noc ma dziś kieszenie pełne szeptów
na dnie ulicy
ktoś zgubił cień o smaku rdzy
i teraz błąka się on w górę,
jakby chciał wrócić do właściciela,
który dawno wyparował z własnej historii.
latarnie wiszą krzywo,
jakby je powiesił człowiek
z drżącymi rękami
i niewypowiedzianą winą w gardle.
idę —
a asfalt mięknie pod stopami,
z każdym krokiem bardziej przypomina
język ogromnego zwierzęcia,
które śniło mnie
na długo przed tym,
zanim zaczęły istnieć ulice.
z okien domów spływa światło,
lepkie jak melasa,
przykleja się do moich myśli
i ciągnie je w dół,
tam, gdzie czas uczy się chodzić
na czterech nogach.
w bramie spotykam starą kobietę
bez twarzy —
twarz trzyma w dłoni,
złożoną na czworo,
jakby przed chwilą wyjęła ją
z kieszeni płaszcza.
– to tylko rekwizyt —
mówi do mnie ustami, których nie ma,
— prawdziwe miny zostawiam w domu,
żeby się nie zużyły.
i znika,
zostawiając po sobie zapach wątpliwości
i dźwięk, którego nigdy wcześniej
nie wypowiedziano na głos.
nad dachami
księżyc przysiada na antenie telewizyjnej
i udaje ptaka,
ale ja widzę, jak drży —
bo wie,
że świt przyjdzie go zdemaskować.
a noc…
noc tylko wzrusza ramionami,
których przecież nie ma,
i z kieszeni pełnych szeptów
wyciąga jeden dla mnie:
„nie wszystko, co żyje w ciemności,
chce wyjść na światło.
czasem światło nie jest gotowe.”
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania