Norymberga - mroczna strona Bawarii

Bawarski Wałbrzych

W sierpniu 2015 roku znów wybrałem się do Niemiec. Jaki cel? Spełnić marzenia, czyli zobaczyć kolejne miejsca historyczne związane z III Rzeszą. Docelowo wybrałem się żeby spędzić 2 tygodnie w Monachium, ale stąd jest już tylko 170 km, czyli 2 godziny drogi do miasta, które kiedyś było symbolem triumfu i upadku nazizmu. To miasto nazywa się Norymberga. Zanim tu przyjechałem myślałem, że Norymberga okaże się pełnym życia miastem o imponującej historii. I trochę się zawiodłem. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą kwestię.

 

Między Norymbergą a Monachium jest taki kontrast jak między Wałbrzychem a Wrocławiem. Wrocław i Monachium to miasta, które prawie nigdy nie śpią. Zawsze coś tam się dzieje. W dobrym tego słowa znaczeniu, a nie, że kogoś zamordowali. Natomiast zarówno w Norymberdze, jak i Wałbrzychu wieczorem klimat robi się wisielczy. Ulice pustoszeją, wychodzą jacyś dziwni ludzie i mam tu na myśli ścisłe centrum. Tak więc dobrze zrobiłem, że wpadłem tu z Monachium zaledwie na 2 dni. Zobaczyć co chciałem i spadać. I pomimo że Norymberga może przytłaczać, to dla pasjonatów historii jest tu wiele fascynujących obiektów do zobaczenia. O tym będzie w tym poście.

 

Dzień 1

 

Wyjazd z Monachium

Główny dworzec autobusowy (ZOB) w Monachium mieści się koło Hackenbruecke, znaczy mostu. Łatwo tu dotrzeć naziemną koleją, która we wszystkich krajach niemieckojęzycznych nazywa się tak samo: S-bahn. Dotarłszy na dworzec kupuje bułki na podroż i wsiadam do Flixbusa - międzymiastowego autokaru. Sporo śpię w podróży. Autobus z Monachium do Norymbergi jedzie coś ponad 2 godziny.

 

Norymberga – szara i ciężka

Takie jest moje pierwsze wrażenie i jeszcze spotęgowane pochmurnym, chłodnawym i wkrótce deszczowym dniem. Wszędzie naokoło ciężkie, ciemne gmaszyska. Nie powinni budować tych budynków z tak ciemnego budulca, bo można od tego dostać depresji.

 

Mijam kolejowy dworzec główny, który przytłacza, ale też jednocześnie budzi pewien respekt swoim ogromem. Zmurszały i stary z zewnątrz, ale w środku: nowoczesność. Chciałem zobaczyć budynek z bliska i w przejściu podziemnym próbowała mnie zaczepić jakaś cygańska albo inna imigrancka patologia, chcąca wyłudzić pieniądze. Korzystali z okazji, momentu słabości gdy zajęty byłem jedzeniem bardzo smacznej, ale i absorbującej bułki serowej.

 

Norymberga ma też metro. I bywa ono bardzo fotogeniczne. W jednym miejscu pociąg jedzie pod ziemią, ale tunel zlokalizowany jest w takim podcieniu, między łukami, tak że go widać z ulicy. Gdzie indziej wejście na stacje jest w starej, wysokiej wieży. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Niektóre wejścia są tak ukryte, że tylko symbol ‚U’ pozwala je odnaleźć. Ładnie jest to wkomponowane w zabudowę i super wyglada.

 

Zaraz koło dworca znajduje się też charakterystyczny, lekko zgięty, długi budynek. Teraz mieści się tu główna siedziba poczty, kiedyś był tu dom gościnny NSDAP. Bywał tu Goering. Na miejscu były udogodnienia wykraczające poza swoją epokę jak na przykład klimatyzacja.

 

Warto też wspomnieć o kolejnym budynku zwanym ‚Deutsche Hof’. Współcześnie mieszczą się tu luksusowe mieszkania, a kiedyś był tu hotel na wypasie, rezydował tu Hitler i nawet mial tu swój balkon do pozdrawiania i przemawiania do tłumów.

 

Pomniki upamiętniające ofiary nazizmu - kiedyś i teraz

Idąc wzdłuż murów miejskich mijam interesujące pomniki. Pierwszy upamiętnia ofiary gangu neonazistów, którzy zamordowali w całych Niemczech między rokiem 2000 a 2007 kilku Turków, jednego Greka jak to można rozeznać z imienia i nazwiska oraz niemiecką policjantkę - Michèle Kiesewetter. Następnie pomnik upamiętniający planowo wymordowanych przez niemieckich nazistów Cyganów i Sinti.

 

Słynne ustawy norymberskie

W 1935 roku w Niemczech wprowadzono tzw. ustawy norymberskie, regulujące między innymi takie sprawy jak nowa flaga III Rzeszy, ale przede wszystkim wyłączające z praw obywatelskich miejscowych Żydów z conajmniej 50% żydowskim pochodzeniem, Cyganów oraz czarnoskorych - o ile tacy w ogóle wtedy w Niemczech byli.

 

Przypadkiem natrafiam na miejsce gdzie na sesji wyjazdowej Reichstag, czyli parlament uchwalił te rozwiązania. Z dawnego narodowosocjalistycznego ośrodka kultury śladu już nie ma. W jego miejscu postawiono jakieś nowe szkaradztwo, w którym mieści się ‚kasa zdrowotna’.

 

Pałac Sprawiedliwości

Będąc w Norymberdze, nawet nie za bardzo interesując się historią warto odwiedzić Pałac Sprawiedliwości. To tu właśnie miał miejsce słynny proces przywódców III Rzeszy przed Miedzynarodowym Trybunalem Wojskowym. Nazistów sądzono w tym miejscu z kilku powodów. Jednym z nich była infrastruktura, celowo nienaruszony przez Amerykanów budynek sądu, spore więzienie. Osądzono najważniejszych niemieckich i austriackich nazistów jak szefa lotnictwa Goeringa, nominalnego zastępcę Hitlera - Hessa, wojskowych Keitla, Jodla, gubernatora okupowanej Polski Franka i wielu innych. W sumie 21 podsądnych. Sekretarza Hitlera Martina Bormanna sądzono i skazano na śmierć zaocznie.

 

Miało być tych międzynarodowych procesów więcej, ale że alianci coraz bardziej się ze sobą kłócili, to do tego nie doszło. Póżniej w tym miejscu odbyło się jeszcze 12 mniej znanych procesów, w których sądzili jedynie Amerykanie. Z tak zwanych ‚amerykańskich procesów’ ważne były między innymi procesy lekarzy czy Einsatzgruppen, czyli grup SS operujących na tyłach frontu i mordujących głównie ludność cywilną.

 

Powoli gasł powojenny ‚entuzjazm’ do sądzenia i surowego karania zbrodniarzy. Powodem takiego podejścia była rozpoczynająca się ‚zimna wojna’ między komunizmem a światem zachodnim oraz przejmowanie sądownictwa przez samych Niemców. Niemcy nie zdenazyfikowali swojego aparatu sprawiedliwości i tak jak współcześnie w Polsce miało to bardzo duży wpływ na sprawiedliwe osądzanie złych ludzi z poprzedniego systemu.

 

Bilet do ‚Justizpalast’ kosztuje normalnie 5 euro, ale udało mi się wejść jako student za 3. W cenę wliczony jest ‚audioprzewodnik’. Najpierw koniecznie chcę zobaczyć słynną salę numer 600, która współcześnie nadal służy do sądzenia młodocianych przestępców. Miałem szczęście, że akurat nie było wtedy żadnych rozpraw. W porównaniu z latami 40-tymi XX wieku ta sala jest teraz nieco pomniejszona, ale nadal idzie łatwo rozpoznać jej charakterystyczny wystrój. Zwiedziwszy ją idę na wystawę poświęconą procesowi. Jak to u Niemców dużo pisemnego edukowania, mało eksponatów, ale wystawili między innymi skrzynkę na akta, same akta procesowe oraz oryginalną lawę oskarżonych. Z ciekawszych dla mnie informacji jest wspomnienie sprawy zbrodni katyńskiej, jak to Sowieci próbowali na tym procesie zwalić winę za swoją zbrodnię na Niemców. W imię nietrwałego sojuszu czterech mocarstw nie oskarżono nikogo i po prostu wyciszono cały temat.

 

Kebab kurczakowy na talerzu z frytkami

(Hohnchen doner Teller mit Pommes) za 6 euro

Zbliża się koniec tego bylejakiego pogodowo, ale i tak ciekawego pierwszego z dwóch dni w Norymberdze, więc idę na posiłek za dzisiejszy dzień. Najlepiej i najtaniej człowiek najada się kebabem. Tradycyjnie zamawiam talerz mięsa kurczakowego w picie z frytkami. Przeciętne jedzenie, ale ważne że się najadłem na wieczór i nie zatrułem.

 

Hotel Leonardo

Dzień jest bardzo zimny jak na połowę sierpnia. Termometr uliczny wskazuje zaledwie 13 stopni. Cały czas pada mniejszy i większy deszcz. Melduję się w zabukowanym już wcześniej Hotelu Leonardo, położonym w nie za ciekawie wyglądającej okolicy. Niedaleko są tory kolejowe i kominy jakiejś fabryki.

 

Chińczyki jak to Chińczycy stoją w recepcji i robią zamieszanie. Wszystko trzeba im kilka razy tłumaczyć. Fajne tu mają krzesła w tym hotelu. Takie w stylu gotyckim albo psychodelii Davida Lyncha.

 

Co do mojego pokoju to lepszy jest niż ten w Monachium. Swoistym rytuałem w hotelu ‚Leonardo’ jest jeden cukierek położony na łożku. Znaczy pościel zmieniają. No i są też darmowe napitki jak woda mineralna i saszetki z herbatą i kawą.

 

Wieczor na starym mieście (Altstadt)

Godzina 19ta, ściemnia się. Deszcz przestał padać. Idę na pobliską dzielnicę staromiejską, trochę się przejść i poczuć klimat o zmroku. Norymberga jest kolejnym gotyckim miastem, które odwiedziłem po Toruniu i Canterbury. Tu jednak nastrój stylu jest potęgowany posępną atmosferą, niczym w ‚Walking In My Shoes’ Depeche Mode. Albo i gorzej.

 

Tuż obok murów miejskich koło ‚kobiecej’ bramy (Frauentor) znajduje się dzielnica rozpusty. Można ją łatwo poznać po podświetlonych w charakterystycznym stylu oknach. Podobnie jak w Amsterdamie. Tyle że tam to miejsce tętniło życiem, a tu jakbym kible poszedł oglądać. Niemiło tu, a może i być niebezpiecznie. Jak człowiek tu łazi, a tym bardziej robi zdjęcia, to jest jak na świeczniku. No i jest tabliczka, która zakazuje zarówno zdjęć, jak i przebywania tu dzieci i młodzieży.

 

Spaceruje trochę jeszcze po starych uliczkach, docieram do rynku. Wszędzie pochyłe dachy. Takie są bardziej nordyckie. Gdy rządził tu Hitler to wyburzano domy, które odstawały od normy, albo nosiły słowiańskie czy żydowskie naleciałości. Dziś w to miejsce Niemcy promuja tolerancje poprzez pomniki na rynku ku czci gejów, chorych na AIDS, ale też rozpaczają nad wypędzonymi ze wschodu. Zostawiam sobie dokładniejsze zwiedzanie na następny dzień i zawijam do hotelu spać. Może jutro wyjdzie Słońce i to miejsce będzie bardziej znośne. Jeszcze zanim zasnąłem w moim pokoju, usłyszałem głośny hałas, coś jakby jeden samochód walnął w drugi. A niech się mordują. Byle mi tu nie weszli.

 

Dzień 2

Następnego dnia budzę się 8:30. Przespałem budziki w telefonie, ale na szczęście

od rana trwa jakieś wiercenie. Załatwiam formalności związane z wymeldowaniem się z hotelu i idę znów na miasto. Dziś chce wyjechać poza centrum. Konkretniej na miejskie błonia, na których niemieccy naziści stworzyli budowle tak monumentalne, że potrzeba byłoby atomówki, żeby to w pełni ‚zrekultywować’.

 

Tramwajem za miasto

Spod hotelu jadę tramwajem numer 6 do przystanku Doku-Zenter za 1.80 euro. Lepsze tu mają opcje biletowe niż w droższym Monachium. Żaden tam bilet na 4y przystanki, ale tańszy, 60 minutowy, co jest dość długim czasem do wykorzystania.

 

Centrum Zjazdów - Muzeum i Koloseum

Po około 30 minutach jestem na miejscu gdzie odbywały się wielkie zjazdy partii nazistowskiej. Ludzie zjeżdżali tu z całych Niemiec na wielki narodowy piknik. Bo nie tylko na parady i przemówienia, ale na zwiedzanie miasta, nadużywanie alkoholu, tradycyjnej lokalnej kiełbasy, dań jednogarnkowych i jak to mówił Stroop Moczarskiemu w ‚Rozmowach z katem’ na spoufalanie się ludzi z różnych warstw społecznych. Delikatnie ujmując.

 

Najpierw zwiedzam muzeum do którego znów udaje mi się wejść jako student za 3 euro. Wystawa w porównaniu z tą w Pałacu Sprawiedliwości jest olbrzymia, mnóstwo zdjęć, trochę eksponatów jak na przykład książka Hitlera ‚Mein Kampf’ z 1940 roku czy stare monety.

 

Warto też podejść na specjalny taras widokowy, z którego można zrobić piękne zdjęcia centrum kongresowego, takiego hitlerowskiego Koloseum na 50 tysięcy ludzi. Norymberga miała być jednym z pięciu tak zwanych ‚Miast Fuehrera’ obok Linzu, Hamburga, Berlina i Monachium, więc nie żałowano tu betonu.

 

Koloseum nigdy nie ukończono, ale nawet w tej formie, w której przetrwał robi wrażenie. Budowano je z typowo niemieckim pedantyzmem. Miejsce to ma na przykład tak dobrą akustykę, że można w nim przemawiać bez mikrofonu. Nagrywam sobie echo obiektu tak jak kiedyś to robiłem w berlińskim studiu Hansa, w dawnej SS-mańskiej sali balowej. Po wojnie Niemcy do dziś nie umieją wykorzystać potencjału tego obiektu. Na jego terenie znajduje się półdziki parking, zwalono jakieś rupiecie, stoją jakieś karetki i inne takie. Oprócz muzeum, znajduje się tu jedynie sala prób należąca do miejscowej orkiestry symfonicznej.

 

Wielka ulica, stadiony i jezioro na odpadki

Koloseum jest położone bardzo malowniczo nad jeziorem. A idąc dalej widzę kolejne mniejsze i większe zbiorniki wody stojącej. Pomiędzy nimi znajduje się tak zwana ‚Grosse Strasse’, czyli dosłownie ‚wielka ulica’. Miały tu odbywać się przemarsze wojskowe. Niestety-stety zbudowano tego tylko nieco ponad 1 kilometr, wiec ciężko byłoby wojsku się rozmaszerować i mogliby powpadać do wody. Po wojnie Amerykanie używali tego miejsca jako dodatkowy pas startowy dla samolotów.

Miejsca tu jest na tyle, że można zrobić chociaż jakiś festyn na otwartym powietrzu

i właśnie widzę tu rozkładanie albo składanie imprezy o nazwie ‚Volksfest’, czyli Festyn Ludowy.

 

W pobliżu miał też znajdować się olbrzymi Stadion Niemiecki na 400 tysięcy widzów. Żeby lepiej dać odczuć skalę obiektu to tylko wspomnę, że nawet współcześnie nigdzie na świecie nie ma takiego molocha. Co najwyżej w Korei Północnej, ale i to na jedynie 150 tysięcy. Co do stadionu niemieckiego to nie idzie znaleźć żadnych śladów tego imponującego projektu, bo w jego miejscu z powodu podchodzenia wód gruntowych powstało jezioro - Silbersee, czyli srebrne. Dobrze jest je podziwiać z brzegu, ale nie wchodzić do wody, bo przez wiele lat zwalano w to miejsce różne odpady. W okolicy ostał się jedynie mniejszy stadion, kiedyś dla Hitlerjugend, a teraz dla miejscowego klubu piłkarskiego.

 

Zeppelinfeld, czyli słynny plener

No i w końcu docieram do miejsca, które rozpozna nawet totalny ignorant, jeśli ma w domu telewizor. Jestem w miejscu gdzie stoi słynna trybuna dla notabli partyjnych i samego Adolfa oraz są pola, na których różne formacje pozdrawiały swojego wodza. Mi zapadł w pamięć na przykład salut dla robotników, czy dla młodzieży.. Jak powiedział sam Hitler w ‚Mein Kampf’: ‚kto zdobędzie młodzież, zdobędzie przyszłość’.

 

Część trybuny została rozebrana, ale nadal emeryci robią sobie zdjęcia w miejscu gdzie stał Wódz. Kiedyś też na szczycie budynku była wielka swastyka. Amerykanie zorganizowali sobie defiladę na jej tle a potem wysadzili w powietrze.

 

SS-mańskie koszary

Wracam z pola w stronę tramwaju i drałując jeszcze tak na odległość 1-2 przystanków w mieście zwiedzam sobie z zewnątrz dawne koszary SS. Po wojnie służyło to Amerykanom i tak było aż do lat 90-tych XX wieku. Niemcy po odzyskaniu terenu, zrobili sobie w tym miejscu urząd ministerialny do spraw imigracji i uchodźców.

 

Stare Miasto po raz drugi

Wracam znów do centrum Norymbergi. Tym razem tramwaj numer 6 zmienił na pętli numer na 9 i jeszcze krótszą trasą jedzie do dworca głównego i starego miasta. Na starówce atrakcji jest od liku. Pokrótce je wspomnę, a rozwinę trochę moją opowieść o tych miejscach, które mnie osobiście interesują.

 

Turm der Sinne = Wieża Zmysłów to taka tandetna atrakcja dla wyciągania pięniędzy z rodziców dzieci, Dziecko zamiast demolować sklep spożywczy, bo musi się rozwijać, może przyjść tutaj.

 

W tym mieście mieszkał też renesansowy malarz Albrecht Duerer. Norymberga to raj dla jego fanów. Artysta ma tu swój pomnik, podwórko jego imienia, muzeum w jego dawnym domu, a nawet znajduje się tu jakiś dedykowany mu lokal gastronomiczny.

 

Starówka norymberska ma swój urok, choć są sympatyczniejsze miejsca na świecie. Po tych wąskich ulicach paradowali naziści, przechodzili przez most Karlsbrueckę, Fleischbrueckę, Trodelmarkt, Spitalgasse, po Bergstrasse paradowało SA i SS. A kilka wieków wcześniej włóczył się tu Kaspar Hauser, rozsławiony między innymi w filmie Wernera Herzoga. Hauser był nieco upośledzonym umysłowo człowiekiem o nieznanym pochodzeniu. Spekulowano, że może być potomkiem królewskim, arystokratą, chłopskim wyrzutkiem albo po prostu oszustem. W każdym razie dzięki swojej oryginalności przeszedł do historii, choć gdyby żył za czasów Hitlera to prawie na pewno skończyłby w komorze gazowej na przykład na zamku Hartheim.

 

Grubelbunker - bunkier udający budynek

Norymberga jest dość mocno ‚przekopana’ jeśli chodzi o podziemia. Pod miastem jest wiele tuneli, schronów używanych kiedyś do chowania dzieł sztuki: własnych czy skradzionych i dla ludzi uciekających przed bombardowaniem miasta. Ciekawą sprawą jest to, że pomimo tego, że alianci w czasie wojny praktycznie zrównali z ziemią miejscową starówkę to niewiele tu było ofiar śmiertelnych nalotów.

 

Bardzo ciekawą atrakcją są bunkry udające normalne budynki. Jeden z nich stoi na obrzeżach starego miasta. Aktualnie służy jako zwykły blok mieszkalny z oknami i wszystkimi udogodnieniami dla mieszkańców.

 

Katharinenkirche - ruiny kościoła

Ostatnią dużą atrakcją, którą odwiedzam drugiego dnia w Norymberdze są ruiny byłego dominikańskiego kościoła Świętej Katarzyny. Alianci niszczyli go w latach 1943-45, a po wojnie, ku pamięci nie został on już odbudowany. Czasami odbywają się tu koncerty.

 

Do autobusu

Zwijam się już do autobusu do Monachium przechodząc przez plac Willy’ego Brandta, byłego kanclerza RFNu. Sam Willy siedzi sobie na ławce. W Polsce zasłynął on przede wszystkim z podpisania pierwszego porozumienia polsko-zachodnioniemieckiego o uznaniu granicy na Odrze i Nysie. W związku z tym kanclerz ma nawet swój pomnik w Warszawie.

 

Do Monachium docieram wczesnym wieczorem. Wracając S-bahnem do hotelu zmagam się jeszcze z tutejszą płatnością za przejazd. Nie chce mi się wyjmować gotówki a moja karta płatnicza nie działa w maszynie biletowej. Tak wiec jadę na gapę wysiadając co stacje, bo kontrole są tu częste. Miałem szczęście. Kontrolerzy wsiedli już gdy wysiadłem na stacji przy moim hotelu.

 

Podsumowanie

Te 2 dni w Norymberdze były dla mnie wartościowo spędzonym czasem. III Rzesza i historia to moje wielkie pasje, ale w Monachium jest więcej do zobaczenia. Norymberga jest unikatowa jeśli chodzi o architekturę i okres nazistowski, ale nie jest to jak dla mnie miejsce, do którego bym chętnie wrócił.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania