Nieznane skutki obżarstwa.

– A zjem chrupka chrupiącego – postanowił.

– Chrup, chrup - chrupnęło raz. – Chrup, chrup - chrupnęło drugi raz. Trzeci, czwarty raz chrupnęło, aż w końcu już nie miało co chrupać. Nie miało, bo schrupał całą paczkę kukurydzianych chrupków o smaku zielonej cebulki. Jedyne, co mu później czasem chrupnęło, to coś w kolanie. Nie wiedział, co to było, ale wiedział jedno – to, co mu chrupało w kolanie nie było jadalne.

 

– To teraz trzeba iść do marketu i zrobić zapasy – olśniło go – tak na tydzień. – A nie po jedną paczkę chrupków iść, co się ją schrupie w pięć minut.

 

Ubrał się w swoje nowiutkie podróbki Adidasów. Oryginałów nie kupował, za drogie były i szkoda mu było szmalu, który cały przeliczał na chrupki. Między innymi na chrupki, w codziennym jadłospisie miał jeszcze pączki, ptysie, batony… prowadził prawdziwe Dolce Chrupiące Vita, co z włoskiego na polski znaczyło by Słodkie Chrupiące Życie.

 

W markecie wrzucił do największego koszyka czekolady, ciastka, chipsy… mało, co zostało na działach „przekąski” i „słodycze”. Jednak nie wziął ze sobą niezmierzonych ilości łakoci z powodu takiego, że klient marketu nie może jednorazowo wykupić całego asortymentu.

 

– Idź sobie pan do hurtowni – poradził mu kierownik sklepu.

 

Postąpił zgodnie z tym zaleceniem. Odwiedził hurtownie słodyczy. Nakupił, zwiózł do domu wynajętym samochodem dostawczym setki kilogramów słodkich specjałów i od tamtej pory miał hurtownie słodyczy w domu. A hurtownia słodyczy była dla niego synonimem raju.

 

Jadł słodycze, jadł, jadł miesiącami, latami jadł i rósł w oczach wszerz. Robił się z niego balonik. Koniec końców zamienił się w kulę. Taka, jak do kręgli, tylko osiemdziesiąt razy większą.

 

Dramat się stał, kiedy zapragnął wejść na Kasprowy Wierch. Był to dramat grany w dwóch częściach. Pierwsza jego część polegała na tym, że nie było takiego wagonika w kolejce górskiej jadącej na Kasprowy Wierch, do którego by się zmieścił. A nawet, jakby się zmieścił, to na dwoje babka wróżyła, czy wagonik się nie urwie. Co prawda nie pobił rekordu najcięższego człowieka na świecie, ale… czy wagonik jadący Kasprowy Wierch utrzyma czterysta pięćdziesiąt sześć kilo żywej wagi? Przeżył ten dramat niemożności wjechania na Kasprowy Wierch ciężko. Z rozpaczy zaczął jeść jeszcze więcej, stając się jeszcze większą kulą. Ze smutku wyrwała go matka, zafundowała mu wlot na Kasprowy wojskowym helikopterem. I tam nastąpiła druga część dramatu, stojąc na Kasprowym poślizgnął się i… się stoczył. Nie jest się trudno stoczyć z góry człowiekowi będącemu regularną kulą. Całe jego szczęście, że nie stoczył się na samo dno.

 

To by było tyle tej historii. Jedynym morałem z niej płynącym jest to, że przez obżarstwo można się stoczyć. Także może lepiej nie popadać w ten jeden z siedmiu grzechów głównych. W pozostałe sześć też chyba lepiej nie.

 

Koniec

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania