Nieznajoma z pociągu

Wiek ma to do siebie, że odnajduje zdarzenia sprzed lat, ratuje je z głębin zapomnienia, wyrzuca w pełnię księżyca na brzeg, żeby lśniły na piaskowych wzgórzach nieprzyćmionym blaskiem, czekając cierpliwie na swojego odkrywcę.

 

Tamtego dnia padało gęsto od bladego ranka. Budynek stacyjny przykryły kopiaste czapy, ściany otulały miękkie poduchy, wieczorem ludzie jadący ulicą widzieli tylko ubielone gałęzie drzew, zegar nad wejściem i przyprószony na biało dach. Tory przysypało po samą główkę, te biegnące w bok ginęły w kępach wrotyczu, smutnie podnoszących zwiędłe łodygi ponad nieskazitelną biel śniegu. Od czoła pociągu szły kłęby pary wymieszanej z olejem i śnieżną kurzawą, którą wiatr wzbijał nieustannie spod kół. Dalej świat zamierał zupełnie i tylko czerwone światła semaforów mrugały ostrzegawczo w ciemności: Stój, droga zamknięta! Górskie zbocza uciekły w mrocznej pustce nie wiadomo dokąd, a stacja sprawiała wrażenie szybującej wysoko w śnieżystej zawiei. Do odjazdu pozostało kilka minut. Na peronie żywej duszy, nawet dyżurną ruchu gdzieś wymiotło. W składzie tylko dwa wagony wypatrujące na próżno podróżnych. Stanąłem w drzwiach, zapaliłem wykrucha wygrzebanego z dna kieszeni. Wiatr ustał nieco. Wytańcował pierwszą parę, nabierał sił na dalsze harce. Płatki śniegu spadały teraz pionowo, powoli sunęły przed oczami, jak fałdy firanki, misternie utkanej z mlecznej przędzy. Nadstawiłem rękę, żeby złapać kilka. Podobno nie ma dwóch identycznych, nie tylko w tej zaspie za płotem, ale we wszystkich zaspach usypanych przez wieki na całym świecie. Patrzyłem jak ciepło mojej dłoni zmienia kształt kryształków, każdy na swój sposób, tak jak los odmienia człowieka. W miarowym sapaniu parowozu dał się słyszeć kobiecy głos, urywany i przytłumiony:

— Pora iść… żegnaj.

Rzuciłem okiem w stronę wiaty przed poczekalnią i ujrzałem szczupłą sylwetkę w długim płaszczu i czapce na głowie.

— Będę za tobą tęsknić — odezwał się stojący obok.

Złapał ją za ręce i mocno przytulił, a ona dygnęła zgrabnie nogą w czarnej rajstopie.

— Ja jeszcze bardziej — powiedziała patrząc mu w oczy.

Rozmowa toczyła się dalej, ale słowa zagłuszał szum pary puszczanej spod kół tendrzaka. Odsunąłem się od drzwi, bo jakimś cudem pojawił się konwojent. Spojrzał na żegnającą się parę, zerknął na zegarek, znowu na nich… Opóźniłby ten przykry moment o jeden pocałunek, lecz dyżurna nie podzielała jego sentymentów. Na jej sygnał maszyna wściekle zasyczała, chwilę kręciła bezradnie kołami w miejscu, aż wreszcie uczepiła się oblodzonych szyn i ruszyła ociężale do przodu. Dystans między kobietą i mężczyzną rósł z każdym zamachem koła, z każdym snopem iskier puszczanych kominem rozdzielała ich coraz dłuższa wstęga dymu ścielącego się nad torami, a mimo to dziewczyna nie odrywała oczu od okna, stała przykuta do drzwi, jakby wciąż trzymali się za ręce. Pociąg wjechał w tunel, dalej wspinał się wykutym w skale urwiskiem, zdawało się, że zawadzi za chwilę krawędzią dachu o kamienistą skarpę. Tuż za oknem przesuwały się nieforemne głazy, sterczały spod śniegu margle i wykroty powalonych jodeł. Było w tej wspinaczce coś strasznego, przerażającego, bo nagle odwróciła twarz i spojrzała w moją stronę. Potrzeba ciepła, iskierki życia jest silniejsza niż obawa przed idealnym nieznajomym. Trochę jej współczułem, jednocześnie się cieszyłem, że jedziemy w tym samym wagonie. Konwojent po sprawdzeniu biletów zamknął się u siebie. Na pustym korytarzu zostaliśmy tylko my dwoje. Za plecami dziewięć przedziałów, jaka jest szansa, że dzielimy ten sam? Liczyłem mijane przez nią drzwi, nasłuchiwałem aż pociągnie za uchwyt. Weszła do środka, położyła torbę na półce. Niesamowitym zbiegiem okoliczności, była to ta sama półka, na której leżała moja torba. W tym momencie pojawił się nieprzewidziany problem. Wypada się przywitać, zagadać.

— Cześć, dokąd jedziesz?

— Do samego końca. A ty?

— Ja również.

— To znakomicie, będziemy mieć miłą podróż.

W myśli wszystko jest takie proste. Czemu nie możemy być jak śpiewające ptaki z Gondwany? Na melodyjne trele odpowiada krótko, jak trzask łamanego patyka: „jest mój”. A jeśli nie trzaśnie, on musi szukać dalej. Natura jest niedościgniona w zwięzłości nawiązywania kontaktów. Kto wytnie śpiewniejszy, bardziej chwytliwy numer, będzie miał fajniejszą dziewczynę. W tej chwili nie miałem pomysłu choćby na przygrywkę.

 

Co mnie podkusiło jechać tak daleko? Ach tak, przecież musiałem odwieźć matkę i siostrę na zimowisko, bo siostra to jeszcze dziecko, trzynaście lat młodsza ode mnie. A może wcale nie chodziło o rodzinę, może miałem dość siedzenia w domu, chciałem gdzieś się wyrwać, po to właśnie, żeby spotkać w pociągu nieznajomą? Gdybym wrócił tego samego dnia, nie zadawałbym sobie tych pytań, ale Antki nie chcieli o tym słyszeć, a ja nie potrafiłem im odmówić. Specjalnie dla nas otworzyli lokal. Tylko jeden długi i odpowiednio szeroki stół, nakryty białym obrusem, pośrodku dużej, pustej sali. Każdy z gości miał swojego kelnera. Mnie obsługiwała młoda kobieta i to taka zmyślna, że w mig się połapała, czym mi dogodzić. Przyniosła koszyk pełen wędlin, w koszyku specjały z domowej masarni, a ona przygląda się uważnie: co wybieram, czym pogardzam. Włożę coś do ust, od razu ocenia, czy mi smakuje, czy nie za ostre, czy dobrze uwędzone. Zjadłem dwa plasterki salcesonu, ale szynki nie tknąłem, to nie będzie mi jej nakładać. Czynności wykonywała dyskretnie, stojąc nieco z tyłu, żeby mi nie przeszkadzać w jedzeniu, nie utrudniać rozmowy, ale gotowa służyć na każde skinienie. Gdy tylko przełknąłem ostatni kęs, postawiła przede mną filiżankę z kawą. Antoś najął muzykantów: akordeon, gitarę, bas, perkusję, co by mu grali ckliwe, lwowskie kawałki. Poprosiłbym do tańca kelnereczkę, bo widziała mi się zwinna jak kozica, nogi same chodziły jej do rytmu, ale nie chciałem sprawić przykrości Antosiowi. Nasz dobrodziej przychyliłby mi nieba, żebym brał jego pasierbicę. Sam by nas zaciągnął do łóżka i jeszcze pobłogosławił, ale dokąd ciągną, nie masz ochoty. Antoś prowadził stoisko z galanterią na hali targowej we Wrocławiu. Henia, jego partnerka w biznesie, sprowadzała przez brata materiał z Anglii.

— Szanownemu panu wszystko pasuje — czarował Antoś. — A do wysportowanej sylwetki krój taliowany jak ulał — przekonywał z melodyjnym odcieniem akcentu kresowego w głosie.

— Kamizelka już niemodna, zdejmujemy…

— Co?

— Spodenki również, odbarwione na udach, gorszy sort…

— Jak to?

Piękną mową rozbierał gościa do bielizny, jedynie po to, żeby go odziać w swoje koszule, portki, kurtki i co tylko miał na składzie. Robił to z taką gracją, że klient zawsze wracał i następnym razem sam zrzucał ubranie. Antoś obliczył, że tego co zarobili nie wydadzą, choćby balowali każdego dnia do końca życia. Wtedy sprzedał biznes i wybudował dom w Kudowie. Na podwórku tuczył kilka świń, którym dał nietypowe imiona: „Naści Edziu, pojedz sobie biedoto jedna. A ty, Lonia, nie podbieraj, mało to nakradłeś?”. Gdy usłyszał w dzienniku coś denerwującego, opluwał twarz prezentera na ekranie, ale że telewizor japoński i do tego kolorowy, zaraz wycierał starannie ekran szmatką. Heni nowy dom nie przyniósł szczęścia. Na dnie kieliszka, często i coraz głębiej topiła pretensje: o nieudane małżeństwo, o dwójkę dzieci bez ojca, o zmarnowane życie. Zanim ich poznałem nie miałem pojęcia, że ludzie w Polsce mogą żyć tak rozrzutnie: wódka gatunkowa na kontenery, pomidory skrzynkami i to zimą, podróż do Warszawy taksówką.

 

Pociąg zjeżdżał w dolinę, nabierał rozpędu, a wtedy dudnił po złączach szyn, kołysał się na boki, śruby dzwoniły w sprzęgach. Dopiero na krańcu pochyłości wyrównał bieg i przycichł nieco, zmęczony ciągłym podskakiwaniem. Patrzyłem na jej odbicie w szybie. Siedzi na dolnej leżance, bokiem do mnie, głowa podparta rękami, ociera oko koniuszkiem palca. Czeka na coś, albo zwyczajnie z nudów gapi się w obrazek sanatorium na ścianie. Chyba jednak czeka, a w takim razie nie należy dłużej zwlekać. Jeśli to co czuję mam wypisane na twarzy, zrozumie mnie bez słów. W wejściu do przedziału zderzyłem się z konwojentem. Popatrzył na mnie groźnym wzrokiem, żebym nie wchodził mu w drogę i najlepiej już teraz wyskoczył z pociągu. Usiadł blisko niej i bez ogródek zaczął nawijać:

— Tobie nie nudno samej?

— Nie — pokręciła głową, ale zaraz sprostowała: — A właściwie trochę tak.

— To zapraszam do służbowego przedziału.

— Dziękuję, ale tu mam wystarczająco dużo miejsca. Tylko ja i ten pan… — zawahała się i popatrzyła w moją stronę.

— Za to nie masz radia i kuchenki. — Konwojent uśmiechnął się lubieżnie.

— To prawda, z chęcią bym posłuchała muzyki — przytaknęła nieśmiało, a jej twarz również rozjaśnił uśmiech, szczery, choć nieco zakłopotany.

— Przy muzyce kawa lepiej smakuje i noc mija prędko — bajerował ją konwojent.

Sposób w jaki mówił musiał ją poruszyć, bo raptem zapytała z lekką przekorą w głosie:

— Ale czy pasażerce wolno podróżować w służbowym przedziale?

— To mój pociąg, jestem tutaj kapitanem — rozwiał wątpliwości konwojent.

Schwycił jej torbę, ona swój płaszcz i nie patrząc na mnie, ruszyła za konwojentem prosto do jego służbówki. Łudziłem się przez chwilę, że zawróci, ale moja nadzieja zgasła równie prędko, co światła domów mijanych w oddali. Położyłem się na leżance, ściągnąłem buty i sweter. Od okna ciągnęło chłodem, grzejnik nie działał, więc się okryłem cienkim kocem złożonym w rogu ławki. Znalazłem ją, zgubiłem i tyle się nią cieszyłem.

 

Zaraz po północy doczepili nas do długiego składu jadącego z Jeleniej Góry. Po uderzeniu buforów rozległ się trzask otwieranych z wysiłkiem drzwi, ktoś się gramolił obładowany bagażem do mojego wagonu, ktoś biegał obok po peronie, słychać było pukanie w szybę, dochodziły z oddali przeciągłe gwizdy i nawoływania kolejarzy, aż w końcu za oszronionym oknem zapadła posezonowa cisza nocna środka tygodnia. Uchyliłem drzwi, bo po podłączeniu elektrycznej lokomotywy grzali w przedziale na maksa. Pociąg już nie stukał, tylko gnał w monotonnym szumie. Czasem wózki pod pudłem wagonu zgrzytnęły na zwrotnicy, szyba znienacka zakołatała od pędu mijanego pociągu, to zabrzmiał z obydwu stron metaliczny łoskot kratownicy mostu, by znów powróciło jednostajne szumienie pól i lasów pogrążonych we śnie. Nie mogłem zmrużyć oka. Pobudzał mnie zapach parzonej kawy, z korytarza dolatywały stłumione głosy i śmiechy. Rechotała się całą buzią do łez. Te chichoty, zachodzenie się do rozpuku były dla mnie prawdziwą męką. Bawią się, nie marnują czasu. Dał mocny trel i kupiła go bez targów. A ja fantazjowałem, upajałem się jej widokiem, jakbym nie miał powietrza w płucach. Wolała pewnego siebie wesołka, co jej po takim melancholijnym kujonku. Postanowiłem dłużej o niej nie myśleć, wymazać ją jakimś zabawnym epizodem z przeszłości. Taśma się cofnęła o siedem, może osiem lat: Henia na leżaku u dziadków nad morzem…

 

Duża dupa, takiż cyc, aż miło karmić oczy. W nieco skromniejszej pozycji leżała obok jej córka. Dziadek kręcił się po podwórku, niby strugał jakiś kołek, przygotowywał formę do wylania betonu na słupki, a tak naprawdę tylko marudził pod nosem i zrzędził na próżniactwo: Trzeba jechać do magazynu, pomóc przy załadunku dziurawki i suporeksu, wykopać fundament pod ogrodzenie, lub przynajmniej oczyścić wjazd z gruzu i błota. Słonko przy pracy lepiej opala, równomiernie z każdej strony, kto to widział godzinami leżeć bez ruchu i się smażyć jak kiełbasa! Henia nie zważała na dziadkowe smęcenia i tylko wcierała w swoje puszystości całe garście olejku. Wolałaby, żeby ktoś ją wyręczył, ale nie było pod ręką prawdziwych mężczyzn, a Antosiowi nie pozwalała się dotknąć. Od jej ciała szedł blask, aż ciemniało w oczach. Młynarz, budujący się za miedzą, przystanął na mostku, oparł drabinę o poręcz i wpatrywał się w zdrową opaleniznę Heni, dopóki żona nie zagoniła go do chałupy. Dziadek również nie mógł na nią dłużej patrzeć i zaczął obmyślać plan, jak zepsuć Heni kąpiel na słońcu, po czym zabrał się raźno do roboty. Dom wczasowy jak się patrzy, wiecha już zatknięta, a za rok przecinanie wstęgi. Zamiast planowanych szesnastu, dwadzieścia jeden pokoi, powierzchnia każdego pokoju większa niż przewiduje norma. Kosztowało to dziadka kilka długich procesów z urzędem gminy, ale się opłaciło, bo jego posiadłość już teraz wzbudza zazdrość sąsiadów, a co dopiero gdy przyjadą turyści z niemieckimi markami. Koniec wstawania o świcie, orki do późnego wieczora, sianokosów, żniw, młócenia rzepaku, a najbardziej zamartwiania się o pogodę, co wiecznie płata figle. A jeśli babka nie może żyć bez kilku kurek i gąsek, niech je sobie wypasa na łące za rowem. Pobyt na nowym miejscu rozpoczął od stawiania szopy, bo szopa jest tym dla rolnika, czym fabryka dla robotnika. W szopie można poukładać narzędzia, oporządzić maszyny, gromadzić drewno na budowę. No i postawił drewutnię ogromniastą: posadzka z desek, dach na krokwiach, dwu-spadzisty, kryty cementową płytą, ściany z kantówek grubych na pięć cali. Wyczyn przypieczętował satysfakcją, że tej konstrukcji żadna siła nie powali, przetrwa jego wnuki i prawnuki — bo w budowie pomagało mu trzech górali. Tylko oni wiedzą jak to rozmontować, ale rozjechali się po świecie i szukaj wiatru w polu. Wzdłuż jednej ze ścian, tej od rowu, posadził krzaki czerwonej porzeczki, żeby udawały sad na dawnym gospodarstwie. Dopiero po latach odkryłem zamaskowaną plantację, zupełnie przez przypadek, kiedy poszedłem tam za potrzebą. Obżarłem się wtedy porzeczek, aż język mi spuchł i do końca dnia nie mogłem nic ugryźć. Dziadek policzył co do jednej zerwane kiście, usiadł za krzakiem, a mnie się ścisnęło serce na widok łez spływających mu po fioletowych policzkach. Natychmiast poleciałem do straganu na ulicy kupić rozmaitych owoców, chociaż kosztowały fortunę. Dziadek spróbował słodkich truskawek i ponownie się rozpłakał.

 

Było upalne lato, na Sarbinowo i okolicę spadła stonka w niespotykanej ilości, samych górników chyba z pięć tysięcy. Żar się lał z nieba, ale woda w morzu tylko dla morsów. Normalnego człowieka przy wchodzeniu kręciło w kościach reumatycznym bólem, a po wyjściu z wody trzeba było biec plażą na rozgrzewkę. Wszystkie miejsca w ośrodkach wczasowych i motelach były wynajęte, również pokoje na kwaterach prywatnych. Kempingi i pola namiotowe zapakowane do granic możliwości. U Sokolnickich studenci spali na sianie w stodole, wielu łazików koczowało na PGR-owskich polach, dzikich plażach, wydmach, ignorując chronioną roślinność oraz straż graniczną, która miała z nimi pełne ręce roboty. Na łące pod lasem rozbili się Niemcy i urządzili park dla naturystów, ku uciesze miejscowych chłopów i zgorszeniu kółka gospodyń wiejskich. Takiego sezonu najstarsi nie pamiętali. Szosa od poczty do pętli PKS zamieniła się w promenadę, wypełnioną po brzegi wielobarwnym tłumem. Wieczorem huczało muzyką, śpiewem, toastami, a niewytańczonych gości witał złotawy brzask nad gładką taflą morza. Pechowcy odjeżdżali z kwitkiem szukać szczęścia w innych miejscowościach: Gąskach, Chłopach, Mielenku, a nawet Niegoszczy, choć stamtąd było dalej do morza. Do dziadka zaglądało wielu urlopowiczów, z których jedna rodzina była szczególnie namolna i nie dawała za wygraną. Wsadzali nos w każdy kąt i teraz upatrzyli sobie niewielki budynek gospodarczy, stojący z boku działki, między szopą, a niewykończonym pensjonatem. Rodzinie przewodził niski, ruchliwy grubasek o bystrym spojrzeniu i miłym obejściu. Przejrzał z miejsca gospodarza na wskroś i tak go wychwalał, tak mu lał miodu do serca, że dziadkowi odpadła żółwia skorupa, którą nosił od urodzenia, a ponieważ pod spodem był miękki jak wosk, przystał na wszystko. Oddał wczasowiczom jedyne mieszkanie, nam kazał uciekać na zagon rumianku pod płotem do namiotu, a sam poszedł spać do szopy, bo powiadał, że drewno robi mu dobrze na zatoki. Antoś nie pozostał dłużnikiem. Każdego dnia stół się uginał od jadła i trunków, zapraszał nas na dancingi do Bałtyckiej, raz nawet udało mu się namówić dziadka, który nigdy w życiu nie jadł w restauracji. Postawili przed nim półmisek z wędzoną sielawą i węgorzem.

— Dziadku, czemu nie jecie?

Dziadek siedzi sztywny jak posąg, nóż i widelec leżą na stole. Rusza w milczeniu ustami, a ja wiedziałem, że na talerzu zamiast ryb widzi żeberka od kaloryfera i przelicza, ile żeberek Antoś mógłby mu zafundować za jeden taki obiad. Spędził cały wieczór naburmuszony, niepocieszony, nie tknąwszy niczego. Nazajutrz obudziło nas przejmujące kwilenie. Nad podwórkiem unosiła się chmura pierza. Ktoś zapomniał przykryć dół z wapnem, do którego wpadło stado kaczek. Zrozpaczone biły skrzydłami w białawą zawiesinę, wapno właziło im pod pióra, wyżerało oczy. Wyciągaliśmy poparzone ptaki, wrzucali do wody w rowie. Później łapaliśmy te oślepłe, błądzące w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Braliśmy je do domu, wpychali im kawałki chleba do dzioba, żeby nie pozdychały z głodu. Do końca wakacji na obiad była kaczka.

 

Patrzyłem jak Piotrek wdrapuje się na dach. Henia leżała na dole, opalona na ciemny brąz, za wyjątkiem wąskich paseczków pod skąpym bikini. Lada chwila zacznie dymić niczym polędwica na jałowcowych gałązkach. Jej syn przechylił powoli wiadro i zaczął lać lodowatą wodę, dopiero co zaczerpniętą ze studni. Strumień wody spadał z wysokości dwóch kondygnacji na grube uda, oblał brzuch, pryskał po okrągłych cycuchach, przy okazji zmoczył rude loki. Piotrek polewał wszędzie, żeby nie zostawić jednej suchej szparki. Henia w ogóle nie reagowała i już zaczynaliśmy wątpić, czy kawał się udał, gdy nagle podskoczyła wysoko, jakby ją wystrzelili z katapulty. Dotknęła mokrych włosów, drugą ręką zakryła zmoczone figi, a z jej ust wydobył się wrzask płoszący mewy na kościelnej wieży. Na ten dźwięk zbiegli się sąsiedzi, pierwsza młynarzowa z mężem. Dziadek obserwował cały akt zza węgła. Tupał z radości nogami, bił się po udach, klaskał w dłonie, wywijał jakieś dziwaczne figury, machał rękami w powietrzu, jakby dyrygował niewidzialną orkiestrą. Nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego.

 

Obudził mnie przeraźliwy pisk hamulców. Wagony bezwładnie leciały na siebie, drzwi od przedziału rozwarły się na oścież, torba spadła na podłogę. Nagle wagony się cofnęły, a cały pociąg zastygł w stacyjnej ciszy. Przez zasłony w oknie pobłyskiwały światła latarni, ciszę przerywało stukanie młotkiem po stalowych kołach, jakby w kuźni na torowisku podkuwali rumaka do dalszego galopu. Przed nami zajaśniała blada zorza, świtało. Usłyszałem pukanie, a po chwili w drzwiach stanęła jakaś postać.

— Dzień dobry — powiedziała cicho. — Dojeżdżamy na miejsce.

Przekręciłem się na plecy i wysunąłem głowę, żebym mógł ją dobrze widzieć.

— Proszę, oto pańska legitymacja.

— A bilet?

— Bilet jest w środku.

— A gdzie konwojent? Czy to nie należy do jego obowiązków?

— Konwojent śpi. Prosił, żebym go zastąpiła.

„Ale dlaczego?” — miałem jej rzucić prosto w twarz, lecz słowa utknęły mi w gardle. O co tak naprawdę mogłem mieć do niej żal? Że nie byłem tym, kogo żegnała na stacji? Że nie została ze mną w przedziale? Czy po prostu o to, że ukazała mi bolesną prawdę o mnie samym? Odgadła coś z moich myśli, bo zamiast wyjść, przyglądała mi się życzliwie.

— Czy pan czegoś potrzebuje?

— Nie, dziękuję. Do widzenia.

— Do widzenia.

Poszła korytarzem oddać dokumenty i bilety pozostałym pasażerom. Może kiedyś się spotkamy. Jeśli zajrzała do legitymacji, zna moje nazwisko i adres. Niemożliwe, a jednak jej oczy mówiły co innego.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (27)

  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator, Twoje pisanie smakuje jak ciacho do kawusi, zatem się delektuję ? Przypomniała mi się podróż pociągiem do siorki, pierwszy raz napiłam się piwa, którym mnie poczęstował sympatyczny Czech, smarkula wtedy byłam - 16 lat, wysiadłam czerwona jak burak od tego piwa, a siorka się przestraszyła, że mam gorączkę. Oj tak, miło jest powspominać.

    Piątak ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, na Ciebie zawsze można liczyć. ?
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Super opisujesz zwykłe historie. W tym przypadku zastanawiam się jednak, czy nie lepiej byłoby podzielić to na dwie historie. Pierwszą w pociągu nieco rozbudować, a drugą po prostu odpowiednio dostosować.
    5
    Pozdrawiam
  • Narrator dwa lata temu
    Szanowny panie Józefie, oczywiście, że historię można byłoby podzielić na dwie lub więcej części, napisać zupełnie inaczej, ale wtedy byłaby to inna historia. Napisałem to, co mi siedziało w głowie, a w głowie sąsiadują różne rzeczy, często przeciwstawne, zdawałoby się nie pasujące do siebie: ten sam most będzie wyglądać inaczej kiedy boli ząb, inaczej gdy się po nim idzie z piękną dziewczyną.

    Dziękuję za przeczytanie oraz komentarz. ?
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Narrator to takie moje luźne przemyślenia. Czemu na pan?
  • Narrator dwa lata temu
    Józef Kemilk, ciekawe przemyślenia, a zwróciłem się na pan, ale tylko na początku, bo podpisujesz się imieniem i nazwiskiem. Szczerze to bardziej mi się podoba „pan, pani” niż „ty” jak u Anglika.
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Narrator to w sumie pseudonim? Tutaj większość jest na ty, więc przywykłem i tak mi pasuje.
  • Szpilka dwa lata temu
    Aha, zapomniałam o niespodziajce, zobacz, jak nasz Robek strzela ? goli w ? minut i ? gole jak Kazio Deyna, jest też świetny drybling Pchły ?

    Impossible Moments

    https://www.youtube.com/watch?v=T4-rIvTEe3g
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, a Ciebie co tak na piłkarskie sentymenty wzięło? Wybierasz się do zasmarkanego kraju, Kataru?

    Roberto znakomity jest, taki Pan Wołodyjowski tylko z piłką ⚽ zamiast szabli. A ja dołożę ten klip, raczej niewesoły, polskie epitafium, kiedy biało-czerwonych zastopował Gerhard Müller (nr. 13) podczas ulewy we Frankfurcie 3 lipca 1974. Gdyby nie on bylibyśmy mistrzami świata. Ciebie wtedy na świecie chyba jeszcze nie było... ?

    Müller vs Poland (1974 World Cup) https://www.youtube.com/watch?v=W-zzyD_0D8w
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    To co, ale ja ten mecz znam i Gerda też, bardzo sympatyczny człowiek, Rummenigge opowiadał o wspólnym graniu z Gerdem. Miał wtedy 18 lat i zwrócił się do Gerda per pan, a Gerd na to tak:

    Hey Burschi, wir spielen doch in einer Mannschaft! Ich bin der Gerd.

    W zeszłym roku Bomber der Nation zmarł, nawet nie wiedział, że był wielkim piłkarzem - demencja ?

    To nic, że wtedy przegraliśmy, za to Robek pobił rekord Gerda - 41 bramek w sezonie ?

    Wybieram się do Berlina, a potem na Węgry, bo tam nie trzeba żadnych paszportów covidowych, masek itp., aczkolwiek mam już status ozdrowieńca, nareszcie się odczepią z tym nagabywaniem do szczepienia ✌ ✌ ✌

    Aha, dziś Manchester City przeciw FC Liverpool, będzie się działo ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, jesteś niesamowita... słyszałaś nawet o Rummenigge...

    „Robek pobił rekord Gerda - 41 bramek w sezonie ” — tak, Lewandowski to fenomen piłkarski raz na pięćdziesiąt lat. Szkoda, że nigdy nie widziałem go w akcji na własne oczy, bo jego kariera przypadła na czasy, kiedy stopniowo traciłem zainteresowanie piłką nożną.

    „Wybieram się do Berlina, a potem na Węgry” — wstyd przyznać, ale nigdy nie byłem w stolicy Niemiec, to wyślij nam limeryk o tym mieście. Natomiast byłem na Węgrzech: nad Balatonem, w Székesfehérvár (nie połam sobie języka), no i oczywiście w Budapeszcie, zamieszkiwanym przez dwa rodzaje ludzi — tych co siedzą w Budzie i tych co chcieliby tam poszczekać. Wspaniała kawa, lody (kulki dwa razy większe niż w Polsce), no i oczywiście miejskie łaźnie. ??

    „Aha, dziś Manchester City przeciw FC Liverpool, będzie się działo” — niestety nie będę oglądać, ponieważ o tej porze porządni obywatele śpią w łóżkach swoich kochanek. Postaw wszystko na Manchester, bo podobno ma większe szanse, ale któż to może wiedzieć? ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    De Bruyne szalał, The Reds byli ciut słabsi wg mnie, skończyło się remisem 2:2, ale to wszystko nic, genialny trener Pep od pracy tiku dostał, tak śmiesznie język wysuwał jak wąż. Kloppo się odrestaurował, ma nowe zęby jak koń /okropnie wyglądają/ i chyba wzrok skorygował, bo nie nosił okularów grubych jak denka od kufli, wcześniej sobie włosy zainplantował, ale laluś, zupełnie jak nasza Krycha /Krychowiak/ ?

    Węgry cudne są, w Tihany mój boy skręcił sobie nóżkę na dziurawym trotuarze, no i zaraz panika, gdzie tu lekarza szukać w obcym landzie? Zaciągnęłam go do Heviz, tam człek na wodzie jak korek, się w ogóle nie topi przez zwiększoną siłę wyporu oraz zwiększone ciśnienie hydrostatyczne. Opuchlizna zeszła szybciorem, po bólu śladu nie było. Najlepsze jednak są hotele z basenami napełnianymi wodą termalną, to taki gwarant na niepogodę, aczkolwiek na Węgrzech rzadko pogoda nie dopisuje.

    Heviz

    https://www.youtube.com/watch?v=lS9b2ResGkA&t=23s

    Nom, jak człek ma jeszcze siłę na kochanki, to dobrze rokuje na przyszłość ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, dobrze wychowany kochanek zostaje do bladego ranka, żeby nie budzić domowników. ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Wirażka, bo jak domownik zdybie, to łomot spuści ?

    Ciao ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, Tanulj meg magyarul!
    Kovács Kati - Rock And Roller (Original) https://www.youtube.com/watch?v=5EMBKO4ceyo
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Dzięki, Kati super ?

    Za trudny, no i Madziarzy spikają po niemiecku, to co ja sobie będę głowinę łamać?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, ach tak, zapomniałem: Austro-Węgry, będziesz się czuła jak u siebie w domku! Napisz nam jakieś opowiadanko na ten temat. ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Ano ? Wiesz, bariera językowa czasem bywa frustrująca, we Francji śliczna Francuzeczka w ząb w żadnym obcym języku nie mówiła, poradziłam sobie, bo miałam słownik, a wcześniej nauczyłam się czytać po francusku, potrzebowałam wiedzieć, która woda gazowana, a która nie, wizualnie nie do odróżnienia, nie lubię bez bąbelków.

    Opowiadanko? To nie moja działka, wolę poczytać Twoje ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka, dobra, niech będą limeryki o trzech miastach: Kiskunfélegyháza, Székesfehérvár, Nyíregyháza. Ciekawe jak zrymujesz ?

    We francuskich portach byłem wiele razy, nikt nie chciał ze mną gadać po angielsku, ale ratował mnie hiszpański, którego się uczyłem jeszcze w szkole morskiej, bo to język marynarzy.

    A mojej żonie kiedy sama wynajmowała pokój w Rzymie, chłopcy na podwórku pokazywali dwa paluszki złożone w kółeczko, w które wsadzali palec wskazujący drugiej ręki. Zawsze się można dogadać. ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Oooo ? Ale jak podołam, Ty zapodajesz thriller, stoi? Nie wiem, czy zdążę przed świętami, się postaram.

    Hahahahaha, ano można, ja bym im środkowy pokazała ?
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Malowniczo i romantycznie, i z humorem dla każdego, bo i politycznym (świnki Edward i Leonid), i plebejskim (Henia). Już początek - ta lokomotywa parowa, czarna, z czerwonymi elementami podwozia, zimą, gdy pada śnieg, i pożegnanie na peronie - taki ładny obrazek. Lubię zimę, A te lokomotywy zawsze były dla mnie piękne. Fajna lektura.
  • Narrator dwa lata temu
    Trzy Cztery, najważniejsza jest lokomotywa, pisząc to wiedziałem, że przyciągnie Twoją uwagę. ?

    Tutaj możesz sobie obejrzeć: https://www.youtube.com/watch?v=4kLN5-XX4Lg. Takie lokomotywy ciągnęły krótkie składy na trasie Kudowa Zdrój — Kłodzko — Wrocław Główny jeszcze w latach osiemdziesiątych.

    Czemu lubisz zimę? ❄️ Czy dlatego, że zimą przyjemnie siedzieć w ciepłej izbie i rozmyślać o lecie?

    Twój komentarz jest największą nagrodą za mój trud, dziękuję. ☺️
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Narratorze, zimę lubię, bo jak oddycham mroźnym powietrzem, to czuję, że zbieram siły, żeby przeżyć upalne lato:) Twój film obejrzałam z przyjemnością. A ten - ode mnie. Zobacz, ile w nim tlenu i spokoju:

    https://www.youtube.com/watch?v=atyvdC15HFA
  • Narrator dwa lata temu
    Trzy Cztery, w dzisiejszych czasach nie trzeba marzyć o pracy na kolei — wystarczy wybrać film z kabiny lokomotywy na YouTube. Piękna sceneria, jak z doliny Muminków, mimo to współczuję maszyniście, bo po pół godziny gapienia się w uciekający tor, chyba bym zasnął. ?

    Pamiętam piękne zimy z zimowisk w Polsce — Roztocze, Beskid Śląski: Rajcza, Ujsoły... Gałęzie choinek uginające się pod ciężarem śniegu, słońce skrzące się na zaspach, szum wiatru w leśnej ciszy, górskie strumienie podmywające lód w najmniej spodziewanych miejscach, odpoczynek po długim marszu wczesnym wieczorem w chacie z drewnianych bali... To były najszczęśliwsze chwile życia, tylko wtedy o tym nie wiedziałem. ???

    Tu gdzie mieszkam nie ma takiej zimy, chyba, że w górach: Jindabyne, Thredbo, w Parku Narodowym Kościuszki. ⛰️ Inaczej, ale też ładnie, zwłaszcza kiedy śnieg przyprószy żółte kwiaty złotych akacji: https://images.app.goo.gl/ziiStdtfDmZ33sxu5
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Wspolczesna Anna Karenina...wspomnienia z przeszłości w trakcie podróży są z estetyką wpisane w całość.?
  • Narrator dwa lata temu
    Rozwiązanie, Anna Karenina?

    Hmm... To bardzo głębokie, bo dla mnie Anna Karenina jest ideałem kobiety, o ile taki w ogóle istnieje, a nie jakąś kolejową dziwką, jak w moim opowiadaniu. Ale owszem, można się na to różnie zapatrywać, bo kobiety są równie przewidywalne co wynik w lotka.

    Dziękuję za przeczytanie, tym bardziej, że tekst długi, a święta za pasem.????
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Nie jestem dzisiaj w nastroju na dłuższe opowiadania, ale to jest ciekawe i dobrze napisane. Pozdrawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania