Noelia
- Dlaczego to zrobiłeś?! – wrzasnęłam do Wojtka ile sił w płucach.
- Widziałaś, co o tobie napisali? – spojrzał na mnie jak na obłąkaną. – Wcześniej byłaś ćpunką, teraz robią z ciebie szmatę!
- Może, ale nie powinieneś był! Po tym nie dadzą mi żyć… – zamartwiałam się, przemierzając dookoła hotelowy apartament, w którym tymczasowo mieszkałam.
Ludzie mówią, że pieniądze szczęścia nie dają. A ja powiem inaczej: pieniądze dają szczęście, jeśli masz je z kim wydawać. Wojtek na pewno taką osobą nie był. Nie interesowała go góra pieniędzy, jaką dostawałam za każdy koncert. Widziałam po nim, że męczył się w naszym związku, och jak mocno dawał mi to odczuć w ostatnich dniach! Miał dosyć spania na walizkach i przenoszenia się w różne części Europy tylko dlatego, że obiecał mi, iż pojedzie ze mną w tournée, żebyśmy mogli być razem.
Poszłam do łazienki, słysząc jak złapał wazon z kwiatami i cisnął go w najbliższą ścianę. Zawsze był narwany i nienawidził, gdy kończyłam rozmowę wyjściem z pokoju, zamykając się na jego argumenty.
Spojrzałam na owalną, marmurową wannę w trzydziestometrowej łazience. Czekała mnie aromaterapeutyczna kąpiel z hydromasażem, przygotowana przez personel hotelu. Rozebrałam się i weszłam do środka, rozkoszując ciszą.
Byłam dwudziestosześcioletnią milionerką, uwięzioną we własnej ambicji, aby zostać numerem jeden na świecie. Póki co, wychodziło mi to nieźle – mój ostatni kawałek „Love” piął się na szczyty list przebojów w dwudziestu ośmiu państwach.
Musicie wiedzieć, że zaistnieć w świecie nie jest ciężko. Wystarczy nawet banalna piosenka o tekście łatwo wpadającym w ucho. Ciężko jednak się w tym świecie i na ustach ludzi utrzymać. A ja nie chciałam być zapomniana, marzyłam, aby przejść do historii muzyki pop jako wspaniała, nietuzinkowa wokalistka.
Jestem z Wojtkiem ponad dwa lata. Wydawałoby się to niedługim okresem czasu, ale dla kogoś takiego jak ja, kto prowadzi specyficzny tryb życia podzielony między muzyką, samolotami, hotelami, a oddanymi fanami, to może dość kolidować z życiem miłosnym. A i nie mogę zapomnieć o paparazzi. Są jak mszyce. To pluskwiaki, występujące masowo, żerujące na drzewach, krzakach, balkonach. I teraz wymyślili, że sypiam z własnym menadżerem, co jak wiadomo, odbiło się czkawką na Wojtku. Szkoda, że nie był osobą, po której taka informacja by spłynęła.
Zamknęłam oczy. Nie byłam szczęśliwa. Czy to przy Wojtku, czy na scenie, pomimo uśmiechu przyklejonego do twarzy, nie czułam się spełniona. Ale co takiego brakowało w moim życiu? Przecież miałam i pieniądze, i zdrowie, i chłopaka. Miałam idealny przepis na życie, więc dlaczego czułam, że to wszystko było mało?
Rozmyślenia przerwał mi Wojtek. Wszedł, wcześniej pukając do łazienki, dzięki czemu zdążyłam się podnieść do pozycji siedzącej.
- Noelka – mruknął smętnie, gdy jego czarna czupryna pokazała się w drzwiach. Nie wiedzieć, po co, przykryłam piersi ręką, aby ich nie zobaczył, choć przecież znał dobrze każdy centymetr mojego ciała. – Spakowałem kilka moich rzeczy do walizki. Wracam do kraju.
Jego słowa nie zaskoczyły mnie. Nie były niczym, czego mogłabym się nie spodziewać. Mimo to do oczu napłynęły mi łzy. Zostanę sama, a nienawidziłam samotności.
- To ostateczna decyzja? – zapytałam. Otworzyłam oczy wpatrując się w niego błagalnie. – Może moglibyśmy…
- Nie – przerwał mi w pół słowie. – Muszę przemyśleć nasz związek. Zrozum. Jesteś cudowną kobietą, tylko wiążąc się z tobą nie wiedziałem, że zwiążę się też z twoim menadżerem, producentem, ochroniarzami, milionem fanów i fotografami, którzy podglądają nas wszędzie. To mnie przerosło. Nie chcę cię ograniczać, kocham cię, dlatego muszę odejść.
Brednie – pomyślałam. Co za facet odchodzi od ukochanej dla jej dobra? Po prostu chcesz mieć wymówkę.
- Idź – szepnęłam. – Idź, nie będę cię zatrzymywać. – Zanurzyłam się trochę w wodzie, tak, że dotykałam ją już brodą. – Jeżeli nie chcesz walczyć o nasz związek to akceptuję twoją decyzję, tylko już nie wracaj – to, że szeptałam było gorsze niż gdybym podniosła głos. Przez to jednak, że będąc na scenie i wydobywając z gardła jak najwięcej mocy, oszczędzałam go w każdej innej możliwej sytuacji.
- Nie wrócę – obiecał, po czym zniknął za drzwiami.
Wiedziałam, że to był koniec. Nie przyjęłabym go z powrotem, nawet gdyby mnie błagał na kolanach. Duma nie pozwoliłaby mi na danie mu drugiej szansy. Słyszałam jak krzątał się po pokoju hotelowym, zabierając swoje rzeczy, po czym ostatecznie hałas umilkł. Kiedy wyszłam z łazienki po Wojtku nie było śladu.
Tego wieczora połknęłam masę tabletek nasennych, po których usnęłam w łóżku jak niemowlę.
W ciągu dwóch tygodni paparazzi udało się sfotografować chyba wszystkie momenty słabości, gdy zapłakana przemieszczałam się z lotniska do lotniska i od jednego hotelu do drugiego. Tylko na scenie, czułam się wolna. Dla fanów, którzy czekali cierpliwie na mój koncert, w deszczu i w skwarze, zawsze pojawiałam się promieniejąc, mimo że w środku krzyczałam z rozpaczy.
Czy wiecie, że naukowcy odkryli, iż to, co czyni nasze życie w pełni satysfakcjonującym, to nie pieniądze i sława, jak większość osób obstawia, a dobry, udany związek z partnerem? No więc z racji tego, że właśnie zostałam jego pozbawiona, uważam, że to niesprawiedliwe, iż część ludzi odnajdzie tą swoją drugą połówkę na tym wszechświecie, a inni nie i ta część nieszczęśników będzie skazana albo na dalsze poszukiwania, albo na życie w samotności. Ja nie mogę być sama. Nie wytrzymałabym sama tylko ze sobą.
Lęk przed samotnością zawdzięczam rozwiedzionym rodzicom. Będąc jedynaczką, z ambitną matką Polką i ojcem, temperamentnym Hiszpanem, przyrzekłam sobie już jako nastolatka, że nie chcę powielić schematu naszej rodziny – gdzie kłótnie i wyzwiska były na porządku dziennym. Mawiałam, że znajdę mężczyznę, z którym będę dzielić wszystkie smutki, radości, żale i nadzieje, że będę z nim na dobre i na złe, póki śmierć nas nie rozłączy.
Na razie takiego mężczyzny nie spotkałam. Może gdybym nie była piosenkarką i nie kochałabym śpiewać, mój związek z Wojtkiem miałby prawo bytu. Niestety, zasmakowałam już życia na scenie w blasku reflektorów. Sława liczyła się teraz dla mnie niemal tak mocno jak założenie rodziny.
Po tournée wróciłam do kraju. Miałam tam czas i możliwości, aby odpocząć od życia na walizkach, był to miesiąc w miarę względnego spokoju.
Mieszkałam w kupionym przeze mnie trzystumetrowym apartamencie, na ostatnim piętrze na warszawskim Mokotowie. Przepych w moim mieszkaniu był namacalny, każda rzeźba, każdy dywan i mebel był najwyższej jakości. Szkoda tylko, że z tych sześciu sypialni, pięć stało pustych.
Z dniem pierwszym maja, kiedy spojrzałam w lustro, postanowiłam coś zmienić w swoim życiu. Właściwie, to postanowiłam zmienić siebie. Wezwawszy moją osobistą fryzjerkę i makijażystkę, Gabrysię, poleciłam jej zrobić wszystko, żebym tylko nie przypomniała siebie.
Na fotelu spędziłam około dwóch godzin, ale efekt był powalający. Przed przemianą byłam śniadą blondynką o piwnych oczach – tak, wiem, dziwne połączenie, ale taka powstałam po rodzicach z odmiennych narodowości. Po przemianie stałam się śniadą czarnulką (peruka była idealna, sama nie zauważyłabym podstępu) o niebieskich oczach (soczewka kontaktowa to cudowny wynalazek XX wieku!). Do tego doszły ubrania, których normalnie nigdy bym nie założyła – zwykłe dżinsy z prostą granatową bluzką.
Będąc gwiazdą pop ubierałam się modnie, bo zakupy albo robił za mnie znawca modowy, albo po prostu projektant szył na miarę dla mnie. Założenie niewyszukanych ubrań, będąc piosenkarką było foux pas. Każdy mój ruch i wyjście na ulicę był śledzony przez paparazzi, którzy „zmuszali mnie” do przemyślanych wyborów codziennych i wieczorowych stylizacji.
Gabrysia spisała się na medal. Wiedziałam, że mogłam na nią liczyć. I choć o nic nie zapytała byłam pewna, że w środku skręcała się z ciekawości, dlaczego pragnęłam wyglądać jak inna osoba. Dlaczego nie chciałam być sobą? Przecież to było fanaberią…
Ale właśnie tak miało być. Miałam wyjść na miasto i nikt miał mnie nie rozpoznać. Żaden człowiek, żaden zagorzały fan nie podbiegnie z kartką i długopisem po autograf. Zwyczajne życie. Chciałam ponownie, po tych kilku latach bycia sławną piosenkarką, stać się anonimowa i zasmakować prywatności.
Na początku czułam się dziwnie wychodząc z wieżowca. Nie chodziło o przeszkody, bo żadnych nie napotkałam, tylko o spojrzenia ludzi, które, zgodnie z moim założeniem były nieobecne. Ludzie mijali mnie wpatrzeni w swoje komórki, na ulicę, na trąbiące w godzinach szczytu samochody; ich oczy wędrowały wszędzie, ale nie zaszczycały mnie spojrzeniem dłużej niż kilka sekund. Nie rozpoznawali mnie.
Dopiero kiedy uśmiechnięta zaczęłam pewniej poruszać się po ulicy, przyciągnęłam uwagę. Racja, zapomniałam, że samotnie idąca kobieta nie może śmiać się do samej siebie. To wzbudza podejrzenia. Od razu spoważniałam, tracąc zainteresowanie.
Nie wgłębiając się w analizę tego ciekawego zjawiska, zgodnie, z którym ludzie poruszają się po mieście przeważnie zgarbieni z zerową mimiką twarzy, przypominającą bardziej posągi aniżeli ludzi z trzydziestoma mięśniami twarzy, wkroczyłam do metra. Oto nadeszła chwila prawdy.
Tak blisko obcych mi osób mogłam stać jedynie w tej pędzącej kolei elektrycznej. Z racji godzin szczytu przyciśnięta byłam z przodu przez jakąś korpulentną kobietę z siatkami w rękach, a z tyłu czułam wżynające się dłonie gestykulującej dziewczyny, która głośno rozmawiała z przyjaciółką o kosmetykach, które niszczą skórę.
Na całe szczęście nikt nie zawołał mojego imienia i nikt nie przeciskał się po autograf, więc uznałam to za sukces. Gabrysia przeszła samą siebie, obiecałam sobie dać jej premię za tak udaną przemianę.
Próbowałam podpatrzeć, co robili pasażerowie. Oprócz gaduł, była grupa ludzi wyobcowanych – czytali oni książki, gazety czy artykuły w notebookach. Część z nich była ewidentnie przemęczona – usypiali na siedzeniach, a niektórzy, niesamowite!, potrafili nawet zamknąć oczy na stojąco. Była jeszcze jedna grupa osób – telefonowi gracze. Gejmerzy stukali palcami w odmóżdżające gry, w których jedynym celem było bieganie po planszy rysowanym ludkiem. Niektórzy z nich stawiali też pasjansa-pająka, układali sudoku bądź grali w szachy.
Na stacji Metro Politechnika wsiadło najwięcej osób. Na całe szczęście wysiadła korpulentna kobieta z siatkami, więc dzięki zwolnionemu miejscu mogłam przejść do tyłu, pozwalając wejść do pociągu nowym podróżnym. Jednym z nich był ważniak w garniturze, który ledwo zmieścił się wraz z kolegą przed sygnałem zwiastującym zamknięcie drzwi.
- Jak przytulnie – skwitował głośno, przez co kilka osób koło mnie odwróciło się w jego stronę, ostentacyjnie gapiąc się na mężczyznę. Rozmawiające dziewczyny, które teraz stały obok, zaśmiały się pod nosem z komentarza nowego współpasażera, a reszta, lekko się uśmiechnęła. Ja również podniosłam odrobinę kąciki ust ku górze. Był to najmilszy fragment dziesięciominutowej jazdy metrem.
Zastanawiając się, gdzie docelowo iść, zadecydowałam, że zaraz przesiądę się do drugiej linii metra i wysiądę na Nowym Świecie. Tam skoczę do kawiarni, bądź do jakiegoś sklepu. Oczywiście o wiele łatwiej byłoby gdybym miała koleżankę od serca, z którą mogłabym teraz wyskoczyć na miasto w przebraniu, ale niestety życie w ciągłym biegu, z pieniędzmi, które zawracają głowę niejednemu, mi na to nie pozwalało.
Odkąd stałam się milionerką, co miesiąc rozczarowuję się z powodu dawnych znajomych, którzy oczerniają mnie w brukowcach, bądź z powodu nowych, którzy przyjaźnią się ze mną jedynie dla potencjalnych zysków. Światem rządzi mamona i dopiero teraz zaczęłam doceniać prostolinijnego Wojtka, który niczego ode mnie nie żądał. Jak ciężko znaleźć taką osobę…
Gdy metro zatrzymało się na stacji Świętokrzyska, wypchnęłam się z tłumu. Wraz ze mną wyszedł ważniak z kolegą. Dopiero teraz zauważyłam, że nie miał założonego garnituru – tylko ciemną marynarkę i formalne spodnie, na które Wojtek nigdy by nawet nie spojrzał, bo były według niego zbyt „pedalskie”.
Przez to, że szli za mną myślałam, iż mnie rozpoznali. Obwiałam się, że zaczęli mnie śledzić. Moja chora wyobraźnia wyraźnie szeptała mi, że powinnam zawrócić, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam. Trafiłam na peron, gdzie od razu nadjechał pociąg. Wskoczyłam do środka i usiadłam na wolnym miejscu. Niestety, przysiedli się obok.
- Ja cię chyba skądś znam – usłyszałam słowa bruneta skierowane w moją stronę. Spojrzałam na drzwi, które umożliwiłyby mi ucieczkę, ale było za późno. Właśnie się zamknęły.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania