonem.

–Powtarzam, opanuj się! Ktoś musi zachować porządek i ład, inaczej zapanuje chaos! Zabraniam ci tak mówić o Annie! - wykrzykiwał rozeźlony i w tej chwili wstał i wyszedł, by zmienić ubranie.

„Z największą przyjemnością spełnię ten rozkaz” - pomyślała, gdy w tej samej chwili słyszała szuranie butów i jęk. To Anna wchodziła do salonu, świeżo wykąpana, w nowej sukni, powoli i sztywno niczym mumia, trzymając się za głowę. Usiadła ciężko na swoim miejscu i siedziała w bezruchu, a głowę podpierała rękami .

–Dzień dobry, jak głowa? - zapytała wesoło Matylda.

–Boli. Nie chcę nic jeść ani pić, nie mam na nic ochoty.

–Całkiem jak matka. – bąknęła pod nosem Matylda.

–Proszę? – Anna zareagowała ospale na ten niewyraźny znak.

–Nic, ot tak, mówię do siebie. Słyszałam od Jeremiego, że wczoraj wieczorem nastąpił przełom.

–Przełom? W jakiej sprawie? – Anna ciężko kojarzyła fakty – Aha, w sprawie tajemnicy? Tak. Wiem, że mam zostać jego żoną. Ale tak nie będzie.

–Anno, nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. Decyzja należy do Jeremiego; bez niego nie masz żadnego źródła utrzymania.

–Kto mówi o utrzymaniu? Przecież mam swój majątek.

Matylda wybuchnęła krótkim śmiechem.

–Majątek? A jak myślisz? Kto da majątek kobiecie w dzisiejszych czasach? Myślę, że muszę ci coś wyjaśnić, bo Jeremi chyba nie zrobił tego do końca. Jeśli nie wyjdziesz za Jeremiego, to twój majątek przejmie rząd. Możesz w takim razie pożegnać się ze swoim majątkiem. - podkreśliła słowo „swoim”

Anna milczała chwilę ze wzrokiem utkwionym w podłogę.

–Nawet jeśli tak będzie, nie zamierzam sobie marnować życia przez jakieś głupie prawo.

–To nie jest jakieś głupie prawo – to twoja powinność. - odparła ostro Matylda

–I ta powinność każe żenić się z własnym kuzynem? Którego w dodatku w ogóle nie znam? Z którym nie mam nic do czynienia?

–Anno, jesteś jedyną pełnoprawną…

–Tak, wiem, jedyną dziedziczką majątku. Ale swój wybór też mam. Trudno, jeśli ja nie mogę mieć tych pieniędzy, oni ich też nie będą mieć.

–Anno, jak możesz?

–Mogę – Myślisz, że nie wiem, że nikt mi tych pieniędzy nie da na własność? Będą one należeć do Jeremiego, a on odda je krewnym w Anglii. A ja nie będę z nich mieć ani pensa. Ale teraz jesteśmy w Ameryce, a tu mogę robić wiele rzeczy inaczej niż tam, jak już zdążyłaś zauważyć.

–W takim razie, niepotrzebnie wysyłaliśmy cię tutaj z Anglii?

–Jeśli tu trafiłam, to właśnie tak się miało stać. Tutaj będę szukać swojego szczęścia. Poza tym, tam miałabym całe życie zmarnowane, a tutaj mogę spróbować je uratować.

–To znaczy, że nie zgadzasz się na to małżeństwo?

–A jak mam się zgodzić? Tu nie chodzi o pieniądze, ale o moje i jego życie. Przecież rozmawialiśmy. Do tego, jestem o dziesięć lat młodsza od niego. Myślę, że nie chciałby mieć za żonę dziecka. Poza tym, nie pozwolę sobie wyjść za kogoś, kogo nie znam, nie kocham, a potem jeszcze żebrać od niego o pieniądze na życie.

Anna mówiła dość głośno, więc Jeremi dosłyszał wszystko z korytarza w drodze do salonu. Kiedy zszedł w nowym ubraniu, nie mówił już nic o tej sprawie, bo o wszystkim zadecydowała Anna. Wszedł do pokoju, a potem wszyscy dokończyli śniadanie w milczeniu. Anna nie jadła i nic nie mówiła z powodu kiepskiego stanu fizycznego.

Matylda jadła w spokoju, ponieważ jej samej bardzo odpowiadało omówione rozwiązanie, choć nie mogła się do tego przyznać. Do tego uznała, że „wszystko i tak zależy od Jeremiego a on i tak zrobi, co zechce. Poza tym nie jestem jej matką – a i ona też nie chce, bym nią była.”

Jeremi jadł śniadanie również spokojnie, ponieważ to, co zatruwało mu umysł od tylu lat, Anna rozwiązała w ciągu dwóch dni, jednym, zdecydowanym zdaniem – nie zostanie jego żoną i to z powodów, które były przekonujące dla niego samego. Jeremi uważał do tej pory spełnienie wymagań starszyzny za obowiązek, któremu musiał się z przykrością poddać. Jednak z powodu zaszłych przed chwilą zdarzeń, postanowił powołać się na zdecydowaną postawę Anny.

6. Nowe życie Anny

Anna przeszukała kufer. Gdy znalazła najelegantszą suknię, jaką zabrała w podróż, kazała ją odprasować i przynieść do pokoju. Założyła ją na siebie i ukradkiem przeszła do przedpokoju. Jeszcze w pierwszym dniu swojego pobytu w domu Jeremiego uważnie obserwowała jego zachowanie. To był jej sposób, by między innymi dowiedzieć się o miejscach przechowywania najprzeróżniejszych rzeczy. Dowiedziała się w ten sposób, że pieniądze trzyma zawsze luźno wrzucone do kieszeni marynarek. Po drodze modliła się tylko, by jakieś monety były w marynarkach, które wisiały w przedpokoju. Przeszukała je dokładnie i znalazła dość drobnych, by opłacić dorożkę jadącą do miasta. Wyszła tak, by jej nikt nie zauważył.

Jechała pełna nadziei, że znajdzie się w przepięknym miejscu, pełnym artystów, wolnych dusz i czarodziejskich ludzi. Kiedy dojechała do domu Felicji i wysiadła z dorożki, otoczenie nie podobało się jej od samego początku. Dookoła stały rzędy szarych odrapanych domów. Okna wychodzące na ulice były również szare od brudu, zamknięte, a czasem widać było nawet pobite szyby. Nie zauważyła żadnych kwiatów, trawników ani drzew dookoła. Ulicami pchali się ludzie, spieszący dokądś w obydwie strony. Anna uwięzła w ich strumieniu, popychana i przewróciłaby się, gdyby natychmiast nie zaczęła szukać numeru domu Felicji.

W końcu znalazła numer, który Felicja zostawiła jej na notatce. Anna spojrzała w górę. To było wielkie rozczarowanie. Odrapany, sypiący się budynek, spod tynku którego wystawały cegły nie zachęcał do wejścia nawet w najmniejszym stopniu. Mimo to, weszła do bramy. Szła szybko i pewnie, dopóki światło dnia rozjaśniało przynajmniej po części stopnie schodów i dochodził ją uliczny gwar. Jednak w miarę wchodzenia traciła pewność siebie, gdyż korytarz robił się coraz węższy i ciemniejszy, a schody coraz bardziej strome. Z różnych stron dochodziły ją różne odgłosy i zapachy. Z jednej strony dochodził ją zapach gotujących się potraw na obiad i dziecięce dokazywanie, a z drugiej pijackie krzyki i odgłosy rozbijanych butelek.

W drodze na górę zaczęła porównywać dom, w którym znajdywała się obecnie z domem, z którego wyruszyła tak niedawno z Anglii. Annie tamten dom wydawał się straszny, jednak stan obu domów był nieporównywalny. Tamten dom był także mroczny i straszny, jednak miał duszę i klimat, który kształtował ponad cztery pokolenia jej rodziny. Poza tym, wydawał się Annie przepastny i nieskończenie wysoki. Można było błądzić po krętych schodach, odkrywać tajemnicze zakamarki i nasłuchiwać, co się dzieje w niektórych zamkniętych na klucz pokojach. Gdy ktokolwiek szedł długimi korytarzami, podłoga skrzypiała niemiłosiernie na każdej kondygnacji i można było zgadnąć, że ktoś idzie na dół bądź w górę.

Anna pamiętała pokój matki, do którego wstępowała tak rzadko, a który utkwił jej w pamięci. Przestronna komnata zakończona była rzeźbionymi gotyckimi łukami na sklepieniu, które Anna widywała nieraz w kościołach. Wysokie okna z witrażami, o kształcie uwielbianych przez matkę rozkwitłych pąsowych róż, przez które wpadała jedynie niewielka ilość światła oraz wonne kadzidła, którymi jej matka otaczała się nieustannie, w istocie przypominały Annie rodzaj kaplicy. Matka urządziła ją sobie bowiem w tej komnacie i tu czuła się najlepiej.

Do obrazu kaplicy nie pasowała jedynie aksamitna, brązowo-purpurowa tkanina, rozwieszona na ścianach, niczym tapeta. Całe umeblowanie pokoju stanowiły jedynie wąska, wysoka szafa na suknie, takie samo łóżko z baldachimem, biurko z mnóstwem szufladek zamykanych na klucz i krzesło. Reszta pokoju pozostawała pusta. Umeblowanie ciemnobrązowe, skromne, ale bogate w ozdoby o motywach roślinnych. W powierzchnie mebli inkrustowane były zawiłe arabeski z pozłacanego metalu i jasnego drewna, nadając meblom luksusowy wygląd.

W tym pokoju, nie wiedzieć czemu, najczęściej przebywała matka Anny. Upatrywała w nim swego zacisza i azylu przed światem zewnętrznym. Całymi dniami miewała bolesne napady migreny i twierdziła, że ciemne ubarwienie pokoju oraz brak światła niezwykle pomagają jej przetrwać ciężki stan. Z powodu migreny niemal niemożliwe było, by miała jakiekolwiek domowe obowiązki, czy szła dalej niż na taras. Potem zrobiła się leniwa i od każdej niemalże czynności wykręcała się silnym bólem głowy.

Anna przechodząc obok pokoju matki, często słyszała ją, nieustannie kroczącą po swoim pokoju, jęczącą, płaczącą. I chociaż w głębi duszy bardzo pragnęła przytulić matkę i pocieszyć ją, nigdy nie zdobyła się na to, by zastukać do drzwi. Matka bowiem nie życzyła sobie, by ktokolwiek ją odwiedzał i surowo sobie to zastrzegła. Zagroziła, że wpadnie w szał i straci nad sobą kontrolę.

Czasami Anna i jej kuzyni widywali ją wlokącą się do piętrach domu, w szeleszczącej sukni. Szurała nogami, jakby nie mogła ich podnieść. Syk lub jęk cierpiącej, ramiona, wiecznie oplecione wokół głowy długie chude palce, niczym osobliwa korona i wykrzywiona jakby oburzeniem twarz dawały Annie wtedy wrażenie, że jej matka duchem Gorgony z wężami naokoło głowy. Nigdy się jednak do tego nie przyznała. Ale to była żywa kobieta, a nie duch.

Anna i jej kuzyni lubili nasłuchiwać, kto idzie korytarzem, bowiem już nie raz widzieli w domu postacie idące korytarzami, pod którymi podłoga wcale się nie uginała się. Postacie znikały w ciemnej części korytarza i więcej ich nie widziano. Mieszkańcy tego domu unikali się wzajemnie i wychodzili z pokojów jedynie wówczas, gdy wiedzieli, że nikt ich nie widzi. Pod nimi jednakże podłoga chrzęściła. Jeśli jednak już ich zauważono, poważne twarze nagle jaśniały w uśmiechu.

W całym domu pachniało przyprawami, kawą, wanilią i kakaem, którymi handlowali liczni kuzyni, stare tapety w ciemnoczerwone róże odpadały tu i ówdzie, a nigdy nie odsłaniane, ciężkie story, zasłonięte dawno temu na okna, zdążył już pokryć gruby kurz. Mimo iż Anna bała się tego domu, czuła przed nim respekt, bo wiedziała, że jest tam bezpieczna.

Wspominając dawne czasy, dotarła przed oskrobane z farby i ledwo trzymające się na zawiasach drzwi z namalowanym na nich numerem wskazującym mieszkanie Felicji. Zastukała parę razy do drzwi, ale nikt ich nie otworzył ani nie odpowiedział. Popchnęła je i otworzyły się same. Niepewnie weszła w słabo oświetlony i niski przedpokój z zamiarem jak najszybszej ucieczki w razie potrzeby. Prowadził on do obszernego pokoju, załadowanego różnego rodzaju sprzętem. Sprawiał wrażenie mniejszego niż w rzeczywistości. Poza tym było tu brudno i cuchnęło kurzem, brudem oraz od lat nie mytą podłogą. Zza oparcia zniszczonej, wypłowiałej kanapy, wyłoniła się potargana głowa zaspanej kobiety.

–Anna? Co ty tu robisz? - Anna rozpoznała Felicję. – Za wcześnie przyszłaś, nie zdążyłam posprzątać. - Felicja spróbowała wstać.

–Witaj Felicjo, to twoje mieszkanie? Przyszłam w odwiedziny. Pomogę ci sprzątnąć ten bałagan.

–Nie, ja sama...

–Pomogę ci, naprawdę. Dla mnie to nic takiego. W starym domu lubiłam sprzątać. Zawsze wtedy można nawiązać lepsze znajomości.

–Ale jesteś moim gościem.

–Posprzątamy razem - będzie szybciej.

–Anno...

–No już, póki tu jestem. Ty mnie nie namawiałaś, a ja chcę ci pomóc.

–No dobrze, skoro tak chcesz, to zgoda. Faktycznie, trzeba tu trochę posprzątać.

Najpierw nie bardzo wiedziały, od czego zacząć – różne pudła i bele płócien piętrzyły się aż pod sufit, a świeżo otwarte farby mieszały się z wyschniętymi. Pędzle leżały rozrzucone w nieładzie po całej podłodze, a szara z brudu firana wisiała w pół przypięta do karnisza.

Anna szybko uporała się z pędzlami i farbami – z dzbana wyrzuciła zeschnięte róże, a w ich miejsce poukładała w nim pędzle; farby oddzieliła na dwie osobne kupki; pudła poskładała razem z Felicją pod ścianą, a płótna obie poznosiły pod przeciwległą ścianę. Wkrótce zrobiło się o wiele więcej miejsca, a to dopiero ujawniło cały brud.

Anna nalała wody do zardzewiałego wiadra, wzięła szmatę, a drugą wręczyła Felicji. Zdjęła elegancką suknię i wzięła się za jedną połowę podłogi, a Felicji kazała zmywać drugą. Obie wycierały kurze, zdjęły firanę, którą Anna zobowiązała się zabrać do pralni, umyły naczynia i zmiotły podłogę. Pod koniec dnia zrobiło się czysto, jasno i miło, a obie kobiety, zmęczone i spocone, odpoczywały na odświeżonej z kurzu kanapie, która teraz stała naprzeciwko drzwi balkonowych, otwartych na oścież. Do pokoju wpadało rześkie i przejrzyste powietrze. Anna wyczerpała swoje pokłady złej energii. Obie były wyczerpane i brudne, jednak zadowolone z całokształtu.

–Aż mi głupio Anno, czym ja ci się odwdzięczę, przecież nie mam nawet herbaty.

–Nie ma sprawy, dzięki tobie mam tu co robić i nie nudzę się. Poza tym, to ty pokazałaś mi, że jest ktoś, komu na mnie zależy.

–Przecież masz Jeremiego i ciotkę i całą rodzinę, w Anglii.

–Naprawdę myślisz, że im na mnie zależy? To znaczy, że muszę ci jeszcze o sobie wiele opowiedzieć.

–Nie mogę zrozumieć, jak ty, arystokratka, możesz pozwolić sobie na sprzątanie podłóg.

–W tamtym domu nie wiele różniło mnie od służącej. Wbrew wszystkim, postanowiłam, że będę sprzątać swój pokój sama.

–Sama? Ale dlaczego?

–To przez pokojówki. Nie mogłam znieść, że w mojej nieobecności przeglądały wszystkie moje rzeczy i kradły to, co im się podobało.

–Skąd wiesz, że kradły?

–Bo widziałam je, jak wchodzą do mojego pokoju i wynoszą stamtąd różne rzeczy. Przyłapywałam je na gorącym uczynku, ale później nikt mi nie wierzył. Zawsze wyłgały się czymś. A ja, jako mały szkrab nie miałam nic do gadania. W końcu wykradłam klucz do swojego pokoju i zaczęłam się zamykać od wewnątrz. Z początku wszyscy protestowali, próbowali mi zabierać klucz, ale ja go wykradałam znowu i znowu i w końcu dali mi spokój. No i musiałam się nauczyć sprzątać samodzielnie, bo wokół było coraz więcej kurzu i brudu. No i cuchnęło niemiłosiernie.

–No to ładnie. Arystokratka sama sprząta swój pokój. A służba?

–Kiedy zaczęłam sprzątać sama, zaczęłam słuchać pod drzwiami, co mówią inne pokojówki w moim wieku. Odkryłam, że wcale nie jest, tak, jak mówili mi bliscy. Tamte dziewczyny wcale nie były głupie – miały większe doświadczenie życiowe ode mnie. To mnie było głupio, że nie wiedziałam, o czym mówią.

–Mi w tej chwili też jest głupio, bo nie mam nic dla ciebie.

–Już mi zrobiłaś prezent.

–Tak? A jaki?

–Dzięki tobie wiem, że jest ktoś, komu na mnie zależy.

–A jest ktoś, komu na tobie nie zależy?

–Czy jest? No to posłuchaj.

Anna nie chciała dłużej milczeć. Opowiedziała Felicji o całym zajściu między nią, Jeremim i Matyldą.

–Ty i Jeremi? To jakiś żart?

–To najprawdziwsza prawda.

–Nie wierzę! To rzeczywiście byłby poważny skandal towarzyski. Poza tym, nie dość, że jesteście rodziną i między wami jest spora różnica wieku, to zdążyłam zauważyć, że jesteście różni jak ogień i woda.

–Powiedziałam mu to samo.

–I co on na to?

–Jestem jedyną dziedziczką i beze mnie majątek upadnie; i zrujnuję życie dziesiątków ludzi.

–Co jest ważniejsze? Ci ludzie gdzieś tam w Anglii czy ty i twoje życie?

–To drugie wydaje mi się ważniejsze, ale co ja mam teraz zrobić?

–Sprzeciwić się. Czy ich nie interesuje to, że ten majątek należy wyłącznie do ciebie, że masz prawo nim rozporządzać jak chcesz, że nie masz ochoty wychodzić za Jeremiego i o ile go znam, on za ciebie też nie?

–Masz całkowitą rację, ale jak ja się utrzymam? Jeremi jest na tyle dobry, że będę mogła u niego mieszkać, ale przecież nie do końca życia.

–Zaczniesz żyć na własny rachunek.

–Mam iść do pracy?

–Jak słusznie zauważyłaś, nie możesz wiecznie żyć z czyichś pieniędzy. Czasy, kiedy byłyśmy skazane na mężów muszą minąć. Teraz możesz żyć na własny rachunek i udowodnić, że możesz być niezależna od wszystkich. Rozumiesz? Możesz sama się utrzymać i zrobić, co zechcesz.

–Ale ja nic nie umiem!

–Rozejrzyj się, potrafisz świetnie sprzątać. Możesz od tego zacząć, a później nauczysz się czegoś innego.

–Bardzo to przyjemnie brzmi, ale to nie realne.

–Dlaczego?

–Wiesz, co Jeremi powie na to? On mi na to nigdy nie pozwoli. Przecież dla niego jest nie do pomyślenia, żeby arystokratka sprzątała po domach jak jakaś kuchta, a poza tym jestem jego kuzynką – co powiedzą o nim w towarzystwie?

–Masz rację. - powiedziała Felicja. - Ale jeśli nie spróbujesz, nie dowiesz się, jak to jest.

–Na razie nie mogę sobie na to pozwolić, może, gdy dorosnę… och, jak ja chciałabym być już dorosła!

–Na razie możesz przychodzić do mnie. Jeśli sprzedam jakieś obrazy, będę się z tobą dzielić pieniędzmi…

–Nie potrzebuję jałmużny!

–A czy ja powiedziałam, że nic nie będziesz robić? Będziesz u mnie sprzątać, utrzymywać porządek, a ja będę się dzielić z tobą swoim zarobkiem… mieszkaniem… i wiedzą.

–I swoim życiem. – dokończyła Anna. Felicja tylko się uśmiechnęła na tę myśl. – Czy to dobrze płatne zajęcie?

–Nie, ale dobre na początek. Od czegoś musisz zacząć.

–No to jak ja mam zarobić na własne utrzymanie?

–Powoli. Na razie zacznij pracować u mnie. Odłóż trochę pieniędzy i może pozwolisz sobie w przyszłości na własne mieszkanie.

–Własne mieszkanie... - z zachwytem powiedziała Anna.

–Na razie korzystaj z gościny Jeremiego a pieniądze odkładaj i oszczędzaj.

–A co powiem w domu? Przecież nie będzie mnie od rana do wieczora.

–Jeżeli rodzina cię tak mocno kocha jak słyszę, to mów, że idziesz do mnie. Ja ci zawsze dam alibi.

–Będę miała swoje pieniądze i swoje życie. I być może wyjdę z klatki.

–Tego zawsze chciałaś, czyż nie?

–Pomyślę nad tym jeszcze.

–Zastanów się dobrze nad tym. To twoje życie i twoja decyzja. Tylko ty możesz ją podjąć. Ściemnia się już, czy Jeremi nie będzie cię szukał?

–Masz rację, lepiej będzie, jeśli już będę szła.

Było już późne popołudnie, kiedy Felicja odprowadziła Annę na parter budynku. Rzuciła jeszcze siedzącej w bryczce Annie, że niebawem złoży jej wizytę, po czym Anna odjechała, machając Felicji na pożegnanie. Po drodze do domu Anna, myślała o całym dniu. W głowie migały jej obrazy ze wspólnego sprzątania i rozmowy z Felicją.

Jej marzenie, by stać się niezależną i samodzielną miało szansę się ziścić! Nie przypuszczała nigdy, że do tego dojdzie. Nagle zaczęła się bać, bo jej marzenie o wolności to zawsze był tylko cel, do którego dążyła. Teraz, kiedy doszła do jego realizacji, nie wiedziała, dokąd ma się udać i jakie mogłyby być następne cele w jej życiu. Czy na pewno będzie w stanie żyć samodzielnie? I czy na pewno tego chce?

Od wydarzeń ostatnich dni aż zakręciło jej się w głowie. W całym życiu Anny nie zdarzyło się tyle ile w ciągu tych kilku ostatnich dni. Żaden rok nie dostarczył jej jeszcze tylu wrażeń i doświadczeń naraz. Jej życie mogło się teraz odmienić, mogła nareszcie pozwolić sobie na wyjście z tej ciasnej klatki przymusowej opryskliwości i złości. Ale Felicja słusznie zauważyła, że decyzję może podjąć wyłącznie ona sama.

„Jak to dobrze, że wreszcie coś zależy ode mnie.” Miała na myśli nie tylko swoje życie, ale i przetrwanie majątku w Anglii. Swoją decyzją, na której podjęcie Jeremi wyraźnie jej przyzwalał, zemściła się za odepchnięcie jej przez matkę, pijackie oddechy i uściski ojca, pomiatanie nią przez krewnych, uszczypliwe uwagi kuzynek, złośliwe zachowanie kuzynów i wszystkie ciosy, jakie od nich otrzymała. Odetchnęła z ulgą, wyobrażając sobie ich złość i niedowierzanie, że oto sami będą musieli odtąd utrzymywać dom w Anglii.

Pomyślała też o służbie i chłopskich rodzinach z okolicznej wioski, do których często uciekała przed kułakami kuzynów i od razu z zachwytu popadła niemal w rozpacz. „Przecież ci ludzie byli dla mnie tacy dobrzy, a teraz stracą pracę i utrzymanie z mojego powodu.” - myślała. Jednak od razu przyszło jej również do głowy: „Mam nadzieję, że zrozumieją, dlaczego tak postąpiłam. Poza tym, w okolicach jest wiele innych rodzin, u których mogą pracować. Myślę, że poradzą sobie. Problem tkwi w tym, czy ja sobie sama poradzę.”

***

Anna dotarła do domu po zmierzchu. Zapłaciła za kurs i wysiadła z dorożki. Było już ciemno i tak cicho, że słyszała jedynie swój oddech i kroki. Od bramy do głównego wejścia było około dwudziestu metrów. Szła w jego stronę, gdy usłyszała szmer tuż za plecami. Przyspieszyła kroku - ktoś za nią również. Serce załomotało, a strach ścisnął ją za gardło. Nie chcąc popaść w panikę, zacisnęła pięści i nie oglądając się za siebie, pobiegła jak najszybciej w stronę wejścia. Niestety, ten ktoś za nią był szybszy. Dogonił ją, jedną ręką złapał ją w pół, krępując ramiona, a drugą zatkał usta. Zawlókł szarpiącą się Annę w ciemny kąt i zastygł w bezruchu.

Anna była przerażona. Wiedziała, co się z nią teraz stanie, ale nie mogła w to uwierzyć. Jednak napastnik nagle dał za wygraną, poluzował uścisk, ale wciąż zatykał jej usta. Odwrócił Annę przodem do siebie. Anna ze osłupieniem stwierdziła, że napastnikiem jest Jeremi. Przykucnął obok niej i powoli zwolnił rękę z jej ust. Zapatrzył się nią, w oniemiałą, stojącą w ciszy i mroku.

–Nawet nie wiesz, jaka jesteś piękna.

–Oszalałeś Jeremi.

–Nie oszalałem. -mówił spokojnie i cicho - Chciałem ci dać nauczkę. Tym razem to ja, ale następnym razem może to być ktoś inny; ktoś znacznie gorszy. I nie poprzestanie na zaciągnięciu cię do ciemnej bramy.

–Wiem.

–Nie, nie wiesz. Nic nie wiesz. Ktoś mógłby cię zniewolić i wykorzystać. Jeśli miałabyś dość szczęścia, zostawiłby cię zdeprawowaną, okaleczoną i nieprzytomną w bramie, ale wciąż żywą. - ciągnął bez pośpiechu - A ty nie byłabyś w stanie kiwnąć palcem ze strachu. Ludziom tutaj nie wolno ufać, a na pewno nie należy zostawać poza domem po zmroku. Ostatni raz wracasz do domu tak późno. A te pieniądze, które mi zabrałaś, daruję ci tym razem, ale jeśli jeszcze raz zabierzesz coś bez mojego pytania, będziesz to musiała odpracować. Marsz teraz do swojego pokoju.- powiedział i odszedł, pozostawiając ja samą.

Poziom adrenaliny już opadł. Była teraz roztrzęsiona i słaba. Nie miała siły ani ochoty sprzeciwiać się Jeremiemu ani gniewać się na niego. Nie wiedziała, czy ma go znienawidzić, czy jednak mu podziękować za to, że uświadomił jej, że poza klatką wciąż czyha zło i wielkie niebezpieczeństwo. Nogi miała jak z waty, więc szła powoli, powłócząc nimi. Posłusznie poszła do pokoju. Wykąpała się z wielką przyjemnością, zmywając z siebie całe zmęczenie, pot, brud i kurz z mieszkania Felicji.

A gdy położyła się do łóżka, ogarnęła ją znowu cisza. Ale już nie ta złowroga, niepokojąca cisza spod ciemnej bramy, ale ta dobra, uspokajająca i kojąca. Była ona zapewnieniem, że oto Anna jest w pewnej, bezpiecznej i trwałej twierdzy. Nie było wątpliwości – była znowu w klatce.

To była ta część jej więzienia, za którą musiała być wdzięczna– czystość, porządek, bezpieczeństwo, utrzymanie i miejsce do spania. Nie była już na utrzymaniu rodziny, bo ją wysłali do Ameryki. To wszystko, co tu miała, dostawała teraz wyłącznie z dobrego serca Jeremiego. „Muszę być dla niego lepsza i słuchać go, bo nie chcę wylądować na bruku, jak Felicja.”

Wtedy dotarło do niej, że Felicja może i jest wolna, ale widać, że ledwo przędzie i nie daje sobie rady w życiu. A więc życie bez klatki jest możliwe i można sobie na wiele pozwolić, ale trzeba wiedzieć jak żyć wśród potworów. Trzeba mieć przede wszystkim odwagę, by żyć wśród nich, a na razie Annie jej brakowało. „Czy nie ma znikąd ratunku? Czy już zawsze będzie tu tkwić?”

Rozpłakała się i wtuliła w kołdrę. Jeremi nie przychodził a chciałaby, aby przyszedł, sprawdził, czy śpi, porozmawiał z nią przed zaśnięciem. To było takie miłe z jego strony. Do tej pory nikt tak nie robił – tylko Jeremi. On naprawdę się nią opiekował i chciał się opiekować. Tak bardzo podnosiło ją to na duchu. Chciałaby, żeby przyszedł tu i ją pocieszył, ale sądziła, że tego nie zrobi. Zadrżała więc, kiedy usłyszała:

–Nie płacz już. Przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić, tylko ostrzec. - Wystawiła załzawione oczy spod kołdry i natychmiast otarła je rękawem koszuli. Jeremi miał ponurą minę. - Przestraszyłaś się nie na żarty, co? Chciałem cię tak przestraszyć. Chciałem, żebyś wiedziała, co może ci się stać, jeśli nie będziesz ostrożna.

–To po co ta cała szopka? Chciałeś mi powiedzieć, że mam być pod twoim nadzorem przez cały czas? Tak?

–Nie musisz być pod niczyim nadzorem. Chcę tylko, żebyś wiedziała, co może cię tu spotkać, jak nie będziesz ostrożna. - powtórzył z naciskiem.

–Czy wiesz, że byłam tak sparaliżowana, że nie miałam jak się ruszyć.

–A dlaczego się nie broniłaś? - odparł po dłuższej chwili.

–Nie przyszło mi to do głowy.

–Widzisz, jesteś krnąbrna i uparta, ale tak naprawdę nie wiesz, jak dawać sobie radę w życiu.

Anna usiadła na łóżku.

–Więc jak mam się… dowiedzieć, na czym to polega, żeby dawać sobie radę w życiu?

–Zbierać doświadczenia swoje i innych i wykorzystywać je w mądry sposób. Ale ten problem spróbujemy rozwiązać później. A teraz śpij.

Zasnęła czujnym snem. Ostatnie pytanie zmieniła, ale Jeremi o tym nie wiedział. Omal nie zapytała, jak ma się na wydostać z klatki. Jeremi nie zrozumiałby tego.

Rano wstała pełna energii i w dobrym humorze. Zdecydowała, że źle oceniła Jeremiego i chciała mu powiedzieć o wszystkim. Zbiegła do jadalni, gdzie przy stole siedzieli już Jeremi i ciotka i rozmawiali cicho. Kiedy tylko Matylda ją spostrzegła, powiedziała:

–A teraz mów, gdzie wczoraj byłaś i z kim spędziłaś czas.

–Jeremi ci jeszcze nie mówił?

–O niczym mi nie mówiłaś. Też jestem ciekaw, gdzie się włóczyłaś.

–Byłam u Felicji.

–Czyś ty zwariowała?! Czy wiesz, w jakiej dzielnicy ona mieszka?! - wybuchnął Jeremi. Podniósł się z miejsca, ale z powrotem na nie opadł, gdy Matylda ściągnęła go na krzesło za ramię. - Dlaczego zawsze pchasz się tam, gdzie jest niebezpiecznie?!

–Nic się nie stało. Byłam u niej i... rozmawiałyśmy. Nic więcej.

–Nic więcej? Aha, nic więcej. – Jeremi milczał chwilę, wpatrując się w Annę z dezaprobatą - To dlaczego zapowiedziała się u mnie dziś z odwiedzinami?- Anna otworzyła oczy i usta ze zdziwienia.- W przysłanym dzisiaj liściku pisze, że obie to uzgodniłyście.

–Owszem, mówiła coś wczoraj, ale nie myślałam, że to nastąpi tak szybko.

–Felicja nigdy nie żartuje. Jeśli powiedziała, że przyjdzie wkrótce, to tak też będzie. Dobrze słuchaj, co mówi Felicja. Ona zawsze dotrzymuje słowa. A teraz siadaj i jedz. - rozkazał Jeremi.

Śniadanie znów upłynęło w ciszy. Ale przecież Matylda i Jeremi rozmawiali zanim Anna się zjawiła. A teraz oboje milczeli i nie chcieli się do niej w ogóle odzywać. W ogóle ich nie rozumiała. Czyżby skrywali przed nią coś?

***

Felicja zjawiła się tak, jak zapowiedziała. Przyszła o pierwszej. Była ubrana w tę samą sukienkę, w której była na wystawie. Także w tej sukience Anna widziała ją wczoraj w domu. Dopiero teraz, w ciszy, spokoju i pełnym świetle Anna spostrzegła, jak chuda jest Felicja. Była czysta, ale nie pachniała żadnymi perfumami. Anna nie zauważyła też żadnego makijażu. Wywnioskowała z tego, że Felicji musi brakować pieniędzy nawet na podstawowe damskie potrzeby.

–My się znamy, prawda? - zaczęła nieśmiało Felicja, zwracając się do Matyldy.

–Tak, z wystawy. - odezwała się sucho.

–Wystawiłam tam kilka swoich obrazów na prośbę Jeremiego.

–Było ich tam wiele.

–Tak naprawdę obraz był tylko jeden. Spodobał się Jeremiemu. Wystawiłam go na próbę. Jeremi nawiązuje kontakty w większością środowiska artystycznego i prosi artystów o wystawianie tych dzieł, które jemu samemu się spodobają.

–Jakie kontakty?

–Czysto towarzyskie. Krąży wiele fałszywych plotek. Proszę żadnej nie brać na poważnie.

–Nie interesują mnie plotki.

W tej chwili do pokoju weszła Anna. Felicja wstała i objęły się na przywitanie.

–Witaj Felicjo, nie spodziewałam się ciebie tak szybko.

–Mam nadzieję, że Jeremi ci to wytłumaczy...

–Już jej wytłumaczyłem. - rzekł wchodząc do pokoju – Ja niestety muszę opuścić wasze miłe towarzystwo. Teraz będziecie mogły porozmawiać w spokoju. A zatem, zobaczymy się później. - powiedział, po czym wyszedł. Przez dłuższą chwilę Anna siedziała w salonie sama z Felicją. Gdy zjawiła się Matylda, Felicja wstała, ale Matylda nie podała jej ręki. Obie przywitały się jedynie skinieniem głowy.

–Bardzo się zaprzyjaźniłyście. Jak do tego doszło?

–Zobaczyłam Annę, gdy stała zapatrzona w mój obraz. Kiedy podeszłam do niej i spytałam, co sądzi o tym obrazie, powiedziała mi wszystko to, co chciałam usłyszeć; zinterpretowała obraz dokładnie tak jak ja.

–Czyżby?

–Dotychczas słyszałam tylko, że to bohomaz. Przynajmniej do czasu, kiedy Jeremi go zobaczył. Był zachwycony. - Anna drgnęła na tę wiadomość. - Potem poznałam Annę i pomyślałam, że skoro zjawiła się osoba, która potrafi zrozumieć moje uczucia wyrażone w obrazie, to nie jest on tak do końca nic nie wart. Postanowiłam wtedy, że musimy się poznać bliżej. I okazało się, że jesteśmy bratnimi duszami.

Dalsza rozmowa toczyła się na przeróżne tematy, jednak w pewnym momencie Matylda zapytała:

–A jak wygląda ten obraz? Chciałabym wiedzieć, czy widziałam go na wystawie.

–Jest na nim kobieta w niewidzialnej klatce, otoczonej gniewnymi, nadętymi potworami. Widziała go pani?

–Nie pamiętam. Musiałam go przeoczyć. Po co pani nadęte, gniewne potwory? Nie uważa pani, że to ohydne? Albo wręcz dziecinne?

Dalsza konwersacja przybrała jednak zupełnie inny charakter niż ten, jakiego Matylda by sobie życzyła:

–Chciałam ukazać ogólny charakter epoki, jaką ją widzę. W moich obrazach wyrażam swoje uczucia i osobiste zdanie na temat zdarzeń i ludzi, których spotykam - tych którzy mnie lubią i tych, którzy mnie atakują.

–Hm, uważa pani, że panią atakuję? Ja nie jestem potworem.

–Nie wszyscy rozumieją moje malarstwo, ale to nie znaczy, że można się z niego naśmiewać. Nie jest nic nie warte. Nie trzeba go od razu zniszczyć.

–Nikt nie niszczy pani malarstwa. Ale sama pani przyznała, że widzi pani epokę jako życie w toczeniu potworów. A więc zalicza pani do nich także ludzi.

–Większość, ale nie wszystkich. Są ludzie, którzy rozumieją, o co mi chodzi. To ludzie, którzy mają podobne myśli, nastawienie do świata i doświadczenie.

–Zgadzam się z panią, że aby coś zrozumieć, trzeba to przeżyć. Jednak malarstwo wolałabym rozumieć od razu. Jeśli tak nie jest, to nie warto o tym myśleć.

–Są pewne rzeczy, które lepiej zrozumieć od razu, bo jeśli w ogóle się ich nie zrozumie, to prawdopodobnie nigdy już do nich nie powrócimy. Ale malarstwu trzeba poświęcić trochę uwagi. Patrzy się wtedy na obraz i dopiero z czasem dostrzega, co artysta chciał powiedzieć, nawet jeżeli sam artysta nie rozumie swojego dzieła.

–Nie rozumie swojego dzieła? Myślałam, że obowiązkiem artysty jest stworzyć dzieło, które przemówi do wszystkich jednakowo, a nie szukać zrozumienia dopiero po jego stworzeniu.

–Czasem artysta maluje, co mu dusza podpowiada i sam nie wie, o co mu chodzi. A widz musi mu w tym pomóc.

–Hm, czyli według pani, to oglądający jest zobowiązany do wyciągania wniosków z danego dzieła?

–Nie jest zobowiązany, ale bardzo pomoże artyście zinterpretować i zrozumieć dzieło, które sam stworzył.

–Według mnie to jest lenistwo ze strony artysty. Oto rysuję sobie kilka czarnych kresek na niebieskim tle i pokażę różnym ludziom, a oni muszą zgadnąć, co ten obraz przedstawia. Wygrywa ten, kogo interpretacja bardziej mi się podoba. Czy tak to ma wyglądać?

–Widzę, że ten obraz zapadł pani w pamięci.

–Jaki znowu obraz?

–„Zakłócenia w raju”. To obraz mojego kolegi. Zachęciłam go, by udawał, że sam jest widzem i wypytywał ludzi o to, co widzą na jego obrazie, czyli serii czarnych przerw na błękitnym tle. Artysta chciał pokazać, że błękitne bezchmurne niebo zawsze kojarzy się z rajem, z czymś pogodnym i beztroskim. Ale pod tym niebem czai się rutyna i nuda, a potem pustka i chłód emocjonalny. Prędzej, czy później, przez to cienkie, pozornie wszechogarniające nas niebiańskie szczęście wyzierać zacznie piekło, a z nim gorycz, żal i tęsknota za odmiennym stanem.

Gdy Matylda przypomniała sobie swoją interpretację tego obrazu, milczała, a Anna rozmawiała dalej z Felicją sama. Po dłuższej chwili jednak Matylda znów podjęła:

–Moim zdaniem liczy się to, co sam artysta chce powiedzieć przez swój obraz, a nie czyjaś interpretacja, bo może być błędna.

–Ale to właśnie czyjaś interpretacja określa wartość dzieła. Jeśli widz nie jest w stanie zrozumieć poczynań artysty, lub choćby odnieść ich do własnego życia, czy doświadczenia, to choćby nie wiem jak wielkie dzieło stworzył artysta, na zawsze pozostanie ono anonimowe i sztuczne.

–Anonimowe i sztuczne są dzieła artystów, którzy nie potrafią zachwycić widzów przekazem swoich dzieł, wprawić ich w osłupienie ujęciem tematu, lub sprawić, że ludzie zmienią swoje życie.

–Owszem, zgadzam się, ale warunek jest jeden. Najpierw dzieło trzeba zrozumieć. Można malować znane i powszechnie uznane tematy, ale można też przemawiać do widza w języku własnej głowy. To jednak bardzo ryzykowna sprawa. Dam pani przykład. Jakby się pani czuła, gdyby ktoś stale mówił do pani w języku, którego pani nie rozumie?

–Zignorowałabym go i poszła dalej.

–A gdyby ten ktoś panią stale nagabywał?

–Postarałabym się o zakaz zbliżania się do mnie.

–A gdyby się pani dowiedziała, że ten ktoś próbował wyznać pani miłość? - Matylda milczała. - Jeśli nie zrozumie pani przekazu, – mówiła dalej Felicja - to choćby twórca nie wiem, jak mocno się starał, nie doceni pani jego wysiłków.

–Nonsens, jest tylu wielkich artystów, których dzieła są tajemnicze i dziwne, a jednak uderzająco piękne. A artyście nie grozi żadna kompromitacja. Ludzie ich uwielbiają!

–Rozumiem, ale na pewno w jakiś sposób potrafi pani zrozumieć i opowiedzieć, jakie piękno przedstawiają, prawda? - Matylda milczała - Nadal więc twierdzę, że artysta nie pokaże całej wielkości swego dzieła, jeśli nie będzie ono w pełni zrozumiane, zarówno przez widza, jak i przez samego artystę. Zadaniem dzieła nie jest wpływanie na życie ludzi, czy sprawianie, że padną na kolana przed artystą i będą go wielbić.

–Więc po co jest sztuka?

–Sztuka jest po to, by sprawić, że artysta i widzowie w jakiś sposób poczują i zrozumieją, że widzą i czują jedno i to samo.

–Niesamowite! - zawołała Anna – Nikt mi tego dotychczas tak nie tłumaczył. Teraz wreszcie coś z tej sztuki rozumiem.

–We mnie – odezwała się ciotka – nie znajdzie pani sprzymierzeńca. Nigdy nie rozumiałam artystów ani ich dzieł. Moim zdaniem dzieło ma być dostatecznie estetyczne, by móc je oglądać i się nim zachwycać. I nie mam ochoty go interpretować ani próbować rozumieć. Widocznie trzeba się urodzić z darem rozumienia i tworzenia sztuki.

–Myli się pani – odpowiedziała Felicja – Każdy może tworzyć i rozumieć sztukę. Trzeba tylko znaleźć w sobie własny język sztuki.

–Być może i ma pani rację, -Matylda spojrzała za zegar na kominku. - ale teraz nie mam czasu na żadne poszukiwania. - Wstała z kanapy. - Muszę panią pożegnać. Muszę się przygotować. Niedługo wychodzę.

–Dokąd się pani wybiera, jeśli wolno wiedzieć?

–A po co to pani wiedzieć? Żegnam. - Z tymi słowami na ustach opuściła salon. Felicja i Anna zostały same i dalej rozmawiały o sztuce. Wkrótce Jeremi zjawił się znowu.

–Miło, że skorzystałaś z zaproszenia Anny.

–Nieprawda, sama się wprosiłam.

–Widzę, że Anna zaraziła cię swoim nieposłuszeństwem.

–Anna nie jest nieposłuszna, tylko chce mieć prawo do samostanowienia.

–Chwila, co to ma znaczyć? - Jeremi patrzył na Felicję przez chwilę w milczeniu, a potem zwrócił się do Anny - Czy czujesz Anno, abym w jakiś sposób ograniczał twoje prawa?

–Anna miała ograniczone prawa zanim się urodziła i żyje w ogóle ich nie znając. - odpowiedziała za Annę Felicja. - I ty o tym dobrze wiesz.

Jeremi dalej patrzył to na Annę, to na Felicję. W końcu wskazał Felicję palcem i powiedział:

–To nie była żadna przenośnia. Anna ci o wszystkim powiedziała. Mam rację Anno?

–Ufam Felicji. - cicho odparła Anna.

–Ja jej też ufam, ale to są sprawy rodzinne! - powiedział uniesionym tonem, rozkładając ręce na boki - Nie wolno ci tego wywlekać na światło dzienne! - pogroził Annie palcem.

-To co Anna mi opowiedziała o sobie, było okropne i niesprawiedliwe. Zwłaszcza ze względu na jej nieletniość.

-Przesadzasz. W Anglii dzieją się gorsze rzeczy z nieletnimi.- mówił wolno, skupiając się na nalewaniu whisky do kieliszka.

-Co jest dla ciebie ważniejsze? To, że Anna traktowana jest równie okrutnie jak setki jej rówieśników, czy to, że twoja własna kuzynka ucierpiała niesprawiedliwość?

-Przestań Felicjo, to nie jest czas ani miejsce. Porozmawiamy o tym później. - rzucił stanowczym tonem i wychylił whisky jednym haustem.

-Dobrze Jeremi, jak chcesz. Nie przyszłam tu, by się wykłócać. Przyszłam tutaj, ponieważ mam dla was, dla Ciebie i dla Anny, pewną propozycję i prośbę zarazem.

-Słucham.

-Chciałabym, aby Anna uczyła się u mnie podstaw malarstwa i sztuki.

Anna drgnęła i rozpromieniła twarz.

-Proszę?! - zawołał zdumiony.

-I pozowała do obrazów.- dodała Felicja.

-Jakich obrazów?

-Na pewno nie do aktów, Jeremi.

Jeremi zmarszczył czoło i potarł podbródek.

-Spytaj Anny, przecież nie chcę ograniczać jej praw. - odparł kąśliwie.

-W takim razie zgadzam się. – odparła błyskawicznie Anna.

-Jeden warunek. Felicja ma przyjeżdżać po ciebie i w jej towarzystwie masz odjeżdżać do domu.

-Ale..

-O stosownej porze.- przerwał jej Jeremi.

-Ale ja...- zaczęła Felicja.

-Będę opłacał dojazdy w obie strony. I jeszcze jedno. - zwrócił się do Anny. - Żadnych więcej kradzieży, Anno, bo policzymy się inaczej.

***

Anna przez całe wakacje jeździła do domu Felicji i do domu Jeremiego w jej towarzystwie. Już nie tylko sprzątała u niej w domu, ale również przebierała się w najróżniejsze stroje z innych epok, które Felicja konstruowała z różnych tkanin, bądź wypożyczała z teatru. Pozując do obrazów, przez wiele godzin siedziała w jednej pozycji. Czasem była sama, a znowu kiedy indziej przychodzili do Felicji różni znajomi, którzy tak jak Anna, pozowali do obrazów Felicji. Czasem rozmawiała z nimi oraz z innymi artystami odwiedzającymi Felicję, ale przez większość czasu siedziała cicho. Często całymi tygodniami pozowała do obrazów w jednym i tym samym stroju. I gdyby Felicja jej nie przypominała o przebraniu się, wychodziłaby do domu w zielonym irlandzkim stroju ludowym, lub w sukni z okresu rewolucji francuskiej.

Wielu przyjaciół Felicji widziało jej nową modelkę, ale nie byli nią zbytnio zachwyceni. Traktowali ją, jak kolejną zachciankę rozkapryszonej damy – kolejnego pudla, czy słowika w klatce i po wymienieniu kilku zdań tracili nią zainteresowanie. W takich chwilach Anna zastanawiała się, dlaczego Jeremi jej powiedział, że jest bardzo piękna, skoro nikt inny tak nie uważa. Nie rozumiała, dlaczego inni reagują zupełnie inaczej niż on. Postanowiła to przeczekać i ścierpieć wszystkie fałszywe spojrzenia i uszczypliwe uwagi, których ją już przecież tak wiele spotkało. Chciała zobaczyć, co przyniesie przyszłość.

7. Nauka

Lato beztroskiej zabawy minęło. Teraz Jeremi zadbał, by Annę zapisano do dobrej szkoły. Już w pierwszym roku zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest opóźniona w stosunku do innych dzieci. Umiała pisać i czytać, ale to było wszystko, co zapewnili jej krewni w Anglii. Co więcej, w Anglii uczyła się w domu razem z kuzynami i kuzynkami i dlatego panowała atmosfera nieformalności i rozluźnienia. Zatrudniano guwernantki, które wciąż powtarzały jedno i to samo. Tam była u siebie w domu i tak się też czuła. Tutaj jednak była zdana sama na siebie.

Szkoła przerażała ją swoją wielkością, a pozostali uczniowie swoją wiedzą i obyciem po świecie. Choć tam w Anglii była chwalona za rozwiniętą wyobraźnię i postępy w nauce, tutaj nie powiedziała dotychczas ani słowa podczas żadnej z lekcji, ponieważ w ogóle nie wiedziała, o czym jest mowa. Poprosiła więc Jeremiego o lekcje douczające. Jeremi zgodził się i przez cały rok Anna pozostawała dłużej w szkole, nadrabiając braki.

W tym samym czasie przez cały rok chodziła też do Felicji, u której również nadrabiała braki – tym razem z wiedzy o malarstwie i sztuce. Felicja była cierpliwą i wymagającą nauczycielką. Anna, owszem, znała z widzenia kilka słynnych dzieł, ale nie miała pojęcia kto je namalował, a tym bardziej w jakiej epoce. Zawsze bardziej interesowała ją sama sztuka – nazwiska i tytuły pomijała. Felicja uświadomiła jej, że tak nie może być. Było jej wstyd, kiedy wszyscy w pokoju Felicji mówili o różnych malarzach, dziełach i ich życiu, a ona milczała.

Kiedy była w Anglii, całymi dniami przeglądała albumy rodziców, poświęcone sztuce z całego świata. Była zafascynowana. Nikt jej zresztą nigdy tego nie zabraniał. Chowała się w bibliotece jak w kniei, przed swymi złośliwymi kuzynami. Wiedziała, że to ostatnie miejsce w domu, do którego by zaglądnęli.

Rodzice rzadko zaglądali do książek. Były jednak momenty, które utkwiły Annie w pamięci. Niekiedy, gdy matka czuła się dobrze, a ojciec nie był akurat pijany, mała Anna siadała ojcu na kolanach, matka wyciągała któryś z wielkich albumów z obrazami jakiegoś malarza, i razem zachwycali się każdym szczegółem na obrazie. Straszny i ponury dom łagodniał w takich chwilach, przez okna sączyły się jasne promienie słońca, a wokół było cicho i spokojnie. Niestety, z całego dotychczasowego życia Anna mogła takie momenty policzyć na palcach.

Teraz Anna musiała odpowiadać na pytania zadawane przez nauczycieli, a nie szło jej to najlepiej. Po pierwszej lekcji plastyki w szkole Anna pobiegła od razu do Felicji, zrelacjonować ją. Powiedziała, że nie odezwała się ani słowem.

-Jako, to? W ogóle nic nie powiedziałaś? - spytała Felicja.

-Nie.

-I nie zastanawia cię, dlaczego tak jest?

-Zastanawia. I dochodzę do wniosku, że po prostu nie wiem, o czym oni mówią. Nie znam tych malarzy ani nic o nich nie wiem.

-Ale widziałaś ich dzieła.

-Tak, dzieła widziałam. Ale nigdy nie wiedziałam, kto jest autorem, ani co to za obraz.

-A jakie obrazy podobają ci się najbardziej?

-Szczegółowe.

-Szczegółowe?

-Tak, bo można je oglądać tysiąc razy i zawsze będzie na nich coś nowego, czego nie zauważyło się wcześniej. Jest na nich tyle maleńkich rzeczy, że łatwo je przeoczyć.

-A czy wiesz, że każda z tych maleńkich rzeczy oznacza coś, co malarz chce nam powiedzieć?

-Tak, A co na przykład?

-Na przykład jeśli malarz chce, ale nie może powiedzieć czegoś o portretowanej postaci, przedstawia ją w taki sposób, albo w otoczeniu takich rzeczy, które dużo mogą powiedzieć uważnemu widzowi. O spójrz na przykład na ten obraz. Wydaje się, że to po prostu portret kobiety i mężczyzny, prawda?

-Tak.

-A nie zastanawia cię, dlaczego kobieta siedzi tak wysoko?

-Może się akurat tak ustawiła.

-Ale dlaczego malarz akurat tak ją namalował? Mógł przecież umieścić ją w dolnym lewym rogu. I też by dobrze wyszło.

-Powiedziałaś, że każdy szczegół ma swoje znaczenie. To ten szczegół pewnie też ma.

-Kiedy umieszczamy coś wysoko?

-Jeśli chcemy, żeby to było widać, żeby każdy mógł to zobaczyć. Może on chce, żeby wszyscy zobaczyli jego żonę? Może ona jest tak niska?

-Pomyśl, jeszcze chwilę. Kiedy kładziemy coś wysoko, na widoku, to wstydzimy się tego, czy nie?

-Na pewno nie. Chcemy, żeby to wszyscy zobaczyli... czekaj, czyli on chce pokazać wszystkim swoją żonę? Chce żeby wszyscy ją widzieli? Może dlatego, że jest z niej dumny?

-Brawo! Właśnie dlatego namalował żonę tak wysoko. Jest dla niego pierwsza. Możesz oglądać obrazy i zastanawiać się, dlaczego postacie i przedmioty są akurat tak umieszczone a nie inaczej. Możesz się zastanawiać, w jakim świecie żyją te postacie. Każdy obraz to inna historia. Malarze mają swój świat i jest on inaczej poukładany niż świat rzeczywisty. Zadaniem malarza jest pokazanie widzom swojego świata i sprawienie, by go zrozumieli i pojęli. Albo pokazanie, w jaki sposób ktoś może widzieć świat.

-Niesamowite! - zawołała Anna – Ty wiesz tak dużo. Jak ja się tego wszystkiego nauczę?

-Anno wszystko pojmiesz z czasem. Trzeba się tylko się stale zastanawiać, dlaczego ktoś zrobił tak, a nie inaczej. Masz braki, ale umiesz myśleć. Wkrótce nauczysz się więcej.

-Ale mam jeszcze dużo nauki w szkole. Jak ja znajdę na to wszystko czas?

-Grunt, to wszystko sobie tak poukładać.

-Muszę już iść Felicjo, bo Jeremi będzie znowu na mnie krzyczał.

Anna bardzo zmieniła się od czasu przyjazdu. Po ukończeniu szesnastu lat uspokoiła się i spokorniała. Zobaczyła, że jest przynajmniej dwóch ludzi, którym na niej zależy – Jeremi i Felicja. Oni chcą dla niej jak najlepiej, nie szczędząc czasu ani pieniędzy. Matylda się nią w ogóle nie przejmowała, ale Anna traktowała Matyldę podobnie. Natomiast Jeremi i Felicja mieli w jej życiu swoje specjalne miejsce, bo traktowali ją jak swoją córkę lub młodszą siostrę. Już nie żałowała, że zostawiła rodziców w Anglii. Jej nowa rodzina była tu na miejscu. Anna odwdzięczała im się za to tym, czym mogła – posłuszeństwem, pilną nauką i rozwijaniem swojej nowej pasji. Życie Anny, z gnającego na oślep po manowcach szaleństwa, zmieniło się w równomierny i dobrze oznaczony trakt.

Coraz częściej można było spotkać Annę w warsztacie Felicji. Przychodziła już nie tylko po to, by sprzątać, przymierzać stroje z dawnych epok, czy uczyć się czegoś nowego na temat malarstwa. Była zafascynowana warsztatem, pracą nad obrazami i samą Felicją. Coraz częściej uczestniczyła w tworzeniu obrazów. Już nie tylko pozowała do obrazów, ale podpowiadała Felicji, co i jak mogłaby zmienić lub dodać, a co można by lub należy pominąć.

Rozmawiała z Felicją na temat treści obrazów znanych z katalogów i obrazów jej kolegów. Interesowało ją znaczenie symboli, kolorów, form i tego, co mogłyby przekazać ludziom dane obrazy – emocje, treści, uczucia. Sama Felicja dzięki Annie zaczęła odkrywać nowe znaczenia i formy wyrazu artystycznego. Czuła się, jakby dzięki niej weszła w zupełnie nowy świat, pełen nowych i niesamowitych znaczeń. „Będzie kiedyś świetną malarką” - myślała często.

Widząc, że obrazy Felicji zyskiwały coraz większą ilość nabywców od kiedy zaczęła konsultować ich treść z Anną, przyjaciele Felicji także zaczęli z nią rozmawiać. Omawiali z nią znaczenie symboli, jakie chcieli zawrzeć w obrazie, jakie symbole mogliby zawrzeć a jej język stawał się coraz lepszy. Grono przyjaciół Felicji było teraz także gronem przyjaciół Anny.

Niebawem nawet Jeremi spostrzegł, że w warsztacie Felicji tworzy się coś nowego i postanowił to sprawdzić. Za dużo ludzi już rozmawiało wokół o Felicji i jej nowej uczennicy, by to dalej bagatelizować. Zaczął teraz sam przyjeżdżać do Felicji. Pretekstem był przyjazd w celu odebrania Anny. Jego zdaniem, zbyt późno wracała do domu. Naprawdę jednak pragnął zapoznać się z tym, co się dzieje w warsztacie. I ze zdumieniem stwierdził, że spodobało mu się tam. Było tam mnóstwo poetów, malarzy, rzeźbiarzy, a Felicja i Anna, stały pośrodku tego zbiorowiska, będąc natchnieniem dla wszystkich.

Dopiero wtedy Jeremi zaczął doceniać i bliżej się przyglądać Felicji. Dotychczas traktował ją jedynie jako dobrą znajomą i nie znał jej sztuki. Jednak gdy Matylda wyłożyła mu treść wykładu, jaki Felicja wygłosiła w salonie, postanowił się bliżej przyjrzeć jej i jej sztuce.

Prawdę mówiąc, podziwiać Felicję i jej wpływ na otoczenie zaczął dopiero przy okazji przygody na wystawie. Wpadł w osłupienie, widząc, jak Felicja prowadzi za rękę posłuszną i okiełznaną Annę. Wpadłby w nie mniejsze zdziwienie, gdyby Felicja spokojnie wprowadziła do salonu mustanga. „Taka akcja pasowałaby do niej” - myślał. Nie raz słyszał, jak ludzie mówili, że Felicja, „zawsze robi coś, co nie mieści się w głowie.” Tak zazwyczaj mówiono o niej w towarzystwie, z którym obcował Jeremi. Dotyczyło to jednak zupełnie innej sprawy.

Jednak Felicja poruszała się w zupełnie innym towarzystwie niż Jeremi. Zazwyczaj można ją było spotkać w barze „U starego Jima.” Był to niedawno otwarty lokal, prowadzony przez czarnoskórego byłego niewolnika. Felicja bywała tam często i czasem wystawiała tam darmowo swoje obrazy. Dla większości arystokracji takie zachowanie graniczyło ze skandalicznym.

Bar był jedyny w swoim rodzaju i panowała tam niepowtarzalna atmosfera. Zapuszczony i duszny, za całe oświetlenie mający maleńkie latarenki poustawiane na stolikach, bar uchodził za lokal niższej klasy. Drewniane ściany przypominały wnętrza statków, którymi niewolnicy płynęli do Ameryki. Przez lata wchłaniały w siebie zapach tytoniu, wina i whisky i skrzypiały kiedy ktoś się o nie oparł. Przez te ściany i tłum ludzi, który codziennie przewijał się tamtędy, bar robił wrażenie ciasnego, mimo iż był duży. Jednak swoboda i tolerancja przyciągała do niego zarówno białych jak i czarnoskórych artystów i dziwaków.

Było to miejsce bardzo wesołe i panowały tam swobodne obyczaje. Kiedy zabawa, śpiewy, tańce, amory i pijaństwo trwały do samego rana, a muzykanci grali, było wspaniale. Jak opowiadała Felicja, „nikt nie ma pojęcia kim jest bawiący się obok ciebie człowiek i nikogo to nie obchodzi. Wszyscy są sobie równi.” Jednak wraz z nadchodzącym nieubłaganie dniem, zawsze wszyscy imprezowicze powracali do rzeczywistości i pierzchali do swoich pałaców, domów lub ruder, w zależności, kto skąd pochodził. Niczym wampiry po nocnej uczcie, kryli się przed światłem słońca i wracali do swoich poprzednich bytów.

Jeremi nie uczęszczał ani do tego baru ani tamtymi ulicami. W ogóle nie zapuszczał się w tamte rejony, gdyż nie było to jego miejsce. To była dzielnica dziwaków i ekscentryków takich jak Felicja, złodziei i wykolejeńców. On nie pasował do tego towarzystwa. Źle się w nim czuł. Co więcej, często zastanawiał się, co przyciąga Felicję do takich miejsc jak ten bar. Nie dlatego, że była biała - to Jeremiemu nawet przez chwilę nie przemknęło przez myśl.

Była arystokratką, a zarazem niezależnym duchem. O niewielu arystokratach da się tak powiedzieć. Jeremi skłaniał się ku myśli, że spędza tam czas, ponieważ tylko tam czuła się akceptowana. Była niezależna w tłumie niezależnych ludzi. Rozumiał, że wielu przybyłym ze starego świata arystokratom mogło to przeszkadzać – nie mogli zaakceptować, że ktoś z ich klasy śmie zarabiać osobiście na swoje utrzymanie i nie przyjmuje reguł i zasad obowiązujących ludzi ich stanu.

Potrafił zrozumieć Felicję i jej dążenie do niezależności, bo sam był niezależny finansowo. Ale potrafił też zrozumieć arystokratów i ich niechęć do niezależnych od wszelkich zasad artystów. Nie rozumiał natomiast dzielących ich różnic kulturowych. Podobnie nie znał warunków, w jakich się wychowywali, dlatego czuł się wśród nich jak ptak wśród robactwa.

Starał się być zawsze uprzejmy wobec nich i dlatego nie zawsze okazywał im swoje myśli. Jednak dawał jasno do zrozumienia, że ma swoje zasady i że do nich się zawsze stosuje. Wypowiadał się zazwyczaj grzecznym tonem, ale jeśli trzeba było, ostro zaznaczał, że zawsze działa zgodnie z ustalonymi wcześniej regułami, a jeśli ktoś ich nie respektował, lub czegoś nie mógł z nimi uzgodnić, odrzucał dalsze działania i kontakty.

Natomiast towarzystwo, w którym poruszała się Felicja, było tajemnicze i nieodgadnione jak ona sama. Ludzie ci zachowywali się prawie zawsze w sposób dwuznaczny i nigdy nie wiedział, o co im tak naprawdę chodzi. Gdy, na przykład, coś krytykowali, leciutki uśmiech nie schodził im z twarzy. Taka postawa bardzo deprymowała Jeremiego. Nigdy do końca nie był pewien, czy ktoś z nich wyrażając zdanie na jakiś temat rzeczywiście tak twierdzi, czy tylko chce podburzyć innych i to mu bardzo dokuczało.

Poza tym, odpowiadały im ciasne i niskie pomieszczenia piwnic i strychów. Brud, kurz i stare zniszczone meble także ich zdaniem, nie przeszkadzały w niczym. Jeremiemu nie w smak były takie siedliska. Lubił duże, jasne i czyste przestrzenie swojej rezydencji, obszerne parki a nawet ruchliwe ulic miasta. Jednak jak ognia unikał wchodzenia do podrzędnych barów, umieszczonych w suterenach, w których Felicja czuła się jak u siebie w domu. Szedł tam tylko wtedy, gdy ktoś chciał się akurat tam z nim spotkać, po czym proponował inne miejsce.

Potępiał ludzi, którzy uważając się za niezdolnych do życia dniem, chowali się w swoich brudnych, odrapanych domach jak karaluchy uciekające przed światłem. Nie pomyślał wszakże ani razu o różnicach finansowych i materialnych, jakie dzieliły jego świat od ich świata. Kiedy słońce tylko schowało się za horyzontem, on popijał najlepsze gatunki whisky w ciepłym domowym zaciszu, a oni wychodzili, by bawić się, tańczyć, śmiać i grzeszyć w zimnych ciemnych suterenach po to, by zapomnieć o biedzie i nędzy, jaka ich dookoła otaczała.

Ich żywot przypominał żywot wampirów. I to nie tylko dlatego, że żyli nocnym życiem, ale także dlatego, że od nocy do nocy żerowali na wzajemnych kredytach, trunkach, papierosach. Sami nie potrafili nigdy zarobić na porządne życie, toteż nie łączyli się w pary, by założyć rodziny. A jeżeli komuś z nich udało się założyć rodzinę, wyprowadzał się z owej dzielnicy, a wtedy częstokroć kończył życie bumelanta i pijaka, a zaczynał żywot zwykłego robotnika.

Mimo iż większość owego towarzystwa trwała przy malarstwie i poezji, biedni artyści z wielkim trudem usiłowali codziennie wysupłać choćby skromną sumkę na niewielki obiad. Nie było im trzeba wiele do szczęścia, jak twierdzili, ale to szczęście doprowadziło już niejednego do rozpaczy, targnięcia się na życie, bądź śmierci głodowej. Tak więc Jeremi nie dowierzał ani Felicji ani innym podobnym jej artystom, gdy mówili, że są szczęśliwi.

Jednak, jak wszystkie stworzenia na tym świecie, i oni także mieli swój urok. Mieli, jakże rzadką u zwykłych mieszczan, odwagę życia bez reguł i konwenansów w świecie zasad i określonego porządku. Żyli jak chcieli, płacąc za to wysoką cenę. Nie posiadając stałego źródła zarobku, nie mieli na głowie całych rodzin na utrzymaniu. Mogli nie pamiętać o wysokich czynszach i przeprowadzać się do woli, za całe mienie mając jedną walizkę bądź dwie. Nie mając stałej i regularnej pracy, mogli pozwolić sobie na to, aby zapomnieć o kłopotach w jakimś klubie i bawić się codziennie do białego rana. Do tych kłopotów nierzadko należały też niespełnione i odrzucone miłości, czy lęki, które prześladowały ich od dzieciństwa.

Najbardziej przekonującą dla Jeremiego przyczyną chęci przebywania w tak marnych, ale gęsto zaludnionych miejscach, była chęć przegnania precz, czających się po kątach ich własnych ciasnych izdebek samotności, depresji, szaleństwa, poczucia własnej bezradności wobec życia i odrzucenia przez społeczeństwo.

To wszystko czaiło się w ich mieszkankach w ciągu dnia, jak zło, by ich złapać w sidła i męczyć aż do wieczora, kiedy znów można było o wszystkim zapomnieć w tańcu i zabawie. Wreszcie, można było zapomnieć i o tym, że wszystko, to, czym żyją, jest tylko ułudą bezpieczeństwa i zabawą w życie, a nie prawdziwym życiem, przed którym się wzbraniali i o tym, że ta ułuda kiedyś się skończy.

Na niektórych jednak, takie miejsca działały naprawdę inspirująco. Do nich należała Felicja. Oprócz Jeremiego, nikt o niej nic nie wiedział – ani o historii, ani o życiu. Była jak mgła, która zjawiła się tu znikąd i pozostała.

To właśnie Stary Jim, właściciel baru, odkrył ją, gdy rysowała coś zwęglonym kawałkiem drewna na ścianie baru. Podszedł, zobaczył i zamiast ją wygonić i skrytykować, powiedział, że podoba mu się to. I, że jeżeli chce zarobić trochę grosza, to niech wymaluje jego bar odpowiednimi obrazami, tak, żeby ów lokal miał swój klimat. Zgodziła się.

Kiedy zapytała, co chciałby widzieć na ścianach swojego baru, opowiedział jej długą i obfitą w cierpienia historię swojej rodziny, która przybyła tu z Afryki. Szkice rysowała zwęglonym drzewem z kominka, a potem nakładała na nie farbę, na którą Jim dał jej pieniądze. Izba potem pyszniła się malowidłami pełnymi czarnoskórych. W jednej sali na ścianach widnieli ciemnobrązowi niewolnicy o smutnych oczach, przykuci łańcuchami do wioseł statków, w innej pracowali na polu bawełny, a w trzeciej tańczyli wokół ogniska, grali i śpiewali.

Jimowi i gościom bardzo się to wszystko podobało. Sowicie wynagrodził Felicji jej pracę i oświadczył, że ma u niego codziennie jeden darmowy ciepły posiłek. To się Felicji bardzo spodobało i od tej pory codziennie korzystała z darmowego zaproszenia. Za zarobione pieniądze kupiła pędzle i sztalugę, a także wynajęła mały pokoik na strychu, do którego teraz tak często zaglądała Anna i inni artyści. Od tej pory sprzedawała swoje obrazy na ulicy.

Kiedy Jeremi zobaczył jej obrazy po raz pierwszy, spodobały mu się i poprosił, o wystawienie jednego lub dwóch na zbliżającej się galerii. Jednak ludziom nie przypadł do gustu styl roztańczonych barw i rozkołysanych linii Felicji. Kolejne wystawy przechodziły bez echa. Jednak Jeremi nie poddawał się, choć sama Felicja przekonywała go, że nie warto się dłużej męczyć. A w końcu zjawiła się Anna.

I to wszystko, co było znane na temat Felicji. Natomiast nikt nie wiedział, jak zjawiła się w tym mieście, co robiła przedtem i kim była. Nikt też jej o to nie pytał. Jeremi nie pytał, bo nie chciał być wścibski. Było mu tylko wiadomo, że była arystokratą. Felicja przynajmniej tak sama twierdziła. Pokazała mu kiedyś nawet sygnet z rodzinnym herbem. Nie wiedział, jaki to ród. Inni nie pytali, bo uważali, że to nie ich sprawa, lub ich to w ogóle nie obchodziło. Anna nie pytała, bo była zbyt młoda i sądziła, że wszystkie dzieci mają podobne dzieciństwo. Nie pytała także dlatego, że tak jej i Felicji było wygodnie. Skupiały się na sztuce, a nie na wzajemnej historii życia.

Felicja zauważyła, jak dużo Anna wniosła zmian w jej życie odkąd się poznały. Anna, choć mała i niedoświadczona, sama zaczęła komentować malarstwo Felicji, proponowała poprawki i zmiany. Obie lubiły rozważać znaczenie wszelkich szczegółów i nieustannie coś zmieniać.

Nie mogły dłużej usiedzieć w miejscu, chyba, że była to pracownia Felicji. Spacerowały razem po całym mieście i odwiedzały mieszkania przyjaciół Felicji, którzy z czasem stali się także przyjaciółmi Anny. Felicja jednak unikała chodzenia z Anną do barów. Uważała, że Anna jest jeszcze na to za młoda. Poza tym, Anna była stale pod opieką Jeremiego. A ponieważ Felicja dobrze wiedziała, co Jeremi sądzi o barach, wiedziała, że nie pochwaliłby tego pomysłu. Co gorsza, mogłaby stracić przyjaciela.

Mimo iż Anna garnęła się do tego, by poznać życie dzielnicy, Felicja jej zawsze mówiła pół żartem: „Jeszcze nie, jeszcze zdążysz, zanim się zestarzejesz.” Felicja nigdy nie mówiła o swoich doświadczeniach, ale Anna zdawała sobie sprawę, że zna życie tak samo jak ona. Anna również nie nalegała na zwierzanie się. I na razie dobrze im było razem. Nie mogły się nasycić wzajemnego towarzystwa, gdyż myślały tylko tym, o czym chciały myśleć. Nieprzyjemne tematy odsuwały daleko na bok.

Jeremi widział tę kwitnącą przyjaźń i bardzo go to cieszyło. Lżej mu było na duszy, kiedy obserwował jak z dzikiej i nieokrzesanej krzykaczki wyłania się powoli skromna, mądra i radosna dziewczyna. Anna często uśmiechała się, a był to znak, że odnalazła się tu i czuje się doskonale w nowym kraju, który teraz stał się jej ziemią.

Anna nie zaniedbywała nauki. W szkole czyniła znakomite postępy. Informowała go o tym regularnie wychowawczyni Anny podczas spotkań z rodzicami uczniów, na które Jeremi regularnie uczęszczał. Ale większość swojego czasu poświęcała malarstwu i przebywaniu z Felicją. Obie przyzwyczaiły się do siebie tak bardzo, że gdy Anna wchodziła do domu Felicji, ta poznawała ją po wydawanych szelestach, chodzie i oddechu. Kiedy zaś Felicja miała odwiedzić Annę, ta stała już od rana przy drzwiach mimo nakłaniania ciotki do zaprzestania tych dziwactw.

W końcu pewnego skwarnego lipcowego dnia, kiedy jak zwykle rozprawiały o życiu kolejnego malarza, być może przez strumień rzadkich wspomnień, kiedy Anna zasiadała z rodzicami do oglądania albumów, zapomniała się i nazwała Felicję mamą. Oczywiście natychmiast przeprosiła i poprawiła się. Jednak Felicja odparła, że czuje się zaszczycona, mogąc pełnić tę funkcję dla Anny choćby zastępczo. Zaproponowała, by Anna tak ją nazywała ilekroć będzie miała na to ochotę. Anna jak gdyby na to czekała, milczała chwilę wzruszona i łamiącym się szeptem wypowiedziała: „dziękuję”.

W tym czasie Jeremi miał na głowie sprawy innego rodzaju. Zasoby majątku rodziców, który odziedziczył, zarządzane umiejętnie i oszczędnie, były wciąż jeszcze spore. Dodatkowo, działalność poszukiwania młodych utalentowanych artystów, podjęta przez Jeremiego, majątek ten jeszcze wzbogacała.

Jednak młody biznesmen zdawał sobie sprawę z tego, że dobra passa nie będzie trwała wiecznie. Należał bowiem do tego typu ludzi, którzy martwią się na zapas o to, czego mają pod dostatkiem. W trakcie rozmyślań przy śniadaniu, jednym tylko uchem słuchał wywodów Matyldy o poziomie moralności tutejszych ludzi. Była wśród nich wymieniona Felicja. Wtedy przez moment przyszło mu na myśl, by rozpowszechnić obrazy Felicji, jako świetnie zapowiadającej się młodej malarki. Odrzucił jednak tę myśl, gdyż przyszedł mu do głowy inny pomysł. Chciał poprosić o współpracę jednego z najbardziej rozchwytywanych malarzy w mieście – Ignacio da Costa.

Malarz ten należał w owym czasie do grona najznamienitszych malarzy w kraju. Jego obrazy chwalono na wystawach całej Ameryki a w środowisku malarzy uchodził za cudotwórcę, bowiem umiał przedstawić przedmioty swoich obrazów tak, że zwykli ludzie ani się domyślali, że tak można sobie przedstawiać zwykłe krzesło, czy człowieka. Doskonale dopasowana kolorystyka, aczkolwiek odrobinę przesadzona, kształty sylwetek, czy ujętych na obrazie obiektów, sprawiały, że obrazy tworzone jego ręką osiadały na płótnie niczym kolorowe motyle. Krytycy także podziwiali jego talent, twierdząc, że ma w umyśle i w rękach niezwykły dar.

Niestety, Ignacio nie miał go w sercu. A przynajmniej był o to posądzany. „Opatrzność nie poskąpiła mu talentu, zapominając wszelako o trosce i miłosierdziu dla innych” - mówiono o nim. Ignacio, cechując się na co dzień chłodną uprzejmością, znaną dobrze u ludzi dwulicowych, był niezwykle konsekwentny w realizacji raz powziętych planów. Niczym taran parł do przodu, nie zważając na wiązanych z nim ludzi, ani na konsekwencje szkód wyrządzanych towarzyszącym mu kobietom.

Wiadomo było że uwielbiany był od dzieciństwa przez swą matkę ale znienawidzony przez ojca. Dobrze wiedział, jak należy zachować się, by zdobyć serce kobiety i sprawić, by rywale zaciskali w niemocy pięści na jego widok, toteż mógł przebierać w kobietach jak w ulęgałkach. I tak też czynił. Ów Hiszpan z pochodzenia, rozchwytywany i chwalony malarz, w najlepszym okresie swojego życia miał tysiące młodych adoratorek.

Ponieważ był szalenie przystojny, wszystkie młode damy, zdemoralizowane, czy o nieposzlakowanej opinii, wprost pchały się w jego objęcia, a on okazywał się szarmanckim wielbicielem każdej z nich i zasypywał komplementami i prezentami, tylko po to, by złapać je w sidła swojej niewoli i pozbyć się, gdy tylko nadarzyła się po temu okazja. Wiele kobiet rywalizowało o jego względy.

Ignacio umiał uwieść wszelkiego rodzaju kobiety. Unikał jedynie kontaktów z malarkami, gdyż dla niego nie były one kobietami, które można zwodzić, by uzyskać ich względy. Były to konkurentki na polu pozyskiwania coraz to nowych klientów. Dlatego traktował je na równi ze swymi rywalami. Grona malarek - samotniczek, pokroju Felicji, wiedziały o tym doskonale. Toteż nie chcąc paść jego ofiarą, unikały z nim spotkań, współczując, lub jednocześnie śmiejąc się po cichu z jego ofiar.

Malarki, chcąc żyć jak mistrzowie, których podziwiały, postanowiły wieść żywot starych panien. Nie wychodziły za maż, a jedynie dopuszczały do siebie mężczyzn, kiedy miały na to ochotę. Następowało to często, gdyż lubiły się bawić mężczyznami, jak Ignacio kobietami. Uwodziły jakiegoś nieszczęśnika, doprowadzały go do ruiny moralnej i materialnej, a kiedy sprzykrzyło im się dłużej z nim przebywać, po prostu go zostawiały.

Felicja także kusiła mężczyzn swoją indywidualnością, tajemniczością i urokiem osobistym, jednak nigdy nie pozwoliła się dotknąć. Nikt w mieście nie widział Felicji tulącej się do jakiegokolwiek mężczyzny, czy całującej się z kimś. Nigdy nie widziano jej wchodzącej z kimś do jednego z podrzędnych hotelików, stworzonych dla hołdowania rozpuście. Obcowała z mężczyznami jak ze wszystkimi na stopie przyjacielskiej, ale nic więcej nie miało miejsca. To było niezrozumiałe dla większości jej przyjaciół. Nie mieli najmniejszego pojęcia, czemu tak postępuje i uważali, że traci swój czas i młode lata.

Felicja dobrze znała zgubny wpływ energii miasta na ludzi, jednak nie mogła uchronić przed nim Anny. Ta tuż po swoich szesnastych urodzinach, w chłodny listopadowy dzień, szła jak wiedziona po sznurku, aż trafiła na miejsce, przed którym była chroniona dotychczas. Zmierzała do Felicji, ciemnymi ulicami i usłyszała miejsce, w którym rozbrzmiewała muzyka. Dotarła do baru „U Jima”, wiedziona zabawą, muzyką i ciekawością, jak pszczoła zapachem miodu Na zewnątrz była zagmatwana i ledwo dosłyszalna, ale jeszcze takiego rytmu i tonów nie słyszała.

Oto po raz pierwszy sprzeciwiła się Felicji. Dotychczas, kiedy przechodziły koło słynnego baru, Felicja stanowczo się sprzeciwiała nakłanianiom Anny i nie chciała tam iść. Anna do tej pory posłuszna była Felicji i pamiętała nauczkę, jaką jej dał Jeremi. Wszelako jej młodym sercem targnął wstrząs i znów wbrew głosowi sumienia, poszła za rosnącą przekorą.

W miarę wchodzenia do środka muzyka stawała się coraz bardziej uporządkowana i coraz głośniejsza. Stanęła w progu. Dochodziły ją pogwizdywania, pokrzykiwania, śmiechy i wesołe rozmowy i ta atmosfera rozpaliła pożar w jej sercu i ciele. Anna utonęła w niej od samego początku i nie mogła się nią nasycić. Stała jak zaczarowana, chłonąc to wszystko po raz pierwszy, aż nagle poczuła na ramionach silne, lecz łagodnie obejmujące ją dłonie.

To wtedy Anna po raz pierwszy spotkała Ignacio. Zachował się wtedy jak należało - wyprowadził nieletnią jeszcze Annę z baru, wytłumaczył, że co prawda jest to przybytek wszelakiego rodzaju uciech, ale przebywać w nim mogą jedynie dorośli. Zaproponował, że odwiezie swoim powozem Annę dokąd ta zechce.

Anna bała się. Z jednej strony chętnie wsiadłaby do karocy i pojechała pod dom Felicji, bo zrobiło się już ciemno i zimno. Jednak wciąż miała jeszcze w głowie nauczkę udzieloną przez Jeremiego. Wybrała kompromis. Powiedziała, że nie będzie z nim jechać, ale może ją odprowadzić pod wyznaczony mu adres.

Poszedł z Anną aż pod same drzwi Felicji. Na początku drżała ze strachu, że tak jak Jeremi, zaciągnie ją do bramy i skrzywdzi, ale kiedy spostrzegła, że po drodze rozmawiali o sztuce i malarstwie, strach stopniowo ustąpił miejsca radości. Anna była zachwycona wiedzą i doświadczeniem Ignacia. „Wreszcie mężczyzna, który nie traktuje mnie jak małą dziewczynkę i z którym mogę otwarcie porozmawiać o sztuce!” - mówiła i popisywała się przed nim całą wiedzą, jaką tylko zdołała do tej pory opanować. On natomiast chwalił słuszne uwagi, dodawał swoje, ale nie zdawał się być zachwycony malarstwem Felicji, o którym opowiadała mu Anna.

Kiedy podchodzili do bramy, w której było mieszkanko Felicji, zobaczyli ją samą, stojącą w bramie, rozglądającą się z niepokojem. Kiedy Felicja zobaczyła Annę, natychmiast do niej podbiegła i mocno przytuliła. Annę, nie przyzwyczajoną do takiego traktowania, mocno to zdziwiło, a potem wzruszyło. Dopiero potem Felicja dostrzegła stojącego nieopodal Ignacia. Ukłonił się lodowato jak żołnierz i powiedział, że odprowadził tę młodą damę z baru „U Jima” tam, dokąd sobie życzyła, po czym odszedł - już bez ukłonu. Anna była zdziwiona jak chłodno Ignacio zachował się wobec Felicji, ale sama Felicja zdawała się nie zwracać na to uwagi.

Po raz pierwszy była zła na Annę. Anna wiedziała, że źle postąpiła, więc nie chciała się z nią kłócić i przyjmowała wszystko do siebie i w ciszy. Felicja jeszcze raz wytłumaczyła Annie, iż wie, jak bardzo chciałaby być dorosła, ale nie jest to miejsce bezpieczne ani odpowiednie dla niej i że Jeremi obedrze ją ze skóry, jeśli się dowie, że ona tam była. Kiedy Anna spytała o Ignacego, Felicja odwróciła wzrok i powiedziała, że to tylko jeszcze jeden malarz. Annie to jednak nie wystarczało. Widziała jej wzburzony wzrok i wiedziała, że Felicja nie powiedziała całej prawdy. Uznała wtedy, że sama musi się jej dowiedzieć.

8. Zdrada

Od incydentu w barze minęły już dwa miesiące. Nadeszła mroźna zima i trzaskające mrozy, kiedy do rezydencji Jeremiego dostarczono pilną depeszę. Depeszę odebrała Matylda. Przecinała kopertę nożykiem ze stolika obok drzwi wejściowych, gdy obok przechodziła Anna. Spostrzegła, że na kopercie widniało jej imię i zapytała:

-Co tam masz?

-Nic takiego.

-Pokaż, chcę zobaczyć.

-Mówiłam ci, że to nic.

-Jak to - nic, przecież to list. Chcę wiedzieć, co w nim jest.

-Ten list nie jest do ciebie.

-Jak to nie do mnie, przecież widziałam moje imię.

-Jest tam też imię Jeremiego. - Matylda pokazała Annie kopertę - On zadecyduje, czy dać ci go pokaże, czy nie. - powiedziała Matylda i udała się z listem na górę.

To zabrzmiało podejrzanie. Gdyby to dotyczyło tylko fanaberii ciotki, Anna od razu rzuciłaby się na nią, przemocą wydarła jej list z ręki i popędziła do swojego pokoju, by go przeczytać. Po drodze chichotałaby tylko, widząc jak ciotka nieporadnie ją goni w długiej sukni po schodach. Powstrzymało ją tylko to, że ciotka wspomniała o Jeremim. Annie wydało się dziwne to, że ciotka podeszła do pokoju Jeremiego, otworzyła je kluczem i weszła tam bez jego zgody. „Skąd ona ma klucz? Pewnie wykradła mu go”- myślała, gdyż inaczej nie mogła sobie tego wytłumaczyć.

Wczesnym popołudniem przyszedł do domu Jeremi. Anna tylko na to czekała. Pobiegła do niego wprost do przedpokoju.

-Witaj Jeremi, skąd wracasz?

-Byłem na spotkaniu. A dlaczego pytasz? - odparł zaskoczony Jeremi, pozwalając, by służący zdjął z niego grube palto.

-Bo niemal cały dzień czekam aby cię prosić o pozwolenie.

-Pozwolenie? Na co?

-Otóż dziś przyszedł list i Matylda zabrania mi go przeczytać. Mówi, że o coś do ciebie i że najpierw ty musisz się zgodzić, żebym mogła go przeczytać. Zgodzisz się? Jeremi? - Anna złożyła ręce jak do modlitwy i przybrała minę proszącej o chleb żebraczki.

Jeremi już miał wyrazić zgodę, gdy na myśl przyszedł mu nagle list ciotki Klementyny i niemiłe zaskoczenie, z jakim go czytał po raz pierwszy.

-Poczekaj, skoro Matylda stwierdziła, że muszę się mu przyjrzeć osobiście, to tak też zrobię.

Anna opuściła ręce i tym razem na jej twarzy odmalowywała się złość i zniecierpliwienie.

-Dobrze, jak chcesz. Zaczekam.

Jeremi poszedł do pokoju na górę, zastając drzwi otwarte i Matyldę siedzącą przy jego biurku.

-O czym mówiłem ci tysiące razy, żebyś nie zapomniała?

-Wiem, żeby nie wchodzić do twojego pokoju kiedy Anna jest w domu. Ale mam usprawiedliwienie – podeszła do niego z listem i podała mu go.

Jeremi wziął od niej list, przeczytał i nie odrywając wzroku od kartki, ręką zaczął szukać krzesła, na którym mógłby usiąść. Matylda objęła go i zaczęła pocieszać. Jeremi trwał nieporuszony.

-Nie martw się Jeremi, będzie dobrze. Przecież radzimy sobie nieźle. Poza tym, musiałeś się tego spodziewać.

-To jest draństwo! Jak oni mogli tak postąpić?- rzekł, kiedy wypuściła go już - Nie chodzi mi o mnie, chodzi mi o Annę. - siadł ciężko na małej sofie.

-Anna jest pod dobrą opieką. - usiadła tuż obok niego - Z twoją pomocą da sobie radę.

-Do głowy by mi nie przyszło, że tak to może się skończyć. - Podpierał teraz głowę ręką, a drugiej trzymał list i wpatrywał się w niego.- Jestem zdruzgotany! I zły!

-Po tych ludziach można się wszystkiego spodziewać. Najlepiej im w ogóle nie ufać. Nigdy nie robią tego, o czym mówią ale powoli realizują to, co mają na myśli, a ich myśli są złe.

-Tak sądzisz?- Jeremi spojrzał na Matyldę, prostując się – A kto bronił ich jeszcze pół roku temu? Mówiłaś, że potrzebują mojej zgody na ślub z Anną i inne rzeczy. - dodał kpiącym tonem.

-Widać nie mają skrupułów nawet by poczekać na twoją decyzję.

-To skandal!

-Ja też jestem zaskoczona tą decyzją. Pozwolisz coś takiego przeczytać Annie?

-Tak, zaraz do niej pójdę.

-Ja bym zaczekała. To będzie dla niej cios .

-Jak długo może jeszcze ma czekać? Niech wie, jak bardzo kochają ją jej krewni. - Mówił to z irytacją. Miał zamiar wstać i wyjść, kiedy Matylda stanowczo złapała go pod ramię:

-I to wydaje ci się dobrym rozwiązaniem? Powiedzieć jej to tak prosto w oczy? Czy wiesz, jak ona będzie się czuła?

-Kiedyś będzie musiała się dowiedzieć prawdy. Już zbyt długo na nią czeka.

-A jak ty się sam czujesz? Przecież ciebie też pozbawiono majątku.

-Powiedziałem ci, mi nie zależy na majątku. - mówił, łagodnie uwalniając się od uścisku - Potrafię sam zarobić na życie. Martwi mnie, co zrobi Anna.

-Będzie musiała być na twoim garnuszku do końca życia. Nie masz innego wyjścia. Jeżeli ją odrzucisz, zginie marnie.

-Nie szantażuj mnie. Dobrze wiem, jak musi być. Nie chcieliście jej, to wyrzuciliście ją tutaj. Ale dobrze. - westchnął - Biorę to na siebie. Będę Annę utrzymywał. Nie będę taki jak wy. Nie pozbędę się problemu, ale spróbuję go rozwiązać.

Matylda objęła jego dużą dłoń swoimi obiema:

-Dobra decyzja, masz wielkie serce Jeremi. Teraz możesz iść i pokazać jej ten list.

Kiedy Jeremi zjawił się z powrotem w przedpokoju z listem w ręku, Annie uśmiech rozpromienił usta. Jednak, gdy zobaczyła, że Jeremi wcale nie podziela jej wesołości, posmutniała. Zrozumiała, że wieści wcale nie są dobre. Wzięła do ręki kartkę i przeczytała:

„Nie możemy dłużej czekać-stop-sąd zgodził się na przekazanie całości majątku w ręce matki Anny-stop-nie kłopoczcie się już naszymi sprawami-stop.”

-I to wszystko? - zapytała zasępiona – rok nie widzieli mnie i żadnych pozdrowień? Żadnego: „Tęsknimy” albo „Trzymaj się” albo czegoś w tym stylu?

-I nie martwi cię treść listu? – spytał zaskoczony – Myślałem, że to będzie dla ciebie cios, gdy się dowiesz o tym, co zrobili.

-Tego się po nich spodziewałam. - skłamała - Wiedziałam, że tak mogą postąpić. Przecież dla nich jestem tylko głupią smarkulą. Boli mnie to, że rodzice nie chcą się ze mną kontaktować.

-Przykro mi Anno. To naprawdę musi boleć. Przepraszam, nawet sam o tym nie pomyślałem. Może pocieszeniem będzie fakt, że dla mnie nigdy nie byłaś głupią smarkulą.

-Naprawdę? Nawet na samym początku?

-No, może wtedy tak. - uśmiechnął się lekko - Ale bardzo się zmieniłaś od tamtej pory.

-A jeżeli mamy się... - zajrzała jeszcze raz do listu i przeczytała – nie kłopotać ich sprawami, to bardzo proszę. – powiedziała, po czym podarła list na drobne kawałeczki i oddała służącemu z poleceniem wyrzucenia resztek – Nie zamierzam się nimi więcej kłopotać.

Jeremi patrzył na to, co zrobiła i także odczuł ulgę i satysfakcję. Także przyszło mu do głowy, by tak postąpić. Bądź, co bądź, oszukali również i jego. „Po co mi były te wszystkie lata zmarnowane na czytanie, analizowanie, powtarzanie, rozmyślanie, zastanawianie się nad odpowiednią decyzją?” W tym momencie zdał sobie również sprawę z tego, jak bardzo skorumpowani i nieuczciwi wobec pozostałych członków rodziny są seniorzy rodu, którym dotychczas ufał jako ludziom wiarygodnym, mądrym i uczciwym. Twierdził, że skoro dotychczas był człowiekiem prawym, uczciwym i lojalnym wobec nich i zadali mu teraz za to wszystko taką wielką ranę, to wierność się nie opłaca; a szczególnie nie wierność starym zasadom. Postanowił wziąć przykład z małoletniej Anny i więcej się nie kłopotać konwenansami i zasadami rodzinnymi, skoro oni już dawno przestali przestrzegać jakiekolwiek zasady. Zniecierpliwiona wyczekiwaniem Matylda zjawiła się w korytarzu, ujrzała Annę drącą list i wybuchła:

-Co ty robisz, głupia dziewucho?

-To, co ja powinienem był zrobić już dawno temu. - odpowiedział spokojnie Jeremi. Matylda stała chwilę i zaskoczona jego reakcją i powiedziała:

-Dobrze, skoro tak chcesz, to niech będzie. Ale nie omieszkam powiadomić twoich rodziców o twoim czynie.

-Rodziców? Moich rodziców? - spytała Anna – Czy taki ktoś w ogóle istnieje? Bo z tego listu nic takiego nie wynika. Od roku jak tu jestem, nie otrzymałam jeszcze od nich ani jednej kartki, ani pół słowa z pozdrowieniami. Oni po prostu o mnie zapomnieli. To ja teraz zapomnę o nich.

-Ty niewdzięcznico! Ty idiotko! Jak śmiesz tak mówić o swoich rodzicach?!

-Dobrze ciocia wie, że wysyłając mnie tutaj, pozbyli się problemu. Mama pewnie oświadczyła, że umarłam albo że uciekłam z domu i nie może mnie odnaleźć, a rozżalony sędzia przystał na to, by przyznać majątek w jej ręce, może nawet dostał za to łapówkę. A reszta sępów jej go odebrała.

-Ranisz moje uczucia tak mówiąc. To nasza najbliższa rodzina. Ale mimo wszystko, jestem po twojej stronie.

-A ja nie jestem po niczyjej stronie. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam już rodziny. Dawno ją straciłam. Jedyną moją rodziną jest teraz Felicja! - Anna mówiła głośno, ale pilnowała, by nie krzyczeć. Wygłosiwszy to oświadczenie, pobiegła do swojego pokoju.

-Jest krnąbrna i uparta. Nie potrafi słuchać, narzuca wszystkim swoje zdanie choć nikt jej o to nie prosi, nie chce zrozumieć powodów...

-Powodów? - przerwał jej milczący dotąd Jeremi. - Jakich powodów? Powodów dla których oni widzą tylko swoją przyszłość i zabrali swoje... a raczej nasze pieniądze? Matyldo, to jest po prostu kradzież. Oni nas okradli; oni nas… zdradzili – mnie i Annę. Te pieniądze należały się nam. Mimo wszystko.

-Jeremi, przecież przed chwilą mówiłeś...

-Tak, mówiłem, że nie obchodzi mnie moja część majątku. Ale to nie znaczy, że nie miałem planów z nią związanych. Przeznaczyłbym… – westchnął – Chciałem... chciałem te pieniądze zachować i w przyszłości podarować Annie.

-Naprawdę, zrobiłbyś to? Dla niej? Mówiłam ci, że masz wielkie serce Jeremi. Zbyt wielkie, jak na te bezlitosne czasy. – rozczuliła się Matylda przytulając go kolejny raz. Jeremi nie bronił się i tym razem również ją przytulił.

-A teraz nie mam jej co dać. - powiedział, kiedy go już puściła,

-Wystarczy, że pozwolisz jej tu spokojnie żyć. - Mówiła Matylda, wychodząc z nim pod rękę do salonu.

Anna wybiegła prędko z przedpokoju, toteż nie słyszała tego, co mówił Jeremi. Z jej jasnoniebieskich oczu płynęły duże łzy, a otwarte szeroko usta próbowały nabrać oddechu przez zatkane szlochem gardło. „Boli! Jak to mocno boli!” - myślała biegnąc do pokoju. Kiedy się tam znalazła, przekręciła w drzwiach klucz i rzuciła się z płaczem na łóżko.

Właśnie uświadomiła sobie, że faktycznie nie ma na świecie żadnej bliskiej jej istoty, poza Felicją. Usiadła na łóżku. „Co za ból i upokorzenie! Nikt za mną nie tęskni, nikomu mnie nie brakuje!” Chodziła teraz po pokoju jak tygrys po klatce. „Wyrzucili mnie jak stary, znoszony but! I to wszystko dlatego, że nie pasuję do nich!” - wyrzucała z siebie raz za razem, jęcząc z bólu, tłukąc pięściami po meblach i ścianach; rzucając o nie to, co akurat wpadło jej w ręce - „Nie jestem taka jak oni! Chcę wyjść! Chcę wyjść!” - krzyczała.

Jednak nie chodziło o wyjście z pokoju ani z domu. Chciała wyjść z klatki, w której się znalazła. I rzeczywiście, jej pokój nagle przybrał wymiar klatki, w której poczuła się jak w ciasnej celi. W pokoju spędziła czas do wieczora, nie wychodząc z niego ani na minutę. W wieczornej pomroce wszystkie sprzęty stały się jakby większe. Kiedy zrobiło się całkiem ciemno, były już na tyle duże, że zaczęło jej brakować miejsca i powietrza. Z trudem oddychała. „Muszę stąd wyjść, bo się uduszę.”

Anna ostrożnie przekręciła klucz w drzwiach i wyjrzała powoli na zewnątrz. Wokół było cicho i ciemno. Wyszła, zamknęła drzwi najciszej jak mogła i szybkim, cichym krokiem szła w stronę dużego salonu. Dom wydawał się być opuszczony. Wokół nie było ani służby, ani Matyldy ani Jeremiego.

Weszła do salonu. Jego całym oświetleniem były resztki światła dziennego z zachmurzonego nieba. Na szerokiej ławie stała dobrze jej już znana karafka z resztą zawartości na dnie. Anna nawet nie walczyła z pokusą, jaka się w niej natychmiast zrodziła. Porwała karafkę i poszła z powrotem do siebie. „Dobrze, że Jeremi nigdy nie dopija whisky do samego końca.” - pomyślała.

Na korytarzu nie spostrzegła nikogo i bez trudu dostała się do swojego pokoju. Zostawiła lampy wyłączone. Nie w smak jej był teraz blask światła. Pokój zrobił się znów za ciasny i pełen niepotrzebnych rupieci. Przedmioty i meble w pokoju nadal nacierały na nią powolnym atakiem, niczym stado wilków gotujących się do skoku.

Wśród tych wilków stała Anna z karafką w ręku, jak z pochodnią światła. Starała się opanować ogarniający ją strach o przyszłość i szloch. Spojrzała jeszcze raz na karafkę. „Oto, co pomoże mi zapomnieć o tym, że nic w tym domu nie jest moje. Że wszystko tu jest nieprzyjazne i wrogie.” Cała drżąca w środku, przerażona i rozżalona, przechyliła ostrożnie karafkę.

Nie dała rady dochować swoich postanowień o panowaniu nad sobą i nie ulec wewnętrznym podszeptom. Chciała posłuchać swojego sumienia, podpowiadającego jej, że to, co robi jest błędem, ale wypiła wszystko - łyk po łyku. Za każdym razem mówiła: „Uch!”, „Coś obrzydliwego!”, „okropieństwo”, marszczyła czoło i nos, nie mogąc znieść piekącego i okropnego smaku trunku. Nie była zadowolona z tego, co robi, ale przemożna siła pchała jej butelkę prosto do ust.

Po chwili już oddychała swobodnie. Meble powróciły do swoich naturalnych rozmiarów i przestały straszyć, a świat dookoła zatarł swoje granice i pojawił się szum w głowie. Trochę za głośny, ale to było nieważne w tej chwili. Anna jak stała, tak upadła na podłogę - to również nie było ważne. Ważne było to, że puściło ją to uczucie tłamszenia i ucisku. Anna próbowała wstać – udało się. Stanęła na chwiejnych nogach – wszystko dookoła zatańczyło. Chciała dojść przynajmniej do łóżka, ale nogi jej się poplątały i przewróciła się, upadła i straciła przytomność.

***

Obudziło ją mokre zimno. Otworzyła oczy i zobaczyła, że leży w wannie, a obok niej uwija się Matylda i ktoś jeszcze. Strasznie bolała ją głowa. Spróbowała się podnieść ale usłyszała tylko:

-Leż i nie ruszaj się. Zaraz cię doprowadzimy do porządku. - powiedziała Matylda i zaczęła wycierać szorstkim ręcznikiem zziębnięte ciało Anny a po chwili ktoś się do niej dołączył.

-Co ja tu… - próbowała zapytać Anna.

-Ty nic. To my mamy z tobą pełne ręce roboty. - Matylda mówiła to ze złością.

-Czy nakładać już rajstopy, proszę pani? - zapytała służąca.

-Co to, ja sama...- Anna znowu próbowała się podnieść, ale poczuła silny, ostry ból, zamroczyło się jej w oczach i zakręciło w głowie tak, że bezwładnie opadła na dno wanny z powrotem.

-Powiedziałam, leż i nie ruszaj się. Z wami tak zawsze.

-Z kim?

-Z tobą i twoją matką. Obie urodziłyście się identyczne. Jak tylko nadchodzą jakieś złe wieści to załamujecie głowy i ręce i upijacie się do nieprzytomności. A potem trzeba was ratować. Jeżeli będziesz się tak w dalszym ciągu zachowywać, to dopilnuję, żebyś została ubezwłasnowolniona i miała stały nadzór nad sobą, jak twoja matka.

-Nie! Tylko nie to!

-Nie dajesz mi wyboru dziecko, Wiem, że dużo przeżyłaś czytając ten list, ale swoimi czynami udowadniasz tylko, że jesteś jeszcze niedojrzałą gówniarą. - zaklęła Matylda.

-Nie jestem już dzieckiem, mówiłam ci.

-Jesteś jeszcze większym dzieciakiem niż ci się wydaje. - mówiła Matylda, nakładając na Annę sukienkę, trzymając ją cały czas w pozycji leżącej.

-Nie potrafisz jeszcze panować nad swoimi emocjami i pokusami i to czyni z ciebie strasznego dzieciaka. Dopóki nie nauczysz się panować nad własnymi emocjami i zachciankami, nie będziesz dorosła. Poleżysz sobie teraz przez kilka dni, to może wróci ci rozum.

Anna, zrażona takim komentarzem, ale i porażona prawdą, jaką, jak jej się wydawało, usłyszała, milczała i nic już nie mówiła. Potem razem ze służącą przeniosły Annę do jej pokoju na świeżo zmienioną pościel. Potem przyszedł lekarz, zbadał Annę i przepytał. Ponieważ Anna nic nie pamiętała, stwierdził, że musiała mocno uderzyć o coś głową i doznała wstrząśnienia mózgu. Stąd zawroty i mroczki przed oczyma.

Ani Jeremiemu ani lekarzowi Matylda nie powiedziała, co było przyczyną wypadku Anny, za co Anna była jej bardzo wdzięczna. Matylda skłamała, że Anna pośliznęła się w łazience i uderzyła głową o wannę. Przez dwa tygodnie leżała samotnie i nieruchomo w łóżku, a służące, na wyraźny rozkaz Matyldy, na siłę wlewały jej rosół na ust kilka razy dziennie. Nie chciała nic jeść, ponieważ na sam widok jedzenia robiło się jej niedobrze.

Jeremi wszakże nie zapomniał o odwiedzaniu jej zawsze przed zaśnięciem, za Anna była mu również wdzięczna, bo było jej to teraz bardzo potrzebne. Rozmawiali wtedy przez parę minut i na te parę minut Anna czekała cały dzień. Dotarło do niej wtedy, jak opanowany i powściągliwy jest Jeremi. Pod tym względem nie odróżniał się od reszty rodziny.

Ale on miał teraz 26 lat i jak sam przyznał, trochę mu to zajęło, żeby nauczyć się tego opanowania. A ona nie miała nawet jeszcze 18 lat i chciała odgrywać rolę dorosłej kobiety – to zaprzeczało jedno drugiemu. Z perspektywy zdarzeń Anna musiała przyznać przed sobą, że Matylda miała rację. Postąpiła jak niedojrzała małolata, którą w istocie była. Dopiero teraz zauważyła, jak śmieszne są jej próby udawania dorosłej, którą przecież nie była.

Anna właśnie przed tym chciała uciec, przed tym skostnieniem i udawaniem, że coś ją obchodzi, kiedy wolałaby zrobić coś innego, albo że coś jej nie obchodzi, kiedy w istocie za tym czymś szaleje. Wreszcie wpadła w sidła swojej własnego buntu i porządnie się potłukła.

„A więc nie mam wyjścia – muszę się nauczyć nad sobą panować. Panować nad własnymi emocjami i uczuciami i grać przed światem rolę pogodzonej z losem sierotki. Bez tego nie dam rady w dzisiejszym świecie.” Ciężko jej było nie tylko na ciele, ale także na duszy. Przez te dwa tygodnie spędzone w łóżku uczyła się tłumić w sobie rozpacz i nie rozpłakać się. Postanowiła zabić w sobie to uczucie żalu do świata, które ją męczyło i nie pozwalało normalnie żyć. Serce ją nadal bolało, ale wiedziała, że nie może tego już okazywać. Taka postawa będzie niezrozumiała dla świata i dziecinna z jej strony. Teraz na pewno wiedziała, że jedyną kobietą, a może i jedynym człowiekiem, któremu może zaufać jest Felicja.

9. Metamorfozy

Był mroźny, ale słoneczny styczniowy poranek, kiedy Anna zeszła na śniadanie z pomocą dwóch lokajów podtrzymujących ją pod pachami. Tym razem jednak nie rzucała się na jedzenie, jak poprzednio, ale poczekała, aż wszyscy przyjdą. Trochę to trwało, ponieważ dopiero za kwadrans pojawił się Jeremi jako pierwszy.

-Witaj Anno, już możesz schodzić na dół?

-Chciałam zjeść śniadanie z wami. – mówiła cicho i spokojnie – Nudzi mi się tam na górze samej.

-Proszę bardzo, nie mam nic przeciwko. Poczekajmy jeszcze na Matyldę - powiedział i rozłożył poranną gazetę. Anna cierpliwie i bez słowa siedziała obok i czekała. „Co się z nią stało?” - myślał. - Jeszcze dwa tygodnie temu wyrwałaby mi gazetę z rąk i zażądała, bym z nią porozmawiał. A teraz? Siedzi i czeka, aż wszyscy przyjdą do stołu? To nie podobne do niej.”

Tymczasem nadeszła Matylda.

- Dzień dobry – zawołała uśmiechnięta i raźnym krokiem weszła do jadalni. Usadowiła się na przeciwko Jeremiego i obok Anny. Na policzkach miała rumieńce, uśmiech wciąż nie schodził jej z twarzy, i biło od niej zimno.

-Witaj ciociu.- przywitała ją słabym głosikiem Anna.

-Witaj Anno, czy nie za wcześnie jeszcze na wychodzenie z łóżka?

-Myślę, że nie ciociu. To tylko kilka kroków do jadalni. Poza tym, służący mi pomagają.

-Pozwól jej Matyldo, niech zje z nami śniadanie. Tak dawno jej tu nie było.

Matylda zgodziła się. Wniesiono pieczywo, marmolady, talerze wędlin, serów i jarzyn pokrajanych w cieniutkie plasterki, a także dzbanki ze świeżo zaparzoną herbatą i kawą. I mimo iż Matylda nalegała, Anna zadowoliła się filiżanką herbaty i suchą małą bułką. Twierdziła, że nie przeszły jej jeszcze do końca nudności. Była przy tym tak blada i chorowita i zachowywała się tak spokojnie i cicho, że Jeremiego to zaniepokoiło. Matylda, natomiast nałożyła sobie podwójną porcję pieczywa i wypiła podwójną porcję kawy. Tryskała energią i zdrowiem.

-Gdzie byłaś Matyldo? Zgaduję, że na pewno nie w pokoju.

-Nie, byłam na spacerze. – mówiła z promiennym uśmiechem – Potrzebowałam się przejść. Jest mróz, ale to dobrze, bo przewietrzyłam się trochę. Przeszłam się pobliskimi uliczkami. A ponieważ szłam dość szybko, to zdążyłam jeszcze na śniadanie. - powiedziała wesoło.

Matylda była teraz usposobieniem młodości i witalności – wprost przeciwnie do Anny, która zachowywała się jak skruszała staruszka. Wyglądało to tak, jakby Matylda wessała w siebie przez te kilka dni całą energię Anny w siebie i zostawiła jej samej tylko tyle, by starczyło jej na bicie serca i oddech.

-Co się z wami dzieje? - zawołał w pewnym momencie, patrząc na przemian to na jedną, to na drugą.

-A niby co miałoby się dziać? – Matylda znów się uśmiechnęła.

-Jesteście obie dziś zupełnie inne niż zazwyczaj. Widać, że pobyt tutaj bardzo pozytywnie na was wpłynął. Anna się uspokoiła, a ty Matyldo, poweselałaś aż miło popatrzeć.

-Cieszę, się, że wprawia cię to w dobry nastrój. – mówiła Matylda, nadal się uśmiechając – A ty Anno? Czy dobrze się czujesz?

-Czuję się dobrze, ale na wygłupy jestem jeszcze trochę za słaba. – próbowała zażartować Anna ze słabiutkim uśmiechem. Jeremi i Matylda również uśmiechnęli się uprzejmie na te słowa. Dalej wszyscy jedli w milczeniu.

Przyszła mu w tej chwili na myśl pewna sytuacja z dzieciństwa. Pewnego dnia wybrał się z rodzicami po zakup nowego garnituru do szkoły. Oglądał wiele różnych modeli u wielu różnych krawców, ale w głowie miał obraz tylko jednego garnituru, który zobaczył na samym początku. Cały dzień chodził od krawca do krawca, porównywał, oceniał materiał i wykonanie, ale zawsze wygrywał ten, który zobaczył jako pierwszy. I na ten garnitur zdecydował się w końcu.

Matylda była w tej chwili dla niego takim garniturem. Od chwili, kiedy ją zobaczył, gdzieś wewnątrz duszy i umysłu wiedział, że jest stworzona dla niego. Jednak ukrywał to przed wszystkimi, a najbardziej przed sobą samym. Niemal od samego przyjazdu pociągała go, mimo woli. Teraz, podczas gdy siedział naprzeciwko okien i usiłował się w nie wpatrywać, na próżno się wysilał. Jego oczy wciąż wędrowały ku niej, siedzącej naprzeciw niego. Już dawno przestała być dla niego ciotką, a stała się kobietą. I to bardzo atrakcyjną kobietą. Już dawno przestało mieć także dla niego znaczenie, że są krewnymi i że między nimi jest dziesięć lat różnicy, a teraz jeszcze doszło to przyzwolenie na znieważenie zasad rodzinnych, związane z okrutnym listem ze starego kontynentu.

Widział Matyldę jako wiśnię, której gałęzie były pełne jędrnych, dojrzałych i soczystych owoców. Aż się prosiło, żeby zrywać i kosztować. Matylda miała jasną i delikatną skórę, doskonałe kształty, jak już się zdążył zorientować owego pamiętnego dla niego wieczoru, piękny trójkątny kształt twarzy, ciemnozielone oczy, koralowe usta i zgrabne proporcje.

Spowita w krwistoczerwoną suknię, co prawda podchodzącą aż pod brodę, ale za to ściśle dopasowaną do ciała, z ciemnobrązowymi, upiętymi czarnymi aksamitkami, falami włosów, spadających cieniutkimi kaskadami kosmyków na ramiona, tworzyła idealny obraz.

Anna również miała zachwycającą urodę. Z jej delikatnymi falami, koloru jasny blond, trójkątną proporcjonalną, porcelanową twarzą, jak u wszystkich kobiet z rodu, bladoróżowymi ustami i zmrożonym błękitem w oczach, tworzyła piękne, aczkolwiek kompletne przeciwieństwo Matyldy, całej w kolorach słonecznej Hiszpanii. Anna była królową zimy, a ostatnio okazywany przez nią spokój i chłód potęgowały jeszcze to wrażenie.

Co więcej, Anna była dopiero co zakwitającym drzewkiem. Owszem, pełnym kwiatów, z których w przyszłości rozwiną się wspaniałe owoce, ale teraz to były tylko kwiaty. A Jeremi miał rosnącą ochotę na wiśnie, a nie na kwiaty i ostatnio otwarcie sam przed sobą to wyznał. Poza tym, Anna była dla niego teraz bardziej młodszą siostrą niż kandydatką na partnerkę, jak usiłowała mu to wpoić rodzina.

-Jeremi, co dziś robisz? - wyrwała go z zamyślenia Matylda.

-Hm, jestem umówiony na spotkanie w interesach. A dlaczego pytasz?

-Może wyszlibyśmy gdzieś dzisiaj, nudzi mi się. A od dawna nie wychodziliśmy razem z domu.

-Jeżeli chcesz, możesz ze mną iść na to spotkanie. Poznasz pewnego znakomitego malarza.

-Z chęcią pójdę.

-Czy ja także mogłabym się przyłączyć? - zapytała słabo Anna.

-Przykro mi, Anno, ale nie. Spotkanie odbędzie się w barze. Do baru nieletnim wstępować nie wolno. Niestety, bar to nie restauracja. Przykro mi.

Anna już o tym dobrze wiedziała

-Poza tym, wciąż widzę, że jeszcze nie za dobrze się czujesz. - dodała Matylda.

-Rozumiem. A czy mogłabym przynajmniej odwiedzić Felicję?

Jeremi chwilę się zastanawiał.

-Dobrze, ale pod warunkiem, że pojedzie z tobą służąca i podejmiemy wszelkie środki ostrożności. Zaraz każę poczynić odpowiednie przygotowania.

-A jak długo będę mogła tam zostać?

-Jak długo zechcesz.

-Nawet na całą noc?

-Anno, to twoja decyzja. – powiedział, patrząc jej w oczy – Nie jestem twoim ojcem ani mężem, tylko twoim kuzynem i nie mam prawa mówić ci, co masz robić. Od teraz jesteś panią swojego losu, za moim przyzwoleniem. A u mnie będziesz mieszkać, dopóki zechcesz. Od teraz to ty decydujesz o swoim życiu i nie musisz mnie pytać o pozwolenie.

Zapadła idealna cisza. Anna milczała przez moment, wpatrując się w Jeremiego. Matylda także się w niego wpatrywała, z filiżanką kawy, podniesioną w połowie drogi do ust.

-Dziękuję ci Jeremi za te słowa. - cicho powiedziała Anna. - Nawet nie wiesz, co one dla mnie znaczą.

-No, chyba, że to będzie zagrażać twojemu bezpieczeństwu, albo zdrowiu.

-Pozwolicie, że was opuszczę. Musze napisać do Felicji list informujący o moich odwiedzinach.

Kiedy Anna wyszła, Jeremi znów odwrócił się do okien. Jednak tym razem wyraźnie i bezwstydnie spojrzał Matyldzie prosto w oczy i bezwstydnie i powoli zlustrował ją z góry na dół. Tym razem to Matyldzie zadrżała ręka z filiżanką kawy.

***

Jeremiego nadal jednak niepokoił ów spokój okazywany przez Annę. Zbyt szybko okazała dorosłość. Poznał ją na tyle dobrze, że miał wrażenie, że nie do końca wykipiała z niej złość, a jedynie skrywa ją. Wydawało mu się, że Anna pozornie tylko okazuje spokój, ponieważ chce, by wszyscy zostawili ją samą i nie mieli już więcej o nic pretensji. Postanowił się o tym przekonać. Poszedł do niej do pokoju i zastukał w drzwi.

-Wejdź – Zaprosiła go; wszedł i zamknął drzwi.– Za chwilę będę do twojej dyspozycji. – powiedziała, nie odrywając oczu od kartki, na której pisała – Ale teraz musisz zaczekać minutkę.

Jeremi usiadł na łóżku i czekał. Skończyła pisać. Odłożyła pióro i odwróciła się w jego stronę.

-Teraz możemy porozmawiać, słucham. - powiedziała

-Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła. Zrozum, że spotkanie to ustaliłem już o wiele wcześniej i to mój interesant wybierał miejsce, a nie ja. Ale jeżeli jesteś zła, możesz mi o tym spokojnie powiedzieć, nie musisz tego przede mną ukrywać.

-Dlaczego się przede mną tłumaczysz? Nie jestem zła Jeremi; o co mam być zła? Mam, co chciałam - własne życie. Owszem, wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, zanim rzeczywiście dorosnę, ale muszę sobie z tym dawać radę sama.

-Pamiętaj, że zawsze masz mnie i Matyldę. No, może Matylda nie jest najsympatyczniejsza w stosunku do ciebie, ale widziałaś, jak się tobą ostatnio zajęła.

-Tak, miałam okazję się przekonać, jak bardzo jej na mnie zależy. – mówiła, wspominając słowa, które usłyszała z jej ust w łazience. - Ale co do ciebie i twojej pomocy Jeremi, to nie kłopocz się mną. Przecież to jasne jak słońce, że masz inne rzeczy na głowie.

-Możesz mówić jaśniej? Co masz na myśli?

Anna wstała powoli, podeszła bliżej do Jeremiego i spojrzała mu w oczy:

-Dobrze widziałam, jak obłapiasz wzrokiem Matyldę przy stole. To mam na myśli.

Jeremi poczerwieniał ze wstydu, spuścił wzrok i przełknął ślinę.

-Wysuwasz jakieś błędne przypuszczenia. Nie wiem, skąd masz takie informacje. Przecież mnie i Matyldę nic nie łączy.

-Jeszcze nie. Ale zgodziłeś się, by mówiła ci po imieniu...a to już dużo.

-O to ci chodzi? - Jeremi uczepił się tej myśl jak deski ratunku – Jesteś zła tylko dlatego, że mówimy sobie po imieniu? Jesteśmy rodziną i oboje jesteśmy dorośli, a więc możemy sobie pozwolić na mówienie po imieniu. Przecież wcześniej, czy później musiało do tego dojść.

Anna roześmiała się cicho, splotła ramiona i pokręciła głową.

-Nie chodzi mi o imiona. Na początku może i tak, bo było dla mnie dziwne, że wszyscy, łącznie z jej własną siostrą mieli obowiązek zwracać się do niej per „pani”. A ty i wuj Thomas, w jakiś dziwny sposób, jesteście jedynymi ludźmi, którym pozwoliła do siebie mówić po imieniu.

Jeremi milczał zaskoczony.

-No i co w związku z tym?

-Co? Nie bądź śmieszny; od początku wiedziałam, o co jej chodzi. Chciała cię usidlić, mimo tego, że jesteś od niej o dziesięć lat młodszy i widzę, że w końcu jej się to udało. - Anna drżała, ale cały czas pilnowała się, by tym razem nie wybuchnąć krzykiem, jak to miała w zwyczaju. Mówiła powoli i spokojnie.

-O nie, teraz to ty jesteś śmieszna. Ja i Matylda? Proszę cię, po prostu lubimy przebywać w swoim towarzystwie, ale nie miałem na myśli nic zdrożnego.

-Nie oszukasz mnie Jeremi. Wsiąknąłeś w nią jak śliwka w kompot. – mówiła z lekkim uśmiechem i spokojem – Z resztą nie ty pierwszy.

Jeremiego zatkało na taką informację. Poczuł się podwójnie oszukany i zdemaskowany.

-Tak nie będziemy rozmawiać. – Upierał się przy swoim. Wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je i już miał wyjść, ale odwrócił się jeszcze do niej – Pamiętaj: Matylda jest dla mnie tylko moją ciotką i nikim więcej. Do niczego między nami nie doszło i nie dojdzie.

Kiedy się odwrócił do wyjścia, zobaczył, jak korytarzem przechodzi Matylda. Usłyszała go. Najpierw znieruchomiała, zacisnęła usta i szeroko otworzyła powieki, a potem odwróciła się, uniosła suknię i najszybciej jak mogła, zaczęła zbiegać po schodach. Jeremiego także wbiło w podłogę tak, że nie mógł się poruszyć i chwilę potrwało, zanim zaczął biec za Matyldą. Jednak ona wtedy była już przy drzwiach wejściowych. Natychmiast puścił się za nią w pogoń.

Matylda, mimo mroźnej aury, biegła w samej sukni prosto na ruchliwą ulicę. W kilkanaście sekund była tuż przy bramie. Zauważył, że ulicą jedzie duży dyliżans i to wprost na nią. Błysk wspomnienia Marleny i tego, co się z nią stało, spowodowały, że Jeremi biegł za nią jak oszalały, bo i z Matyldy pozostałaby krwawa miazga na drodze. A tego nie wybaczyłby sobie do końca życia. W ostatniej, chwili, kiedy wielka rozpędzony pojazd przejechał tuż przed nosem Matyldy, złapał ją bardzo mocno za kołnierz sukni i odciągnął do tyłu.

-Puść mnie! - zażądała.

-Co ty robisz, oszalałaś? - cedził Jeremi przez zęby, ściskając ją mocno za ramiona.

-Tak, chyba musiałam oszaleć, bo przez chwilę myślałam, że ci na mnie zależało! - mówiła również przez zęby Matylda, próbując wyszarpać się, a makijaż miała lekko rozmazany od cisnących się do oczu łez. Oboje dyszeli i marszczyli twarze w gniewie. Wyglądali teraz jak dyszące i warczące na siebie psy w walecznym uścisku.

-Nigdy w życiu nie wybaczyłbym sobie, gdybyś teraz zginęła! – wydyszał w końcu – Wierz mi lub nie, ale zależy mi na tobie i to bardzo! – Matylda złagodniała, słysząc te słowa. – Ale nie chcę, żeby Anna o tym wiedziała.

-A dlaczego Anna ma o tym nie wiedzieć? Już dawno się domyśliła, co chodzi. Przecież ona także jest kobietą i ma niezgorszą intuicję i rozum ode mnie.

-Nie chciałem, żeby jej było przykro.

-Przykro? Jeremi, gdyby chciała być z tobą, to już dawno zgodziłaby się zostać twoją żoną. Miała wybór i dokonała go. Pytanie, czy ty go dokonałeś. - Jeremi, który dotychczas patrzył się w oczy Matyldy, nie mógł zauważyć, że ratując ją przed nadjeżdżającą karocą, rozdarł głęboko kołnierz sukni. Odsłonił tym samym jej zgrabną szyję aż po barki i mostek. Poza jego pazurami, wciąż wpijającymi się w jej ramiona, czuła także wszędzie na sobie jego wzrok i mimo mrozu, zrobiło jej się tak gorąco jakby panowała wiosna a nie środek zimy. - Tak, myślę, że już dawno dokonałeś wyboru. Ale jesteś bardzo zasadniczy i nieśmiały, więc trzeba ci trochę pomóc w ostatecznym podjęciu decyzji.

-Choć do środka, bo się przeziębisz. - powiedział, gdy ocknął się i spostrzegł, że nadal mocno ściska ramiona Matyldy, podczas, gdy ona już od dłuższej chwili miała wolne ręce. Nie wiedział, co lepszego mógłby powiedzieć w tej sytuacji.

Od kiedy spotkał Matyldę, starał się zwalczyć w sobie owo narastające uczucie szaleństwa, do którego niemalże całą swoją osobą doprowadzała go ta kobieta. Codziennie prowadził nieustanną walkę ze zmysłami, coraz bardziej buntującymi się przeciw jego nieugiętej dotąd woli, posłusznej zasadom rodziny, jakimi od dzieciństwa starał się kierować. Wiedział, że będzie miał wyrzuty sumienia; wiedział, że w towarzystwie będzie skończony, że straci opinię najbardziej opanowanego człowieka wśród swoich znajomych, a może nawet zyska miano dziwaka ale w tej chwili o to nie dbał: liczyła się tylko Matylda.

Dotychczas szczycił się sam przed sobą, że potrafi zwalczyć w sobie choćby najmniejszą nutkę egoizmu, potrafił zniweczyć najmniejszą myśl, która trąciła samolubstwem, czy zbytnim umiłowaniem czegokolwiek, a ono z kolei grzechem pychy. „Ale czy pychą nie jest również samo to, że do tej pory wywyższałem się ponad tych, którzy jej codziennie ulegają?”

W związku z wydarzeniami dzisiejszego poranka oraz wciąż niezagasłym żalem do rodziny, która podjęła decyzję o bezprawnym przywłaszczeniu majątku, bez jego zgody, przechodził teraz kryzys. Doszukiwał się sensu owych wartości i zasad, którymi żył przez całe swoje życie i które poczytywał sobie za swoje własne, utworzone w nim od chwili poczęcia. Miały go chronić przed pokusami tego świata, a oto był świadkiem ich rozkładu i zwycięstwa swojej własnej ułomności. Uświadomił sobie teraz, że jego dotychczasowe życie było równie pozorne jak egzystencja, którą wiedli artyści, którymi tak bardzo pogardzał.

Nie odczuwał przy tym wcale żadnej straty. Wprost przeciwnie – oto uzmysłowił sobie, jak niedojrzały i mały był dotychczas jego świat, składający się z kilku ciasnych formułek, które sam sobie ułożył i poczytywał za swój dom aż po koniec życia. Właściwie powinien podziękować Matyldzie i Annie że zdjęły mu opaskę z oczu i uświadomiły tę smutną prawdę, że prawdziwe życie składa się z doświadczeń, a nie zasad. „Gdyby nie one, żyłbym w kłamstwie jeszcze długie lata. A może nawet i całe życie.”

Już sobie wyobrażał, jak w towarzystwie ludzie będą otwierać szeroko oczy, otwierać usta ze zdziwienia i być może nawet wykluczą z niego. A on, poczerwieniały, przy tej widowni, będzie prowadzał Matyldę pod rękę. Będą mieli o czym opowiadać: „Oto ten, który mienił się gorącym orędownikiem jedynej miłości w życiu, adoruje teraz inną damę i to starszą od siebie!”

Obserwował ludzi ze swojej sfery i czasami przypominali mu oni leniwe, znudzone sępy na pełnej słońca pustyni, wypatrujące zdobyczy. Potrzebowali jej bowiem nie dla pożywienia, ale dla czystej rozrywki. W ich nieskazitelnym i zawsze prawym świecie, gdzie każdy ukrywa swoje grzechy najgłębiej, jak tylko może i gdzie nie ma prawa się dziać nic zdrożnego, potrzeba krwi – obcej, świeżej krwi. Potrzeba ofiary, która będzie zastępować rzeź, jaka choćby w starożytnym Rzymie była rozrywką dla najwyżej urodzonych.

Dla swojej rodziny taką rozrywką była Anna. Porównał jej los z właśnie taką ofiarą, rzuconą ku uciesze tego otępiałego od skrywanych złych emocji, a jednocześnie spragnionego ich tłumu, jakim była jego rodzina. Zaplanowano, by się do tej masakry przyłączył, a tymczasem stał się przeklęty. I dlatego również sam stał się ofiarą.

Tak rozmyślał Jeremi, kiedy oboje szli do domu. Spostrzegli w przedpokoju, że przy drzwiach pokoju Anny krząta się służba. „Panienka zemdlała!” - powiadomiła ich służąca z piętra, widząc jak weszli do domu. „Cóż, za słabe zdrowie.” - mruknęła Matylda, biegnąc tuż za Jeremim na górę.

Anna, przeniesiona przez dwóch lokajów, leżała już w swoim łóżku. Na głowie miała okład. Błądziła wzrokiem po suficie i po ścianach, a na jej twarzy malował się wysiłek, świadczący o tym, że pragnęła z całych sił nie odejść ponownie od zmysłów. Jeremi i Matylda zbliżyli się do jej łóżka.

-Zemdlałam? – jęknęła

-Tak, ale teraz leż i nie ruszaj się. Mówiłam, że jeszcze jesteś za słaba. - mówiła Matylda.

-Przepraszam Jeremi. – szeptała – Przepraszam za to, co powiedziałam. Jestem strasznie głupia.

-Nie, nie jesteś głupia. Jesteś bardzo mądra. Czy teraz wszystko w porządku?

-Tak, zostawicie mnie teraz samą. Chcę odpocząć w ciszy zanim wyprawię się do Felicji.

-Anno, w twoim stanie nie masz prawa...

-Przed chwilą mówiłeś co innego. – powiedziała cicho, ale stanowczo Anna.

–To może wezwiemy ją tutaj?

–Chcę jechać do niej.

-No dobrze, będzie jak chcesz. Ale służącą będziesz miała przy sobie. Obiecaj mi to jedno.

-Skoro nalegasz, to niech i tak będzie.

-W porządku, a teraz odpocznij.

Kiedy Matylda i Jeremi wyszli, Anna wpadła w bezgłośny szloch. Miała to opanowane dużo wcześniej. Kiedy była mała, zamykała się w łazience lub w bibliotece i tam płakała tak, krzycząc szeptem, by nikt jej nie usłyszał. Inaczej zostałaby ukarana.

Jej rodzina wychodziła z założenia, że dzieci urodzone w warstwie arystokratycznej powinny być szczęśliwe tylko z tego jednego powodu. Nie miały prawa chodzić zasmucone, czy mieć swoich zachcianek. Miały darmowe utrzymanie i edukację, a więc powinny być za to wdzięczne swoim rodzicom i nie uprzykrzać im życia swoimi kłopotami.

Jeżeli dziecko miało jakieś pretensje albo sobie z czymś nie radziło, lepiej było dla niego, jeżeli nauczyło się tuszować swe żądania bądź nieumiejętności. A jeżeli już któreś dziecko nie nauczyło się być szczęśliwym i adorować swoich rodziców z tytułu posiadania przez nich takiego, czy innego tytułu szlacheckiego, było karane, dopóki nie nauczyło się należycie uwielbiać ich i nie wypłakiwać się im przed nosem.

Za płacz, dzieci z rodzinnego domu Anny były od zawsze karane chłostaniem witką po otwartej dłoni. Tak były wychowywane całe pokolenia. Tak wychowano pradziadków, dziadków, Matyldę, matkę Anny, Jeremiego, Annę oraz licznych kuzynów i kuzynki Anny. Nie widziano, by ktokolwiek otwarcie użalał się lub łkał lub by pragnął innych rzeczy prócz tych, którymi został uraczony. Panowała zasada, że kto nie dopuszcza do głosu swoich słabości, czyli uczuć, emocji i pragnień ten jest prawdziwie silnym człowiekiem.

Na słabość w rodzinie pozwoliła sobie tylko Matylda, kiedy umierał jej mąż. I nawet wtedy patrzono na nią nieprzychylnie. Kiedy po jego śmierci „wciąż wyła jak szakal na pustyni”, jak ją określiła ciotka Klementyna, zagrożono jej wyrzuceniem z domu.

Mówiono jej, że płakać po zmarłym należy jedynie w dniu jego śmierci, bo te łzy i tak nic zmarłemu nie przyniosą. Na te słowa Matylda odpowiadała, że ma prawo opłakiwać swojego własnego męża tak długo, jak zechce. Anna pamiętała, że Matylda na parę lat przeniosła się do swojej najlepszej przyjaciółki. Nie miała jednak pojęcia, jak mieszkała i co robiła. Ale pamiętała, że Matylda nie była mile widziana w domu.

Nie wymazała jeszcze z pamięci okrutnych zabaw ze swoimi rówieśnikami, w których przymusowo brała udział. Dzieci wyrządzały sobie wzajemnie różne złośliwości, jak zrzucanie odpowiedzialności za jakiś figiel na inne dziecko, bolesne wykręcanie rąk ramion, czy palców, albo rodzaj ciuciubabki, gdzie ofiara z zawiązanymi oczyma miała zgadnąć, kto ją uderzył lub uszczypnął. I była bita lub szczypana, dopóki nie odpowiedziała prawidłowo.

Dzieci w ten sposób wyładowywały swoje frustracje na sobie nawzajem. Przegrywał ten, kto okazał słabość. Anna zawsze dawała sobie radę w roli ofiary, ale była także oprawcą. Nauczyła się wyładowywać swoje emocje na innych, ale potem cierpiała za to cicho, zatruta wyrzutami sumienia, zamknięta w mało używanych schowkach i pomieszczeniach. Sama zadawała wiele ciosów, ale i otrzymała ich sporo.

Teraz taki sam cios otrzymała od Jeremiego, który otwarcie przyznał, że nie będzie się nią zajmował. Ot, ma być szczęśliwa, że ma dach nad głową, wikt i opierunek. „Jeżeli to ma być wszystko Jeremi, za co mam ci być wdzięczna, to grubo się mylisz, jeżeli sądzisz, że będę szczęśliwa z tego powodu. Teraz najchętniej pewnie pozbylibyście się mnie z domu oboje.” Widziała wyraźnie, jak podczas śniadania Jeremi mierzył Matyldę wzrokiem. Owszem, próbował od czasu do czasu, dla niepoznaki patrzeć na okna, ale po chwili znów powracał do niej. A Matylda nic nie dostrzegała, bądź też nie chciała dostrzec. Anna domyślała się, w która stronę zmierza takie postępowanie.

Na samą myśl Annie zrobiło się niedobrze, więc przekręciła się na bok, głową do okna. Zwinęła się na łóżku w kłębek i wysunęła głowę tak, by w razie czego zwymiotować na podłogę. Zauważyła odbijające się na deskach podłogi refleksy świetlne od czegoś pod łóżkiem. Sięgnęła tam ręką i gdy poczuła w ręku szklaną, karbowaną rzecz, chwyciła to i podniosła.

Była to ta sama karafka, która wypadła jej z ręki w trakcie wypadku i potoczyła się pod łóżko tak, że nikt tego nie zauważył. Karafka była mocna i tak skonstruowana, że oprócz paru plam na podłodze nic nie zostało. Przez dwa tygodnie, kiedy nikogo nie było w pobliżu, Anna wymykała się do barku w salonie, napełniała ją jedynie niewielką ilością jakiegoś trunku, by nikt nie zauważył, że alkoholu cały czas ubywa i zanosiła do pokoju. Sączyła powoli, po czym wracała do barku, kiedy zaszła potrzeba ponownego jej napełnienia. Teraz na dnie zostały jeszcze nędzne resztki brandy.

Anna wychyliła je łyk po łyku, uważając, by nie wziąć za dużo naraz. Miała w tym coraz więcej doświadczenia. Znów była lżejsza o niepokojące myśli i uszczęśliwiona na krótki moment. Rozciągnęła się wygodnie na łóżku, schowała pod kołdrą karafkę i zasnęła.

10. Dzika rzeka

Przez okno do sypialni wpadały pierwsze promienie słońca zza ażuru nagich gałęzi drzew. Mimo zimowej pory, bezchmurne niebo i podwyższona temperatura zapowiadały piękny dzień. Matylda, dopiero co zbudziła się i wstała z łóżka. Podeszła do okna. Otworzyła je. Do środka wpadło chłodne powietrze. Nie przeszkadzało jej to. Przyzwyczajona była do chłodu.

Oparła się łokciami na parapecie i zapatrzyła w pobielony śniegiem krajobraz i czarne kontury konarów drzew. Zasłuchała się w kojącą ciszę, przerywaną krakaniem wron. Ogród za posesją jeszcze nigdy nie wydawał się jej tak piękny. Oddychała zimnym, rześkim powietrzem, idealnym do pobudzenia organizmu po prawie nie przespanej nocy.

Trwała tak, nawet wtedy, gdy usłyszała za sobą szelest. Po chwili poczuła ciepło ramion na barkach, ześlizgujących się aż do jej podbrzusza. Wzbudziło to w niej dreszcze emocji. Dała się odciągnąć od okna, wyprostowała się, zamknęła okno i odwróciła.

-Co robisz? - zapytał cicho Jeremi. - Jesteś naga, sąsiedzi cię zobaczą. I przeziębisz się.

-Chcę zachorować i spędzić w łóżku jeszcze cały tydzień razem z tobą. - objęła go również ramionami.

-Nie sądzę, żeby to było najlepsze wyjście. - Zaczęli się całować– Zachorowałbym także i kazaliby nam spać osobno.

-Nie chciałbyś spędzić tego czasu ze mną? - rozmawiali teraz między pocałunkami. - Jesteś panem tego domu. Możesz robić, co ci się podoba.

-Cały czas się do tego przyzwyczajam. - Jeremi błądził rękami po całym ciele Matyldy. - Jestem grzecznym chłopczykiem.

-Byłeś do tej pory. Od teraz masz się nauczyć po prostu żyć Jeremi. - Matylda rzuciła go na łóżko i rozpoczęła po raz kolejny swój taniec. Jeremi poddawał się jej całkowicie.

Tej nocy oboje przełamali się po raz pierwszy i opuściły ich wszelkie zahamowania, a od dawna skrywane głęboko namiętności wybuchnęły nagle ze zdwojoną siłą. Przez całą noc podtrzymywały płonący pożar i taniec obu ciał, podsycając się wzajemnie. Krew pędziła przez ich żyły jak rwąca rzeka. Jeremi jeszcze nigdy jeszcze nie czuł się tak swobodnie w towarzystwie kobiety. Matylda również była szczęśliwa, uśmiechnięta i spokojna.

Kochali się na zmianę, dopóki niebo nie rozjaśniło się na tyle, że wszelki urok płynący z kontrowersyjności tego, co robią nie zbladł wraz z gościnną dla wszystkich kochanków nocą. Ponieważ wciąż jeszcze było wcześnie, Matylda spokojnie ubrała się i upewniwszy się, że nikogo nie ma na schodach, wymknęła się do swojego pokoju.

Jeremi nie ochłonął jeszcze całkowicie z dopiero co przeżytych emocji. Leżał wciąż nagi na swoim łóżku i miał wizje tego, na co pozwolili sobie w ciągu kilku minionych godzin. Wizje te i emocje zniewalały jego umysł. W blasku kilku świec prawie się nie widzieli, ale to im nie przeszkadzało. Dzięki temu byli jeszcze bliżej siebie. Poza tym, dzięki świecom, skóra Matyldy wydawała mu się złota.

Na rękach czuł jeszcze gładki dotyk jej skóry, w nozdrzach zapach jej ciała i włosów, a na języku... wstydził się sam przed sobą tego, co uczynił, a jednocześnie czuł się lekki i swobodny jak nigdy dotąd. Na początku chciał wszystko z niej naraz zedrzeć, jak dzika bestia. Teraz uśmiechnął się tylko na to wspomnienie. Na szczęście Matylda nie zraziła się tym, ale powstrzymała go i szeptem mówiła, co ma robić. Tak uczyła go miłości.

Uświadomił sobie, że tak naprawdę, nie był jeszcze w takiej sytuacji z żadną kobietą. Nawet narzeczeństwo z Marleną ograniczało się jedynie do kilku wstydliwie skradzionych pocałunków. To Matylda dominowała, jak nieokiełznana, dzika amazonka. Przez całą noc robił tylko to, co mu mówiła i w sposób, jaki mówiła. Drżenie i wciąż ponawiające się przypływy fali rozkoszy uczyniły z niego niewolnika Matyldy. Wciąż poddawał się rozkazom swojej pani i władczyni, byle tylko na nowo przeżywać to cudowne uczucie rozkoszy i wolności, którego zażywał po raz pierwszy w życiu. Anna miała rację - Matylda zawładnęła jego ciałem i umysłem.

Zapomniał o całym świecie. Nie było już niczego, nawet tej cząstki serca, w której zawsze tliła się iskierka pamięci dla Marleny. Wszystko przestało istnieć pod wpływem stanu, do jakiego doprowadziła go Matylda. Niczym leśna nimfa, wprowadziła go do ciemnego, nieprzeniknionego lasu i pokazała drogę. Po drodze przeżył cuda, jakich jeszcze w życiu nigdy nie doświadczył.

Nie był w stanie stwierdzić, czy ktoś się domyślał ich romansu, czy nie. Na razie było mu to obojętne - pochłonęło go całkowicie wspominanie przeżytej wczoraj namiętności. Obecnie przed oczyma miał rozchylone usta, kaskadę ciemnych i długich jak świerkowe pnie włosów nad sobą, poczerwieniałą i spoconą twarz, piękny i krągły, nagi biust. Podniósł się, wstał i podszedł do miski z wodą, żeby się umyć.

Czuł się niesamowicie lekko. Był wesoły i spontanicznie się śmiał, co dotychczas przychodziło mu z wielkim trudem. Wszystko wokół było jakby czystsze i bardziej wyraźne, choć pogoda była tak jak zwykle, a niebo pełne chmur. Krew płynęła spokojnie a humor mu dopisywał. „Czyżby to było wszystko, co jest potrzebne do odzyskania spokoju i pełni życia? Dlaczego się tak długo wstrzymywałem przed terapią, która wyleczyła mnie z obojętności na świat i ludzi?”

Czuł jeszcze pod skórą i w sercu, przelewającym jego krew z siłą górskiego strumienia, ów rytm, który w nocy pogodził ich rozognione ciała. W tym rytmie pulsowała krew w żyłach, skroniach, tętnicach i aortach. Rytmiczny szelest w uszach zagłuszał ponure krakanie wron na zewnątrz i szum wiatru. Cały świat zdawał się pulsować w nieustannym rytmie owego bystrego nurtu, jakim stała się teraz jego krew.

Przeciągnął się, odetchnął głęboko, jakby dopiero co się obudził. Ubrał się i gdy stwierdził, że jest gotowy do wyjścia, udał się na śniadanie z niewymuszoną tym razem lekkością i swobodą. Matylda siedziała już przy stole i delektowała się śniadaniem. Usiadł naprzeciwko niej, oparł się bezwładnie i z głupawym uśmiechem zapatrzył w Matyldę. Matylda roześmiała się:

-Dobrze się czujesz? - spytała – Masz taką minę, jakbyś przed chwilą czmychnął z jakiegoś więzienia.

Jeremi poprawił się, przybrał zwykły, uprzejmy wyraz twarzy i zaczął przygotowywać sobie śniadanie:

-Doskonale się czuję. Dzięki tobie.

-Cieszę się niezmiernie.

-Tak lekko nie czułem się od lat. Uśmiecham się. Matyldo, ja się uśmiecham. Od lat się nie uśmiechałem.

-Rozumiem cię doskonale, bo ja też od lat nie byłam w tak doskonałym nastroju jak dziś. - gdzieś zniknęła ta nobliwa i wyniosła dama, którą Matylda była, kiedy tu przyjechała. Teraz była na powrót tą młodą, energiczną i roześmianą dziewczyną, jaką pamiętał ją przed laty. - Bardzo spodobał mi się ten malarz wczoraj. Jak on się nazywa?

-Ignacio da Costa.

-Włoch?

-Hiszpan.

-Mogłabym zobaczyć jego obrazy? Dotychczas widziałam tylko jego samego.

-Naturalnie, dziś mam i tak wybrać kilka jego obrazów na wystawę. Pojedziemy do jego prywatnego studia.

-Wybornie. Cieszę się, że będę mogła ci towarzyszyć.

-Zauważyłem, że wszystko mi się układa ostatnio. - powiedział Jeremi po dłuższej chwili przerwy poświęconej śniadaniu - Interes się rozwija, podpisuję kontrakty z kolejnymi świetnymi malarzami, no i ty się zjawiłaś w moim życiu. - posłał Matyldzie spojrzenie pełne wdzięczności.

-Naprawdę Jeremi, nie wiem, co powiedzieć.

-Nie musisz nic mówić, wystarczy, że widzę szczęście na twojej twarzy. Tak się cieszę, że cię znalazłem.

-Też się cieszę Jeremi, że cię mam.

Po chwili dodał:

-Nie mogę jednak przestać myśleć o Annie.

Matylda pokręciła głową.

-Nie psuj mi śniadania, proszę cię.

-Przepraszam cię, ale myślę, że Anna zasługuje na takie samo szczęście jakiego my doświadczamy. Nie możemy jej teraz tak zostawić.

-Ha, ha! I kto to mówi? Jeszcze wczoraj dałeś jej do zrozumienia, że sama musi się starać własne szczęście.

-Nie prawda, chciałem jej dać do zrozumienia, że ma wolną rękę i pod moją opieką może realizować swoje życie jak zechce.

-Tak? I myślisz, że szesnastoletnia dziewczyna zrozumiała to tak, jak ty jej powiedziałeś?

-A niby jak miała zrozumieć?

-Jestem tego prawie pewna, że zrozumiała, że nie ma u ciebie czego szukać i dalej musi sobie radzić sama. Zresztą pewnie już ci dała znać, tylko nie potrafisz tego odczytać.

Teraz dopiero Jeremi przypomniał sobie, jak Anna wczoraj powiedziała mu: „Mam, co chciałam - własne życie. Wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, zanim rzeczywiście dorosnę, ale muszę sobie z tym dawać radę sama.” Wtedy wziął to za ton dorosłości w jej głosie, ale teraz wiedział, że była to drwina, z jaką Anna dawała mu znać, że ma do niego żal.

-Chodziło mi o to, żeby wiedziała, że może sobie życie układać jak chce, i że nie będę się jej w niczym przeciwstawiał. Ale w razie problemów, zawsze byłbym gotów jej pomóc.

-Ale Anna zrozumiała z tego tyle, że zostawiasz ją samą i nie będziesz się nią zajmował.

-Przecież nie o oto mi chodziło. Muszę ją tu jeszcze dziś wezwać i wyjaśnić jej parę spraw. Przede wszystkim to, że nie opuszczam jej, ale daję jej wolną rękę. W razie czego zawsze znajdzie u mnie ratunek.

-Wydaje ci się, że wszystkich możesz uratować? Niestety, nie jesteś w stanie. Pozwól jej wreszcie działać samej. Niech się nauczy życia. Niech spróbuje jak to boli.

-Tak, dam jej żyć, ale chcę, żeby wiedziała, że ma we mnie sprzymierzeńca i opiekuna. Chce, żeby wiedziała, że ma się do kogo zwrócić w razie kłopotów. To wszystko.

-Jeżeli tak chcesz zrobić, to jej to powiedz. Ja nie zamierzam jej pomagać. Jeżeli chce być samodzielna i chce układać własne życie, to proszę bardzo. Ale na mnie niech nie liczy.

-Jak możesz tak mówić, przecież ona ma tylko nas!

-Ja tu tylko z nią przyjechałam.

-Odpowiadasz za jej życie, za jej wychowanie!

-Ja? - uśmiechnęła się gorzko – A co ja mam do tego? - pochyliła się ku - Nie jestem ani jej matką ani siostrą! - sparodiowała wcześniejszą wypowiedź Jeremiego. Teraz pojął, jak to zabrzmiało w uszach Anny. Matylda mówiła dalej – Uważam, że przesadzasz z tą ostrożnością. Poza tym, Anna dobrze wie, że teraz jesteś jej najbliższą rodziną w tej chwili i na pewno zwróci się do ciebie, jeśli zdarzy się ku temu stosowna okazja. I wtedy będziesz mógł okazać jej swoją łaskę.

-Łaskę?

-Tak, łaskę, bo jeżeli tak zawzięcie twierdzi, że chce mieć własne niezależne życie, to bierze całą odpowiedzialność za swoje czyny na siebie.

-Przecież ona nie jest dostatecznie dojrzała, żeby wziąć odpowiedzialność za siebie.

-Też tak myślę, ale do tego musi dojść ona sama.

Tu dyskusja urwała się. Jeremi nie polemizował dłużej z Matyldą, bo wiedział, że ona ma rację. Zarówno on jak i Matylda wychowali się w przeświadczeniu, że człowiekiem niezależnym można nazwać tylko tego, kto samodzielnie daje sobie radę z własnymi problemami i kłopotami, nie zwracając się o jakąkolwiek pomoc do innych. Oboje twierdzili też, że Anna nie będzie w stanie dać sobie rady sama.

Jeremiemu jednak w Ameryce pokazano zupełnie inny model rodziny i wychowania, polegający na wzajemnym wspieraniu się w rodzinie. Matylda, podobnie jak Anna, wychowywała się w starym środowisku angielskich arystokratów i wpojono jej, że ma polegać sama na sobie i od nikogo nie może oczekiwać pomocy. Dlatego pomagała Annie tylko wtedy, gdy było to niezbędne.

Jednakże sama Matylda, jako kobieta, całkowicie niezależna nigdy nie była. Nie przyszło jej nigdy do głowy, by mieć swoje własne pieniądze. Jeśli chodzi o utrzymanie, zawsze polegała na rodzinnej fortunie i na pieniądzach, jakie wyłudziła od mężczyzn. A ponieważ nie okazywała swoich prawdziwych uczuć niemal nikomu, nie zwracała się także o pomoc czy jakiekolwiek inne wsparcie. Podobnie postępował Jeremi. Nie wiedzieli że taka postawa zabija pokorę, rodzi egoizm, samowystarczalność, a sztuczność i nieszczera uprzejmość niweluje kontakty z ludźmi i zdolność empatii.

Nie mogli obydwoje zrozumieć zachowania Anny, ponieważ była ona do tej pory była całkowicie naturalna. Nigdy nie ukrywała swoich pasji, uczuć, pragnień ani emocji. Nie bała się nigdy okazywać wzgardy lub zachwytu. A jeżeli to robiła, to tylko dlatego, że bała się o swoje życie lub zdrowie. Zdaniem krewnych, było to nie do przyjęcia.

Przeżywała jednak w środku ciosy od losu i krewnych, których życie jej nie szczędziło oraz te, które sama zdążyła zadać. Nigdy do nikogo się nie przywiązała, bo nikt nie chciał się przywiązać do niej. Od najmłodszych lat była uczona razem z kuzynostwem ukrywać tajemnice i skarby życia. Wydawało się jej, że wie o nim niemal wszystko. Była więc przekonana, że skoro dała sobie sama radę tam, to da sobie radę i w Ameryce. Zaś Jeremi i Matylda, nieodrodni potomkowie swojego rodu, widząc jej brak opanowania, nie podzielali tego zdania w najmniejszym stopniu.

11. W ogóle cię nie dostrzega

Anna kilkakrotnie już nocowała u Felicji, toteż Felicja zgodziła się, by została u niej po raz kolejny. Służącą zawsze odprawiała do domu, twierdząc, że nie ma dla niej miejsca. Tak naprawdę, bała się donosów do Jeremiego o tym, o czym obie rozmawiają. Podczas jedzenia kolacji, za którą uparła się zapłacić ze swoich oszczędności Anna, Felicja dowiedziała się od niej wszystkiego, co zaszło w ciągu tego czasu: o niespodziewanej depeszy, o wypadku Anny, którego przyczynę Anna jednakże przemilczała, o zachowaniu się Jeremiego przy stole i ich późniejszej rozmowie.

-Jak oni mogli cię tak potraktować? Przecież to jest zwykła kradzież! Zgłosisz to na policję?

-Nawet, gdyby Jeremi to zgłosił, to i tak nie mamy szans. Wyrok zapadł w Anglii, a mnie tam nie ma, więc nie mogę się bronić. Poza tym, moja mama dostała spadek, to pewnie nie będzie mogła go zatrzymać i dostanie się w ręce ojca. A on pewnie ucieknie gdzieś z wekslami. Ale na pewno nie dadzą mu uciec. Zdążą go złapać i powstrzymać w odpowiednim czasie. Może jeszcze zrobią mu coś złego .

-Naprawdę współczuję ci Anno. Nic nie możesz zrobić?

-Nie. Oni już zadecydowali za nas. To już się stało i nic na to nie poradzę. Ale nie to jest najgorsze. Depesza poruszyła mnie – owszem. Tego jednak się po nich spodziewałam. Ale wiesz, co złamało mi serce? Moi rodzice. Nawet słowa mi nie napisali, że tęsknią za mną, albo, że chcą się ze mną zobaczyć. Dlatego jestem zła.

-Bardzo mi przykro Anno, nie wiem, co powiedzieć. Jeżeli mogę cię jakoś pocieszyć, to wiedz, że zawsze masz mnie.

Anna uśmiechnęła się:

-Jeremi mówił to samo. Że zawsze mogę polegać na nim i na Matyldzie.

-To bardzo ładnie z jego strony.

-Tyle, że po śniadaniu dał mi do zrozumienia coś zupełnie innego. Powiedział, że mam swoje życie i on nim nie będzie kierował. To ja mam podejmować decyzje. Jak w takim razie mam rozumieć zapewnienie, że zawsze mogę na nim polegać?

-To jest najlepsze, co mogłaś do tej pory od niego usłyszeć.

-Co? I ty też przeciwko mnie?

-Nie, w żadnym wypadku nie jestem przeciwko tobie. Chcę, żebyś zrozumiała, że Jeremi być może źle się wyraził, ale chciał ci na pewno powiedzieć, że pod jego opieką możesz realizować wszystkie swoje projekty i plany tak jak tego chcesz, dopóki nie osiągniesz pełnoletniości i na tyle rozwiniesz swoje malarstwo, by zamieszkać we własnym domu. A jestem przekonana, że ilekroć zwrócisz się do niego o pomoc, on ci jej udzieli, ale nie będzie się narzucał. To jest coś pięknego. Sama chciałabym to usłyszeć z ust swoich bliskich.

-Hm, tobie też nikt nie mówił takich rzeczy, prawda?

-Nie. A Jeremiego musisz bardzo szanować, bo to bardzo szlachetny i dobry człowiek.

-Dziękuję ci, że mi to wyjaśniłaś. Teraz wiem, co miał na myśli.

-A co do zachowania Jeremiego w trakcie śniadania… - Felicja zamyśliła się na chwilę – no cóż, musisz się przyzwyczaić do tego, że to jest mężczyzna. Do tego jest bogaty, przystojny i wolny. I nie będzie przez całe życie białym rycerzem, choćby nie wiem jak długo w siebie to wmawiał. Jeżeli nawet dojdzie do czegoś pomiędzy nim i Matyldą...

-Powiedział, że go z Matyldą nic oprócz przyjaźni nie łączy.

-Uwierzyłaś mu? Myślę, że powiedział tak, bo chciał przed tobą … a może i przed sobą samym ukryć, że Matylda go fascynuje i to bardzo.

-Też to dostrzegłaś?

-Oczywiście, od razu było to widać; choćby po tym, że doskonale się rozumieją.

-Ale mimo wszystko to mi do niego nie pasuje. Matylda lubi się bawić, a on jest taki odpowiedzialny, logiczny i zawsze trzyma się określonego porządku.

-Do tej pory chciał grać nieskazitelnego rycerza, ale ja wiem, że prędzej, czy później zdejmie tę maskę. A swoją drogą, czy nie po jego myśli było to, że nie będzie cię w domu akurat tej nocy?

-Tak, ale ... nie to nie możliwe!

-Dlaczego niemożliwe?

-Przecież on jest od niej młodszy o 10 lat!

-To nic nie znaczy.

-Jak to, nic nie znaczy?

-Jeżeli są oboje w siebie tak zapatrzeni, że nie widzą świata poza sobą, to my nic na to nie poradzimy. Poza tym, 10 lat, to wcale nie tak dużo.

-Felicjo!

-Jesteś teraz w innym świecie, Anno. Tu panują inne zasady. Jeżeli dwoje ludzi darzy się uczuciem, to mają do tego pełne prawo – bez względu na wiek. Musisz się do tego przyzwyczaić.

-Ale czy ludzie nie będą ich wytykać palcami?

-Owszem, będą. Ale właśnie wtedy Jeremi będzie miał okazję okazać swoją rycerskość, broniąc przed nimi Matyldy.

Obie przerwały rozmowę, gdyż usłyszały za drzwiami wejściowymi kroki kogoś zbliżającego się i zaraz potem pukanie do drzwi. Felicja zawołała „proszę!” i w drzwiach ukazał się młody człowiek, który odprowadził Annę do Felicji. Felicja natychmiast podniosła się z miejsca:

-Witam obie panie – zaczął.

-Czego pan tu szuka? -zapytała Felicja obojętnym tonem.

-Przychodzę w interesach. Mam uzgodnić z panią tematykę obrazów na najbliższą wspólną wystawę.

-Chodzi o wystawę Jeremiego?

-Wystawa ma się składać z pięciu różnych obrazów. - da Costa kontynuował, jakby nie usłyszał - Ich motywy nie mogą się powtarzać, rozumie pani?

-Oczywiście.

-Niech pani poda przykład. Wtedy będę wiedział, że pani zrozumiała.

Felicja zacisnęła usta ze złością:

-Nie może być dwóch krajobrazów! Odpowiada to panu? - wycedziła przez zęby.

-Znakomicie. Czy teraz będzie pani łaskawa wybrać kilka obrazów przeznaczonych na wystawę, abym mógł je obejrzeć?

-A czy nie mógłby pan przyjść do mnie jutro? Dziś jest już późno, a poza tym, jak pan widzi, mam gościa. – dobitnie podkreślała Felicja. Anna jeszcze nie widziała jej aż tak złej.

-Nalegam, chociaż parę płócien, aby mógł się zorientować, co mam przygotować.

Felicja z nieukrywaną złością zatrzasnęła za nim drzwi wejściowe.

-Będzie pan łaskaw zaczekać, a tymczasem ja wybiorę dla pana tych pańskich kilka płócien. - powiedziała ze złością i wyszła do maleńkiej komórki, w której trzymała obrazy. Tym czasem Ignacio zwrócił się do Anny:

-Myśmy się już chyba poznali, nieprawda?

-Tak. Odprowadził mnie pan tutaj z baru.

-No tak, panienka zabłądziła wtedy. Ale czy to nie panienka jest tą osobą, która ostatnio wzbudziła tyle sensacji w towarzystwie?

-Naprawdę? - uśmiechnęła się

-Tak, wiele razy słyszałem o pani pomocy przy malowaniu i omawianiu obrazów. Ludzie mówią, że jest pani bardzo utalentowana.

-E tam, - Anna uśmiechnęła się, spuściła skromnie oczy i zaczerwieniła po uszy – Wszystko zawdzięczam Felicji. Gdyby nie ona, nigdy nie odkryłabym tego, co do tej pory odkryłam.

-Rozumiem, ale pani nie docenia swojego talentu. Teorię może pani wyłożyć każdy pierwszy lepszy malarz. Ale to pani uważne oko śledzi znaczenie i układ przedmiotów na obrazie.

Anna poczuła się niewygodnie z takim komplementem. Ani od Jeremiego ani od Felicji nigdy takich słów nie słyszała, więc speszyła się.

-Pan się bardzo myli. Felicja jest dla mnie kimś więcej niż jakimś pierwszym lepszym malarzem, proszę pana. I gdyby nie ona, nie byłabym tym, kim jestem.

-Naturalnie, przepraszam za moje nieobycie. Widzę, że obie panie wiążą o wiele silniejsze więzy niż sądziłem. Nadal jednak myślę, że pani siebie nie docenia. To może mieć zbawienny wpływ na pani życie.

-Co konkretnie ma pan za myśli?

-Mogłaby pani na przykład sprzedawać swoje usługi i zarabiać na nich.

Annie nie wpadła do tej pory na taki pomysł, toteż, gdy usłyszała to od da Costy, oczy aż jej się zaświeciły. Ale wtedy wpadła do pokoju Felicja:

-Niech pan już stąd idzie. – wysyczała przez zęby.

-Ale obrazy...

-Wynocha! - krzyknęła.

Da Costa wstał, otrzepał frak i wyszedł bez słowa. Felicja ponownie zatrzasnęła za nim drzwi.

-Idiota! Nie będzie ci mącił w głowie.

Anna nadal siedziała na swoim miejscu, zaszokowana tą sceną i słowami Felicji.

-Jak mogłaś go tak potraktować? Przyszedł do ciebie z prośbą, a ty go jeszcze wyrzucasz?

-Czy ty nie widzisz, jak on cię traktuje?

-Nie słyszałaś, co mi zaproponował? Nawet nie wpadłam na to, że mogę innym pomagać za pieniądze. Przecież twoi przyjaciele mówią mi, że odkąd zaczęłam im pomagać, ich obrazy sprzedają się bardzo dobrze. A ja napatrzyłam się na obrazy we własnym domu i dobrze wiem, co ludzie chcą oglądać.

-Gdybyś postanowiła zrobić tak, jak myślisz, postąpiłabyś lekkomyślnie.

-Dlaczego? Przecież oni korzystają z moich usług, tak samo jak z usług pierwszego lepszego rzemieślnika.

-Nie rozumiem Anno, co cię do tego skłania. Czyżby ci naprawdę czegoś brakowało?

-Chcę zarabiać. Normalnie zarabiać.

-Ale przecież dostajesz ode mnie pieniądze.

-Tak, Felicjo, ale czuję się jak pod opieką Jeremiego. Czyli tak, jakbyś mnie utrzymywała.

-Ależ pieniądze, którymi się z tobą dzielę, pochodzą właśnie ze sprzedaży obrazów.

-Hm, no dobrze, ale skoro ty mi płacisz za sprzedaż twoich obrazów, to dlaczego inni też nie mogą? Nie chcę oddawać swojego talentu za darmo.

-Tak, to w takim razie ja też powinnam od ciebie zażądać pieniędzy, bo za lekcje ze sztuki nie wzięłam od ciebie ani centa. A jeszcze Jeremi opłacał dojazdy.

-Tak , masz rację, ale to dzięki mnie twoje obrazy … sprzedają się. Dzięki mnie masz pieniądze. A więc myślę, że jesteśmy kwita. Ty zainwestowałaś we mnie, a ja jestem twoją złotą nioską. - Anna mówiła te słowa powoli i ostrożnie, bo czuła ranę zadaje Felicji.

Felicja zamrugała oczami i zaniemówiła. Przez dłuższą chwilę tylko się w Annę wpatrywała i nic nie mówiła.

-Myślałam, że tobie chodzi o sztukę. A tobie chodzi tylko o pieniądze. - odparła cicho po chwili.

-A ja myślałam, że tobie chodzi o to, żebym mogła się wreszcie wydostać z klatki! - zawołała Anna z załzawionymi oczami - Ty chyba zawsze byłaś wolna, skoro mnie nie rozumiesz! Mówisz, że dzielisz się ze mną pieniędzmi, że Jeremi dokłada pieniędzy na dojazdy. Chyba nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy jesteś skazana na wieczne utrzymanie. Ja chcę mieć swoje pieniądze, żeby wiedzieć, że potrafię żyć sama na własny rachunek i że mnie samą jest mnie stać na to, by popełniać błędy i je naprawiać. Chcę być tak samo wolna jak ty, Felicjo, rozumiesz?

-Przepraszam, zapomniałam, że ci tak zależy na tym, by się uniezależnić się duchowo i materialnie. - podeszła do płaczącej Anny i obtarła twarz. - Skoro tak chcesz, to nie będę ci niczego bronić, pomogę ci nawet. Ale pogódźmy się już, dobrze? Może być między nami jak dawniej?

Anna przytuliła się do Felicji w milczeniu.

-Przepraszam, że tak powiedziałam. Nie jestem wcale żadną nioską, tylko twoją przyjaciółką. A przyjaciele dzielą się wszystkim.

-Ale rozumiem cię. Masz rację, nie wystarczy już, że będziesz sprzątać. Nie jesteś pokojówką. Pomogę ci w realizacji planów, ale musisz być cierpliwa.

Anna ucieszyła się z tego, że znowu doszła z Felicją do porozumienia. Felicja, zasypiając na niziutkim tapczaniku tuż obok Anny, wtulonej w nią jak małe pisklę, nie wiedziała, co o niej myśleć. Wiedziała, że Annie potrzeba bliskości, miłości, cierpliwości i uwagi. Rozumiała też, że otrzymawszy to wszystko Anna za szybko chciała dorosnąć. Nie mogła jej jednak powstrzymywać, tak jak nie można powstrzymać rosnącej ku słońcu trawy.

Nazajutrz rano Anna czuła się już o wiele lepiej. Ostre powietrze, jakie wdzierało się przez szpary w oknie zatkanym gałganami, skromna kolacja, jaką podzieliła się z nią Felicja oraz porządny, długi i bezpieczny sen wzmożyły z powrotem apetyt i dobry nastrój. Już nie kręciło jej się w głowie, ale mimo wszystko Felicja, schodząc z nią w dół po schodach, uważała na jej każdy krok.

Niedaleko domu był plac, na którym stały wolne dorożki do wynajęcia. Kiedy Anna czekała z Matyldą, aż któraś do nich podjedzie, kątem oka dostrzegła da Costę siedzącego przy oknie w kawiarni po przeciwnej stronie placu. Palił fajkę i czytał gazetę. A jednak co chwila spoglądał w ich stronę. To się Annie bardzo podobało.

-Widzisz go? - Anna wskazała da Costę ruchem głowy.

-Tak, zawsze przesiaduje w tej kawiarni. Już się do tego przyzwyczaiłam.

-On na nas patrzy.

-Wydaje ci się, w ogóle cię nie dostrzega.

Dorożka pojechała, Anna wsiadła, pożegnała się z Felicją i pojechała do Jeremiego. Nie przyznała się Felicji, jak bardzo ubodło ją to ostatnie stwierdzenie: „W ogóle cię nie dostrzega.” Faktycznie, Anna teraz to widziała: da Costa patrzył na plac i na to co się na nim działo: przechodniów mknących w obu kierunkach, rozdokazywane dzieci, pogrążone w rozmowie kobiety i mężczyzn, nawołujących co chwila wędrownych straganiarzy, przejeżdżające w obie strony kolasy, bryczki i karoce i całą ulicę … „tylko nie na mnie” smutno pomyślała.

Zachciało jej się płakać, ale zagryzła wargi, bo coś w niej nagle ryknęło: „hola, co to za pomysły, żeby znowu płakać? Jesteś w końcu dzieckiem, czy dorosłą kobietą?” Sama już nie wiedziała, kim jest. Zapiekło ją w nosie, oczy poczerwieniały, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Mrugała oczami, żeby nie pozwolić spłynąć łzom. Wzięła przykład z malarza i skupiła się na ulicach, którymi przejeżdżała.

A jednak smutek przeżerał jej upór coraz głębiej. Walczyła z nim teraz jak zapaśniczka. Starała się zapanować nad swoją słabością i nie stracić równowagi. Przez zesztywniałe i suche gardło nie chciało się prześliznąć powietrze, mimo iż oddychała głęboko.

To jedno małe zdanie: „w ogóle cię nie dostrzega” wywołało u niej tyle żałości, że ledwie mogła ją opanować i usiedzieć w miejscu. Utkwiło jej ono w sercu i uwierało niczym drzazga. Ujawniło to, jej zdaniem, prawdę, jakiej przez tyle czasu sama nie chciała dostrzec: „Każdy widzi, to co chce, ale nie to, jak bardzo jestem samotna.”- Takie było podsumowanie jej przemyśleń. Jak marynarz widzi ocean z bocianiego gniazda, tak Anna z perspektywy tego zdania widziała teraz całe swoje dotychczasowe życie. „Nikt w ogóle cię nie dostrzega” - mówiła sobie – ani rodzice, ani Matylda, ani Jeremi ani wujowie, ciotki ani kuzyni, nikt!”

Zapomniała jednak o poświęceniu Felicji, o stałych wizytach Jeremiego przed zaśnięciem, o ich opiece nad nią roztoczoną, a już na pewno zapomniała o Matyldzie i fakcie, że gdyby jej nie pomogła tamtego feralnego dnia, kiedy leżała z rozbitą głową w pokoju i nie milczała na temat jej przewiny, Anna miałaby teraz o wiele poważniejsze problemy.

Sytuacja jednak wydawała się potwierdzać myśli Anny, gdyż kiedy przybyła rano do domu, nikogo w nim oprócz służby nie było. Dowiedziała się, że Jeremi razem z Matyldą wyszli po śniadaniu i nie wrócą aż do obiadu. Kazała podać sobie śniadanie. Zjadła tym razem dużo i z apetytem, wyposzczona skromną kolacją u Felicji i niedawną chorobą.

„W ogóle cię nie dostrzega” - myślała, patrząc na kolejne obrazy przodków, zawieszone na ścianach. „Każdy z nich patrzy w twoją stronę, ale w ogóle cię nie dostrzega.” Poczuła się dziwnie z tą myślą. Gdyby była w Anglii, pewnie cieszyłaby się z tego, bo tam cały czas żyła jak niewidzialna i dzięki temu mogła robić, co chciała. Teraz jednak myśli te zaczęły jej doskwierać. Bolało ją to, że nikt nie interesuje się jej losem i tym, czego może dokonać.

Po śniadaniu przez chwilę posiedziała w swoim pokoju. Jednak samotność w nowym kraju nie była łatwa do przezwyciężenia. Nudziło jej się samej w pustym domu, a więc wzięła garść zaoszczędzonych pieniędzy i pojechała z powrotem na ów rynek, gdzie nie dostrzegał jej pewien malarz. Pomimo stycznia, na dworze było w miarę ciepło i słonecznie. Słońce co chwila błyskało zza nagich konarów i gałęzi i raziło w oczy.

Gdy dojechała na rynek i wysiadła z dorożki, nie wiedziała, dokąd skierować kroki. Nigdy sama jeszcze się nie spacerowała po Nowym Jorku, nie licząc tamtego razu w barze. Poszła więc do parku. Tam było mniej ludzi niż na ulicy i można było się zastanowić, co zrobić dalej. Chwilę przechadzała się po pustych o tej porze alejach, a po kilku minutach usiadła.

Kiedy tak siedziała, łzy żalu i smutku ponownie zaczęły napierać na tamę powstrzymującego je uporu. Dreszcze objęły całe ciało. I rozpłakałaby się na dobre, gdyby nie świadomość, że nie jest przecież u siebie w pokoju. „Przy ludziach nie można beczeć jak małe dziecko. A właśnie to chcesz udowodnić – że nie jesteś już małym dzieckiem.”

Stłumiła więc nadchodzącą falę płaczu najsilniej jak mogła. Zadrżała jak osika, twarz jej poczerwieniała. I mimo rześkiego i chłodnego powietrza, poczuła mdłości i znowu zakręciło jej się w głowie. Nie chciała, by ktokolwiek zauważył coś podejrzanego, więc oddychała głęboko i powoli, dopóki się wszystko nie uspokoiło. Mdłości i zawroty głowy przeszły, ale smutek i żal pozostał.

Pieniądze, które miała odziedziczyć, znaczyły więcej niż ona, ale bez nich nie znaczyła już nic: „Dopóki pieniądze miałam odziedziczyć ja, jeszcze coś znaczyłam. A teraz, jak już znaleźli tą okrężną drogę, przestałam znaczyć cokolwiek.” - pomyślała smutno. Ale nie poświęciła ani sekundy na myśl, że Jeremi również został oszukany i ograbiony z prawnie należącego się mu majątku. Zamiast tego, myślała: „Jeremi ma Matyldę , Matylda Jeremiego, Felicja ma pełno przyjaciół, a ja nie mam nikogo – ani tu ani tam. Jestem samotna jak... jak kropla wody na pustyni.”

I w tej chwili ujrzała oczyma wyobraźni gotowy obraz w głowie pod takim właśnie tytułem. Była na nim lśniąca od odbijającego się w niej słońca, okrągła, pełna życia błękitna kropla nad suchym i martwym, poukładanym według gatunku i koloru piachem. Ta kropla, to była właśnie ona – samotna i inna niż wszystko dookoła.

Zaraz pojaśniało jej w głowie. Przestała czuć ból oraz żal. „Muszę namalować ten obraz” - powiedziała sobie w duchu - „I tak jak mówiła Felicja, muszę zawrzeć w nim całą siebie w taki sposób, by ludzie na niego patrzący mogli rozpoznać jakie uczucia towarzyszyły mi podczas malowania.”

Gdy tak rozmyślała, ujrzała człowieka w czarnym fraku zbliżającego się w jej kierunku. „Czyżby to był... nie, to nie możliwe.” Jednak dobrze pomyślała, ponieważ to był właśnie Ignacio. Szedł wyraźnie w jej stronę.

-Dzień dobry. Spostrzegłem właśnie panienkę. Ale co to? Widzę, że panienka jest smutna. Czy stało się coś złego?

-Nie, to nic takiego, po prostu trochę gorzej się poczułam. Wie pan, miałam ostatnio mały wypadek i muszę na siebie jeszcze uważać. To wszystko. - mówiąc to, patrzyła mu w oczy. Poza ogólnym zaciekawieniem dostrzegła w nich jeszcze troskę. - Proszę się nie martwić, nie zemdleję tu przecież. - Próbowała się uśmiechnąć.

Da Costa był jednak cały czas poważny.

-Proszę przestać przed mną udawać. - powiedział poważnym tonem. - Obserwowałem panienkę od kiedy panienka wyszła z bramy z Felicją i wsiadła do dorożki.

Teraz Anna spojrzała na niego poważnie.

-Pan mnie śledzi?

-Nie śmiałem się zbliżyć, bo była przy pani Felicja. A jak już zdążyła panienka zauważyć, nie przepadamy za sobą. Zauważyłem, że ma panienka wykrzywioną z bólu twarz. Domyślałem się, że zbiera się pani na płacz.

„Z takiej odległości dostrzegł, że chce mi się płakać? To nie możliwe.” - pomyślała.

-Czy panienka się tu czuje nieszczęśliwa?

-Nic mi nie dolega i jestem szczęśliwa.

-Panienka kłamie. Jestem zaniepokojony panienki stanem. Nie ustąpię, dopóki nie usłyszę, co panience leży na sercu. – mówił zbliżając się do niej coraz bardziej.

W jednej chwili cały ocean żalu wyparował. Ten człowiek wydawał się naprawdę przejęty jej stanem. W mroku zajaśniało światełko. „Przecież on się o mnie troszczy. Dlaczego więc Felicja tak go nie lubi?”

-Jest pan bardzo miły, że się pan tak o mnie troszczy. Niestety, sprawy, które mnie dręczą są zbyt osobiste, by to panu wyznać. Pan jest przecież obcy. W ogóle pana nie znam.

-No to poznajmy się. - wyciągnął dłoń z rękawiczki i podał ją Annie. Dłoń pozostałą jednak w powietrzu. Zamiast ją uścisnąć, Anna patrzyła się na nią i powiedziała:

-Jeżeli chce pan, żebym się lepiej poczuła, proszę mnie po prostu przytulić. Na pewno będzie mi wtedy lżej.

Da Costa przytulił ją, a ona po raz pierwszy w życiu poczuła ciepło, bezpieczeństwo i uzdrawiający wpływ męskich ramion. Żaden mężczyzna w całym jej życiu nie przytulał jej w taki sposób – ani ojciec, ani Jeremi, ani jakikolwiek inny mężczyzna. Wyjątek stanowił jedynie wujek Thomas. Ale tamto wspomnienie, to były raczej krótkie uściski w porównaniu z tym pozornie wiecznie trwającym, wlewającym się w nią ciepłem i poczuciem, że wreszcie jest dla kogoś ważna. Nikt z rodziny jej tak nie przytulał jak ten, obcy mężczyzna. Czuła się szczęśliwa niczym wędrowiec, który po wielu latach tułaczki wreszcie dotarł do upragnionego celu.

-Już lepiej? - spytał zwalniając uścisk. - Pewnie panienka zgłodniała od tego spaceru. Zabieram panienkę na jakiś pyszny deser.

Anna zgodziła się z uśmiechem. Była jednak półprzytomna z ogarniającej ją radości. Nie miała pojęcia, o co chodziło naprawdę temu przystojnemu Hiszpanowi. Da Costa również nie miał pojęcia, że Anna właśnie zakochała się po raz pierwszy w życiu. I pokochała go gorącą, niezniszczalną miłością. To, co przeżyła w tej chwili i co usłyszała dawniej, ułożyło się w jedną całość:

Wujek Thomas miał rację. Spotkała tu szczęście, owszem, ale to nie była Felicja, jak do tej pory sądziła Anna. To był da Costa. To on miał być jej szczęściem, które znalazło ją. Teraz Anna, uśmiechając się już nieustannie, nie mogła oderwać oczu od pierwszej w swoim życiu miłości, karmiącej ją teraz słodkimi słówkami i łakociami. Nic więcej nie było jej już potrzebne.

12. Wizytówka

W pokoju Jeremiego panowała błoga cisza, uzupełniona szumem bujnych koron wysokich dębów i świergotem różnych ptaków. Okno było lekko uchylone, a odsunięta firanka wpuszczała do środka delikatny powiew ciepłego wiatru i promienie majowego słońca, migającego zza drzew.

Jeremi, siedział nieruchomo, rozparty w fotelu. Utkwił wzrok w refleksach odbijających się od ścian i szyb. Ubrany był jedynie w białą koszulę, rozpiętą aż do obojczyków i kremowe spodnie. Na biurku piętrzyły się stosy dokumentów, które miał do przeczytania, karteczek do ustalenia terminów wizyt, a także rachunków za wystawy do podliczenia. Piękna pogoda nie pozwalała mu jednak skupić się na tych sprawach. Wstał, podszedł do okna, otworzył je na oścież i oparł się o parapet łokciami, teraz już całkowicie delektując się lekkim podmuchem wiatru, ciepłem słońca, śpiewami ptaków i szumem wiatru w koronach dębów.

Wydawało mu się, że nigdy wcześniej nie widział i nie czuł tego wszystkiego tak wyraźnie jak teraz. „Zawsze było tyle innych spraw” - myślał. - „Przecież to wszystko powtórzyło się już dwadzieścia sześć razy w całym moim życiu, a jednak nie pamiętam ani jednej równie pięknej wiosny.”

Zamknął oczy i stał tak, rozkoszując się cudownym powietrzem, gdy poczuł delikatny, acz elektryzujący go dotyk czyichś dłoni na karku. Znów przeszedł go ten cudowny dreszcz. Pozwolił, by dłonie delikatnie przesunęły się z karku na łopatki, potem potem na żebra, biodra, w końcu objęły go w pół i ktoś się do niego przytulił. Nawet nie odwrócił wzroku. Wiedział, że tym kimś nie był nikt inny, tylko Matylda.

-Co robisz? - odezwała się.

-Pracuję – odpowiedział nadal opierając się na parapecie i nie otwierając oczu.

-Nie widzę, żebyś pracował.

-Wszystkiemu winna ta pogoda. Jest tak pięknie. Nigdy nie widziałem, że maj może być taki piękny.

-Pojedźmy gdzieś na piknik, na łono natury. - Mówiła Matylda, a jej ręka przesuwała się coraz niżej.

-Mmm. - zaprzeczył niewyraźnie Jeremi – muszę pracować.

-Masz cały dzień na pracę, a ja proszę o kilka minut – tym razem jej ręka była już głęboko w spodniach. Jeremi otworzył, ale po sekundzie znów przymknął oczy; nie powstrzymywał jej. W pewnym momencie jednak otworzył oczy, podniósł się, odwrócił się do niej i bez pośpiechu zaczął rozpinać suknię, pod którą wyraźnie nie było żadnej bielizny.

-Dla ciebie zawsze mam czas; ile tylko zapragniesz. - powiedział, spokojnie kontynuując rozpinanie.

Nie spieszył się, nie przejmował się już otwartym oknem ani papierami na biurku. Po prostu robił swoje – robił to co musiał i to co chciał.

***

Piętnaście minut później próbował ochłonąć z niedawno doznanych emocji w swoim fotelu, ale nie szło to najlepiej. Kątem oka, między innymi papierami zauważył małą białą karteczkę, krzywo wyciętą i pobrudzoną. Nie wiedział, skąd się tu wzięła i dlaczego spośród tylu innych kartek, właśnie ona przykuła jego uwagę. - „Pewnie pokojówka wzięła ją od gońca i położyła dziś rano na biurku.” Na razie więc nie zwracał na nią uwagi – głowę miał zajęta zaszłym przed kwadransem incydentem, a strój nie do końca kompletny.

Od miesięcy nie mógł się oprzeć Matyldzie, a co gorsza, nie chciał się jej opierać. Sam w ogóle siebie nie poznawał. W środku był jakby innym człowiekiem w starej skórze, który po raz pierwszy ogląda ten świat. Nie rozumiał dlaczego fakt, że ona go wykorzystuje, tak bardzo mu pasuje. Wiedział tylko, że wciąż pragnął, by Matylda nadal zniewalała jego umysł i ciało.

Ciągle jeszcze czuł dreszcze na wspomnienie gładkości jej jedwabnej sukni, której blask okrywał ją niby aureolą. A na wspomnienie jej gładkiej, ciepłej skóry znowu zaczął sobie wyobrażać, że wszystko na niej rozrywa i wlecze za włosy nagą, przez korytarz do sypialni.

Ostatnimi dniami był nadzwyczaj rozlazły i niezorganizowany. Nie mógł się skupić nawet na drobnych sprawach dnia codziennego, nie mówiąc już o interesach. Czy to sprawiła jego rozkwitła żądza, czy piękno majowych dni, sam nie wiedział; a może jedno i drugie naraz. Szum wiatru w drzewach, bicie serca i szum krwi w żyłach i uszach były teraz wyrazistsze niż cokolwiek innego... z wyjątkiem tej małej pobrudzonej karteczki.

Ona jedna nie pasowała do rytmu, który teraz przejął nad nim władzę. Serce, niczym autentyczna pompa, znowu przelewało jego krew przez aorty i tętnice z siłą rzeki górskiej, która pędzi swoje wody przez skalne koryto. Szum w uszach naśladował szum rzeki, a wzrok zamglił się, jakby Jeremi był naprawdę pogrążony w jej odmętach.

Przeszył go długi, cudowny dreszcz, powalający go na łopatki, niczym tytan brankę, któremu się z lubością poddawał. Wszystko w pokoju płynęło w rytmie rzeki krwi przelewającej się przez jego ciało. Wszystko oprócz tej małej, przeklętej karteczki, która, spoczywała na biurku, niczym biały kamień na dnie rzeki i nie podzielała radości rytmu serca i ciała. Ową skazą i nierównością wybijała go ze snu niczym budzik, stale dzwoniący nad uchem śpiącego.

Jeremi przeciągnął się więc tak, jakby dopiero co się obudził, zapiął spodnie, ziewnął szeroko, pochylił się z ociąganiem nad biurkiem i końcami palców sięgnął po nią. Zbliżył ją do siebie i przeczytał:

Jeremi, zapraszam Cię na swoje przyjęcie urodzinowe.

Felicja

Wciąż jeszcze był pod wpływem resztek pulsującego rytmu, więc wydawało mu się, że odczytanie i zrozumienie zajęło mu godziny, jeżeli nie wieki, zamiast sekund. Już od pierwszej chwili, kiedy zerknął na nią, rozpoznał jakby wycięte koniuszkiem szabli pismo Felicji.

Ale ta nierówność, brud i niedopracowana informacja obudziły go już całkowicie. „Tylko tyle?” - zapytał sam siebie - „I pomyśleć, że straciłem taki cudowny nastrój tylko dla tej cholernej karteczki, też coś!” Był zły, ale milczał. Wstał z zamiarem wyrzucenia jej do kosza, gdy przypomniał sobie, że to przecież urodzinowe przyjęcie. „Niegrzecznie byłoby wyrzucać takie zaproszenie. To wręcz niewybaczalne. Zaraz, ale kiedy i gdzie się to przyjęcie odbędzie? Oj, Felicjo, musisz popracować nad szczegółami!” - myślał siadając z powrotem - „Artyści! Mało, że nie pamiętają o zwykłych codziennych sprawach, to jeszcze zapominają o czasie i przestrzeni!” Postanowił wysłać informację zwrotną z żądaniem podania brakujących informacji. „Ale nie teraz, później.” Teraz, wytrącony z romantycznego nastroju przez złość i całkowicie otrzeźwiony, zabrał się z powrotem do pracy.

***

Już pod koniec maja Felicja obmyślała plan przyjęcia, które miało się odbyć w połowie lipca. Chciała wynająć na całą noc ogródek w barze Jima i zafundować gościom jedzenie, napoje oraz muzykę. Teraz miała na to fundusze.

Felicja była oczywiście świadoma, że zawdzięcza je głównie Annie. Od kiedy ona pojawiła się, sprzedaż i zamawianie obrazów wzrosło kilkakrotnie. Cały pokoik Felicji pachniał teraz cały farbami i założony był schnącymi oraz już suchymi obrazami. Obrazy schły szybko, ponieważ maj był ciepły, a powietrze na strychu suche i gorące. Wisiały na haczykach, linach, a te gotowe składane były pod ścianą.

Felicja, za namową Anny, malowała teraz obrazy na zamówienia bogaczy z arystokracji. Malowała wybrane przez nich tematy, ludzi, bądź wybrane przez nich przedmioty. Postępowała tak, choć było to wbrew jej własnym zasadom. Nadal jednak pozostawała niezależną artystką, choć była coraz lepiej znana w kręgach nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Sam burmistrz zamówił u niej portret swojej żony.

Był to czas, kiedy Felicja była w pełni sił i w najlepszej formie. Malowała po pięć obrazów dziennie, przeskakując z jednego na drugi, jak pszczoła z kwiatu na kwiat. „Kwiaty” Felicji zakwitały wtedy codziennie, każdy pełnią odmiennych barw, kształtów i znaczeń.

Felicja była tak zajęta swoimi obrazami, że prawie w ogóle przestała rozmawiać z Anną. Anna zresztą nie była o to zła. Wręcz przeciwnie – to był najlepszy moment, żeby Felicja przeoczyła jej spotkania z Ignaciem. Ale kiedy zbliżała się data realizacji przyjęcia, Felicja zaczęła rozmawiać z Anną na jego temat. Pewnego dnia Anna zagadnęła:

-Jak to będzie wyglądać?

-Co? Co ma wyglądać? - spytała półprzytomnie Felicja.

-Jak to co? Przyjęcie.

-Normalnie, jak zawsze. Śpiewy, zabawa, muzyka, taniec...

-I to wszystko? Gości trzeba rozbawić.

-Sami się rozbawią.

-Felicjo, koniecznie musimy pomyśleć o jakiejś rozrywce dla gości, bo pomyślą, że ich zlekceważyłaś. Mam już nawet pewną propozycję.

-Słucham.

-Zróbmy na przykład taniec kotylionowy.

-Co?

-Nie robiłaś nigdy tego? To świetna niespodzianka dla gości i dla gospodarza. A śmiechu i zabawy przy tym będzie co niemiara. Zrobimy po parze kotylionów dla każdego. Jedne rozda się gościom nic nie mówiąc, a drugie będą schowane,,, powiedzmy w jakimś kapeluszu, czy worku. A w odpowiednim momencie krzykniesz: „taniec z kotylionami!” I goście będą musieli losować, z kim będzie ich następny taniec. Czyż to nie zabawne?

-Anno, wiem, co to jest taniec kotylionowy, ale to jest dobre dla małych dzieci, albo dla dorastającej młodzieży – Anna zacisnęła wargi z gniewie i zachmurzyła się – Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Chciałam powiedzieć, że to jest przyjęcie dla dorosłych. Poza tym, to są artyści – ludzie, którzy na co dzień łamią zasady. Myślisz, że posłuchają mnie?

-Ale przynajmniej ten jeden taniec. Poza tym, jeśli ty masz być królową balu, to poddani muszą cię słuchać.

-No dobrze, możemy spróbować.

-Hura! Dziękuję ci. Mam nawet więcej pomysłów...

-Zaczekaj z tymi pomysłami. Omówimy je, gdy będę miała czas.

-Czyli dziś wieczorem.

-Nie wiem, co ci przyszło do głowy z tymi kotylionami.

-Ale to może być zabawne.

-Tylko może być. Nie mogę ci obiecać, że coś z tego wyjdzie.

-Najważniejsze, że się zgodziłaś. Nie martw się, ja się już o wszystko zatroszczę. Wiesz, chyba już pójdę. Zbliża się wieczór, a Jeremi mnie poprosił, żebym wcześniej dziś przyszła.

Rozległo się pukanie.

-Maluj dalej, ja otworzę – zaproponowała Anna, widząc, że Felicja ciężko westchnęła.

W drzwiach stał posłaniec z wizytówką. Wzięła od niego karteczkę i szybko zamknęła drzwi przed wyciągającym rękę po zapłatę chłopakiem. Spojrzała na karteczkę. Była od Jeremiego: „Domagam się sprecyzowania informacji na temat przyjęcia” „Co za wredny urzędas z tego Jeremiego!” - pomyślała. Schowała karteczkę do kieszeni i weszła z powrotem do pokoju.

-Kto to był? - spytała Felicja.

-Ktoś pomylił mieszkania. Muszę już iść, do widzenia Felicjo.

-Do widzenia Anno.

Anna już miała wyjść z domu, gdy w ostatniej chwili przyszła jej na myśl owa karteczka:

-Ach, o mało nie zapomniałam spytać. Kiedy będziesz organizowała to przyjęcie? No i gdzie?

-Jak to kiedy? W lipcu. A co do miejsca, to jeszcze muszę je uzgodnić.

Anna chwilę jeszcze myślała:

-Ale będziesz wysyłała zaproszenia?

-Tak.

-I do nas też wyślesz?

-Anno, co to za pytanie? Oczywiście, że wyślę też do was. W pierwszej kolejności.

-Jeremiemu też?

-Czemu pytasz o takie rzeczy?

-On i Matylda mogą zaprosić Ignacia. A nie sądzę, żebyście się lubili.

-Mamy oboje inne światopoglądy, to prawda, ale jeśli już, będzie to gość Jeremiego, a on jest moim dobroczyńcą i trochę też szefem. Zawdzięczam mu rozgłos.

To znów ukłuło Annę, bo dobrze wiedziała, że Felicja zawdzięcza rozgłos jej, a nie Jeremiemu. Jeremi jedynie pokazał w swojej galerii kilka jej obrazów, a Anna pracowicie wychwytywała każdy błąd i niedociągnięcie w stylu Felicji i pozostałych malarzy ze wszystkich znanych sobie kręgów. Ale jako nieodrodna potomkini swego rodu, przemilczała urazę nie pokazując nic po sobie. „Czyżby Felicja powoli stawała się potworem spoza klatki?” - przeszło jej przez myśl.

To wspaniale! - krzyknęła Anna. Felicja przestała malować i popatrzyła na nią zdziwiona. - Wspaniale, że mimo różnic potrafisz z kimś poprzestawać. Muszę lecieć, bo będzie na mnie znowu krzyczeć.

Anna wyszła z bramy i wsiadła do pierwszej napotkanej bryczki. Kazała się wieźć do parku, gdzie w umówionym miejscu miał czekać na nią Ignacio. Kazała jechać woźnicy najszybciej jak się dało, więc dorożka trzęsła się i skrzypiała jakby się miała rozlecieć. Annie to jednak nie przeszkadzało wcale, bo serce trzepotało się w niej równie mocno jak ta bryczka.

Anna cieszyła się że jej misterny plan może się powieść. A resztę zostawiła losowi i siłom naturalnym. Była tak uradowana obrotem spraw, że miała ochotę piszczeć, skakać i tańczyć. W planie Anny uwzględnione były niedawno zaszłe wydarzenia: wysyłka karteczki do Jeremiego, o której Felicja nie miała pojęcia, nakłonienie Felicji do tańca kotylionowego oraz to, co miało być wypadkową obu tych zdarzeń: wykorzystanie tańca na przyjęciu, w działanie którego Anna święcie wierzyła.

Według kolejnego punktu planu, Anna miała napisać kolejną wiadomość do Jeremiego na wykradzionej wcześniej Felicji, niezapisanej jeszcze wizytówce. Teraz namyślała się, co może napisać na wizytówce tak, by Jeremi rozpoznał, że to od samej Felicji, a nie od nikogo innego.

Nigdy jeszcze nie pisała takich wiadomości, ale znała styl Felicji na tyle dobrze, by wiedzieć, co takiego mogłoby paść z jej ust: „Przed każdą wypowiedzią Felicja sprawia wrażenie, jakby dokładnie zastanawiała się, co ma odpowiedzieć. Na pewno jest szczera, ale nie jest spontaniczna. Ona chyba jednak wszystkiego mi nie mówi. Coś przed mną ukrywa.” - myślała Anna - „Słucha, skupia się, zastanawia się chwilę i dopiero potem odpowiada. I to też zawsze robi tak, jakby chciała wyjaśnić, że odpowiada w ten sposób, a nie inaczej, bo ma ku temu konkretne powody. Zawsze mówi konkretne rzeczy i nigdy nie błądzi w obłokach.” - wyliczała Anna. - „To wszystko nie dyskredytuje jej, jako wiarygodnej, otwartej, sympatycznej i mądrej. Dzięki temu stylowi każdy może nawet ją zrozumieć. Dobiera bowiem odpowiednie słowa do odpowiedniej osoby. Jeremi ma styl urzędniczy, a więc takim tonem będzie się też wobec niego posługiwać Felicja. Trzeba wymyślić coś mało skomplikowanego, formalnego, konkretnego i krótkiego.”

Wiedziała już, co napisze na wizytówce i przestała się tym przejmować. Teraz jechała na spotkanie z ukochanym. Dreszcz emocji przebiegł jej po plecach, gdy po raz kolejny pomyślała, że na szczęście nikt jej nie kontroluje i jeszcze nikt o tym nie wie.

***

Było już po dziewiątej wieczorem, gdy Anna weszła do domu. Mimo tak późnej pory, nikogo w domu nie było. Puste wnętrze czerniło się w niezmąconej ciszy i tylko z salonu dochodziło nieustanne tykanie wahadła stojącego zegara. Nie było także żadnego wiatru za oknem, a ulica, opustoszała o tej porze, milczała również.

Dom wydawałby się wielką, opuszczoną jaskinią, albo nawet grobowcem, gdyby nie seria niewielkich kinkietów umieszczonych wzdłuż korytarza. Dawały jedynie punktowe i nikłe światło, jednak na tyle konkretne, by można było się zorientować w ciemności, które to piętro, gdzie są drzwi do pokojów, a gdzie schody. Salon tonął w ciemnościach.

Anna skierowała się ku schodom na pierwsze piętro, które także były spowite płaszczem mroku. Ostrożnie wspięła się na pierwsze piętro i skręciła w prawo. Zatrzymała się przed pokojem Jeremiego. Nacisnęła ostrożnie klamkę, modląc się, by pokój był otwarty i jej modlitwy zostały wysłuchane – drzwi były otwarte.

Weszła ostrożnie do gabinetu i natrafiła na coś lekkiego, sięgającego jej do bioder. Przedmiot ów zakołysał się, ale Anna złapała go na oślep i zatrzymała. Obmacując jego kształty, zgadła, że to wąziutki i wysoki stolik, w sam raz na duży kwiat doniczkowy. Jeremi używał go do starych lamp naftowych.

Bardzo się ucieszyła, że akurat na to natrafiła, ponieważ właśnie takiego światła było jej trzeba. Żarówka świeciłaby teraz za mocno, świeca byłaby niebezpieczna i zostawiłaby ślady, a lampa naftowa była w sam raz. Wymacała zapałki – zawsze leżały obok lampy. Trafiła na nie, wyciągnęła jedną, zapaliła i za chwilę ciemności powoli rozjaśnił żółtawy płomień. Teraz już było bezpiecznie. Anna zapaliła knot, zamknęła klosz lampy i wyszła z nią z pokoju do salonu. Podeszła do dwuosobowej sofy dla gości i położyła lampę na ławie przed sobą. Usiadła na sofie, podkuliła nogi i objęła je ramionami.

Zapatrzyła się w knot lampy. Matylda i Anna spytały Jeremiego na początku, dlaczego się tego rupiecia nie pozbędzie. Wielu bogatych ludzi nie korzystało już z takich lamp, tylko z najnowszego wynalazku niejakiego Tomasza Edisona – żarówki zasilanej prądem.

Jeremi odparł, że to na wypadek, gdyby w domu zepsuły się żarówki, bądź zabrakło prądu. Ale Anna domyślała się, dlaczego Jeremi ją tu trzyma. Rozpoznała w niej bowiem lampę zabraną z rodzinnego domu z Anglii. Miała takie same okucia, wzór i nawet złocenia, choć zatarte. Była jednak identyczna jak ta, której używano gdy była jeszcze bardzo mała. Lampa miała resztki poobdrapywanych złoceń, była zardzewiała i pogięta, ale ciągle świeciła. I Jeremi trzymał ją na honorowym miejscu.

Anna natychmiast skojarzyła sobie te przemyślenia z pierwszą lekcją u Felicji. „Skoro on trzyma ją tu u siebie i to na honorowym miejscu, to musi to być to dla niego coś więcej, niż tylko lampa.” Anna przypomniała sobie słowa Jeremiego: „Tak, wiem, że wszyscy się zachwycają żarówkami i prądem. Owszem, jest to bardzo wygodne, ale jeśli przyszłość zawiedzie, to zawsze można się uciec do przeszłości.” - mówił, prezentując lampę.

Wtedy myślała tylko o żarówkach i lampie, ale tym razem zrozumiała wypowiedź Jeremiego zupełnie inaczej. „Uciec do przeszłości;” - myślała - „Ale przecież Jeremi zawsze chciał się pozbyć wszystkiego, co kojarzyłoby mu się z dawnym życiem. Dlaczego więc zostawił sobie lampę, która rozświetlała ciemności jego pradziadom? Czyżby to znaczyło, że zostawia sobie furtkę otwartą do dawnego życia? Mimo iż znajduje się w nowoczesnym kraju, gdzie zasady życia są inne i tworzy się nowoczesna tradycja i inne prawo, Jeremiemu przyświeca nadal światło dawnych przodków!” To było bardzo symboliczne.

Anna miała już w głowie następny obraz: „Lampy.” Jedna z rozbitą żarówką, na górze obrazu, nieczynna, a druga naftowa niżej, na stoliku, jasno płonąca. Tę drugą i wszystko dokoła niej, jasno i wyraźnie widać, tę pierwszą ledwo co. Ta lampa umieszczona wyżej, byłaby w kompletnych ciemnościach, gdyby nie światło tej dawnej. „Gdyby nie przeszłość, przyszłość nie miałaby żadnych szans.” Myślała dalej, tym razem na temat swej własnej przeszłości i ujrzała ją w zupełnie innym świetle i perspektywie.

Przypomniała sobie jednak, po co tu właściwie przyszła i wyrwała się z przemyśleń. Wstała z sofy, wzięła lampę do ręki i poszła z nią z powrotem do pokoju Jeremiego, nie niepokojona niczyją obecnością. Podeszła z nią do biurka. Usiadła w obszernym fotelu Jeremiego, całkowicie się w nim zanurzając. Był przesiąknięty zapachem używanej przez niego wody kolońskiej i zapachem papierosów, które wyłącznie tutaj palił. Uklęknęła na siedzeniu, z wysiłkiem pochyliła się nad obszernym biurkiem i sięgnęła po pióro. Przypomniała sobie, co miała napisać na kartce i nakreśliła wąskim pismem Felicji:

„Przyjęcie urządzam w lipcu, szczegóły napiszę w zaproszeniu. Felicja”

Napisała tak i położyła na brzegu biurka. „Doskonale” - pomyślała, wstała i przyszykowała się do wyjścia. Tuż przy wyjściu chciała zgasić lampę, gdy uświadomiła sobie, że nie wie, czy goniec z wizytówkami był, czy go dziś nie było. Jeremi może zapytać kogoś ze służby, czy był i czy coś przyniósł. „Zawsze mogę powiedzieć, że odebrałam wizytówki sama i przyniosłam do pokoju. Ale dlaczego akurat do pokoju, a nie zostawiłam w przedpokoju? Bo... chciałam mu zrobić niespodziankę. I tak pewnie będzie krzyczał. Ale teraz to już nie ma znaczenia.”

Położyła więc zgaszoną lampę na miejscu, wyszła z powrotem z pokoju, weszła do salonu i nie zapalając już lampy ani innego światła, usiadła w ciemności na kanapie i oparła głowę na wezgłowiu. Otoczyła ją ciemność i cisza. „Pewnie tak samo jest w grobie – tak cicho i tak ciemno. I tak spokojnie. Tylko jak to oddać na obrazie?”

Ciemność ta przypomniała jej dom w Anglii. Tam nawet podczas dnia było szaro i mroczno. Zdążyła już się odzwyczaić od mroku podczas pobytu tutaj. Kiedyś cisza i ciemność były jej przyjaciółkami i sprzymierzeńcami. Całymi dniami ćwiczyła oczy w przyzwyczajaniu ich ciemności, a ręce i nogi do poruszania się bez zakłócania ciszy. Nikt jej nie dostrzegał, a ona, niby ten dąb lesie, była niemym świadkiem wielu niemiłych scen i wyznań.

Tutaj ciemność napawała ją strachem i przerażeniem, a cisza przeszkadzała. W tym, jak mówiła Matylda, „kraju słońca i szczęścia,” cisza i ciemność panują jedynie w nocy, kiedy kończy się czas ludzi, a zaczyna czas upiorów. Anna uznała, że Matylda mówi słusznie. Przywykła już do nieustannego szmeru ulicy, jasnego i otwartego wnętrza domu, tak odmiennego od tamtego domu w Anglii. W ciszy czasami coś szurnęło, coś skrzypnęło, ale teraz odzwyczajone od ciemności oczy nic nie widziały.

Za to oczyma wyobraźni widziała i przypominała sobie liczne sceny, widziane spod stołów, zza szaf i spod łóżek: ojca oraz innych, licznych pijanych wujków, powalających na podłogę jednym ciosem w twarz zapłakane i zrzędzące żony; obmacujące się pary cudzołożników, przypadkowe pary znikające w najbliższej sypialni, a czasami oblizujące się wprost na korytarzu; zapłakane samotne kobiety; cicho łkających w samotności mężczyzn; przemykające się szczury i karaluchy, podkradające kosztowności pokojówki i lokajów podpijających panom whisky, lub zakładających się o to, kto się z kim dzisiaj prześpi. A czasami widywała też snujące w się dal bez wydawania najmniejszego szmeru i bez poruszania nogami, widma, niegdyś zamieszkujące ten dom. Przy tym, kiedy przepływały obok niej, niczym mgła, zawsze patrzyły prosto na nią, mimo iż była w ukryciu.

Aż skóra na karku jej ścierpła, gdy przypomniała sobie te zimne, ciemne puste spojrzenia bez źrenic. Nagle zapragnęła, by ktokolwiek już się zjawił w domu, choćby służba. „Co się stało z moją odwagą wobec nadchodzącej ciemności?” zapytała samej siebie, gdy poczuła ulgę na dźwięk kroków służącego w przedpokoju. Zaraz otworzyły się i zamknęły drzwi.

Gdy usłyszała znany szelest sukni, postanowiła sprawdzić, ile jeszcze jej zostało wprawy z dawnych zabaw. Położyła się płasko na kanapie i czekała, aż Matylda wejdzie do salonu. Szelest sukni był głośniejszy z każdym krokiem. Kiedy Matylda przeszła obok Anny i nawet nie spostrzegła jej, ta odezwała się:

-To już nawet się ze mną nie przywitasz? - leżała schowana za oparcie kanapy tak, że nie było jej widać. Matylda zadrżała i zatrzymała się, wytężając wzrok.

-Anna? Gdzie ty jesteś?

-Nieważne.

-Nie wygłupiaj się, tu jest ciemno.

-I niech tak zostanie.

-Nie denerwuj mnie, zapalam światło. - Matylda podeszła do kontaktu, włączyła go i na kanapie ukazała się Anna. Obie poczuły się lepiej.

-To dziwne. Chyba już wyszłaś z wprawy.

-Z jakiej wprawy? O co ci chodzi?

-Kiedyś wcale nie potrzebowałaś światła, żeby dostrzec kogokolwiek w mroku. - Anna wynurzyła się zza oparcia. - Jestem pewna, że gdybyś była w Anglii, zauważyłabyś coś, lub przynajmniej usłyszała z daleka. A teraz? Potrzebujesz do tego światła.

-O czym ty mówisz? - spojrzała na Annę z zaskoczeniem i strachem.

-O tym, że moją matkę mogłaś bez problemu dostrzec w najciemniejszym i najcichszym zakątku domu. A teraz, nie mogłaś się nawet domyślić, że jestem tu obok ciebie na kanapie.

-Chcesz się kłócić teraz o sprawy rodzinne? Nie mam na to czasu.

-Dzięki swojemu zmysłowi, niczym sowa zawsze wiedziałaś, gdzie dopaść swoją ofiarę, żeby się karmić jej rozpaczą i wyrzutami sumienia.

-Znowu coś sobie ubzdurałaś!

-Myślisz, że nikt nie słyszał twoich złośliwości skierowanych do mojej matki pod moim adresem? Myślisz, że nie pamiętam, co mówiłaś do niej, pogrążonej w cierpieniu i łzach? „Ty larwo jedna, ty wstrętny pasożycie, już dawno powinnaś zdechnąć z głodu razem z tym twoim bękartem i pożałowania godnym mężulkiem.” - wychrypiała w gniewie Anna.

Matylda na te słowa, faktycznie przez nią wypowiedziane, zrzuciła całkowicie maskę.

-Ty wredny mały szpiegu. Cały czas podsłuchiwałaś. - odpowiedziała spokojnie i z uśmiechem.

-Do dziś mam twoje słowa w uszach, tyle ich słyszałam.

-I myślisz, że jeżeli je komukolwiek powiesz, to ci ktoś uwierzy? - teraz mówiła już wyraźnie się śmiejąc. - Jesteś niedojrzałym partaczem, który nie potrafi jeszcze nawet utrzymywać emocji i uczuć na wodzy. Nie potrafisz kierować ani swoimi ani cudzymi.

-Ale za to ty jesteś w tym ekspertem.

-Nie jesteś wiarygodna. - ciągnęła Matylda, jakby nie usłyszała Anny. - I dopóki taka będziesz, będziesz nikim.

-Ale potrafiłam siedzieć na tyle cicho, że nawet się nie domyśliłaś, że jestem tuż obok ciebie.

-Nie było światła, a ja nie wiedziałam, że ktokolwiek jest w domu.

-Nie mówię o tym, co zrobiłam dzisiaj. Mówię o czasach, kiedy byłam schowana w szafce tuż obok ciebie, gdy wypowiadałaś te słowa do matki. Tak, nie myśl, że nie pamiętam, jak mówiłaś do mojej matki: „Nieszczęścia chodzą parami. Tak jak ty i ta twoja żałosna rodzinka.”

Matylda milczała przez chwilę.

-Twoja matka zasługiwała i zasługuje na to. Zrobiła z siebie ofiarę i została nią do dzisiaj. Pozwoliła, żeby skrupuły moralne wzięły górę nad rozsądkiem i wyszła za twojego ojca.

-To moja rodzina. I wara ci od niej, larwo jedna. - mówiła Anna z całym spokojem i opanowaniem na jakie było ją stać.

-O proszę, ładnie zaczynasz. Brawo, Anno, brawo. Nawet nie masz już szacunku do starszych.

-Już dawno straciłam do ciebie szacunek. I powiem ci coś jeszcze. Nie jestem ślepa. Widzę jak niszczysz Jeremiego, jak rozpada się to, na co pracował tak długo i jak wykorzystujesz jego energię.

-No i co w związku z tym?

-Nie pozwolę ci na to. Strzeż się.

-Grozisz mi? - Matylda udawała zachwyconą - Tylko rób tak dalej, a będziesz nieodrodną córką swojego rodu. Trzymam za ciebie kciuki. – Powiedziała słodkim głosem Matylda i zniknęła na schodach. Jednak krew zagotowała się w niej do tego stopnia, że cała drżała i gdy tylko zniknęła za drzwiami swojego pokoju, z wściekłości roztrzaskała o ścianę mały wazonik.

Jednak Anna tego nie usłyszała, gdyż w tej samej chwili usłyszała głos odźwiernego z przedpokoju: „Witam szanownego pana”, a potem głos Jeremiego: „A czemu tu tak ciemno? Nie ma światła?” „Nie, proszę pana, światło jest, ale pani właśnie dopiero co weszła, jako pierwsza. Przedtem nikogo nie było w domu.” „No to zapal światło, dlaczego jeszcze stoisz?” Jeszcze chyba nie wyszła tak całkiem z wprawy, skoro nawet odźwierny nie wiedział, że weszła do domu. Anna uśmiechnęła się. Postanowiła jeszcze raz się sprawdzić i pobiegła do pokoju Jeremiego. Schowała się w najciemniejszym kącie i czekała.

Jeremi skierował się prosto do swojego pokoju. Wszedł, opadł na fotel i odetchnął ciężko, oparłszy na chwilę głowę na podgłówku. Podniósł się nieco, by sięgnąć po papierośnicę i zamarł ze strachu. W najciemniejszym kącie dostrzegł czyjąś nieruchomą sylwetkę. Rękami chwycił się brzegu biurka, jakby chciał się pod nim ukryć. „Czyżby to była... nie to nie możliwe!” - myślał. Wybałuszał oczy i przez moment zabrakło mu tchu. Wtedy Annie zrobiło się go żal i wyszła z cienia.

-Witaj Jeremi. - zaczęła cicho i smutno.

-Anna? - zamknął oczy i odetchnął głęboko - Czy wiesz, ile strachu się przez ciebie najadłem? Co ty tu w ogóle robisz? - mówił spokojnie, ale wyraźnie tłumił gniew.

-A co, myślałeś, że zobaczysz ducha? - Anna się uśmiechała, ale Jeremi był poważny i gniewny. Anna też spoważniała. - Przepraszam. Nudziło mi się i weszłam do twojego pokoju, żeby coś poczytać. A jak usłyszałam, że idziesz, to nie chciałam, żebyś wiedział, że tu jestem. Myślałam, że mnie nie zauważysz i pójdziesz sobie.

-Nie strasz mnie więcej w ten sposób – powiedział, głęboko oddychając. - Idź i nie wchodź więcej do mojego pokoju bez mojego pozwolenia, jasne?

-Jasne, nie będę już, obiecuję. - udała, że miała już wychodzić – Aha, Jeremi, był tu dziś goniec. Przyniósł jakąś karteczkę. Odebrałam ją sama i przyniosłam ci na biurko, o tu. - pokazała.

-Dobrze, dziękuję. A teraz wyjdź, chcę zostać sam.

Anna popatrzyła na niego z lekkim wyrzutem. „Matylda chce być sama, on chce zostać sam, i mnie też zaczyna to dopadać. To chyba jakaś skaza rodzinna, albo choroba. Albo jakiś test dla nas.” - pomyślała.

13. Przyjęcie

Na przyjęciu urodzinowym Felicji stawili się wszyscy jej przyjaciele – i starsi i ci najnowsi oraz, co poniektórzy znajomi z arystokracji, w tym Jeremi, Anna i Matylda. Ignacego, na szczęście dla Felicji nie było, ale nie dla Anny. A wielki i masywny jak niedźwiedź Jim miał pierwszeństwo wśród gości.

Nie wszystkim się to podobało, ale Felicja wyjaśniła, że to jej przyjęcie i że ona tu dyktuje warunki. Niektórzy z arystokracji nie mogli pojąć, jak można dawać pierwszeństwo murzynowi. Ale zdania Felicji i samego Jima bronili wszyscy „zdegenerowani” artyści, twierdząc, że oprócz koloru skóry, Jim nie różni się niczym od żadnego z nich. Był to także jeden z popularniejszych tematów plotek w towarzystwie.

Jeszcze przed rozpoczęciem przyjęcia, Anna z Felicją poinformowały gości o przewidzianych rozrywkach, a w tym o tańcu kotylionowym. Goście z oklaskami i ze śmiechem przyjęli wiadomości. Anna wcześniej wylosowała pary i rozłożyła kotyliony na szerokiej tacy, którą później miała wnieść do ogrodu. Przy tym zapamiętała symbole jednej z par i wyszła do ogrodu, w którym odbywało się przyjęcie.

Wreszcie legalnie, bo z opiekunami, mogła przekroczyć próg słynnego baru „U Jima”. Niezmiernie jej się tu spodobało. Owszem, pomieszczenie cuchnęło alkoholem i tytoniem, było niskie, ciemne i wcale nie było w nim nic z pałaców, ale było szerokie i miało swój klimat. Wszystko w nim było drewniane. Przesiąknięte było zapachem dymu z papierosów i alkoholu. Deski i słynne Malowidła Felicji już mocno wyblakły, ale nadal były dostrzegalne. Dzięki nim pomieszczenie było urozmaicone kolorystycznie i było na co popatrzeć.

W jednej z sal stał na samym środku ogromny stół bilardowy, a nad nim kołysała się lampa. W drugiej sali było pomieszczenie dla gości baru, z prostymi, jak w domach chłopów, ławami i stołami. Na górze zawieszone były na drutach żarówki w prostych, metalowych abażurach, a po szerszej stronie była duża scena, na której zazwyczaj grali muzycy.

Dziś jednak scena i inne pomieszczenia były okazałe i puste, ponieważ bar był zarezerwowany wyłącznie dla Felicji. Felicja kazała wynieść większość ław i krzeseł na zewnątrz, do porosłego trawą ogródka, a nad tym wszystkim razem z Anną rozpięły kolorowe, papierowe lampiony z maleńkimi świeczkami w środku. Felicja opłaciła grupę, która zazwyczaj grała u Jima, by tym razem przygrywali jej gościom na przyjęciu. Wiedziała, że nie wszystkim będzie to odpowiadać, ale zawsze miała grono wiernych przyjaciół, którzy nigdy jej nie zawiedli. Postanowiła, że goście będą się bawić przy muzyce dixielandu.

Jako potrawy zaserwowała gościom mieszany bufet. Połowę jedzenia zamówiła u niedrogich, ale dobrze gotujących kucharzy z Manhattanu, a połowę przyniosły czarnoskóre gospodynie. Tak więc goście mogli się uraczyć wszystkim, do czego były przyzwyczajone ich żołądki, lub spróbować czegoś nowego.

Po ubiorze gości można było rozpoznać kto przybył z jakiego towarzystwa. Artystki i przyjaciółki Felicji miały spódnice odsłaniające łydki, jedwabne pończochy, a każda z nich miała biodra, talię i biust ukryte pod gumowymi pasami, bądź schowane pod luźnymi fałdami lejącego się atłasu i jedwabiu. Tak też ubrana była sama Felicja. Niektóre były ubrane „na chłopczycę”. Kaski i klosze na początku przyjęcia nasunięte jeszcze na czoła i uszy, szybko zostały zostawione na stołach.

Natomiast damy z wyższego towarzystwa miały proste błyszczące suknie wieczorowe, za to z bogatych materiałów i urozmaicone głębokim dekoltem z tyłu i z przodu. Panowie z arystokracji mieli w większości czarne fraki z kamizelkami i koszulami ze sztywnym wycięciem, muszki i czarne lakierki, a cylindry poskładane na ławach. Przyjaciele Felicji mieli po prostu ciemne garnitury. Starsi mieli laseczki i żakiety i wełniane spodnie lub getry.

Matylda założyła długą, jedwabną, prostą, rozkloszowaną u dołu, wiśniową suknię ze śmiało wykrojonym dekoltem z tyłu. Była delikatnie uszminkowana, a na szyi połyskiwał w świetle lampionów cieniutki złoty łańcuszek. Piła szampana, próbowała wszystkich potraw po kolei, śmiała się głośno i tańczyła nie gorzej niż niejedna młoda dziewczyna. Starsze kobiety i inne kobiety w jej wieku patrzyły na jej poczynania krytycznie, jednak, jak na arystokratki przystało, nie dawały po sobie niczego poznać. Dziś było święto Felicji i każdy miał się prawo bawić jak chciał.

Najgorzej w całym tym towarzystwie czuła się Anna. Mimo iż pozwolono jej założyć modną sukienkę ze turkusowego atłasu ze złotymi wykończeniami, a włosy upiąć w kok i zrobić lekki makijaż, siedziała samotna na swoim miejscu, uczepiwszy się pazurami siedzenia, by zapanować nad emocjami, które się w niej od rana zbierały. Była podenerwowana, a jednocześnie nie chciała tego pokazywać. Starała się, by na jej twarzy gościł spokój.

Zabawa trwała w najlepsze, gdy Felicja krzyknęła, że pora na taniec z kotylionami. Anna, czujna jak lwica, natychmiast zjawiła się przy koszyku z kotylionami i wykradła dwa z nich. Z uśmiechem na twarzy zaprezentowała kolejno wylosowane znaki. Zaczęto już szukać partnerów, gdy Felicja zorientowała się, że ona sama nie ma pary. Anna szybko dorzuciła wcześniej ukradzione kotyliony i zawołała Felicję.

Anna z powrotem usiadła na swoim miejscu i obserwowała wydarzenia. Najpierw Jeremi i Felicja z zaskoczeniem stwierdzili, że mają wspólną parę kotylionów, a gdy ktoś nastawił muzykę, uśmiechnęli się tylko i już za chwilę tańczyli i bawili się w najlepsze.

Matylda, rozczarowana i zła, natrafiła na mężczyznę starszego od siebie i z przymusem przyjęła zaproszenie do tańca. Z ukrywaną niechęcią próbowała się dostosować do jego braku wyczucia rytmu. Anna widziała to. Wiedziała, że Matylda teraz najchętniej wzięłaby Jeremiego za rękę jak małego chłopca i wyszła z przyjęcia.

Ale Felicja i Jeremi ruszyli w już w tan. Z czasem, z niezdarnego dreptania w miejscu, ich taniec powoli nabrał zgodności ruchów i kroków oraz rytmu. Dali się ponieść melodii i rytmowi i byli zaskoczeni, że tak dobrze im idzie. A zaskoczenie przerodziło się w przyjemność. Uśmiechali się do siebie i patrzyli sobie w oczy. Matylda obracała na nich gniewne oczy raz po raz, a Anna z radości ledwo mogła usiedzieć w miejscu:”Tak! Tak! To jest to!” - wołała w duchu. - „Jak oni do siebie pasują.”

Tańczyli tak, jakby lecieli i niosła ich sama muzyka. Potem taniec się skończył i wszyscy rozeszli się. Matylda też chciała zabrać Jeremiego. Podeszła do niego i coś powiedziała siląc się na uśmiech, ale Jeremi zaprzeczył ruchem głowy i wskazał na Felicję. Matylda oddaliła się z wymuszonym uśmiechem. Usiadła na ławie i wzięła z tacy kieliszek szampana, zapatrzona w obojga jak polująca lwica.

Tym czasem zaczęły się walce i oboje płynęli na modrych falach Dunaju. Tańczyli, jakby muzyka unosiła ich jak wodna toń. Wirowali w powolnym tempie dookoła sali. Zapomnieli się, zapatrzyli w siebie i już po chwili istniała tylko muzyka i oni sami, unoszący się w powietrzu jak dwa wirujące pyłki kurzu, które nie chcą się rozłączyć.

Jeremi tańczył na przyjęciach z wieloma damami, ale zawsze robił to automatycznie. Nie słuchał muzyki, tylko zastanawiał się nad tym, żeby nie mylić kroków i mieć jakiś luźny temat do rozmowy. Chciał sprawić damie przyjemność. Do tej pory tak tańczył z Matyldą i tańczyło mu się dobrze i świetnie rozmawiało w tańcu. Ale oboje traktowali taniec jak urozmaiconą kontynuację rozmowy. Natomiast z Felicją było zupełnie inaczej. Nie musiał nic mówić, bo zatopił się w muzyce, nie musiał pilnować kroków, bo nogi chodziły same, tak jakby chciały powiedzieć „zajmijcie się sobą, a my już wszystkiego dopilnujemy.”

Anna zauważyła, że ta sama hipnotyzująca moc, która niegdyś połączyła ich oboje przy fortepianie, teraz łączyła Jeremiego z Felicją. Nie potrzebowali ust, by się ze sobą porozumieć - rozmawiali ze sobą oczami. Byli sobą tak zafascynowani, że wydawało się, że zniknęli gdzieś w swoim świecie. Nie dostrzegali nic poza sobą. Byli jak badacze, którzy po długich i wyczerpujących analizach, wreszcie dochodzą do jakiegoś odkrycia i nie chcą uwierzyć, że właśnie udało im się odkryć coś, o czym śnili całe życie. Oni byli odkryciem nawzajem dla siebie.

Ich ruchy były tak dopasowane i zgodne, że ani razu nie przeszkodzili sobie nawzajem i nie sprawili problemu innym tańczącym. A może to pozostali, widząc, jak im się obojgu dobrze tańczy, robili im tyle miejsca, by nie przeszkadzać tej jedności dusz i ciał. Ruchy ich były zgodne niczym taniec dwóch synchronicznych pływaków, a oczy mówiły: „Gdzie byłaś do tej pory?” „Gdzie się podziewałeś przez całe moje życie?”

Anna pękała z dumy w swoim kącie, a Matylda, coraz bardziej zazdrosna i zraniona, wpatrywała się w Jeremiego i Felicję wzrokiem gotującej się do skoku tygrysicy. Aż w końcu wstała i zaczęła się bawić sama. Piła bez ustanku, prosiła do tańca i tańczyła ze wszystkimi, którzy ją zaprosili do tańca, śmiała się głośno, aż w końcu, w akcie desperacji, zaczęła flirtować z innymi mężczyznami. Sprawiała wrażenie, że świetnie się bawi, ale tak naprawdę była zrozpaczona, bo wiedziała, że w tej chwili straciła Jeremiego na zawsze. Przepadł dla Felicji. Oboje cały czas tańczyli jak zaczarowani, ku rozpaczy Matyldy.

A Anna widziała to wszystko i nawet zaczęła współczuć Matyldzie, gdyż dobrze wiedziała, jak ona się czuje. Niemal przez piętnaście lat swojego życia żyła tak, jak Matylda teraz przez te parę godzin: pominięta, niezauważona, nieważna i robiła wszystko, by to naprawić. Nie udawało się jej to. A teraz, gdy Jeremi tańczył jak zaklęty z Felicją, ani przez chwilę nie zwrócił na jej zachowanie uwagi. Nie przestał tańczyć ani wpatrywać się w Felicję.

Anna stwierdziła, że chyba jednak nie jest aż tak zła, jak jej się wydawało, bo nie potrafiła cieszyć się z nieszczęścia i bólu Matyldy. Dobrze wiedziała, jak to boli, kiedy nie widzi jej ktoś, na kim jej bardzo zależy. Miała nadzieję, że będzie się pławić w poczuciu spełnionej zemsty i że będzie ona jej słodko smakować, a tymczasem znów czuła cierpki smak wyrzutów sumienia i wcale nie było jej wesoło, a wprost przeciwnie - żal.

Tym czasem patefon grał dalej, a czas płynął. Co chwila ktoś zmieniał płytę. A gdy kapela już sobie porządnie odpoczęła, zaczęli grać na nowo i parkiet ponownie się zapełnił mieszanymi parami. Słychać było głośne rozmowy, śmiechy, okrzyki, wiwaty, toasty, dwóch osiłków zaczęło się okładać pięściami, po czym Jim wyniósł ich za kołnierze na ulicę. Tam kontynuowali walkę, a za nimi wytoczył się wianek dopingujących ich znajomych. A Felicja i Jeremi wciąż trwali w nieustannym tańcu, jak zaklęci. Żadne z nich nie chciało, aby czar prysł. Wreszcie późną nocą, pod koniec przyjęcia, kiedy większość gości poszła już do domu albo opadła z sił, padły słowa:

-Jak ty wspaniale tańczysz, nie wiedziałem… - ale Felicja położyła mu palec na ustach.

-Cicho bądź, niech chwila trwa.

Wreszcie, ostatni goście poszli i została już tylko potwornie znużona i zła Matylda i zamyślona Anna. Ocknęli się oboje i niczym dwoje rozbawionych ludzi, którzy za mocno rozkręcili się na wirującym spodku w wesołym miasteczku, stopniowo zwolnili i zobaczyli, że dokoła nich pusto i cicho. Księżyc jeszcze sączył swój błękitnawy blask na coraz bledszym niebie, a oni kołysali się w ciszy, jakby jeszcze chwilę chcieli wyłapać tylko dla siebie.

A tymczasem czar opadał, cząstka po cząstce, niczym brokat z ozdób choinkowych i zostawiał rzeczywistość taką, jaką ją zastał – cichą, nieruchomą, ale już nie obcą. „To cud!” - wołała w duchu Anna - „oni są dla siebie wprost stworzeni!” Matylda siedziała w kącie, niema, milcząca i pokonana. Nie patrzyła już na nich, wpatrywała się w ostatni kieliszek szampana, jakby chciała w nim utopić swoje upokorzenie, wstyd, ból i żal.

Anna spełniła swoją groźbę. Wiedziała, że potrafiła komuś dopiec, jeśli chciała, ale nie sądziła, że potrafi być tak złośliwa. Tak szkodliwa jeszcze nie była nigdy. Oto wyrwała Jeremiego z ramion szalejącej wampirzycy, która miała go na każde zawołanie. Ale czy to spowoduje, że teraz będzie lepiej? Czy teraz będzie między nimi jak dawniej? Czy może właśnie stało się coś nieodwracalnego, co potoczy się dalej jak kula śniegowa? Czy Jeremi zwróci się teraz ku Felicji? Czy Matylda znajdzie swoje miejsce na ziemi bez Jeremiego? Czy ona sama je znajdzie? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie była nawet pewna, czy jest sens je zadawać.

Felicja i Jeremi wreszcie oprzytomnieli i przypomnieli sobie o Bożym Świecie, ale nie byli jeszcze w stanie dostrzec rozpaczy Matyldy. Felicja podziękowała za piękny wieczór, powiedziała, że jest już wykończona i że chce iść spać do swojego domu, zamknąć restaurację a jutro zająć się resztą i doprowadzić wszystko do ładu. Anna zadeklarowała pomoc, a Jeremi poszedł odprowadzić Felicję do bryczki.

Matylda i Anna zbierały się już do wyjścia, gdy usłyszały okrzyk oburzenia i mocne klaśnięcie, a potem kroki Felicji wybiegającej na ulicę. Weszły zaniepokojone do sieni. W drzwiach stał zażenowany i niemile zaskoczony Jeremi i Masował policzek.

Anna zastygła. Domyślała się, że to Felicja uderzyła Jeremiego, ale nie wiedziała dlaczego i co ma o tym myśleć. Matylda, mimo iż próbowała udawać współczucie, wyraźnie ożywiła się i nawet trochę poweselała na taki obrót spraw. Jeremi nie chciał niczego wyjaśniać. Tłumaczył, że jest bardzo późno, wszyscy są już zmęczeni i powinni wszyscy wracać do domu, by się wyspać. Próbował coś przed nimi ukryć. Anna była również pewna, że Felicja też ukrywała coś przed nią. I zamierzała z Felicji wydobyć tę tajemnicę.

14. Konsekwencje

Po powrocie do domu wszyscy położyli się w milczeniu spać. Byli zbyt zmęczeni, by się wykłócać, lub by wyjaśniać sobie to, co się stało. Jeremi był ponury przez całą drogę i nie chciał powiedzieć co zaszło między nim a Felicją i dlaczego wymierzyła mu policzek. Każde z nich udało się do swojego pokoju bez słowa.

Matylda także. „Założyłam tę suknię tylko dla niego!” - mówiła przebierając się w koszulę nocną - „A on tak mnie porzucił! Zostawił mnie na oczach wszystkich naszych znajomych! Jak on mógł? Też mi się malarka znalazła! Kreśli jakieś bohomazy na płótnie i nazywa to sztuką!”

Matylda była zła na Jeremiego, ale jeszcze bardziej była rozczarowana samą sobą, że pozwoliła mu na to. „Co mi do głowy strzeliło, żeby mu tak długo pozwolić z nią tańczyć? Dlaczego nie zabrałam go stamtąd po drugim lub trzecim tańcu?” Była zła z powodu swojej bierności. Uważała, że powinna była przeciwdziałać nowo rodzącej się namiętności, ale teraz już było za późno. To była dla niej nowa nauczka, porażka i wstyd przed przyjaciółmi Jeremiego.

Jeremi, bogacz i aktywny przedsiębiorca, obrońca wschodzących malarzy i szlachetny rycerz, był teraz w jej oczach niedojrzałym emocjonalnie chłopaczkiem, giętkim życiowo i łamliwym wobec sztuczek życia tak, jak delikatne źdźbło wobec wichru. Powoli docierało do niej, że Jeremi był kompletnie niedoświadczony jeżeli chodzi o sprawy damsko–męskie i nie znał wiecznie rywalizującego, przewrotnego i władającego uczuciami świata kobiet. Kiedy już myślała, że dopięła swego i okręciła sobie Jeremiego wokół palca, okazało się, że inna kobieta może z nim także zrobić to samo. Zdany był na zaklęcia i uwodzenie.

W świecie kobiet był jak człowiek, który zabłądził w czarodziejskim, kompletnie obcym mu lesie – był podatny na wszelkie pokusy i oszustwa. Matylda potrafiła to zrozumieć, bo wiedziała, że jest pierwszą kobietą, z którą przyszło mu współżyć i obcować na co dzień, a nie tylko w ramach fikcji zwanej narzeczeństwem. „Sam się zdecydował na ten krok” - myślała, wspominając tamto pierwsze, śmiałe spojrzenie, rzucone jej owego styczniowego poranka.

Nawet westchnęła na to wspomnienie i lekko się uśmiechnęła, ale zaraz spoważniała. „Jeśli chce, bym była jego partnerką, on musi być również moim partnerem! Nie jest już małym chłopczykiem, który dopiero co wkracza w życie! Ten gołowąs, który jeszcze wczoraj rano niemal wkładał mi rękę pod spódnicę przy śniadaniu, pławił się potem szczęśliwy w ramionach Felicji! I pomyśleć, że ja się na to zgodziłam! I jeszcze pokazałam mu, co ma robić z kobietami! Musiałam chyba rozum stracić!”

Wciąż odpychała od siebie rozpaczliwie, stale nasuwającą się myśl, że Felicja i Jeremi jednak wyglądali na faktycznie szczęśliwych na parkiecie i zanosi się na to, że Jeremi zakochał się na amen. Oboje tańczyli tak lekko, jakby muzyka w ogóle nie istniała – „jakby taniec był ich stanem naturalnym.”

Wiedziała, że sama nie jest najlepszą tancerką i że nie ma poczucia rytmu, „ale jeśli od dzieciństwa nie jest się przyzwyczajonym do słuchania muzyki, to później nie można już tego nadrobić”. Teraz Matylda już nie miała złudzeń: „Będę musiała się z tym pogodzić.” Musiała się rozstać z Jeremim. Ale zanim to nastąpi, postanowiła jeszcze trochę powalczyć, „zanim ta diablica zabierze mi go na dobre.”

Stwierdziła jednak, nawet jeśli jest o wiele mocniej doświadczona w kwestii potyczek i nieporozumień damsko-męskich, to przecież sama kiedyś zaczynała tak jak Jeremi dziś. Wypada zatem przedstawić Jeremiemu sprawę tak, jak ona to widzi, ale powoli i spokojnie. Jeżeli wtedy się nie opamięta, to wtedy przedstawić mu perspektywę rozstania, które w takim wypadku będzie najlepsze i dla niego i dla niej. Z taką myślą zasnęła mocnym snem ze łzami w oczach.

***

Jeremi tymczasem leżał u siebie rozłożywszy się wygodnie na łóżku. Ręce podłożył pod głowę, a nogi skrzyżował w kostkach. Wzrok miał utkwiony w sufit, ale zamiast niego, widział przed sobą rozanieloną i szczęśliwą twarz Felicji, czuł jej talię i lekkie ciało, wirujące w tańcu. Wspominał jej jasną skórę i zagadkowe spojrzenie, czuł zapach skóry, szyi i włosów; rozpamiętywał lekkość, z jaką obracali się dookoła siebie jak planety, jakby byli swoim własnym lustrzanym odbiciem.

„Ona jest taka lekka, tak pełna życia, tak pięknie się śmieje” - wyliczał; czuł jak krew w jego żyłach znowu pulsuje. Ale już nie tym prędkim, górskim potokiem, ale płynie spokojnie i cicho niczym obłok po niebie. Wydawało mu się teraz, że dzika rzeka wyparowała z jego żył i zamieniła się w obłok - zakochał się w Felicji.

Leciał teraz jak obłok w powietrzu – był cichy, spokojny i lekki jak on. I szczęśliwy. Ale zaraz spadł z nieba na ziemię i poczuł w sercu ciężkie kamienie wyrzutów sumienia. „A co z Matyldą? Czy to możliwe, żeby kochać dwie kobiety naraz? Przecież wcześniej zdecydowałem, że będę tylko z Matyldą.” Zdawał sobie sprawę, że aby do końca dojść ze sobą do ładu, będzie musiał zdecydować się na porzucenie Felicji. „Będę musiał więc zapomnieć o niej.” Jednak w głębi serca wiedział, że tak nie będzie – okłamywał siebie, a co gorsza Matyldę. Nie mógł zapomnieć o jednej ani drugiej i nie mógł sobie tego wybaczyć.

To uczucie, którego tak pragnął i które teraz ogarniało, miało go napełniać szczęściem i radością, a stało się przyczyną rozterki i zwątpienia. Nie chciał go czuć, ale jednocześnie nie wyobrażał już sobie bez niego życia. Pokochał je, ale też znienawidził za to, że zburzyło jego twierdzę z zasad, zachwiało spokój i rzucało nim niczym łódką po wzburzonym morzu, to w jedną, to w drugą stronę. Kazało wybierać pomiędzy dwiema kobietami, które uwielbiał i szanował.

I ani razu nie przyszło mu na myśl, by przeprosić Matyldę za swoje zachowanie na przyjęciu i za to, że upokorzona, z żalem, smutkiem i ze łzami w oczach zasypiała w swoim łóżku. Nie przyszło mu do głowy, że ona mogła już zadecydować sama o ich rozstaniu. Myślał tylko o tym, że owo uczucie, które go teraz napełnia, powoduje, że czuje się wobec niego bezradny jak dziecko, a bez niego ma głaz zamiast serca, jest nieczuły na impulsy z zewnątrz i głuchy na wszelkie wyrazy uczuć. Któryś stan musiał teraz wybrać.

Mógłby wybrać pożądanie, ale nie wiedział jak się z nim obchodzić. Wydawało się, że zalewa go ono jak fala, której nie miał siły odpierać i nie chciał. Wiedział, że prędzej, czy później będzie albo z jedną albo z drugą, ale nie wiedział z którą. Uszczęśliwiała go myśl o życiu u boku Matyldy, ale zastanawiał się, czy by nie spróbować jednocześnie przekonać Felicji, by była dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką.

Kiedy uprzytomnił sobie, co takiego przed chwilą przyszło mu do głowy, zatrząsł się ze zgrozy i poczerwieniał ze wstydu. „Gdzie podziała się moja samodyscyplina? Gdzie moje zasady, których zawsze się trzymałem jak kompasu? Teraz mam wreszcie życie i uczucia, jak zawsze chciałem mieć, ale kompletnie się zagubiłem. Już nie wiem, w którą stronę mam iść, dokąd i po co.”

Nagle zatęsknił za stanem, w którym był, zanim jeszcze Matylda i Anna zjawiły się u niego - stanem nieruchomego, dusznego, ale spokojnego morza. Wtedy nie było w jego życiu żadnych kobiet. Był człowiekiem pracy - wszystko było nudne, ale jasne, proste i oczywiste, a Felicja była tylko znajomą, która wystawiała obrazy w jego galerii. Chciałby wrócić do tego czasu i nie przejmować się niczym. Nagle zauważył, że przecież to, że zasady zaniedbali starsi, nie znaczyło wcale, że straciły swoją moc i że on sam ma je porzucić. Gdyby miał zasady i trzymałby się ich, byłby zdyscyplinowany i miałby wszystko zaplanowane i pod kontrolą. A z chwilą, kiedy odrzucił dawne zasady, nie zostało mu nic. Nowe musiał dopiero stworzyć lub je poznać i się ich nauczyć... albo wrócić do tych dawnych.

***

Tym czasem Anna nie chciała myśleć o niczym. Spała kamiennym snem, bez żadnych myśli, ale była świadoma zamętu, jaki spowodowała i bała się konsekwencji, jakie spowoduje jej bezmyślna złośliwość.

Czyn Anny powoli owocował kolejnymi reakcjami, z których żadna nie była pomyślna. Następnego dnia do śniadania zasiadł już tylko Jeremi i Anna, z którą nie on zamienił ani słowa. Matylda nie zeszła ani na śniadanie ani na obiad. Dowiedział się od służącego, że Matylda kazała podawać sobie wszystkie posiłki w pokoju. Aby wyjaśnić sytuację, poszedł do niej.

-Czego chcesz ode mnie? - spytała chłodno Matylda, gdy wszedł do jej pokoju.

-Chcę wiedzieć, dlaczego nie schodzisz na dół do posiłku.

-Nie chcę ci przeszkadzać swoją obecnością. Mogę zjeść w swoim pokoju.

-Nie chcę się bawić w żadne gierki, mów, o co ci chodzi.

Matylda spojrzała na niego zdziwiona:

-I jeszcze pytasz? To ja chcę się spytać, co się z tobą wczoraj stało! Upokorzyłeś mnie przed wszystkimi swoimi przyjaciółmi!

Dopiero teraz uprzytomnił sobie, że Matyldzie cały czas chodzi o jego zachowanie na przyjęciu.

-Tak, Matyldo, jestem ci winien przeprosiny.

-Przeprosiny? Jeremi, zaniedbałeś Annę, zaniedbałeś mnie, nie pozwoliłeś, by inni goście również nacieszyli się Felicją, a ona swoim świętem, zabrałeś ją dla siebie na cały wieczór i spowodowałeś, że pierwsi goście zaczęli wychodzić już przed dziewiątą! I nie myśl sobie, że ci to wybaczą twoi przyjaciele, czy jej przyjaciele! W środowisku będziesz skończony! Nie mówię już o tym, że upokorzyłeś mnie przed wszystkimi i zostawiłeś jak jakąś dziwkę.

Jeremi czuł ciężar oskarżeń, słusznie spadających na jego barki, jak brzemię. Matylda miała rację – zachował się jak szczeniak, jak egoista. Ale mimo wszystko, w jakiś dziwny sposób poczuł się teraz dumny z tego, co zrobił. Czuł dziwny dreszczyk zadowolenia z takiego postępowania. Po raz pierwszy w życiu wreszcie postawił na swoim; zrobił coś, co chciał zrobić i to wyłącznie dla siebie. Poza tym, Felicja przecież nie sprzeciwiła się mu – sama chciała tańczyć aż do końca. A Matylda go właśnie obraziła.

-Felicja i ja wspaniale się bawiliśmy i za to nie zamierzam przepraszać. Jeżeli tobie to nie odpowiada, to nic na to nie poradzę.

-Nie poznaję cię Jeremi, zrobiłeś się niesamowicie samolubny. Co się z tobą stało?

-Nic się nie stało. Postanowiłem wreszcie zacząć żyć, tak jak mi mówiłaś. I nie będę za to przepraszać.

-W porządku, nie jestem twoją żoną, żeby cię pouczać. Wiedz tylko, że... - zająknęła się – ale to już nie ma dla ciebie znaczenia. - odwróciła się od niego i zabrała się za porządkowanie toaletki.

-Co takiego? - podszedł do niej – O czym mam wiedzieć? - Matylda go ignorowała. To go rozwścieczyło. Chwycił ją za nadgarstki z całej siły i boleśnie je wykręcił do tyłu, aż Matyldzie chrupnęły ścięgna w łokciach. Krzyknęła krótko z bólu, a w przerażonych oczach zakręciły się łzy. – No, o czym mam wiedzieć, co? - wycedził z wściekłością przez zęby.

Matylda szarpnęła z całej siły, ale Jeremi nie wypuścił jej. Szarpali się tak przez dłuższą chwilę z furią, dopóki Jeremi nie opamiętał się i nie wypuścił jej. Matylda wydostała wtedy ręce z jego uścisku. Masując rozbolałe łokcie i nadgarstki z wyrazem boleści na twarzy i ze łzami w oczach, powiedziała:

-Nienawidzę cię, nie chcę cię znać, wynoś się. - Kiedy Jeremi próbował jednak coś jeszcze powiedzieć, wrzasnęła: – Wynoś się! Wynoś się z mojego życia! - Od tej pory Jeremi postanowił wynieść się nie tylko z życia Matyldy, ale i z życia każdej z kobiet. Miał ich dość. Chciał wrócić do swojej samotności.

***

W Nowym Jorku zapanowała zima. Ale w stosunkach między wszystkimi mieszkańcami domu Jeremiego zima panowała już od kilku dobrych miesięcy. W zapomnienie poszła wiosenna atmosfera poprzedniej zimy, którą Jeremi i Matylda rozgrzewali swoją żądzą.

Po ostrej kłótni z Matyldą, Jeremi niezwłocznie ograniczył kontakty ze wszystkimi kobietami do niezbędnego minimum i pogrążył się w pracy. Wciąż nawiązywał współpracę z nowymi artystami. Interes rozwijał się teraz nawet na sąsiednie stany. Dlatego też często wyjeżdżał i nie było go w domu nawet po kilka tygodni, a kiedy wracał, zamieniał parę oficjalnych słów ze służbą i szedł prosto do swojego pokoju, gdzie kazał sobie także podawać posiłki.

Od pamiętnej kłótni mijały kolejne miesiące. Jeremi wciąż był mrukliwy i stronił od towarzystwa a Matylda na odwrót - postanowiła brylować w towarzystwie, by zapomnieć o bólu, upokorzeniu i o Jeremim. Oboje oddalili się całkowicie od siebie. Jeremi był znowu sam – tak jak chciał .

Kiedy Anna proponowała im obojgu pomoc lub chęć wysłuchania strapień, oboje reagowali podobnie – mówili, że świetnie się czują i że nie potrzeba im nic do szczęścia. Jednak nawet na pierwszy rzut oka było widać, że są oboje bardzo nieszczęśliwi. Śniadania jadali w swoich pokojach. Matylda jak najczęściej wychodziła z domu lub spotkała się z przyjaciółmi, ale robiła to tylko po to, by unikać Jeremiego. Kiedy ona była w domu, on wychodził w interesach.

Kiedy musieli się już spotkać przy okazji odwiedzin wspólnego znajomego, siadali tak, by unikać patrzenia na siebie nawzajem - Matylda nie siedziała już naprzeciwko Jeremiego, ale po krótszej stronie stołu ze wzrokiem wbitym w przeciwległe krzesło, a on wzrok wbijał jak zwykle – w okna.

Rozmawiali w takich sytuacjach o banałach w atmosferze sztucznie wypracowanej wesołości, jedli w milczeniu, krótko i zaraz jedno z nich ulatniało się w swoją stronę. Kiedy ktoś im proponował wspólne wyjście, Jeremi wykręcał się nawałem pracy, a Matylda bólem głowy i natychmiast ich nie było.

Ból głowy nie zawsze był wykrętem. Matyldę bolała głowa bardzo często. Jeremiego zresztą też, chociaż się do tego nie przyznawał. Oboje wywodzili się z jednej rodziny i mieli wpojone z mlekiem matki, by uczucia gniewu i żalu schować jak najgłębiej, okazując wyłącznie uczucia pozytywne, toteż reagowali podobnie – gdy kiedy mieli kłopoty, bądź pretensje do kogoś lub do świata, dusili je w sobie.

Wszyscy pozostawali wobec siebie skryci i nie okazywali swych prawdziwych uczuć. Jeremi nie okazywał żalu, faktu, że uczucie do Felicji już dawno wyparowało, jak obłok, że dzika rzeka nadal w nim krąży swym oszalałym nurtem, nie okazywał rosnących wyrzutów sumienia, poczucia własnej głupoty i rozbicia wewnętrznego. Matylda nie okazywała gniewu, ale i chęci przebaczenia oraz podzielenia się z Jeremim doświadczeniem i tym, że rozumie jego błąd. Anna nie okazywała dręczących ją wyrzutów sumienia i rosnącego strachu, że oto swoim czynem spowodowała, iż otwarty i jasny dom Jeremiego ponownie zamienia się w wypełnione zmanierowaniem i pustosłowiem mroczne siedlisko kłębiących się frustracji i niezaspokojonych potrzeb, przed którym udało się jej uciec z Anglii.

Wszyscy troje tęsknili za dawnymi dniami, pełnymi wybuchów, okrzyków i kłótni, ale także i uczuć, mieniących się teraz w ich umysłach niczym kolorowy arras. Obecnie, monotonny kołowrotek cichych szarych i nijakich dni kręcił się przez pozostałą część roku. Matylda i Jeremi ani na chwilę nie pokazali po sobie, że nieustannie tęsknią za sobą na wzajem – za wzajemną cielesnością, bliskością, dzieleniem radości, trosk oraz nieustannie rosnącego uczucia, jakie ich wciąż łączyło. Wobec siebie pozostawali obojętni i oficjalni.

Anna nadal odwiedzała Felicję, ale i między nimi coś się popsuło. Felicja nie była już tak wesoła i beztroska jak dawniej. Stała się teraz pełna rezerwy do świata, a emocje wyładowywała na płótnie, malując jeden obraz za drugim. A może było tak dlatego, że Anna również zaczęła malować obrazy według własnych koncepcji i w warsztacie teraz panowała cisza i koncentracja na pracy.

W smutnym, mimo ogromnego tortu i prezentów, listopadowym dniu siedemnastych urodzin Anny, Felicja jednak sama zaczęła się jej zwierzać:

-Muszę ci coś wyznać Anno, bo już dłużej nie wytrzymam.

-Mów, przyrzekam, że to zostanie między nami.

-Gdybym o tym nie wiedziała, nie mówiłabym ci nic. Zakochałam się. - Felicja powiedziała te słowa bardzo spokojnie i jakby ze smutkiem.

-To cudownie! A kto jest tym szczęściarzem?

-To Jeremi.

Anna westchnęła z zachwytem.

-Stało się to podczas przyjęcia, kiedy wspólnie tańczyliśmy. – Felicja miała w tej chwili rozmarzony wzrok. - On tak pięknie tańczył, ja... - zająknęła się i zaczerwieniła – ja nie mogę o tym zapomnieć Anno. On mnie przyciąga jak magnes, tak lekko, tak pięknie się z nim tańczyło.

-Musisz mu o tym powiedzieć, koniecznie.

-Żartujesz? Nie mogę, on tego nie zrozumie. Jeszcze coś poplączę i zrozumie mnie opacznie, a on jest przecież taki zasadniczy, jak sama powiedziałaś; wszystko ma poukładane w szufladkach pod osobnymi nazwami, a ja nawet nie wiem, co będę robić jutro. Poza tym, on jest tylko moim szefem. Nie śmiałabym tego zrobić.

-On nie jest żadnym szefem. Jestem pewna, że on też oszalał na twoim punkcie. To było widać na przyjęciu.

-Co było widać?

-To, że jesteście dla siebie stworzeni. To jak tańczyliście – to było piękne. Wyglądaliście, jakbyście się dopiero co odkryli. Od początku podejrzewałam, że coś się między wami stanie.

-Nic się takiego nie stało. - Felicja znowu posmutniała.

-Jak to, nic się nie stało? Musisz o tym powiadomić Jeremiego.

-To nie ma sensu. To minie.

-A ja jestem pewna, że ma. I że gdybyś tylko się do niego zwróciła, przyjąłby cię z otwartymi ramionami.

-On ma Matyldę, a Matylda ma jego. To oni należą do siebie. Nie chcę im przeszkadzać.

Anna popatrzyła na nią w osłupieniu.

-Ale on przecież codziennie marzy o tobie, jestem pewna. Ma takie rozmarzone oczy. A Matylda nie może przeboleć straty – zachichotała.

Felicja spojrzała na Annę karcącym wzrokiem:

-Uważasz to za zabawne?

-A dlaczego nie?

-Anno, jak możesz mówić tak o swojej ciotce?

-Mogę! Ty jej nie znasz tak jak ja. Po tym, co zrobiła Jeremiemu, mogę.

-Być może i uwiodła go. Ale nie zapominaj, że on jest dorosły i że sam się na to zdecydował. Poza tym, nie możesz traktować najbliższych ci ludzi jak wrogów, bo w końcu stracisz ich oboje.

-Mam ciebie – powiedziała Anna i ujęła rękę Felicji swoją – A ty masz mnie. Ty jesteś najbliższym mi człowiekiem.

Felicja lekko się uśmiechnęła i po chwili powiedziała:

-Ale proszę cię, nie zdradź mnie przed Jeremim, nie wybaczę ci jeżeli to zrobisz. To wszystko ma pozostać wyłącznie między nami.

-Spokojnie, jeżeli ty sama mu tego nie powiesz, to od nikogo się nie dowie. No, chyba, że się sam domyśli. Ale na pewno nie usłyszy tego ode mnie; przyrzekam.

-Dziękuję ci Anno.

Po chwili znów powróciła do malowania, a Anna wróciła do próbnego szkicowania swojego pierwszego obrazu.

***

Matylda znów została sama – Wiedziała, co robić aby zabić ból po rozstaniu z Jeremim - wyruszyła na poszukiwanie nowych przygód i nowe podboje miłosne. Bardzo często nie było jej w domu. Tak jak dawniej, włóczyła się po całym mieście, flirtowała i prowadziła poważne i niepoważne rozmowy, bawiła się na dancingach, ale także czytała dużo książek, nabywała coraz więcej wiedzy i coraz lepiej rozumiała sztukę, malarstwo. A co najważniejsze - z każdym dniem coraz lepiej rozumiała Felicję i to, o czym mówiła do niej w salonie, kiedy po raz pierwszy bliżej się poznały - nadrabiała swoją marną edukację z lat młodzieńczych i w końcu przyznała, że „ta dziewczyna ma naprawdę wielki talent”.

Siedemnastoletnia Anna nie była już tym samym podlotkiem, który przybył tu z Anglii. Teraz w towarzystwie miała opinię wytwornej, eleganckiej, opanowanej, mądrej i oczytanej damy. Każdy chętnie z nią rozmawiał. Miała wielu znajomych i przyjaciół – teraz nie czuła się sama. Miała nadal jasną karnację. Była jednak już przyzwyczajona do gorącego letniego powietrza i przenikliwego chłodu zimy.

Dobrze wiedziała w którym kierunku ma kroczyć. Nadal miała wyrzuty sumienia co do Matyldy i Jeremiego i do tego, że ich rozłączyła, bo oboje zachowywali się jakby żyli wszystkim, tylko nie swoim własnym życiem. Uznała jednak, że skoro dotychczas się nie pogodzili, to już się nie pogodzą. Postanowiła zostawić to za sobą, jak papierek po czekoladce i ruszać do przodu - tym razem samodzielnie.

Przejęła zwyczaj od Matyldy i Jeremiego i także zamieniła dom w hotel, w którym tylko sypiała i jadła. Bardzo często nie było jej w domu, ale miała powód, by wychodzić - Ignacio. Ich znajomość rozwijała się błyskawicznie. Najpierw spotykali się w kawiarniach i w parkach. Potem, gdy wkroczyła już w wiek siedemnastu lat, na urodziny Ignacio zabrał ją po raz pierwszy do baru dla dorosłych.

Anna była zachwycona. Wszystko wyglądało mniej więcej jak na urodzinach Felicji, ale nie było już tak oficjalne. Było pijaństwo i otwarcie okazywane pożądanie, była muzyka i tytoń i chamskie zachowanie. Anna postanowiła przyłączyć się do tej atmosfery i nie kryć się już z tym, że od dłuższego czasu alkohol nie był jej obcy. Ignacio z szeroko otwartymi oczyma patrzył, jak siedemnastoletnia dziewczyna zamawia kieliszek whisky i wychyla go jednym haustem, jakby to był sok jabłkowy.

-Pijesz? W tym wieku?

-Nie traktuj mnie jak dziecko. Gdybyś nie zauważył, już dawno nim przestałam być.

-Nie chcę cię urazić, ale uważam, że zaczynasz stanowczo za wcześnie.

-Ignacio, czy piłabym tak spokojnie, gdybym dopiero zaczynała?

-Wielkie nieba – westchnął Ignacio – Czym ty mnie jeszcze zaskoczysz dziewczyno?

Przy nim czuła się inaczej niż w domu - bezpiecznie i dobrze. Nie krytykował jej zachowania ani nie przywoływał jej do porządku, po prostu był ciekawy. Sam zamawiał to, co lubił i nie komentował zamówień Anny. Zauroczyło ją to zachowanie - dawał jej dużo swobody. Zaczęła przy nim nawet palić. Na początku nie było to takie łatwe, ale z czasem jej organizm przyzwyczaił się do tytoniowego dymu.

Potem spotykali się w jego pracowni w mieście. Anna za opłatą pomagała mu w malowaniu obrazów. Dyskutowała z nim na temat obrazów, zdradzała swoje pomysły i patrzyła jak maluje. Za jego namową pomagała za opłatą innym w szukaniu tematów do malowania obrazów – miała do tego niesamowity talent. Potrafili oboje rozmawiać godzinami na temat malarstwa i malarzy. Da Costa miał bardzo rewolucyjne pomysły. Pokazał jej nawet swoje eksperymentalne obrazy, inspirowane malarstwem Picassa i Dalego, którymi sam był zachwycony. Annie tez się niesamowicie podobały.

W pierwszym dniu po siedemnastych urodzinach, zawstydzona i zażenowana, ale zdecydowana, zaproponowała mu pozowanie jako modelka do aktów. Da Costa zgodził się. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie widział jej ciała, toteż zachował powagę. Nie okazywał uciechy z faktu uczynienia mu takiej propozycji i zapewnił ją, że potraktuje ją profesjonalnie i dyskretnie.

Umówili się na spotkanie w jego atelier dzień później, wieczorem. Na zewnątrz panował trzaskający mróz, a w pomieszczeniu palił się ogień na kominku. Pachniało palonym drewnem i farbami. Wokół panowała cisza. Da Costa siedział przed czystym płótnem, a Anna stała naprzeciw niego, odziana jeszcze w jedwabny peniuar:

-Jesteś gotowa?

-Tak.

-Jesteś pewna, że tego chcesz?

-Jestem pewna. Teraz – powiedziała i zrzuciła z siebie ostatnią okrywającą ją warstwę.

Oczom da Costy ukazała się piękna, prosta i szczupła sylwetka w kształcie klepsydry z pięknie zaznaczoną talią, nie za dużymi piersiami, różowymi sutkami, jeszcze wstydliwie skrywanymi w drżących ramionach, łabędzia szyja, jasnozłote wijące się długie pukle, okalające opuszczoną w dół twarz niczym welon, krągłe pośladki, zgrabne proste nogi i biała, niczym śnieg skóra.

Da Costa patrzył na nią przez chwilę, zostawił węgiel, wstał i podszedł do niej.

-Piękna królowo zimy – powiedział poważnie, biorąc jej ręce i odsłaniając piersi – zapraszam na kozetkę.

Ułożył Annę w wygodnej pozycji, podszedł do płótna, wziął węgiel w rękę i zaczął kreślić. Trwało to długo. A wokół było cicho i spokojnie. Cała okolica spała – tylko psy szczekały gdzieś w oddali, a na kominku syczały palone polana. Da Costa co jakiś czas dokładał drew do kominka, by Anna nie zmarzła i szkicował dalej. Anna nie pytała się, kiedy skończy ani ile to jeszcze potrwa – obserwowała Felicję przy pracy na tyle często, by wiedzieć, że potrwa to tyle ile musi. Na początku jeszcze trzęsła się i wstydziła.

-Nie masz się czego wstydzić. - powiedział, widząc jak się kuli - Masz bardzo piękne ciało. Wstydzić się mogą te kobiety, które zaniedbują się i marnują swoją urodę.

To przekonało ją. Za jakiś czas przestała się trząść i wypięła dumnie piersi. Da Costa zauważył to.

-O właśnie, o to mi chodziło. - powiedział i malował dalej. Dochodziła pierwsza w nocy, gdy Ignacio powiedział: ”w porządku, możesz się już ubrać.” Podszedł do niej i pomógł jej rozprostować zesztywniałe ciało: masował ręce, ramiona, barki, plecy, a kiedy doszedł do bioder zorientował się, jak Anna na niego patrzy: śmiałym, płonącym wzrokiem.

-Nie, nie dziś. -powiedział – Wiem, że tego chcesz, ale to byłby błąd, wierz mi. Rano nie mogłabyś sobie spojrzeć w twarz, a co gorsza, nie mogłabyś spojrzeć mi w twarz. A tego bym sobie nie darował. - Podał jej peniuar. Anna założyła go na siebie i przeszła do pokoju, gdzie zostawiła swoje rzeczy. Kiedy wróciła, czekało na nią posłane łóżko.

-Tutaj się wyśpisz do rana. Jest za późno, by cię odprowadzać.

-A ty?

-Nie martw się, dam sobie radę. Byłaś dziś bardzo dzielna. - powiedział, kiedy już się położyła i pocałował ją w czoło. - Dobranoc.

-Dobranoc. - powiedziała i ułożyła się do snu, a Ignacio wyszedł.

***

Anna dzielnie stawiła czoła swojemu wstydowi i strachowi i przekonała się, że Jeremi tym razem nie miał racji. Nie dość, że Ignacio potraktował ją jak profesjonalną modelkę i zapłacił za usługę, to jeszcze uszanował ją i jej dziewictwo, mimo iż Anna naprawdę chciała z nim przeżyć miłosną przygodę.

Tak naprawdę Ignacio stwierdził, że dziewcząt typu Anny ma na pęczki. Poza tym, nie chciał się narazić swojemu wspólnikowi, na współpracy z którym bardzo mu zależało. No i Anna była jeszcze nieletnia. Romans z nią oznaczał areszt dla niego i koniec kariery. Nie przespał się z Anną nie z uwagi na szacunek do niej, ale dlatego, że akurat teraz nie było mu to na rękę.

Także Jeremi musiał stawić czoła dobiegającym go coraz częściej plotkom na temat własnej rodziny i obu dam, które zadomowiły się już u niego. W przeciwieństwie do Jeremiego, znajomi z towarzystwa, nie zamierzali skrywać swych uczuć i podejrzeń co do jego poczynań i dziwnego zachowania. Nie zamierzali pozbawiać się przyjemności płynącej z plotek – obojętnie – prawdziwych bądź nie, a nawet omawiali ich rodzinną sytuację w gronie własnym.

Dyskutowano nie tylko o nim, ale też o trzech kobietach, które, wydawało się, że porządnie namieszały Jeremiemu w życiu i w głowie. Ze względu na długo trwające kontakty z owymi trzema kobietami, Jeremi był nieustannie i niesłusznie oskarżany o wielożeństwo, sodomę i gomorę, założenie haremu we własnym domu i podobne bezeceństwa.

Wszędzie gdzie tylko ktoś wspomniał cokolwiek o Jeremim, uczestnicy przyjęcia urodzinowego u Felicji opowiadali jak Jeremi zaniedbał biedną Matyldę, obsaczył Felicję, niczym książę Kopciuszka na balu i nie wypuszczał z rąk aż do końca. Mieli do niego o to pretensje. Opowiadali o tym, jak Felicja rozpływała się w jego ramionach a wszyscy wróżyli obojgu piękną przyszłość.

Felicji także nie oszczędzono krytyki w rozmowach. Była chwalona, za nowoczesny i oryginalny styl i dające do myślenia kompozycje obrazów, ale ganiono ją też za zbytnie spoufalanie się z Jeremim i haniebną rywalizację z Matyldą, która była uważana za jego poprzednią, odpowiednią dla niego partnerkę. Powszechnie bowiem uważano Felicję za artystkę-malarkę, czyli obywatela niższej klasy.

Tylko Jeremi znał prawdę, ale nie prostował pomówień, bo nie miał na to zezwolenia Felicji. Nie upoważniła go do tego, by rozpowiadać, że jest istotnie arystokratką. Chciała pozostać zwykłą kobietą z ludu i on uszanował jej wolę, toteż zawsze milczał, kiedy pytano go o Felicję, lub mówił, że nic o niej nie wie.

Ludzie zauważyli że Felicja często przebywa w domu Jeremiego, ale nie względem wystaw, czy jego samego, ale ze względu na swoją nową przyjaciółkę - Annę. Anna, nieobyte dziecko, przybyłe z Anglii, szybko zmieniła status w społeczności na inteligentną, pomysłową i wyemancypowaną młodą damę, która chce wieść niezależne życie. W tamtym czasie nie było to nic niezwykłego, ponieważ wiele kobiet także chciało wyjść z domu i kuchni do pracy i mieć własne pieniądze oraz życie.

Natomiast Matylda najlepiej z nich wiedziała jak traktować towarzystwo, by nie zginąć w nim i jak dać do zrozumienia, że zna i zachowuje jego zwyczaje, które tutaj były podobne do tych ze starego lądu. Wiedziała jak ma się ubrać, by zrobić wrażenie ale i być chwaloną za smak i styl, jak się poruszać, jak rozmawiać z różnymi gośćmi, do kogo się uśmiechać, a do kogo nie, co zamawiać i w jakiej ilości, by nie pomyślano, że jest rozrzutna, bądź skąpa i jakie tematy można poruszać, a jakich nie wypada.

Plotki na temat bliskich zawsze zostawiała do dementowania im samym – Wtedy nie musiała się tłumaczyć z nieudolnie i niepotrzebnie udzielonej pomocy. Plotki na swój temat dementowała wtedy, gdy wiedziała, że ma niepodważalny dowód na ich obalenie – resztą nie przejmowała się.

Matylda z nich wszystkich miała się najlepiej, lub umiała sprawić wrażenie, że bawi się wspaniale. Tak naprawdę, Matyldzie sprzykrzyło się dawne życie, pełne pustej zabawy i nic nieznaczących związków. Chciała teraz do kogoś należeć, stworzyć nareszcie coś trwałego. Zaczęła to tworzyć z Thomasem, ale widocznie nie było im dane żyć razem. Intuicja podpowiadała jej, że mogłaby taki związek stworzyć z Jeremim. Ale rozstali się na zawsze i musiała zrobić wszystko, by o nim zapomnieć.

Próbowała poznać kogoś równie wartościowego i po kolei rzucała jednego mężczyznę za drugim. Tańczyła z nimi, chodziła na wystawy i do teatrów, na wykłady na temat rodzących się stylów malarskich i literackich, ale za każdym to nie było to, bo wiecznie czegoś jej brakowało. Każdy z nich był sztuczny, oficjalny i uprzejmy aż do mdłości. Żaden nie próbował się nawet zdenerwować w jej obecności. Wiedziała już, że nikt jej nie zastąpi Jeremiego.

Tęskniła za pełnymi krytyki i oskarżeń monologami Jeremiego, za jego okrzykami złości, wyrzucaniem ramion w górę w geście oburzenia i nawet zaczęła tęsknić za tamtym boleśnie miażdżącym uściskiem, na wspomnienie którego wciąż jeszcze dreszcz strachu przebiegał jej plecach: „A mogło to doprowadzić do kolejnego gorącego aktu miłości, a nie do rozpadu.” - myślała, fantazjując na ten temat - „Wystarczyło tylko, abym na niego odpowiednio spojrzała.” Jednak nigdy nie będą już razem – nie ma na to szans. Pogodziła się już z tym.

 

CZĘŚĆ II

Prolog

Pewnej bardzo późnej, skwarnej, letniej nocy, kiedy w dom już był cichy i wszyscy spali, Jeremi powrócił z bardzo długiej i wyczerpującej podróży. Pociąg, którym jechał uległ awarii i pasażerowie czekali długie godziny na następną lokomotywę w skwarze i bezlitosnym, upalnym słońcu.

Był kompletnie wyczerpany, ale wniósł sam swoje bagaże na górę, nie chcąc budzić śpiącego już lokaja. Poszedł do łazienki i zrobił sobie zimną i długą, mimo późnej nocy kąpiel. Wyszedł po półtorej godzinie, ubrany w sam szlafrok, wreszcie ogolony, odświeżony i czysty. Udał się do swojego pokoju, zrzucił szlafrok, położył się spać kompletnie nagi i po chwili zapadł w sen.

Minęło pół godziny. Gdy zasnął, zaskrzypiały cicho drzwi do jego pokoju i ktoś wszedł. Za chwilę opadł drugi szlafrok. To była Matylda. Była również naga. Była przekonana, że, śpi, jak zwykle, kamiennym snem i nie chciała go budzić. Tak bardzo się za nim stęskniła, że chciała przynajmniej chwilę poleżeć przy jego boku, wspomnieć dotyk jego ciała, poczuć jego zapach i pójść z powrotem do siebie.

Wsunęła się pod kołdrę i w tym momencie Jeremi się wybudził. Matylda zadrżała. Bała się, że będzie na nią zły, że znowu będzie krzyczał. Przez chwilę nawet patrzył na nią z powagą, ale nie okazał żadnego zaskoczenia, czy zdziwienia. W milczeniu delikatnie ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował. Splótł swoje ciało z nią i całował jej usta dalej - długo i chciwie. Matylda pozwalała mu na to. A kiedy już nasycił się, oderwał się od niej i rzekł szeptem:

-Jestem twoim niewolnikiem i ty dobrze o tym wiesz. - powiedział i zaczął całować jej szyję.

-Wiem Jeremi, wiem. - Matylda miała w oczach łzy szczęścia. - I ja jestem twoją niewolnicą.

Jeremi schodził pocałunkami niżej i niżej, a ogień między nimi rósł w siłę. Kochali się jak dawniej – do rana, pozwalając sobie wzajemnie na przejęcie inicjatywy na przemian. Zasnęli bardzo późno. Oboje byli bardzo niewyspani następnego dnia, ale wreszcie swobodni, szczęśliwi i uśmiechnięci. Anna także wstała lekka, szczęśliwa i wdzięczna Bogu za wysłuchanie jej modlitw.

15. Jesień Felicji

Od tej pory Matylda i Jeremi postanowili już niczego przed sobą ani przed Anną nie ukrywać. I tak o wszystkim wiedziała. Także o tym, że wcześniej Matylda potajemnie co noc wymykała się do pokoju Jeremiego. Teraz robiła to już oficjalnie. Po raz pierwszy od roku zniknęła z domu minorowa atmosfera. Śniadanie, uzupełnione dużą ilością mocnej kawy, minęło w przepełnionej humorem i śmiechem atmosferze, a cały dzień po raz pierwszy był lekki i radosny.

Anna cieszyła się także szczęściem jakie dzięki nim zagościło w tych murach. Jak na razie, wszystko przybrało dobry obrót i oboje wreszcie, po roku pełnym cierpienia i wyrzeczeń, pogodzili się. I co najważniejsze, skończyło się jej przekleństwo.

Musiała też przyznać, że Matyldzie przysłużyła się ta przymusowa rozłąka. Zmieniła się bardzo – wyszła do ludzi, stała się opiekuńcza, cierpliwa i zrozumiała wiele rzeczy. Zaczęła nawet zapraszać do domu Felicję i rozmawiać z nią. Na początku nie miały sobie nic do powiedzenia, ale gdy Matylda przyznała się do przypadkowej rozmowy z przyjacielem Felicji i swojej interpretacji jego obrazu, Felicja poczuła grunt pod nogami i zaczęła jej tłumaczyć sztukę od początku, tak jak zrobiła to z Anną. Obie bardzo się polubiły.

Matylda i Anna także bardzo się polubiły i znalazły porozumienie. Anna na własnej skórze już raz przekonała się, że na Matyldzie można polegać. Matylda miała rację co do jej postępowania. Minęły niemal dwa lata od pamiętnego wypadku w pokoju. I do tej pory tylko Matylda i Anna wiedziały, dlaczego Anna rozbiła głowę, a Jeremi ani Felicja nie dowiedzieli się tego nigdy. Matylda jej nigdy nie zdradziła. Gdy Anna spoglądała na swoje zachowanie, było jej wstyd. Przyznała słuszność Matyldzie – zachowywała się jak niedojrzała smarkula, która pozjadała wszystkie rozumy i nie dziwiła się, że Matylda nie chciała z nią rozmawiać.

Po za tym pozostawała kwestia manipulacji, której Anna dopuściła się przy okazji organizacji przyjęcia. Wtedy po raz kolejny dostała porządną nauczkę od losu - przyrzekła sobie, że już nigdy więcej nie będzie ingerować w relacje pomiędzy najbliższymi jej osobami, bo, jak powiedziała Felicja, mogłaby stracić ich oboje.

Każdej nocy Jeremi i Matylda prowadzili długie rozmowy aż do późnej nocy. Wchodzili późno do pokoju Jeremiego, on zamykał drzwi na klucz, by nikt im nie przeszkadzał, rozbierali się i siedząc lub leżąc nago w łóżku rozmawiali aż do późnych godzin nocnych, a potem zasypiali, splótłszy ręce.

Słuchała jak Jeremi opowiedział całą historię o Marlenie – o tym jak się spotkali po raz pierwszy, kiedy się zakochali, jak rozkwitała miłość między nimi, o śmierci Marleny i o swoich postanowieniach. A Matylda głaskała go po głowie, którą oparł na jej łonie.

Matylda z kolei, z głową na piersi Jeremiego, opowiedziała mu o Tomaszu – o tym, jaka była, zanim ją poznał, jakie cele przyświecały jej i Weronice, matce Anny, kiedy włóczyły się od baru do baru po całym mieście, o tym, jakie obie dostawały za to kary od ojca i od krewnych, o przyjaźni z Weroniką i jej rozpadzie, kiedy okazało się, że Weronika nie usunie ciąży, bo się boi o siebie.

Przyznała się do pogardy, jaką darzyła ją potem za to i do tego, że nigdy sobie tego nie wybaczy, o tym jak spotkała Thomasa, jak uczył się ujarzmiać jej nieposkromienie i o tym, jak bolała nad jego powolnym odchodzeniem i śmiercią w otoczeniu obojętnej na jej rozpacz rodziny. Jeremi scałowywał płynące pod koniec opowiadania z oczu i policzków łzy.

Następnej nocy Jeremi opowiedział Matyldzie, co zaszło między nim a Felicją tamtego wieczoru po przyjęciu. Chciał ją odprowadzić do dorożki, która właśnie nadjechała, ale nie mógł tak zostawić tego, co nawiązało się między nimi pod wpływem chwili i napływających wciąż emocji. Chciał ją pocałować na dobranoc. Myślał wtedy, że będą na pewno razem. Matylda słuchała w milczeniu. A Felicja, gdy zorientowała się, co on chce zrobić, krzyknęła z oburzeniem, mocno odepchnęła go i uderzyła silnie w twarz. Na koniec wybiegła na ulicę do dorożki, którą natychmiast szybko odjechała.

–Doszedłem więc do wniosku, że Felicja ma kogoś, o kim mi nie mówiła dotąd albo że przede mną ukrywa coś innego.

–A dziś co myślisz?

–Sam nie wiem, co myśleć. Nie sądzę, żeby miała kogoś innego bo często ją obserwowałem. Nie zauważyłem, by z jakimkolwiek mężczyzną wchodziła w inne relacje niż zawodowo – przyjacielskie. Ona na pewno ukrywa coś.

–Ale co?

–Nie wiem. To tajemnica. Może się kiedyś dowiemy. Ale ona sama musi to nam powiedzieć.

–A tobie już przeszło?

–Tak, to było tylko zauroczenie. - westchnął. Po chwili poniósł się na łokciu i spojrzał w oczy Matyldy – Przepraszam cię za tamto. Byłem głupi. Moje serce już dawno wybrało ciebie i powinienem był to wiedzieć. - Pocałował ją, a po chwili położył się i kontynuował - Nie spotykaliśmy się od tamtej nocy, chociaż próbowałem nawiązać z nią bliższy kontakt. Nie chciała i dalej nie chce mojej pomocy ani mojego towarzystwa, więc w końcu zostawiłem ją samą sobie.

–Ale nie porzucaj jej. Ona może kiedyś potrzebować twojej pomocy.

–Oczywiście, że jej nie zostawię. Moje drzwi są dla niej zawsze otwarte. Ale ona musi sama o to poprosić. Nie będę jej do niczego nakłaniał.

–Wiesz, co mam pewien pomysł, ale omówimy go przy śniadaniu. Teraz trzeba się choć trochę wyspać.

Postanowili oboje, że mimo iż Felicja chciała wrócić do samodzielnego życia, będą nad nią sprawować dyskretną opiekę, na wypadek gdyby coś jej się stało. Jeremi wciąż zapraszał ją na wystawy i do swojego domu, ale ona już z tych zaproszeń nie korzystała. I nie miała tyle odwagi, by powiedzieć Jeremiemu, co zadecydowało o jej oddaleniu się od niego.

Jednocześnie przyjmowała pomoc innych znajomych. Korzystała ze wszystkiego, co jej zaproponowali, ponieważ od kiedy Anna zaczęła organizować wystawy własnych obrazów z częściową pomocą Jeremiego, przestała do niej przychodzić tak często jak kiedyś, a obrazy Felicji sprzedawały się coraz gorzej. Wspaniały duet rozpadł się.

Felicja nie miała do niej o to żadnych pretensji – rozumiała że Anna rozpoczęła własne życie i zawsze się liczyła z tym, że to kiedyś nastąpi. Niemniej jednak, oszczędności kurczyły się z dnia na dzień, a nowe pieniądze ich nie uzupełniały – szły na wydatki bieżące.

Musiała przyznać, że gdyby nie zaofiarowano jej tyle razy pomocy, nie byłaby w stanie się dłużej utrzymywać sama. Była wdzięczna ludziom za te wszystkie hojne dary, którymi ją obdarzali i finansowanie. Nigdy nie przypuszczała, że na świecie jest tylu dobrych i wrażliwych ludzi. W głębi serca cichutki głosik jednak jej cały czas podpowiadał jej, że jeszcze będzie potrzebować pomocy od Jeremiego, ale tłumiła go za każdym razem alkoholem bądź opium.

Dzień osiemnastych urodzin Anny był ostatnim bezchmurnym, ciepłym i pogodnym dniem tego roku. Po nim nastały ciemne, pachnące zbutwiałymi liśćmi, wietrzne i mokre dni listopada i początku grudnia. Wtedy po raz pierwszy Felicja przyszła do Jeremiego w odwiedziny. Przyszła nie dlatego, że sama chciała, ale dlatego, że zmusił ją do tego głód i chłód. Jego akurat jeszcze nie było w domu, ale służba miała przykazane od Jeremiego, że Felicja ma prawo przychodzić do niego o każdej porze dnia i nocy, oraz by zająć się nią jak najlepiej i spełnić jej wszystkie życzenia.

Weszła do jasnego, ciepłego salonu, usiadła w ulubionym fotelu Jeremiego naprzeciwko kominka i podkuliła zziębnięte nogi, które zaraz zaczęła rozmasowywać. Było pusto i cicho. Tylko ogień szeleścił na kominku, a z kąta dochodziło tykanie ogromnego zegara. Za oknem jeszcze tliły się dogasające różowo-złote zorze, pożerane przez szare, gęste i ciężkie kłęby listopadowych deszczowych chmur. Felicja wpatrzyła się w kominek przed nią i balansujący na nim ogień.

Tak bardzo ucieszyły ją jasność i ciepło w domu Jeremiego i to, że może mieć do nich dostęp. Cieszyła się, też, że nikogo nie ma w pobliżu i nikt nie musi o tym wiedzieć, że jest tutaj. Mogła się zbliżyć do ognia i czuć jego ciepło na skórze, na twarzy, na całym ciele. Potrzebowała go dużo – zwłaszcza teraz – w mokre i zimne jesienne dni. Nienawidziła jesieni – zaczynała ją wtedy niesamowicie boleć głowa, a kości strzykały jak te drwa w kominku, a stawy bolały ją przy każdym, najmniejszym nawet ruchu.

Przez te wszystkie lata jakoś sobie dawała radę, ale ostatnimi czasy nie czuła się już dobrze w swoim małym pokoiku na strychu. Nie chciała się do tego jednak przyznać. Od lat był pozbawiony prądu, światła i ogrzewania, był pełen przeciągów, zimny zimą i upalny latem.

Niegdyś lampa naftowa, zapalona i umieszczona na stole na środku pokoju wystarczała jej za całe oświetlenie, a szpary w okiennicach zatykała znalezionymi skrawkami materiałów, starych sukien i wełną. Ale ostatnimi laty zaniedbała ogrzewanie i teraz jesienny a potem zimowy wicher hulał w jej włościach jak chciał. Nie było żadnego kominka a na piec nie było jej stać. Ponadto, była zbyt dumna, by zwracać o jałmużnę na ten cel.

W związku z tym, jej zdrowie z roku na rok coraz mocniej podupadało. Jej ciało, dzielnie do tej pory walczące z wyziębieniem i przegrzaniem na przemian, poddało się w końcu po latach . Już nie była w stanie w żaden sposób ogrzać się we własnym mieszkaniu. Była coraz bardziej rozkojarzona i czuła się nieswojo w głośnych zatłoczonych miejscach - drażnił ją kolorowy i rozhukany tłum artystów.

Dlatego też przyszła do Jeremiego. Tu zawsze było cicho, ciepło i przytulnie. W tym domu zawsze panowała dobra i przyjazna atmosfera. W takich momentach chciała tylko siedzieć przed kominkiem i rozkoszować się jego ciepłem. Nie chciała myśleć o słocie na zewnątrz ani o dusznym, śmierdzącym zatłoczonym barze. Kiedy tak siedziała, otulona kocem przy kominku, świat wydawał się odzyskiwać powoli swe proporcje. Czuła, jak ciało się rozgrzewa, jak rytm serca wraca do normy i cieszyła się chwilą. Odzyskiwała czucie w palcach nóg i rąk oraz spokój i rozum.

Jej ulubionymi porami roku były wiosna i lato. Wtedy nie padało tak wiele, powietrze było gorące i suche, a kości i ciało przestawały jej w ogóle dokuczać. To wtedy nadrabiała to, czego nie zdołała zrobić zimą i malowała w zdwojonym tempie i ze zdwojoną siłą. Na jej obrazach odbijała się ta siła i ludzie chętnie je kupowali.

Niestety, stan, w jakim była zimą odbijał się na jej obrazach także. W zimnej porze malowała szaro-brązowymi barwami, ciemnymi żółciami, ochrą i czernią na białym tle. Na jej obrazach dominowały bukiety suchych kwiatów, pęknięte ruiny otoczone dzikim listowiem, ludzie w polu, obserwujący brązowo – szary zachód słońca, wykoszone rżyska i dziwne kompozycje z żelaznych szpiczastych przedmiotów. To nie przykuwało uwagi klientów, którzy pragnęli robiących wrażenie i estetycznych obrazów do salonów. Dlatego jesienią oraz zimą Felicja zarabiała najmniej, albo wcale.

Teraz ze wstydem musiała przyznać, że Jeremi i Matylda stali się jej głównymi sponsorami i opiekunami. Pomysł, o którym Matylda opowiedziała Jeremiemu przy śniadaniu, polegał na tym, by Jeremi umówił się ze swoimi dobrymi znajomymi i wręczał im co jakiś czas drobne sumki pieniędzy, które oni mieli później wręczać Felicji, jakby od siebie. W ten sposób będzie wiedział, że Felicja na pewno ma przy sobie jakieś pieniądze i nie będzie nawet wiedzieć, że to od niego. Będzie myśleć, że ma wielu dobrych znajomych.

Dawni przyjaciele już nie odwiedzali coraz bardziej chorej i nieobecnej duchem Felicji. Jej mieszkanie, kiedyś gwarne i wesołe, teraz stało puste i ciche. Felicja również nie życzyła sobie w nim żadnych gości. Coraz częściej izolowała się od towarzystwa i wolała zostawać sama. Wychodziła z domu już tylko wtedy, gdy była tak zmarznięta, że nie była w stanie dłużej utrzymać pędzla w ręku. I właśnie w takim momencie zmusiła się, by przyjść do Jeremiego.

Matylda znała takie zachowanie. Wiedziała, że Felicja bardzo chce przyjść do Jeremiego, ale odmawia sobie tego. Podobnie odmawiała sobie przyjęcia od niego jakiejkolwiek pomocy. Może chciała być jak najdłużej niezależna i samodzielna, a może nadal chowała w sercu urazę do Jeremiego. Nie miała o to do niej pretensji, bo sama postąpiłaby tak na jej miejscu.

Krewni Matyldy korzystali z pomocy tylko w nagłych wypadkach albo kiedy nie mieli już znikąd pomocy – tak jak Felicja w tej chwili. Poza tym, nie chciała jej w żaden sposób ograniczać ani niczego narzucać. Wierzyła, że Felicja poprosi o pomoc, kiedy nadejdzie na to odpowiedni czas.

Teraz dla Felicji nadeszła jedna z tych wyjątkowych chwil, kiedy nic jej do szczęścia nie było potrzeba: nie bolały jej kości, nie słyszała nieustającego szumu w głowie, miała ciszę, spokój, ciepło – przynajmniej na tę chwilę. Oddychała swobodnie i za chwilę, zawinięta szczelnie w miękki koc, zasnęła.

Spała tak przez dłuższy czas. Do pokoju zajrzał Jeremi, który dopiero co wrócił z najnowszej wystawy, gdzie zjawił się jako jej patron. Sprzedał na niej wiele obrazów. Wciąż miał głowę zajętą finansami i transakcjami, gdy służąca go poinformowała, że Felicja czeka na niego w salonie. Gdy jednak zobaczył ją śpiącą jak dziecko, zakazał jej budzić i kazał podać jej gorącą czarną herbatę z powidłami, gdy się zbudzi – to były ulubione łakocie Felicji.

Kiedy Matylda i Anna przyszły z teatru, poinformował je o tym, że Felicja śpi w salonie. Poprosił, by nie wchodziły do salonu. Felicja zbudziła się późnym wieczorem, przerażona, że tak długo spała i że nikt jej nie zbudził ani nie przyszedł. Zrzuciła koc i zawołała służbę. Po chwili do salonu przyszedł Jeremi.

–Witam, i jak? Wyspałaś się?

–Czy się wyspałam? Przyszłam w odwiedziny do was, a tymczasem zasnęłam kamiennym snem, dlaczego mnie nie obudziłeś?

–Bo nie chciałem. Spałaś tak smacznie, że aż przykro by mi było, gdym cię miał zbudzić.

Felicja przeciągnęła się z lubością i zaraz zawstydziła.

–Dziękuję ci za twoją cierpliwość do mnie. Nie gniewasz się na mnie? Ja cię tak podle potraktowałam, nie chciałam z tobą w ogóle rozmawiać przez tyle czasu, a ty mnie tak przyjąłeś pod swój dach, jak głodnego i nagiego.

–Głodnego? No to zjesz z nami kolację.

–Nie Jeremi, dziękuję

–Nie masz wyjścia, bo się pogniewam na ciebie, jeśli z nami nie zjesz. Zaraz zresztą będą ją podawać. A na razie masz na pobudkę czarną herbatę z powidłami.

Felicja poczerwieniała i uśmiechnęła się:

–Pamiętałeś?

–Wiem, co lubisz.

Do pokoju weszła służąca z tacą, na której był mały srebrny imbryk, biała filiżanka z dwiema srebrnymi łyżeczkami i biały talerzyk z dużą porcją powideł. Felicja podziękowała i zbliżyła się do poczęstunku. Do niewielkiej filiżanki nalała sobie herbaty, której światło w pokoju nadawało barwę ciemnego bursztynu, a zapach rozszedł się dookoła. Do filiżanki dołożyła łyżeczkę powideł i wymieszała je z herbatą.

Zapytała Jeremiego, czy również nie chciałby herbaty, ale zapewnił ją, żeby się nie krępowała jego obecnością i w ciszy i spokoju delektowała się nią, tak jak zwykle lubi. Wróciła więc do swojej skulonej pozycji na fotelu, owinęła się cała kocem, sięgnęła po herbatę i z powrotem oparła się. Trzymała filiżankę otuloną rękami niczym delikatny kwiat. Odetchnęła głęboko i wypiła pierwszy łyk, po czym spojrzała na Jeremiego.

–Zawsze ten sam rytuał. - powiedział uśmiechając się. - Koc, kominek i herbata. Od kiedy się poznaliśmy zawsze w ten sam niezmienny sposób.

–Potrzebuję tego bardzo. To jest moje jedyne odprężenie zimą i jesienią. Nie mam zbyt wielu przyjemności w tym czasie. I nie mam wielu przyjaciół.

–Na mnie zawsze możesz liczyć. I chcę, żebyś o tym pamiętała Felicjo. Nie chcę, żebyś mnie unikała, bo to mnie boli. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką i chcę, żeby między nami tak zostało, dobrze?

Felicja przez chwilę wpatrywała się w kominek, zanim powiedziała:

–Kiedyś miałam tylu przyjaciół, tylu dobrych ludzi mi pomaga, ale nikt nie wpuścił mnie do domu, żebym mogła się wyspać, pojeść i zrelaksować się. Gdzie są wszyscy moi przyjaciele od Jima? Dlaczego już nikogo z nich nie ma?

–Myślę, że nie muszę ci tego tłumaczyć. Wiesz, że każdy ma swoje życie.

–Wasza trójka także ma swoje życie, ale wy zawsze możecie dla mnie trochę czasu znaleźć. Nikt od was nie był mi nigdy bliższy. Mogłabym was uznać za swoją rodzinę.

–Będzie nam bardzo miło, jeśli tak postanowisz.

Wspominała teraz przez chwilę czasy, kiedy była sama, samiutka na całym świecie i żyła w o wiele gorszych warunkach niż dziś. Ale wtedy była o wiele młodsza, zdrowsza i bardziej odporna na los i pogodę. Przed oczyma miała teraz widok starej opuszczonej chaty na skraju lasu, w której przeżyła trzy lata niczym pustelniczka, bez kontaktu z jakimkolwiek człowiekiem.

Widziała szare i popękane ze starości belki i deski, małe, kwadratowe okienka, które nie dawały za dużo światła, ale były szczelne i niewielki ogródek przed nim. W tym domu na własnej skórze uczyła się wszystkiego, czego potrzebowała do przeżycia i tego, jak dać sobie radę z własnymi przeżyciami. Siedziała tam, dopóki nie była gotowa, aby wyjść do ludzi. Ale oprócz samej Felicji nikt o tym nie wiedział – nawet Jeremi.

Milczała przez ten czas. Jeremi również rozłożył się wygodnie na kanapie i wpatrzył w płomienie w kominku. Milczeli oboje. Nie musieli nic mówić – chwila była tak rozkosznie ciepła i wygodna, że nie potrzeba było żadnej rozmowy. Felicja w spokoju i pomalutku piła herbatę. Kończyła się jedna filiżanka, nalewała sobie kolejną porcję i dalej milczała.

Zauważyła, że Jeremi przysnął. Tym razem ona postanowiła go nie budzić i dalej wspominała. Smak powideł przypominał jej jej własne konfitury z malin i jeżyn, które próbowała zrobić samodzielnie w tamtej chatce. Może i nie wychodziły dobrze, bo albo pleśniały albo były zbyt kwaśne, ale dzięki nim odkryła, że malowanie sprawia jej przyjemność.

Kiedy raz jadła gotowe konfitury prosto ze dzbana, trochę spadło na drewnianą ławkę przed domem i zabarwiło ją w fioletowe i czerwone plamy. Pamiętała, jak pochyliła się nad tą ławką i węglem dorysowała łodygi i płatki do plam. Tak jej się spodobał wynik własnej inicjatywy, że postanowiła, zamiast wyrzucać kwaśne konfitury, ozdobić nimi ściany tego domu. I tak się to zaczęło – malowała i malowała, dopóki się wszystko nie skończyło, a jej strach, gniew i żal zastępowały powoli radość i duma z wynalezionego sposobu powstrzymania ich wybuchów.

Uczyła się też innych sposobów na wykorzystanie energii płynącej z gniewu. Głód i instynkt zmuszał ją do polowania na drobne zwierzęta. Kiedy miała już zdobycz, rozpalała ogień w odnowionym i wyczyszczonym palenisku, obierała zwierzęta ze skór – za każdym razem lepiej, piekła i robiła nowe futra na zimę. A z czasem uświadomiła sobie, że przecież żyje nadal i że całkiem nieźle jej to idzie. Nauczyła się sama wszystkiego od początku do końca. Żyła jak żebrak, mimo iż była arystokratką i była z tego dumna.

Przez cały czas Felicja ukrywała te wszystkie fakty. To była jej tajemnica i cieszyła się, że nikt o tym nie wiedział. Ale od kiedy spotkała Annę, a ona jej opowiedziała swoją historię, czuła się zobowiązana do ujawnienia swojej własnej historii. Opowiadanie Anny o historii rodziny i stosunkach w niej panujących, przypomniało Felicji dawno zapomniany własny dom. Nie może tego już zachować dla siebie, choćby ze względu na przyjaźń, jaka je połączyła. To byłoby nieuczciwe wobec Anny.

Intuicja jej podpowiadała, że nie zostało jej już dużo czasu. Jeszcze w zeszłym roku przyznała się do tego Jeremiemu, ale uznał, że przesadza i że jest w świetnej formie. Bo wtedy rzeczywiście była, „ale czyż ćma nie tańczy najpiękniej przed śmiercią?” - pomyślała.

W tym momencie weszły do pokoju Matylda i Anna razem i usiadły obok nich.

–Witaj Felicjo, co tu tak cicho? - zapytała Matylda głośno i wesoło. Na to zbudził się Jeremi. - Spałeś? Ejże, mamy gościa. A poza tym, kolacja za chwilę będzie.

Jeremi spojrzał przed siebie i nieprzytomnym wzrokiem wodził przez chwilę po wszystkich kobietach.

–Tak bardzo starałem się od was uciec, a teraz jesteście tu wszystkie razem. To musi być jakiś koszmar. – powiedział podnosząc się powoli.

Na to wszystkie trzy roześmiały się.

–Chyba naprawdę musiałeś być zmęczony, skoro zasnąłeś. – powiedziała Anna.

–Cóż, pieniądze same się nie zarobią. Dziś byłem na ważnej wystawie i musiałem dopilnować sprzedaży obrazów. Anno, twój „Sad owocowy” poszedł jako jeden z pierwszych obrazów.

Anna dała na wystawę dwa swoje obrazy na próbę, tak jak kiedyś Felicja. Teraz jeden z nich sprzedał się. Anna ucieszyła się bardzo.

–Jeszcze dziś muszę uzgodnić terminy wystaw na grudzień i styczeń, także po kolacji jeszcze raz wyjdę. Ale wy na pewno dotrzymacie Felicji towarzystwa. Chodźmy już.

Wszyscy zebrali się na kolację. Felicja zasiadła do stołu i dała znać, że nieobce są jej dobre maniery przy stole. Jednak co chwila spoglądała z niepokojem w okno za którym ze skowytem szalał wicher.

–Nie krzyw się tak, bo nieładnie wyglądasz. – powiedziała Matylda.

Na te słowa Felicja spojrzała ze dziwieniem w stronę Matyldy, a Anna uzupełniła w myślach to zdanie zwrotem „moje dziecko”, ale zaraz zatarła to niemiłe wspomnienie.

–Niedługo zima – wyjaśniła Felicja.

–I w związku z tym mamy dla ciebie propozycję. - kontynuował Jeremi. - Od lat mieszkasz w tym pokoju na strychu. Byłem tam u ciebie często i wiem, że w lecie jest tak duszno, że nie da się oddychać, a w zimie nie można z siebie ściągnąć palta, by nie zamarznąć. Nie ma nawet miejsca na wybudowanie kominka ani postawienie pieca, bo większość pomieszczenia zajmują obrazy. Masz tylko jedną ścianę kominową, nie zawsze ciepłą. A to na pewno nie wystarczy. Nie obraź się na mnie, ale zawsze kiedy u ciebie jestem, to czekam tylko, kiedy stamtąd wyjdę, bo albo jest za duszno albo za zimno.

–I co chcesz przez to powiedzieć? - Felicja była lekko urażona.

–Chcę, żebyś się zgodziła przezimować u nas.

Felicja spojrzała uważnie na wszystkich i odłożyła sztućce:

–Zimować? U was? Jak jakiś niedźwiedź? Uważacie, że nie poradzę sobie sama?

–Nie, wcale tak nie pomyślał. Zaproponował ci to ze względu na twoje zdrowie, a chyba nie zaprzeczysz, jeśli powiem, że nie czujesz się najlepiej ostatnio, prawda? - wtrąciła Anna.

–Aż tak bardzo to widać? Wiem - nie zostało mi wiele czasu.

Jeremi spodziewał się zaprzeczeń, wybuchu gniewu, ale Felicja zdawała się potwierdzać to, co podejrzewał.

–Można to naprawić Felicjo, wystarczy że zgodzisz się na to abyśmy się tobą zajęli. Tylko na okres zimy. A potem wrócisz do swojego mieszkania.

Miał nadzieję, że to zabrzmi dla Felicji jak wybawienie, ale tak się nie stało:

–Nie Jeremi, nie będziesz mną manipulował jak chcesz. - Felicja odstawiła widelec i odsunęła się od stołu. W zapomnienie poszły dobre maniery.

–Widzę, co się z tobą dzieje i nie pozwolę ci się zniszczyć.

Na te słowa Felicja aż otworzyła usta:

–Ty? Ty mi na coś masz pozwalać? - Felicja poczuła się zagrożona - O nie, to moje życie i będę robić, co mi się spodoba. Nikt nie będzie mną rządził, nawet jeśli będzie mnie to kosztować życie!

–Felicjo, Jeremi to twój przyjaciel i chce dla ciebie jak najlepiej. - wtrąciła Matylda.

–Chce jak najlepiej uzależnić mnie od siebie! Chce mnie usidlić! – atakowała dalej Felicja

–Nie chcę cię uzależniać, tylko nie mogę patrzeć na to, co robisz! Dlaczego ty taka jesteś?! Dlaczego wy wszyscy artyści tacy jesteście?! Nigdy was nie zrozumiem! - Jeremi znowu wpadł w oskarżycielski ton i zaczął wymachiwać rękami - Trwonicie zdrowie i siły na pijatyki i hulanki, a kiedy przyjdzie bieda, żebrzecie o kawałek chleba u nas! Czy nie rozumiecie, że nie będziecie wiecznie zdrowi i silni?!

–Nie jesteś artystą, więc nigdy nas nie zrozumiesz...

–Dosyć, uspokójcie się...

–Nie Anno, muszę to wyjaśnić. Nigdy nie byłeś ani nie będziesz jednym z nas, więc nie masz prawa osądzać tego, czego nie rozumiesz. Nigdy nie rozumiałeś, co to znaczy być twórcą; poświęcać się w całości czemuś, czego wcześniej nikt nie znał i co jest tylko twoje własne. I to jest ważniejsze niż twoje zdrowie i życie, bo tylko to pozostanie po tobie; po twojej śmierci.

Teraz Jeremi rozpoczął atak, podnosząc się z oparcia:

–Po śmierci? Czy ty przeżyłaś czyjąś śmierć, że tak mówisz? To, co pozostanie po tobie po śmierci, to miłość, jaką obdarzasz ludzi na około, a nie jakieś głupie malowidła!

–Ty żyjesz z tych głupich malowideł! Ale potrzebne ci one są tylko do zarobienia pieniędzy! A my miłością obdarzamy swoje płótna! W nich zamykamy nich całą naszą miłość!

–I dlatego nie jesteście w stanie nikogo pokochać!

Jeremi znowu się zagalopował w krytyce. Matylda już była do tego przyzwyczajona, ale Felicja chwilę ciężko oddychała, zanim powiedziała:

–Bardzo się mylisz. Idę stąd i moja noga tu więcej nie postanie. - Wstała i wybiegła do przedpokoju, a stamtąd na dziedziniec. Matylda wstała i pobiegła za nią.

–Jak mogłeś? Jeremi? - cicho zapytała Anna.

Nic nie powiedział i wybiegł za Matyldą. Matylda stała w progu w otwartych drzwiach.

–Nie dogoniłaś jej?

–Nie goniłam jej w ogóle. Za szybko wybiegła.

–Ale może jej się coś stać.

–Teraz się o nią martwisz? Teraz jest już za późno. Chodźmy do środka.

Jeremi poszedł na spotkanie, chociaż już nie w tak dobrym humorze jak chciał. Kolacja skończyła się nagle i źle. Już potem nikt nie chciał nic jeść ani rozmawiać. I to wszystko przez niego. Kiedy przyszedł po spotkaniu do domu, nadal było mu niezmiernie wstyd. Było już bardzo późno, więc poszedł prosto do pokoju. Czekała tam na niego już Matylda. Tym razem nie obdarzył jej jak zwykle uśmiechem, tylko usiadł ciężko na łóżku, rozmasowywał zmęczone po całym dniu oczy i twarz i pozwolił się rozbierać Matyldzie.

–Oj, nabroiłeś dzisiaj – Matylda cmoknęła parę razy – nieładnie, nieładnie.

–Proszę cię, nie mów do mnie jak do dziecka. Nie życzę sobie tego.

–Dobrze, postaram się. Ale dlaczego mój duduś ma taką smutną minkę?

–Matyldo, prosiłem...

–Wybacz. zapominam się często, ale to jest mój sposób bycia, nie umiem inaczej...

–To zmień to. Denerwuje mnie to! Od dziś masz przestać tak do mnie mówić! A jak nie, to cię wykopię z tego pokoju! Zrozumiałaś?! - zaciskał pięści i krzyczał

Matylda przestała go rozbierać i popatrzyła na niego uważnie:

–A ty zmień ton! Nie jestem ani twoją służącą ani podwładną! Jak chcesz, to w ogóle wyniosę się z tego domu i wrócę do Anglii! – Mówiąc to rzuciła mu koszulę prosto w twarz, odsunęła się od niego na koniec łóżka i usiadła tyłem.

–Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło. – mówił już rozluźniony – Może to dlatego, że jestem zmęczony. Nie chciałem tak powiedzieć i wcale tak nie myślę, ja... sam nie rozumiem tego, to się samo stało... ja... nie wiem, co się ze mną dzieje? - jąkał się i chował twarz w dłoniach

-A właśnie, że chciałeś. Chciałeś i tak właśnie myślisz.

-Nie...

-Nie przerywaj mi. - zbliżyła się do niego ponownie i odwróciła go tak, by patrzeć mu prosto w oczy. - Ja wiem, dlaczego tak myślisz, nawet jeżeli ty sam tego nie rozumiesz. Chcesz, czy nie chcesz, byłeś i jesteś członkiem naszej rodziny. Nawet jeżeli twoi rodzice chcieli cię od tego uchronić, zabierając cię tutaj, nie odżegnasz się od tego faktu. Od pokoleń wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie tak się zachowywali. To oni trzymali twardo władzę i mordowali wszystkich, którzy nie chcieli poddać się ich totalnej kontroli. A ty się nie odrodziłeś. Jesteś taki sam jak twój ojciec i twój dziadek. Ja i Weronika próbowałyśmy to zmienić. Dlatego ojciec Anny i Tomasz nie byli tacy nachalni, jak reszta, bo nie byli z naszej rodziny. A w tobie obudziło się to niedawno – Matylda pomasowała nadgarstki na znak, że nie zapomniała tamtego zdarzenia sprzed półtora roku - i teraz zaczyna rosnąć w siłę. Myślisz, że nie wiem, dlaczego powiedziałeś, że chciałeś od nas uciec? Tobie wydaje się, że to świetny żart, ale ja wiem, że taka była prawda. I założę się, że naprawdę czerpałeś przyjemność z tego że tak upokorzyłeś mnie na przyjęciu przed gośćmi. - Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że Matylda opowiada mu jego własne myśli i ścierpła mu skóra na karku. Pojął, że przed Matyldą nie ukryje się z niczym, nawet jeśli ona nie powie mu o tym, czego się domyśla.

–Czy… Czy to się da jakoś zlikwidować?

–Niestety, to siedzi głęboko w tobie. To jest twoja cecha wrodzona i nic na to nie poradzisz. - mówiła nadal go rozbierając – Urodziłeś się po to, by panować. Nie lubisz braku kontroli nad sobą, czy nad innymi. Widziałam twoje pomieszanie w maju, kiedy nie miałeś kontroli nad reakcjami swojego ciała i zmysłami. Byłeś taki zagubiony i sparaliżowany niemocą. Chcesz panować nad swoim ciałem, umysłem, życiem, domem, biznesem, służbą i nami, bo nas utrzymujesz, nie mam racji? Nawet uwolnienie Anny spod twoich wpływów kosztuje cię codziennie niemało nerwów. Tak, wiem o tym. Jesteśmy z jednej rodziny i nie jesteś pierwszym mężczyzną, który tak postępuje. Ja mogę to zrozumieć i tolerować, bo kocham cię i jesteś mi bliższy i droższy niż myślisz, ale Felicji musisz tego oszczędzić. Ona jest naszą przyjaciółką, owszem, ale jest obca. Ona tego nie zrozumie i znienawidzi cię.

–Myślałem, że już mnie nienawidzi. - pozwolił ściągnąć z siebie całą resztę i pozostał nagi.

–Jeszcze nie. Teraz jest rozżalona i zawiedziona, że nie masz do niej szacunku. A właściwie szacunku do jej życia i pasji, której chce je poświęcić. Ale to jest jej życie i musisz to uszanować. A teraz musisz spotkać się z nią przy najbliższej okazji, wyjaśnić wszystko, bardzo serdecznie ją przeprosić, jeżeli to jeszcze możliwe i powiedzieć, że zamierzasz ją i jej życie zostawić jej samej. Matylda przestała mówić, rzuciła go na łóżko i całowała jego najbardziej czułe miejsca. Jeremi przestał już myśleć o czymkolwiek i tylko zanurzył ręce we włosach Matyldy.

Rano przy śniadaniu, kiedy Anna już wyszła, kontynuowali rozmowę z wczorajszej nocy:

–Powiedziałaś wczoraj, że muszę zaakceptować to, że jej życie należy wyłącznie do niej samej. Ale ona niszczy to życie. Chce się unicestwić. Jak ja mogę na to pozwolić?

–To już nie twoja sprawa. Ona ma swoje życie na własność i to musisz zapamiętać. Za jej własne życie ona sama odpowiada. I to, jak się potoczy zależeć będzie wyłącznie od niej samej, a nie od ciebie.

–Ale takich desperatów trzeba kontrolować, bo sami się wykończą.

–A może ona chce się wykończyć? Być może poczuła się zagrożona, bo chciałbyś istotnie postawić ją w sytuacji, której ty sobie życzysz, a nie ona. Nie staraj się jej kontrolować. Pozwól, by przyszła do ciebie, kiedy będzie tego potrzebować.

–Ale ja chciałbym tylko, żeby miała ciepły kąt zimą. Może sobie nawet malować obrazy tam, jak chce. Będzie miała wszystko, czego jej będzie trzeba.

–Nie, Jeremi - ty chcesz ją mieć pod kontrolą. Chciałbyś ją uzależnić od tego domu, od jedzenia, od ciepła, od atmosfery w tym domu. Ale nie zdajesz sobie z tego sprawy. Później nie mogłaby już bez tego wszystkiego żyć. Już i tak już dużo od siebie dałeś. Poza tym, postaw się w jej sytuacji. Czy chciałbyś, żeby ktokolwiek ci mówił, co masz robić, jak masz żyć? Czy chciałbyś, żeby ktoś ci tłumaczył, co jest dobre, a co złe?

–Ale to, co robi Felicja jest złe.

–Nawet jeśli tak, to jej własna decyzja i jej błąd. Tobie nikt nie miesza w życiu i w twoich decyzjach. Wątpię zresztą, byś sobie na to pozwolił. Ale ty także nie podejmuj decyzji za innych. To ich życie.

Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu. Felicja nie zdawała sobie sprawy ile znaczy dla Jeremiego. Od samego początku podziwiał ją i szukał jej towarzystwa. Kiedy po śmierci Marleny kręcił się samotnie po mieście, zagubiony i załamany, nie było żadnych przyjaciół przy nim. Nie spotkał nikogo, kto pocieszyłby go lub dotrzymał towarzystwa.

To właśnie ona przyciągnęła jego wzrok, kiedy pewnego ciepłego letniego wieczoru była jedyną osobą na wybrzeżu oprócz niego. Siedziała na oddalonej o parę metrów ławce i tak jak on, zdawała się nad czymś głęboko rozmyślać, zapatrzona w fale na wodzie. Nie chciał siedzieć sam, więc podszedł do niej i zapytał, czy może się przysiąść. Przez chwilę patrzyła na niego badawczo, ale w końcu pozwoliła usiąść. I tak oboje siedzieli i patrzyli bez ani jednego słowa – każde z nich pogrążone w swoich własnych myślach.

Potem Jeremi wstał i poszedł w swoją stronę. Nawet się z nią wtedy nie pożegnał. Ale to ona rozpoznała go później na przyjęciu, na które zabrali go jeszcze jego rodzice. Podeszła do niego i przywitała się: „Witaj nieznajomy z nadbrzeża.” Na początku nie poznał jej, ale za chwilę już rozmawiali jak starzy przyjaciele i bawili się razem. Była jedyną osobą, którą tam znał. Felicja, w przeciwieństwie do niego, podchodziła do niektórych, rozmawiała z nimi i przedstawiała im Jeremiego.

Kiedy Jeremi dorósł, mężczyźni, którym przedstawiła Jeremiego, byli jego pierwszymi partnerami we wspólnym przedsięwzięciu. To była wielka zasługa Felicji. Wprowadziła go do tego towarzystwa i pokazała, jak ma do nich podchodzić i zaczynać rozmowę. Miała o wiele więcej odwagi niż on.

Przez następne lata ich przyjaźń rozwinęła się do tego stopnia, że nie musieli nic mówić, by się rozumieć. Odwiedzali się wzajemnie i pomagali sobie, ale nigdy nie byli sobą zauroczeni. Felicja zawsze trzymała się trochę z boku. Do tej pory myślał, że to przez ostrożność, lub przez skromność. Ale teraz rozumiał, że całe życie chowała coś w zanadrzu.

Zaczynał składać kawałki układanki i podsumował to, co dotychczas wiedział: To coś, jak zauważył, dotyczyło mężczyzn. Jej ostrożność dotyczyła szczególnie ich. Przypuszczał, że chyba z żadnym jeszcze nie spała ani nawet nie pocałowała nawet żadnego. „Ale dlaczego? Może ktoś ją skrzywdził?” Felicja jest bardzo przystępną i kochaną osobą, ale nigdy z nikim się nie spoufaliła do tego stopnia, co z Anną. Anna ma tragiczną historię życia. Być może dlatego Felicja tak bardzo zbliżyła się do Anny? Może też ma tragiczną historię?

Z Felicją na pewno było coś nie tak. Była niezależna, owszem, ale teraz jej niezależność przekraczała granice. To było odcięcie się od świata zewnętrznego. „I mam jej na to pozwolić?” Unikała nie tylko mężczyzn, ale i ludzi także i zamykała się sama w tym pokoju na strychu. Tłumaczyła, że ma nawał pracy i nie ma czasu na spotkania. Izolowała się. „Musi być bardzo nieszczęśliwa.” Rozumiał to, bo niedawno sam się tak zachowywał i tak się czuł, dopóki nie przestał udawać bohatera i nie otworzył się przed Matyldą.

W jej głowie być może rozwijało się coś niedobrego – zamykała się w jakiejś niewidzialnej klatce przed wszystkimi. Na początku jeszcze podziwiał ją za ten opór, ale teraz przybrał on grożące chorobą psychiczną rozmiary. „Muszę jednak przyznać Matyldzie rację. Ja sam nie chciałbym, żeby ktoś się pakował w moje życie i decyzje, więc nie zrobię tego Felicji. Zostawię ją samą i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Niech robi, co chce”.

–No dobrze – odezwał się w końcu – skoro tak mówisz, to niech robi, co uważa za słuszne. Sama się przekona, że robi wielki błąd, a wtedy się nią zajmę.

–Prawidłowo! I tak powinieneś był zareagować od początku.

–Albo nie. Nie będę jej przeszkadzał. Jeżeli jest taka dzika, to niech taka pozostanie. I jeśli zobaczę, że chce się wykończyć... to nie będę jej przed tym powstrzymywał.

–Nawet jeśli ona będzie tego chciała?

–Nawet wtedy. Niech zdycha w samotności, jeśli tego chce.

Na to Matylda już nic nie mogła odpowiedzieć, bo Jeremi wstał i bez słowa pożegnania wyszedł z pokoju, trzasnąwszy drzwiami. W zgaszonej atmosferze Matylda dopiła kawę samotnie. Bała się następnych dni.

16. Lato Anny

Kiedy od czasu słynnego przyjęcia minęły trzy lata, Anna dawno już skończyła szkołę z dobrymi wynikami i osiągnęła to, co chciała. Z Felicją spotykała się o wiele rzadziej niż kiedyś. Przyczynił się do tego fakt, że Felicja odsunęła się od świata tak bardzo, że już nie chciała się spotykać nawet z nią. Nawet ją to na początku zabolało, ale uszanowała to, że jej najlepsza przyjaciółka nie życzy sobie niczyjego towarzystwa i pragnie zostać sama.

A Anna nie była już samotna – miała pełno przyjaciół. W wolnych chwilach spotykała się z nimi w barze „U Jima”, który wciąż był jeszcze oblegany, ale już nie był jednym z najważniejszych centrów, gdzie niegdyś spotykała się cała śmietanka artystyczna. Kiedyś było to jedyne miejsce, gdzie cała menażeria artystów miała szanse spotkać się, wymienić doświadczenia i pobawić się. Teraz odwiedzany był tylko przez najwierniejszych bywalców.

Zaczęła teraz zwracać uwagę na inne rzeczy poza malarstwem. Poza tym, że sama malowała, pomagała za pieniądze w malowaniu obrazów. Miała teraz dużo pracy. Jeremi, także współpracował teraz z Anną. Płacił jej, by znajdowała utalentowanych malarzy, a on u właściwych osób nabywał za pieniądze dobre recenzje i wysokie oceny wartości artystycznej, a potem sprzedawał się za podwójną wartość. I to było trzecie źródło jej zarobków.

Dzięki takim przedsiębiorcom jak Jeremi, czy Anna wielu niegdyś przymierającym głodem artystom, pełnym zapału, trwającym przy poszukiwaniu własnego, indywidualnego stylu, zajrzała w oczy fortuna, która natychmiast wymieniła wartości artystyczne na komfort kopiarstwa i usług malarskich. Kiedy już zarobili pierwsze duże pieniądze, orientowali się mniej więcej, czego chcą ludzie i malowali to, co się akurat sprzedawało.

Dzisiejsi posiadacze pięknych apartamentów i kamienic z rozrzewnieniem wspominali czasy, kiedy osobno żebrali o każdą kromkę chleba, ale bawili się zawsze wspólnie „U Jima”. Anna zauważyła również, że malarze, którzy kiedyś protestowali przeciwko zbytkowi, z jakiego korzystała ich zdaniem arystokracja, dziś przewyższali ją luksusem i zdobieniem własnych domów.

Anna inwestowała jeszcze część własnych zarobków na giełdzie. A ponieważ interes ten był ryzykowny, posługiwała się jedynie drobnymi sumami. Ale interes szybko okazał się opłacalny. Namawiana przez przyjaciół, zainwestowała większą sumę pieniędzy i wkrótce zarobiła tyle, że mogła pozwolić sobie na kupno mieszkania, co też uczyniła.

Zanim jednak to wszystko się stało, Anna ukończyła szkołę. Zakończenie szkoły było symbolicznym zakończeniem ostatniego rozdziału dzieciństwa i wkroczenia w dorosłość. Od tej pory Anna mogła już być w pełni dorosłą kobietą. Z tą myślą, osiemnastoletnia Anna, szła przez ulice miasta. Był piękny początek czerwca. W sercu miała swobodę i radość z powodu zakończenia szkoły, wymieszaną z odrobiną smutku z powodu niemożności powiadomienia o tym fakcie Felicji, która gdzieś tam błądziła już w swoim świecie na strychu. Nie mogąc pozostać w bliskim kontakcie z Felicją, za patrona obrała sobie Ignacia.

Korzystając z pięknej pogody, szła piechotą do domu z zakończenia. Przechodziła obok parku, kiedy z naprzeciwka nadszedł Ignacio. Zauważyli się już daleko, ale dopiero gdy w połowie drogi się spotkali, zaczęli rozmowę:

–Witaj zimowa królowo. – tak mówił do niej Ignacio od tamtego wieczoru. –Dokąd to?

–Do domu. Właśnie wracam z zakończenia szkoły.

–To znaczy, że jesteś już dorosła. Możesz rozpoczynać swoją własną samodzielną drogę życia, tak jak zawsze marzyłaś. - mówić to, Ignacio patrzył jej prosto w oczy.

–I właśnie dlatego chciałabym się z tobą spotkać. Chcę dokończyć nasze spotkanie sprzed roku. – mówiła cicho i również patrzyła mu w oczy.

Przez dłuższy czas panowało między nimi milczenie, mimo iż Ignacio natychmiast pojął o czym mówi Anna.

–Stanie się jak sobie zażyczysz, królowo zimy.

–A więc do wieczora. Spodziewaj się mnie dziś, koło ósmej wieczorem. - rzuciła i odeszła w swoją stronę, a serce niemal jej wyskoczyło z piersi ze przejęcia i radości zarazem.

Po kolacji, podawanej o wpół do ósmej wieczorem, Anna przygotowała się do wyjścia i gdy już naciskała klamkę drzwi wyjściowych, dostrzegł ją przechodzący obok Jeremi. Oboje zamarli na chwilę w bezruchu i wstrzymali oddechy. Anna nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi, cały czas wpatrując się w Jeremiego z wyrazem oczu, który mówił: „A spróbuj mnie powstrzymać.” - I wyszła.

Jeremi postał jeszcze chwilę w przedpokoju, domyślając się po co wychodzi o tak późnej porze. Ale tylko westchnął i poszedł w swoją stronę. „W końcu jest dorosła – ma już osiemnaście lat. A poza tym, obiecałem jej, że nie będę jej przed niczym powstrzymywał. Ja zresztą też nie jestem święty. - pomyślał o Matyldzie. - Nie, nie będę interweniował. Matylda mówiła, że tak będzie najlepiej. To jest jej życie i teraz tylko ona za nie odpowiada.” - uspokoił się tą myślą i poszedł załatwiać dalej swoje sprawy.

Serce łomotało jej w piersi jak dziki ptak złapany w sidła. Kiedy dojechała na miejsce, dygocąc wysiadła z dorożki. Upuściła na chodnik pieniądze dawane dorożkarzowi. „Nic nie szkodzi” - powiedział podnosząc je osobiście - „życzę dobrej nocy.” Anna natychmiast na niego spojrzała uważnie. Ale jego oblicze pozostawało jasne i życzliwe. „Czyżby coś sugerował? Czy też tylko mi się zdaje?” - myślała.

Anna zobaczyła przed sobą wysoki bielony pałac, ozdobiony maswerkowymi oknami i mnóstwem zabawnych wieżyczek. Rynny zdobione były wymyślnymi gargulcami. Kiedy przekroczyła masywną, kutą furtę, do czernionych, bogato rzeźbionych drzwi powiodła ją ścieżka z białego marmuru. Tuż po obu stronach ścieżki pysznił się cały dywan różnokolorowych letnich kwiatów: nasturcji, maciejek, nagietków, wilców, trochę dalej lwich paszcz, lewkonii, begonii, floksów, gazanii, złocieni, a gdzieniegdzie było widać pąki rozwijających się róż.

Z ulicy dochodziło jeszcze trzeszczenie dorożek, kolas i karet, a niekiedy pomruk automobili i stukot damskich lub męskich trzewików o bruk oraz strzępki rozmów i śmiechu. Ale nic z tego nie mogła dostrzec spoza wysokiego, porośniętego zielono-purpurowym powojem płotu. Od wewnątrz izolowały go jeszcze krzaki tui. Inni ludzie i ich życie pozostało na zewnątrz.

Anna przez chwilę miała wrażenie, że znalazła się na obrazie i jest postacią wymyśloną przez nieznanego jej malarza. Bluszcz wijący się po bielonych ścianach domu potęgował to wrażenie. Obraz był faktycznie odseparowany od zwykłego życia nie tylko płotem, ale też magiczną atmosferą, jaką tworzyły te wszystkie elementy razem. Przed wejściem do domu czekał już na nią da Costa. Zatrzymali się, nic przez chwilę nie mówiąc.

–Dobry wieczór. - zaczął w końcu Ignacio – Proszę. - powiedział prosto i gestem zaprosił ją do środka.

Anna weszła bez słowa. Jej oczom ukazała się rezydencja urządzona niczym świątynia. Wewnętrzne gzymsy, balkony i ramy okien ozdobione były rzeźbionymi w stiuku i gipsie girlandami białych kwiatów, liści i krzewów. Hol był ogromny - większy niż w domu Jeremiego. Ściany z piaskowca miały grubo pozłacane brzegi, a przy ścianach wznosiły się równomiernie względem siebie rozmieszczone, pozłacane, wysokie, kręcone barokowe kolumny ze zwieńczeniem w stylu korynckim. Purpurowo-złota mozaikowa posadzka błyszczała w świetle gigantycznych kryształowych kandelabrów pełnych świetlistych żarówek, które odbijały się od niej niczym tysiące gwiazd. Pod ścianami rozłożono ciemnoczerwone kanapy i sofy w stylu Ludwika XVI, a pomiędzy nimi stały wysokie złocone lichtarze z białymi woskowymi świecami oraz wysokie marmurowe postumenty z porcelanowymi donicami, pełnymi białych lilii. Na górne piętra prowadziły schody z ciemnoczerwonego marmuru z balustradą w tych samych kolorach, co posadzka. Nad schodami wisiały wielkie malowidła – Anna przypuszczała, że ich autorem jest sam Ignacio.

Niezmąconą ciszę przerwało leciutkie skrzypnięcie. Zza drzwi innego pomieszczenia wyłoniła się najpierw wąska psia głowa, a potem reszta psa. Wszedł dostojnie, stukając pazurkami o posadzkę. Na widok psa Anna uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego dłoń.

–To jest Cezar. - powiedział Ignacio. - Cezar, przywitaj się.

Cezar posłusznie podszedł do Anny, usiadł i podał łapę. Anna uścisnęła ją i pogłaskała psa.

–Masz piękny i bardzo elegancki dom, Ignacio.

–To dom moich rodziców. Wyprowadzili się stąd, zostawiając mi tę całą schedę.

–To pięknie z ich strony. Mi rodzice nic nie zostawili w spadku.

–Zapraszam do salonu. Zaraz będzie podana herbata.

–Wolałabym kawę.

–Wedle życzenia.

Przeszli do pomieszczenia, z którego wcześniej wyszedł pies. Annie ukazał się inny widok. Weszła teraz do sali w kolorach złoto - pomarańczowych. Ściany, o odcieniu nieco jaśniejszym od zasłon, zdobiły hebanowe płaskorzeźby indyjskich bogów, bogiń oraz fantastycznych stworzeń. Niskie orientalne kanapy, obite ciemnoczerwonym pluszem i ławy z tego samego drewna co rzeźby na ścianach, stały skupione w centralnym punkcie pokoju, zwrócone w stronę wielkiego, dzielonego na trzy części wyjścia na taras. Okno nie miało zasłon – jedynie rozsunięte obecnie firany. Wpadała przez nie do pokoju wieczorna poświata, nadając pomieszczeniu jeszcze bardziej pomarańczowy blask. Pod meblami pysznił się wielki, puszysty perski dywan sporych rozmiarów w podobnych do wystroju barwach. Nie było głównego kandelabru, tylko kinkiety z pergaminowymi abażurami na wszystkich czterech ścianach. Sufit pokryty był dużymi czerwono-zielono-złotymi plafonami, oddzielonymi specjalnymi, złoconymi belkami. W około rozchodził się zapach cynamonu.

Anna była zachwycona. Usiadła na jednej z kanap, rozłożyła ramiona po obu stronach oparcia, odchyliła głowę do tyłu i wpatrywała się w inkrustowany złotymi arabeskami sufit.

–Czuję się jak w Indiach. – powiedziała.

Ignacio, na widok jej łabędziej szyi przełknął ślinę, ale był cierpliwy. Był wytrenowany w polowaniu na swoje ofiary, czekaniu na nie i powolnym ich smakowaniu.

–Napijesz się czegoś? -spytał.

–Nalej mi bourbona. - powiedziała nadal wpatrując się w sufit.

Ignacio podszedł do hebanowego, bogato rzeźbionego barku, wyciągnął odpowiednią butelkę i nalał Annie i sobie trochę trunku do kieliszków. Podszedł do Anny, usiadł swobodnie obok niej i podał jej kieliszek. Anna przestała wpatrywać się w sufit, podniosła głowę i wzięła kieliszek od Ignacia.

–To prawdziwy pałac. Nigdy nie byłam w tak pięknie i tak elegancko urządzonym domu.

–To pamiątki z podróży do Indii. Moi rodzice przywozili statkami przyprawy, materiały i drewno stamtąd. Dlatego też ten salon jest tak urządzony. Dopóki pływałem z ojcem na statkach, uczyłem się od niego stylu i gustu.

Rozległo się delikatne pukanie. „Wejść” - zawołał Ignacio. Po chwili do salonu wszedł służący ubrany w strój kolonialny, z tacą, na której stały: porcelanowy imbryk, takiż dzbanuszek ze śmietanką i cukierniczka oraz mała filiżanka ze srebrną łyżeczką. Oprócz tego, na maleńkim talerzyku był maleńki pączek. Anna ujęła pączek w dłoń i z rozbawionym uśmiechem popatrzyła na Ignacia.

–No co, wiem, że kobiety lubią łakocie. Nie bój się, od takiego pączka nie przytyjesz.

„Zdążę jeszcze wykorzystać tę energię” - pomyślała i kiedy delikatnie nadgryzła pączek. Ignacia przebiegł dreszcz, który ledwie ukrył.

–Widzę, że bardzo się zmieniłaś od naszego pierwszego spotkania.

–Doprawdy? - ugryzła pączek po raz kolejny i już go nie było.

–Tak, zaskakujesz mnie na każdym kroku. Kiedy spotkałem cię po raz pierwszy, sama byłaś jeszcze niedojrzałym, ledwie rozkwitającym pączkiem, który pchał się do życia. A teraz już jesteś pięknym kwiatem. Widzę cię jeszcze w tamtej bramie przy barze.

–Pamiętasz to? - nalewała sobie kawy do filiżanki.

–Pamiętam ciebie, zapatrzoną w świat, do którego tak bardzo chciałaś wkroczyć. - kontynuował, jakby jej nie usłyszał - Taką młodą, pełną energii. Nawet cię rozumiałem w tamtej chwili. Chciałaś zobaczyć jak bawią się dorośli, poczuć ten dreszczyk emocji.

–Tak, tak to wtedy było. Ale już nie jestem tamtą osobą. - wypiła łyk.

Trwali tak dłuższą chwilę w milczeniu, wpatrując się w gasnący zachód.

–Myślałem o kontynuacji naszych spotkań. Pozowałabyś mi do obrazów. - popatrzył teraz prosto na nią – Miałbym dla ciebie kolejną propozycję, jeżeli się zgodzisz. Chciałbym namalować twój portret w scenerii mitologicznej: Uprowadzenie Europy. Sądząc po twojej figurze i urodzie, będziesz idealną modelką.

–Kobieta w sztuce antycznej to głównie nagość. – odłożyła pustą filiżankę i powiedziała spoglądając mu w oczy - czy chciałbyś mnie znowu ujrzeć nagą?

–A czy miałabyś coś przeciwko temu? - on również nie unikał spojrzenia, choć z każdą sekundą więcej kosztowało go opanowanie drżenia.

–Rok temu udowodniłeś, że masz głowę na karku i że można ci zaufać. Zgadzam się więc. - ponownie spojrzała na niego. - Czy możemy zacząć już dziś?

Dopili alkohol i niedługo potem przenieśli się do jego prywatnego, prosto urządzonego domowego atelier, pełnego różnego rodzaju sprzętów. Jednym z nich był wysoki i szeroki kozioł. Ignacio i zapalił światło i zamknął drzwi na klucz. Podszedł do kozła i ustawił go na środku. Potem poszedł do półki, na której leżały czyste, przygotowane do malowania płótna, wyciągnął jedno z nich i ustawił na ramie.

Gdy Anna zaczęła się rozbierać za parawanem, napięcie potęgowało się dalej. Podszedł do niej, powstrzymał delikatnie jej dłonie, ujął je, podniósł i ucałował. „Pozwól, że ja to zrobię.” - Anna pozwoliła mu na to. Sprawiło mu to ogromną przyjemność.

Ostrożnie, spokojnie, z wprawą i bez pośpiechu rozpinał na niej suknię, guzik po guziku, tasiemka po tasiemce, aż luźno opadła na podłogę. Zdjął powoli jedną halkę i drugą, aż została w samym gorsecie. Przez chwilę dotykał koniuszkami palców jej ramion i kark. Anna mimowolnie wzruszyła ramionami - przeszył ją dreszcz. Nikt jeszcze nie dotykał jej w ten sposób.

Po chwili kontynuował – rozwiązywał teraz kolejne haftki, a coraz luźniejszy gorset poszerzał się aż opadł całkowicie, tak jak suknia. Dyszał teraz głośno - nie mógł dłużej tego ukrywać. Anna także przymknęła oczy. Odpiął pas do pończoch, a potem ukląkł i ostrożnie rolował pończochy. Drżały mu przy tym ręce. Anna również drżała na całym ciele.

Podniósł się teraz, odwrócił Annę do siebie, obejrzał ją całą rozognionym wzrokiem i powiedział: „Wspaniała jesteś. Nawet nie wiesz, jak piękna jesteś.” - Na te słowa zakuło Annę w sercu. „Jeremi przecież tak do mnie mówił! I to o wiele wcześniej!”.

Ignacio wziął teraz Annę za ręce, poprowadził na środek pokoju i posadził ją bokiem na koźle i ustawił. Podszedł do płótna, wyciągnął węgiel i zaczął szkicować. Anna tym razem nie kryła się. Zachowywała się już naturalnie. Siedziała na koźle cierpliwie i uśmiechała się lekko od czasu do czasu, a Ignacio, pogrążony w pracy, malował w milczeniu.

Anna siedziała dosyć długo na koźle i poruszała się tylko od czasu do czasu, aż rozbolały ją wszystkie kości i mięśnie. Do tego robiła się śpiąca. A Ignacio wciąż szkicował i szkicował. Widząc, że Anna nie da rady już dłużej siedzieć w bezruchu, pomógł jej zejść i rozmasował całe ciało, ale do niczego między nimi jeszcze nie doszło. To zaczynało denerwować Annę. Przyszła tu, żeby dopiąć swego i tak zrobi.

Kiedy już dość dobrze odpoczęła, z powrotem posłusznie wsiadła na kozła. I następna część nocy minęła na milczeniu i malowaniu. Kiedy koło czwartej rano Anna słaniała się już, mówił „cierpliwości zimowa królowo, już kończę.” Kiedy o szóstej rano Anna resztkami sił złapała się kozła, tracąc przytomność, rzucił wszystko i podbiegł do niej, by ją złapać w locie.

Ponieważ był w domu sam i nikt mu nie przeszkadzał, przeniósł ją korytarzem nagą do swojej sypialni. Ułożył Annę w łóżku i przykrył. Potem wyszedł z pokoju i pozwolił spać. „Była wspaniała – myślał – żadna dziewczyna tak długo nie wytrzymała.” - myślał. - ”Ona mogłaby być dobra.”

Anna zbudziła się dopiero wieczorem następnego dnia. Bolało ją całe ciało, a w głowie huczało. „Co ja tu robię? Dlaczego nie jestem...” - przypomniała sobie, co robiła poprzedniej nocy. „Ignacio!” - zawołała, ale nikt nie przyszedł. Otuliła się kołdrą i wyszła z łóżka. Podeszła do drzwi, otworzyła je i wyjrzała na korytarz. Był pusty. „Ignacio!” -zawołała jeszcze raz, rozglądając się. Po chwili zjawił się służący. Spuścił oczy, widząc ją w takim stanie.

–Gdzie moje rzeczy? Gdzie jest Ignacio?

–Pan kazał wyprać pani rzeczy. Są jeszcze mokre.

–Wyprać? Przecież nie były brudne.

–Ale się wybrudziły. - usłyszała z głębi korytarza. Służący natychmiast zniknął.

–Ignacio? Co ty ze mną robisz?

–Na razie jeszcze nic. - szedł powoli w jej stronę z jakimś pokaźnym pakunkiem.

–Co to wszystko znaczy? Dlaczego moje ubrania są mokre? Co ty chcesz ze mną zrobić?

–Muszę cię bardzo za to wszystko przeprosić. I wręczyć prezent. - podał jej pakunek i wprowadził do pokoju.

–Co to jest? - zapytała oglądając pudełko.

–Zobacz sama. - Otworzyła pudełko. Była w niej piękna ciemnoczerwona suknia z miękkiej koronki, pończochy, halka, gorset i pas do pończoch – wszystko tego samego koloru. A na spodzie para niewysokich trzewiczków na obcasach z lakierowanej skóry z zadartymi noskami.

–Przymierz. Proszę cię, abyś nosiła to, kiedy będziesz u mnie. Będzie zawsze leżało w twoim pokoju. Ale nie krępuj się, możesz się przebierać gdzie chcesz.

–Co to wszystko ma znaczyć? Ignacio, zaczynam się ciebie bać.

–Nie bój się, ja ci nic nie zrobię. Na pewno cię nie skrzywdzę. - Mówiąc to podszedł do łóżka i usiadł. - Na pewno nie zrobię nic wbrew twojej woli. Więc jeśli cię to przeraża, możesz mnie opuścić, jeśli chcesz. Ale proszę cie, byś nikomu o tym nie mówiła, co tu się stało. Wszystkiemu będę zaprzeczał.

–Nie martw się, potrafię milczeć.

Anna zaczęła się ubierać przy Ignacio. Zauważyła, że to go właśnie podnieca. Patrzył na nią wzrokiem dzikiego kota. Odgadła jego pragnienia.

–A może chcesz mnie ubrać sam?

–Jeśli chcesz – poderwał się na równe nogi.

–Chciałabym. - Już miał do niej podejść, gdy odsunęła się od niego. - Ale najpierw muszę dostać to, po co tu przyszłam.

–Dostaniesz. Nawet więcej niżbyś chciała. Zasłużyłaś na nagrodę. Ale najpierw musisz porządnie zjeść.

–Fakt, nie jadłam od …

–25 godzin – dokończył za nią.

–A więc możesz sobie na razie tylko popatrzeć. - uśmiechnęła się, widząc jak siada przed nią na dywanie i wpatruje się jak w bóstwo.

Anna powoli i dokładnie zakładała każdą część garderoby, obserwując Ignacia. Nie mogła się nadziwić, że samo ubieranie się może tak podniecać. Sapał, dyszał ciężko i przełykał ślinę.

Kiedy zakładała gorset i suknię i nie miała jak ich zapiąć z tyłu, sam do niej podbiegł i pomógł jej. Na to musiała mu pozwolić. Bardzo uważał przy tym, by w żadnym wypadku nie dotknąć jej ciała. Kiedy skończył zapinać, w pewnym momencie poczuła jego palce na karku. Zatrząsł się, jęknął głośno i zamilkł. Anna odwróciła się do niego. Na jego spodniach była mokra plama w okolicach przyrodzenia. Anna na ten widok zakryła rękami oczy i odwróciła się od niego.

–Zaraz będzie kolacja. - powiedział zasapany i omdlały – Idź sama, ja zaraz do ciebie dołączę. - powiedział i wyszedł z pokoju, nie patrząc na nią.

Anna nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć i czy nadal w ogóle kontynuować znajomość z owym dziwacznym osobnikiem. „Ale nie dostałam jeszcze nagrody. Może warto się poświęcić.” - pomyślała i wyszła z pokoju. Przez chwilę siedziała sama i nagle pośród całego przepychu poczuła się jak księżniczka uwięziona przez bestię. Z tym, że bestia była szalenie przystojna i tak pociągająca, że nie można się było jej oprzeć. Anna poczuła po raz kolejny ogień w lędźwiach. „Poczekam na nagrodę. Najwyżej więcej się z nim więcej nie spotkam.”

Do jadalni poprowadził ją służący, który nic nie mówił i niczego nie komentował. Wskazał jej miejsce i zniknął. Zapanowała doskonała cisza. Jadalnia urządzona była w stylu myśliwskim. Ściany pokryte były szerokimi panelami z ciemno-lakierowanego drewna, pełnymi płaskorzeźb przedstawiających sceny z polowania, a witrażowe okna z mlecznego szkła umieszczone były na całej długości pokoju, tworząc niemal jedną wielką szklaną przestrzeń, wychodzącą na ogród na tyłach domu i korony drzew. Górna część pomieszczenia była jasnobeżowa, pełna poroży jeleni, bawołów i antylop oraz ciosów słoni. Pokój oświetlał, wiszący na środku białego sufitu złocony żyrandol o kształcie wypukłej elipsy. Miał kształt rozłożystego jeleniego poroża oplecionego żarówkami.

Usiadła na jednym z bogato rzeźbionych krzeseł, z tego samego drewna, co panele, przy długim owalnym stole, nakrytym białym obrusem i ciemnozielonym suknem, oparła głowę na wysokim zagłówku, a ręce położyła na oparciach po bokach. Na stole paliły się świece w złotych lichtarzach, a na lnianych serwetkach leżały dwa nakrycia.

Mimo iż Anna nie jadła od ponad doby, nie czuła głodu. Znowu zaczęła się czuć jak w Anglii, ponieważ wszystko ją w tym domu przerażało, łącznie z właścicielem. Jednocześnie czuła się dziwnie swojsko i była pełna podziwu i respektu dla stylu i kunsztu z jakim ten dom został wybudowany. Oprócz obrazów Ignacia, wisiały tu jeszcze inne portery. Byli to prawdopodobnie jego przodkowie. Wszystkie portrety przedstawiały mężczyzn z obojętnym wyrazem twarzy – jakby zahipnotyzowanych.

–Tak ci ludzie to moja rodzina – usłyszała nagle i aż podskoczyła na krześle, gdy spostrzegła, że Ignacio stoi tuż obok niej i wpatruje się w obrazy przodków. Nie usłyszała, by ktoś tu wchodził.

Ignacio podszedł do stołu, odsunął krzesło naprzeciwko niej i osunął się na nie ciężko. Siedział niedbale, oparłszy się o wezgłowie i rozłożywszy nogi szeroko.

–Nie bój się, powiedziałem, że ci się tu nic nie stanie. - mówił bezbarwnym, znudzonym tonem. - Jestem nieszkodliwy jak małe dziecko, za to ty możesz mnie skrzywdzić.

–O czym ty opowiadasz? Przecież ja nie mogę nikogo skrzywdzić.

–Możesz, możesz. Być może tylko jeszcze o tym nie wiesz. - Ignacio popatrzył znowu na obrazy - Ten mężczyzna w czerwonej chustce na szyi to mój ojciec.

Anna popatrzyła na portret wysokiego śniadego mężczyzny o gniewnych rysach, w staroświeckim, ciemnym surducie i białym kołnierzu. Oprócz niego, na szyi miał czerwoną chustkę.

–Nienawidziłem go. Najpierw go kochałem, chciałem być taki jak on, ale on przez całe życie mnie miał za nic.

–Opowiedz o tym.

–Nie teraz. Teraz zjemy kolację. - Pochylił się i oparł się na stole.

Wszedł służący z wózkiem na którym stało jedzenie na półmiskach przykrytych srebrnymi pokrywami. Położył wszystkie na stole i odkrywał jedną po drugiej. Po jadalni rozszedł się przecudny zapach pieczeni wołowej w sosie i pieczonych ziemniaków. W Annie rozbudził się apetyt. Służący położył na talerzach spore kawałki wołowiny i takież porcje ziemniaków. Na osobne talerzyki położył drobno siekaną sałatę w oliwie. Położył talerze przed nimi i wyszedł życząc dobrego apetytu. Jedli oboje w milczeniu. Podczas kolacji Anna oswoiła się już z napawającą ją strachem jadalnią i jej właścicielem. Podczas kolacji przytruchtał do pana zasapany Cezar. Usiadł przy nim i zapiszczał o kawałek mięsa. Ignacio pogłaskał go po głowie, odkroił porządny kawał mięsiwa i rzucił psu na podłogę. Cezar zjadł wszystko i położył się u stóp pana.

–Widzę, że dobrze go traktujesz.

–Staram się odpłacać dobrem każdemu, kto mnie dobrze traktuje.

–A jeżeli nie?

–Zostawiam go samemu sobie. Zemsta na nic się nie przyda. Nie osładza straty na zbyt długo, a jeszcze nam samym przysparza cierpienia. - w duchu Anna przyznała mu rację, wspominając swoją zemstę na Matyldzie i fakt, że omal nie zniszczyła rodzinnej atmosfery i nie rozłączyła dwojga ludzi na zawsze.

–A jeżeli ten ktoś nadal cię znieważa?

Ignacio zastanawiał się chwilę.

–To go zabijam. Ale potem go zjadam, by nikt się nie domyślił, że to ja.

–Jesteś potworem.

–Ja nie jestem potworem, ja jestem człowiekiem. Ale to potwory przemawiają przez nas.

–Co chcesz przez to powiedzieć?

–Widzisz; za każdym razem, kiedy robimy coś złego, dopuszczamy je do głosu. A wtedy to one zyskują władzę nad nami i naszym życiem. Może się kiedyś o tym przekonasz. Na razie jedzmy. Przyda nam się energia.

Po kolacji służący wwiózł talerzyki z kawałkami ciasta i dwie filiżanki kawy. Je także zjedli w milczeniu. Anna, posilona i wyspana, przeciągnęła się, głęboko wzdychając, a wszystkie koronki zaszeleściły na niej. Ignacio zamruczał i spojrzał na nią z nieukrywanym pożądaniem. Już wiedziała, dlaczego dostała od niego taką właśnie suknię.

–No, czy dostanę wreszcie to, po co tu przyszłam? Chyba byłam już dość grzeczna.

–Wedle życzenia, zimowa królowo – podniósł się, podszedł do Anny i podał jej rękę, by wstała. Szedł z nią na górę, nie wypuszczając z ręki jej dłoni. Weszli do sypialni. Zapalił światło i zamknął drzwi na klucz. Tym razem Anna stała w bezruchu, pozwalając ściągnąć z siebie wszystko. Była już na tyle oswojona z nagością, by nie wstydzić się go wcale. Po chwili sama zaczęła wolno ściągać z niego rzeczy. Gdy pod palcami poczuła muskularną męską skórę, zawrzała w niej krew. Po chwili oboje byli już całkiem nadzy i dyszeli głośno z żądzy. „Kochaj mnie teraz.” - rzekła. Ignacio zaczął od muskania jej ust językiem i delikatnie położył na ją łóżku, po czym kontynuował pieszczoty coraz niżej. Tej nocy Anna po raz pierwszy w życiu wkroczyła w inny wymiar.

17. Obłąkany upiór

Od kiedy Felicja pokłóciła się z Jeremim, minęły dwa lata. Na początku starał się ją odwiedzić i przeprosić, ale przychodził na próżno - drzwi pozostawały zamknięte. Może dlatego, że obraził ją i dał do zrozumienia, że zależy mu na jej pracach tylko dla pieniędzy, a może dlatego, że powoli popadała w osamotnienie, izolację i obłąkanie. Potem Jeremi przestał ją odwiedzać. Felicja zamknęła się na swoim strychu i wychodziła jedynie wtedy, gdy musiała nabyć nowe farby lub zjeść posiłek. Poza tym nie wychodziła z pokoju i nie chciała tam nikogo wpuścić. I dobrze jej było w tym stanie - chciała być samotna.

W duchu już dawno wybaczyła Jeremiemu. Znała go już na tyle długo, że zorientowała się, że nie chciał jej obrazić, tylko po prostu zdjął maskę rycerza. A może Matylda ją zdjęła. W każdym razie wiedziała, że Jeremi od tej pory był już całkiem sobą i nie bał się okazać złości i ignorancji. Zawsze chciała zobaczyć jego prawdziwą twarz i dzięki Matyldzie zobaczyła ją. Dlatego mu wybaczyła mu, ale zarazem zraziła się do niego.

Był początek stycznia. Wychudła i zmarznięta, z powiększającymi się wciąż cieniami wokół oczu, z sukienką ledwie przykrywającą jej wymizerowane, kościste ciało, Felicja ani na jotę nie przypominała dawnej siebie - pogodnej, zdrowej i otwartej na świat dziewczyny. Tak jak Anna, ona również się zmieniła – na niekorzyść.

Siedziała teraz na wysokim, skrzypiącym krześle w swym wyziębionym pokoju, w jedynym, dziurawym i porwanym palcie. Czubek nosa i koniuszki palców posiniały i nie czuła ich już. Z jej ust raz po raz wydobywały się białawe obłoczki pary, którymi bezskutecznie próbowała ogrzać ręce. Mróz malował na jej szybach przepiękne zimowe paprocie i piwonie, skrzące się w słońcu niczym kryształy. Ona jednak nie zwracała uwagi ani na to, ani na przenikliwe zimno, jakie ją otaczało, ani na dręczący ją raz po raz i wzmagający się kaszel.

Nic jej nie mogło przeszkodzić. Dobrowolnie przygotowała się na całkowite poświęcenie i bez reszty pogrążyła się w malowaniu obrazów, które miały być zwieńczeniem jej marnego, jej własnym zdaniem, żywota. „Żadnych więcej kopii ani gniotów malowanych na zamówienie. Czas na prawdziwą sztukę.” - mówiła do siebie.

Felicja wiedziała, że maluje teraz dzieła swojego życia, że płaci za nie wysoką cenę i że w związku z tym nie ma czasu do stracenia. Musiała się spieszyć. Jej zdaniem obrazy te warte były każdej ceny, bo były jej własne, płynące z wnętrza, z tego, co przeżyła. A malowanie to było to, co ją trzymało w garści przez ten cały czas. Teraz coraz częściej zawodziły ją nerwy.

Przez ostatnie dwa lata, na wyraźnie życzenie Felicji, Anna nie przyszła do niej ani razu. Wiedziała, że Annie się to nie podoba, ale była jej wdzięczna za to, że szanuje jej prośbę. W pamięci wciąż widziała zmartwioną i skrzywioną minę Anny oraz gorące zapewnienia, że nic Jeremiemu nie powiedziała. Felicja przekonywała ją, że nie zwątpiła o tym nawet przez chwilę. Wyjaśniła, że potrzebuje teraz samotności i że to nie ma nic wspólnego z Jeremim ani z tym incydentem z kolacji. Kazała też Annie przekazać, że wybaczyła mu jego słowa i że wie, iż miał najlepsze zamiary. I że żałuje, że nie może mu przeprosin okazać osobiście.

Felicja była świadoma już od dawna, że Anna musi mieć i będzie miała swoje własne życie. Domyśliła się tego już wtedy, gdy nie przyszła do niej prosto ze szkoły i przyprowadził ją wtedy ten młody Ignacio. Zadrżała ze zgrozy na widok Anny idącej obok niego tak spokojnie. Patrzyła na niego tak naiwnie ufnym wzrokiem, że Felicji aż się żal jej zrobiło. „Całe szczęście, że ten drań jej nie skrzywdził wtedy.” Wiedziała, że Anna pragnęła dorosłego życia, ale wtedy była jeszcze za młoda. Teraz jednak nadszedł czas, by Anna samodzielnie dojrzała jako kobieta i by była niezależna – od niczego i od nikogo.

Niemal nieustannie malowała i nie wiedziała nawet, skąd ma tyle siły i dlaczego jeszcze nie kręciło jej się z głodu w głowie. Czuła, że musi namalować obraz, który ma przed oczyma. Nie ważne było ciało, ważne było powołanie. Musiała przekazać ludziom swój obecny wewnętrzny stan, odkryć przed nimi to, co liczyło się najbardziej – całą prawdę o sobie i o tym, co przeżyła. Nie miała już innego wyjścia.

Ale nie w bezpośredni sposób – musi to zawrzeć w symbolu: kobieta z nożem w ręku, walcząca w ciemnym lesie z napadającym ją wilkołakiem – to właśnie to. Nie będzie to zrozumiałe dla wielu, ale nie liczył się świat zewnętrzny i ludzie w nim żyjący. „Może jednak znajdzie się przynajmniej parę osób, które zrozumie, o co w tym chodzi, wczuje się w moją sytuację i przyzna mi rację. Powiedzą, że dobrze postąpiłam”.

W swoim pokoju czuła się najbezpieczniej. Mimo iż szron gromadził się na ścianach i okiennicach, nie dostrzegała tego. Prawdziwa sztuka wołała ją teraz i jej potrzebowała, a ona miała zamiar się jej poświęcić choćby w niewielkim stopniu. Zamierzała oddać jej swe życie i swą całą wolę – niech kieruje nią i rośnie w siłę. W niewidzialnej klatce było jej coraz ciaśniej – zamierzała wyjść i stoczyć bój ze złem, które niebawem miało ją dopaść.

Malowała nieustannie. Po roku nie chciała już tracić czasu na sen, więc kiedy oczy zamykały się jej same i opadała całkowicie z sił, przysypiała od czasu do czasu na porwanym na strzępy tapczanie. Szkoda było jej również czasu na jedzenie, więc kiedy się budziła, przylepiała usta do zardzewiałego kranu i piła lodowatą wodę. Tyle, by napełnić brzuch i siadała z powrotem na krześle przed sztalugami. Potem zabierała się do pracy. Potem znowu opadała na podłogę z wycieńczenia, wlokła się do tapczanu i zasypiała. Przerwy te były coraz częstsze.

Tak mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Aż pewnej nocy, kiedy spała na swoim tapczanie, obudził ją głośny łomot i huk. Ujrzała światło dobiegające z korytarza i kilku mężczyzn zbliżających się do niej. Próbowała się podnieść, ale była zbyt słaba i opadła z powrotem na tapczan.

To Jeremi, z pomocą dwóch wynajętych osiłków, siłą wtargnął najpierw do kamienicy, wbrew protestom wybudzonych ze snu mieszkańców i jej woźnego, a potem do mieszkania Felicji, wyważywszy drzwi. Przypuszczał, że będzie źle, ale nie, że aż tak źle. Felicja z całym wysiłkiem, na jaki było ją stać, ponownie oparła się łokciem o tapczan i trwała tak chwilę, zanim powiedziała: „Jakim prawem? Przecież to moje mieszkanie, moje życie...” i w czasie, kiedy to mówiła, powoli zaczerniło jej się w oczach i nagle opadła w ramiona siedzącego już obok niej Jeremiego.

–Przepraszam Felicjo, próbowałem się nie wtrącać do twojego życia, ale nie potrafię. Nie zniszczysz sobie życia. Nie pozwolę ci na to. - powiedział. Spojrzał na osiłków czekających przy drzwiach. - Weźcie ją ostrożnie i znieście do karety na dole.

Mężczyźni ostrożnie i powoli podnieśli nieprzytomną, jeden z nich wziął ją na ręce i na polecenie Jeremiego, wynieśli z pokoju. Jeremi rozejrzał się po nim. Zauważył niedokończony obraz. Na razie było na nim tylko tło - ciemny las. „Co się z tobą stało, Felicjo? Nie poznaję cię” - pomyślał.

Wyszedł za nimi. Felicja była bardzo lekka, toteż nie zmęczyli się za bardzo. Wyszedł i przymknął drzwi najlepiej jak umiał. Pod domem czekała kareta. Osiłek trzymający Felicję ostrożnie włożył ją do karety i położył na siedzeniu. Jeremi rozliczył się z nimi i pożegnał. Gdy wsiadał do karety, położył sobie jej głowę na kolanach. Zauważył, że spod płaszcza wystaje dziurawa już letnia sukienka, w której zawsze chodziła i wychudłe żebra – zmroziło go.

Wtedy wyraźniej spostrzegł, że głowa Felicji przypomina czaszkę oblepioną skórą. Felicja wyglądała jak człowiek, który poświęca życie dla jakiejś wymyślonej przez siebie idei i opętany nią traci powoli wszystkie zmysły – smak, słuch, dotyk, poczucie ciepła, zimna, głodu, braku powietrza i przestrzeni.

Mimo to, potrafił jednak dostrzec w jej twarzy jakiś ślad piękna. Jej twarz była spokojna a usta lekko otwarte – jakby spała głębokim snem. To piękno wciąż trwało w niej. Wyglądała teraz, jakby dopiero co usnęła w jego ramionach – „tak szczęśliwie i beztrosko jak...” - zorientował się, że gładzi ją po policzku i bliża swoje usta do jej ust. „Co się ze mną dzieje?” - pomyślał, gdy ocknął się. Odsunął się i potrząsnął głową parę razy i zrobił niewielki lufcik w oknie.

Musiał ochłonąć z emocji. Nawet w tak dramatycznej chwili jak ta, nie mógł nie myśleć o niej w ten sposób. Skarcił siebie za to, ale to nie pomagało. Miał teraz zamiar wprowadzić Felicję do siebie siłą. Tłumaczył sobie to stanem, do jakiego się doprowadziła: „Nie pozwolę jej już nigdzie wyjść. Zostanie w moim domu, choćby miała tam umrzeć.”

Przypomniał mu się teraz tamten taniec i słowa Felicji: „Niech chwila trwa.” I ta chwila trwała nadal! Był nią wciąż zauroczony! Wydawało mu się, że Felicja wciąż pragnie tamtego tańca. Przestraszył się własnych myśli. Matylda miała rację – tylko wmawiał sobie, jest po wszystkim, ale ta miłość nie minęła. Nie mógł sam siebie oszukać: nadal chciał posiąść Felicję i jej życie. I jej miłość. I tak! Był zły na nią, że nie oddała jej jemu, ale w całości poświęciła sztuce!

Kareta toczyła się powoli przez puste, pokryte grubą warstwą skrzypiącego śniegu ulice. Turkotała i skrzypiała, ale Felicja nie wybudziła się ani razu. Minęła godzina zanim Jeremi dostał się do domu. Kiedy stanęli przed bramą, lokaj już otworzył drzwi karety. „Pomóż mi” - polecił Jeremi i razem z lokajem wynieśli Felicję na zewnątrz. Podeszli do uchylonych drzwi. Jeremi kopnął w nie, aż odbiły się od ściany. Na ten hałas przybiegła służąca w szlafroku. „Nie stój tak, biegnij do łazienki, żeby przygotować ciepłą kąpiel.” Po chwili służąca zniknęła na górze, a Jeremi z lokajem usiedli na najbliższej kanapce ciężko sapiąc. Musieli odpocząć. Cały czas przytrzymywali Felicję.

Felicja otworzyła lekko oczy i ruszyła się nieco: „Co... co się ze mną...” i po chwili znowu zemdlała. Jeremi przytrzymał jej głowę. Po chwili przybiegli już dwaj lokaje w szlafrokach i przejęli ciało Felicji. Zanieśli ją do łazienki na polecenie Jeremiego, razem z tym, który najpierw mu pomagał. On sam stał teraz oparty o ścianę i dyszał, obserwując jak ją niosą.

Potem spostrzegł przez drzwi, które nadal były otwarte, że stangret wypina już konie z zaprzęgu. Wyszedł do niego szybko i kazał z powrotem przypiąć konie, a potem jechać do rezydencji da Costy, by powiadomił Annę o tym, co się stało z Felicją i że Felicja od tej pory będzie mieszkała u niego i że jest w bardzo poważnym stanie.

Obserwował jak stangret wpina konie do karety z powrotem i odjeżdża. Wtedy wszedł do środka, zamknął wejściowe drzwi, zdjął płaszcz, oddał go lokajowi i ponownie usiadł samotnie na kanapce. Odchylił głowę do tyłu i oparł ją na ścianie. Zamknął oczy – odpoczywał.

Wtedy usłyszał kroki zbliżającej się powoli ku niemu Matyldy w swym czarnym, koronkowym jedwabnym peniuarze. Ręce zaplotła w łokciach i milczała. Mimo zmęczenia i niewyspania, na ten widok znów zrobiło mu się gorąco, ale się opanował siłą woli. Teraz nie pora na to. Usiadła obok niego i w milczeniu wpatrywała się w niego.

–No co? Nie mogłem jej tak zostawić. - powiedział, domyślając się, co Matylda chce powiedzieć. - Widziałaś, co ona z siebie zrobiła?

–A czy je cię krytykuję za to? Chcę tylko powiedzieć, że będzie na ciebie bardzo zła, gdy się obudzi. - usiadła obok niego - Felicja nie życzyła sobie, byś jej pomagał w jakikolwiek sposób.

–Wiem. Ale jest moją przyjaciółką, a przyjaciele ratują się wzajemnie w potrzebie. Kiedyś ona uratowała mnie, a teraz ja będę ratował ją – najlepiej jak potrafię.

–A może założysz jakąś fundację ratującą z głodu i wycieńczenia inne artystki?

–Przestań ze mnie kpić! – wycedził cicho przez zaciśnięte zęby– Natychmiast!

Matylda roześmiała się gorzko:

–No i co? I znowu nie mogę się odezwać? Znowu mnie uderzysz? Wiesz, jak ciężko było mi z tobą wytrzymać przez te ostatnie lata? Jaką cenę płacę codziennie za to, że z tobą jestem? To ty przestań mi grozić, bo w końcu od ciebie odejdę!

–Nie odejdziesz bo ci nie pozwolę. - chwycił ją za włosy, wygiął jej głowę do tyłu, przyciągnął ją do siebie i całował w usta, aż przygryzł jej wargi, po czym oderwał się z przymusem: - Prędzej cię zabiję. - powiedział sucho, po czym uspokoił się i puścił ją: „żeby tak się wobec niej zachować! I to w takiej chwili!” - skarcił siebie. Siedział teraz wyraźnie zażenowany swoją reakcją.

Matylda odwróciła od niego głowę, przymknęła oczy i znieruchomiała, by opanować wzbudzone pożądanie. Nie miała Jeremiemu za złe tego, co zrobił – wręcz przeciwnie – była mu wdzięczna za to, że wciąż ją tak mocno kocha i że działa na niego tak bardzo, mimo iż nie była już najmłodsza. Z resztą potrzebowała go, by czuć, że żyje - bez niego była tylko pustym manekinem, poruszanym siłą mięśni i woli. Nie wierzyła, by naprawdę zrobił się aż tak apodyktyczny. Wiedziała, że pod tym okrutnym pancerzem kryje się szlachetne i kochające serce. Wiedziała również, że nie odejdzie od niego, i że on jej nie zabije. Choć tego ostatniego nigdy nie była do końca pewna.

–Matyldo, ona nie da sobie rady sama. - powiedział już normalnym tonem. Powrócił znowu do siebie. - Jest poważnie chora. Czy ty nie zajęłaś się Tomaszem, gdy był tak bardzo chory? – Na wspomnienie o Tomaszu Matylda spoważniała. Dawno już o nim nie myślała. – Poza tym myliłaś się co do niej. – kontynuował - Ona nie przyszła, kiedy potrzebowała pomocy. Przez dwa lata szalałem z niepokoju o nią. Dziś już nie mogłem tego dłużej wytrzymać. I gdybym się w końcu nie zdecydował na to, by ją tu siłą ściągnąć w środku nocy, to pewnie nie przetrwałaby do rana.

Matylda wzięła jego rękę w swoje obie dłonie:

–Jeremi, nie chcę ci przeszkadzać w twoich poczynaniach. Zrobisz, co zechcesz. Ja też nie chcę jej zguby; ani mi to przez myśl nie przeszło. Ale to nie zmienia faktu, że przerwałeś jej coś, do czego przygotowywała się przez całe swoje życie i w ten sposób chciała je zakończyć. Nie mam pojęcia co to było, ale czuję, że taka była jej decyzja i dobrze wiedziała, co robi. Ona nie będzie więcej twoją przyjaciółką. Nie po tym, co jej zrobiłeś.

–Może i nie będzie, ale będzie nadal żyła. I to jest najważniejsze. Nie pozwolę jej umrzeć.

–Trzeba się nią zająć teraz.

–Proponuję zakończyć tę dyskusję. Masz ochotę na kakao?

Poszli oboje z powrotem do sypialni, a po drodze Jeremi polecił służącej, śpieszącej z ręcznikami do łazienki, przynieść dwa kubki gorącego kakao do jego pokoju.

Tymczasem Felicja została wykąpana i przebrana przez służące w bawełnianą długą koszulę i położona w łóżku. Spała do rana, razem zresztą domu. Gdy ocknęła się rano, przewracała najpierw oczyma w lewo i prawo, chcąc rozpoznać, gdzie się znajduje. Nie rozpoznawała bowiem niczego. Ani pokoju, w którym była, ani rzeczy, w które była ubrana. Nic nie należało do niej.

Zauważyła, że nie słyszy wycia wiatru, że leży pod grubą kołdrą i że jest jej ciepło. Ktoś ją tu przeniósł, umył, przebrał i położył spać, kiedy była nieprzytomna. Próbowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie i osłabiona ponownie opadła na poduszkę. Wysunęła ręce na wysokość oczu. Zobaczyła, że ma na sobie ciepłą koszulę z koronkowymi rękawami. Już wiedziała, gdzie jest. To Jeremi ją tu przyniósł. On ją tu uwięził. „Jeremi!” krzyknęła z całych sił, na jakie było ją stać. „Jeremi, nie miałeś prawa!”

***

Nazajutrz rano Matylda z namysłem sporządzała listę potraw, które miały się znaleźć w karnawałowym menu. Zaprosili bowiem przyjaciół do siebie na karnawał, w nadchodzącym tygodniu. Jeremi, tylko w połowie słuchający Matyldy, raz po raz wymieniał nazwę jakiejś potrawy i czekał, co powie. W końcu zamyślił się głęboko i trwał tak przez chwilę.

–Pamiętam, że w Anglii było tak dużo potraw. - Odezwał się w końcu - Jeszcze niektóre w lutym dojadaliśmy. A teraz ciężko mi sobie przypomnieć choćby niektóre z nich.

–Wydaje ci się. Nie było aż tak wiele rozmaitości, choć istotnie, było bardzo dużo jedzenia. Chyba pamiętasz, że kucharki w naszym domu gotowały tyle, żeby starczyło dla nas i dla gości na wigilię i na cały karnawał. A potem przez całą zimę można było z tego spokojnie żywić wszystkich.

–Nie pamiętam. Byłem wtedy zajęty czymś zupełnie innym. A potem szybko wyjechałem. - Zamyślił się ponownie. - Hm, możemy jeszcze zrobić...

Już miał na myśli następny smakołyk, gdy usłyszeli oboje cichy chrzęst naciskanej klamki od drzwi do salonu. Żadne z nich nie było pewne, kto to. Nie wiedzieli, czy to służąca otwierała je powoli, by nie uronić ani kropli herbaty z niesionych filiżanek, czy to może lokaj, który zawsze w ten sposób otwierał drzwi, aby nikogo nie przestraszyć, czy może jakiś zagubiony gość, którego zapomniano wprowadzić do salonu. Ta ostatnia możliwość wydawała się najmniej prawdopodobna.

To wszystko było możliwe, ale żadne nie spodziewało się zobaczyć Felicji w drzwiach. Wsunęła najpierw głowę do środka, jakby wciąż zastanawiała się, gdzie jest i weszła powoli, w białej koronkowej koszuli i z potarganymi i nieobcinanymi przez kilka miesięcy włosami, które teraz sięgały już ramion. Jej poszarzała i wymizerowana twarz była tak blada i koścista, że wyraźnie można było dostrzec rysy czaszki skroni, kości policzkowych i oczodołów pod cienką jak pergamin skórą. Dobrze zarysowane czoło, zapadnięte policzki i głębokie cienie pod oczami sprawiał wrażenie, jakby była zjawą lub upiorem.

Jeremiemu skojarzyła się z truposzem, który dopiero, co obudził się ze swego wieczystego snu po drugiej stronie świata. Widmo pojawiło się nagle, w obcym mu miejscu, i było kompletnie zdezorientowane. Felicja weszła do pokoju, ale nie zamknęła za sobą drzwi. Otworzyły się jak jak najszerzej i pozostały już w tej pozycji.

Matylda i Jeremi zamarli w ciszy, oczekując z niepokojem na jej kolejny ruch. Wpatrywali się w Felicję bez słowa. Ona, rozglądnąwszy się wolno dokoła, wykonała parę kroków w kierunku kanapy i wolno jak lunatyk w letargu, usiadła.

–Czy może mi ktoś wyjaśnić, co ja tu robię? - wyszeptała wreszcie cicho i powoli, wciąż rozglądając się wokół.

–Felicjo... - Zaczął nieśmiało Jeremi. - Jak się czujesz?

–I dlaczego przerwałeś mi moją pracę, Jeremi? - mówiła spokojnie, patrząc teraz na niego. W oczach jednak miała dziwny wyraz nieobecności. Mówiła, jak zahipnotyzowana. Tak, jakby za nią mówiło coś ze środka, a sama Felicja była tylko opakowaniem dla głosu. Obojgu ścierpła skóra na karkach. - Przecież wiesz, jaka jest dla mnie ważna. – próbowała mówić już głośniej, choć i tak jej głos był nadal cichy.

-Felicjo, nie mogłem dopuścić do tego, byś dalej żyła samotnie w takim stanie jak dotychczas. - mówił tak spokojnie, jak tylko go było na to stać. Nie wiedział, czego może się po niej spodziewać. - Byłaś... i jesteś nadal na skraju wszelkiego możliwego wyczerpania. Jak mogłaś do tego dopuścić?

Felicja popatrzyła na niego obojętnie. Nagle wstała, podeszła wolno do niego i po chwili okładała go po twarzy, jak tylko mogła najmocniej, z wyrazem nienawiści w oczach. Jeremi nie wytrzymał. Wstał i chwycił ją za nadgarstki. Wolno wycedził: „siadaj”. Miażdżąc jej ręce, zmusił ją, by opadłą na kanapę wbrew woli. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, a oczach pojawiły się łzy i strach. Jeremi nigdy się tak wobec niej nie zachowywał, więc Matylda natychmiast wstała, złapała go za ramiona i odciągnęła od niej:

–Nie krzywdź jej, proszę. Ona i bez tego jest w złym stanie. - Poprosiła go spokojnie.

Puścił Felicję, usiadł i patrzył na nią w milczeniu przez chwilę, jak odsuwa się od niego z przerażeniem:

–Nie mogę patrzeć, na to, jak się wykańczasz. - mówił spokojnie, ale stanowczo - A gdybyś przez swoje... a i również moje zaniedbanie zmarła tam, w nędzy i niedostatku, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Felicja odsunęła się w najdalszy kąt kanapy, milczała i potrząsała głową, oddychając płytko i szybko. Dopiero, kiedy skończył, odezwała się:

–Ty niczego nie rozumiesz. Ty po prostu nie wiesz, o czym mówię. Czy wiesz, że kiedyś uważałam cię za rycerza? Za człowieka o szlachetnej, czystej duszy? - roześmiała się smutno - Jakże ja się pomyliłam! Przecież ty nie jesteś nawet w stanie pojąć sensu poświęcenia się dla sztuki. Nie, ty niej jesteś dobrym człowiekiem.

–Poświęcenia się? - Jeremi podjął zwykłym dla siebie oskarżycielskim tonem. – To zapominanie o całym Bożym świecie i skupianie się wyłącznie na swoich własnych wydumanych błazeństwach nazywasz poświęceniem się? – wołał coraz głośniej, wymachując rękami - Wybacz Felicjo, ale niestety, tego nie zrozumiem nigdy. To jest zwykły egoizm!

–To ty się mylisz. - powiedziała marszcząc brwi, pałając coraz większym rumieńcem i wybałuszając oczy. Łapała powietrze w płuca, a wypowiadane strzępki zdań rozpadały bez sensu i ładu, jak skrawki rozlatującej się tkaniny – Sztuka wymaga ... musimy ... poświęcić ... ideał... ona może... – zdania zmieniały się w słowa.

Matylda i Jeremi obserwowali ją, coraz bardziej zmartwieni i zatrwożeni. Próbując coś nieudolnie wytłumaczyć, dyszała ciężko. Była tak bardzo przejęta własnymi słowami, że nie zdołała już wyjaśnić tego, co miała na myśli: „Tylko nasza własna sztuka może odkupić nasze winy i wyrwać nas z nędzy naszego mizernego życia tu na ziemi.”

Dusiła się i nie miała siły na powiedzenie czegokolwiek więcej. Opuszczała stopniowo głowę w tył, coraz niżej na oparcie kanapy i przymykała oczy ciężko dysząc. Jeremi wiedział, co się stanie - „Za chwilę zabraknie jej sił i zemdleje.” Zanim zdążył zareagować Jeremi, złapała ją Matylda.

–Po co ona tu przychodziła? - powiedziała zdenerwowana Matylda. - Jest jeszcze za słaba i wychudzona, w ogóle nie powinna się podnosić się z łóżka.

Zawołała głośno lokajów. Jeremi pomógł jej przytrzymywać bezwładne ciało. Za moment zjawili się.

–Zanieście do łóżka. Jeśli się ocknie, powiedzcie jej, że zabraniam jej się gdziekolwiek ruszać. Jest niedożywiona i ma kompletnie wyczerpany organizm. - rozkazała - Pod żadnym pozorem nie może opuszczać łóżka. I postawcie pod drzwiami kogoś, kto mógłby jej przez cały czas pilnować i spełniać wszystkie życzenia. - przekazywała komendy, przemieszczając Felicję z ramion swoich i Jeremiego na ramiona służących. - Jeśli pilnujący dopuści do tego, że wyjdzie z pokoju niezauważona, zostanie natychmiast zwolniony, zrozumiano?!

Służący opuścili salon niosąc bezwładne ciało Felicji.

18. Nocne rozmowy

Felicję już zabrano z salonu, a oni próbowali nadal kontynuować spis potraw. Gdy znów leżeli późną nocą sami w sypialni, Jeremi z podziwem popatrzył na Matyldę i podjął temat z dzisiejszej sceny w salonie:

–Dziś wykazałaś się prawdziwym opanowaniem i męstwem. Nie znałem cię z tej strony.

–Cóż w tym nowego, zawsze taka byłam.

–Nie wiedziałem, że potrafisz być taka władcza. Nie jedna kobieta na twoim miejscu spanikowałaby i zdała się na mężczyzn. Najpewniej wylałyby jej na głowę wiadro zimnej wody, albo biły po twarzy. Powinnaś być dowódcą. - Jeremi żartował, ale ostatnie zdanie było poważne.

Matylda nie zrozumiała go. Uśmiechnęła się bowiem, i powiedziała:

–Nie ja, ale Konstancja.

Jeremi zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc.

–To ona powinna być przywódczynią. Była moją opiekunką. Była też opiekunką Anny i innych dziewcząt w naszym domu. Była naszą wspólną mamą. Zdradzę ci pewien sekret. Dobrze wiem dlaczego Anna zachowywała się tak a nie inaczej, kiedy była młodsza. Jako mała dziewczynka byłam tak samo zagubiona i spragniona uwagi jak ona. Też nie wiedziałam nic o życiu i jak się przed nim bronić. Skąd mogłam wiedzieć, co robić, kiedy moi rodzice wracali pijani z balu i awanturowali się o miejsce na łóżku, po czym rzucali się na nie i kochali się jak zwierzęta do rana. Cały dom ich słyszał. A służący z uszami przy drzwiach zakładali się, które z nich dostanie pierwsze orgazmu - moja matka, czy ojciec. - brwi miała zmarszczone, a wzrok utkwiony w sufit.

–To tak samo jak u mnie. Z tą różnicą, że moja matka nigdy nie robiła tego z ojcem. Za to on codziennie obracał po kilka panienek naraz. Też go słyszałem i było mi wstyd. - rzucił Jeremi.

–Też wstydziłam się ich, ale żyłam w tym wszystkim. - ciągnęła dalej. - Wstydziłam się za nich i za siebie i za to kim byłam. - mówiła z goryczą. Teraz odwróciła się i spojrzała na Jeremiego - I pewnie nadal byłabym taką skrytą, szarą myszką, gdyby nie wzięła się za moje wychowanie Konstancja. To była niezwykła kobieta. - Jej twarz rozpromieniła się. - Była Irlandką, miała czarne, długie włosy, wiecznie roziskrzone oczy, nogi i ramiona grube jak bele, a twarz okrągłą jak księżyc i wiecznie rumianą od whisky.

–Ach... czekaj, czy ty czasami nie mówisz o tej starszej pani, która opiekowała się mną w pierwszych latach mojego życia? Też pamiętam, że była tęga, miała długie siwe włosy i wiecznie wesołe oczy. Ale ona wtedy była już stara.

–Dobrze pamiętasz. To była właśnie Konstancja. - Matylda rozpromieniła się. - Pewnego razu znalazła mnie w kącie mojego pokoju. - jej twarz znów pociemniała - Siedziałam i płakałam w samotności, jak wiele moich kuzynek w swoich pokojach, w ciszy, po kryjomu, tak, żeby nikt mnie nie słyszał. Miałam sztylet w ręku. Chciałam się pociąć i już skończyć tę całą maskaradę, której miałam dosyć. W tamtej chwili czułam się taka słaba i odepchnięta przez wszystkich. Zupełnie niepotrzebna na świecie nikomu. Myślałam wtedy o samobójstwie. Myślałam, że potrzebne mi jest tylko to jedno cięcie i będzie po wszystkim, po bólu i upokorzeniu. I że nikt na pewno mnie nie znajdzie ani nie zauważy. Chciałam uschnąć tam i rozlecieć się w pył. I nie chciałam, by ktokolwiek po mnie płakał. Ale zabrakło mi odwagi. Kiedy Konstancja znalazła mnie w takim stanie, uznała, że musi się za mnie wziąć, bo rodzice tego nie zrobią, a ja jestem o kroki od zguby. Wyciągnęła mnie stamtąd. Pamiętam jak mnie objęła i powiedziała: "Panienka jest już duża. Tak nie wolno płakać, bo panienka lanie dostanie. Panienka ze mną pójdzie na dół, chleb zrobić trzeba." Powiem ci szczerze, Jeremi, że byłam najszczęśliwsza na świecie, gdy usłyszałam te słowa. - spojrzała na niego z uśmiechem. - Byłam kompletnie zaskoczona tym, co mnie spotkało i że po raz pierwszy od miesięcy ktoś wreszcie zauważył, że jestem tu i że żyję w tym domu. I chyba tylko z tego powodu zgodziłam się bez żadnego szemrania, żeby z nią pójść na dół do kuchni i zrobić swój pierwszy w życiu chleb. Potem pracowałam z nią coraz więcej i coraz dłużej, uczyłam się nowych rzeczy, aż przestałam zupełnie myśleć o sobie jak o małym robaku, który wiedzie tu swój nędzny żywot. Wtedy dopiero zaczęłyśmy rozmawiać. O wszystkim. O swoich marzeniach, o problemach, o chłopakach i ogólnie o życiu. Bardzo dużo mi wytłumaczyła. A ja polubiłam pracę z czasem i stawałam się coraz lepsza i coraz bardziej odporna psychicznie. Zanim osiągnęłam piętnaście lat, dawałam już sobie radę nie tylko z takimi problemami jak jak wygrać z dorosłymi, ale i nauczyłam się jak uwodzić. - uśmiechnęła się znowu - Ale to wszystko zawdzięczam Konstancji. Tej właśnie starszej pani, jak mówiłeś. Bo dla mnie ona zawsze będzie panią, a nie służącą. Ona zasługuje na ten tytuł bez żadnych wątpliwości. To ona nauczyła mnie jak radzić sobie z życiem.

Zamilkła; Jeremi leżał oparty na łokciu, tuż przy niej, słuchając w milczeniu. Nie spodziewał się usłyszeć takiej opowieści. Zazdrościł jej Konstancji i wyznał to szczerze.

–Cóż, miałaś wielkie szczęście w życiu, że na nią trafiłaś. Też chciałbym kogoś takiego mieć przy sobie, ale nie miałem. Tak jak powiedziałaś wcześniej, rodzice chcieli mnie stamtąd wywieźć, żeby nie spotkało mnie to samo, co spotkało już tylu krewnych z naszej rodziny: najpierw poczucie opuszczenia, zaniedbania, a potem nieudolne próby samostanowienia o własnym losie, a wreszcie wściekłość na siebie, los i ludzi dookoła, wyładowywana na najbliższych i zamknięcie się na świat. Chcieli tego uniknąć, ale nie byli inni niż ich kuzyni w Anglii. Pozostali wobec siebie wrogami. Tylko ja trzymałem ich razem. Czy zauważyłaś, że to, co powoli zabija i rozprasza nasza rodzinę to obojętność okazywana bliskim i osamotnienie panujące od pokoleń?

–To raczej brak miłości i wynikający z niej egoizm. - odpowiedziała.

–Widzę to. Najpierw tacy byli nasi rodzice – opuszczeni i osamotnieni, a potem gdy nauczyli się już żyć w samotności, nagle kazano im żyć razem. I nie sprzeciwili się. Ale dlaczego?

–Z tego samego powodu, dla którego ty żyłeś tyle lat. Mieli zasady i byli posłuszni starszym.

–Masz rację. Mój ojciec, póki był w Anglii, słuchał się starszyzny rodu, jak wszyscy. Ale kiedy dowiedział się o tym, co szykują mi i Annie, zadecydował, że dość tego. Wyjechał do Ameryki, sądząc, że tu znajdzie lepszy świat. Ale przed swoją naturą nie mógł uciec. A co gorsza, matka też nie mogła przed nim uciec. Nie miała dokąd. Żal mi jej bardzo, że musiała to wszystko znosić przez całe życie.

–A czy twoja matka jest teraz z kimś ?

–Nie, jest sama. Z ojcem nie chciała żyć od samego początku, ale jak powiedziałaś, zasady, to zasady. Moi rodzice pobrali się, jako młodzi ludzie, ale nauczyli się żyć osobno i tacy są do dziś. Mieszkają razem w jednym domu, ale nawet słowa ze sobą nie zamienią na co dzień. Traktują się jak dwoje obcych ludzi, jak sąsiedzi. To moi rodzice a od lat w ogóle się tak nie zachowują!

–Kiedy ich ostatnio widziałeś?

–Dawno temu, nie pamiętam. Nawet nie wiem jak wyglądają teraz. My też mogliśmy się tacy stać.

–Ja i ty?

–Tak, ale tak byłoby, gdybyśmy nie dali za wygraną po tamtej kłótni. Pamiętasz, jacy byliśmy wtedy oficjalni wobec siebie? Wszystko przed sobą ukrywaliśmy, żyliśmy osobno, zakładaliśmy maski samowystarczalności, chociaż nas ciągnęło do siebie. Jestem pewien, że tak było.

–Uwodziłam wtedy dziesiątki mężczyzn. Chciałam sprawdzić, czy taki formalista jak ty w końcu się przełamie przyzna, że szaleje z zazdrości.

–I dopięłaś swego – Jeremi roześmiał się.

–Wiesz, na samym początku chciałam cię wtedy mieć tylko na krótki czas, żeby zapomnieć o Tomaszu, o dawnym życiu i zacząć nowe. Wtedy liczyło się tylko tyle. Ale dzięki temu, że rozstaliśmy się wtedy, zorientowałam się, ile dla mnie tak naprawdę znaczysz i że nie zostawię cię już, bo po prostu nie potrafię.

W odpowiedzi złożył gorący pocałunek na jej ustach. Po chwili położył się na wznak i kontynuował.

–Z tego, co opowiadałaś wcześniej zrozumiałem, że matka Anny i jej mąż nie są tacy jak reszta rodziny. Ale gdyby tak było, zachowanie Anny było by zupełnie inne. A teraz widzę, że mała Anna i mała ty, to praktycznie ta sama osoba. A ja też przeżywałem dokładnie to samo, chociaż w innym kraju. Ciebie uratowała Konstancja, Annę Felicja a mnie z kolei uratowała Marlena. Ale kiedy to się skończy?

–Nie mam pojęcia.

–Każdy z nas potrzebował kogoś, kto mógłby zrozumieć nas, naszą krzywdę i otwartą ranę. A to mógł być tylko ktoś, kto wiedziałby, co przeżywaliśmy. Myślę, że Marlena wiedziała, dlaczego jesteś taki a nie inny i umiała do ciebie podejść.

–Dlatego po jej śmierci sądziłem, że to już koniec i nie znajdę już nikogo, kto mógłby mnie zrozumieć tak dobrze jak ona. I przed kim mógłbym być sobą. Nie chciałem już nikogo. Dlatego też zmusiłem się, by zamknąć się w sobie. Ale wtedy zjawiłaś się ty. I odkryłaś mnie, jakiego do tej pory nie znałem. Nie wiedziałem, że taki mogę być. Wciąż mam ogromne problemy z opanowaniem tego, jak wiesz. Staram się, ale nie radzę sobie z tym. Wiem, że to jest okrutne, co robię, ale teraz dzięki temu czuję się nareszcie wolny i szczęśliwy. Jestem taki i taki chcę być. - popatrzył na Matyldę - I tylko dzięki tobie mogę normalnie z tym żyć, bo tylko ty możesz mnie zaakceptować takiego, jakim jestem. Dziękuję ci za to, że trwasz przy mnie mimo wszystko i że przy tobie nie muszę niczego udawać ani ukrywać. Nie chcę dłużej udawać.

–Oboje zostaliśmy zmuszeni do stłamszenia własnej natury i chyba przez to nie umieliśmy poukładać sobie życia.

–Mam nadzieję, że nie czujesz się przy mnie stłamszona. Nie chciałbym, żebyś się czuła zmuszona do ukrywania czegokolwiek.

–Jeśli nie chcesz, żebym cokolwiek przed tobą ukrywała – Matylda położyła się na brzuchu i podparła łokciami - pozwól mi się sobą zająć jak dzieckiem, zatroszczyć, pożartować czasem, pokpić z kogoś albo z czegoś. Ja potrzebuję właśnie tego Jeremi. Nie krzyw się, kiedy cię głaszczę, czy traktuję jak matka, czy żartuję sobie z czegoś. - wzruszyła ramionami - Taka jestem. A poza tym zawsze chciałam być matką i mieć szczęśliwą rodzinę, ale widocznie niebiosa mi tego odmówiły.

–Ale miałaś szansę sprawdzić się jako matka dla Anny.

–Tak, ale wtedy byłam zupełnie inna. Tak jak mówisz, ukrywałam się ze swoją wrażliwością. Zawsze potwornie zazdrościłam Weronice, że to właśnie ona była w ciąży, a nie ja. Dlatego nie chciałam, by urodziła Anny, bo wtedy miałybyśmy takie same szanse. I robiłam wszystko, by ją usunęła. To ja namówiłam ją do zażycia trucizny, ale nikt oprócz Weroniki, mnie, a teraz ciebie o tym nie wie. A teraz wiem, że popełniłabym największą głupotę w życiu. Ale tamtej osoby już nie ma. Tam na statku i kiedy tu przybyłam z nią, chciałam koniecznie na nią wpłynąć, nawiązać z nią jakąś nić porozumienia, poskromić ją, ale robiłam to nieudolnie. A ona była dzika i nieokiełznana jak koń.

–I nadal się buntuje. Może wyjdzie jej to na dobre.

–Myślę, że Anna będzie pierwszą kobietą z naszego całego rodu, której uda się poprowadzić swój los po jej własnej myśli. Mam nadzieję, że będzie szczęśliwa w życiu, niezależnie od tego, co wybierze. I mam nadzieję, że uszczęśliwi kogoś jeszcze poza sobą.

–Ja już nawet wiem, kto to mógłby być. Ciekawy jestem tylko, jaką cenę jest w stanie za to ponieść...

Rozmawiali tak dalej do rana, aż poczuli się na tyle senni, że zasnęli. Jeremi zasnął tym razem z ramionach Matyldy głaszczącej go po głowie.

***

Była cicha, mroźna i ciemna noc, kiedy stangret podjechał pod rezydencję da Costy. Wszedł przez wielką bramę i skierował się ścieżką w stronę czarnych wrót. Wokół panowała głucha cisza, słychać było tylko jego kroki na skrzypiącym śniegu. Stanął przy drzwiach, zakołatał w nie, rozcierał zmarznięte ręce, tupał nogami i czekał aż ktoś mu otworzy. Po chwili znów zakołatał i po kilku minutach usłyszał zgrzyt klucza w zamku. Za drzwiami ukazał się zaspany służący.

–O co chodzi?- ziewnął, wyraźnie zły.

–Mam do przekazania wiadomość dla panienki Anny, osobiście.

–A, jeżeli tak, to w porządku. Wygnali cię w nocy i w taki mróz? Co za niedobrzy ludzie. Wchodź człowieku, ogrzej się.

–Dzięki.

Służący otworzył szerzej drzwi i wpuścił stangreta do salonu. Wskazał mu kanapę koło kominka, a sam poszedł do środka. Stangret czekał, rozcierał ręce i rozkoszował się ciepłem ognia. Po kilku minutach przyszedł do niego z powrotem:

–Panienka... że też ma czelność się jeszcze tak nazywać, prosi cię na górę.

Stangret poszedł na górę za służącym przez wyciemniony korytarz. Jedynym źródłem światła była stara, pordzewiała lampa naftowa. Gdy znaleźli się przed drzwiami, służący powiedział:

–Wejdź tam sam, ja się brzydzę.

Stangret nacisnął klamkę, otworzył ostrożnie drzwi, natychmiast zasłonił oczy i odwrócił się. Na czymś w rodzaju kolumny siedziała kompletnie naga Anna w rozkraczonej pozie. Jedną stopę miała opartą o wierzch kolumny, drugą luźno opuszczoną, a ramiona ułożone w skomplikowany wzór. Przy sztalugach stał również kompletnie nagi Ignacio z ogromnym wzwodem i malował.

–Słucham, co się stało. - powiedziała Anna tak spokojnie, jakby oboje pili herbatę.

–Mam dla panienki wiadomość od Pana Jeremiego.

–Czy to nie może poczekać do rana?

–Pan osobiście mnie poprosił, bym natychmiast ją Panience przekazał.

–No to mów, nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

–Pan poprosił, by przekazać ją wyłącznie panience.

–Nie mogę teraz zejść, czy nie widzisz, że pozuję do obrazu? Mów. I tak bym mu wszystko powtórzyła.

Gdy stangret przekazał, co miał do powiedzenia, Anna nie zeszła z postumentu, ale odwróciła do stangreta głowę:

–Co takiego? - powiedziała zaskoczona.

–Kochanie, nie ruszaj się, siedź spokojnie, proszę cię – rzucił Ignacio.

–Przepraszam. Dziękuję ci za wiadomość. Powiedz Jeremiemu, że wpadnę jutro z wizytą.

19. Wizyta

Tego samego dnia, w którym Felicja pierwszy raz obudziła się u Jeremiego, po południu do domu przyjechała Anna. Nie zdejmując płaszcza, wmaszerowała zamaszystym krokiem do holu. Za nią podążyła służąca:

–Proszę pani, płaszcz...

–Gdzie jest Jeremi?- przerwała jej Anna. Służąca spuściła oczy i dygnęła.

-Proszę za mną - spojrzała na Annę, dając jej znak, by poszła za nią. Anna posłusznie szła dalej przez ciemny hol, schodami, aż do końca korytarza na pierwszym piętrze, na końcu, którego znajdował się maleńki gościnny pokoik. Służąca stanęła przed wejściem.

–Proszę, to tu – powiedziała.

Anna dała jej znak, że może odejść. Służąca ponownie dygnęła i spuściwszy głowę odeszła. Anna nacisnęła ostrożnie klamkę i wsunęła głowę do pokoju. Światło było zgaszone, a firany zasłonięte. W głębi pokoju na łóżku widziała śpiącą postać, ale nie widziała dokładnie twarzy. Domyśliła się, że to Felicja. Dostrzegła też, że tuż przy niej siedział, zapatrzony w nią Jeremi. Najwyraźniej był mocno zamyślony, gdyż nawet nie zauważył wejścia Anny. Dopiero, kiedy szepnęła jego imię tak, by nie zbudzić śpiącej, ocknął się i spojrzał na nią. Nic nie mówiąc wstał, podszedł do Anny i wyszedł z pokoju, zamknąwszy cicho drzwi.

–Teraz możemy rozmawiać. - Powiedział już normalnym głosem.

–Jak ona się czuje? I skąd o niej wiesz?

–Najpierw usłyszałem plotki od znajomych. W towarzystwie mówiło się o niej, że oszalała. Nie wytrzymałem i postanowiłem w końcu sprawdzić to osobiście.

–A więc już wszyscy wiedzą. - powiedziała. Oboje wpadli w chwilę zadumy. Rozmawiali szeptem na korytarzu:

–Aleś ty wyrosła. Nie zauważyłem nawet, kiedy się tak bardzo zmieniłaś; kiedy...

–Kiedy stałam się kobietą?- Dokończyła za niego – Nie rozmawiajmy o tym teraz, nie czas na to. Lepiej mów, co się dzieje teraz z Felicją.

–Może zejdziemy na dół i porozmawiamy spokojnie.

–Nie mam czasu, wpadłam tu przelotem. Jeszcze dziś muszę odwiedzić parę miejsc. Powiedz mi jak ona się czuje?

–Jeżeli chodzi o zdrowie fizyczne, to w porządku. Był tu lekarz. Stwierdził, że jest bardzo odwodniona i niedożywiona, ale jeżeli zaopiekuję się nią odpowiednio, wróci do siebie po kilku tygodniach. Ale bardziej bał się o zdrowie psychiczne.

–Psychiczne? - Zdziwiła się. - Dlaczego akurat o to?

–Ona żyła w tym mieszkaniu niczym w grobowcu i pracowała, nie jedząc ani nie śpiąc godzinami! Gdybyś wiedziała, w jakim stanie ją znalazłem... gdy siłą włamałem się do niej, w jej mieszkaniu było zimniej niż na dworze. Panował tam nieopisany bałagan. Brud tak mocno wżarł się w ubrania, które na sobie miała, że cuchnęła jak jakieś rozkładające się zwłoki, jakby właśnie zmartwychwstała. A sam pokój to był istny grobowiec bez jakiegokolwiek światła. A on żyła pośród tego wszystkiego i malowała. Rozumiesz? - W oczach Anny zobaczył niedowierzanie. - Rozumiesz co mówię? Wyobrażasz to sobie? Nie wiem ile czasu trwała w takim stanie, ale jednego jestem pewien: kompletnie straciła rozum! - mówił rozgorączkowanym szeptem.

–Nie mogę w to uwierzyć, Felicja zawsze była wzorem zdrowego rozsądku.

–A czy zauważyłaś, że ona od dwóch lat kompletnie odsunęła od towarzystwa? Nie - poprawił się - Nie od towarzystwa. Ona się kompletnie odizolowała od ludzi. Przypomnij sobie, kiedy ostatnio widziałaś ją na ulicy albo w ogóle wychodzącą z mieszkania? Uratowałem ją od śmierci głodowej. Na początku Matylda jeszcze protestowała, ale kiedy zobaczyła, co się z nią dzieje, przyznała, że dobrze zrobiłem. Ale dla niej nic się nie liczy. Ona teraz wygląda jak trup, jak szkielet, jak... – wymachiwał rękami, jak zwykle, gdy był zbulwersowany. Anna, czując, z jakim przejęciem mówi Jeremi, przytuliła go mocno a on przytulił się do niej. Trwali tak przez kilka sekund, po czym uwolniła go, a on mówił dalej. - W tej chwili istnieje dla niej tylko sztuka i obrazy, którym musi się poświęcić. Ona się nie liczy; nikt się nie liczy, tylko te głupie obrazy. Rozumiesz? To jest jej misja życiowa. - Jeremi zamilkł.

Panowała chwilowa cisza, którą przerwała Anna.

–Sam to wszystko wymyśliłeś?

–Jak możesz tak mówić po tym wszystkim, co ci opowiedziałem?!

–Felicja nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. I nie zachowałaby się tak. Obserwowałam ją przez tyle lat. To najrozsądniejsza osoba jaką znam.

Podczas tej wypowiedzi Jeremi patrzył w sufit z rozczarowaniem i urazą.

–Źle to ci wytłumaczyłem. Powinienem ci powiedzieć już na początku, że to ona sama mi o tym powiedziała. I Matyldzie też. Możesz jej zapytać, też była świadkiem.

–Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. - Anna nadal trwała przy swoim.

–Kto wie, może ciebie także chciałaby przekonać, że ma rację. - Mówił już spokojnie Jeremi.

–Nie wierzę ci. I powtarzam. Ona zawsze była najrozsądniejszą osobą, którą znałam. - powiedziała sucho, ale po chwili dodała ze smutkiem - Jeremi, to nie możliwe, żeby ona to powiedziała. Nie, nie mogę ci uwierzyć. Pozwól mi się z nią zobaczyć.

–Nie. Ona teraz śpi. Nie chcę jej budzić. Niech odpoczywa.

–A czy mogę przynajmniej na nią popatrzeć?

–Dobrze, tylko cicho.- Powiedział otwierając drzwi pokoiku. Podał Annie zapaloną lampę naftową.

Felicja leżała na wznak, z odchyloną głową. Ktoś mógłby to chude ciało uznać za martwe, gdyby nie kołdra podnosząca się raz po raz przy oddechu. Jednak oddechu nawet nie było słychać. Anna podeszła bliżej i cicho nabrała powietrza, jednocześnie otwierając szeroko oczy. Oto zobaczyła przed sobą to wszystko, o czym opowiadał jej Jeremi. „Jaka ona zrobiła się stara! - myślała Anna – Przecież jeszcze dwa lata temu temu to była zupełnie młoda kobieta!” Nie mogła uwierzyć własnym oczom, że Jeremi faktycznie miał rację i że ta blada i koścista postać pod kołdrą, to Felicja. Z jej pięknych błyszczących włosów nic już nie pozostało – były zniszczone i matowe. Można było nawet dostrzec siwiznę.

„Co się z nią stało?” - myślała Anna, ale jak zwykle, nie dała po sobie poznać jakichkolwiek wątpliwości. Jeremi naprawdę się nie mylił. To nie była już ta sama Felicja, którą kiedyś znała - młoda, silna, piękna i pełna życia. Teraz Anna miała przed sobą posiwiałą, wychudłą staruszkę, której z każdą minutą wydawało się upływać życie. Oczy Anny zapełniły się łzami, a oddech drżał i urywał się. Anna próbowała powstrzymać nadchodzący płacz.

Ktoś obcy mógłby w tej ciemności tego zupełnie nie dostrzec, jednak Jeremi znał to uczucie bardzo dobrze i potrafił rozpoznać. Jednocześnie zauważył jak bardzo Anna upodobniła się do tej Felicji, którą znała kiedyś. Jeremi zauważył to i stał teraz, łypiąc oczami to na Felicję, to na Annę i nie mógł się pozbyć wrażenia, że teraz to Anna ściągnęła dawną skórę z Felicji, pozostawiając jej jedynie ten usychający pancerz, którym obecnie była.

Spojrzał na Annę w tej chwili tak, jakby ją zobaczył po raz pierwszy. „Jak dawno nie rozmawialiśmy ze sobą?” - zapytał się w duchu. Lustrował jej ścięte, zabarwione na purpurowo włosy, zaostrzone na końcach jak dwa szpice i twarz, która dawno przestała być twarzą nastoletniej dziewczynki, do jakiej się przyzwyczaił. „Przecież nie tak dawno się widzieliśmy ostatni raz. Minął zaledwie miesiąc.” Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, że patrzyła na niego w tej chwili już młoda kobieta, a nie dziecko.

Z tamtej, dziecięcej twarzy, może poza mrożonym błękitem oczu, tak bardzo kontrastującym z płomiennym kolorem włosów, już nic nie pozostało. Czoło przeplatała złota jedwabna opaska, a suknia widoczna spod rozpiętego płaszcza, zmysłowo podkreślała wyraźnie talię i biust, wbrew modzie.

Była wiele wyższa niż kiedyś, a jej wyraz twarzy wyrażał gotowość na wszystko - jakby już nic nie było jej w stanie zaskoczyć. W tej chwili dotarło do niego jak bardzo już nie znał tej dziewczyny. Przypłynęła kilka lat temu, mając nadzieję, jak tylu tu przyjeżdżających, na rozpoczęcie całkowicie nowego życia. A teraz nie dość, że je rozpoczęła, to odkryła w sobie zupełnie inną, nieznaną jej naturę, tak jak on.

Jednocześnie myślał o Annie, o Felicji, o Matyldzie i o sobie. Myślał o tym, co się z nimi wszystkimi stało i zastanawiał się, jak do tego doszło, że tak bardzo się wszyscy zmienili. Matylda, z wyrafinowanej i dumnej ciotki stała się ponętną, pełną gorącej krwi, ale również mądrości i doświadczenia kobietą. Anna, z pełnego złości i buntu podlotka zmieniła się w elegancką, stonowaną, ale i dumną i konsekwentnie dążącą do celu femme fatale. Felicja, z sympatycznej, trochę postrzelonej malarki, zmieniła się w obłąkanego upiora, a on sam z porządnego obywatela z sercem ociosanym z uczuć niby pniak z kory, zmienił się w szalejącego z żądzy despotę, z którym matylda musiała dawać sobie radę każdego dnia.

Tak, jego samego przemiana też nie ominęła. Cały czas zarzucał innym brak szczerości wobec siebie samych, zwłaszcza artystom takim, jak Felicja. A od kiedy Matylda odkryła jego tajemnicę, czuł się przed światem jak hipokryta. A może wszyscy są hipokrytami? Przynajmniej, dopóki nie odkryją ze zdumieniem swoich drugich twarzy. Może wszyscy mają jakieś tajemnice, o których nawet nie wiedzą? Kiedyś Felicja wydawała mu się wyjątkiem, ale teraz nie był tego pewny. I oto był świadkiem, do czego ją doprowadziła jej własna tajemnica.

A Anna? Jak odkryła swoją drugą twarz? I czy znalazła to, czego szukała? Czy czuje się winna, czy wolna i szczęśliwa, tak jak on? Jak radzi sobie z tym? Jak ona w ogóle się teraz czuje? Czy dobrze jej się układa z Ignacym? Co ona w ogóle teraz robi? - Nie wiedział niczego. Dotarło do niego jedynie, że jest już dorosła, że ma swoje własne życie i nie może jej w tym przeszkadzać. I miał świadomość, że nie przyjdzie mu to wcale łatwo. Anna zwróciła się teraz w jego stronę:

–Chodźmy stąd. Nie mogę na to patrzeć. - Powiedziała drżącym głosem i wyszła szybko z pokoju. Jeremi wyszedł za nią, cicho zamknął drzwi i oparł się o ścianę, patrząc, jak Anna szybko zbiega w stronę wyjścia. Wybiegła tak jak stała, nie bacząc na nic. „Całe szczęście, że przez ten czas miała na sobie płaszcz” - pomyślał, a potem przygnębiony powoli zszedł na dół.

***

Anna nie wsiadła do czekającej na nią tuż obok bryczki. Nie mogłaby teraz jechać. Czuła potrzebę zrzucenia tego, co w niej siedziało. Szła szybko, nie zauważając nawet mijanych obok przechodniów. Chciała się przespacerować albo podjąć jakikolwiek ruch czy wysiłek, by wyrzucić z siebie ten żal i niemiłe zaskoczenie, jakie się w niej w tej chwili wznosiły niebezpiecznie szybko, niczym lawa w wulkanie.

Zaciskając powieki, usiłowała ukryć łzy cisnące się do oczu na wspomnienie tego, co zobaczyła u Jeremiego. On także zdawał się bardzo zmartwiony. Nie mogła się pozbyć wyrzutów sumienia wobec niego. „Jest mi jednym z najdroższych ludzi na świecie, a jednak sprawiłam mu ból swoim zachowaniem. Dlaczego tak postąpiłam?” Teraz trzeba było jednak ukryć cały wstyd i pokazać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Dotarła do domu przyjaciół, z którymi się na dziś umówiła. Wizytę zapowiedziała na wieczór, ale dotarła do nich jeszcze daleko przed zmierzchem. W utrzymaniu spokoju pomogło Annie to, co w ostatnich latach zwykle pomagało jej nie rozpłakać publicznie albo przed gośćmi: ulica, która jak zwykle tętniła życiem o tej porze i alkohol. Wstąpiła do przydrożnej restauracji, usiadła przy oknie i zamówiła szklaneczkę czystej whisky bez lodu.

Po niej łatwo było się Annie skoncentrować na czymkolwiek, co się akurat działo. Wszechobecny jazgot samochodów, małoletni gazeciarze, wykrzykujący, co jakiś czas nazwę dziennika, który sprzedawali, kramarze z targowiska po drugiej stronie ulicy, pakujący swój towar na furmanki, zamierzając wkrótce je opuścić, czy konie podpięte do wozów i karet, te prychające po przejażdżce i te stukające w bruk kopytami. Widziała to wszystko i dopóki alkohol działał, potrafiła się opanować.

Niestety, kiedy wyszła na zewnątrz, panował duży mróz i wyciągnął z Anny całą energię i ciepło, jakie powstały po alkoholu. Już po drugiej stronie drzwi wejściowych domu, w którym mieszkała para jej znajomych, hałas był wytłumiony przez ciężkie, grube wrota od strony ulicy, alkohol wyparował, a ciemny korytarz bez okien nie dostarczał żadnych wzrokowych wrażeń. Nie było widać nic, poza niewyraźnym światełkiem z żarówki, która świeciła się w lampie na pierwszym piętrze. Nie było czym oszukiwać zmysłów.

Wraz z wchodzeniem na kolejny stopień wąskich schodów, coraz trudniej było Annie rozproszyć wzbierający w niej, jak kipiące mleko, smutek i płacz, ale była już obyta z tego rodzaju reakcjami. Nie pierwszy raz już tak reagowała. Postanowiła wobec tego postać tu chwilę w ciemności i ciszy korytarza, starając się nie myśleć o tym, co zobaczyła przed godziną.

Wstrząsnęło nią to, ale zachowała to dla siebie. Wierzyła, że Jeremi wiedział o tym. Zawsze wierzyła Jeremiemu. „Dlaczego więc powiedziałam, że mu nie wierzę? - wciąż pytała samej siebie – przecież nie jestem taka podła! Poczciwy Jeremi, on jest taki delikatny w środku, tak bardzo przejmuje się tym, że zaniedbał Felicję, że aż przykro na niego patrzeć.”

W tej chwili żal się zrobiło Annie Jeremiego: „A przecież mogłam go jakoś pocieszyć po wyjściu z pokoju! Przecież tak samo na pewno cierpi jak ja! Dlaczego tego nie zrobiłam? Zamiast tego wybiegłam z pokoju jak opętana i zostawiłam go tam samego na korytarzu. Może, dlatego, że byłam w szoku, kiedy potwierdziło się wszystko, o czym opowiadał Jeremi? Ale mogłam przecież powiedzieć, że na pewno wszystko będzie dobrze, że Felicja jeszcze wyjdzie z tego okropnego stanu, w którym tkwi.”

Czuła się, jakby poniosła porażkę. Nic mu nie powiedziała. Zachowała się jak zwykle, egoistycznie. Nie pomyślała o innych. Nie lubiła siebie za tę cechę, ale taka już była. Nie mogła nad tym zapanować. Dzięki temu Ignacio ją kochał. A ona kochała jego, za to że mogła być przy nim do końca tym, kim naprawdę była. „Może Ignacio miał rację? Może jestem potworem, ale muszę tak robić. Tylko tak czuję się kochana, wolna i szczęśliwa.”

Kiedy dotarła do drzwi, uspokoiła się na tyle, by zapukać i nie zaryzykować wybuchu nagłego szlochu. Za chwilę usłyszała drobne kroczki służącej, która otworzyła drzwi i uśmiechnęła się wielkim, sztucznym uśmiechem.

–O! Dzień dobry! Państwo już na panią czekają. Proszę wejść.

Anna weszła pewnym krokiem, nadal uśmiechając się szeroko. Jednak w środku czuła rozpacz, której nie mogła w żaden sposób ani uspokoić, ani też ujawnić. Naraziłaby się na kolejne plotki, czy pomówienia. „Całkiem jak w dzieciństwie.”- pomyślała z rozpaczą. Mieszkanie było tak przesycone słodką wonią, że aż się dusiła. Na około unosiło się pełno siwego dymu, a z salonu dochodził hałas i śmiechy. Anna skierowała się w ich stronę. Odchyliła drzwi, zza których wydobywało się słabe żółte światło.

Na środku salonu stał okrągły, przykryty wielkim, białym, sięgającym dywanu obrusem stół, przy którym siedzieli właściciele mieszkania razem z innymi gośćmi. Na środku leżał odwrócony biały talerzyk i nic więcej. „Znowu ten stuknięty seans.” - mruknęła w myśli Anna.

Ale tym razem wszyscy zachowywali się o wiele swobodniej niż zwykle. Śmiali się w głos i wykonywali niedbałe ruchy rękoma. Nie wyglądało to ani na zabawne, ani naturalne zachowanie. Na początku nikt jej nie zauważył. Anna gotowa była pomyśleć, że wszyscy się upili na dobre i że powinna wyjść niezauważona, bo nie miała ochoty na żadną zabawę w tej chwili. I gdyby nie gospodarz, który nagle zwrócił ku niej roześmianą twarz, zrobiłaby tak.

–Anna?- odezwał się - Aha, dziś miałaś wpaść do nas na seans. Nie martw się, pamiętaliśmy o tobie. Chodź, dołącz się do nas. Znasz już tych państwa?

–Tak, znam - odparła wesoło, ale była zniesmaczona ogólnie rozwiązłą atmosferą i trochę dusiła się od gęstego dymu.

–Ach, no oczywiście, że znasz. Przecież poznaliśmy się wszyscy na przyjęciu u Williamsów.

Całe towarzystwo wybuchło gromkim śmiechem. Anna jednak nie widziała żadnego powodu do śmiechu.

–Nie rozumiem, z czego się śmiejecie.- Powiedziała jednak z uśmiechem .

–Nie rozumiesz nas, bo nie jesteś w tym samym stanie, co my. Właśnie nasi mili goście... których już znasz… - Gospodarz pokazał ludzi ręką, a całe towarzystwo ponownie ryknęło śmiechem.

–Henryku, oszczędź nam tych uwag. - Odezwała się nie swoim, zbyt wysokim głosem gospodyni.

–No dobrze, więc oni zapoznali nas ze wspaniałym ziołem. Ponoć prosto z Indii.

–Całe miasto już o tym wie, tylko nie wy. - odezwał się gość, a towarzystwo po raz kolejny wybuchło nienaturalnie gromkim śmiechem. - Proszę tego spróbować. To się nazywa opium. - szeptał gość z głupio-mądrą miną.

Teraz gość i gospodarz zbliżyli się do Anny i razem tworzyli okalający ją z obu stron mur, zza którego, wydawało się, nie było ucieczki. Anna patrzyła na obu siląc się na wesołość, ale czuła się osaczona – ponownie poczuła się jak mała zagubiona w niewidzialnej klatce dusza, otoczona potworami. Gdyby wiedziała, co tu się szykuje, zostałaby u Jeremiego, by móc spotkać się wreszcie z Felicją. Ale gość nadal przekonywał ją gorąco do wypróbowania nowego specyfiku:

–No, niech pani spróbuje, człowiek od razu się po tym relaksuje i czuje się wyśmienicie, znakomicie wręcz. Zapomina się o wszelkich kłopotach i troskach, a pozostaje sama radość. Niech mi pani uwierzy, to jest coś cudownego.

Annę to właśnie przekonało do spróbowania: być może zapomni o Felicji. Podano jej coś, co wyglądało jak zwykły papieros. Zaciągnęła się nim parę razy, ale nic nie odczuła. Spróbowała jeszcze parę razy, ale i wtedy nic się nie działo. Już miała odejść i wstać, gdy na raz obraz pokoju zaczął się powoli zmieniać. Wszystko w pomieszczeniu pokryła dziwna zniekształcająca mgła. Twarze, głosy i śmiechy tych ludzi obok stały się niewyraźne, jakby w tym wnętrzu było ich zbyt wiele na raz, a ona sama odczuła dziwną lekkość i stało się to, czego oczekiwała - nie była w stanie dłużej myśleć o dręczącym ją obrazie kościstej Felicji w łóżku, ale obserwowała to, co się wokół działo z otoczeniem i z nią samą. Wkrótce sama dołączyła do ogólnego śmiechu i rozluźnienia, jakie panowało pośród gości i zaczęła tak jak oni, śmiać się, pleść bez składu i sensu zdania, których ona sama nie była w stanie zrozumieć.

–Co to jest? - śmiała się - Dlaczego ja tego wcześniej nie znałam? To jest cudowne, wprost wspaniałe.

–Kochana, ty poznasz jeszcze ciekawsze rzeczy. - Mówiła kobieta obok niej, której wcale nie znała.

–Ciągle nie mogę się przestać śmiać. Aż mnie brzuch boli.

–Tak należy postępować - wyśmiej dziś wszystkie troski i kłopoty, jutro się nimi zajmiesz.

Anna została u przyjaciół na całą noc. Całe przyjęcie trwało aż do późnej nocy. Później wszyscy ułożyli się do snu, gdzie popadło - na dywanie, na kanapach i fotelach. Zaległa nocna cisza - nikt się dłużej nie śmiał, nie rozmawiał; wszyscy położyli się spać wyczerpani nieustającym śmiechem i wrażeniami.

Gdy nastał pochmurny ranek następnego dnia, Anna zbudziła się pierwsza. Wszyscy wokół jeszcze spali. Panowała cisza, zmącona jedynie oddechami śpiących. Anna miała potargane włosy i rozmazany makijaż. Oprócz tego okropnie bolała ją głowa, choć poprzedniego wieczora wypiła jedynie szklankę whisky.

Dopiero teraz przypomniała sobie o tym, co tu robiła i że miała jeszcze do odwiedzenia kilka miejsc poprzedniego wieczora. Dlaczego jednak została tu? Co ją do tego zmusiło? Rozglądnęła się po śpiących, wstała cichutko i nie obudziwszy nawet służącej, wzięła płaszcz z wieszaka, po czym cicho zamknąwszy drzwi, wyszła z domu.

 

20. Wyznanie

Kiedy wyszła świtem od Robsonów, zbiegła szybko po schodach i wyszła na zewnątrz. Nie sądziła, by zdarzenia z ostatniej nocy mogły pozostawić jakikolwiek ślad po sobie. Była przekonana, że wszystko minęło jak sen i że jak zwykle – szara rzeczywistość dalej będzie ta sama, co kiedyś. Wsiadła do pierwszej napotkanej dorożki i pojechała prosto do domu Ignacio. Czuła się ponuro. Miała ogromną ochotę znowu odwiedzić go, pozwolić się wtulić w siebie, jak to zwykle robił.

Jednak, gdy jechała przez miasto, tak bardzo oczarowało ją jego piękno, że czuła się, jakby dotychczas w ogóle nie dostrzegała wzorzystych fasad budynków, diamentowo skrzącej pianki śniegu na nich, na murkach i ulicach, ludzi, zakrzywionych łuków latarń lub zasypanych miękką kołderką śniegu gałęzi jałowców i tui rosnących wzdłuż podjazdów posesji. Niebem płynęły bielutkie jak wata cukrowa chmury i chciało się żyć. „Co mnie obudziło? Czyżby to, co zrobiłam wczorajszej nocy?” To nowy dar, którego nigdy wcześniej nie otrzymała - dar widzenia piękna tego świata.

Wpatrywała się w ulice, gdy woźnica odwrócił się do niej i powiedział, że są na miejscu. Anna rozejrzała się wokół. Faktycznie - stali tuż przed świątynią. Tak nazywała ten dom – w jej myślach nigdy nie był to dom, ale magiczna świątynia. I choć czuła nieprzepartą pokusę, by poprosić woźnicę o jeszcze jedną rundkę dookoła miasta, wysiadła, zapłaciła dorożkarzowi, przeszła przez pusty, zaśnieżony ogród i zakołatała do drzwi. Odźwierny otworzył jej drzwi. Prędko zdjęła płaszcz. Po dłuższej chwili zjawił się służący. Niedbale rzuciła go na jego ramię. Nie zwracała uwagi na jego cmokanie i kręcenie głowy z niezadowoleniem służącego. Była wykończona.

Weszła do salonu. Usiadła na kanapie, zdjęła buty, rozprostowała nogi i leżała tak jakiś czas w ciszy i bezruchu. Potrzebowała tego po wczorajszym wieczorze pełnym wrażeń. I choć nie było wcale głośno, nawet najmniejszy dźwięk wydawał się irytujący i potężniejszy przynajmniej o dwa tony niż w rzeczywistości. Kładła to na karb zmęczenia i niewyspania.

Wnętrza wcale nie wydawały się już takie wielkie i przerażające jak za pierwszym razem. Nauczyła się doceniać piękno tego domu. Za pierwszym razem wydawało jej się, że znalazła się w pieczarze bestii. Czuła jeszcze mrożący w żyłach cień wspomnień ze swego dawnego domu z Anglii. Ale teraz dostrzegała każdy mały detal w tym pałacu i nie mogła się nadziwić, ile niespodzianek może kryć ten dom. Dzięki Ignacio i jego kunsztownej znajomości sztuki, poznała też inne style dawnych epok, które także nauczyła się cenić i podziwiać.

Zagłębiła się niemniej jednak myślami we wspomnieniach tego, co stało się do tej pory. Bardzo cieszyła się, że to były już tylko wspomnienia. A przecież nie były aż tak dawne. Mimo wszystko, wydawało się jej, że to wydarzyło się wieki temu – strach i niemiłe zaskoczenie, jakie poczuła, w trakcie pierwszej wizyty u da Costy, czarodziejskie przeniesienie się w inny świat, gdy przekraczała bramy jego wspaniałego ogrodu, pierwsza wspaniała noc z pierwszym mężczyzną w jej życiu.

I ten pierwszy krok, który uczynił, gdy siedziała taka strasznie samotna i opuszczona przez cały świat w tamtym parku. Objął ją wtedy i przytulił tak, jakby czuł, że ona tego potrzebuje. Nikt wtedy jeszcze tak z nią życiu nie postąpił. Siedziała i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w kominek. Nawet teraz, pomimo iż poczucie osamotnienia już dawno minęło, nadal uśmiechała się na tamto wspomnienie.

Słyszała w mieście wiele plotek na temat Ignacia, nawet zanim go jeszcze poznała. Wszystkie mówiły o nim, jako o lowelasie, który rzuca się na jedną dziewczynę za drugą i wymaga od nich spełniania swych strasznych fanaberii, zakrawających na najgorszą perwersję, nie wyłączywszy bólu fizycznego. I ona była przerażona pierwszej nocy – nie wiedziała, w co się wplątała i zamierzała stamtąd uciec jak najprędzej, kiedy tylko prześpi się z nim.

Ale tak się nie stało. Po pierwszej z nim nocy przekonała się, że Ignacio, bynajmniej nie jest żadnym potworem, jak głosiła legenda. On po prostu ma swoje własne sposoby doznawania przyjemności: ubieranie, rozbieranie, delikatny elektryzujący dotyk, malowanie nago pozującej nagiej osoby. Poza tym jest normalnym mężczyzną, który zaraził Annę swoimi perwersyjnymi praktykami. Potrafił sprawić, że Anna płonęła od jego delikatnego dotyku.

W momencie wprowadzenia się do jego domu, była jeszcze niepewna siebie. Nie przypuszczała że od tej pory wszystko się ułoży po swojemu i będzie tak bajecznie. Tak było przez kilka pierwszych tygodni: poznawali się i uczyli nawzajem, potem dali sobie trochę więcej miejsca i swobody. A raczej Ignacio dał swobodę Annie. Bywały dni, kiedy nie spotykali się wcale. Włóczyła się wtedy po mieście i spotykała z przyjaciółmi, wędrowała po pokojach i krętych korytarzach domu jak po labiryncie, czytała opasłe książki, jakie znalazła w dużej, przytulnej bibliotece, malowała swoje obrazy, oceniała obrazy Ignacia i wcale nie czuła się samotna. Być może dzięki miłości, jaką ją obdarzał tak często.

Gdy nie pokazał się pierwszy raz nawet wieczorem ani w nocy, zrozumiała, że coś jest nie tak. Najpierw martwiła się, że coś mu się stało a w końcu przeszlochała samotnie całą noc w poduszkę i nie zmrużyła oka. Kiedy zbudziła się rano, spał obok niej. Obudziła go. Na jej pytanie: „gdzie był przez całą noc” odpowiedział, że potrzebował spędzić trochę czasu w samotności, że na pewno jej nie zdradził i żeby nie pytała o nic więcej. I że kiedyś to zrozumie i nauczy się to akceptować. Uczyła się więc cierpliwości i wiary.

Na co dzień był wrażliwy i kochający, ale potrafił też być tajemniczy, chłodny i cichy. Z czasem przyzwyczaiła się do tego. Ale kiedy czuł, że Anna czuje się zapomniana, znów traktował ją jak królową i całował długo i czule na powitanie, gdy przychodził do domu po długim czasie nieobecności. Uwielbiała to, czując w tym geście przeprosiny za to, że znowu ją na tak długo zostawił samą.

Czasami dochodziło pomiędzy nimi do scysji, ale zdarzało się to bardzo rzadko, po czym padał na kolana, łkał i przepraszał, że znowu ją rozczarował. Anna wtedy również padała na kolana i przepraszała za swoje zachcianki. Potem tylko spuszczała z tonu i dochodziło między nimi do kompromisu.

Opowiedziała mu o swoim dzieciństwie i o tym, co ją spotkało na samym początku, kiedy tu przyjechała. W odpowiedzi Ignacio opowiedział swoją historię o tym, jak matka zorientowała się, że go bardzo pociąga jako kobieta i jak go wykorzystywała, gdy tylko ojciec wypływał na morze. O tym, jak nauczyła go osiągać i dawać przyjemność poprzez delikatne dotykanie skóry. O tym, jak potem uciekał z domu i wracał do niej, by ją znowu rozbierać i znowu dotykać znowu i znowu i malować. O tym, jak przez tyle lat dręczyły go wyrzuty sumienia i pragnienie jednocześnie.

Wtedy uświadomiła sobie, dlaczego Ignacio tak bardzo niepewnie czuje się na tym świecie i dlaczego jest zagubiony pomiędzy sobą i światem, jak wrażliwą i delikatną ma duszę i jak go łatwo wykorzystać. I że jest prawy, pomimo krzywd jakie go w życiu spotkały. Jego prawdziwym domem były ramiona Anny. Chowa się tam przed światem, niczym w bezpiecznym azylu. Dokładnie tak, jak chował się przed światem w ramionach matki! A potem odchodzi od niej, żeby stłumić wyrzuty sumienia!

Nagle domyśliła się że Ignacio cały czas w niej widzi swoją matkę! To odkrycie było dla Anny przerażające. Nie myślała, że ktoś może mieć jeszcze gorszą historię dzieciństwa od niej. Nie pozwoliła mu się jednak tak łatwo poddawać. Postanowiła go nauczyć odporności na przeciwieństwa losu na podstawie swoich doświadczeń.

Najpierw chodziła z nim często na przyjęcia. Chciała, aby sam pamiętał i aby wiedziano ogólnie o tym, że są już parą, pomimo iż on nie jest jej małżonkiem. Poza tym, początkowo była to jedna z okazji, kiedy mogła wyjść wspólnie z nim z domu. Potem odważyła się na więcej i żądała, by nazywał ją za każdym razem jej własnym imieniem - w każdej sytuacji. Czasem się bowiem mylił i nazywał ją imieniem matki. To ją złościło i ponosił karę za każdym razem gdy się pomylił. Zamykała się w bibliotece i nie wpuszczała go tam przez cały dzień. Stał pod drzwiami, przepraszał, błagał ją, by go wpuściła, ale ona trwała przy swoim. To nie pomogło – nadal uciekał z domu na wiele dni i pogrążał się w smutku.

Potem sama zaczęła bywać poza domem. Znalazła odpowiednie dla siebie miejsce w towarzystwie, a grube księgi, czytane samotnie w bibliotece, przyniosły jej dużo wiedzy i pomogły uzupełnić to, co już wiedziała. Miała świetny kontakt z ludźmi, poznawała nowych znajomych. Rozmawiała na wiele tematów, które już znała i stopniowo odkrywała dla siebie nowe ciekawe rozrywki, jak gra w tenisa, golf, bilard, czy jazda na bicyklu.

Odnowiła także kontakty z dawnymi przyjaciółmi Felicji, na których zawsze mogła polegać. Pewnego razu opowiedziała im w zaufaniu o przypadłości Ignacio. Wbrew jej obawom, okazano dużo wyrozumiałości i współczucia i wcale nie radzono jej, by zerwała związek z nim, ale. Zamiast tego, jej przyjaciele wspólnie wpadli na pewien pomysł, który zdesperowana Anna postanowiła wypróbować, jako deskę ratunku.

Postanowili wykorzystać fakt, że w rozmowach przewijał się temat, którego nie była w stanie pojąć. Nie mogła zrozumieć ani słowa, ilekroć zaczynano temat giełdy. W końcu poprosili jednego z przyjaciół, który był ekspertem w dziedzinie giełdy, by powiedział jej parę słów o tym i podszkolił.

Umawiali się, więc na regularne spotkania, na których poznawała kolejne tajniki gry na giełdzie. Z czasem zrozumiała, o co chodzi i postanowiła sama spróbować szczęścia. Z pomocą reszty swoich towarzyszy zainwestowała sporą ilość pieniędzy na giełdzie. Zaryzykowała i wkrótce ta ilość znacznie się powiększyła. Z zarobionych na giełdzie pieniędzy Anna kupiła własne, niewielkie mieszkanie. To był wyłącznie jej kaprys, bo przecież jej miejsce było w pałacu Ignacia. Wytłumaczyła sobie jednak, że wreszcie spełniła swe marzenie, mimo iż już go wcale nie pragnęła. A poza tym, mogło się przydać dla gości, którzy będą potrzebowali odrobiny intymności.

Ignacio był cierpliwy wobec poczynań swej wybranki, ale kiedy dowiedział się z plotek, że Anna ma romans, oszalał z wściekłości. Właśnie o to Annie chodziło. Wiedział, że nie jest małżonkiem Anny, ale Anna i ów jegomość spotykali się regularnie na dłuższe spotkania. Tego już nie mógł znieść.

Pewnego dnia, kiedy ponownie wyszła z domu na spotkanie ze swoim znajomym w sprawie giełdy, wyszedł za nią z domu i potajemnie śledził, aż wypatrzył miejsce, gdzie się z nim spotykała. Szedł tuż za nią, gdy weszła do gabinetu, wparował nagle do pomieszczenia, chwycił zaskoczoną Annę za rękę i wyprowadził, mówiąc: „Ta pani należy do mnie.”

Makler, niby oburzony, zaczął wykrzykiwać: „Skandal! Co to ma znaczyć?” Ale kiedy tylko obydwoje wyszli na ulicę, makler ucieszył się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Anna wyszarpywała się mu z rąk i błagała, by ją wypuścił. Zrobił to dopiero na ulicy, po czym powiedział:

–Masz, dopięłaś swego. Tak, jestem zazdrosny o ciebie. Tego chciałaś?

–Ignacio, co ty wyprawiasz? Przyszłam tu na spotkanie w sprawie interesów.

–Co takiego?

–Inwestuję swoje pieniądze na giełdzie, jeżeli cię to interesuje.

–Bez mojej wiedzy?

–Nigdy cię nie ma, nikt nie wie gdzie jesteś, więc jak miałam ci to przekazać?

–Rozumiem – skoro tak, to niech tak będzie; nie chcę ci przeszkadzać w twoich planach...

–I ja również nie chcę ci przeszkadzać w twoich, dlatego muszę odejść od ciebie, bo widocznie tego chcesz.

–Ależ co ci do głowy przyszło? Chcę z tobą zostać, królowo zimy.

–Nie, ty chcesz zostać ze swoją matką i jej składać hołd za każdym razem, kiedy jesteś ze mną. A jeżeli tak ma być, to odchodzę! Albo zrozumiesz że nie jestem twoją matką i będziesz mnie traktował należycie, albo się rozstaniemy. A poza tym, nie jestem królową.

Anna odwróciła się i odeszła. Ignacy stał chwilę zaszokowany i odszedł. Ale nie poszedł za nią, jak tego chciała, tylko włożył ręce do kieszeni i odszedł w przeciwną stronę, powoli i z opuszczoną głową i zranioną duszą. Anna posmutniała widząc, że Ignacio godzi się z tym, że godzi się z tym i że naprawdę będzie musiała odejść. A ona chciała go tylko wyleczyć.

Od tego czasu nie sypiała z nim. Teraz przydało się jej zakupione przez zachciankę mieszkanie. Wyprowadziła się. Ignacia nie było przy przeprowadzce – nie mógł na to patrzeć. Anna myślała wtedy, że to koniec. Przychodziła do niego czasem, by mógł ją malować na portretach, kiedy o to poprosił, ale unikała kontaktu fizycznego. Tęskniła za nim bardzo, ale jako nieodrodna potomkini swego rodu, nie przyznawała się do tego ani nie zbliżała się do niego. Postanowiła wytrzymać, jak radzili jej przyjaciele – albo będzie ją traktował jako ją samą, albo wcale. Musiał się nauczyć, że Anna nie jest jego matką i nie chce nią być.

***

Od tego wydarzenia minął rok. Teraz ocknęła się z zamyślenia. Wstała i poszła prosto do sypialni – chciała choć trochę pospać. Weszła i zamknęła drzwi. Ignacio, jak zwykle, smacznie spał w swoim łóżku. Anna wsunęła się pod rozgrzaną kołdrę tak, by go nie dotykać ani nie budzić. Ignacio westchnął jednak, przysunął ją do siebie, przytulił, pocałował, po czym znowu spał, jakby nic się nie stało. Anna nie zaprotestowała tym razem i była zdziwiona swoją reakcją. Widocznie tak bardzo jej go brakowało.

Przed samym zaśnięciem zastanowiła się jeszcze, czy ją byłoby stać na takie samo zaufanie wobec Ignacia, gdyby on urządził jej takie piekło. Nie było jej w domu przez cały rok, a on nigdy nie rzucał się, gdy przyszła, nie błagał jej, by wróciła. Mimo iż widziała jak cierpiał za każdym razem, gdy wychodziła z domu, szanował to, że odeszła. Tak samo Anna uszanowała decyzję Felicji, by się z nią więcej nie spotykała. Ją samą też bolała prośba Felicji, ale pogodziła się z tym. „A może trzeba było jednak nalegać? Może faktycznie z Felicją jest coś nie tak? I jaką tajemnicę skrywa przed wszystkimi?”

Ignacio spał i nie miał pretensji do niej. Bała się, że może przestało mu na niej zależeć. Ale pocałował ją i przytulił, więc coś jednak dla niego znaczy. Czy to była obojętność wobec niej, czy jednak zaufanie, że w końcu wróci? Czy ona też tak mogłaby mu tak zaufać? Wydawało się, że tak. Teraz świat wyglądał inaczej. Coś się jednak stało poprzedniego wieczoru. Anna zasnęła.

Po południu Ignacio zbudził się pierwszy, i zaraz potem zbudził Annę pocałunkami i dotykiem. W pierwszej chwili chciała od razu się wytłumaczyć: „Witaj kochany, przepraszam, że mnie tak długo nie było, nie bądź na mnie zły.” Ale odsunęła się od niego:

–Najpierw powiesz mi, czy już podjąłeś decyzję.

Trwał chwilę w bezruchu i patrzył na nią zaskoczony. Ale po chwili dotarło do niego, o czym mówi:

–Dobrze, dobrze. Nie będę więcej wspominać matki przy tobie.

–Nie chcę, żebyś o niej nie wspominał. Chcę, żebyś przestał mieć wreszcie wyrzuty sumienia z jej powodu. To ona powinna je mieć wobec ciebie. I chcę żebyś przestał ją mylić ze mną.

–Nie chcę robić niczego, czego ty nie chcesz.

–I ja tego nie chcę. I jeżeli ważniejsza jest dla ciebie matka niż ja, to ustąpię jej miejsca.

–Ale ja chcę być z tobą, z moją Anną, jedyną jaką znam.

–Mówisz szczerze?

–Nigdy nie byłem bardziej szczery. Słuchaj, wiem, że dałaś mi rok na zastanowienie się, czego tak naprawdę chcę. I wykorzystałem ten rok. Teraz już wiem, że to, czego pragnę to ty.

–I nie spytasz, gdzie byłam i z kim i co robiłam?

–Nie ważne, gdzie byłaś i z kim. Ważne, że wreszcie jesteś tu i że wróciłaś. Moje życie się zmieniło odkąd cię poznałem. Bez ciebie to już nie jest tak samo jak było. Posłuchaj, wiem na czym ci zależy. Chcesz, żebym traktował ciebie jak swoją kobietę, a nie matkę, wiem. Nie obiecuję, że to minie od razu, ale przyrzekam, że będę się starał i zrobię co w mojej mocy, by z tego wyjść, byś była ze mną szczęśliwa.

–Wszystko?

–Nie wymagaj za wiele, dobrze? Tak bardzo bałem się, że w końcu odejdziesz na dobre i już nie wrócisz. Ale jeśli wróciłaś teraz, to zrobię… zrobię wiele, by tak zostało i byś była ze mną ty – Anna, a nie matka. Sprawiłaś, że po raz pierwszy w życiu naprawdę chcę się od niej uwolnić, naprawdę chcę. Ja chcę być z tobą, z moją Anną. Chcę być naprawdę z tobą.

Anna była w tej chwili najszczęśliwszą kobietą na świecie. Bała się, że Ignacio jednak zostawi ją i wybierze inną, ale tak się nie stało. To Ignacio martwił się, że ona nie wróci. Przed chwilą właśnie usłyszała, że ktoś chce być z nią i nie wyobraża sobie bez niej życia! Ani rodzice, ani Jeremi, ani nawet Felicja nie powiedzieli jej czegoś takiego do tej pory.

Wydawało jej się, że światem rządziła jedna reguła: każdy człowiek żyje wyłącznie dla siebie. Felicja pierwsza tę regułę obaliła i Anna była jej za to niezmiernie wdzięczna. To właśnie ona przez pewien czas żyła tylko dla niej i to właśnie jej pierwszy raz w życiu Anna ślepo uwierzyła. I wraz z tą świadomością dotarło do niej piękno i sens dzielenia się miłością i życiem, których nie widziała przedtem.

Teraz postanowiła mu szczerze wszystko opowiedzieć, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Powiedziała, o Felicji i o jej stanie, o tym, że przyjaciele zmusili ją wczoraj do spróbowania czegoś, czego wcale nie chciała i przez co jej samopoczucie wcale się nie polepszyło, że nie dość tego nie poszła w inne miejsca, do których została zaproszona i że pozostali znajomi pomyślą teraz, że zrobiła to złośliwie.

Ignacy słuchał wszystkiego z uśmiechem i rozbierał ją powoli, tak jak lubił. Pozwoliła mu na to. A potem zamilkła, gdy wycałował z niej zewsząd wszystkie troski i kochał ją. Światło i powietrze tego dnia było przesycone świeżością i ostrością, a oczy znowu mrużyła od jaskrawości tysiąca barw przed oczyma. Wszystko wokoło, pomimo ciemnej, ponurej aury zimowej, jaśniało nowym, pozytywnym blaskiem.

Uświadomiła sobie, że na sercu już dłużej nie ciążył jej smutek, a ona sama czuła się lekka. Pomimo tego, że nadal pamiętała, co się stało z Felicją, całość teraz wydawała się piękna i jasna. Czuła, że to właśnie miłość jest do wszystkiego rozwiązaniem, kluczem i nie mogła nadziwić się, w jaki sposób nie dostrzegała tego przez całe życie. Jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła takiego uczucia jak wtedy, gdy Ignacio wyznał, że ją kocha.

***

Anna była wreszcie szczęśliwa. Nie myślała już o tym, że w tym samym mieście mieszka popadająca w coraz większy obłęd Felicja, oraz Matylda i Jeremi, którzy układali sobie nowe szczęśliwe życie. Nadszedł czas na ułożenie własnego życia. Chciała być z Ignaciem, jednak zdecydowała, że wciąż będzie mieszkała we własnym mieszkaniu.

Nowe doświadczenia dały jej do zrozumienia, że istnieją na świecie inne i o wiele doskonalsze wartości niż ubolewanie nad własnym cierpieniem, ale też, że nie powinna rezygnować z samodzielności i egoizmu w życiu i żeby tego nie zmieniać. Dzięki temu pogodziła się z Ignaciem. Zgodził się na to, by mieszkała osobno – nie miał wyjścia. To była zachcianka Anny. Zrozumiała, że może osiągnąć jeszcze więcej w życiu. I że spokojnie może dać sobie radę, nawet, co ją napawało lękiem, sama - bez niego.

Mieszkanie bowiem pod jednym dachem z Ignaciem, mimo iż był tak bardzo tolerancyjny w stosunku do niej, oznaczało poddanie się jego zasadom życia. A przecież nikt jej nigdy nie mówił, co robić i jak żyć i z trudem przyjmowała fakt, że teraz to może się zmienić. Musiała się też pogodzić z tym, że może mu się nie udać pozbyć się obrazu matki sprzed oczu i że będzie musiała z tym żyć. A wtedy mieszkanie może się przydać jako azyl. W utrzymaniu własnego mieszkania popierały ją najlepsze przyjaciółki. Jedna z nich nawet zaproponowała przyłączenie się do nowo powstającego ruchu feministek - kobiet silnych i zdecydowanych na zmianę swego losu i uczynienia go niezależnym od mężczyzn.

W tym wirze wydarzeń dowiedziała się od Jeremiego o ledwo odratowanej od śmierci głodowej Felicji. Kiedy analizowała wszystkie zdarzenia, po raz kolejny przewijając je w głowie, niczym taśmę w aparacie filmowym i przestawiając kolejne jej klatki, postanowiła, że jak będzie mogła, tak zaopiekuje się Felicją. Była jej to winna. W końcu to Felicja zaopiekowała się nią od samego początku tutaj. Tylko dzięki niej poznała to miasto i piękno malarstwa.

W końcu to dzięki niej poznała Ignacio i tę tęsknotę, którą Felicja kazała jej zerwać. Ukłucie bólu po oderwaniu się od Felicji czuła nawet do dnia dzisiejszego. Długo nie mogła nazwać tego uczucia, a dziś już wiedziała, że to tęsknota, jaką zwykle dziecko czuje za matką, która znika. Teraz Felicja potrzebowała tej miłości od Anny i ona musiała jej go udzielić nawet wtedy, gdyby Felicja nie chciała tej pomocy.

21. Odkryta prawda

Wczesnym rankiem rozległo się dudnienie w drzwi pokoju Jeremiego, słychać było wołanie:

–Proszę pana! Proszę pana, proszę otworzyć! - wołała służąca zza drzwi

–O co chodzi?! - odkrzykiwał zaspany Jeremi. Matylda usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy.

–Proszę wstać, bo ta pani wyważy drzwi!

–Jaka pani?!

–No… pani Felicja- ona chce wyjść, dobija się do drzwi!

–Zaraz tam przyjdę! Pilnujcie, aby nigdzie nie wyszła!

–Jak pan każe!- Za drzwiami było już cicho. Ale z dołu dochodziły jakieś ściszone wrzaski i łomoty.

Jeremi usiadł na łóżku, przeciągnął się i ziewnął. Matylda położyła głowę na jego kolanach, a on jeszcze chwilę głaskał ją. Zapatrzył się w okno. Na zewnątrz chmurne niebo trochę bardziej pojaśniało od świeżo spadłego śniegu. Potem podniósł Matyldę, pocałował ją na powitanie, a potem ciężko dźwignął się i wyszedł do łazienki. Matylda jeszcze chwilę siedziała osowiała, a potem weszła za nim do łazienki. Oboje mieli opuchnięte oczy od niewyspania i spowolnione reakcje. Gdy wyszedł, służąca zapytała, czy podawać teraz śniadanie.

–Tak, podaj. Albo nie, chcę z nią najpierw porozmawiać. - Wciąż słyszał donośne łomotanie w drzwi piętro niżej i jakieś krzyki.

–Idę teraz do niej i niech nikt mi nie przeszkadza. Wszelkie sprawy mają czekać, dopóki nie skończę rozmawiać i nie wyjdę. Zrozumiano?

–Tak, proszę pana. Tu jest klucz. - powiedziała wręczając mu mały metalowy przedmiot. Ruszył w kierunku dudnienia i niezrozumiałych okrzyków, które stawało się głośniejsze.

–Otwieraj! Chcę iść do moich obrazów! - Dało się słyszeć zza drzwi, kiedy przybył na miejsce

–Felicjo, daj już temu spokój, to robi się nudne. Nie chcę już słyszeć o żadnych obrazach. - Wołał głośno i ospale, ziewając w międzyczasie

Nie dobiegła go żadna odpowiedź. Za to dało się słyszeć tępe uderzenie o podłogę. Natychmiast otworzył drzwi. Na podłodze leżała nieprzytomna, naga Felicja, a obok rozdarta na strzępy koszula nocna.

–Lekarza! Prędko wzywać lekarza! Wezwijcie go natychmiast! – krzyczał, a Służba natychmiast zaczęła spełniać jego polecenie.

„A teraz chcę zostać sam na sam z Felicją.” - pomyślał. Wszedł do pokoju, zamknął drzwi na klucz, podniósł Felicję i położył ją na łóżku. Sięgnął teraz po kołdrę, i zatrzymał rękę w pół gestu. Usiadł obok niej na łóżku i patrzył. To była jego chwila. Felicja była giętka jak wielka szmaciana lalka z drucianym szkieletem w środku, którą lalkarz niedokładnie wypchał watą.

Zapatrzył się w nią. Nie próbował jej ocucić, tylko patrzył. Teraz już nie z udawanym żalem, lecz ze szczerą przyjemnością. Podobało mu się to wychudłe ciało. Nigdy jeszcze nie muskał tak wyraźnie zarysowanych żeber, takich wątłych, bladych ramion, ud, policzków, nie widział tak pergaminowego koloru skóry i zapadniętych oczu.

Chciał zapamiętać ten widok na całe życie. Wiedział że postępuje bardzo haniebnie, ale to mu się właśnie podobało. Nigdy nie widział jej nagiej. I wątpił, by ktokolwiek ją taką widział. Sam nie wiedział, czy to ten dziwny zbieg wydarzeń wpłynął tak na jego psychikę i zmienił ją, czy to on sam już popadał w jakąś chorobę psychiczną.

Pochylił się nisko nad twarzą Felicji. Policzki i reszta twarzy były teraz dobrze widoczne - wielkie brązowe cienie, blade, jeszcze mięsiste usta, rozchylone „jak do pocałunku… to mógłby być pocałunek śmierci. Ona wygląda jak śmierć.” Pomyślał w chwili, że można by to namalować. „Ciekawe, jak się czuje człowiek, kiedy całuje go śmierć. Co przeżywała Marlena w momencie śmierci? A Tomasz? To musi być nieopisany rodzaj ozdrowienia z marności życia, kiedy nie ściska już mózgu żadna fizyczna ani psychiczna granica ani prawo, a ten skomplikowany, pełen reguł i zasad świat jest już poza nami i to, co nas dręczy w ciągu życia staje się nagle takie naturalne i właściwie ułożone. Śmierć jest ostatnią granicą jaką przekraczamy – poza nią nie ma już nic – żadnych granic.”

„Wielki Boże, przecież dotykam swojej przyjaciółki! Być może umierającej!” Podniósł się i ścisnął głowę obiema dłońmi, jakby miała mu się rozlecieć na kawałki. „Nie mogę tak myśleć! Nie mogę tak postępować! Zwłaszcza wobec niej!” Nie mógł się jednak pozbyć naszłych go przed chwilą myśli. Nic nie mógł poradzić na to, że siedziały głęboko w jego głowie i nawet gdy próbował udawać zażenowanie, nie czuł się ani trochę winny, lecz zafascynowany.

Felicja umierała, a on mógł na to jedynie patrzeć. Mógł być teraz tylko świadkiem jej powolnego odchodzenia. Wiedziała dobrze, czym skończy się jej postępowanie - musiała wiedzieć. „Przecież uratowałem ją od śmierci” - powtarzał sobie. A jednak nadal jej chciała. Przegrał więc walkę o jej życie i miłość. „Dobrze, niech umiera, jeśli chce, ale zrobi to tutaj – w tym domu!” Z tą myślą przykrył ją, wyszedł z pokoju, kazał służącej ubrać ja w nową koszulę i postawił strażnika przy drzwiach.

Po dłuższej chwili przybył wezwany doktor. Służąca wyjaśniła, co się stało. Obadał ją, stwierdził, że trzyma się dobrze, że powraca do zdrowia, ale jej stanem psychicznym musi się zająć już inny specjalista i podał wizytówkę doktora, który mógłby pomóc. Było już po południu, kiedy powoli zaczęła otwierać oczy, ale nie miała jeszcze sił, żeby się podnieść. Do tego czasu Jeremi zdążył wyjść w interesach i oprzytomniał już całkowicie. Wszedł do jej pokoju, zamknął drzwi i usiadł na najbardziej oddalonym od łóżka krześle. Zwracał się do niej tonem pełnym rozsądku:

–Dokąd ty chcesz uciec?

–Ja chcę uciec? Ja chcę tylko żyć.

–Jak chcesz żyć? Na razie robisz wszystko, żeby umrzeć.

–Chcę żyć wiecznie. Rozumiesz mnie? - Mówiła cicho szepcząc z wysiłkiem. - Chcę żyć w moich obrazach. Chcę, żeby ludzie mnie w nich zapamiętali - szeptała dalej - Nie, nie rozumiesz tego.

–Zapamiętali? Jako kogo? Jako chorą na umyśle malarkę kilku ekstrawaganckich obrazów?

Podniosła chwiejną głowę i spojrzała uważnie na niego:

–Pozwól mi tylko malować. Pozwól, że będę rozmawiała ze światem na swój sposób. Może nie przekonam nikogo, ale to będzie mój język. Chcę malować.

–Cóż, jeśli będziesz wyprawiała takie rzeczy jak dziś rano, nie namalujesz już nic, bo nie będziesz w stanie.

–Nie znasz mnie. Bywałam już w gorszych opałach. - Uśmiechnęła się lekko. - Nikt nie wie przecież skąd przyszłam i z skąd pochodzę, prawda? Nie wiecie o mnie nic. – mówiła już trochę głośniej i z uśmiechem.

–Wiem, że jesteś arystokratką. Pokazałaś mi kiedyś ten sygnet. To sygnet szlachecki, rozpoznałem go. Ale to prawda, że nie wiem nic więcej. A mogłaś kogoś przecież zabić, a sygnet wykraść. Nie byłaś ze mną szczera do końca.

–Zawsze byłam szczera. Ale to nie znaczy, że wszystko ci mówię.

–Sama udowodniłaś, że nie mogę ci wierzyć. Wiem, że masz jakąś tajemnicę przede mną i nie wiem do końca, kim jesteś. Nie mogę pozwolić ci na samodzielne działanie. Przykro mi Felicjo... nie, wcale nie jest mi przykro. Jesteś w mojej niewoli i nie wyjdziesz już stąd.

Myślał, że Felicję to rozzłości, ale ona tylko roześmiała się na te słowa.

–Tego chciałeś, prawda? Od kiedy tańczyliśmy tam razem. - mówiła słabym głosem, a on drżał; nie chciał, żeby go rozgryzła – Przyznaj, że nie mogłeś patrzeć na to, że poświęcam się cała sztuce. Chciałeś mnie mieć wyłącznie dla siebie. Nawet wtedy, gdy sobie tego jeszcze nie uświadamiałeś. Ale wiesz co? Tym razem ja ci na to nie pozwolę – prędzej cię zabiję.

–Masz wrócić do życia.

–Widzisz? Nie rozumiesz mnie. Ja tam żyłam. Tak, w tym zimnym, opuszczonym teraz pokoju. Żyłam w swoich obrazach i tam tworzyłam swoje życie. Przenosiłam je w nie. Teraz dopiero umieram – bez moich obrazów, bez tego, czego muszę... dokonać. Ale ty chcesz, bym przestała tworzyć i żyć. Chcesz, żebym żyła dla ciebie. - Jeremi milczał, więc ciągnęła dalej - No, przyznaj się, że chciałbyś mnie mieć. - Mówiła cicho z zuchwałym uśmiechem. Jednak widząc maskę współczucia i niezrozumienia na jego twarzy, szemrała dalej – Och, nie udawaj niewiniątka. Gdyby tak nie było, to najpierw podesłałbyś do pokoju jakąś pokojówkę, żeby mnie ubrała, potem lokajów, by mnie podnieśli z podłogi, a potem dopiero byś przyszedł. Ty jednak zrobiłeś na odwrót. I nie ubrałeś mnie wcale.

–Masz gorączkę, bredzisz, prześpij się . - powiedział zimno.

Przestraszył się jednak i pomyślał, że być może wiedziała, jak przyglądał się z lubością jej wychudłemu ciału. Być może coś poczuła, albo może dowiedziała się, że spodobało mu się to i nie dała mu nawet znać, że się obudziła? „Wcale nie zemdlała – tylko udawała!” Teraz on był w matni.

Nie mógł dać po sobie znać, że ją oglądał i jak bardzo mu się to podobało. Był wściekły na Felicję że wystawiła go do wiatru. Na siebie również był zły, bo odkryła prawdę, ale tylko dlatego, że był nieostrożny i postąpił bezmyślnie. Ale nie mógł sobie pozwolić na protest. Czuł, że Felicja triumfuje a on przegrał.

–Nigdy się do tego nie przyznasz, wiem. Jesteś na to zbyt dumny. Twój świat jest zbyt poukładany, żebyś miał się przyznać do miłości do takiej wariatki jak ja. Wiem o tym. Nie bój się, nie powiem nikomu tym. Dobrze wiem, co czujesz, bo ja czuję to samo. – minimalnie drgnęły mu policzki i powieki, ale do niczego więcej nie dopuścił. - Ale nie pozwolę, byś mnie więcej dotykał. A wiesz dlaczego? Jeśli to zrobisz, zabiję cię i nie żartuję. Czuję się jedną całością sama ze sobą i z całym światem tylko w obliczu służby sztuce. Chcę, by to ona mnie dotykała...

–Odpoczywaj, opowiadasz same bzdury. - przewał jej i wstał – I jesteś chora. Masz rację; jesteś wariatką. - wyszedł z pokoju bez słowa. Przy otwieraniu drzwi usłyszał jeszcze ciche słowa:

–Mów, co chcesz. Ja dobrze wiem, co czujesz.

Gdy wyszedł, odetchnął głęboko i wypuścił z płuc całe powietrze. Niedawno przeżywaną ulgę i poddanie się zmysłom po długiej walce z nimi znów zastąpiły wyrzuty sumienia. Tym razem opanował się jeszcze. Ale czuł, że żądza znowu powoli przejmuje nad nim kontrolę i nie wiedział, czy opanuje się następnym razem. Był wściekły na Felicję i chciał ją pobić za to, że odkryła jego ukrytą prawdę, ale miała rację: pożądał jej. Wiedział, że to było chore, ale już nie mógł się dłużej okłamywać. Nie mógł tego dłużej dusić i zabijać tego w sobie. Ale jakimś sposobem musiał to teraz opanować, bo pokazałby w ten sposób wszystkim, że jest słaby, a przecież zawsze był ostoją racjonalności i rozumu. Na to nie mógł sobie pozwolić. Nie mógł jej już więcej okazać jej jakichkolwiek uczuć, czy emocji ... okazać słabości.

„Dobrze, że przynajmniej Anna może sobie pozwolić na swoją prawdziwą twarz wobec obcych ludzi.” - przyszło mu na myśl. Fantazje na temat Felicji i tego, co mógłby jej zrobić same przychodziły mu do głowy. W pewnym momencie zakręciło mu się w głowie. Opanowanie się wymagało od niego coraz więcej siły. Nagle poczuł duszności – łapał powietrze w płuca, ale nie mógł oddychać. To oznaczało nadchodzący płacz. Jak deszcz, miał zmyć całą suszę z pustyni, którą sobie obecnie zafundował. „Nie mogę się teraz rozpłakać! Zwłaszcza przy służbie, przy kobietach! Nie mogę płakać - jestem mężczyzną!” - myślał z rozpaczą

Wtedy nadeszła Matylda. Zobaczyła jak opiera się o barierę oddzielającą korytarz na pierwszym piętrze od parteru na dole z pochyloną głową, łapie z trudem oddech i słania się na nogach. Bardzo dobrze znała te objawy i widziała je wiele razy. Wiedziała, co będzie dalej. Weszła po schodach na górę, podeszła do niego, bez słowa wzięła go za rękę i poprowadziła do pierwszego wolnego pokoju. Podążył za nią bez słowa sprzeciwu, dusząc się i chybocząc na boki. Weszli do pokoju. Tam nie dały rady już się dłużej powstrzymywać: rozpłakał się jak małe dziecko w jej ramionach. Tuliła go, głaskała po głowie, całowała po włosach, uspokajała, mruczała słowa pocieszenia jak matka do dziecka. A kiedy płacz ustał, powiedziała szeptem: „A teraz wyobraź sobie, że ja jestem nią.” Teraz to on był wariatem. Kompletnie stracił panowanie nad sobą: rozszarpywał na niej ubranie pazurami i zębami, szarpał włosy, wykręcał ramiona, miażdżył piersi i uda, wgryzał i wpijał się w nią – był wilkiem, tak jak tego chciał – tak jak chcieli tego oboje.

22.Dziki ptak w klatce

Tego samego dnia Anna namówiła Ignacego, by oboje odwiedzili Jeremiego i Matyldę. A ponieważ w domu Jeremiego czuła się jak u siebie, nie zapowiadała swojej wizyty. Gdy szła ulicą razem z nim, nie była obojętna wobec tego, co się wokół działo: widziała świat w obrazach. W jej głowie wszystko układało się według kształtów i barw nieba, ubrań i drzew, ekspresji na twarzach przechodniów, kramarzy i kupujących. Opowiedziała Ignacemu, jak zmieniła się jej percepcja świata po tamtej wizycie i jak do tego doszło. On nauczył ją obserwować świat na zewnątrz - „Obcy świat; świat poza tobą”- jak mawiał - „Świat w całej swej rozkrzyczanej okazałości”.

Teraz specjalnie wybrali dłuższą trasę. Szli nabrzeżem portowym, gdzie przechadzało się mnóstwo par, odzianych w grube, puszyste futra i płaszcze. I choć nie świeciło słońce, można było również dostrzec tysiące różnokolorowych cieni układających się tuż pod skorupą grubego lodu. Rzeka dawała o sobie znać ciągłym muskaniem grubej warstwy lodu tu i ówdzie. Tworzyła ciemniejsze krążki na jego sinej skorupie, jakby chciała się spod niego wydostać, „uciec z klatki”- dokończyła w myślach Anna. Nagle wpadła na niesamowitą myśl: „Felicja nigdy nie uciekła z klatki! Ona się tam schowała przed swoim szaleństwem!”

Powoli zmierzali dalej w kierunku domu. Późnym popołudniem weszli oboje zmarznięci ale w dobrych nastrojach, owiani ostrym powietrzem zimy. Zjawił się natychmiast służący i przyjął ich płaszcze. Po odejściu służącego jednak nie pojawił się nikt. Czekali chwilę w przedpokoju, ale nadal nikt do nich nie wyszedł.

–Co się dzieje? - niepokoiła się Anna. - Hej, gdzie jesteście?! - krzyknęła, ale nikt nie odpowiedział.

–Może przyszliśmy w złym momencie? - powiedział Ignacio.

–O tym nie pomyślałam. Może nie ma ich w domu.

Wtedy usłyszeli zamykanie drzwi i szelest na górnym pietrze. Zwrócili się w stronę skąd dobiegał hałas. Anna stała zszokowana, gdy zobaczyła szybko przemykających się korytarzem Jeremiego i Matyldę. On miał włosy w nieładzie, rozpiętą marynarkę i rozdartą koszulę bez guzików; ona truchtała szybko koło niego z rozpuszczonymi, potarganymi włosami, okalającymi jej twarz niczym dziki krzew, przytrzymującą ręką wygniecioną, podartą i opadającą tu i ówdzie suknię. Spojrzała na nich obojga z lękiem:

–Ludzie, co się wam stało? Czy... - umilkła, gdyż poczuła, jak Ignacio ściska ją za łokieć. Zwróciła się w jego stronę. Patrzył na nich z lekkim uśmiechem i powiedział:

–Daj im trochę czasu. Zaraz tu zejdą.

Oboje przeszli więc do salonu i poprosili o dwie kawy. Gdy przyszli gospodarze, Anna i Ignacio żartowali i śmiali się.

–Witajcie, coś wam dziś wesoło. - stwierdził Jeremi.

–A tak, to ten dzisiejszy długi spacer, odświeżył nam umysły. Wam też radzę spróbować. Nie wyglądacie za dobrze. - Tu spojrzała na ich blade twarze, podkrążone z niewyspania oczy, czerwone ślady zadrapań na rękach i szyjach. Matylda na próżno próbowała swoje ślady zakryć apaszką. Anna patrzyła z niepokojem, a Ignacy był spokojny i opanowany jak zwykle.

–Z nami nic się nie dzieje. - zaczęła z przesadnym przejęciem Matylda - Zapytaj raczej, co się dzieje z Felicją.

–Trudno o świeży wygląd, jeśli ma się w domu wariatkę. - dodał Jeremi.

–Nie mów tak o Felicji. - skarciła go Anna.

–Mam tak nie mówić? Hm, to chyba sama musisz się z nią spotkać. Chodź, czeka już na ciebie.

–Zaraz, chcieliśmy się spotkać z wami. – podkreśliła ostatnie słowo - A Felicja niech na razie odpoczywa. Potem z Ignacym do niej pójdziemy.

–Dziś nie można jej było uspokoić. – zmyślali jedno przez drugie – Chciała koniecznie wracać do warsztatu. - zaczął przesadnie wysokim tonem Jeremi.

–Nie mogłam jej przekonać, że tam już nic nie ma. Chciała tam iść i za wszelką cenę coś znaleźć.

–Może chodziło jej o obrazy? - spytała Anna.

–Tak, tak, miała do mnie pretensje, że nie uratowaliśmy jej obrazów.

–Trzeba jej wytłumaczyć, że prawdopodobnie wszystko stracone. Wątpię, by nie okradziono jeszcze jej mieszkania. – wtrącił Ignacy.

–Próbowaliśmy z nią rozmawiać, ale do niej nic nie dociera.

–I walczyliście z nią przez cały dzień? - spytał Ignacio z lekkim uśmiechem i uniesionymi brwiami. – Oboje spojrzeli po sobie i przytaknęli. – I dlatego teraz tak wyglądacie? - spytał po raz drugi, a oni oboje spuścili oczy.

–Biedna Felicja. - zmartwiła się Anna.

–W końcu uciekliśmy się do podstępu. - kontynuował Jeremi - Zmusiliśmy ją do wypicia herbaty, do której wcześniej dodaliśmy środki usypiające.

–Co takiego? - zawołała zaskoczona Anna.

–Ona teraz dopiero zasnęła mocnym snem. – dodała Matylda

–Żebyście wiedzieli, co ona wygaduje. - powiedział Jeremi

–To się nie mieści w głowie. Ale teraz śpi jak dziecko. Możecie ją zobaczyć.

Rozmowa jednak toczyła się dalej. Jeremi zdał Ignacemu raport z wystaw z sąsiednich stanów, na których umieścił jego i Anny obrazy. Część została jeszcze w magazynie, ale większość sprzedała się na pniu – szczególnie akty. Zarówno męskie jaki i kobiece. Potem rozmowa potoczyła się dalej na inne tematy. Kiedy zrobiło się już całkiem ciemno, Anna oznajmiła że nadszedł czas. Wstali i poszli do pokoju Felicji.

Weszli. Na łóżku, niczym królewna Śnieżka, uśpiona zatrutym jabłkiem, leżała nieprzytomna Felicja. Nie była jednak tak koścista jak się Annie wydawało. Usiadła na łóżku, tuż obok niej, a Ignacio z daleka na krześle. Nie wyglądała wcale groźnie - raczej jak ktoś, komu śnią się piękne sny i nie chce się obudzić. „Kto mógł przypuszczać, że będzie tak głupio uparta? Skąd tyle uporu, żeby całkowicie zniszczyć swoje życie?” - zastanawiała się Anna. Ale nie mogła przecież tak siedzieć bezczynnie. Felicja teraz spała, ale ona musiała z nią wreszcie porozmawiać. Nie było innej rady, jak czekać dopóki się nie obudzi.

–Wyjdźcie, teraz czekanie i tak nic nie da. – powiedział Jeremi

–Sama widzisz jak wygląda. – dodała Matylda

–Czekajcie, chciałam spędzić przy niej trochę czasu. - poprosiła Anna.

Podczas, gdy Anna i Ignacy zostali u Felicji, Jeremi i Matylda udali się do salonu. Siadając westchnęli, oparli się o siebie, przymykając oczy. Przynajmniej tak postanowili odpocząć. Pomimo zmęczenia nie mogli zasnąć. Rzeka wciąż krążyła w ich żyłach i wydrążała z nich całe pokłady energii. Po kilku minutach usłyszeli kroki i ponownie obudzili się. To Ignacy. Wszedł i usiadł, nic nie mówiąc.

–Czy coś się stało?

–Nie, tylko Felicja nie chce mnie widzieć. Wygoniła mnie z pokoju – mówił odrobinę poirytowany. - Co takiego powiedział doktor na stan Felicji? - zainteresował się.

Jeremi westchnął ciężko i powiedział:

–Doktor powiedział, że od strony fizycznej nic jej nie jest; że tylko muszą jej wrócić siły do życia. Ale gorzej wygląda stan psychiczny. Felicja nie słucha niczego, co się do niej mówi i żyje w swoim świecie.

–Z tego, co widzę, najlepiej będzie jej zwrócić wolność. - powiedział Ignacio

Jeremi i Matylda spojrzeli na niego mocno zdziwieni.

–Jak to?

–Felicja jest dzika. I nie da się oswoić z ludźmi. Musi żyć sama. Wyremontujemy jej mieszkanie tam, na strychu i tam umieścimy. Jeśli chce mieszkać sama, niech mieszka i maluje. Ale pod naszym nadzorem.

–Ale to nie możliwe teraz, nie w jej stanie. - zaprotestował Jeremi.

–I po co jej to mieszkanie? Żeby doprowadziła siebie i je do poprzedniego stanu? - zapytała z kolei Matylda.

–Mówię wam, że ona odzyska zdrowie psychiczne, jeśli będzie tam sama. Tylko tam się czuje bezpiecznie. To jest jej świątynia.

–Ale ona może sobie coś zrobić. Niebezpiecznie jest teraz ją samą zostawiać. - przekonywał Jeremi.

–Przecież możemy ją odwiedzać codziennie. - odparł Ignacio.

–Tak? A co zrobisz, jak się znowu zabarykaduje i nie wpuści cię do mieszkania? - spytała Matylda.

–Po tym, jak ją stamtąd zabrałem, może tak zrobić. - poparł ją Jeremi.

–Nie wpuści nas przez wiele dni albo i wcale. Jeremi musiał wyważać drzwi.

–Sam widzisz, że nie ma wyjścia. Musi być z nami tutaj.

Ignacio westchnął i zamilkł. Po chwili przeprosił ich i wyszedł. Jeremi znów zamknął zmęczone oczy. Po kilku sekundach znowu je otworzył.

–To, co zrobimy? - Spytał.

–Nie martw się, już ja coś wymyślę. - powiedziała Matylda.

–Ale nie oddasz jej chyba do zakładu dla obłąkanych? - zapytał podejrzliwie.

–A co innego możemy zrobić? - odezwała się po chwili.

–Nie! Tak się nie robi! To jest nasza przyjaciółka! - poderwał się Jeremi.

–Spójrz prawdzie w oczy – Matylda mówiła spokojnie - Przecież nie możemy się nią tak opiekować do końca życia. Ona jest niepoczytalna! Wyobrażasz sobie dalszą część tego widowiska? Bo ja nie. Przecież nie wiem, jak się nią zająć. A poza tym, mimo iż też traktuję ją jak swoją przyjaciółkę, nie zamierzam jej pomagać do końca życia, tylko dlatego, że raz nie mogłam odmówić jej pomocy. Ona też nie zgodziłaby się na to. Jest na to za dumna.

–Ma tylko nas. - upierał się on.

–To będziesz się nią opiekował sam.

–Nie dam rady sam. Ona potrzebuje naszej stałej pomocy.

–Ona potrzebowała pomocy od nas tylko ten raz.

–I tylko dlatego jej pomogłaś?

–Tylko dlatego. Ona musi opuścić ten dom. Ze względu na ciebie i siebie samą.

–Jesteś bezduszną wiedźmą, wiesz? - Jeremi zapomniał się

–Ja? A ty kim jesteś? Więzisz ją tu i nie możesz dojść do siebie.

–Ze mną wszystko w porządku.

–Tak? A kto się dziś wypłakiwał na moim ramieniu? Pomogłam ci.

–Nie prosiłem o to! Poza tym, znowu mnie wykorzystałaś.

–Owszem, wykorzystałam, ale i pomogłam ci. Gdybym tego nie zrobiła, wpadłbyś tam z powrotem i zrobił z nią to, co zrobiłeś ze mną. Nadal jestem wiedźmą?

Nie powiedział nic, bo ona powiedziała za niego wszystko to, co i tak w końcu by przyznał. Matylda naprawdę przyszła mu z pomocą. Milczała przez chwilę, zanim powiedziała łagodnie:

–Widzisz, więc że to ja jestem ci potrzebna, a nie Felicja. Ty jesteś poukładany od początku do końca, a jej życie to improwizacja. I dobrze wiesz, że nigdy się z tym nie pogodzisz. Przyjemność przynosi ci patrzenie na nią jak myśliwy na dzikiego ptaka. Ptaka, którego chcesz zdobyć, zamknąć w klatce i zatrzymać tylko dla siebie; tylko dlatego, że jest taka dzika, jak powiedział Ignacio. I dlatego ci się tak podoba. Ale jeśli chcesz ją naprawdę mieć, to musi być wolna, bo w dopiero w niewoli zginie. I twoja miłość zginie także, bo kochać ją będziesz tylko w tym dzikim stanie. Jeśli ją naprawdę kochasz, to ją uwolnisz. Pomyśl o tym.

Jeśli początkowo był zły na Matyldę, za to że chce tak okrutnie postąpić z Felicją, to teraz przyznał jej rację. Jak zwykle, miała rację – „Nie dam rady opiekować się wariatką. Dobrze; jeżeli chce tak bardzo być wolna, to niech będzie.” Był Matyldzie wdzięczny za te słowa. Wyraził to całując jej ręce, po czym ciężko westchnął, oparł się o kanapę, westchnął i zamknął oczy. Matylda również zamknęła oczy, oparła się o niego i trwali tak w ciszy przez kolejne parę sekund. Wtedy Jeremi stwierdził, że chyba jednak bardziej kocha Matyldę niż Felicję i znów muskał ustami i językiem jej szyję i ucho. Cały czas miał zamknięte oczy.

–A co się teraz z nami stanie? - spytała cicho Matylda, uśmiechając się.

–A co ma się stać? Będziemy nadal razem. - szeptał.

–A jeśli jutro będzie z tobą gorzej niż dziś?

–Przeszkadza ci to? - mruknął Jeremi, wciąż całując jej szyję.

–Nie, w żadnym wypadku – uśmiechnęła się Matylda, wciąż mając zamknięte oczy – Ale przecież nie możemy przecież wiecznie kłamać.

Usłyszeli chrząknięcie. Natychmiast ocknęli się z przyjemnej chwili i oderwali od siebie. W progu stał Ignacio oparty o framugę drzwi ze skrzyżowanymi rękami w łokciach i lekko się uśmiechał:

–Nic nie widziałem i niczego nie słyszałem, dobrze? I niczego się nie domyślam. - powiedział spokojnie. Odetchnęli oboje z ulgą. Teraz usłyszeli jak Anna wchodzi do salonu głośno narzekając. Była bardzo zmartwiona.

–Po prostu nie mogę w to uwierzyć! - zawołała

–Felicja nie chce cię znać? - spytał Jeremi.

–Nie, Felicja bardzo się ucieszyła na mój widok. - opowiadał Anna. - Jednak, gdy zobaczyła Ignacio, wpadła w szał. Natychmiast zażądała by wyszedł z tego pokoju i z tego domu. Mieliście rację. Wyobraźcie sobie, że zażądała ode mnie odejścia od Ignacio? Ona naprawdę oszalała. Jestem w szoku.

Wszyscy popatrzyli w jego stronę.

–To dlatego byłeś taki zdenerwowany.

–Nie byłem zdenerwowany, tylko... no dobrze, jestem zły na Felicję, że wtrąca się w nieswoje sprawy. Ale mówiłem wam już, że ona ma dziką naturę. Po prostu... - szukał słów - nie lubi mężczyzn, jeśli tak to można powiedzieć. Tak przypuszczam. Ale nie pytajcie mnie z jakiego powodu, bo nie wiem. - odparł Ignacio.

–Tak też podejrzewałem. Zawsze unikała mężczyzn, a kiedy tylko zaczynali się koło niej kręcić, uciekała.

–Zadecydowaliście już, co z nią zrobicie? - Zapytał Ignacio.

–Jeszcze nie, ale jesteśmy tego blisko. - odparła Matylda.

–Chyba nie oddacie jej do zakładu dla obłąkanych. - chciała się upewnić się Anna.

–Zastanawiamy się nad innym wyjściem, ale to chyba będzie najlepsze. - powiedział Jeremi.

–Nie zgadzam się, to ją zabije! - zaprotestowała Anna.

–Masz lepsze wyjście? - spytał Jeremi.

–Może zostać tutaj. - zaproponowała Anna.

–O nie, ona nie chce tu być, tylko się stąd wydostać. - zaoponowała Matylda.

Przez chwilę panowało pełne namysłu milczenie, które przerwał Ignacio.

–Ja już złożyłem swoją propozycję i nie to, żebym się wywyższał, ale wydaje mi się ona najlepsza. – powiedział cicho.

–A co to takiego? - zainteresowała się Anna.

–Powiedziałem, że możemy jej ten pokój na poddaszu wyremontować, ocieplić i niech tam sobie siedzi.

–Dobry pomysł, ale co z jej psychiką? - spytała Anna

–Właśnie, czy ona jeszcze może odpowiadać za siebie? - odezwała się Matylda

–Wiecie co, zmęczony jestem już tą dyskusją. Zaraz podadzą kolację, chodźmy coś zjeść. - mówił Jeremi jednocześnie przecierając oczy.

–Masz rację, teraz nic nie wskóramy. - zgodziła się Matylda. - Ale obiecuję, że zastanowimy się nad twoją propozycją Ignacio.

–Czekajcie, chciałam wam powiedzieć, że Felicja mnie jeszcze o coś poprosiła. Chciała, żebym przyniosła z jej mieszkania jakiś mały szary pakunek z szuflady. Mówiła, że to ważne i że ma mi na jego temat coś do powiedzenia.

–Dobrze, skoro tak, to jutro wybierzemy się tam razem. Może jeszcze coś zostało z obrazów. - zaproponował Ignacio.

–Świetnie! - ucieszyła się Anna – Pozbieramy wszystko, co zostało i zrobimy Felicji niespodziankę! Przyniesiemy jej to tutaj!

–O nie, kochana, sama to przyniesiesz. Mnie nie wpuści.

–No tak – znów posmutniała. - A teraz chodźmy jeść, umieram z głodu... - uśmiechnęła się, gdyż miał to być żart, ale zaraz spoważniała, gdy zorientowała się, że wypowiedziany został w niewłaściwym miejscu i czasie

–Anno! - ofuknęła ją cicho Matylda.

–Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.

–Spokojnie, wiemy, że nie chciałaś. - dodał Jeremi - A teraz chodźcie - powiedział wstając – faktycznie musimy coś wreszcie zjeść.

Anna i Ignacio zostali jeszcze na kolacji, a potem cała czwórka grała do późnej nocy w brydża. Kiedy wybiła północ wstali, by zebrać się co wyjścia. Jeszcze przed samym pożegnaniem Jeremi cicho zwrócił się do Ignacio:

–Dzięki za dyskrecję.

–Nie ma sprawy. - cicho odrzekł Ignacio.

Wyszli i pojechali pożyczoną od Jeremiego bryczką do swego pałacu. Zaraz, gdy poszli, Matylda i Jeremi udali się na upragniony spoczynek. Oboje padali z wycieńczenia po dzisiejszym dniu. Strażnik siedział przy drzwiach, a zza nich wydobywały się znowu krzyki i dudnienie. Nie zwracali jednak już na nie uwagi. Nie mieli na to sił. Jeremi zrozumiał,że Matyldzie było żal Felicji, ale uznał, że ma być tak, jak mówiła. W sypialni zdjęli z siebie ubrania, umyli zęby i położyli się spać. Matylda przytuliła się do pleców Jeremiego i objęła go ramieniem. Po minucie zasnęła.

Jeremi, choć także był niesamowicie zmęczony, nie zasnął tak szybko. Leżąc, myślał o tym, co powiedziała Matylda. Wiedział, że Ignacio i Matylda mają rację, ale to coś w nim jeszcze opierało się przyznaniu im racji. Z jednej strony chciałby zatrzymać Felicję przy sobie. Potrzebowała jego pomocy, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy. Z drugiej strony, Matylda miała rację - to raczej ponad jego siły, by opiekować się chorą psychicznie i ciągle prowadzić interesy poza domem. Jednak na pewno nie wybaczyłaby mu, jeśli zgodzi się oddać ją do domu wariatów. Ale nie było wyjścia.

A Matylda? Kocha ją bardzo i również nie wypuściłby jej przenigdy. Jednak już od dawna dał mu się we znaki jej władczy charakter. We wszystkim bierze górę, wszystkiemu przewodzi, doradza mu w każdej sprawie. A równocześnie bez Matyldy czuł się bezradny i niczym pozbawiony życia manekin, w którym pozostawiono tylko włączony aparat do oddychania i bicia serca. Nie widział celu w działaniu ani myśleniu bez niej. Tyle już spraw w ciągu tych lat nawarstwiało się w jego życiu, jedna za drugą, a ona zawsze potrafiła ze spokojem i miłością mu wszystko wytłumaczyć i poradzić. I zawsze jej porady się sprawdzały. Pomagała mu za każdym razem, kiedy tego potrzebował. I nie musiał jej nic mówić. Sama wiedziała, jak i kiedy do niego podejść.

To sprawiało, że czuł się jak uczeń, jak ktoś, kto nie ma nic do powiedzenia. „Do jasnej cholery, przecież jestem mężczyzną!”- krzyczał w duchu. Ale druga strona mówiła: „Zastanów się - czy naprawdę ci to aż tak przeszkadza? To przewodzenie? Ona potrzebuje kimś rządzić. Taka już z niej kobieta. Po za tym, przecież często sam nie wiesz, jak wybrnąć z pewnych sytuacji, a ona ma doświadczenie, które chce wykorzystać i zawsze podpowiada ci dobre rozwiązanie. Umożliwia ci parcie na przód, bo ona również cię kocha i ma tylko ciebie. I chce dla ciebie jak najlepiej. Dla Anny zrobiłaby to samo. Gdyby tak nie było, już dawno zauważyłbyś to. Więc nie martw się i korzystaj ze skarbu, który masz przy sobie.” - z tą myślą zasnął jak kłoda.23. Mały szary pakunek

Nazajutrz Anna chciała najpierw złożyć wizytę Felicji i sprawdzić, czy, czegoś nie potrzebuje. Ignacio przekonał ją jednak, by najpierw poszli do jej dawnego mieszkania, by zobaczyć, co da się jeszcze uratować. Rozumiała, dlaczego nie chce jej widzieć. Mimo to, zdecydował się pójść z nią i za to była mu wdzięczna. Zabrali więc ze sobą dwie duże skórzane torby, przydatne na różne drobiazgi, które miała nadzieję znaleźć.

Gdy przyjechali już pod kamienicę, w której niegdyś było mieszkanie Felicji, przypadkowo skierowała wzrok na tę niewielką kawiarenkę, gdzie przed laty spostrzegła Ignacio. Teraz przyszło jej na myśl, że Felicja być może widziała, jak Ignacio ją obserwuje, ale z rozmysłem powiedziała jej coś wręcz przeciwnego. Może nie chciała, by Anna spotkała się wtedy z Ignacio. Ale skoro do tego doszło, to widocznie tak miało być. Ignacio spostrzegł, że patrzy w tamtym kierunku i rzekł: „Tak, to tam się zaczęło” i pocałował ją.

Nie było już tamtej kawiarenki. Zamiast niej, były zabite deskami drzwi i pusty plac po stolikach. Na ulicy tej kiedyś było mnóstwo krzyku, gwaru, szelestów, rozmów, hałasu wozów, koni oraz rozdokazywanych, biegających dzieci. Ale ani dzieci ani krzyków ani życia, jakie tu kiedyś panowało już nie było. Było głucho, szaro i pusto. Nikt już nie rozmawiał ze sobą z różnych okien ani nie zaglądali tu żadni grajkowie, czy komicy uliczni, których było tu kiedyś pełno. Teraz to miejsce zmieniło się w pustynię: głuchą, opuszczoną i zapomnianą. Okiennice i drzwi były pozamykane, a trawa nie rosła już nawet wiosną. Miejsce to umierało razem z Felicją.

Zamyślona i pogrążona we wspomnieniach, weszła razem z Ignacio na klatkę schodową. Weszła do mieszkania Felicji. Jak się okazało, Ignacio miał rację. Było już od dawna puste i splądrowane, co do reszty. W okna sączyło się mętne światło a z każdym krokiem wznosił się coraz raz gęstszy kurz. Jedyne, co tu pozostało z mebli, to ciężki, masywny, dębowy kredens, którego najwidoczniej nie sposób było ruszyć. Stał w kącie samotny jak bezludna wyspa, w tej pustej szarej przestrzeni, przykurzony, wyblakły. Wyglądał jak olbrzymi, brązowy katafalk.

Tyle wspomnień przyszło Anie do głowy w tym momencie. Widziała w nich jasne od słońca mieszkanie, wyłożone dopiero co namalowanymi obrazami oraz tymi, które miały być w danym dniu sprzedane i pełno ludzi przewijających się przez nie. Felicja, by przeżyć, robiła setki, jeśli nie tysiące kopii dużych obrazów i drobnych obrazków i jedynie od czasu do czasu mogła namalować coś własnego. Na kanapach oraz stołach leżało tysiące przedmiotów i strojów, w które Anna uwielbiała się przebierać i pozować do malowanych obrazów. Anna, wspominając to, przypomniała sobie również, jak Felicja często mówiła, że nie chce już więcej kopiować czyichś obrazów. Chciała wypowiedzieć swoje zdanie i w końcu to zrobiła, ale za bardzo wysoką cenę.

Chciała przeżyć we własnych obrazach, a nie podszywając się pod cudze dzieła. Chciała, by świat usłyszał jej własną historię, ale świat najwidoczniej uznał ją za wariatkę. W tym ona sama. Było jej wstyd. Jeszcze wczoraj, gdy wygoniła Ignacio z pokoju, była gotowa w to uwierzyć. Do tego, Felicja mówiła jej, żeby nigdy nie uzależniała się od żadnego mężczyzny, żeby pozostała sama i niezależna. To Anna również uznała za bredzenie w gorączce.

Co do samego mieszkania, spodziewała się znaleźć tu więcej, ale cóż - trzeba było ratować teraz to, co pozostało. Podeszła do kredensu i otworzyła pierwszą szufladę - była pusta; następna też, ale w trzeciej znalazła mały szary pakuneczek niedbale zawinięty. Najpewniej ktoś otworzył to i zostawił, bo nie było w nim nic cennego, albo nikt tego nie zauważył.

Gdy Anna wzięła to do rąk, zobaczyła, że to ten sam kawałek pogrzebacza oraz zdjęcie kobiety i mężczyzny, o który ją już wcześniej pytała. W jej pamięci odżył tamten obraz, gdzie po raz pierwszy odkryła tamte przedmioty. Tak samo jak przedtem, nie miała pojęcia, dlaczego Felicja je chowała i dlaczego nigdy nie pokazała ich nikomu. Nie pamiętała bowiem, żeby ktokolwiek o nich wspominał.

Anna przypomniała sobie, że kiedy jeszcze z Felicją wszystko było w najlepszym porządku, pewnego dnia sprzątała jej biurko i natrafiła już na ten sam pakunek. Otworzyła go wtedy z ciekawości i ujrzała w nim zdjęcie kobiety i mężczyzny, oraz kawałek pogrzebacza.

Nie wiedziała, kim jest ta para. Przypuszczała, że to mogą być rodzice Felicji. Zapamiętała ich, bo mimo iż byli na zdjęciu, nie mogła widzieć ich twarzy. Teraz ponownie wyciągnęła ten portret. Mężczyzna miał tak samo jak wtedy – zdrapaną żyletką twarz, a twarz kobiety była pochlapana atramentem.

Ich postacie zachowały się w jej pamięci. Anna przypuszczała, że to dlatego, że ich stroje pochodziły niewątpliwie z poprzedniej epoki. Mężczyzna miał dwurzędowy garnitur. Marynarka była wcięta w pasie i miała szerokie ramiona. Kobieta natomiast miała suknię od szyi aż po kostki. Miała wysoki kołnierz, bufiaste ramiona, a grubość sukni wskazywała na to, że miała pod spodem wiele halek. Suknia była haftowana i przyozdobiona koronkami. Z misternie ozdobionego kapelusza widać było tylko wierzch – reszta była zachlapana atramentem.

To był normalny portret, nie różniący się prawie niczym od innych. Widziała wiele takich zdjęć. Stały na kominku i na półkach z książkami w Anglii, czy w domu Jeremiego. Nawet w domu Ignacio. Były na nich całe rodziny, małe dzieci, portrety pojedynczych kobiet, bądź mężczyzn, lub pary małżeńskie, przypuszczanie takie jak ta. To nie różniło się prawie niczym. Ale jedna rzecz przykuła od początku uwagę Anny. Był to fakt, że mężczyzna siedział na przodzie, wygodnie rozparty na krześle, a kobieta stała całkiem z tyłu, jakby zabłądziła i przez przypadek ją także sfotografowano.

Na wszystkich fotografiach, jakie widziała Anna, panował stały i niezmienny układ: panowie stoją, panie siedzą z przodu. Tu było odwrotnie. Do tego ta zdrapana twarz – musiała to zrobić sama Felicja. Czy aż tak nienawidziła tej osoby? I dlaczego w ogóle zatrzymała to zdjęcie? A może to jedyne zdjęcie, jakie pozostało? Nie było widać twarzy, ale ich ubrania i dumna postawa, zarówno kobiety jak i mężczyzny mówiła, że to arystokraci. „Felicja kiedyś wspominała, że pochodzi z arystokracji, a takie fotografie trzyma się w domach szlacheckich. Czyżby to była jakaś znienawidzona, ale jedyna pamiątka po rodzinie?”

Oprócz zdjęcia w zawiniątku był połamany, wąski kawałek szpiczasto zakończonego żelaza. Wyglądało jak pogrzebacz. „Po co Felicji pogrzebacz? Czy to ma jakiś związek z tym zdjęciem?” Nie potrafiła odgadnąć. Domyślała się tylko, że dotyczy to czegoś złego, co mogło się stać dawno temu, ale nie wiedziała, czy ma rację, czy nie. To jeszcze bardziej utwierdziło ją w przypuszczeniu, że Felicja ukrywa coś. Wciąż nikt nie wiedział, skąd tu przybyła i czy miała jakichś krewnych. To była zabawna dziewczyna z baru „U Jima”. Tak każdy o niej mówił.

Kiedyś Anna odważyła się nawiązać ryzykowną rozmowę:

–Kim byli twoi rodzice?

–Moi rodzice? To arystokraci.

–A skąd pochodzą?

–Stąd. Mają wielki majątek za miastem.

–Odwiedzasz ich czasami?

–Kogo?

–Rodziców

–A ty chcesz odwiedzać swoich?

–Nie

–No widzisz, ja też nie mam na to ochoty.

–Pewnie też traktowali cię jak śmiecia.

Felicja przerwała malowanie na chwilę i spuściła głowę. Potem popatrzyła na Annę:

–Można tak powiedzieć. - Ale głos Felicji brzmiał niewyraźnie. - Ależ ty jesteś ciekawska, nie masz innych zajęć?

–Tak tylko pytałam. Z ciekawości. Jak nie chcesz, to nie mów.

–Nie chcę, żebyśmy miały przed sobą jakieś tajemnice, ale na temat moich rodziców wystarczy. To starzy, nudni egoiści; dokładnie tak jak twoi. Nie warto na ten temat dłużej rozmawiać.

Przypomniała sobie teraz tę rozmowę. Musiało to mieć jakieś specjalne znaczenie dla niej, skoro ukryła przed wszystkimi fakt że pochodzi z arystokracji. W tych przedmiotach musiała się kryć historia Felicji! Chciała się dowiedzieć o tych przedmiotach coś więcej i to od samej Felicji - musiała z nią porozmawiać o tym. Rozglądnęła się jeszcze po mieszkaniu. Miała nadzieję, że zostało coś jeszcze; cokolwiek. Pozbierała do torby pojedyncze tubki farby, jakieś połamane pędzle leżące po kątach i powiedziała:

–Nic tu po nas Ignacio. Miałeś rację. Nic się nie uratowało.

Nie mieli tu już więcej nic do roboty ani do oglądania. Udała się prosto do domu Jeremiego.

***

Do domu Jeremiego przyszła sama. Ignacio po drodze ruszył w inną stronę, na spotkanie w interesach. Kiedy przyszła do domu, Matyldy i Jeremiego nie było w domu. Zdjęła płaszcz, oddała służącej i kazała się zaprowadzić do pokoju Felicji. Dowiedziała się, że Felicja całymi dniami śpi, bardzo rzadko się budzi i prawie natychmiast znów zasypia. „Oszczędza siły” - pomyślała Anna.

Weszła do pokoju i usiadła na krześle obok łóżka. Anna siedziała na łóżku Felicji całkiem bez ruchu. W pokoju panowała cisza, zmącona tylko oddechem śpiącej i truchtem końskich kopyt za oknem, od czasu do czasu uderzających o twardy, zlodowaciały bruk. Nagle do drzwi zapukała cicho służąca.

–Wejść! - cicho zawołała Anna, a za chwilę powoli otworzyły się drzwi i zajrzała do środka służąca:

–Czy pani życzy sobie czegoś do picia lub jedzenia? - zapytała szeptem

–Tak, podaj mi filiżankę kawy z cukrem i ze śmietanką – Anna również odpowiedziała szeptem.

–Dobrze proszę pani

–Albo nie, zaczekaj, nie filiżankę, ale szklankę kawy. I do tego jakiś kawałek ciasta.

–Wedle życzenia. - Powiedziała służąca i zniknęła z pokoju.

Anna rozejrzała się. Przy łóżku stał wysoki stolik, a na nim jakieś książki. Podniosła krzesło i przysunęła je bliżej okna. Okno było prawie zasłonięte. Tylko maleńki skrawek dostarczał światła dziennego, ale to Annie wystarczyło. Wzięła książkę, której tytuł był najciekawszy z danego zbioru i usiadła. A potem powiedziała do śpiącej:

–No, moja droga, poczekam tu sobie, aż się obudzisz. Musisz mi dużo wyjaśnić. - Zaczęła czytać. Za jakiś czas, kiedy pogrążyła się już w lekturze, znów zapukała służąca. Anna nie była zbyt zadowolona z tego, że wytrąca się ją z ciekawej lektury.

–Wejść! - zawołała znowu.

Służąca weszła bez słowa i postawiła tacę z kawą, śmietanką, cukierniczką i ciastem na talerzyku i wyszła. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Anna przyrządziła sobie kawę i już miała upić trochę, gdy usłyszała szelest pościeli i wdychane powietrze. To Felicja budziła się ze snu. Odwróciła głowę w stronę Anny. Na początku zachowywała się tak, jakby nie dostrzegała jej siedzącej obok – przeciwnie - utkwionymi w jakby pustkę oczyma wydawała się dostrzegać duchy wokół siebie. Dopiero, gdy Anna przerwała to milczenie, Felicja zobaczyła ją w pokoju.

–Felicjo? Felicjo! Widzisz mnie? Tu jestem.

–Anna? Co ty tu robisz? Co ja tu robię, przecież miałam malować.

Anna zgodziła się, że Jeremi ma rację - to wołanie, żeby wrócić tam i malować, było nie na miejscu.

–Tam nic już nie ma.

–Gdzie?

–W twoim mieszkaniu. Byłam tam.

–Kiedy?

–Dziś rano.

Felicja leżała chwilę, oniemiała.

–Jak to nic nie ma? Przecież zostawiłam tam wszystkie płótna i farby!

–Tak, zostawiłaś, ale wszystkie rozkradziono.

–Co? - Felicja natychmiast usiadła na łóżku, ale jeszcze szybciej opadła.

–Ostrożnie, nie przemęczaj się, nie wolno ci.

–Jak to rozkradziono?! Wszystkie moje prace? - pytała Felicja - To wina Jeremiego! Nie zajął się nimi jak trzeba! - wołała coraz głośniej.

–On ratował ciebie, a nie obrazy.

–Tyle czasu na nie poświęciłam, a teraz wszystko na marne! – mówiła prawie z płaczem.

–Ty jesteś ważniejsza. Stworzysz nowe.

–A ty? Ty nic nie zrobiłaś? Dlaczego?

–Zrozum, że byłam tam i chciałam wszystko zabrać i przynieść tu, ale gdy tam przyszłam, nie było już niczego oprócz tego, co mam tutaj. - Sięgnęła po torbę i pokazała jej wszystko, co w niej było: kilka tubek farb, połamane pędzle i zawiniątko z kawałkiem żelaza. - Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie. Doprowadziłaś się do takiego stanu, że sama nie mogłam uwierzyć, że to ty, kiedy cię zobaczyłam.

–Moje zdrowie nie jest ważne. Z resztą nic już nie jest ważne. Wszystko zostało zaprzepaszczone. - ukryła twarz w ramionach na kolanach.

–Co ty mówisz? Przecież odzyskujesz już powoli dawną formę.

–Nie chodzi mi o moją formę. Chodzi mi o obrazy.

–Ty znowu z obrazami. Namalujesz następne, lepsze.

–Nie! Nigdy już nie wezmę pędzla do ręki. Włożyłam swoje zdrowie i życie w te obrazy. Rozumiesz to?

Anna milczała

–Myślę, że rozumiesz.

–Nie można się poświęcać sztuce w ten sposób. To cię zabija, a to ty masz żyć, a nie obrazy.

–Ach, gadasz jak Jeremi. Ja będę żyć w obrazach po śmierci. Tak jak wszyscy wielcy mistrzowie.

–Spróbuję coś zrobić. Jednak ty musisz dla mnie też coś zrobić.

–Jeżeli będę w stanie, zrobię to.

Podczas gdy Anna rozwijała zawiniątko ze zdjęciem i kawałkiem żelaza, Felicja już wiedziała, o co chodzi.

–Ach, chcesz się pewnie dowiedzieć, skąd to się wzięło i dlaczego akurat to trzymałam tak długo u siebie. To akurat mogło zaginąć. Nie zmartwiłabym się.

–Tu jest jakieś zdjęcie. Czy z tymi ludźmi na zdjęciu wiąże cię jakaś historia?

–Tak. Ale jeśli chcesz ją znać, musisz poprzysiąc, że nikomu o niej nie powiesz.

–Przysięgam - Anna rzeczywiście nie zamierzała mówić nikomu o tym wszystkim, co miała usłyszeć.

–Nawet Jeremiemu.

–Nawet Jeremiemu. – powtórzyła Anna.

–Cóż, nie sądziłam, że powiem o tym komukolwiek. To miało pozostać moją tajemnicą. Ale tobie jednej muszę to wyjaśnić. Jestem ci to winna. Po mojej śmierci będziesz mogła z tą historią zrobić, co ci się podoba.

–Oj przestań. Nie mów tak.

–Dlaczego? Jestem świadoma, że długo już nie pożyję. A więc słuchaj. - kontynuowała Felicja - Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Już wtedy, gdy byłam maleńkim dzieckiem, wiedziałam, że coś między moimi rodzicami jest nie tak. Ale nie mogłam nikomu o moim niepokoju powiedzieć, bo urodziłam się w domu arystokratów. A jaka atmosfera panuje w domu arystokratów i jakie panują tam zasady, chyba doskonale wiesz. Myślę, że nie muszę ci tego tłumaczyć. Znasz ten temat aż za dobrze. Tak więc nie mogłam porozmawiać z dorosłymi, bo zbywali mnie, a sama, jako jedynaczka pozostawałam w izolacji od innych dzieci. Moja rodzina niby bała się o moje zdrowie i nie pozwalała spotykać się z innymi. A dzieci z innych rodzin same nie chętnie spotykały się z kimkolwiek obcym. Rosłam zatem w odosobnieniu, luksusie i zakłamaniu. Udawałam, że nie słyszę, jak moi rodzice kłócą się w pokoju obok, że moja mama nie chodzi coraz bardziej zapłakana i przerażona, a ja sama nie boję się tego, co się tam działo: tych wrzasków, rozbijanych luster, waz, łamanych mebli. Moi rodzice nienawidzili się od samego początku. Ich małżeństwo było jedynie zawarciem kontraktu między rodzinami i połączeniem obydwu majątków. Ufam, że wiesz, co to znaczy dla dziecka. Co gorsza, ojciec traktował matkę jak przeszkodę na drodze i poniżał ją przy każdej możliwej okazji. Ona z resztą nie była mu dłużna. Na pozór jednak wszystko układało się wspaniale i na zewnątrz byliśmy udaną, kochającą się rodzinką. Myślę, że znasz to wszystko, o czym mówię. Mimo tego, że byłam jakby na uboczu i czułam się rozerwana miedzy matką i ojcem, wiecznie domagających się mojego uznania ich racji, bliższa mi była jednak matka. Ona była kobietą. W tamtych czasach kobieta nie znaczyła nic. To nie było nic więcej niż pojemnik na przyszłego potomka. Miała jeszcze strzępki szacunku, gdy wszyscy czekali na potomka. Ale okazało się, że urodziłam się ja, dziewczynka, że nie ma chłopca, następcy, który mógłby odziedziczyć majątek, albo dostać udziały w interesach krewnych ojca. Pomiatano nią jak szmatą, za to, że nie była w stanie urodzić chłopca. Widzisz, medycyna i higiena wtedy nie szły ze sobą w parze. Położna, która odbierała mój poród w szpitalu zakaziła matkę używając brudnych narzędzi. Okazało się, że matka nie mogła mieć więcej dzieci. Pozostałam więc ja - niechciany i niekochany produkt gwałtu pijanego mojego ojca na mojej matce. – Anna głośno wciągnęła powietrze - Tak, tak, musiał się upić, żeby współżyć ze swoją żoną. Z tego względu, mimo iż matka też czasami była trudna do zniesienia, była mi jakby bliższa, bo obie byłyśmy kobietami i dzieliłyśmy ten sam los. Ale kiedy się upijała, dawały jej się we znaki nienawiść i żal do mnie, jako do jej życiowej klęski. W głębi duszy mnie nienawidziła przez całe życie, bo nie byłam tym, czego oczekiwała od życia - awansem w strukturze społecznej tego całego kretyństwa – całego klanu... nie, nazwiska nie zdradzę ci. Wiedziałam od dzieciństwa, że jestem nie chcianym gościem w domu, że nie mogę z nikim podzielić moich pretensji i nie zrozumiałych sytuacji, i co najważniejsze w tej historii, że moi rodzice są swoimi największymi wrogami. A to nie przysparzało mi ochoty do rozwijania ciekawości tego świata. Wręcz przeciwnie - chciałam zniknąć, usunąć się z życia wszystkich. A więc zaczęłam w swojej alienacji tworzyć coś wokół siebie - wyobrażałam sobie, że nie jestem stąd, że zostałam porwana, ukradziona, że gdzieś tam, w odległej krainie są moi prawdziwi krewni, siostry, bracia i prawdziwi rodzice, którzy czekają na mnie i kochają mnie, że ta rodzina nie istnieje naprawdę i jestem tylko w jakiejś okropnej historii o mnie - uciekałam z tego świata w mój prywatny świat. Ten świat był inny od tego, który znałam w moim własnym domu. I nagle wszystko nagle stało się żywsze, bardziej kolorowe, miało więcej sensu, bo nie należałam już do tego tu świata, który i tak chciał mnie się pozbyć. Rozumiesz? Byłam gotowa oddać się całkowicie w objęcia wyobraźni, byle uciec od tego, co zastałam w swojej rodzinie. – Anna rozumiała wszystko aż za dobrze - I tak odkryłam w sobie talent. Kiedy zrozumiałam, że wizje w mojej głowie nie są przypadkowe, uświadomiłam sobie, że żyję po to, by je malować, utrwalać to wszystko, co widzę. I wtedy, gdy znalazłam już sens istnienia, zdarzyło się coś nie oczekiwanego. To zdarzenie było przerażające, ale dało mi szansę stworzenia własnych wizji. Tego dnia, kiedy się to zdarzyło, niebo było pogodne jak oczy, które napawają spokojem. I tak było tamtym razem. Dzień toczył się leniwie - aż za leniwie. Jakby to była bardzo długa cisza przed burzą, która nadeszła wieczorem. Byłam już na tyle dorosła i wyobcowana, że żyłam obok rodziców, jak pasożyt. Nie rozmawialiśmy wszyscy już od lat. Żyliśmy osobno, jak trójka obcych sobie wrogów w jednym domu. Tylko rodzice jak zwykle kłócili się o wszystko. Wtedy nienawidziłam rodziców tak bardzo jak oni mnie. Robiłam im na złość tak jak oni mnie. Trwaliśmy w tym masochistycznym trójkącie aż do tamtego wieczoru. Jednak, jak już ci mówiłam, do matki miałam większą cierpliwość niż do ojca, bo rozumiałam ją. Oto tego wieczoru w salonie wszystko pachniało letnim dniem, który właśnie minął. Byłam w wyśmienitym nastroju i nie chciałam, by ktokolwiek mi go psuł. A gdy ci dwoje znowu wpadli do domu kłócąc się, rozwścieczyło mnie to, że oni wszystko potrafili zniszczyć. Tym razem jednak kłócili się głośniej i gwałtowniej niż zwykle - aż się zdziwiłam i przyszłam posłuchać. Wtedy usłyszałam głuche uderzenia w salonie. A zaraz potem: „Nie mdlej suko! Nie wymigasz się tym razem!” - krzyczał ojciec. Podeszłam cichutko do futryny i schowawszy się za nią nasłuchiwałam. Słyszałam jak ojciec ciągnie matkę za nogi i szura nią po ziemi. Weszłam, podbiegłam do niego i okładałam go pięściami, gdzie popadnie. Za matkę – za to, co jej zrobił. A on wtedy złapał mnie za nadgarstki tak mocno, że aż krzyknęłam z bólu. Matka dalej leżała na podłodze. Ojciec trzymał mnie za ramiona i dyszał nade mną, jak jakiś potwór. I wtedy powiedział – Felicja zatrzymała się na chwilę, a Anna milczała dalej - „Jeśli nie ona, to ty mi dasz potomka. Masz mi urodzić syna, rozumiesz?” I zdarł ze mnie ubranie. Ja krzyczałam, gryzłam, kopałam najmocniej, jak umiałam, ale miałam dwanaście lat, a on trzymał mnie mocno. Słyszałam, jak rozpina spodnie i wtedy.… - Felicja zamilkła, a Anna przyłożyła ręce do ust i popłynęły jej łzy. Po chwili kontynuowała – Od moich ciągłych krzyków ocknęła się matka i zaczęła jęczeć i krzyczeć, żeby mnie zostawił, że ja nie jestem winna tylko ona i nie chce tak już żyć i wtedy wykrzyknęła słowa, które jakby sama ukradła z mojej głowy - chciałam je sama powiedzieć ojcu: „puść albo zabiję!”. I powiedziała je za mnie matka. Ale wtedy było już po wszystkim. Wyrzucił mnie jak pusty worek. Wylądowałam koło kominka. Wtedy leżałam cała we krwi i spermie i wiedziałam już co on wtedy zrobi. Usłyszałam jego dyszący we wściekłości głos: „To ty na to zasługujesz. Już dawno powinienem był to zrobić.” Kiedy dotarło do mnie tępe uderzenie ciała o podłogę, zrozumiałam, że matka jest martwa. „Giń suko!” - krzyknął do niej. Tego już nie wytrzymałam. Wezbrał we mnie taki gniew jakiego jeszcze w życiu nie czułam. Nie działałam wtedy rozsądnie, ale pod wpływem instynktu. Rozumiesz? Myślę, że rozumiesz; Miałam wybór: albo zabiję go, albo pozwolę mu żyć i zwyciężyć. I zadecydowałam. Wzięłam w rękę ten pogrzebacz, który teraz masz w tym zawiniątku, zebrałam wszystkie siły, jakie miałam w sobie i zamachnęłam się na niego. Ledwie go drasnęłam. Zaczął się na mnie wydzierać: „Co ty tu robisz, mała dziwko?!” , ja odparłam na to: „Dla ciebie nie jestem dziwką, to ty nią jesteś”. Podeszłam do niego. Stał, taki zdziwiony, a ja go wtedy nim po raz pierwszy pchnęłam w samo serce. Upadł zaskoczony na kolana, a ja go kopnięciem jeszcze przewróciłam na podłogę. Potem dźgałam i dźgałam, a kałuża krwi rosła wokół mnie, dopóki matka nie oprzytomniała i nie chwyciła mnie za włosy. Ona z kolei szarpała mnie za włosy i wrzeszczała, że nigdy mi nie wybaczy tego, co zrobiłam. Nie wiem jak zdołałam to zrobić, ale chwyciłam ją za nogę w kostce, przyciągnęłam do siebie i wywróciłam. Uderzyła głową o posadzkę, a spod niej wypłynęła kałuża krwi. Ojciec także broczył cały krwią i ja też. A ja w gorączce i zamieszaniu podniosłam się i zrzuciłam palącą się obok lampę naftową na dywan. Patrzyłam, jak on się zajmuje ogniem, a potem zwiałam. Uciekłam stamtąd jak najdalej. Jeszcze z daleka cała roztrzęsiona obserwowałam jak dom płonie, a dokoła biegali ludzie z krzykiem i wodą w wiadrach. Zaszyłam się w lesie, wiedząc, że będą mnie szukać. Wtedy miałam czas na przeżywanie tego, co zrobiłam i co się ze mną stało. Dziecko poroniłam po kilku tygodniach. I cieszyłam się z tego i ryczałam z żalu przez kilka miesięcy. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Byłam wtedy sama jak palec. Unikałam ludzi. Zastanawiałam się, co we mnie wstąpiło; dlaczego popełniłam tamtą zbrodnię. Doszłam do wniosku, że chciałam wyzwolić się z oków, jakie na mnie nałożono; z oków tkwienia w fałszu, znoszenia okrucieństwa i faktu, że kiedyś będę taka sama jak oni - zakłamana wobec siebie i innych, egoistyczna i nie lubiana. Rozumiesz? A to, co zrobił ojciec, zaważyło tylko na podjęciu decyzji. Postąpiłam w ten sposób, bo nie widziałam innego wyjścia. Przez kilka lat żyłam jak dzikie zwierzę w wykopanej przez siebie norze. Potem nauczyłam się polować, jeść surowe i półsurowe mięso i przeżyłam nie jedną zimę w znalezionej na skraju lasu starej chacie. Ale w końcu postanowiłam wyjść z ukrycia, do ludzi. Zabrało mi to trochę czasu. Z początku myślałam, że rozpoznają mnie, ale okazało się, że nikt nawet nie wie kim jestem. Wtedy to postanowiłam wykorzystać szansę, którą mi dał Jim. Potem poznałam Jeremiego. To naprawdę miły człowiek, ale on kompletnie nie zrozumie tego, co przeżyłam. To sztuka uratowała mnie, nie Jeremi. Rozumiesz teraz Anno? Uratowała mój rozsądek, moją klatkę, w której chowałam się przed potworami własnych przewin. On nie może zrozumieć, bo nie przeżył tego, co ja. Teraz wiesz, dlaczego ciągle mówię, że to może być moja jedyna szansa obrony własnego zbawienia. Ta praca... która została stracona teraz bezpowrotnie...

Anna bez słowa objęła serdecznie Felicję, pochlipując żałośnie. Felicja wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w kołdrę przed sobą. Obie milczały. W końcu spytała:

–I ty to wszystko przeżyłaś? Sama? Tam na pustkowiu? Felicjo, jesteś taka dzielna.

–Nie jestem dzielna, byłam po prostu zdesperowana, żeby przeżyć.

–Ależ jesteś – niejedna kobieta na twoim miejscu odebrałaby sobie życie.

–Też mi to przyszło do głowy. Ale postanowiłam, że muszę żyć. Muszę przeżyć, by ostrzec inne kobiety przed popełnieniem takich samych błędów, które zrobiłam ja. I ty jesteś pierwsza.

–Jakich błędów?

–Przede wszystkim pozwoliłam się podejść ojcu. Nie wolno mi było tego zrobić. Trzeba było się strzec już wcześniej. Ignorowałam to, że krzyczał do matki, że jak ona się na nic nie zda, to może ja się mu na coś przydam. Udawałam, że nie wiem, o co chodzi, ale przypuszczałam, co chce ze mną zrobić. Już wtedy trzeba było się strzec.

–Felicjo, czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

–Tak. Nikomu ani słowa. O tym wiesz tylko ty i nikt więcej.

–Ale powinnaś to zgłosić na policję.

–Tysiące kobiet codziennie się zgłasza w sprawie gwałtu, i co? Czy coś im to daje? Oprócz upokorzenia publicznego i świadomości, że same są sobie winne? Trzeba się nauczyć walczyć przeciwko nim, zanim nam odbiorą wszystko. I jeszcze jedno – pozbądź się tego zdjęcia i pogrzebacza.

Anna milczała i płakała za Felicję. Teraz już wiedziała, dlaczego Felicja ma prawo nienawidzić mężczyzn.

24. Ostatnia granica

Tego samego dnia Anna wyszła od Jeremiego bardzo zapłakana. Spotkał ją w przedpokoju. Właśnie wychodziła, kiedy on wchodził do domu. Krzyknął za nią: „Co się stało?” Anna nawet nie zwróciła na niego uwagi, tylko wybiegła na ulicę. Już się nie wstydziła łez. Teraz łzy płynęły po jej policzkach strumieniami, a ona zanosiła się płaczem i chlipała. Ludzie dookoła nie zwracali na nią uwagi – przechodzili koło niej lub robili swoje. A ona biegła przed siebie. Zatrzymała się na chwilę na moście, wyjęła z torby szare zawiniątko i wyrzuciła do rzeki na dole. Patrzyła przez chwilę jak spada w dół i natychmiast tonie. Potem już tylko szła szybkim krokiem w stronę świątyni.

Gdy dotarła, było już po południa. Weszła do środka i nawet nie zdejmując płaszcza, wbiegła zdyszana po schodach do sypialni na górę. Zamknęła się tam, zdjęła płaszcz, rzuciła na łóżko i płakała donośnie i głośno. Chodziła, siadała i kładła się na przemian. W głowie miała potworne obrazy z opowieści Felicji. „Felicja, znaczy szczęśliwa - myślała – a ona całe życie tak potwornie cierpiała.” Już nie myślała o własnym dzieciństwie jako o najgorszym, co mogło ją spotkać. Najpierw Ignacio, a potem Felicja ją z tego wyleczyli. W porównaniu z nimi, jej dzieciństwo to był dość dobrze spędzony czas. „Właśnie! Ignacio!” - przyszło jej do głowy - „Może opowiedzieć mu tę cała historię? On, jak nikt inny, kogo znała, nie zrozumie lepiej Felicji.” Ale poprzysięgła jej, że nie opowie tego nikomu. Wtedy usłyszała delikatne pukanie w drzwi sypialni. To nie mógł być nikt inny, jak tylko sam Ignacio. Podeszła do drzwi i wpuściła go do środka. Rzuciła mu się z płaczem w ramiona.

–Anno, co się stało? Służący powiedział, że wbiegłaś do domu jak oparzona i nawet nie zdjęłaś płaszcza. - Anna tylko go tuliła mocno i płakała nadal. A gdy płacz już odrobinę zelżał, rzekła:

–Muszę ci o czymś opowiedzieć. Tylko przysięgnij mi, że to się nigdzie z twoich ust nie wydostanie.

–Anno, jak możesz mnie o to prosić? Przecież wiesz, że kiedy z tobą rozmawiam o czymkolwiek, zawsze milczę jak grób.

–Wiem Ignacio, ale przysięgnij mi, to bardzo ważne.

Ignacio westchnął i powiedział:

–Dobrze, przysięgam.

–A teraz usiądź i posłuchaj.

Anna opowiedziała Ignacio o wszystkim, co usłyszała od Felicji. Ignacio słuchał w milczeniu. A po wszystkim powiedział:

–Co za potworna historia. I ona to wszystko przeżyła? Sama? Jak mogła tego dokonać?

–Przysięgłam jej, że nie powiem tego nikomu. Dlatego nie możesz mnie teraz wydać Ignacio. Ani pary z ust na ten temat. Szczególnie przy Felicji, czy Jeremim albo Matyldzie.

–Ale kiedyś się muszą o tym dowiedzieć.

–Felicja upoważniła mnie do opowiedzenia im tego po jej śmierci. I mam wrażenie, że ona niedługo nadejdzie.

–Teraz już wiem, dlaczego mnie wyrzuciła z pokoju. Anno, pod żadnym pozorem nie wolno jej zostawiać teraz sam na sam z mężczyznami.

–Dlaczego?

–Ona może komuś zrobić krzywdę. Nawet samemu Jeremiemu

Anna milczała przez chwilę wpatrując się w okno, po czym powiedziała:

–Tak, masz rację, Jeremi! Jemu nie wolno się do niej zbliżać! Trzeba mu natychmiast o tym powiedzieć! - Anna chciała się zerwać na równe nogi i z powrotem popędzić do przedpokoju, ale Ignacio przytrzymał ją.

–Anno, jestem pewien, że gdyby miała coś zrobić Jeremiemu, to już by do czegoś doszło.

–Tak myślisz?

–Tak, Jeremiego zna i wie, że on jej nic nie zrobi. Choć może nawet kiedyś chciał. - dodał cicho, ale Anna to usłyszała.

–Co? Co ty opowiadasz?

–Roztrząsam tylko wszystkie możliwości. Być może się nie sprawdzą. Ale jestem przekonany, że musimy powiadomić Matyldę i Jeremiego o naszym odkryciu. Tak, by nie domyślili się, skąd pochodzą informacje.

–Złóżmy im wizytę jeszcze dziś.

–Już wiem. To ty Anno, powinnaś być jej strażniczką.

–Ja?

–Ty jesteś jej najbliższą przyjaciółką i powiernicą wszelkich sekretów, nawet tego najcięższego. I to ty powinnaś teraz stać przy niej, by nie dokonała czegoś, czego później możemy wszyscy żałować.

–Masz rację, ona poświęciła mi tyle swojego czasu, życia i wiedzy. Teraz ja muszę poświęcić się dla niej.

Anna poprosiła, ze względu na sytuację chorej, o pozostanie przy niej w domu Jeremiego tak długo jak będzie potrzebna. Jeremi zgodził się natychmiast: „Jesteś u nas jak u siebie. Nie musisz pytać o pozwolenie.” Nic nie tłumacząc, Anna przeniosła się na do Jeremiego.

Na co dzień z Felicją było wszystko w porządku. Odzyskiwała powoli zdrowie, ale psychicznie była nieobecna nawet dla Anny. Anna opiekowała się nią teraz jak pielęgniarka. Nie chcąc powiedzieć dlaczego, zażądała wyłącznego dostępu do niej. Do pokoju mogły wchodzić wyłącznie pokojówki i to na bardzo krótko. Towarzyszyła jej niemal wyłącznie Anna. Czytała Felicji książki, gazety, oglądała z nią albumy prezentujące malarstwo, a czasem po prostu siedziały i milczały. I było dobrze. Felicja często spała, ale Anna niemal nie wychodziła z pokoju. A kiedy wychodziła, na straży Felicji stała Matylda.

Jeremi pozwalał Annie na wszystko, choć nic nie rozumiał. Matylda podejrzewała, że obie mają między sobą jakiś sekret, który je obie zobowiązuje do milczenia i szanowała to. To samo powiedziała Jeremiemu i od tej pory pozostawił je obie sobie samym.

***

Kilkanaście minut minęło, zanim w całym domu Jeremiego powstał rwetes i hałas wzbudzony przez Annę, śpiącą w fotelu, a teraz wybudzoną. Zapaliła lampę naftową, by zobaczyć jak się ma Felicja. I okazało się, że nie ma jej w łóżku. Zaalarmowała wszystkich w domu. Zapaliły się światła w głównych pomieszczeniach domu, a po dłuższej chwili zbiegli z góry Matylda i Jeremi.

–Co się stało? - spytał zaspany, ale przejęty Jeremi.

–Felicja zniknęła.

–Jak to zniknęła?

–Po prostu wyszła, kiedy wszyscy spali.

–Sprawdźcie dom, może jest w jakimś pokoju?

–Jeremi, nie ma co sprawdzać, dobrze wiesz, dokąd ona poszła.

Przez kilka sekund panowała cisza, którą przerwała Matylda:

–Idź za nią, Anna ty też. Ja zostanę tutaj na wszelki wypadek. I weźcie coś ciepłego, nie wiem, czy ona ma na sobie coś.

Po minucie z głównych drzwi wybiegli oboje, dobrze zapięci w futrzane kożuchy. Jeremi w ręku miał latarnię. Chciał zaprząc konie do karety, ale Anna odwiodła go od tego pomysłu, twierdząc, że konie nie poradzą sobie w takiej śnieżycy, a poza tym oboje zamarzną na kość siedząc nieruchomo na koźle. Lepiej będzie się poruszać. Dlatego odważnym krokiem brnęli teraz przez szalejącą wciąż zamieć.

Tymczasem Felicja siedziała już w bramie swojej kamienicy. Chciała odtajać, choć na chwilę i móc iść dalej na górę. Mróz bezlitośnie wdzierał się do wnętrza prawie nagiego ciała, paraliżował łydki, kolana i uda, a wyblakła twarz zaczerwieniła się. Ale tutaj już było bezpiecznie, nie wiał wiatr, można było odpocząć. Mróz nadal dawał się we znaki, ale nie było mowy o tym, by zawrócić. Chciała chwilę posiedzieć tu i poczekać aż się rozgrzeje, choć nie było tu ani odrobinę cieplej niż na zewnątrz.

Jeremi wiedział, że w taką zawieruchę, prędzej czy później każdy, kto zmierzałby dokądś na piechotę musi się ukryć w tylnej, otwartej, bramie jakiejś kamienicy. Dlatego przeszukiwali dokładnie każdą kamienicę i zaglądali do każdej bramy, począwszy od pierwszej napotkanej. Chodzili zygzakiem od domu do domu i wołali Felicję, ale nikt im nie odpowiadał.

Felicja tymczasem, siedząc w naciągniętym płaszczu i nocnej koszuli na zimnym korytarzu czuła się coraz senniejsza. Mróz sparaliżował jej całe ciało. Sama nie zdawała sobie sprawy z tego gdzie jest i w jakim jest stanie. Powieki opadały same, niczym popsute markizy nad oknami wystaw sklepów, a ciało, które jeszcze przed kilkoma minutami trzęsło się jak niewyłączony silnik zatrzymanego na chwilę samochodu, powoli ustawało w wysiłku by przeżyć.

"Jeszcze chwilę"- powtarzała co jakiś czas do siebie - „jeszcze chwilę i pójdę dalej.” Czuła jednak, że wymęczone ciało przylepiło się do schodów. Mimo iż siedziała tu już długo, nie mogła się rozgrzać dostatecznie dobrze. Tłumaczyła sobie, że nie może wstać z powodu senności i z powodu mrozu, który ściskał ją w swoich bezlitosnych szponach. Nie chciała się przyznać przed sobą, że nie ma nawet siły by wstać. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że była skazana na to, by ktoś ją tu znalazł – być może martwą . Wręcz przeciwnie - nie chciała zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.

„Przecież dawniej dawałam sobie radę nie tylko w takich warunkach. A teraz powinna iść bez trudu do warsztatu i malować, malować, malować... Jeszcze chwilę. Posiedzę, zagrzeję się i ruszam. Muszę malować. Malować, zanim się całkiem rozsypię. Moje obrazy mnie potrzebują, wzywają mnie."- Mówiła do siebie zbielałymi i spękanymi od mrozu ustami.

Nie wzięła pod uwagę jednakże tego, że kilka lat temu była młodsza, silniejsza i bardziej wytrzymała. Nie była tak wycieńczona jak w obecnej chwili. Senność nieustannie wsiąkała w jej wymęczone ciało jak woda w gąbkę. Jeszcze coś nieustannie powtarzała, jakieś urwane sylaby bez porządku i sensu, aż usta zamilkły, a oczy zamknęły się. Bezwładna głowa, oparta o ścianę nie wskazywała w najmniejszym stopniu na to, że pozostało w niej jeszcze coś z życia. Tylko, co jakiś czas tylko wydobywał się jeszcze cichutki, ledwie słyszalny szmer wydychanego i powietrza.

Jeremi i Anna tymczasem zbliżali się do właściwej bramy. Głowa Felicji opadła w przód, pociągając ze sobą resztę tułowia i Felicja, złożywszy się w pół jak ścięta kłoda, spadła na schody i leżała już bez ruchu. Kilka następnych minut minęło, zanim Jeremi wbiegł do bramy, w której na schodach znalazł leżącą Felicję, a zaraz za nim Anna. Nie cucąc jej nawet, chciał co prędzej wziąć jej nieprzytomne, wyziębione ciało na ramiona i szybko ponieść je z powrotem w stronę domu.

Kiedy brał ją na ręce, potrząsnął nią tak, że jeszcze się wybudziła. Spostrzegła, że na ręce bierze ją jakiś mężczyzna. „Mężczyzna? I dotyka mnie! A ja jestem jedynie w koszuli! Niesie mnie gdzieś, dyszy...nie, nie pozwolę na to!” - pomyślała i nadal udawała, że jest nieprzytomna. Sięgnęła wolno ręką do płaszcza. Kiedy już znalazła w niej nożyk do listów, uniosła powoli rękę.

Jeremi nie zauważył nawet tego. Skupiał się na tym, by donieść ją do domu. To Anna zauważyła, jak Felicja podnosi rękę i krzyknęła: „Jeremi, Uważaj!” ale za późno. Felicja zdołała podciąć mu żyły w jednym z nadgarstków. Krzyknął z bólu i mimo woli wypuścił Felicję z ramion na bruk. Jej głowa odbiła się od niego, aż zadźwięczał głucho. Tym razem, mimo otwartych oczu, Felicja już się nie ruszała.

–Felicjo! - krzyczał do niej Jeremi. - Dlaczego to zrobiłaś?!

–Jeremi, nie czas na to! Musimy ją wziąć stąd! - przekrzykiwała śnieżycę Anna.

Jeremi stał chwilę, ściskając obficie krwawiącą ranę.

–Nie dam rady Anno, musisz ją wziąć sama!

Anna znowu się rozpłakała. Tym razem Felicja przesadziła. „Przecież to Jeremi! Jak ona mogła tak postąpić?” Próbowała ocucić przyjaciółkę, ale Felicja nie ruszała się już ani nie zamykała oczu. Co gorsza, od mrozu jej ciało zaczęło sztywnieć. Zauważyła, że mocno pobladły Jeremi usiadł w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał, a śnieg koło niego mienił się czerwonymi plamami.

„Co ja teraz zrobię! Przecież nie udźwignę ich obu. Teraz naprawdę stracę ich oboje.” - pomyślała z rozpaczą i nadal płakała. Wtedy usłyszała z daleka odgłos nadjeżdżającego powozu. Konie zarżały i wiedziała, że powóz jedzie w ich stronę. Istotnie, w ich stronę szybko zbliżała się kareta i rosła coraz bardziej.

Otępiała od smutku i rozpaczy Anna, obserwowała, jak kareta zatrzymuje się koło nich, a z wnętrza wyskakuje Ignacio. Jakże była wdzięczna niebiosom za jego pojawienie się tu! Rozejrzał się, błyskawicznie ocenił sytuację i polecił Annie, by pomogła Jeremiemu wsiąść do karety. Sam bez słowa wziął skostniałe już ciało Felicji do środka i położył na przeciwległym siedzeniu. Dał znak stangretowi, by ruszał do domu i pojechali.

Teraz już wszyscy troje cisnęli się na wąskim siedzeniu karety, dyszeli i sapali. Jeremi pojękiwał z bólu i płakał już bez wstydu razem z Anną. Ignacy siedział, głaskał Annę po głowie i nie odzywał się. Wszyscy troje milczeli, każde pogrążone we własnych myślach i wpatrywali się w martwe ciało Felicji.

Przybyli najszybciej jak mogli. Na ulicy cały czas szalała śnieżna zawieja wraz ze skowyczącym wiatrem. To ona opowiadała o rozpaczy, w jakiej była pogrążona cała trójka. Kiedy Matylda, czuwająca przy drzwiach usłyszała końskie kopyta, stukające o bruk i prychanie zziajanych koni, otworzyła drzwi.

Na dziedziniec wjechała kareta. Zaraz po wyjściu Anny i Jeremiego Matylda wysłała ją razem ze stangretem po Ignacia. Teraz wysiadał z niej on, zaraz potem pomógł wysiąść zapłakanej Annie, a na końcu, po dłuższej chwili Jeremiemu, ściskającemu okrwawioną rękę. Kiedy Matylda to zobaczyła, wybiegła do niego, nie zważając na wiatr ani na zimno.

–Jeremi, co ci się stało? - głos jej drżał z przejęcia.

–Nie czas na to. Później. -powiedział słabym głosem.

–Gdzie Felicja?

Jeremi nic nie odpowiedział, tylko wskazał głową wnętrze karety. Matylda zajrzała do niej i natychmiast się odwróciła.

–Pomóż mu, ja się zajmę ciałem. - powiedział do Matyldy Ignacio.

Matylda pomogła Jeremiemu wejść do środka.

–Pomogę ci. - powiedziała uspokojona już Anna.

–Idź do domu, ogrzej się.

–Chcę ci pomóc, to wciąż moja przyjaciółka.

–Jesteś słaba Anno, możesz się wywrócić i też nie wstać.

–Ignacio, nie zaczynaj.

Trwali tak przez chwilę, każde w swoim uporze.

–No dobrze, weźmiesz ją za nogi, ja za ramiona. Dasz radę?

–Gdzie ją położymy?

O tym nie pomyślał. Zastanawiał się przez moment.

–W wozowni. -zadecydowała Anna – Tam jest zimno, ale to nie jest ulica.

–Nie mam w tej chwili lepszego pomysłu, wnieśmy ją tam.

Z trudem wydobyli stężałe ciało na zewnątrz, a potem przenieśli je. Po chwili znów słyszeli jak stangret wyrusza, tym razem po doktora dla Jeremiego. Położyli ją w wozowni i przykryli ciało lnianym suknem. Oboje weszli do domu, zdjęli płaszcze i weszli do salonu, gdzie siedziała Matylda z Jeremim. Oboje płakali. Anna płakała również. I tylko Ignacio siedział cicho w ponurym smutku.

–Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła. Chciałem tylko przenieść ją do domu, a ona mnie tak potraktowała! I to przeze mnie nie żyje! Gdyby tego nie zrobiła, może doniósłbym ją całą i zdrową do domu. Jak ona w ogóle dała sobie radę na tym mrozie? To ja jestem skostniały, pomimo iż miałem na sobie gruby płaszcz, a ona dała sobie radę tam sama? W Tym rozpiętym płaszczyku? Jak to możliwe?

–Nie wiem Jeremi, też się nad tym zastanawiałam, ale nie wiem jak. Być może tak długo przebywała tam na strychu, że przyzwyczaiła się już do zimna. To jedyna możliwość, jaką znajduję.

Wtedy Anna opowiedziała całą historię Felicji, tak, jak ją od niej usłyszała. Teraz, gdy Felicja nie żyła, mogła już to zrobić. Matylda i Jeremi siedzieli jak wryci. Przestali płakać, spoważnieli. Ignacio drzemał, oparłszy głowę o ścianę za krzesłem.

–Straszna historia. Gdybym o tym wiedział, nigdy nie zbliżyłbym się do niej. - przerwał ciszę Jeremi.

–Zabroniła mi o tym komukolwiek mówić. Dopiero po śmierci.

–To dlatego wybiegłaś wtedy z płaczem z domu.

–I dlatego chciałam się nią sama zająć. Dlatego nie dopuszczałam do niej żadnych mężczyzn. Wydawało mi się, że ty byłbyś ostatnią osobą Jeremi, którą chciałaby skrzywdzić, ale widocznie pomyliłam się

–Być może pomyliła sobie ciebie ze swoim ojcem. - powiedziała Matylda. - Kiedy ją niosłeś, musiałeś szarpnąć nią, żeby ją podnieść do góry, a wtedy odzyskała na chwilę przytomność, musiałeś ją mocno trzymać w garści, żeby ci się nie wyśliznęła, musiałeś sapać i dyszeć... i wystarczyło.

–Dokładnie tak jak on nad nią. - powiedział Jeremi i znów zapadło głuche milczenie.

–Felicja wreszcie uciekła ze swojej klatki.

–Co? - spytała senna Matylda.

–Ja i Felicja miałyśmy taką ideę. Mówiłyśmy, że każdy z nas chowa się przed złymi ludźmi, przed niechcianymi wspomnieniami i wszystkim, co nam zagraża z zewnątrz do swoich niewidzialnych klatek. Ale teraz widzę, że się myliłam. To Ignacio mi uświadomił, że zamykamy się w nich nie przed zagrożeniami z zewnątrz, ale przed własnym zezwierzęceniem i naturą. I ja uciekałam przed sobą samą – położyła ciężką głowę na jego ramieniu a on pocałował ją w czoło i dalej drzemał. - Chowałam się przed samouwielbieniem i egoizmem w poczuciu, że jestem ofiarą. Ale to Felicja nią była. Schowała się w malarstwie przed własną przeszłością i świadomością, że jest zbrodniarką. I to podwójną. To malarstwo było jej klatką i w nim chciała pozostać do końca. Ale przeszłość ją dogoniła.

–Każdy z nas siedzi w takiej klatce. – odezwał się Ignacio. - Ja też miałem swoją klatkę, dopóki Anna nie zmusiła mnie, żeby z niej wyjść.

–Gdyby nie Felicja, w ogóle nie spotkalibyśmy się. - powiedziała Anna.

–To prawda. - przyznał Ignacio i znów pocałował ją.

Znów nastąpiła chwila milczenia.

–W takim razie ja chowałem się w klatce z zasad i poprawności społecznej przed własną niepohamowaną pożądliwością, brutalnością i chciwością. Chciałem sprawować kontrolę nad sobą, nad wszystkim i wszystkimi itego nie dostrzegałem. Przynajmniej, dopóki nie uświadomiła mi tego Matylda. - złożył na jej ustach pocałunek, który chętnie przyjęła. - Ale to Felicja pokazała mi, jak niebezpiecznie jest kontrolować czyjeś życie. - tu spojrzał na swoją zabandażowaną rękę. - Gdybym wiedział tyle, co teraz i ile znaczą dla niej te obrazy, nie przeszkadzałbym jej. Pozwoliłbym jej umrzeć tam na strychu, w samotności.

–Mówiłam, ci, że ona jest jak ptak, a ty musisz ją pozostawić wolną, by żyła.

–Dopiero teraz to zrozumiałem. Ale jest już za późno.

–A ty Matyldo? - spytał Ignacy.

–Matylda nie ma żadnych ukrytych tajemnic. - mówił Jeremi spod przymkniętych powiek.

–Cicho bądź, teraz moja kolej. – skarciła go, na co Ignacio i Anna zachichotali. Jeremi także się uśmiechnął. - Ja... - zastanowiła się – Anna i Jeremi dobrze wiedzą, jaka byłam kiedyś, a jaka jestem teraz. Kiedy tu przyjechałam, grałam niesprawiedliwie potraktowaną staruszkę, która została skazana na wygnanie i pozjadała wszystkie rozumy. - Anna przytaknęła z uśmiechem. - Ale dzięki wam wszystkim odkryłam jak ubogie miałam wnętrze. I nie chciałam się do tego przyznać. Dopiero przed Felicją to wyznałam. To ona mnie potraktowała jak człowieka. Sprawiła, że przestałam uważać siebie za ósmy cud świata, a zaczęłam myśleć o sobie, jako o kimś, kto ma pewną wiedzę o życiu, ale stale musi i chce ją uzupełniać. Stałam się po prostu ciekawa świata i chcę to dzięki niej kontynuować. A poza tym dzięki Felicji dowiedziałam się – tu popatrzyła na Jeremiego - jak strasznie szaleję za Jeremim i że go nigdy już nie zostawię.

–I wzajemnie. - Jeremi chwycił zdrową ręką dłoń Matyldy.

–Nawet pomimo jego oszalałej żądzy i brutalności? - rzucił pytanie Ignacio.

–Zwłaszcza ze względu na nie. - powiedziała z uśmiechem.

Towarzystwo znów cicho zachichotało.

–Każdy z nas zawdzięcza coś Felicji. – powiedziała Anna – To ona była tym elementem, dzięki któremu mogliśmy zobaczyć, jacy jesteśmy naprawdę. Ona nas nauczyła, że nie uciekniemy przed sobą i własną naturą, ale że możemy to zamienić w zalety. Między innymi dzięki kontaktowi z drugim człowiekiem.

Wszyscy przytaknęli. Rozmowę trzeba było przerwać, bo przybył doktor do Jeremiego. Zajął się jego obandażowaną dłonią, a potem skonane towarzystwo udało się na spoczynek.

Epilog

Od tamtej rozmowy i od śmierci Felicji minęło parę lat. Jeremi i Matylda często podróżowali i nie było ich w domu miesiącami. Z wypraw przywozili mnóstwo wspomnień, pamiątek, a nawet fotografii, którymi potem handlowali za duże sumy na aukcjach. Jeremi spełnił ukryte marzenie Matyldy i do dwóch latach od śmierci Felicji, Matylda była szczęśliwą mamą. Bardzo bała się o ciążę i o siebie – nie była już młodą kobietą. Jednak ciąża i poród przebiegły dobrze i wkrótce na świecie pojawił się mały Charles.

Jeśli chodzi o Annę i Ignacio, nadal malowali, ale nie zamykali się już na świat w swoim pałacu. Włączali się w różnego rodzaju organizacje, w których spełniali misję Felicji i pokazywali ludziom, jak mogą przemieniać to, co siedzi w ich wnętrzach na wspaniałe dzieła. Często przesiadywali w kawiarniach i tawernach, obserwując ludzi oraz przedmioty i dyskutując o możliwych perspektywach przedstawienia ich na obrazach – uwielbiali to.

Na pogrzebie Felicji Anna przypomniała sobie wujka Toma, który kazał jej szukać prawdziwego szczęścia w życiu. I teraz wydawało się, że to szczęście osiągnęła nie tylko ona, ale wszyscy pozostali również. Na ostatnim pożegnaniu zgromadzili się wszyscy przyjaciele i znajomi Felicji, Anna, Ignacio, Jeremi oraz Matylda, która nie ukrywała żalu, dokładnie tak samo jak Jeremi, który też już niczego nie udawał i nie wmawiał sobie, że uczucia i emocje to jego słabość.

Anna spojrzała na towarzystwo zgromadzone dookoła i przypomniała sobie również dzień, w którym wszyscy po raz pierwszy spotkali się na wystawie obrazów. Ona chyba naprawdę była czarodziejką, bo odczarowała ich dusze. Teraz byli zupełnie innymi ludźmi. Dzięki niej otworzyli własne serca i zajrzeli w głąb własnych dusz. Może nie namalowała obrazów, jakie chciała, ale przedstawiła im ich własne, prawdziwe portrety i sprawiła, że zaczęli malować swe dusze od nowa. Nie udało jej się stworzyć nowych obrazów, ale udało jej się stworzyć nowych ludzi.

KONIEC

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Neurotyk 07.02.2016
    A może to podzielić na rozdziały i oddzielnie je wrzucić na opwi???:D
  • Nazareth 07.02.2016
    Zgadzem się z neurotykiem. Nikt ci tu tego inaczej nie przeczyta. Z doświadczenia teksty powyżej 4 stron, są za długie na tutejsze standardy.
  • Neurotyk 07.02.2016
    Nawet może nie chodzi tak bardzo o lenistwo, ale o wygodę - po prostu tu nie ma kartek jak w książce i przy takim długim tekście możemy się zgubić, a i nie można odłożyć części na później:D
  • Nazareth 07.02.2016
    Neurotyk Nie mówiłem nic o lenistwie ani żadnych innych powodach :) Poprostu podzieliłem się spostrzeżeniem: żaden z dłuższych tekstów jakie tu zamieściłem nie cieszył się powodzeniem. Teraz wszystko powyżej kilku stron rozbijam na rozdziały.
  • Neurotyk 07.02.2016
    Nazareth Niechcący przypisalem Twojej wypowiedzi inny sens, przepraszam; )
  • Nazareth 07.02.2016
    Neurotyk Nic się nie stało :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania