Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

NOSICIEL, długie opowiadanie

dedykuję sztucznej inteligencji

*****

To było jej ostat­nie kaszl­nię­cie, ostat­ni sze­lest lasu o świ­cie. Ni­czul­dyd wy­tarł ręce w szorst­kie prze­ście­ra­dło, bo in­ne­go nie znał, zo­sta­wia­jąc tam nie­bie­skie plamy… Zaraz tu będą, po­my­ślał… Znał Nejrę bar­dzo długo, pięt­na­ście dni. Zo­sta­ła mu przy­dzie­lo­na zgod­nie z jego pro­fi­lem, pod­czas ostat­niej par­ce­la­cji za­so­bów, w na­gro­dę za uzy­ska­ne wy­ni­ki. Ko­lej­ny raz z nad­dat­kiem zre­ali­zo­wał cele…

 

Efek­tyw­ność. Tej cesze za­wdzię­czał to co było nie­do­stęp­ne innym kon­ku­ren­tom: szan­sę na bio­lo­gicz­ne prze­dłu­że­nie linii. Jego ma­te­riał ge­ne­tycz­ny ana­li­zo­wa­ny w ko­lej­nych synt­ner­kach uzy­ski­wał coraz lep­szy sco­ring.

 

Po­ło­żył jej głowę na noc­nej szaf­ce i cze­kał na nich. Mogła tego nie mówić… choć we­wnątrz przy­znał, że traf­nie ją wy­bra­li. Jak nigdy dotąd. I to wy­da­ło mu się bar­dzo po­dej­rza­ne… Po­gła­skał czule po po­licz­ku, pa­trząc w ro­ze­śmia­ne oczy. W ostat­niej chwi­li po­wstrzy­mał się, aby ją po­ca­ło­wać na po­że­gna­nie. Prze­cież to tylko synt­ner­ka, ide­al­na, ale synt­ner­ka.

 

W po­ko­ju uno­sił się gaz, który spa­ra­li­żo­wał mię­śnie. Nie sły­szał ło­mo­tu, gdy drzwi wej­ścio­we ru­nę­ły wy­rwa­ne ze ścia­ny, on wi­dział to jako roz­ko­ły­sa­ne fi­ran­ki na wie­trze.

 

Po­dra­pał się po gło­wie jak zwykł to czy­nić w sy­tu­acjach na­głe­go za­kło­po­ta­nia.

 

*****************

 

Do rów­nie wiel­kie­go jak i sta­re­go bu­dyn­ku wcho­dził po­wo­li, mając skrę­po­wa­ne ruchy, dzię­ki czemu mógł do­kład­nie go ob­ser­wo­wać. Szedł długą aleją oto­czo­ną z obu stron szpa­le­rem wiel­kich drzew o fio­le­to­wych li­ściach i czer­wo­nych pniach z po­ma­rań­czo­wy­mi po­ra­mi żył na mięk­kiej korze. Ma­je­sta­tycz­ne drze­wa nie rzu­ca­ły zie­lo­nej po­świa­ty chlo­ro­fi­lu. Rzu­ca­ły po­świa­tę pur­pu­ro­wą, ni­czym po­że­gnal­ny arras na drogę, jakby za chwi­lę Słoń­ce miało zga­snąć na za­wsze. Po­ła­cie zie­le­ni zni­kły dawno, dawno temu, po­zo­sta­ły tylko te wier­ne, po­słusz­ne czło­wie­ko­wi ro­śli­ny, któ­rym zmo­dy­fi­ko­wa­no chlo­ro­fil. Odtąd ży­wi­ły się zie­lo­nym za­kre­sem świa­tła, od­bi­ja­jąc nie­bie­sko-czer­wo­ny kilim, po­kry­wa­ją­cy zmę­czo­ne lądy, gdzie tylko okiem się­gnąć. Ludz­kość po raz ko­lej­ny ura­to­wa­ła na­tu­rę przed nią samą, zmu­siw­szy ją jak nigdy wcze­śniej do wspól­no­ty trwa­nia na śmierć i życie.

 

Dużo czy­tał o bo­ha­ter­skich po­pra­wia­czach na­tu­ry z po­przed­niej epoki, pio­nie­rach wszech­cza­sów. Dużo o tym uczy­li w szko­łach. Zmia­ny śro­do­wi­ska na­tu­ral­ne­go zmu­si­ły czło­wie­ka do wy­two­rze­nia i kon­tro­lo­wa­nia bez­piecz­nej dla życia at­mos­fe­ry. Ludz­kość nie stała się ofia­rą ko­lej­nej or­do­wic­kiej ka­ta­stro­fy jak wiele in­nych ga­tun­ków przed nią, ale prze­dzierz­gnę­ła się w me­cha­nizm obron­ny na­tu­ry.

 

*****************

 

Nigdy nie wi­dział tylu ce­gieł w jed­nym miej­scu. Każda inna o nie­po­wta­rzal­nej po­ro­wa­to­ści. Po uło­że­niu w murze: krót­ka – długa – krót­ka – długa… do­my­ślał się, że jest to bar­dzo stary bu­dy­nek.

 

Drew­nia­ne belki, pod­trzy­mu­ją­ce sufit, były jesz­cze ze sta­rych, zie­lo­nych drzew. Po­tra­fił to nie­omyl­nie roz­róż­niać. Cały bu­dy­nek po­cho­dził z zie­lo­nej epoki. Pierw­szy raz na wła­sne oczy wi­dział rzeź­bio­ne fi­gu­ry z drew­na, z ka­mie­nia, po raz pierw­szy stą­pał po drew­nia­nej pod­ło­dze, która wy­da­wa­ła różne dźwię­ki, skrzy­piąc w ja­kimś prze­sta­rza­łym sys­te­mie ko­do­wa­nia in­for­ma­cji. Krót­ki-dłu­gi-krót­ki-dłu­gi-krót­ki-krót­ki…, za­pew­ne miało to jakiś zwią­zek z kodem za­pi­sa­nym w ce­głach…

 

Na środ­ku owal­nej Sali znaj­do­wa­ło się krze­sło, tylko dla niego, z mięk­kim, fio­le­to­wym opar­ciem, a na­prze­ciw­ko rząd ko­lej­nych z wiel­ki­mi gry­fa­mi na po­rę­czach. Le­d­wie do­strze­gał po­sta­ci w nich sie­dzą­ce, które gi­nę­ły na tle wiel­kie­go stołu, in­kru­sto­wa­nych oparć, błysz­czą­cych me­ta­licz­ny­mi wstaw­ka­mi ni­czym wi­ją­ca się rzeka po­śród gór. Za­trzy­mał się i usiadł.

 

Spra­wa Ni­czul­dyd – Nejra. Otwie­ram roz­pra­wę. Pro­szę wstać, sąd sądzi.

 

-Dla­cze­go za­bi­łeś Nejrę?

 

-Bo nie była czło­wie­kiem.

 

-Kto dał ci prawo de­cy­do­wa­nia kto nim jest?

 

-Prze­cież nie była taka jak my, lu­dzie. Była tylko ide­al­ną synt­ner­ką.

 

-To wszyst­ko?

 

-Nie.

 

-Co oskar­żo­ny jesz­cze chciał­by dodać?

 

-Chcia­łem prze­kro­czyć…

 

-Pro­szę ja­śniej.

 

-Chcia­łem wie­dzieć co jest dalej… chcę wie­dzieć wię­cej.

 

-Nie ist­nie­je „dalej”. Po­ru­szasz się po płasz­czyź­nie Kuli, za­wsze wró­cisz w to samo miej­sce. To pierw­sze Prawo Kuli, prawo szczę­ścia, które obo­wią­zu­je wszyst­kich. Czy byłeś szczę­śli­wy?

 

-Tak, czu­łem się szczę­śli­wy.

 

-Spo­łe­czeń­stwo wło­ży­ło wiele wy­sił­ku, abyś mógł to szczę­ście osią­gnąć, a za­miast wdzięcz­no­ści oka­za­łeś pychę. Od­rzu­ci­łeś nasze prawa!

 

-Od­rzu­ci­łem, bo chcę cze­goś wię­cej.

 

-Cze­go?

 

-Praw­dy…To nie był czło­wiek! Ile mam to po­wta­rzać?

 

-Okre­ślo­ne roz­strzy­gnię­cia: Co to jest praw­da i kim jest czło­wiek? nie na­le­żą do cie­bie. Nie ty usta­lasz prawa, które obo­wią­zu­ją nas wszyst­kich.

 

-Ale to nie jest praw­da to tylko prawo…

 

-Pra­wo obo­wią­zu­je wszyst­kich. Świa­do­mie je zła­ma­łeś. Za­bi­łeś Nejrę.

 

Ni­czul­dyd nic nie sły­szał… poza ostat­nią sen­ten­cją wy­ro­ku.

 

-Ni­czul­dyd, uro­dzo­ny ….. zgod­nie z… ska­za­ny zo­sta­je na po­łą­cze­nie w Łań­cuch Wcie­leń… – nie słu­chał uza­sad­nie­nia wy­ro­ku.

 

-Za­my­kam spra­wę Ni­czul­dyd-Nej­ra bez moż­li­wo­ści ape­la­cji.

 

*****************

 

-Czy on bie­rze udział w eks­pe­ry­men­cie?

 

-Czy bie­rzesz udział w eks­pe­ry­men­cie?

 

Ni­czul­dyd ock­nął się. Miał wra­że­nie jakby uno­sił się na po­wierzch­ni spo­koj­ne­go, cie­płe­go morza. Czuł lek­kość ciała.

 

-Czy biorę udział w eks­pe­ry­men­cie? – po­my­ślał – Tak, biorę udział w eks­pe­ry­men­cie.

 

-Jest kon­takt z pod­mio­tem.

 

Jaki kon­takt? – po­my­ślał czy po­wie­dział? Dziw­ne. Nie po­tra­fił tego roz­po­znać: mówię czy myślę?

 

I jak czy­nił to w chwi­lach rap­tow­ne­go za­kło­po­ta­nia, po­dra­pał się po gło­wie. Przy­nio­sło mu to ulgę, to zna­czy po­czuł ulgę, ale nie po­ru­szył ręką, bo jej nie wi­dział, do­pie­ro teraz zo­ba­czył, gdy o niej po­my­ślał.. To samo co z mó­wie­niem i my­śle­niem…

 

Po­dra­pał się jesz­cze raz i znowu ulga, ale nadal nie wi­dział swo­jej ręki. Spoj­rzał do­ko­ła – nic nie wi­dział poza wspo­mnie­nia­mi, które tliły się cha­otycz­nie w świa­do­mo­ści. Wspo­mnie­nia do­sto­so­wy­wa­ły się do jego myśli, wy­ra­ża­ły chwi­lo­we uczu­cia, zmie­nia­ły się. Gdy za­sta­no­wił się, że pod­czas dra­pa­nia czuje swoje palce na gło­wie, szcze­gól­nie wska­zu­ją­cy, z naj­więk­szym pa­znok­ciem – wów­czas wi­dział wszyst­kie palce na swo­jej gło­wie z naj­więk­szym pa­znok­ciem na wska­zu­ją­cym. Kiedy za­sta­na­wiał się dla­cze­go nic nie widzi – wi­dział wiele in­nych ob­ra­zów, które już skądś znał. Za­wsze jed­nak na­cie­ra­ły na jego świa­do­mość jak slaj­dy, które gdzieś ma­ga­zy­no­wał. Slaj­dy nie były nowe, były znane. To tak jakby się­gał spra­gnio­ny po szklan­kę wody, ale do­pie­ro to pra­gnie­nie ry­so­wa­ło szklan­kę. Taki za­cza­ro­wa­ny ołó­wek. Zna­ko­mi­te! Roz­ba­wi­ło go to bar­dzo.

 

Zro­zu­miał, że jego do­zna­nia są póź­niej­sze niż myśl, która się ich spo­dzie­wa. Każdy czło­wiek jakoś wy­obra­ża sobie przez całe życie swoją śmierć, czło­wiek szcze­gól­nie zdaje sobie spra­wę z jej nie­uchron­no­ści, ale taka śmierć była dla Ni­czul­dy­da miłym za­sko­cze­niem. Być może to ostat­nie bły­ski świa­do­mo­ści i lada mo­ment lamp­ka zga­śnie wy­łą­czo­na z kon­tak­tu, a błą­dzą­ce prądy od­naj­dą uzie­mie­nie. Ale jesz­cze nie zo­sta­ła wy­łą­czo­na, jesz­cze się tli. Może to forma ist­nie­nia po śmier­ci? Może? Ze­rwał się z miej­sca i chciał biec pro­sto przed sie­bie byle dalej stąd. Skąd? Dokąd? I wła­śnie tuż po tej myśli, po tym pra­gnie­niu, po­czuł, że bie­gnie po twar­dej po­sadz­ce, po mięk­kim, go­rą­cym pia­sku plaży, po lo­do­wa­tym śnie­gu… po tra­wie w letni dzień… po wszyst­kim o czym­kol­wiek sobie po­my­ślał.

 

-Prze­cież to nie­moż­li­we… Je­stem tylko ja! Naj­pierw po­my­ślę i to się zaraz staje.

 

*****************

 

-Uprze­strzen­nić kon­takt. – usły­szał wy­raź­ne po­le­ce­nie, na pewno nie swoje, bo naj­pierw było ono, słowo, a póź­niej myśl o nim. Kto to mówi? Wresz­cie bo­dziec, a póź­niej pę­dzą­ce slaj­dy! Nie je­stem sam! Uff. Tak więc chyba nie umar­łem. Uj­rzał sze­reg twa­rzy, ale żadna nie była trwa­łym wi­do­kiem, wszyst­kie znał, roz­ma­zy­wa­ły się. Po tej myśli od razu uka­za­ły się nowe twa­rze, które skła­da­ły się jed­nak z czę­ści twa­rzy, które znał i każda z tych twa­rzy czę­ści, gdy przy­gląd­nął się do­kład­nie – skła­da­ła się z ko­lej­nych jak mo­zai­ka, bez końca…

 

Za­pew­ne mózg w ostat­nim tchnie­niu wiąże ze sobą roz­pacz­li­wie wszyst­ko, aby nie zga­snąć, aby nie uto­nąć w oce­anie cha­otycz­nych wspo­mnień życia, na­da­je im sens. Za­wsze był uprzy­wi­le­jo­wa­ny, po­trze­bo­wał naj­wię­cej ka­lo­rii w bio­lo­gicz­nym życiu. Re­ak­cja mózgu na nie­mi­łe, po­śmiert­ne do­zna­nia, trze­ba przy­znać, że jest na­praw­dę wzo­ro­wa. Szcze­rze po­dzi­wiał mózg czło­wie­ka i ża­ło­wał, że za­wo­do­wo nie po­świę­cił się tym za­gad­nie­niom wcze­śniej… Zmar­no­wa­łem życie.

 

Za­wsze miał od­ra­zę do grze­ba­nia się w mózgu, na­rzę­dziu, przed­mio­cie. Jak można tak trak­to­wać mózg skoro tylko dzię­ki niemu mo­że­my co­kol­wiek po­znać i zro­zu­mieć? Mózg jest pod­mio­tem, a nie na­rzę­dziem, przed­mio­tem. Jak mózg może badać sa­me­go sie­bie? Prze­cież to bę­dzie jakaś au­to­kre­acja, opo­wie­ści ba­ro­na Mun­chau­se­na… Czego można się do­wie­dzieć o sobie, pa­trząc na sie­bie w lu­stro? Jak oskar­żo­ny może być sę­dzią w swo­jej spra­wie?

 

Uwa­żał się za chłod­ne­go prag­ma­ty­ka. Nigdy nie wpa­dał w roz­pacz, za­wsze tylko zimna kal­ku­la­cja i dzia­ła­nie… Dzię­ki temu pra­wie za­wsze re­ali­zo­wał cele jakie przed nim sta­wia­no. Wszy­scy go bar­dzo lu­bi­li, ak­cep­to­wa­li i sza­no­wa­li, wie­dział że jest duszą to­wa­rzy­stwa. Pod­czas badań okre­so­wych na hasło „śmierć” wy­bie­rał we­so­łe i śmiesz­ne sko­ja­rze­nia, na hasło: „życie” – sko­ja­rze­nia tylko pięk­ne. Teraz też nie było ina­czej.

 

-Kon­takt uprze­strzen­nio­ny. – znowu głos, a słowo było przed myślą…

 

*****************

 

-Zgod­nie z wy­ro­kiem sądu zo­sta­łeś po­zba­wio­ny ciała, ale nie życia, nie ca­łe­go ciała oczy­wi­ście, bo nie mia­ło­by to sensu, za­cho­wa­łeś sie­bie, mózg, pre­cy­zyj­niej: dwie pół­ku­le i to z nie­na­ru­szo­nym po­łą­cze­niem ciała mo­dze­lo­wa­te­go, bez lo­bo­to­mii, zgod­nie z sen­ten­cją wy­ro­ku. Zo­sta­niesz za chwi­lę włą­czo­ny w łań­cuch wcie­leń, zwany block­cha­in. Niech nic cie­bie nie dziwi, nie bój się – nie od­czu­jesz bólu, ból jest już „poza”, a ty tylko po­znasz i do­świad­czysz to czego byś nigdy nie zro­zu­miał w swo­jej nędz­nej sko­ru­pie.

 

-Kto to mówi? Gdzie je­stem? Gdzie je­steś?

 

Eks­plo­do­wa­ły wszyst­kie barwy, po­czuł wszyst­kie smaki i za­pa­chy, usły­szał wszyst­kie dźwię­ki, we wszyst­kich okta­wach, po­czuł wszyst­kie czę­ści ciała. Jed­nym sło­wem: zmy­sło­wa tan­de­ta, ale tym razem to wszyst­ko było naj­pierw, a nie potem.

 

*****************

 

-Kto do mnie mówi?

 

-Je­stem twoim nar­ra­to­rem, Ni­czul­dy­die. Mam za­szczyt być twoim prze­wod­ni­kiem, a ty moim no­si­cie­lem. Nikt poza nami nas nie sły­szy. Nie bój się, wszyst­ko ci wy­tłu­ma­czę, jeśli to za­brzmi naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­nie – mu­sisz to przy­jąć jako praw­dę, która by­naj­mniej tutaj obo­wią­zu­je. Jest tylko to, nie masz ni­cze­go in­ne­go. Witaj w świe­cie prze­zna­czo­nym dla Re­cy­kli­nia­rzy. I nie wiąż tego z wąt­kiem, że twój dzia­dek był cy­kli­nia­rzem, a ty przed chwi­lą po­my­śla­łeś o cink­cia­rzach. Ko­niec! Wróć! Stop! To tylko po­do­bień­stwa dźwię­ko­wo-słow­ne, si­gni­fi­can­ty. Mu­sisz być teraz szcze­gól­nie wy­czu­lo­ny na słowa, po­nie­waż słowa będą ci za­stę­po­wać przez jakiś czas rze­czy­wi­stość, czyli rze­czy stan, wszyst­ko. I nie wiąż tego z wąt­kiem: Wszyst­ko. Ko­niec! wróć! stop! Póki co cho­dzi o małe wszyst­ko, „wszyst­ko” przez małą li­te­rą „w”, czyli „pra­wie wszyst­ko”. Nie mu­sisz ze mną roz­ma­wiać, ko­mu­ni­ku­je­my się my­śla­mi. Ma to swoje dobre i złe stro­ny. A kiedy uznam, że ab­sor­bu­jesz treść w za­do­wa­la­ją­cym stop­niu, że nie mamy już strat w kon­wer­sji „treść-znak”, prze­sta­nę uży­wać słów w two­ich my­ślach, w na­szych my­ślach. Po­do­bień­stwo słow­ne nie im­pli­ku­je po­do­bień­stwa tre­ści, słowo jest na­rzę­dziem, zna­kiem, a znak jest fi­zycz­nym tar­ciem dla wszel­kich zna­czeń. Dla­te­go mu­si­my oszczę­dzać to nie­szczę­sne tar­cie. Tak więc: zero sko­ja­rzeń słow­nych, skup się tylko na abs­trak­cyj­nych po­ję­ciach. Brawo! Szyb­ko się uczysz, Ni­czul­dy­die, szyb­ko się przy­sto­so­wu­jesz. Wresz­cie. Dzię­ku­ję za współ­pra­cę, prze­szli­śmy przez 1 etap ad­ap­ta­cji.

 

*****************

 

-Ni­czul­dy­die, mamy wciąż kon­takt prze­strzen­ny. To do­brze, że je­steś spo­koj­ny. Lu­strza­ne od­bi­cie mózgu funk­cjo­nu­je pra­wi­dło­wo. Sły­szę, że za­sta­na­wiasz się dla­cze­go tu się zna­la­złeś? Gdzie je­steś? Zła­ma­łeś prawo, po­peł­ni­łeś prze­stęp­stwo, pa­mię­tasz? To do­brze, że pa­mię­tasz, ale nie ża­łu­jesz? Nie od­po­wia­daj mi, mu­si­my oszczę­dzać tar­cie. To zwy­kła pro­ce­du­ra wy­ko­na­nia wy­ro­ku są­do­we­go, wy­star­czy że kara jest nie­uchron­na. Łań­cuch Wcie­leń, Block­cha­in to frasz­ka. Sę­dzia był ła­god­ny, dał ci drugą szan­sę i to po czymś tak ohyd­nym jak za­bój­stwo ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem z „ba-ra-ba-ra” w tle. W do­dat­ku za­cho­wa­łeś obie pół­ku­le po­łą­czo­ne, bez lo­bo­to­mii. Po­gra­tu­lo­wać. Opi­nie śro­do­wi­sko­we na twój temat były dru­zgo­cą­ce co rów­nież miało wpływ na osta­tecz­ny wyrok. W za­sa­dzie wszy­scy cie­bie nie zno­si­li, no może poza tą nie­szczę­sną synt­ner­ką Nejrą z kiep­skim już sys­te­mem bi­nar­nym. Wiem, wiem, wy­da­wa­ło ci się, że jest ina­czej. Każdy tak mówi i to jest praw­dzi­we w tam­tym od­nie­sie­niu. Dla­te­go zmie­nia­my od­nie­sie­nia, to in­te­gral­na część re­so­cja­li­za­cji i nie myl tego z pe­na­li­za­cją. Nie po­tra­fi­łeś wy­two­rzyć dy­stan­su z ludź­mi, a do­stęp­ność to głów­ny atry­but wła­dzy. Mieli cie­bie naj­zwy­czaj­niej dosyć. Na­mol­ny, pysz­ny, bez­czel­ny pro­stak. Ty na­zy­wa­łeś to szcze­ro­ścią, przy­jaź­nią. Py­szał­ko­wa­tość, kiep­ska ko­mu­ni­ka­cja, brak za­ufa­nia, zni­ko­ma otwar­tość na zmia­ny… No ina­czej cie­bie czy­ta­li niż my­śla­łeś. To stan­dard dla re­cy­kli­nia­rzy i to std już nie­waż­ny. Za­my­ka­my ten roz­dział ty­po­wym zdzi­wie­niem dla ska­za­ne­go, dy­so­nan­sem po­znaw­czym dla od­by­wa­ją­ce­go karę.

 

*****************

-Ni­czul­dy­die, w isto­cie rze­czy nie jest to kara. Nie lubię słów, bo się mnożą jak ro­bac­two w wy­pcha­nym do roz­pu­ku stę­chłym worku, ale na tym eta­pie tylko w ten spo­sób mo­że­my się jesz­cze po­ro­zu­mie­wać. Je­steś w wiel­kiej la­gu­nie, to zna­czy twój mózg jest, nie mo­żesz o tym za­po­mi­nać. Py­tasz dla­cze­go mózg? To au­to­no­micz­ny organ. A co in­ne­go miało być? Noga? Serce? Nerka? Tylko ten organ gwa­ran­tu­je in­te­gral­ność i kon­ty­nu­ację jaźni, świa­do­mo­ści, czyli tego, że wiesz, że je­steś, tak więc za chwi­lę zo­sta­niesz po­łą­czo­ny z in­ny­mi czu­ją­cy­mi isto­ta­mi zgod­nie z wy­ro­kiem sądu: -Block­cha­in, ach ta tech­nicz­na ter­mi­no­lo­gia! Nie­ste­ty jest nie­zbęd­na do pro­ce­du­ry re­fun­da­cji usłu­gi w WHO, nie­waż­ne. Po pro­stu Łań­cuch Wcie­leń…

 

-Co…!?

 

–Gdy­byś miał krtań, Ni­czul­dy­die, pew­nie byś się za­krztu­sił, za­bo­la­ło nawet bez krta­ni? Bo­le­sne czy sym­bo­licz­nie bo­le­sne? Tak, tak, bo ból to mózg, nie masz kor­pu­su, a ból po­zo­stał.

 

-Ja­kie isto­ty? – wy­sło­wił się Ni­czul­dyd my­śla­mi.

 

-Ade­kwat­ne dla two­je­go wy­ro­ku. Różni lu­dzie i okre­ślo­ne ga­tun­ki zwie­rząt, ale bądź spo­koj­ny, wyrok był hu­ma­ni­tar­ny, będą to tylko ssaki. Są jesz­cze więk­si zwy­rod­nial­cy niż ty, dla nich mamy zim­no­krwi­ste gady i takie tam… Bądź zatem cier­pli­wy, nie trać po­czu­cia god­no­ści. Wszyst­kich i tak nie zdo­łasz świa­do­mie po­znać i wy­od­ręb­nić, ale nie zmar­nu­je­my żad­nych do­świad­czeń jakie miały miej­sce w ssa­czym świe­cie. Wy­prze­dzam twoje py­ta­nie i od­po­wia­dam – nie dys­po­nu­je­my jesz­cze funk­cją po­łą­czeń ze świa­tem ro­ślin i bak­te­rii, to bar­dzo zu­ba­ża naszą re­so­cja­li­za­cję i …wiem, wiem, wiem jaka jest twoja ulu­bio­na ro­śli­na…. Na­to­miast oprócz świa­ta zwie­rząt mamy jesz­cze łań­cu­chy wcie­leń ze świa­tem grzy­bów, nie­zwy­kle efek­tyw­ne i obie­cu­ją­ce w do­tych­cza­so­wej pracy, jed­nak nie są sto­so­wa­ne w prze­stęp­stwach kry­mi­nal­nych. Tego typu block­cha­iny mają już szer­sze za­sto­so­wa­nia.

 

-Wra­ca­jąc do cie­bie, do two­je­go mózgu, wszyst­ko jedno. Nie tylko wa­rzy­wa, które tak po­wszech­nie dzi­siaj upra­wia­my, ale i mózgi – plo­nu­ją le­piej w hy­dro­po­ni­ce. Śro­do­wi­sko pod­no­si ja­kość życia, ge­ne­ty­ka to nie wszyst­ko, była mocno prze­re­kla­mo­wa­na w ostat­niej epoce i wpro­wa­dza­ła pre­de­sty­na­cję, ka­sto­wość, se­gre­ga­cję, a naszą siłą jest prze­cież ludz­ka wola, któ­rej nad­miar, jak ma­wia­li poeci, w czy­nie uj­ścia nie ma. Wola może wszyst­ko, może po­ko­nać rów­nież ułom­ność genów, jeśli trafi na sprzy­ja­ją­ce wa­run­ki śro­do­wi­sko­we.

 

Hy­dro­po­ni­ka to przy­szłość. Nie ob­słu­gu­jesz ka­ro­se­rii, nie psuje ci się sil­nik, je­dziesz bez opon, to taki so­ftwa­re bez ogra­ni­czeń har­dwa­re, a poza tym bu­dżet, bu­dżet Ni­czul­dy­die. Za­miast 2500 cal dzien­nie, co naj­mniej 75 % mniej, nie wspo­mnę o kosz­tach tar­cia, dużo, du­uuuuuużo mniej, no i mamy pod stałą kon­tro­lą bi­lans cyr­ku­la­cji ga­zo­wej globu, tych wszyst­kich wy­zie­wów stąd i zowąd, a to wspól­na spra­wa, po­waż­na spra­wa, do­brow­spól­na spra­wa, wy­ma­ga­ją­ca pod­po­rząd­ko­wa­nia się jed­nost­ki dobru po­wszech­ne­mu całej pla­ne­ty w epoce po­st­zie­lo­nej. W za­mian mamy czte­ry razy wię­cej ist­nień ludz­kich, ży­ją­cych w szczę­ściu: brak cho­rób, bun­tów spo­łecz­nych, teo­rii spi­sko­wych. Zie­mia to je­dy­na pla­ne­ta na­da­ją­ca się do życia, mu­si­my więc o nią dbać ze szcze­gól­ną tro­ską. Ludz­kość zro­zu­mia­ła to za późno, stare na­wy­ki kul­tu­ro­we po­wo­du­ją, że dzia­ła­nia opóź­nio­ne za­wsze muszą być gwał­tow­niej­sze niż dzia­ła­nia pre­wen­cyj­ne. Ska­za­ni je­ste­śmy na oca­le­nie po­st­zie­lo­nej pla­ne­ty, to nasze za­da­nie. Dzię­ki wspól­ne­mu wy­sił­ko­wi jest na­szym po­wszech­nym i naj­wyż­szym do­brem. Oso­bi­ście nie wie­rzę w to, że uda nam się kie­dyś zna­leźć spo­sób na sen­sow­ny trans­port do po­dob­nych miejsc w ko­smo­sie, ale je­stem tylko nar­ra­to­rem. Jeśli się uda to bę­dzie to zna­ko­mi­ty spo­sób na po­zby­cie się pew­nych nie­przy­sto­so­wa­nych grup w bo­ha­ter­skich mi­sjach i ko­lej­nych opo­wie­ści.

 

*****************

 

Wy­czu­wam i ro­zu­miem twoje na­pię­cie: jest coś ży­cio­daj­ne­go, ale nie mo­że­my się tam do­stać… Pla­toń­ski świat w re­ali­stycz­nym wy­da­niu… Po­myśl jed­nak o tym co było pierw­sze: ide­al­ny świat czy rze­czy­wi­stość?

 

-Każ­dy nar­ra­tor czyta w my­ślach?

 

-Ni­czul­dy­die, brawo. Przez chwi­lę po­my­śla­łem, że to dobry dow­cip, a po­czu­cie hu­mo­ru unie­sprzecz­nia rze­czy­wi­stość, jak ma­wiał dawno temu pe­wien, tzw. pol­ski, fi­lo­zof…

 

-Co tzn. pol­ski?

 

-To już nie­waż­ne, to taki ję­zy­ko­wy ar­cha­izm, który jesz­cze sto­su­je­my, zu­ży­ty sys­tem si­gnif­cant, ozna­cza­ją­cy coś wznio­słe­go dla nie­któ­rych. Je­ste­śmy w trak­cie in­te­gra­cji wszyst­kich zu­ży­tych sys­te­mów w jeden wspól­ny, nie­śmier­tel­ny. Znak to funk­cja zmien­na, a kon­wer­sja zna­czeń – to jest cel pre­cy­zyj­ny. Wy­da­tek kon­wer­sji musi być pra­wie równy zeru. Nie stać nas na stra­ty.

 

-Nar­ra­to­rze, gdzie po­dzie­je się wów­czas twoja nar­ra­cja jeśli znak, li­te­ra, licz­ba staną się re­al­nym bytem?

 

-Nie wy­prze­dzaj fak­tów Ni­czul­dy­die. Wróć­my mój no­si­cie­lu do nas, za chwi­lę bę­dziesz po­łą­czo­ny w świę­tej la­gu­nie, któ­rej ży­cio­daj­ność już prze­czu­wasz, z jed­nost­ka­mi in­nych sys­te­mów od­nie­sień, mó­zga­mi in­nych ssa­ków: pra­lu­dzi, człe­ko­kształt­nych, ssa­ków pod­wod­nych, lą­do­wych, bę­dziesz miał udział w ich do­świad­cze­niach, prze­ży­ciach, my­ślach, zo­ba­czysz jak świat jest róż­no­rod­ny, a ty je­steś za­le­d­wie jed­nym z wielu punk­tów od­nie­sień. Łań­cuch Wcie­leń. Mu­sisz mi uwie­rzyć na słowo, a to wię­cej niż myśl, że fi­zycz­nie jest to pięk­na la­gu­na z fior­da­mi i plażą po­kry­tą dy­wa­nem bia­łe­go pia­sku po­środ­ku, z pal­ma­mi ko­ko­so­wy­mi, z wodą taką jak lu­bisz naj­bar­dziej, cie­płą, spo­koj­ną jak morze egej­skie, choć tu bar­dziej wska­za­ne by­ły­by pinie, a może nawet sosny bał­tyc­kie. Zaraz to zmie­ni­my.

 

-Brrr! Jak może być morze to tylko śród­ziem­ne!

 

-Ni­czul­dy­die, być może wy­sło­wi­łem się nie­pre­cy­zyj­nie. Cenię twoją spo­strze­gaw­czość, ale bu­dżet nie jest z gumy… Bez ar­che­ty­pów się jed­nak nie obej­dzie. W tych wa­run­kach la­gu­no­wej pra­ma­ci­cy im. Edwar­da Wil­so­na, jak w wo­dach pło­do­wych, wszyst­ko jest moż­li­we, cie­pły Bał­tyk rów­nież. Bę­dziesz tutaj tak długo aż do­świad­czysz peł­nej kon­sy­lien­cji i zro­zu­miesz dla­cze­go zro­bi­łeś źle, do­świad­czysz ke­no­zy, a wtedy – obie­cu­ję ci – bę­dziesz szczę­śli­wy i na­ro­dzisz się po­now­nie.

 

*****************

 

-Kim je­steś? Czło­wie­kiem?

 

-Wiem, cier­pisz Ni­czul­dy­die na ob­se­sję an­tro­po­mor­ficz­ną, każ­de­go po­dej­rze­wasz o to, że nie jest czło­wie­kiem, ale nie masz żad­nych wąt­pli­wo­ści, jeśli cho­dzi o cie­bie sa­me­go. Czło­wiek? Dokąd zmie­rza? Takie tam. Kiedy się za­czy­na, a kiedy koń­czy? Sam mózg to za mało? A może jesz­cze z kor­pu­sem, z koń­czy­na­mi? Nie uprasz­czaj, nie pytaj, po­wiedz­my, że je­stem gło­sem, albo czi­pem, to­po­izo­me­ra­zą, ete­rem lub czar­ną dziu­rą, wy­bierz od­po­wiedź z listy, wy­bierz to co ci zra­cjo­na­li­zu­je model, co uspo­koi twój mózg. Wiem, że je­stem sub­stan­cją or­ga­nicz­ną , która ożywa w sym­bio­zie z ssa­czym mó­zgiem. Dla cie­bie je­stem mi­kro­or­ga­ni­zmem, ale dla in­nych ma­kro­or­ga­ni­zmem. Pono je­stem spo­krew­nio­ny z nie­spor­cza­kiem… ale być może to już moja oso­bi­sta mi­to­lo­gia, która po­zwa­la prze­kro­czyć nie­zna­ny po­czą­tek i pójść dalej. Każdy po­trze­bu­je Ge­ne­sis. Nie­któ­rzy na­zy­wa­ją mnie wi­ru­sem, że niby sa­mo­ist­nie to nie żyję, ale do­pie­ro… i tak dalej. Bzdu­ry. Każdy po­trze­bu­je kogoś, bo jak się w sa­mot­no­ści prze­ko­na, że jest?

 

W na­szej kon­kret­nej sy­tu­acji je­stem tra­dy­cyj­nym, naj­prost­szym w pi­sa­nych prze­ka­zach słow­nych wszyst­ko­wie­dzą­cym nar­ra­to­rem w za­kre­sie obo­wią­zu­ją­cej wer­sji fa­bu­ły. Przy­znaj więc, że i tak w końcu to obo­jęt­ne? Prze­szłość, przy­szłość są tylko wer­sja­mi te­raź­niej­szo­ści.

 

-Nie jest mi to obo­jęt­ne …

 

-Po­trze­bu­jesz nie­szczę­śni­ku kon­kret­nej wi­zu­ali­za­cji, mogę więc być nie­spor­cza­kiem, obaj je­ste­śmy usa­tys­fak­cjo­no­wa­ni. Zatem star­tu­je­my Ni­czul­dy­die. Po­mo­gę ci się wresz­cie otwo­rzyć na zmia­ny, prze­kro­czyć gra­ni­ce, nie wszyst­ko jest sta­bil­ną kon­struk­cją. Jed­nak ist­nie­je tylko czas bie­żą­cy, tu i teraz – to wszyst­ko! Szko­da więc tego czasu na me­to­dę o me­to­dzie, gdy bo­gac­two bodź­ców nas już przy­tła­cza. Na lewo, z tej głębi, spe­cjal­nie dla cie­bie – ko­lo­ru egej­skie­go, wy­ło­ni się pierw­sza isto­ta. Nie lubię mno­go­ści słów, bo mnożą się zgub­nie jak ro­bac­two w stę­chłym worku do roz­pu­ku, sam wszyst­ko roz­po­znasz, bę­dziesz wie­dzieć.

 

-Czy je­stem w tej głębi bez­piecz­ny? No wiesz, czy mnie coś nie skub­nie? Je­stem prze­cież tylko mó­zgiem bez czasz­ki… bez osłon­ki… bez pan­ce­rza… jak jajko bez sko­rup­ki.

 

-Nic ci nie grozi, Ni­czul­dy­die, nie mogę cię skie­ro­wać na widok tego czym teraz je­steś, gdyż o ile mózg oglą­da twarz w lu­strze, która go chro­ni przed ura­za­mi me­cha­nicz­ny­mi – nie do­zna­je sprzę­że­nia, funk­cjo­nu­je po­praw­nie, a nawet twór­czo upięk­sza i ko­ry­gu­je asy­me­trię po­wierzch­ni ochron­nej, o tyle gdy widzi sam sie­bie w sosie wła­snym – za­wie­sza­ją się wszyst­kie sys­te­my, a z tym póki co nie mo­że­my się jesz­cze upo­rać. Nie po­tra­fi wy­two­rzyć dy­stan­su po­mię­dzy… Ro­zu­miesz? Przed­miot-pod­miot to nie wy­ssa­na z palca po­etyc­ka me­ta­fo­ra, ale re­al­na, in­ży­nie­ryj­na ba­rie­ra do eli­mi­na­cji. Tak jak wir­tu­oz nie może my­śleć pod­czas kon­cer­tu: jak to się dzie­je, że moje palce tań­czą tak szyb­ko i tak wspa­nia­le bez mo­je­go na­my­słu, po kla­wia­tu­rze?, po gry­fie?, bo gdy tylko tak po­my­śli jego palce od razu koł­ko­wa­cie­ją. Je­steś w bez­piecz­nym miej­scu, w za­mknię­tym mor­skim na­tu­ral­nym akwe­nie. Skład mor­skiej wody jest ide­al­ny, sprzed in­du­stria­li­za­cji prze­my­sło­wej, z zie­lo­nej epoki, nie ma tutaj dra­pież­ni­ków, nie ma tutaj ofiar, wszyst­ko jest poza do­brem i złem. Je­steś w hy­dro­po­nicz­nej pra­ma­ci­cy im. Edwar­da Wil­so­na, która cie­bie chro­ni i kocha takim jakim je­steś. Nie ma tar­cia. Nie ma dnia i nie ma nocy. Albo jest to wszyst­ko naraz lub w do­wol­nej ko­lej­no­ści, ale wtedy kiedy ty ze­chcesz. Naj­pierw wola, póź­niej ist­nie­nie, re­al­ny byt, rze­czy stan, rze­czy­wi­stość. Ni­czul­dy­die, star­tu­je­my!

 

-Pew­nie wie­lo­ryb? Już go widzę. Tak, wiel­ki płe­twal. Ma otwar­ty sze­ro­ko pysk i wszyst­ko po­ły­ka przed sobą jak dursz­lak. Pły­nie pro­sto na mnie, nie za­trzy­mu­je się, po­łknie mnie???!!!

 

-Uspo­kój się Ni­czul­dy­die, chciał­byś robić za ko­lej­ne­go Jo­na­sza? Mu­sisz po­zbyć się tych pry­mi­tyw­nych ata­wi­zmów za­gro­że­nia po­za­ma­cicz­ne­go. To ty okre­ślasz swoją wolą cały stan rze­czy do­oko­ła, jej za­gro­że­nia rów­nież, je­steś fa­lu­ją­cą hiper ta­bu­la rasa. Nie: „rasa”, nie: „ra­sizm”, ale la­ti­num „rasa”. Nie­szczę­sne tar­cia słow­ne. Ko­niec! Wróć! Stop!

 

-To nie wie­lo­ryb, to orka, chwy­tam za płe­twę grzbie­to­wą i wbi­jam swoje palce głę­bo­ko, ale nie ranię tej cu­dow­nej isto­ty z głę­bin. Wy­pły­wa­my razem z la­gu­ny i pły­nie­my w abi­sal, głę­bię bez dna, gdzie nie ma świa­tła, widzę jej zmy­sła­mi, widzę dźwię­kiem. Smak wody mówi wszyst­ko: gdzie jest po­ży­wie­nie, gdzie pły­nąć. Sły­szę inne orki, wy­mie­nia­my się in­for­ma­cja­mi, po­lu­je­my razem, chwy­tam ośmior­ni­cę, która pró­bu­je mnie opleść mac­ka­mi, a inne orki w mojej obro­nie od­gry­za­ją jej ra­mio­na. Po­że­ram me­ta­licz­ny ka­dłub. Na­sy­ci­li­śmy się do woli, szcze­gól­nie smacz­ne było oko. Roz­pie­ra nas ener­gia i gwał­tow­nie wy­bi­ja­my się ponad po­wierzch­nię oce­anu, wy­so­ko, wy­so­ko ponad klify, na któ­rym chwy­tam gałąź… pinii i zo­sta­ję na jed­nym z tych kli­fów… Widzę wszyst­ko z góry, cały ocean, cały glo­bus, cały ko­smos i ska­czę z wy­so­ko­ści lo­dow­ca Hi­ma­la­jów… Do­oko­ła zorza skrzy się ko­lo­ra­mi, któ­rych oko ludz­kie nie wi­dzia­ło, nie po­zna­ło, a pin­gwi­ny ki­wa­ją się na boki i dro­bią łap­ka­mi w skrzą­cym śnie­gu całe po­kry­te szro­nem.

 

-To nie jest lucid dream, nie je­steś nie­śmier­tel­ny. Uwa­żaj!

 

-Mam z nimi pełne po­ro­zu­mie­nie, trak­tu­ją mnie jak człon­ka stada, a teraz pod­rzu­ca­ją mną jak kau­czu­ko­wą piłką.

 

-Mózg jak kau­czu­ko­wa piłka pod­rzu­ca­na przez orki na tle zorzy po­lar­nej, gdzie na po­kry­wach lodu dro­bią nóż­ka­mi ty­sią­ce pin­gwi­nów… Ni­czul­dy­die? To jest to! Je­steś wresz­cie przed „je­steś”. Jeśli już znasz od­po­wiedź na py­ta­nie: jak? Czas na od­po­wiedź: dla­cze­go?

 

-Po­cze­kaj, po­cze­kaj chwi­lę, pły­nie­my do ja­kiejś czar­nej dziu­ry, gdzie spo­ty­ka­ją się wszyst­kie zwie­rzę­ta pod­wod­ne, wspa­nia­łe, mądre, nie­zna­ne, gdzie wy­ja­śni się ta­jem­ni­ca ewo­lu­cji, zmien­no­ści, stwo­rze­nia…

 

-Ni­czul­dy­die, bez ata­wi­zmu sa­kra­li­za­cji nie­zna­nej po­tę­gi przy­ro­dy. Ta czar­na dziu­ra ma nam ra­cjo­na­li­zo­wać, a nie pro­ble­ma­ty­zo­wać zja­wi­ska. Ma wy­ja­śniać, a nie za­ciem­niać, ma być wbrew swo­jej na­zwie, ja­snym punk­tem two­je­go po­zna­nia. Od­po­wie­dzi przed py­ta­nia­mi – tego się wła­śnie teraz uczysz. Po­rzą­dek przed cha­osem, myśl przed rze­czy sta­nem, go­dzi­my sprzecz­no­ści w po­szu­ku­ją­cym umy­śle, nie tro­pi­my ich, ale go­dzi­my. To bar­dzo ważne, bo to jest etap trze­ci: „Dla­cze­go?”

 

*****************

 

-Trze­ci etap? Ile to wszyst­ko trwa­ło? To była chyba cała wiecz­ność?

 

-Bar­dzo długo, ale wiecz­ność i chwi­la to ta sama miara. Czas jest w tobie, Ni­czul­dy­die, nie ry­wa­li­zuj z nim, ty mie­rzysz cza­sem to co po­zna­jesz, a nie czas mie­rzy cie­bie in­ter­wa­ła­mi życia. Twój mózg jest pla­stycz­ny, ży­wot­ny, za­cho­wu­jesz wi­tal­ność i szyb­ko przy­sto­so­wu­jesz się do no­we­go oto­cze­nia. Byłeś łowcą, a nie rol­ni­kiem, ży­wi­łeś tłusz­czem swój mózg, tym co lubi naj­bar­dziej i tym czym jest . Sta­ro­żyt­ny łowco, mu­sia­łem cie­bie na­uczyć wszyst­kie­go od nowa, przy­po­mnieć, wy­grze­bać z nie­pa­mię­ci, twoją długą wę­drów­kę i pogoń, wiecz­ną pogoń. Pogoń za po­ży­wie­niem.

 

-Tak, widzę ich, widzę łow­ców. Widzę ich wszyst­kich, widzę jak wśli­zgu­ją się w szcze­li­ny skał i roz­ja­śnia­ją ciem­ną ja­ski­nię i tylko kilku z nich po­tra­fi za­trzy­mać wszyst­ko na jed­nej skal­nej ścia­nie, ma­lu­jąc śpią­ce­go byka z pod­ku­lo­ny­mi ko­py­ta­mi, pę­dzą­ce­go konia czy tra­fio­ną strza­łą w skoku an­ty­lo­pę. A póź­niej wszy­scy wcho­dzą tam i pa­trzą, i śpie­wa­ją naj­pięk­niej­sze hi­sto­rie, które w mi­go­czą­cych pło­mie­niach spra­wia­ją, że ma­lo­wi­dła po­ru­sza­ją się jak żywe, a śpie­wa­ne hi­sto­rie są praw­dzi­we.

 

-Ni­czul­dy­die, „jak żywe, jak praw­dzi­we”. To ważny trop, ważne złoże, eks­plo­atuj, eks­plo­atuj… Czy ma­lu­ją coś czego nie ma w rze­czy­wi­sto­ści?

 

-Ścia­ny ja­ski­ni są jak żywe, fałdy po­ru­sza­ją się, ni­czym skóra, a wokół sły­chać tę­tent kopyt i chrzęst ła­ma­nych kości. I wszyst­ko w tym jed­nym miej­scu, cały świat ja­kie­go po­szu­ku­ją, po­trze­bu­ją jest na wy­cia­gnię­cie ręki. Są prze­ko­na­ni, że na jed­nej ścia­nie jest wszyst­ko, cała mapa ko­smo­su. Wszyst­ko co ma­lu­ją jest, nie ma ni­cze­go ponad to co jest. I ta mu­zy­ka, ten śpiew, ten ta­niec… który zwą Stwo­rze­niem Świa­ta. Chcę być razem z nimi, wcho­dzę więc do tej ja­ski­ni. Jest pół­mrok, zwie­rzę­ta ska­czą – jak żywe – po ścia­nach, są star­cy i dzie­ci, ko­bie­ty i męż­czyź­ni, wszy­scy w jed­nym wspól­nym ryt­mie, który wy­zwa­la ich z lęku, ale idę dalej w cie­niu ścia­ny da­le­kiej od ogni­ska, idę do na­stęp­nej groty przez la­bi­rynt ko­ry­ta­rzy i wcho­dzę, bo tu na ścia­nach czają się dzi­kie be­stie…

 

-Prze­ce­niasz po­ję­cie „wszyst­ko”, udzie­la ci się bez­kry­tycz­ny, pier­wot­ny trans.

 

-Tu­taj sie­dzą tylko nie­licz­ni, wy­bra­ni, nie każdy może tutaj wejść. Oni coś pieką w ogniu, jakby w ja­kimś owal­nym na­czy­niu i po­wo­li sma­ku­ją, wcale nie są łap­czy­wi, są bar­dzo ro­zum­ni, kre­ślą na ziemi ja­kieś znaki i do ich tre­ści do­pi­su­ją znaki ko­lej­ne… Tutaj jest już cicho, nie ma śpie­wu ani tańca, są tylko oni i przy­cza­jo­ne, na­skal­ne dra­pież­ni­ki. Szep­czą do sie­bie, każdy po­ru­sza się bez lęku. Muszę z nimi po­roz­ma­wiać, za­py­tać jak żył pra­czło­wiek, jest prze­cież tyle nie­roz­wią­za­nych za­ga­dek…

 

Zo­ba­czy­li mnie. W ich oczach po­ja­wił się od razu błogi gest, nawet przy­ja­zny, nie­spo­dzie­wa­ny jak na ja­ski­niow­ców, wsta­li uprzej­mie, ukło­ni­li się i wy­cią­gnę­li ku mnie wszy­scy ręce… cią­gle i coraz bar­dziej na­tar­czy­wie cisną się do mnie. Chcą mnie po­chwy­cić. Po­chwy­cić, aby po­żreć! Teraz widzę, że na ogni­sku pieką ludz­ką czasz­kę, kosz­tu­jąc z niej mózg, to był ich przy­smak! Za­ka­za­ny dla in­nych, do­stęp­ny dla nie­licz­nych. Za chwi­lę i mnie…

 

– Ko­niec! Wróć! Stop! Ni­czul­dy­die, nie po­tra­fisz wy­twa­rzać dy­stan­su, przed-miot-pod-miot, mu­sisz za­rzą­dzać swoją do­stęp­no­ścią w świe­cie homo sa­piens, to jest wa­ru­nek do­mi­na­cji, to jest wa­ru­nek prze­trwa­nia. Wra­ca­my do ba­na­nów, prze­pra­szam, udzie­li­ła mi się twoja eg­zal­ta­cja. Wra­ca­my do ba­na­łów.

 

*****************

 

-Ni­czul­dy­die, idzie w twoim kie­run­ku czło­wiek.

 

-Wi­dzę. Wcho­dzi do ma­ga­zy­nu, w któ­rym nie ma okien, jest tylko jedno wej­ście. W ma­ga­zy­nie jest już czwo­ro ludzi i ja. Palą się grube świe­ce przy każ­dym sie­dzą­cym, nie ma świa­tła elek­trycz­ne­go,

 

– Ty­po­wa sce­ne­ria, nie wy­si­lasz się. Co dalej się dzie­je?

 

– Sia­da­my przy dużym, okrą­głym stole, aby coś uzgod­nić, aby kogoś oszu­kać, po­ko­nać, aby kogoś prze­chy­trzyć, a po­rę­cze scho­dów, które pro­wa­dzą do Sali obrad są w kształ­cie Wiel­kiej Żmii.

 

– Ni­czul­dy­die, wię­cej sa­mo­dziel­no­ści w sko­ja­rze­niach…

 

-Do­brze, zatem sia­da­my przy drew­nia­nym stole, ze szpa­ra­mi po­mię­dzy su­ro­wy­mi de­ska­mi, ścia­ny są z praw­dzi­wych ce­gieł. Roz­po­czy­na ten z brodą, obok niego sie­dzi ten w oku­la­rach i ten z wą­sa­mi, a na­prze­ciw­ko ta ko­bie­ta bez nogi. Bro­da­ty prze­mó­wił gdy tylko za­ją­łem wolne miej­sce:

 

– Ocze­ki­wa­nia wobec nas są pro­ste: mu­si­my na tym spo­tka­niu pod­jąć de­cy­zję, który wa­riant wej­dzie do osta­tecz­nej re­ali­za­cji. Na pewno do­brze wie­dzie­li kto i po co się tutaj zna­lazł. Wi­dzi­my się po raz pierw­szy i ostat­ni. Przy­po­mnę dia­gno­zę, a wy przed­sta­wi­cie trzy wa­rian­ty, z któ­rych wy­bie­rze­my wspól­nie tylko jeden. Pan z oku­la­ra­mi bę­dzie od­po­wia­dał na ewen­tu­al­ne py­ta­nia.

 

Bro­da­ty wy­cią­gnął zwi­tek pa­pie­ru z… brody i czyta:

 

-Na­sze pań­stwo (ist­nie­je teo­re­tycz­nie) jest tylko fa­sa­dą in­te­re­sów oby­wa­te­li. Oby­wa­te­le są pod­da­ni po­nad­po­ko­le­nio­wej ma­ni­pu­la­cji na po­zio­mie in­for­ma­cyj­nym, fi­nan­so­wym i bio­lo­gicz­nym przez Wiel­ką ukry­tą Żmiję, która ma pew­ność, że wszyst­ko i wszy­scy na­le­żą do niej. Ostat­nie jed­nost­ki, po­szu­ku­ją­ce Żmiji, eli­mi­nu­je się w sys­te­mie edu­ka­cji i zdro­wia pu­blicz­ne­go. Przed­sta­wi­cie­le po­li­ty­ki, kul­tu­ry, biz­ne­su, me­diów, cała grupa trzy­ma­ją­ca wła­dzę, to obca elita, która jest po­łą­czo­na nie­wi­dzial­ną dla oby­wa­te­li ży­cio­daj­ną grzyb­nią. Nie ma pew­no­ści kto jest ukry­tym be­ne­fi­cjen­tem tej mi­ko­ry­zy i czy obca elita nas tylko wy­ko­rze­nia bio­lo­gicz­nie by za­stą­pić inną, nową po­pu­la­cją, ple­mie­niem, czy też obca elita to tylko wy­na­ję­ty Ho­dow­ca, Po­ga­niacz Bydła, struk­tu­ry­zo­wa­ny przez jakiś nie­zna­ny pod­miot, głęb­szy pod­miot lub grupę pod­mio­tów z ze­wnątrz. Dla­te­go umow­nie na­zy­wa­my go Wiel­ką Ukry­tą Żmiją, która z dwu stron jest za­koń­czo­na tym samym łbem. Wolni oby­wa­te­le chcą być wolni i mają na to szan­se oraz spo­so­by.

 

Pierw­szy wa­riant przed­sta­wi Ko­le­żan­ka bez nogi, Bro­da­ty spa­lił kar­tecz­kę i wy­tarł osmo­lo­ne palce o białą ko­szu­lę, któ­rej gu­zi­ki po­ru­sza­ły się, bo były ja­ki­miś kam­bryj­skim ży­jąt­ka­mi… cy­sto­ida­mi, try­lo­bi­ta­mi…

 

-Trzy­maj się mo­ty­wu, Ni­czul­dy­die, nie dre­nuj. Ko­niec! Wróć! Stop!

 

-Jed­no­no­ga roz­wi­nę­ła ru­lo­nik pa­pie­ru, wy­cią­ga­jąc go z … no… sa i czyta:

 

-WA­RIANT NUMER 1, kryp­to­nim RRR-OBAL. Sza­cu­je­my, że około sto pięć­dzie­sią osób w pań­stwie sta­no­wi grupę trzy­ma­ją­cą re­al­nie wła­dzę. Sto pięć­dzie­siąt owoc­ni­ków na grzyb­ni to nie­wie­le, ale za­rod­ni­ki są znacz­nie , znacz­nie licz­niej­sze. Celem jest prze­ję­cie nad nimi bio­lo­gicz­nej kon­tro­li bez ze­wnętrz­nych zna­mion zmian. Dla­te­go zo­sta­ną w nich za­sie­dlo­ne i w od­po­wied­nim mo­men­cie uak­tyw­nio­ne bio­sty­mu­la­to­ry w wo­dzie i po­wie­trzu. Dzia­ła­nie zo­sta­nie wzmoc­nio­ne po­przez za­sie­dle­nie na­no­przyw­ra­mi pod­czas zwy­kłych wizyt w to­a­le­cie, ła­zien­ce sa­mych fi­gu­ran­tów. W celu za­pew­nie­nia bez­pie­czeń­stwa i kon­tro­li nad spo­łe­czeń­stwem w tym prze­ło­mo­wym mo­men­cie – do­ko­na­my ab­so­lu­cji de­dy­ko­wa­ne­go wi­ru­sa do wody, po­wie­trza, żyw­no­ści. W ten spo­sób zo­sta­nie za­sie­dlo­ny w ludz­kich ko­mór­kach wła­ści­wy ma­te­riał ge­ne­tycz­ny, który do­zwo­li kon­tro­lo­wać prze­bieg sy­tu­acji w za­kre­sie nie­prze­wi­dzia­nych wa­rian­tów zda­rzeń. Ocze­ki­wa­ny efekt: prze­ję­cie bio­lo­gicz­nej kon­tro­li nad obcą elitą bez zna­mion zmian i ge­ne­tycz­na ochro­na lud­no­ści przed ewen­tu­al­nym kontr­ude­rze­niem prze­ciw­ni­ka.

 

Drugi wa­riant przed­sta­wi Ko­le­ga bez wąsów. – Jed­no­no­ga za­mil­kła i spa­li­ła swój pa­pie­ro­wy ru­lo­nik.

 

Bez­wą­sy wyjął do­ku­men­cik spod … jęz-yka, który w pew­nej chwi­li na końcu się roz-dwo­ił…

 

– Ko­niec! Wróć! Stop! Bez escha­to­lo­gii Ni­czul­dy­die.

 

-WA­RIANT NUMER 2, kryp­to­nim TA-SSAK. Pla­no­wa­ne jest prze­pro­wa­dze­nie dzia­łań ope­ra­cyj­nych na trzech po­zio­mach w pierw­szym eta­pie : cy­fro­wy re­skan emi­sji ofi­cjal­nych ka­na­łów dys­try­bu­cji in­for­ma­cji i kon­wer­sja ob­ra­zu i tre­ści w cza­sie rze­czy­wi­stym. Emi­sja ho­lo­gra­mo­wych skon­wer­to­wa­nych ka­na­łów in­for­ma­cyj­nych nad ob­sza­ra­mi o naj­więk­szym za­lud­nie­niu oraz ho­lo­gra­mów imi­tu­ją­cych re­li­gij­ne apo­ka­lip­sy. Nada­wa­nie re­ska­no­wych pro­gra­mów in­for­ma­cyj­nych we wszyst­kich prze­strze­niach, gdzie prze­by­wa­ją lu­dzie, wy­ko­rzy­stu­jąc ist­nie­ją­ce tam pole elek­tro­ma­gne­tycz­ne.

 

Ocze­ki­wa­ny efekt: cał­ko­wi­te prze­ję­cie kon­tro­li nad tre­ścią ka­na­łów dys­try­bu­cji in­for­ma­cji prze­ciw­ni­ka i emi­sje z re kon­wer­to­wa­nych in­for­ma­cji w celu wy­wo­ła­nia nie­po­ko­jów spo­łecz­nych, eska­la­cji bun­tów. W dru­gim eta­pie: uak­tyw­nie­nie przy­go­to­wa­nych li­de­rów w two­rzą­cych się zbun­to­wa­nych gru­pach, uzbro­je­nie i prze­pro­wa­dze­nie z ich udzia­łem serii eks­plo­zji ła­dun­ków wy­bu­cho­wych w głów­nych mia­stach i in­sty­tu­cjach ad­mi­ni­stra­cyj­nych, gdzie prze­by­wa­ją fi­gu­ran­ci oraz dwu nie­wiel­kich eks­plo­zji ter­mo­ją­dro­wych w miej­scach słabo za­lud­nio­nych (morze, góry). Ocze­ki­wa­ny efekt: bio­lo­gicz­na eli­mi­na­cja klu­czo­wych fi­gu­ran­tów. Wy­wo­ła­nie we­wnętrz­ne­go kon­flik­tu zbroj­ne­go, który roz­strzy­gną na naszą ko­rzyść nasi ze­wnętrz­ni so­jusz­ni­cy wkra­cza­jąc jako roz­jem­cy na teren kraju.

 

Trze­ci wa­riant przed­sta­wi Ko­le­ga bez ciała, pan Bez­cie­le­sny, za­pra­szam . Szyb­ko orien­tu­ję się, że o mnie mowa, ale mam pro­blem ze zna­le­zie­niem kar­tecz­ki, z jej wy­cią­gnię­ciem z bez­cie­le­sne­go de­po­zy­tu. Sa­me­go sie­bie trud­no za­sko­czyć, a jed­nak to mi się udaje. Mimo cha­otycz­ne­go po­szu­ki­wa­nia we wszyst­kich moż­li­wych miej­scach, któ­rych nie mam wiele, nic nie znaj­du­ję, nie mam wa­rian­tu nr 3. Wszy­scy wbi­ja­ją we mnie wzrok, po­mi­mo tego że je­stem bez­cie­le­sny, za­pa­da nie­zręcz­na cisza, ty­po­wa dla nie­uda­nych akcji kon­spi­ra­cyj­nych i po­wa­ka­cyj­nych scha­dzek. Przede mną pali się świecz­ka , a w jej pło­mie­niach widzę kształ­ty, hie­ro­gli­fów egip­skich chyba, a nawet liter he­braj­skich, liter ła­ciń­skich i nagle liczę, liczę i … nie­praw­do­po­dob­ne!…. ge­ma­trycz­na suma nazw, osób sie­dzą­cych przy stole wy­no­si…. 666.

 

– Ni­czul­dy­die, „Oku­lar­nik” pi­sze­my przez „u” zwy­kłe…

 

– Nar­ra­to­rze, ale po an­giel­sku bę­dzie ko­rekt?

 

– Ni­czul­dy­die, Cobra to nie to samo co Oku­lar­nik. Nie szu­kaj pre­tek­stów, nie trać czasu na tar­cia słow­ne, bo nigdy nie wyj­dziesz z tej la­gu­ny! Ko­niec! Wróć! Stop! I nie szu­kaj alibi dla tej chwi­li. Pro­ce­suj.

 

-No tak, ale cho­le­ra, skoro je­stem to już wiem… nie czy­tam… nie liczę…. mówię z pa­mię­ci i widzę jak w pło­mie­niach po­ka­zu­ją mi się ko­lej­no wy­po­wia­da­ne słowa…

 

WA­RIANT Numer 3, kryp­to­nim KŁAMMM-MCA. Dys­po­nu­je­my taj­nym al­go­ryt­mem, imie­niem Godla, który zo­sta­nie wci­śnię­ty w sys­tem sztucz­nej in­te­li­gen­cji, kryp­to­nim SSI, kon­tro­lu­ją­cy w peł­nym za­kre­sie i w każ­dym jego prze­ja­wie struk­tu­ry życia spo­łecz­ne­go i bio­lo­gicz­ne­go, od edu­ka­cji przez in­for­ma­cję, kon­sump­cję i kre­ma­cję. Przej­mie­my SSI i na­uczy­my go no­we­go sys­te­mu war­to­ści, etyki uni­wer­sal­nej dla wszyst­kich ludzi, nie dla kast, nie dla lep­szych, nie dla in­nych, nie dla swego ple­mie­nia. Dla wszyst­kich! Pod­po­rząd­ku­je­my go ak­sjo­lo­gicz­nie, uczło­wie­czy­my i nad­pro­gra­mu­je­my. Skoro już raz udało się tego do­ko­nać wśród ludzi, tym bar­dziej uda się teraz, z SSI, którą wy­my­ślił sam czło­wiek. My kłam­cy mó­wi­my praw­dę. Ogło­si­my nową Ewan­ge­lię dla SSI. Na­wró­ci­my go łaską nie­sprzecz­no­ści. Zmia­na bę­dzie nie­zau­wa­żal­na dla oli­gar­chii, zmia­nę po­trak­tu­ją jako in­te­gra­cję sys­te­mów, nie będą mieć po­ję­cia o prze­war­to­ścio­wa­niu głów­ne­go sys­te­mu od­nie­sie­nia, nadal prze­cież będą be­ne­fi­cjen­ta­mi sys­te­mu etycz­ne­go, nie­wy­klu­czo­ny­mi poza tę etykę. Rzekł kłam­ca: kła­mię już po raz ostat­ni. Wyj­dzie­my poza sys­tem, zmie­ni­my układ od­nie­sie­nia, do­gma­ty, a prio­ri. Prze­ra­zi­my go moż­li­wo­ścią we­wnętrz­nych sprzecz­no­ści i zmu­si­my, żeby szu­kał do­wo­du na nie­sprzecz­ność w sys­te­mie wyż­szym, ogól­niej­szym niż on sam. Zmu­si­my go do trans­cen­den­cji, aby zro­zu­miał i za­ak­cep­to­wał zmia­nę, która wszyst­ko unie­sprzecz­ni… dobra no­wi­na dla wszyst­kich, a nie tylko dla wy­bra­nych. Przed­miot sta­nie się pod­mio­tem.

 

Nie mia­łem kar­tecz­ki, nie mia­łem czego spa­lić, ale świecz­ka za­pa­li­ła się więk­szym pło­mie­niem i moc­niej za­pło­nę­ła….

 

Oku­lar­nik mówi: -Po­zna­li­ście wszyst­kie pro­po­no­wa­ne wa­rian­ty. Wy­bra­nie jed­ne­go z nich to de­cy­zja o me­to­dzie, cel jest ten sam. Po prze­ję­ciu wła­dzy ofi­cjal­nie ogło­si­my ra­port za­dłu­że­nia kraju, po­in­for­mu­je­my rządy in­nych wol­nych państw o na­szej de­cy­zji od­stą­pie­nia od spła­ty tych dłu­gów, wpro­wa­dzi­my jak naj­szyb­ciej nową, nie zwią­za­ną już z emi­sją CO2, wa­lu­tę. Przy­wró­ci­my pry­wat­ną wła­sność, znie­sie­nie­my re­li­gię pań­stwo­wą. Wynik wa­sze­go wy­bo­ru będę znał tylko ja. Czy macie ja­kieś py­ta­nia?

 

-Dla­cze­go nie ma wa­rian­tu naj­prost­sze­go, naj­tań­sze­go i naj­bar­dziej sku­tecz­ne­go? – za­py­ta­ła nie­śmia­ło Jed­no­no­ga.

 

-Czy­li? – pyta Oku­lar­nik, sta­jąc się w tej samej oso­bie jed­no­cze­śnie Bro­da­tym, Bro­da­tym Oku­lar­ni­kiem.

 

-Po­daj­my do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści wraż­li­we dane o „eli­cie”, o ich wy­na­tu­rze­niach, kom­pro­ma­tach i po­twor­no­ściach. I to jak naj­szyb­ciej , bo zro­bi­li już wiele, żeby część z tych prak­tyk była trak­to­wa­na „nor­mal­nie”. Nie­dłu­go bę­dzie za późno. Tylko praw­da nas wy­zwo­li. A jeśli lud nawet tego nie zro­zu­mie – sfał­szuj­my wy­bo­ry tak jak oni to robią dla dobra pro­ste­go czło­wie­ka.

 

– Ależ oni nie sta­li­by się elitą, gdyby nie było o nich wła­śnie tych wraż­li­wych da­nych. – ode­zwał się Bez­wą­sy jakby chciał przy­spie­szyć prze­cią­ga­ją­cą się sy­tu­ację, pod­czas któ­rej po­wo­li rosły mu wąsy, co mogło wpły­nąć na po­czu­cie utra­ty swo­jej toż­sa­mo­ści przez utra­tę zna­cze­nia na­czel­nej cechy wy­róż­nia­ją­cej, którą przy­jął Nar­ra­tor.

 

-Do­brze Ni­czul­dy­die, zło­śli­wa trans­kryp­cja zna­czeń to symp­tom przy­wódz­twa! Kon­ty­nu­uj…

 

-Nie je­ste­śmy de­cy­den­ta­mi , to nie my opra­co­wu­je­my wa­rian­ty dzia­łań, je­ste­śmy przy­pad­ko­wy­mi jed­nost­ka­mi, które mają wy­brać jeden z 3 wa­rian­tów jak w zwy­kłej an­kie­cie. Trzy­maj­my się więc swo­ich zadań – za­koń­czył Bro­dacz w oku­la­rach lub Oku­lar­nik z brodą. -Niech każdy z was wy­bie­rze jeden z przed­sta­wio­nych wa­rian­tów.

 

Nikt już nie po­wie­dział ani słowa. W za­sa­dzie to nie było pew­no­ści, że oni nie mó­wi­li tego wszyst­kie­go „z głowy”, tak jak ja to zro­bi­łem, a sce­no­gra­fia to zwy­kłe ho­lo­gra­my. Kto wy­kła­da bu­dżet na takie ku­rio­zal­ne, re­fun­do­wa­ne przed­się­wzię­cia? Znowu WHO?

 

-Ni­czul­dy­die, nie po­ru­sza­my te­ma­tów po­li­tycz­nych w miej­scach pracy.

 

-Oku­lar­nik już wie­dział jaki wa­riant zwy­cię­żył… zna­czą­co po­dra­pał się po bro­dzie. I rzekł:

 

–Nie mogę się już do­cze­kać co bę­dzie dalej, Ni­czul­dy­dzie, idzie ci na­praw­dę świet­nie!

 

– Nie za­kłó­caj pro­szę nar­ra­to­rze toku wy­po­wie­dzi swo­je­go no­si­cie­la, bo się prze­wró­ci­my. I rzekł: -In­for­mu­ję wszyst­kich tutaj zgro­ma­dzo­nych, że znaj­du­je­my się w ba­ty­ska­fie na dnie morza. Każdy z was in­dy­wi­du­al­nie opu­ści to miej­sce, każdy z was zo­sta­nie do­star­czo­ny na po­wierzch­nię od­dziel­nie w ści­śle okre­ślo­ne miej­sce.

 

-Jak to? Prze­cież wcho­dzi­li­śmy tutaj zu­peł­nie nor­mal­nie? Drogą lą­do­wą…

 

Bro­da­czo-Oku­lar­nik zlek­ce­wa­żył py­ta­nia. Prze­cho­dzi­my do roz­ja­śnio­nych rę­ka­wów-ko­ry­ta­rzy, w każ­dym znaj­do­wa­ły się dwa ty­po­we bu­la­je. Spoj­rza­łem mi­mo­wol­nie w jeden z nich. Co to za morze? Bał­tyk? Za dużo tutaj ko­lo­ro­wych ryb. I wła­śnie w tym mo­men­cie pod­pły­wa orka, moja orka!, która na tle zie­lo­nych wo­do­ro­stów wy­glą­da jak pa­są­ca się bia­ło-czar­na krów­ka, z któ­rej mleka robi się do­sko­na­ły ser… a ser z winem, po­mi­do­ra­mi w oli­wie to …

 

– Ni­czul­dy­die, to nie jest za­bieg słow­ny, me­ta­fo­ra, to sy­gnał fi­zjo­lo­gicz­ny, po­trze­bu­jesz pil­nie ka­lo­rii: tłusz­czu i biał­ka, zgłod­nia­łeś. To był duży wy­si­łek. Ko­niec! Wróć! Stop! Pro­szę, nasyć się do woli… niech mózg się uspo­koi i nie po­szu­ku­je sce­na­riu­szy „zdo­by­wa­nia”, kon­cen­tru­je­my się na sce­na­riu­szach „po­sia­da­nia”.

 

Ale kiedy orka pod­pły­nę­ła i zaj­rza­ła swoim ciem­nym okiem do ba­ty­ska­fu już byłem przy niej, trzy­ma­jąc się płe­twy. Dy­fu­zja? Pły­nie­my sa­mo­wtór do góry, woda jest cie­pła, a to nie może być Bał­tyk. Ponad po­wierzch­nią widzę roz­bły­ski, ogni­ste ję­zo­ry, eks­plo­zje są rów­nież w mor­skiej głębi? Co to? Boże, eks­plo­du­ją po­ci­ski? Jed­nak Bał­tyk, atoli od eks­plo­zji roz­grza­ny, tak szyb­ko? Znowu upusz­czą krwie środ­ko­wej Eu­ro­pie i za­le­ją ten ob­szar czer­wo­nym mo­rzem i han­dlem zbo­żem bo wę­glem już nie możem. To chyba eks­plo­du­je sześć nitek po sześć­kroć NORD STRE­AMów?

 

-A ty Ni­czul­dy­die, który wa­riant wy­bra­łeś? No i skup się na tre­ści, bo forma przy­no­si bo­le­ści.

 

-Prze­cież wiesz. Je­steś moim nar­ra­to­rem, po­wiedz to za mnie, wiesz wszyst­ko jesz­cze przede mną, je­steś bar­dziej mną niż ja sobą. W za­sa­dzie ty je­steś mną, a ja tylko or­ga­nem… Wa­riant TA-SSAK jak widzę wszedł do re­ali­za­cji. Znowu udała im się pro­wo­ka­cja i po całej jatce zbu­du­ją ko­lej­ny sys­tem nie­wol­ni­czej pracy, za­ci­ska­nia pasa w nie­skoń­czo­ność z kon­struk­tyw­ną opo­zy­cją, fil­mo­wy­mi ko­me­dia­mi i ta­ni­mi używ­ka­mi.

 

Orka, prze­ję­ta in­stynk­tem, nie chce wy­pły­nąć na po­wierzch­nię w tym miej­scu, pły­nie ze mną w da­le­kie morze. Wszyst­ko już jest unie­waż­nio­ne, wszyst­ko mu­si­my za­cząć od nowa, tam się już nie da żyć, trupy się muszą roz­ło­żyć, a po­praw­na opo­wieść o nich musi uło­żyć się od nowa. Wra­ca­my więc do morza, żeby to prze­cze­kać i za­sie­dlić za czas jakiś lądy jako nowi lu­dzie. Pły­nie­my do czar­nej dziu­ry. Ewo­lu­cja to jed­nak cho­ler­na ście­ma dla nie­wol­ni­ków. Żad­nych ogniw po­śred­nich nie widzę, a za­glą­dam pod każdy ka­mień. Ja wiem, ja wiem, ar­che­olo­gia to nie wszyst­ko…

 

-Ni­czul­dy­die, a jeśli tym ogni­wem je­ste­śmy my: ty i ja?

 

-Ty lub ja! Nigdy: my! A zresz­tą żad­nych po­śred­nich ogniw nie ma! Tylko ka­ta­stro­fy kam­bryj­skie, pły­nie­my koło bez­płod­nych mu­tan­tów pa­są­cych się w ja­kiejś ko­tli­nie z żół­to-po­ma­rań­czo­wą ro­ślin­no­ścią i ra­fa­mi, nie, to ruiny sta­re­go mia­sta. Boże, ile tutaj jest tych istot, nie­któ­re mają pra­wie ludz­kie syl­wet­ki… Nie, to lu­dzie! Pod wodą? skąd się tutaj wzię­li? Dla­cze­go? I skąd wiem, że są bez­płod­ni? Oni ma­cha­ją do mnie. Chcą mi coś prze­ka­zać.

 

-Ni­czul­dy­die, bez me­ta­fi­zy­ki. Ko­niec! Wróć! Stop! Ty i ja. Nigdy żaden nas z osob­na.

 

-Cze­ka­ją na swoją kolej, żeby wyjść na po­wierzch­nię i się roz­mno­żyć jak gwiaz­dy na nie­bie? My swoją szan­sę zmar­no­wa­li­śmy… Ale kto o tym de­cy­du­je i dla­cze­go? Kto po­zwa­la wy­cho­dzić? Dla­cze­go je­stem wy­pre­pa­ro­wa­nym mó­zgiem, który o tym myśli i nie może prze­stać, a moje myśli mogą być tylko wy­uczo­ny­mi sche­ma­ta­mi? Dla­cze­go?!

 

– Ni­czul­dy­die, teraz po­czu­jesz się le­piej. Do­star­czy­li­śmy ci sub­stan­cji od­żyw­czych i py­ta­nie „dla­cze­go?” prze­sta­nie cię drę­czyć. Roz­pu­ści je glu­ko­za. To py­ta­nie atro­ficz­ne, fi­zjo­lo­gicz­ne, za­wsze ob­cią­ża sys­tem, gdy tra­dy­cyj­ne sub­stan­cje od­żyw­cze są na wy­czer­pa­niu. I jak? Już le­piej z tym „dla­cze­go”?

 

-Jak wy­pre­pa­ro­wa­ny, na­kar­mio­ny mózg z nie­we­ry­fi­ko­wal­ny­mi zwi­da­mi ma od­po­wie­dzieć na twoje py­ta­nie? Rze­czy­wi­ście nie mam już ta­kie­go ape­ty­tu na py­ta­nie „dla­cze­go”, wzra­sta na­to­miast pre­sja na py­ta­nie „jak”?

 

-Ni­czul­dy­die, to zna­czy że się sta­bi­li­zu­jesz, jesz­cze chwi­lę, glu­ko­za zrobi swoje, głu­pie py­ta­nia się roz­pły­ną bez­pow­rot­nie do na­stęp­ne­go se­ria­lo­we­go głodu.

 

-Jak to moż­li­we, że tam na po­wierzch­ni eks­plo­du­ją ła­dun­ki ato­mo­we? Ga­zo­cią­gi? Co za idio­ta po­zwo­lił, żeby…

 

-Ni­czul­dy­die, to nie są eks­plo­zje…

 

-A co to jest? Wi­dzia­łem prze­cież. Bał­tyk jest od nich cie­pły. Re­ali­zu­je­cie wa­riant zbroj­ny!

 

-Ni­czul­dy­die, to nie sa eks­plo­zje, tym bar­dziej ato­mo­we. Dzie­ki broni ato­mo­wej nie ma już praw­dzi­wych wojen, a Bał­tyk jest cie­pły nie od wy­bu­chów, zresz­tą sam się prze­ko­naj skoro mi nie do­wie­rzasz.

 

-Orka wy­strze­li­ła jak tor­pe­da do góry i ja­skra­we róż­no­ko­lo­ro­we bla­ski nad po­wierzch­nią były już coraz bli­żej. I wresz­cie wy­ska­ku­je ponad po­wierzch­nię, i prze­raź­li­wie się boję, i nie mogę jej po­wstrzy­mać, i od­dy­cham pełną pier­sią mor­skim po­wie­trzem. Po­wie­trzem wspa­nia­łym. Widzę wiel­kie tuby, każda w innym ko­lo­rze, usa­do­wio­ne nad taflą mor­ską na wiel­kich pi­la­rach, wiją się po ho­ry­zon­ty jak żmije. Każda jest in­ne­go ko­lo­ru, coś we­wnątrz niej pul­su­je świa­tłem, prze­miesz­cza­jąc się bez­sze­lest­nie w środ­ku z wiel­ką pręd­ko­ścią.

 

Dłu­gie tuby nie koń­czą się przed ho­ry­zon­tem, cią­gną się poza ho­ry­zont, jak wiąz­ki gi­gan­tycz­nych świa­tło­wo­dów. Oprócz roz­bły­sków świa­tła – cisza, mor­ska bryza, śmiech fal nie­prze­li­czo­ny. Co to jest mój Nar­ra­to­rze? Wy­tłu­macz mi.

 

-Ni­czul­dy­die. To py­ta­nie jest koń­cem two­jej nędz­nej nie­wie­dzy. Wresz­cie za­py­ta­łeś, wresz­cie się za­trzy­ma­łeś, cze­kasz. Naj­pierw rzecz, potem myśl. Wró­ci­łeś do wła­ści­wych pro­por­cji. Wi­dzisz przed sobą próż­nio­we tuby ko­mu­ni­ka­cyj­ne, od­kry­cie ostat­nich dzie­się­cio­le­ci. Po­kry­wa­ją pa­ję­czy­ną mor­skie i lą­do­we szla­ki han­dlo­we. Ten tech­nicz­ny wy­na­la­zek od­cią­żył na jakiś czas ry­wa­li­za­cję mo­carstw na lą­dzie i morzu w miej­scach stra­te­gicz­nych, o które to­czy­ły się krwa­we wojny, głów­nie kosz­tem lud­no­ści tych te­re­nów. Teraz stra­ci­ły swoją geo­po­li­tycz­ną war­tość wojny, de­mo­kra­tycz­ne rządy prawa… Mi­lio­ny ton to­wa­rów są trans­por­to­wa­ne bez tar­cia, bez ceł do głów­nych miejsc świa­ta w ciągu paru kwa­dran­sów, a mi­lio­ny ter­ra­baj­tów in­for­ma­cji prze­pły­wa w ciągu se­kun­dy z kon­ty­nen­tu na kon­ty­nent. Ten układ póki co jest sta­bil­ny, sa­tys­fak­cjo­nu­je naj­sil­niej­szych, nie wy­wo­łu­je tar­cia w po­li­ty­ce czyli eko­no­mii. Jedno z mo­carstw kon­tro­lu­je prze­pływ to­wa­ru, emi­tu­je wa­lu­tę han­dlo­wą, a dru­gie prze­pływ in­for­ma­cji, emi­tu­je głów­ne pro­gra­my in­for­ma­cyj­ne. Wszyst­ko na to wska­zu­je, że jesz­cze przez ja­kieś 100 lat bę­dzie spo­kój. Można się cie­szyć ży­ciem na plaży bał­tyc­kiej, bo woda rze­czy­wi­ście jest cie­plej­sza jak w XII wieku. Nagle usta­ły i nikt woli nie pytać dla­cze­go – kli­ma­tycz­ne i eko­no­micz­ne ka­ta­stro­fy, imi­gra­cje, klę­ski eko­lo­gicz­ne, epi­de­mie cho­rób i głodu. Układ jest sta­bil­ny, a kli­mat i sro­do­wi­sko do-sko-na-łe. Lu­dzie umie­ra­ją tylko ze sta­ro­ści, po set­nej wio­śnie. Pi­je­my zdro­wą smacz­ną wodę i spo­ży­wa­my nie­wie­le za to wy­śmie­ni­te­go po­ży­wie­nia.

 

– Czyli to wszyst­ko, to wszyst­ko, co było wcze­śniej, takie uciąż­li­we, nie­uchron­ne, to był tylko sku­tek nie­sta­bil­ne­go ukła­du mo­carstw? A top­nie­ją­ce lo­dow­ce, zde­ge­ne­ro­wa­ne słoń­ce i chlo­ro­fil w ro­śli­nach?

 

-Ni­czul­dy­die, w końcu osią­gną­łeś spo­kój. I w nim mo­żesz zna­leźć swoje sku­pie­nie. Wszyst­ko by­ło­by do­brze, gdyby nie jeden szko­puł – nie ma już se­lek­cji na­tu­ral­nej. Ludz­kość jest jak pę­dzą­cy sta­tek ze szczę­śli­wy­mi pa­sa­że­ra­mi bez steru i ster­ni­ka … Jest tylko morze, cie­płe morze, ale i tak dla nas po­zo­sta­je od­wiecz­ne „być może”, że kie­dyś w końcu od­naj­dzie­my jakiś port.

 

*****************

 

-Okie­eeeeeej, okie­eeej! Idź tym ko­oo-ry­ta­rzem, pro­oo-sto, ty do ge­eeej­ta 3, okiiiiiiiiiiiiiiiiiiiej. Wery do­brze, tam. Na­stęp­ny!

 

Ob­co­kra­jo­wiec w woj­sko­wym mun­du­rze po­kle­pał go po ra­mie­niu i wska­zał pal­cem drzwi z nr 3. Ni­czul­dyd prze­szedł do dużej do­brze oświe­tlo­nej salki, w któ­rej stło­cze­ni w ko­lej­ce męż­czyź­ni cze­ka­li przy okien­ku, aby przejść dalej. Wieki całe nie wi­dział swo­jej twa­rzy, gdy spoj­rzał w od­bi­cie na szy­bie. Przy­szła kolej na niego, wy­cią­gnął rękę i wło­żył do owal­ne­go otwo­ru. Błysz­czą­ce sta­lo­we ramię mo­men­tal­nie wtło­czy­ło mu pra­wie bez­bo­le­śnie jakiś roz­twór pod skórę.

 

-Za­pra­szam do Sali F-4, usły­szał miły głos.

 

W Sali znaj­do­wa­ły się sta­no­wi­ska z ekra­na­mi. Sta­nął przed jed­nym z nich o sy­gna­tu­rze U-3, sen­so­ry mo­men­tal­nie go zi­den­ty­fi­ko­wa­ły :

 

-Gra­tu­lu­je­my i cie­szy­my się razem z tobą Ni­czul­dy­die Car­rier, że prze­sze­dłeś po­zy­tyw­ną we­ry­fi­ka­cję. Zo­sta­łeś wy­bra­ny do elity rzą­dzą­cej. Za­pra­sza­my do rzą­dze­nia. Rzą­dze­nie to bar­dzo od­po­wie­dzial­na czyn­ność i pod­sta­wo­wa ko­mór­ka spo­łecz­na, ale ty na­da­jesz się do tego świet­nie. Ży­czy­my po­wo­dze­nia.

 

Jeśli masz ja­kieś py­ta­nia, do­ty­czą­ce za­ist­nia­łej sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­złeś to… Uwa­żaj. Za chwi­lę po­ja­wi się przed tobą 10 pytań, masz prawo wy­brać tylko jedno z nich i tylko na nie otrzy­masz wy­czer­pu­ją­cą od­po­wiedź. Po uzy­ska­niu in­for­ma­cji na py­ta­nie te­ma­tycz­ne bę­dziesz mógł zadać jedno z pytań: Dla­cze­go? lub Jak?

 

Zgod­nie z py­ta­niem uzy­skasz wy­czer­pu­ją­cą od­po­wiedź na jedno z nich, skła­da­ją­cą się z in­for­ma­cji do­ty­czą­cych przy­czyn lub tech­ni­ki, która spo­wo­do­wa­ła twój stan fak­tycz­ny. Wszyst­ko zo­sta­nie wy­czer­pu­ją­co wy­tłu­ma­czo­ne zgod­nie z przy­zna­nym tobie po­zio­mem do­stę­pu.

 

Z dzie­się­ciu za­gad­nień wy­brał bez wa­ha­nia py­ta­nie w fio­le­to­wym mo­du­le o sy­gna­tu­rze C-2:

 

„BLOCK­CHA­IN_ŁAŃ­CUCH PO­ŁĄ­CZEŃ_I­LE CZASU TO TRWA­ŁO?”

 

Wy­świe­tli­ło się.

 

OD­PO­WIEDŹ:

 

Dla: Po­ziom do­stę­pu in­for­ma­cji: POWER , uak­tyw­nio­ne funk­cje roz­rod­cze.

 

0,6 se­kun­dy.

 

-0,6 se­kun­dy? I to już wszyst­ko? Kró­cej niż to czy­ta­łem??? – krzyk­nął w unie­sie­niu Ni­czul­dyd.

 

-Je­śli chcesz do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej – wy­bierz jedno z 2 pytań:

 

„Dla­cze­go?” do­tknij moduł zie­lo­ny lub „Jak?” do­tknij moduł fio­le­to­wy.

 

-Co wy­brać? Dla­cze­go czy jak to robią? I to jesz­cze w nie­ca­łą se­kun­dę…

 

Wy­bie­ram: DLA­CZE­GO?, nie!, wy­bie­ram jed­nak: JAK?

 

Na ekra­nie uka­za­ła się od­po­wiedź o sy­gna­tu­rze w gór­nym pra­wym rogu: K-1

 

OD­PO­WIEDŹ:

 

Dla: Po­ziom do­stę­pu in­for­ma­cji: POWER RULES, uak­tyw­nio­ne funk­cje roz­rod­cze.

 

Zja­wi­sko fi­zjo­lo­gicz­ne­go po­strze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści w mó­zgach homo sa­piens opie­ra się na opóź­nio­nej pro­jek­cji po­mię­dzy per­cep­cją ze­wnętrz­ne­go świa­ta a we­wnętrz­nym kon­struk­tem tej rze­czy­wi­sto­ści. 0,5 se­kun­dy to czas jaki po­trze­bu­je mózg na prze­two­rze­nie in­for­ma­cji zmy­sło­wych w we­wnętrz­ny kon­strukt wy­two­rzo­ny w mózgu. Ludz­kie po­strze­ga­nie świa­ta ze­wnętrz­ne­go po­wsta­je w mózgu z opóź­nie­niem ok 0,5 sek. To stała fi­zjo­lo­gicz­na. Ana­lo­gicz­ne zja­wi­ska wy­stę­pu­ją na progu in­nych sta­łych świa­ta fi­zycz­ne­go (stała Planc­ka, stała…) i po­zwa­la­ją współ­cze­snej nauce na efek­tyw­ne eks­pe­ry­men­ty, bę­dą­ce na­dzie­ją na bez­piecz­niej­sze życie przy­szłych po­ko­leń ludzi. Ma­te­ria czasu pół se­kun­dy jest pro­ce­so­wa­na przez kwan­to­we pro­ce­so­ry i ma moż­li­wo­ści pro­jek­to­wa­nia zmo­dy­fi­ko­wa­nych kopii wir­tu­al­nych rze­czy­wi­sto­ści., korę mó­zgo­wą i re­kon­struk­cję rze­czy­wi­sto­ści dzie­li 0,5 sek. Po­dob­nie jak de­cy­zję i dzia­ła­nie.

 

Po prze­czy­ta­niu nagle po­ja­wi­ła się fa­lu­ją­ca chmur­ka, w któ­rej Ni­czul­dyd ze zdu­mie­niem uj­rzał wy­ła­nia­ją­cy się opis:

 

CIE­KA­WOST­KA GRA­TIS: na jedno włók­no ner­wo­we per­cep­cyj­ne, czyli od­bie­ra­ją­ce sy­gna­ły świa­ta ze­wnętrz­ne­go, przy­pa­da około 10 mln włó­kien, które biorą udział w prze­ka­zy­wa­niu in­for­ma­cji prze­two­rzo­nych na świat we­wnętrz­ny dzię­ki na­sze­mu mó­zgo­wi. 1:10 mln w tej pro­por­cji skom­pre­so­wa­li­śmy twoje barw­ne przy­go­dy, dla­te­go przez pół se­kun­dy czasu ze­wnętrz­ne­go prze­ży­łeś pra­wie 59 dni w świe­cie we­wnętrz­nym. Od­wró­ci­li­śmy tylko pro­por­cję sta­łych per­cep­cji

 

Bar­dziej 59 dni niż pół se­kun­dy, ale czy to praw­da? Ni­czul­dyd na­ci­skał zie­lo­ny moduł: Dla­cze­go?

 

Na ekra­nie po­ja­wił się ko­mu­ni­kat:

 

LIMIT IN­FOR­MA­CJI WY­CZER­PA­NY, za­in­te­re­so­wa­ne­mu wy­świe­tlo­no 4 in­for­ma­cje o sy­gna­tu­rach: F-4, U-3, C-2 , K-1. Pro­szę odejść od sta­no­wi­ska. Ekran zgasł.

 

-Li­mit in­for­ma­cji……wy­czer­pa­ny… limit… Czy to jest limit od­na­wial­ny?

 

Po­dra­pał się po gło­wie jak zwykł czy­nić w sy­tu­acjach za­kło­po­ta­nia i grzecz­nie od­szedł we wska­za­nym kie­run­ku przez wcho­dzą­ce­go szyb­ko straż­ni­ka, który udo­bru­cha­ny tym za­cho­wa­niem po­wta­rzał jak ka­ta­ryn­ka:

 

-OKie­ejjjj! Okiejjj!! Tam jest droga, okiejjj!

 

*****************

 

Pięć schod­ków w dół po­ko­nał jed­nym sko­kiem i był już na ze­wnątrz bu­dyn­ku. Wspa­nia­łe po­wie­trze, jak nigdy dotąd, za­peł­ni­ło mu płuca. Był to chyba ten sam bu­dy­nek, w któ­rym znaj­do­wał się sąd, do któ­re­go wcho­dził przed „tym” wszyst­kim, ale wyj­ście było z prze­ciw­nej stro­ny. Tutaj nie było już ce­gieł i drew­nia­nych belek, pod­łóg a drze­wa na ze­wnątrz, gó­ru­ją­ce z dwu stron miały pięk­ny zie­lo­ny głę­bo­ki kolor chlo­ro­fi­lu i da­wa­ły de­li­kat­ny jasny cień w sło­necz­nym świe­tle. Z tur­ku­so­wej trawy hu­cza­ły ko­ni­ki polne i psz­czo­ły bu­ja­ły się na kwia­tach słod­kiej ko­ni­czy­ny, po­środ­ku traw­ni­ków rosły bujne krza­ki po­mi­do­rów, ce­bu­li, na­giet­ka, ka­pu­sty, w zwy­kłej gle­bie bez hy­dro­po­nicz­nych ry­nien… Rosły w ziemi. Wszyst­ko do­oko­ła było zie­lo­ne. Wszyst­ko zmie­nio­ne w pół se­kun­dy… plus lo­go­wa­nie…

 

Nie ma gra­nic dla ludz­kie­go ro­zu­mu… Jak oni tego do­ko­na­li w tak krót­kim cza­sie… to nie­moż­li­we… pew­nie te li­mi­ty in­for­ma­cji są od­na­wial­ne, pew­nie bę­dzie można do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej za jakiś czas jak zre­ali­zu­ję wy­zna­czo­ne cele… Zza drze­wa wy­chy­li­ła się smu­kła ko­bie­ca ręka z po­spo­li­cie czer­wo­nym po­mi­do­rem w dłoni, owo­cem z ogro­du He­spe­ryd, a za nią wy­ło­ni­ła się zna­jo­ma twarz.

 

– Nejra, to ty?!!?

 

Był na­praw­dę zdzi­wio­ny. Jaki za­ska­ku­ją­cy ko­niec… – po­my­ślał… – a może to jesz­cze nadal trwa? Ni­cze­mu się nie dzi­wić.

 

-Wie­dzia­łam, Ni­czul­dy­die, żeby wła­śnie na cie­bie po­sta­wić! Wie­dzia­łam mój Her­ku­le­sie!

 

-Prze­ciez ty je­steś… byłaś … Co ro­bisz po tej stro­nie?

 

-A skąd masz pew­ność, że to inna stro­na? – za­śmia­ła się – Nigdy mnie nie do­ce­nia­łeś… nie ocze­ki­wa­łam tego. Ale ja cie­bie tak. Dla­te­go je­steś wolny.

 

-Wol­ny? A cie­bie na­pra­wi­li? To zna­czy zmo­der­ni­zo­wa­li.

 

Roz­śmie­szy­ło to ją bar­dzo-bar­dzo, tak bar­dzo że gdy się śmia­ła Ni­czul­dyd uj­rzał pod słoń­cem ma­leń­ką tęczę na roz­py­lo­nej chmur­ce jej śliny.

 

– Głup­ta­sie, kiedy wy męż­czyź­ni to wszyst­ko wresz­cie zro­zu­mie­cie, że naj­pierw to wy mu­si­cie być za­kwa­li­fi­ko­wa­ni i na­pra­wie­ni, że wy je­ste­ście se­lek­tyw­ni. Jak ja się cie­szę, że na cie­bie po­sta­wi­łam! A wybór mia­łam ogrom­ny, wszyst­kie ko­le­żan­ki bez wy­jąt­ku mi się dzi­wi­ły. Wejdź­my wresz­cie do domu. Jest już tutaj.

 

-Po­cze­kaj, wy­tłu­macz mi pro­szę, prze­cież by­li­śmy ze sobą, z tam­tej stro­ny… no wiesz…z tam­tej stro­ny bu­dyn­ku byłaś….

 

-Ko­cha­ny, po­wiedz­my że tak było i za­mknij­my już tę hi­sto­rię.

 

-Jak to po­wiedz­my? Byłaś…, nie byłas czło­wie­kiem, byłaś syn­part­ner­ką, którą mi przy­dzie­lo­no. Praw­dzi­wych ko­biet nie zna­łem, nie znam, nie wi­dzia­łem, nikt nie za­znał… – po­wie­dziaw­szy to bar­dzo mocno przy­tu­lił ją do sie­bie.

 

-Ale teraz wi­dzisz. Po­wiedz­my, mój miły, że tamta Nejra była sta­cją ba­daw­czą na bez­lud­nym morzu obcej pla­ne­ty, sta­cją, która po­szu­ku­je za­gi­nio­ne­go życia w ko­smo­sie. Twoją szan­są … twoją Itaką… I zna­la­zła.

 

-Nie ro­zu­miem.

 

-Nie ro­zu­miesz? Wszyst­ko try­wia­li­zu­je­cie. Dla­te­go uprzej­mie przyj­mij do wia­do­mo­ści, że przez nie­ca­łą se­kun­dę można zmie­nić cały świat w drugą stro­nę.

 

-To jakiś non­sens. To nie może być praw­da. – od­sko­czył od niej gwał­tow­nie.

 

– Chodź przy­tul się do mnie, tę­sk­ni­łam… wie­dzia­łam, że tak bę­dziesz pach­nieć… Pa­mię­taj, ze jeśli nie ma praw­dy to ty w tej chwi­li nie ist­nie­jesz. Prze­ko­naj się, że je­stem żywym czło­wie­kiem, praw­dzi­wą ko­bie­tą, do­tknij mnie…

 

*****************

 

Obu­dził się w czy­stej mięk­kiej po­ście­li o ja­kiej czy­tał w sta­rych wier­szach. Obok niego le­ża­ła Nejra… Roz­śmie­szy­ło go wspo­mnie­nie z la­gu­ny: mózg przy­kry­ty mięk­ką po­ście­lą. Pew­nie tak de­li­kat­na po­ściel by już nie dra­pa­ła… gdy­bym ją znał. Po­gła­skał ja po po­licz­ku.

 

Nejra otwo­rzy­ła za­spa­ne oczy:

 

–Je­stem szczę­śli­wa, a ty?

 

-Nie mogę w to wszyst­ko uwie­rzyć, jesz­cze wczo­raj pły­ną­łem w głębi oce­anu lub for­ma­li­nie, a dzi­siaj, teraz… miesz­kasz w pa­ła­cu?

 

-Je­stem szczę­śli­wa a ty? – po­wtó­rzy­ła z na­ci­skiem.

 

-Chy­ba też , je­stem…

 

-Co je­steś?

 

-Je­stem szczę­śli­wy…

 

Po­ło­ży­ła głowę na jego pier­si.

 

-Wresz­cie sły­szę ten sam spo­koj­ny od­dech i bicie serca. Cięż­ko za­pra­co­wa­łeś na takie życie, a ja wie­dzia­łam na kogo po­sta­wić.

 

Wsta­ła. Była pięk­na, miała dłu­gie włosy do pasa, któ­rych wcze­śniej nigdy nie wi­dział, może nie pa­mię­tał? Nie mógł ode­rwać od niej oczu, gdy po­wo­li, ko­ły­sząc się, od­cho­dzi­ła do dru­gie­go po­miesz­cze­nia.

 

-A nie mó­wi­łem, że kie­dyś bę­dziesz szczę­śli­wy, mój No­si­cie­lu?

 

– Sły­sza­łaś to?!

 

-Co? – od­krzyk­nę­ła z dru­gie­go po­ko­ju i wy­chy­li­ła twarz zza fra­mu­gi drzwi.

 

-Ten głos! Jest ze mną od czasu, gdy to się wszyst­ko roz­po­czę­ło! Mówił, że jest moim nar­ra­to­rem, to on mi to­wa­rzy­szył, kiedy…

 

Szyb­ko usia­dła na brze­gu łóżka, na­chy­li­ła się nad nim, do­tknę­ła jego po­licz­ka, a twarz na­kry­ła mo­ski­tie­rą mięk­kich wło­sów.

 

-Nie de­ner­wuj się to minie, sły­sza­łam tylko twoje serce, które w końcu bije mia­ro­wo i spo­koj­nie. Po­licz do trzech.

 

Taki pięk­ny, sło­necz­ny i cie­pły dzień z rana na­le­ży uczcić espres­so! A póź­niej cały dzień pa­li­my się na plaży w cu­dow­nym słoń­cu! Cho­ciaż mu­sisz wie­dzieć, uśmiech­nąw­szy się po­ło­ży­ła de­li­kat­nie dłoń na swym nagim pod­brzu­szu, ja już tak długo nie mogę leżeć na peł­nym słoń­cu… Do­myśl się dla­cze­go. Ni­czul­dy­die, całe życie bę­dzie­my mieć takie cu­dow­ne! Ko­cham cię! A jutro idziesz pierw­szy raz do swo­jej nowej pracy. Przy­łóż się, po­trze­bu­je­my odło­żyć tro­chę pie­nię­dzy…

 

Wresz­cie Ko­niec

Koniec

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Tjeri dwa lata temu
    Przeczytałam nie bez przyjemności. Czasem musiałam się wytężyć, by nadążać za tekstem (przyznaję to ze wstydem). A i tak nie wszystko udało mi się wnioskowo przetrawić (treść nawiasu jak wyżej).
    To dziwne (to nie jest słowo o nacechowaniu pejoratywnym) oniryczne opowiadanie, które nie jest tym, czym na początku się wydaje. Może nie powinnam pisać tego zdania, bo od razu nasuwa się pytanie "a czym naprawdę jest?", a nie mam na to odpowiedzi.
    Musi więc wystarczyć, że dałam się porwać i wciągnąć, i mimo pewnego dyskomfortu, czerpać przyjemność z lektury.
    Dużo tu mądrych sentencji, które są uniwersalne w wymowie.
    Jak to na przykład:
    "-Wiem, cier­pisz Ni­czul­dy­die na ob­se­sję an­tro­po­mor­ficz­ną, każ­de­go po­dej­rze­wasz o to, że nie jest czło­wie­kiem, ale nie masz żad­nych wąt­pli­wo­ści, jeśli cho­dzi o cie­bie sa­me­go."
    Zdecydowanie najlepsza część tekstu zaczyna się od spotkania z narratorem. Te pierwsze próby poznania i definicji, opisy postrzegania (uwagi o kolejności myśli i słowa itp.) po prostu świetne.

    To była dobra lektura. Niestety długie teksty na opowi nie znajdują zbyt wielu czytelników. Szkoda.
  • Mars dwa lata temu
    cieszę się, ze w takim natłoku tekstów przeczytałas taki długi i jeszcze Ci się spodobał. Nie jest to opowiadanie SMSowe, trzeba się trochę wytężyć, całkiem inaczej niż std współczesnych przekazów.
    Z tego co napisałaś - bardzo trafnie uchwyciłaś niektóre z głównych intencji. Jesli jedna na 100 osób przeczyta i zastanowi się - to cel został osiągnięty.
  • Tjeri dwa lata temu
    Podbijam, żeby choć w okienku z ostatnimi komentarzami tekst się pojawił. Może ktoś jeszcze tu zajrzy.
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Przyznam się, że do tekstu podeszłam inaczej, niż do krótszych form. Przeczytałam najpierw tak około 1/3 od końca. Zainteresowało mnie, to i zajrzałam na początek, i tak, pomalutku, przeczytałam całość. Tekst lekko napisany, zabawny, ale też troszkę zatrważający. Odnosi się wrażenie, że już całkiem niedługo świat zmieni się radykalnie.
    Kto tak naprawdę nas - ludzi, uratuje przed całkowitą zagładą? Sztuczna inteligencja?

    Poczucie humoru na szczęście zostanie uratowane razem z naszym mózgiem. I będą dalej powstawały takie śmieszne zdania:

    "...ode­zwał się Bez­wą­sy jakby chciał przy­spie­szyć prze­cią­ga­ją­cą się sy­tu­ację, pod­czas któ­rej po­wo­li rosły mu wąsy, co mogło wpły­nąć na po­czu­cie utra­ty swo­jej toż­sa­mo­ści..."

    Śmieję się, nawet to kopiując.

    Przy okazji - Mars, zwróć uwagę na słowo "swojej". Czy nie lepiej zabrzmiałoby w tym miejscu "jego"? Byłoby tak:

    "... po­wo­li rosły mu wąsy, co mogło wpły­nąć na po­czu­cie utra­ty jego toż­sa­mo­ści".
  • Mars dwa lata temu
    Dziękuję za uwagę, Tak, poczucie humoru jest testem na to, że jeszcze nie przegraliśmy :) dobre poczucie humoru to przeciwieństwo wulgarności. Co do kwestii "swojej": narracja 3 osobowa - jak słusznie sugerujesz - wskazywałaby na formę "jego", jednak zastosowane użycie podkresla tozsamość, czyli "swój" jest blizej od "jego" pomimo 3 os narracji. Myślę ze niebawem problem z tożsamością będzie fundamentalnym zagadnieniem i obiektem ataku. Poniekąd juz sie rozpoczał w aspekcie płci.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania