Niezrzeszona

Barowe krzesło zaskrzypiało złowieszczo, dając do zrozumienia, że dalsze huśtanie się na nim może skończyć się tragicznie. Erin w ostatniej chwili złapała równowagę. Ryzyko się opłaciło – udało jej się zawiesić reklamowy breloczek na czyjejś aktówce.

 

– Czyli pojechałaś tam? – spytała, starając się skupić na rozmowie. Liza westchnęła ciężko i kiwnęła głową.

 

– Musiałam tam pojechać, by się z nim spotkać, czyż nie?

 

– No tak – oprzytomniała. – Przepraszam, już cię słucham, opowiadaj, jak było! Jaki on jest?

 

– Bardzo miły – odparła Liza, próbując zdrapać ze stołu starą naklejkę z jaskrawym napisem PRAWO DO SZCZĘŚLIWOŚCI. – Dobrze się nam rozmawiało.

 

Kelnerka przechodząca obok spojrzała z nieukrywaną irytacją na zabrudzenie z kleju, ale nic nie powiedziała. Erin zadowolona wyjęła z torby nową naklejkę, tym razem większą.

 

– W realu też? – dopytała zdejmując folię zabezpieczającą – Wiesz co się mówi o tych, z którymi dobrze się pisze, są słabi w realu.

 

– Najwyraźniej trafił mi się jakiś wyjątek. Sama byłam zdziwiona.

 

– Widoczne dobrze się kryje. Jeśli tego nie zauważyłaś to znaczy, że jest dobry i nie da sobie ściągnąć maski tak szybko. Ale najważniejsze, że ci się spodobał. Jest zabawny? – spytała takim tonem, jakby to była najważniejsza cecha mająca przesądzić o jakości znajomości.

 

– Nie bardzo – przyznała – a właściwie nie wiem, bo nie było okazji, żeby sprawdzić. Mało żartowaliśmy, ale za to powiedział mi dużo o sobie. Stracił rodziców młodo i od dawna musi sobie radzić sam. Dużo przeszedł… ale dobrze sobie radzi – dodała szybko, jednak wiedziała, że nie uratuje sytuacji. Erin zacisnęła usta i postukała palcami w blat. Zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na Lizę wzrokiem zawiedzonej matki.

 

– No pięknie! Gdy tylko zobaczyłam jego zdjęcie z tą ponurą miną, to wiedziałam, że coś jest z nim nie tak. Może jeszcze mi powiesz, że to Anhedonista?!

 

– Nie rozmawialiśmy o tym, kto do jakiej sekty należy. I wcale nie jest ponury… – dodała urażona.

 

– Jak możesz? Nie czytasz tego, co kleję? Niedługo odbiorę z drukarni nowe foldery promocyjne, to dam ci kilka. Nasza organizacja przeprowadziła badania, w których wykazano, że rodziny Anhedonistów i innych tego typu marud częściej chorują na raka – oświadczyła i prychnęła gniewnie. – Poświęcają im tyle sił, że organizm słabnie. Jak można, już na pierwszej randce wylewać na człowieka całe swoje życie?!

 

– On wcale na mnie nie wylał życia, tylko rozmawiał – zapewniła Liza. – Nie wolno nam rozmawiać?!

 

– O! – Uniosła gwałtownie palec wskazujący. – Właśnie od tego wszystko się zaczyna. To znana taktyka, gdy im powiesz, żeby przestali, odpowiadają, że to tylko rozmowa. Tak jakby nie mogli zostawić kwaśnej miny w domu. Po co się z tym obnosić przed całym światem i wciągać niewinnych ludzi w swoje problemy? Od tego, że sobie z tobą pogadał nie zrobiło się mu lepiej, jedynie ty poczułaś się tak źle jak on. Z jednej zasmuconej osoby zrobił dwie. Moje serdeczne gratulacje!

 

– Zejdź z niego! Jacob po prostu opowiedział mi o swojej przeszłości, to nic złego. Nie dostanę od tego raka. – Liza parsknęła wymuszonym śmiechem. – Skończ wąchać klej do plakatów!

 

Erin była już czerwona ze złości, ale dalej serdecznie się uśmiechała. Lisa w myślach przywołała obraz mordercy z ostatnio oglądanego thrillera, ale zaraz stwierdziła, że są w miejscu publicznym i na pewno nic jej się nie stanie. Poza tym koszulka z najnowszej kolekcji gadżetów Ruchu Szczęśliwości była biała i Erin nie mogła ryzykować zniszczenia jej, bo drugą oddała Lizie, a nie miała więcej darmowych sztuk.

 

– Ta rozmowa zaburzyła moje wibracje – powiedziała w końcu, przygładzając i tak idealnie zaczesane do tyłu i spięte w kucyk włosy.

 

– No nie – Liza zrezygnowana potarła dłońmi twarz. Dobrze wiedziała, co to oznacza. – Następnym razem nic ci nie powiem, jak ma się tak kończyć.

 

– Przykro mi. Muszę ochłonąć, bo inaczej wpadnę w błędne koło rozpaczy. Prawa przyciągania nie oszukasz. Przywołuję dobro, przywołuję szczęście – zaczęła powtarzać i chwyciła kubek ze swoją kawą. – Spotkamy się, gdy twój facet przestanie łamać podstawowe prawa człowieka albo gdy zmądrzejesz. Cześć!

 

– Cześć – beznamiętnie odparła Lisa. Dopiła swoją kawę w samotności i ruszyła w drogę powrotną do domu.

 

*

 

Gdy ruch szczęśliwości po raz pierwszy wyszedł z internetu i przedstawił swoje postulaty na jednym słupie z ogłoszeniami w środku stolicy, wszyscy myśleli, że to jakiś artystyczny performance. Liza dalej odnosiła takie wrażenie, gdy słuchała wywodów przyjaciółki. Hasło „prawo do szczęścia, prawem człowieka” brzmiał dla niektórych jak złośliwość, Erin jednak zafascynowała ta idea. Od trzech lat kleiła plakaty, znaczki i banery wszędzie, gdzie się pojawiła i starała się wprowadzić w życie każdy postulat organizacji, która z biegiem czasu zyskiwała coraz większe poparcie. Ciężko było nie pokochać ruchu, gdy grupa uśmiechniętych aktywistów pytała czy naprawdę chcesz się pogrążyć w wiecznym nieszczęściu, czy może wolisz dołączyć do nich i budować nowy, lepszy świat.

 

Podobnie jak pozostali członkowie, uważała prawo do szczęścia za tak ważne jak nietykalność osobista czy prawo stanowienia o sobie. Osoba, która mąciła dobre samopoczucie dokonywała według Ruchu Szczęśliwości przestępstwa podobnego do kradzieży lub pobicia. Przestępca mógł uszkodzić ciało, a Anhedonista zatruwał innym myśli, psuł nastrój, mógł wpędzić w chorobę, a nawet doprowadzić do śmierci, ale o śmierci członkowie ruchu nie rozmawiali, toteż to słowo rzadko pojawiało się na ulotkach. Nie chodzili też na pogrzeby, chyba że były urządzone w stylu radosnym, z muzyką i śpiewem.

 

Liza uśmiechnęła się pod nosem, gdy przekroczyła próg mieszkania. Za uwagę o kleju dwa tygodnie absolutnego braku kontaktu miała jak w banku.

 

*

 

– Może pójdziemy do kina? – zaproponował Jacob, gdy parę dni później wędrowali bez celu po mieście. Noc była ciepła, więc nie mieli ochoty szybko wracać do domu.

 

– A jest coś ciekawego? Ostatnio nie śledzę nowości, a szkoda mi czasu na słaby film.

 

– Na pewno coś się znajdzie. Trzeba korzystać, póki czas. Słyszałaś, że Ruch Szczęśliwości chce rozszerzyć listę tematów wrażliwych? Niedługo na dramat wojenny będzie można wejść tylko wieczorem, do małej sali.

 

Liza odsunęła się i spojrzała na niego niechętnie.

 

– Nie wierzę, ty też? Chyba będę musiała w końcu się zapisać, bo każdy kogo znam do nich należy.

 

– Och, ja wcale tam nie należę – sprostował.

 

– Nie?

 

– Nie wiem z kim musiałbym się zamienić na rozum, żeby poprzeć tę grupkę radosnych idiotów – dodał z uśmiechem. – Drukują swoje śmieci, wszędzie to przyczepiają, aż można dostać świra. A ta akcja z filmami to już jawne uderzenie w wolność słowa. No powiedz, nie mam racji?!

 

– Trochę masz – przyznała. Zdała sobie sprawę, że bawi się włosami, więc przestała to robić. – Pewnie ten pomysł odbije im się czkawką. W ogóle to jak oni zamierzają to przeprowadzić? Muszę zapytać Erin.

 

– Kogo?

 

– Taką jedną znajomą aktywistkę. Na pewno będzie o tym wiedziała coś więcej.

 

– Jeśli chcesz poznać prawdę, to nie pytaj aktywistów – poradził. – Oni mówią to, co im każą przewodniczący. – Jacob zdał sobie sprawę, że znajoma mogła wpłynąć na poglądy Lizy, więc po chwili zapytał ostrożnie. – Co o nich w ogóle sądzisz?

 

– O Ruchu? – dopytała, a on kiwnął głową. – Mam wrażenie, że kiedyś wyjdą z mojej lodówki. Ta moja koleżanka nie rozmawia ze mną, bo wspomniałam jej, że nie masz rodziców. Oczyszcza atmosferę, czy coś.

 

– Nie atmosferę – poprawił – nastój. Oczyszcza energię, żeby jak najszybciej odciąć się od negatywnych emocji. I jak się z tym czujesz? – drążył temat, wyraźnie chcąc znów coś powiedzieć.

 

– Bardzo ją lubię, ale gdy nie należała do Ruchu, lepiej nam się rozmawiało.

 

Jacob uśmiechnął się i pokiwał głową, jak gdyby spodziewał się usłyszeć te słowa.

 

– Ja bym na twoim miejscu uważał. Potem będzie tylko gorzej. W końcu postawi ci ultimatum: albo dołączysz do nich, albo koniec z waszą znajomością.

 

– Dużo wiesz, jak na niezrzeszonego – podchwyciła – zastanawia mnie skąd?

 

– Nieważne. To gorsza historia niż ta o domu dziecka, więc nie będę ci opowiadał.

 

– Nie powiem nic Erin – obiecała – i tak zobaczę ją dopiero za tydzień.

 

– Nie tylko Erin. Nikomu nie możesz o tym wspominać – ostrzegł – inaczej oskarżą cię o anhedonię i powieszą.

 

Liza zareagowała wymuszonym uśmiechem, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie żartował. Zeszli w małą, ciemną alejkę. Jacob dalej nie zwalniał. Zatrzymał się dopiero przed piekarnią, nieopodal swojego domu.

 

– Czy to naprawdę konieczne? – zapytała i odetchnęła głęboko. Ciężko jej było dotrzymać mu kroku, gdy miała wrażenie, że idzie tak, jakby chciał ja zgubić. – Jeżeli nie chcesz mówić, nie musisz.

 

– Cicho! – upomniał ją i rozejrzał się jeszcze raz. – Dobra, możemy iść. Gdy wejdziemy na korytarz, nie mów nic. Mam nadzieję, że żaden z moich sąsiadów się nie nawrócił.

 

Liza niechętnie weszła do bramy i udała się za nim na szóste piętro w całkowitej ciemności. W końcu potknęła się i chciała zapalić światło, ale Jacob stanowczo zabronił jej tego robić.

 

– Zaczynam żałować, że cię w ogóle o to pytałam. Chyba z Erin wąchacie ten sam klej – stwierdziła, gdy wpuścił ją do mieszkania. – Ona uważa, że od rozmawiania można dostać raka, a ty, że grupa dzieciaków ze strzeżonego osiedla cię powiesi za to, że coś powiesz! Nie obraź się, ale to po prostu śmieszne!

 

– Tak ci się tylko wydaje.

 

– Nie. Ja to widzę. Mnie też denerwują ich hasła o wiecznej pozytywności, ale nie ma się czego bać. Nikt cię nie zabije, co najwyżej obrazi się na parę dni.

 

Jacob zdjął swoją kurtkę i wziął od dziewczyny płaszcz. Powiesił je obok lustra. Jego ręka w pewnym momencie dotknęła gładkiej tafli. Zatrzymał się i zamarł bez ruchu, na moment.

 

– Mnie nie zabiją, ale to nie zmienia faktu, że mają krew na rękach. I o tym właśnie jest moja historia. – Spojrzał Lizie prosto w oczy. – Wiem o nich więcej niż przeciętny niezrzeszony. Jestem Anhedonistą. – Uśmiechnął się wymuszenie. – Z kolei moja przyrodnia siostra była aktywistką Ruchu, podobnie jak ta twoja koleżanka.

 

– Była? – podchwyciła Liza. Kiwnął głową w odpowiedzi.

 

– Zaczęło się niewinnie. Też ciągle mówiła śmieszne rzeczy o szczęściu, ograniczała kontakty, potem wykonywała te ich ćwiczenia, obkleiła pokój plakatami i kupiła sobie taśmy na twarz.

 

– Erin nie ma żadnych taśm na twarzy – przerwała mu stanowczo, ale zaraz przypomniała sobie, że kiedyś widziała je w sklepie internetowym, za który odpowiedzialna była jej przyjaciółka.

 

Jacob wsłuchał się w dźwięki otoczenia. Jakiś sąsiad, najprawdopodobniej piętro wyżej, śmiał się nieustannie.

 

– Ponoć śmiech, nawet taki sztuczny pomaga im podnieść wibracje i przyciągać pozytywną energię – wyjaśnił – tak samo jak uśmiech. Fake it till’ you make it. Taśmy miały rozciągać mięśnie twarzy, żebyś mogła uśmiechać się nawet w trakcie snu – wyjaśnił i palcami wykrzywił usta w karykaturalnym uśmiechu. Liza parsknęła.

 

– Ponoć zrezygnowali z nich dlatego, że u paru osób spowodowały zmarszczki. Teraz sprzedają jakieś maski do mięśni twarzy, ale Erin jeszcze jej sobie nie zamówiła.

 

– To praktycznie to samo – stwierdził.

 

– Dalej nie rozumiem – przyznała – czy te taśmy i śmiechy zrobiły coś twojej siostrze?

 

– Nie taśmy. – W jego głosie dało się wyczuć nutę zniecierpliwienia. – To Ruch sprawił, że odcięła się ode mnie, rodziny i całego świata. Irina nigdy nie miała tak radosnego usposobienia, jakiego wymagały od niej władze organizacji, więc nie zaszła w jej szeregach daleko. Próbowała pracować nad sobą, ale pewnej jesieni odkryła, że nie potrafi się już cieszyć. Nie pomagały taśmy ani ćwiczenia, więc postanowiła zwrócić się o pomoc do jedynych ludzi, z którymi miała w tamtym czasie kontakt.

 

– Do innych członków – dokończyła Liza, a chłopak kiwnął głowa i zacisnął usta w wąską linię. – A oni pewnie ją odcięli i nazwali Anhedonistką.

 

– Próbowaliśmy wszystkiego. Prośbami, groźbami, płaczem, krzykiem i zwykłą rozmową chcieliśmy namówić ją, żeby do nas wróciła. Mówiliśmy jej, że jeśli tylko zdecyduje się nas do siebie dopuścić, pomożemy jej uporać się ze wszystkim. Nie chciała nawet o tym słyszeć. Przez parę miesięcy wyła ze śmiechu, aż w końcu zabiła się, bo nie potrafiła czuć prawdziwego szczęścia. – Westchnął ciężko, szybko ukrył ból za maską oziębłości i dodał: – Dalej sądzisz, że przesadzam? Moją siostrę zabił Ruch Szczęśliwości i nikt nie poniósł za to konsekwencji. Gdyby nie nakładli jej głupot do głowy, gdyby nie ignorowali tego, że potrzebowała pomocy, to by jeszcze żyła.

 

Liza jak w transie wymruczała zdawkowe kondolencje, a później zapadła długa cisza, którą ciężko było przerwać.

 

– Czemu tego nigdzie nie zgłosiliście?

 

– Zgłosiliśmy. Trzeba było sobie umilić czas po pogrzebie. Beznadziejna sprawa, to nie było morderstwo, tylko samobójstwo, do którego żaden z aktywistów jej nie namawiał. Nie było listu. Nic nie mogliśmy zrobić. Mówiłem, że to ostra historia – dodał, widząc wyraz twarzy swojej rozmówczyni. – Lepiej pilnuj tej swojej koleżanki. Mogę ci w tym pomóc, jeśli zdecydowałabyś się przyłączyć do Anhedonistów.

 

– Ja… – Liza poczuła wewnętrzny sprzeciw, jak wtedy, gdy Erin złożyła jej podobną propozycję. – Nie wiem. Pomyślę jeszcze.

 

– Byle szybko. Cokolwiek będzie ci mówiła, pamiętaj, że uległa propagandzie niebezpiecznych kłamców. Oni wiedzą, jak manipulować ludźmi podatnymi. Prześlę ci link do naszej strony, tam ludzie anonimowo zgłaszają, jakich krzywd doznali oni i ich bliscy od członków Ruchu. Są też świadectwa osób, które się z tego wypisały i mrożą krew w żyłach. Gdy przyjdzie czas świat pozna prawdę, ale musi być nas więcej.

 

*

 

Gdy Liza jechała autobusem do domu, zadzwonił telefon.

 

Nie spodziewała się ujrzeć na wyświetlaczu numeru Erin. Odebrała sądząc, że to najprawdopodobniej pomyłka.

 

– Cześć. Wszystko w porządku?

 

– Nie jest w porządku! Wysłałam ci przewodnik na temat oczyszczania energii – zaczęła na powitanie – będzie ci potrzebny, bo wpakowałaś się w niezłe bagno.

 

– Ja? A niby w jaki sposób? – zapytała, bardziej by przedłużyć rozmowę niż z faktycznej chęci poznania odpowiedzi na pytanie.

 

– Wyszukałam ładne kwiatki o tym twoim Jacobie. Ty masz rzeczywiście pecha w sprawach sercowych! Wiesz, że on…

 

– Jest Anhedonistą – przerwała, chcąc jasno dać do zrozumienia, że nie potrzebuje protekcjonalnego traktowania. – Nie przeszkadza mi to. Ty jesteś po jednej stronie, on po drugiej, a ja pomiędzy. Uzupełniamy się. Może uda się nawiązać nic porozumienia – zażartowała.

 

– Nie wiesz, o czym mówisz! To nie jest jakiś-tam Anhedonista to vice przewodniczący całego ruchu! Namieszał w głowie tylu naszym, że byś nie uwierzyła! Jest niebezpieczny. Obiecaj, że zerwiesz z nim kontakt!

 

Słysząc ponaglenie w głosie rozmówczyni, dziewczyna mimowolnie zacisnęła zęby.

 

– To moja sprawa z kim się zadaję. On też nie wydawał się zadowolony, gdy mu powiedziałam kim jesteś, a jednak nie porzucę cię z tego powodu. Jestem niezrzeszona – przypomniała – lepiej się pogódźcie z tym. Oboje.

 

– Znajdź sobie jakiegoś szeregowca, jak tak bardzo chcesz kogoś z ich grupy, ale nie vice przewodniczącego! Reszta twoich znajomych mnie nie obchodzi! Parę spotkań i przejdziesz na ich stronę, a tego bym nie przeżyła.

 

– Pomyślę o tym – zbyła ją w ten sam sposób co Jacoba przed godziną. – Przerwałaś swoje oczyszczanie tylko z tego powodu?

 

Oczywiście, że nie tylko. Okazało się, że było coś jeszcze, ale Erin długo kluczyła wokół głównego tematu i nie chciała wyjawić, co naprawdę stanowiło problem. W końcu pękła, gdy Liza zaczęła tracić cierpliwość.

 

– Na początek chciałam cię uprzedzić, że to co powiem, mówię tylko w celach informacyjnych, bo zapytałaś. Nie mam zamiaru cię obarczać – wyrecytowała. – Mój dziadek umarł. Przepraszam, naprawdę nie powinnam.

 

– O Boże! Bardzo ci współczuję. – Liza w pamięci przywołała obraz niskiego, starszego mężczyzny z pooraną zmarszczkami twarzą. Często go widywała, zanim Erin dołączyła do Ruchu. Lodowaty kolec przeszył jej serce. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, nawet teatralność z jaką jej znajoma mówiła o śmierci.

 

– Skutek złej energii. Nie tyko tej twojej, ostatnio mi się jej nazbierało.

 

– Przykro mi. Mogę ci jakoś pomóc?

 

– Chyba nie. Prawa przyciągania nie oszukasz. Jeśli masz niskie wibracje, przyciągasz tylko takie rzeczy. Mogłabyś nie wspominać nikomu, że dzwoniłam i rozmawiałam z tobą o tym? – poprosiła – Nie chcę stracić szansy na zrealizowanie projektu i awans.

 

– Jasne – zapewniła – a co to za projekt? Wcześniej nic nie wspominałaś.

 

– Wpadłam na niego w dniu pogrzebu. Gdyby stworzyć przestrzeń, w której nasi ludzie dostaliby pomoc w podniesieniu wibracji, to takim jak Jacob byłoby ich trudniej zwerbować. Nazwałam to Centrum Szczęścia. Byłoby tam wszystko, czego potrzeba, gdy wpadniesz w koło rozpaczy. Pomysł spodobał się na zebraniu regionalnym i już w następnym miesiącu będziemy zbierać fundusze.

 

– Pierwszy raz podoba mi się coś od was – stwierdziła i przełożyła telefon do drugiej ręki. – Dobrze, że w końcu cię docenili. Znaczy, że no… awansujesz?

 

– Robiąc szkic projektu myślałam trochę o sobie – wyznała nieśmiało Erin. – Chciałabym dać społeczności to, czego sama potrzebuję… tak mnie jakoś naszło.

 

– Gdy już skończysz swoje oczyszczanie, mogę ci pomóc w realizacji tego pomysłu – zaproponowała. Wszystko, co pachniało szczerą rozmową, bez zasad narzuconych przez Ruch było warte poparcia.

 

– Cieszę się. Twoja opinia jest ważna, bo mówisz za niezrzeszonych. Może to przekona część tej najbardziej niezdecydowanej grupy. A może kiedyś uda się dotrzeć do Anhedonistów – rozmarzyła się. – To już nie jest obrażanie się na ludzi, to poważna sprawa. Ratujemy życie…

 

– Dziadek byłby z ciebie dumny. – Liza nabrała głęboko powietrza, przygotowując się na złożenie tej jakże skandalicznej propozycji: – Wiem, że oczyszczanie jest ważne, ale jeśli chciałabyś się spotkać, to pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Możemy odwiedzić jego grób.

 

Przesadziła. Wiedziała o tym zanim Erin zdążyła się odezwać. Milcząc czekała na odpowiedź, zastanawiając się, co na wszystkie świętości strzeliło jej do głowy.

 

– Zgłupiałaś? Nie mogę! – syknęła ze złością i rozłączyła się.

 

*

 

Zanim Jacob skończył opowiadać Lizie o Centrum Szczęścia, kawa kompletnie wystygła. Dziewczyna miała już pewność, że do końca spotkania nie poruszą już żadnego innego tematu. Próbowała zainteresować go nowym filmem, ale wydawał się głuchy ba wszystko, co nie wiązało się z Ruchem.

 

– Dasz wiarę? Prawdziwy ośrodek prania mózgów. Dziwię się, że to w ogóle będzie legalne. Nie wiem kogo ta sekta musiała przekupić, ale nie uda im się zamknąć ust każdemu. A w ogóle to osoba odpowiedzialna za ten projekt to Erin Camino. Czy to nie jest przypadkiem twoja znajoma?

 

– Owszem – przerwała – a ja to popieram. Głównym problemem ruchu jest to, że zapominają o ludziach w imię swojej idei. Erin chce nagiąć zasady, dla dobra członków. To właśnie tego im brakowało!

 

– Dałaś się podejść jak dziecko! – zadrwił. – Nie zdziwiło cię, że będą tam w pierwszej kolejności wysyłać neutralnych i takich jak ja? To będzie pralnia mózgów, dla osób, które zaczną logicznie myśleć. – Zmarszczka na jego czole pogłębiła się, gdy próbował ukryć zdenerwowanie. – Trzeba to powstrzymać!

 

– Czemu? A może powinniśmy pozwolić im działać? – Liza dalej broniła pomysłu przyjaciółki. – Nic złego się nie stanie. A jeżeli coś zrobią, to przedsięwzięcie jest na tyle duże, że ktoś na pewno się tym zainteresuje. Ruch straciłby poważanie i reputację, a jego przeciwnicy udowodniliby, że od początku mieli rację. Sami mogliście wpaść na podobny pomysł. Co? – przerwała, widząc jak na nią spojrzał.

 

– Nie chodzi o to kto ma rację, a kto nie, tylko o ratowanie ludzi! Nie dziwię się, że niezrzeszona jak ty tego nie pojmuje, skoro nie widzisz nic złego w zadawaniu się z tak niebezpieczną osobą jak Erin. Pewnie za kilka tygodni wciągnie cię do swojej sekty!

 

Liza powoli dopiła kawę i zjadła małe ciasteczko, które dostała w gratisie po okazaniu karty stałego klienta.

 

– Nawet nie wiesz, jaką mam wielką ochotę was sobie przedstawić. Różni was światopogląd, ale oboje wąchacie ten sam klej.

 

Jacob westchnął głęboko i zacisnął na moment pięści i zastanowił się, jak ubrać w słowa to, co chciał przekazać.

 

– Nie oczekuję, że mi pomożesz – odparł w końcu – wiem, że to nie twoja walka. Niektórzy uważają, że jeśli ktoś nie jest z nami, staje się automatycznie wrogiem, ale ja tak nie sądzę. Wy neutralni jesteście potrzebni. Pilnujecie, żeby to wszystko nie rozpadło się na kawałeczki. Ale ja tak nie mogę! Musze pomścić swoją siostrę i powstrzymać to szaleństwo. Nie pomagaj – podkreślił – ale przynajmniej nie przeszkadzaj. A ja zrobię to, co należy.

 

Lizę przeszedł dreszcz. Złowrogie, brzmiące jak groźba słowa odbiły się echem w jej głowie.

 

– A co zrobisz? – Kiedy nie usłyszała odpowiedzi, gwałtownie poderwała się z miejsca. – Nie dam ci skrzywdzić Erin!

 

– Jeżeli mi przeszkodzisz, znaczy że jesteś po stronie Ruchu – oświadczył.

 

– Jasna cholera, czy możesz przez chwilę nie wspominać o tym pieprzonym Ruchu? Ty zwariowałeś! Masz obsesję! – krzyknęła, gdy wstał i ruszył w jej stronę. Ludzie dookoła słuchali zaciekawieni i pokazywali ich sobie palcami, więc Jacob poprosił, by wyszła z nim na zewnątrz. Z niechęcią poszła za nim.

 

– Chyba sama masz paranoję, bo nie mam zamiaru robić krzywdy twojej koleżance. Chodzi mi o to, by dotrzeć do źródła. Erin ktoś wciągnął. Ten ktoś jest moim wrogiem, nie ona. Jeżeli nie znajdziemy innej drogi, to trzeba będzie posunąć się do radykalnych rozwiązań… ale nikt tego nie chce – zapewnił.

 

*

 

– Odbierz. – Liza mruczała do siebie jak w transie, chodząc tam i z powrotem przed domem Erin. Był już wieczór, więc w jej pokoju paliło się światło. – Odbierz, tu chodzi o twoje życie. Wiem, że tam jesteś.

 

Nagrała pięćdziesiąt wiadomości głosowych, w przerwie między dobijaniem się do drzwi. Jej słowa odbijały się od grubej ściany milczenia.

 

– Miałaś rację! – W akcie ostatecznej desperacji zaczęła krzyczeć. – Słyszysz? Miałaś rację! Możesz w końcu na mnie spojrzeć?! – Odkaszlnęła, gdy zaczęło ją drapać w gardle. Kątem oka zauważyła, że ktoś wysiada z samochodu i zmierza w jej stronę. Dziadek Erin.

 

– Oj, to na nic. Nie przeszkadzaj jej teraz. Pracuje – oświadczył z dumą.

 

– Niech pan do niej zadzwoni i powie, że… – Dziewczyna nie dokończyła. Zamarła w kompletnym szoku, zapominając nawet o oddychaniu. Gdy zakręciło jej się w głowie oprzytomniała.

 

– Chwila moment. Ona… Ona mi powiedziała, że pan nie żyje! – wyjąkała.

 

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech zadowolenia.

 

– Oj tak – jej rozmówca potwierdził zadowolony.

 

– Co „oj tak”?! O co w tym chodzi?! Cholera jasna!

 

– Oj, co w tym trudnego do zrozumienia? To strategia marketingowa dla nowego projektu – wyjawił – nic wielkiego. Gdy ktoś znajomy zadaje dużo pytań, mówimy, że chodziło o drugiego dziadka. Ale bez obaw, wtedy też daje efekty.

 

– Co? – wykrztusiła, niemal już blada z gniewu Liza. W odpowiedzi dostała od strategii marketingowej ulotkę.

 

– Oj, dobrze zadziałało! Zobacz: poczułaś, że robi dla ciebie wyjątek w swojej rutynie oczyszczania, dzwoni, dzieli się, wtajemnicza i od razu chciałaś pomagać! Mieliśmy próbę na stu niezrzeszonych i wyniki są więcej niż zadowalające.

 

Liza stała na chodniku z ulotką w ręce. Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie płakała. Im bardziej wszystko rozumiała, tym gorzej jej było ze sobą. Zacisneła pięść na kawałku papieru pachnącym jeszcze farbą drukarską i ruszyła przed siebie. Tuż przed swoim domem spotkała Jacoba i przeklęła w myślach swoje życie. Niechętnie podążyła w jego stronę, starając się unikać kontaktu wzrokowego.

 

– Hej! Już jesteś obrażona? Nie zrobiłem nic Erin – wypalił, gdy chciała go ominąć i iść dalej.

 

– Skoro już tu przyszedłeś, mogę cię o coś zapytać? – Utkwiła w nim wzrok. Chłopak kiwnął głową i wyjął ręce z kieszeni.

 

– Proszę bardzo.

 

– Twoja siostra naprawdę umarła? – Liza nie chciała o to pytać, ale nie dała rady się powstrzymać. – Czy to była strategia marketingowa?

 

– Dopóki nie jesteś po naszej stronie, nie mogę ci wyjawić nic o strategiach – odpowiedział surowo. To wystarczyło. Nie potrzebowała wiedzieć więcej. Odwróciła się i odsunęła od niego z pogardą.

 

– Gratuluję. Trochę naciągana ta historyjka, ale mimo to prawie mnie nią kupiłeś.

 

– Nie próbowałem cię wcale kupić, skąd ci to przyszło na myśl?

 

Uśmiech, nawet wymuszony, podnosi wibracje i łagodzi nerwy. Akurat w tej chwili, Lizie przypomniało się jedno z najbardziej irytujących haseł głoszonych przez Ruch Szczęśliwości. Bez słowa wcisnęła Jacobowi ulotkę. Skrzywił się, widząc dobrze znane im obojgu logo.

 

– Co to?

 

– Projekt inspirowany twoją osobą. Mówiłam ci, że oboje wąchacie ten sam klej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajkopisarz 06.10.2021
    Dobre. W świcie ostrego podziału każdy niezrzeszony ma przerąbane, bo zawsze znajdzie się między dwiema sunącymi na niego ścianami i zostanie starty w proch i pył.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania