Niezręczne uśmiechy

Matylda siedziała na leżaku ogrodowym, popijając lemoniadę ze szklanego słoika.

- Czy ty możesz się trzymać na tym dzyndzlu? - warknął Maksymilian.

Dziewczyna uważnie obserwowała poczynania jego i Jakuba. Usiłowali przyczepić materiałową siatkę do dwóch wciśniętych w ziemię słupów. Zdecydowanie miało to spore wartości komiczne.

- Przestań ciągnąć, bo to rozerwiesz.

- A co mam zrobić, skoro nie dochodzi do haczyka? - zapytał Jakub, desperacko próbując zrozumieć działanie konstrukcji.

- Masz włączyć mózg i domyślić się, że skoro nie dochodzi do haczyka, to znaczy, że coś jest, kurwa, nie tak.

- Zaraz stąd pójdę i sam będziesz to sobie zawieszał.

- No i zajebiście, możesz iść. - Kopeć wzruszył ramionami, mocując się z przezroczystą linką.

- No i super, idę.

- No i świetnie, idź.

Jakub zarzucił trzymaną przez siebie siatkę na głowę przyjaciela, udając się w stronę leżaków.

- Czy ciebie popierdoliło, Majewski?! - krzyknął za nim.

Chłopak nie przejął się tą wściekłością, jedynie wystawiając w jego stronę środkowy palec.

Matylda zsunęła z nosa okulary przeciwsłoneczne, przenosząc je na czubek głowy. Obserwowała ubranego w białe spodenki i granatowy t-shirt chłopaka, zmierzającego powoli w jej stronę.

Jakub usiadł obok, w akompaniamencie siarczystych przekleństw, ciągle walczącego z siatką, Maksymiliana.

Nawiązali niespodziewany kontakt wzrokowy, na co oboje uśmiechnęli się lekko, bardzo szybko go zrywając.

Od czasu pamiętnego grilla minęły dwa dni, a oni nie widzieli się ani razu.

Nowicka po cichu liczyła na poznanie bruneta. W dużej mierze ze względu na to, że byli niejako skazani na spędzanie razem czasu. Nienawidziła niezręcznego milczenia, a obawiała się, że właśnie tak się to skończy. Jak się zresztą okazało - słusznie.

Nie miała jednak pojęcia, czy chłopak w jakikolwiek sposób podzielał jej chęci. Podjęta przez Maksymiliana próba przedstawienia ich sobie zakończyła się fiaskiem, bo Jakub trzasnął drzwiami, zanim zdążyli zamienić ze sobą jakiekolwiek zdanie. Pół godziny później leżał na niej, jakkolwiek źle brzmiało to w jej głowie. Dzieliła ich jednak dość pokaźna zawartość pewnego żołądka.

Kolejnego dnia faktycznie przyszedł do piekarni zacząć od nowa, ale od tamtej pory nie nawiązali ze sobą żadnej dłuższej konwersacji. Jeśli nie liczyć momentu, w którym uratował ją przed ściągnięciem koszulki.

Matylda nie wiedziała, co sądzić o tamtej sytuacji. Ani o samym Jakubie.

- Co to ma symbolizować? - Z rozmyślań wyrwał ją głos Weroniki, która właśnie dołączyła do towarzystwa.

- Ale co? - Maksymilian był już ostro podminowany.

- No... to - odparła, niedbałym ruchem wskazując na siatkę.

Kopeć westchnął poddańczo, odrzucając plątaninę sznurków na krótko przystrzyżoną trawę.

- Mam dość.

- Matyldziu, nie mogłaś mu pomóc? Albo sama tego rozwiesić? Przecież to jest banalne.

- Mogłam - przyznała. - Ale wtedy nie miałabym przyjemności obserwować, jak mój przyjaciel kłóci się z kawałkiem sznura. Żałuj, że cię tu nie było.

Werka parsknęła lekkim śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- Jesteś bezduszna - skwitowała. - Zawieśmy to, bo jego nieporadność już zdążyła mnie zmęczyć.

Woźniakówna niespiesznie podniosła się z miejsca, odstawiając napój na szklany stoliczek. Z ulgą uciekła od boleśnie niezręcznej ciszy, która rozciągała się pomiędzy nią, a Jakubem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania